Utracony raj - Anna Wójcik - ebook
BESTSELLER

Utracony raj ebook

Anna Wójcik

4,4

Opis

Z mafii nie da się uciec. Juliette naiwnie wierzyła, że będzie to możliwe.
Juliette od dziecka rozumiała prawa rządzące jej światem. Wiedziała, kim jest jej ojciec i czym się zajmuje. A co gorsza, że kiedyś ona jako jedynaczka będzie musiała przejąć rodzinny biznes i stanąć na czele organizacji mafijnej.
Nie mogła się na to zgodzić.
Niestety Juliette miała związane ręce. Zdawała sobie sprawę, że każda próba ucieczki będzie oznaczała śmierć i to nie tylko dla niej, ale również dla ukochanej matki. Jednak los dał kobiecie szansę, chociaż nie taką, o jakiej marzyła, bo do drogi ku wolności odprowadziły ją martwe oczy matki.
Juliette uciekła.
Dziesięć lat później kobieta prowadzi zwyczajne życie. Ma męża i małą córeczkę, a dramatyczna przeszłość wydaje się jedynie wspomnieniem. Jednak niebezpieczeństwo jest bliżej, niż myślała.
Kiedy Juliette będzie na granicy życia i śmierci, Liam Harris, największy rywal i wróg jej ojca, zaoferuje pomoc. Dziewczyna szybko się przekona, że budowanie przyszłości na kłamstwach ma straszliwą cenę.
Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (428 ocen)
285
78
38
18
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magpie101

Nie polecam

Ta książka była slaba i naprawdę nie wiem skąd te zachwyty? Jej były mąż porywa dziecko, a ona co robi? Oczywiście na początku stara się je szukać ale wpada w nieodpowiednie ręce i zostaje uwięziona. Ratuje ja mafiozo, który daruje jej życie i obiecuje odszukać jej byłego męża. Ona jest pobita, głodzona wiele dni, zgwałcona ale na drugi dzień po uratowaniu przez mafiozo ląduje w jego klubie i świetnie się bawi, do tego zamiast szukać dziecka miło spędza czas w willi mafiozo, po kilku dniach zakochuje się, wychodzi za niego za mąż, nawet jedzie w podróż poślubną i niby coś tam pomyślała o uprowadzonej córce ale odniosłam wrażenie, że bardziej zależało jej na rozkładaniu nóg niż na odzyskaniu dziecka. Do tego wielki mafiozo wszystkovwie ale jakoś dziwnym trafem nie wiedział, że ona była żoną faceta, którego poszukiwał. No i akcje z jego byłą narzeczoną, serio on ma taką władzę, a ona robi co chce? Tylko dlatego doczytałam do końca, bo byłam ciekawa jak główna bohaterka zareaguje na odnal...
Kamilka2_2005

Z braku laku…

Matce porywaja dziecko …. A ona w sumie - nie rozpacza???dziwna książka …
40
Alicjate
(edytowany)

Nie polecam

Niestety... Nie polecam. Styl pisania naprawdę fajny. Ale kurde.....Nie!Nie! Nie chcę jechać negatywnie. Ale każda matka raczej mnie zrozumie. Ma potencjał autorka ale się zagolopowała i wyciągała wg mnie fabułę, żeby drugi tom napisać. A nie potrzebie...
20
Patusia17722

Nie polecam

Koszmar. Ten jezyk, te dialogi, sama historia, zakonczenie… tu wszystko jest złe.
20
Kolciax

Nie oderwiesz się od lektury

mistrzostwo świata! ta książka jest genialna 😍 przemyślana od a do z, trzymająca w napięciu aż do samego końca! polecam ❤️

Popularność




Copyright ©

Anna Wójcik

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Magdalena Jarząbek

Katarzyna Olchowy

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-019-4

PROLOG

STRACH DODA CI SKRZYDEŁ

Wszystko wygląda idealnie, gdy patrzymy na coś z boku i nie widzimy wnętrza. Gdy przyjrzymy się bliżej, możemy dostrzec coś więcej niż same zalety, ale gdy jesteśmy w samym środku wtedy tak naprawdę poznajemy prawdę.

Mamy piękny dom z ogromnym basenem, ogrodem i całym tym gównem. Ale co z tego? I tak nie jestem tutaj szczęśliwa.

Mam na imię Juliette. Mam czternaście lat i żyję w złotej klatce.

A raczej żyłam.

Od zawsze wiedziałam, czym zajmował się mój ojciec, nie było to dla mnie tajemnicą. Firma transportowa była idealną przykrywką dla jego biznesu narkotykowego. Wychowałam się w tym świecie, znałam go na wylot i dlatego go nienawidziłam, a jako jedyna córka byłam spadkobierczynią tego wszystkiego.

Gdy coś jest ci wciskane na siłę, to nie chcesz mieć z tym nic wspólnego. I tak było ze mną. Mieliśmy wszystko, ale zarazem nie mieliśmy nic.

Marzyłam o tym, aby pewnego dnia uciec i zabrać ze sobą mamę. Jednak ona nie mogła zostawić ojca, ponieważ nie można tak po prostu od niego uciec.

Ojciec zabiłby matkę i mnie bez mrugnięcia okiem, gdybyśmy tylko postanowiły go zostawić. Znalazłby nas wszędzie, dlatego pogrzebałam marzenia o zwykłym życiu już dawno temu.

Pewnego dnia w domu rozpętało się piekło. Kilku mężczyzn pojawiło się znikąd i zaczęło strzelać. Ojciec miał pewnie jakieś problemy, z których istnienia nie zdawałam sobie sprawy. No bo skąd miałabym? Nasze życie było jednym wielkim problemem, z którego jedynym wyjściem była śmierć.

W tej chwili wiedziałam tylko to, że mama leży cała we krwi przede mną.

Przez niego, to on rozpętał to piekło.

– Mamusiu, proszę, nie zostawiaj mnie! – Trzymałam ją za rękę, i nie wiedziałam co robić.

– Juliette, skarbie. Uciekaj – powiedziała szeptem.

– Ja się boję, tak strasznie się boję. – Płakałam, tuląc się do niej.

– Dlatego uciekaj. Nie pozwól, by spotkało cię to, co mnie. Wiem, że ci się uda. – Zszokowana patrzyłam, jak oczy mojej mamy robią się coraz bardziej puste.

– Ale… jak? Nie mam gdzie…

Gdzieś w głębi domu rozległ się kolejny strzał. Wystraszona popatrzyłam w stronę, z której dobiegał dźwięk.

– Uciekaj przed siebie. Jeśli tutaj zostaniesz, nie będziesz miała nic. Musisz uciekać i żyć, dziecko. Żyć. Tutaj to nie jest życie… – Zaczęła kaszleć krwią.

Wiedziałam, że to koniec i jest za późno, by jej pomóc.

– Juliette! – usłyszałam dobrze znany mi głos ojca dobiegający z oddali.

– Uciekaj, już – nakazała mama, popychając mnie resztką sił.

Zerwałam się z kolan i zaczęłam biec w stronę tylnego wyjścia.

Odwróciłam się, by ostatni raz zerknąć na mamę, ale zobaczyłam jedynie jej martwy wzrok.

Wybuchłam płaczem i zaczęłam uciekać, ile sił w nogach.

Już nic mnie tu nie trzymało, kompletnie nic.

ROZDZIAŁ 1

IDEALNE ŻYCIE, KTÓRE SIĘ ZIŚCI

10 LAT PÓŹNIEJ

JULIETTE / JULIA

Przyglądałam się, jak mój mąż zakładał idealnie wyprasowany garnitur. Zaczesane do tyłu jasne włosy dodawały mu uroku, a ja miałam ochotę zatopić w nich palce.

– Znowu wychodzisz – stwierdziłam.

Spojrzał na mnie brązowymi oczami.

– Kochanie, wiesz, że czasami muszę spotykać się z kontrahentami na kolacji.

– To twoje „czasami” jest prawie co wieczór – powiedziałam lekko podenerwowana.

– Muszę dbać o swoje interesy, a teraz naprawdę szykuje nam się coś wielkiego. Chcemy wprowadzić nasze produkty na rynek europejski. Czy to nie wspaniałe? Będę więcej zarabiał, a moja żona będzie mogła sobie kupić to, na co tylko ma ochotę. – Objął mnie czule w talii i pocałował w usta.

– Ale ja potrzebuję męża, a nie pieniędzy. – Delikatnie pogładziłam jego krocze z nieukrywaną nadzieją na coś więcej.

W odpowiedzi złapał mnie za nadgarstek.

– Obiecuję, że jak tylko wrócę, to się tobą zajmę, ale teraz naprawdę muszę iść. – Pośpiesznie złożył pocałunek na moim czole i wyszedł.

Taylor często wychodził, co mnie irytowało, bo nie chciał zabierać mnie ze sobą. Zresztą może nawet i lepiej, bo nienawidziłam takich przyjęć. Sztuczne uśmiechy tych ludzi i chwalenie się na każdym kroku wszystkim, byle tylko wyprzedzić innych i być najlepszym. Nie chodziło tutaj wcale o dobre intencje, a o to, by upokorzyć kogoś w wyrafinowany sposób. Te wszystkie datki na cele charytatywne – kto da więcej, ale nie by pomóc, tylko po to, by nazwisko było jak najwyżej na liście.

Czy dobro jeszcze w ogóle istnieje?

Przez chwilę myślałam, że Taylor może spotykać się z inną kobietą, ale szybko odrzuciłam ten scenariusz. Pracuje z nim jego siostra, która jest moją przyjaciółką i zna firmę od podszewki.

Demi była jego prawą ręką i wiem, że skopałaby mu dupę, gdyby zrobił mi krzywdę.

Tym razem też musiałam o tym pamiętać.

Zerknęłam tylko do córeczki, która smacznie spała w kołysce, i poprawiłam jej ulubiony żółty kocyk w maki.

Usiadłam w ogrodzie i wybrałam numer przyjaciółki.

– Udam, że jestem zaskoczona twoim telefonem. – Zaśmiała się Demi, gdy tylko odebrała.

– Za dobrze mnie znasz – odpowiedziałam zrezygnowana.

– Restauracja Castello, temat to wprowadzenie na zagraniczny rynek naszych produktów, a konkretniej leków wytwarzanych przez nasz koncern farmaceutyczny. Zero ściemy – brzmiała jak automat.

– Dziękuję.

– Kurwa, Juls! Myślisz, że gdyby mój brat dupek coś kombinował, to ja bym nie wiedziała? Nic się przede mną nie ukryje i on wie, że go zabiję, jeśli cię skrzywdzi.

– Odpuść mu trochę, ostatnio wkurzył się na mnie, że nakręcam cię przeciwko niemu i grozisz mu kastracją – rzuciłam rozbawiona.

– Dupek! Jesteś jak siostra, zawsze będę po twojej stronie. Zresztą jesteś też najlepszym, co spotkało mojego brata w całym jego życiu. Więc ma się pilnować i uwierz, że ja też go pilnuję.

– Zawsze mi to powtarzasz, aż jest to podejrzane, Demi. – Roześmiałam się.

– Ty i te twoje podejrzenia. W skrócie, mój brat nic nie kombinuje, to tylko biznes i kasa, którą kocham. Więc siedź cicho i nie wkurwiaj go, jak wróci. Wiesz, że nie lubi, jak go podejrzewasz, sprawiasz wtedy wrażenie, jakbyś mu nie ufała. Zadowolony braciszek, to i moja wypłata też będzie zadowalająca.

– Taka moja natura.

– Włosi z natury są uparci – skwitowała. – Spadam.

– Dzięki, Demi. Pa.

Naprawdę potrzebowałam się rozluźnić. Rozłożyłam się na leżaku i wsłuchiwałam w głuchą ciszę, ale nawet ona nie była w stanie uspokoić mojej duszy.

Kocham męża i wiem, że on mnie też. Ufam mu, ale moja natura jest silniejsza. Podejrzliwość to moje drugie imię i od razu wyobrażam sobie nie wiadomo co. Przy nim czuję się bezpieczna i wiem, że mogę mu ufać, ale coś w środku krzyczy i chce się wydostać.

Za dużo myślę.

Z kolei Demi ma pojęcie o tym, co robi i jest w tym naprawdę dobra, dlatego pracuje z Taylorem. Walczy o swoje i wie, czego chce od życia. Jest bardzo zdeterminowana i gdyby nie ona, to firma mojego męża nie prosperowałaby tak dobrze.

A ja?

A ja uciekam od tego, co doganiało mnie coraz większymi krokami.

Czułam już oddech na karku…

***

Taylor wrócił bardzo późno. Był zły i nie mogłam nic z niego wyciągnąć.

Wszedł do salonu i nawet na mnie nie spojrzał.

– Taylor, wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. Nie będę cię oceniać – powiedziałam po dłuższej chwili.

– Odczep się, okej? To nie jest twoja sprawa – warknął na mnie, co mnie zaskoczyło, bo nigdy się tak nie zachowywał.

Ściągnął krawat i rzucił go na podłogę. Wkurzony podszedł do barku i nalał sobie ulubionej whisky.

– Taylor, proszę…

– Zamknij się! – przerwał mi. – Zamknij się, rozumiesz? To twoja wina! – Podszedł bliżej, złapał mnie mocno za ramiona i potrzasnął.

Moja wina? O czym on mówił?

– Co ty, kurwa, robisz? Puszczaj, to boli – wydusiłam. Jego oczy były puste, jakby myślami był gdzieś bardzo daleko.

Był moim mężem od dwóch lat, znaliśmy się od sześciu i mieliśmy cudowną córeczkę. To on mnie znalazł, gdy przez cztery lata żyłam na ulicy, pomógł zmienić tożsamość i pozwolił żyć normalnie.

Zaopiekował się mną bezinteresownie i dał dom. Pokochałam go za to, jakim dla mnie był i jak o mnie dbał. Wiedziałam, że jestem dla niego wszystkim, ale w tym momencie był zupełnie kimś innym.

– Taylor, proszę.

Jego wzrok zaczął robić się przytomniejszy.

– Jezu, przepraszam. – Puścił mnie nagle. – Wybacz mi, proszę. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.

– Już dobrze, wszystko będzie dobrze. – Przytuliłam go najmocniej, jak potrafiłam.

– Nie udało się.

– Ale następnym razem uda się na pewno, nie poddawaj się.

– Nie uda się. Kurwa! – Odsunął się szybko, złapał za szklankę z whisky i wychylił ją do dna.

– To tylko jeden klient. Będzie następny i nie ma sensu się denerwować. – Próbowałam załagodzić sytuację.

– Co ty możesz wiedzieć? Siedzisz cały dzień z dzieckiem, nie masz o niczym pojęcia!

– Nie krzycz – syknęłam. – Chloe śpi i nie chcę, żeby się obudziła. Możesz mi powiedzieć, co się stało, do cholery? Takie zachowanie… to nie jest do ciebie podobne. Co się dzieje?

– Nie udało się! Mam przesrane. Stracę przez tego gościa dużo, za dużo.

– Może porozmawiamy jutro? Prześpisz się z tym i razem coś wymyślimy, okej?

– Idę do małej – odpowiedział, jakby nie usłyszał, co powiedziałam.

Wyszedł i zostawił mnie samą. Zawsze, kiedy coś nie szło po jego myśli, to uciekał do Chloe, jakby dawała mu ukojenie.

Wiem, że kocha naszą córkę nad życie i pewnie dlatego denerwuje się, gdy coś w pracy nie wychodzi. W końcu robimy to wszystko dla niej.

Czekałam niemal do świtu, aż do mnie wróci, ale to się nie stało. Nie chciałam mu przeszkadzać, dając jednocześnie chwilę na ochłonięcie.

Zostałam sama w naszej dużej sypialni. Starałam się zasnąć, ale z drugiej strony bałam się, bo sny czasami lubiły zmieniać się w koszmary, gdy tylko traciliśmy czujność.

ROZDZIAŁ 2

COŚ ZŁEGO WISI W POWIETRZU

TAYLOR

– To co teraz zrobimy? – zapytała Demi, siedząc po drugiej stronie biurka w moim gabinecie.

– Nie wiem. Na razie skupmy się na pracy, okej?

– Skupić na pracy? Jaja sobie robisz? Niby jak mam to zrobić, kiedy cały czas o tym myślę?

– Zadajesz za dużo pytań, wracaj do pracy. – Skupiłem wzrok na dokumentach.

– Wiedziałam, że to nie był dobry pomysł! – wrzasnęła na mnie.

– Już za późno, czy to do ciebie dociera?! – Również podniosłem głos.

– Nie mam zamiaru tego oglądać, Taylor. – Zwróciła się w stronę drzwi.

– I co zrobisz? Uciekniesz? – Odwróciła się w moją stronę wściekła, ale widziałem w jej oczach, że poza złością jest w nich strach.

– Nie wiem, Taylor.

– Zrób, jak uważasz, ale pamiętaj, że ucieczka nic ci nie da. On cię znajdzie, choćby miał zajrzeć pod każdy kamień na całym tym pieprzonym świecie. – Patrzyła na mnie i wiedziałem, że nie ma pojęcia co zrobić.

– Jak mogliśmy do tego dopuścić… – oznajmiła bardziej do siebie niż do mnie i wyszła.

Demi miała rację, to nie powinno się nigdy wydarzyć. Zaślepiła nas wizja kariery, pieniędzy i przede wszystkim władzy, ale w końcu przyszedł moment, w którym trzeba zapłacić.

Zadzwonił telefon na moim biurku.

– Tak? – powiedziałem do słuchawki.

– Pan John Salvatore do ciebie – usłyszałem głos Miley, mojej sekretarki, i zamarłem.

– Zapraszam. – Tylko tyle byłem w stanie powiedzieć.

Nie lubiłem niezapowiedzianych wizyt, a ta szczególnie mi się nie podobała. Salvatore był ostatnią osobą, którą chciałem dzisiaj zobaczyć.

Wszedł jak do siebie z tym swoim uśmiechem, który nie wróżył niczego dobrego, a ja wiedziałem, co się szykuje.

– Witaj, Taylorze, jak miło cię widzieć. – Śmierdziało kłamstwem na kilometr.

– Witaj. Co cię do mnie sprowadza? Mam zaraz spotkanie i nie mam za wiele czasu, żeby…

– Już czas – przerwał mi. Jego uśmiech zmienił się w przerażający, aż przeszły mnie ciarki.

– To nie jest takie proste, John. Muszę coś wymyślić, nie mogę tak po prostu…

– Możesz tak po prostu mi ją oddać – przerwał mi po raz kolejny.

– A możesz mi, do jasnej cholery, powiedzieć, jak mam to wytłumaczyć Julii? – Zagotowało się we mnie.

– Gówno mnie to obchodzi, Taylor. Była umowa, a wiesz, co to oznacza.

– Wiem, ale błagam, daj mi czas. Nie jestem w stanie tak po prostu tego zrobić. Tu nie chodzi o jakiś samochód.

– Ta rozmowa zaczyna mnie męczyć – stwierdził powoli, jakby był znudzony.

– Daj mi…

– Daję ci jeden dzień – skwitował, wstając. – I ani sekundy dłużej, chłopcze.

Negocjacje z Salvatore nie były możliwe. Ten człowiek zawsze dostawał to, czego chciał. Tym razem padło na mnie. To ja miałem oddać coś, co jest dla mnie najcenniejsze.

I jak ja, do cholery, mam to zrobić?

JULIA

– Kto tam? – zapytałam.

– To ja, Demi.

Otworzyłam drzwi.

– Cześć. – Przytuliłam ją na powitanie. – Czemu nie zadzwoniłaś wcześniej? Kupiłabym coś do kawy.

Uśmiechnęła się.

– Kochanie, wpadłam tylko na chwilę.

– Oj, nie brzmi to najlepiej. Ostatnim razem, kiedy tak się zachowywałaś, powiedziałaś mi, że podejrzewasz, że jesteś w ciąży z facetem, którego widziałaś raz w życiu. – Zaśmiałyśmy się.

– Zabawne, nie przypominaj mi nawet. – Szturchnęła mnie w bok.

– Siadaj i opowiadaj. Chcesz coś do picia?

– Tak jak mówiłam, jestem tylko na chwilę i naprawdę zaraz muszę lecieć. – Unikała mojego wzroku, co nie było dobrym znakiem.

– Coś z Taylorem? Wczoraj wrócił z tej waszej kolacji strasznie zdenerwowany.

– Wiesz, jak reaguje, gdy straci trochę kasy. – Starała się być rozluźniona.

– Nie kłam. Widzę, że coś się dzieje.

– Zanim coś powiem, mogę zobaczyć małą? Strasznie się za nią stęskniłam.

– Jasne. – Przeszłyśmy z kuchni do salonu, gdzie stało łóżeczko.

– Zawsze śpi, kiedy przychodzę. – Roześmiała się. – Szkoda, że nie odziedziczyła nic po moim bracie. Wygląda jak mała kopia ciebie, to nie fair. – Udała oburzenie.

Chloe nie zareagowała. Byłam szczęściarą, mała urodziła się zdrowa, a ja błyskawicznie doszłam do siebie po porodzie i mogłam w pełni poświęcić się opiece nad nią. Czasem żałowałam, że nie mogłam karmić swojego dziecka piersią, ale nie pozwalałam, żeby ten drobiazg burzył moją radość.

– Rozmawiałaś z Taylorem? – wypaliła nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Dzisiaj wyszedł wcześniej, nawet się nie spotkaliśmy. Mam wrażenie, że mnie unika.

– Nie przejmuj się, przejdzie mu. Pamiętasz? Jestem jego prawą ręką, naprawdę wszystko w porządku. – Uspokajała mnie.

– Demi, mam nadzieję, bo bardzo się martwię. To jego zachowanie… Nigdy taki nie był.

– Rozumiem. – Coś ją dręczyło.

Chwyciłam ją za nadgarstek i wyciągnęłam do ogrodu.

– Ej, może delikatniej – oburzyła się.

– Mam w dupie, czy to boli, czy nie. Gadaj, co się dzieje, bo nie jestem ślepa.

– Jezu, ale ty jesteś narwana – powiedziała, rozmasowując nadgarstek.

– Na pewno chodzi o Taylora! – wybuchłam.

– Nie chodzi o Taylora. Możesz przestać dokładać sobie do głowy?

– Dopóki mi nie powiesz prawdy, nie przestanę.

Nastała chwila ciszy. Widać było, że Demi się nad czymś zastanawiała. Coś ją dręczyło? Czegoś się obawiała? Dużo sprzecznych emocji pojawiało się na jej twarzy.

– Demi?

– Wyjeżdżam – poinformowała w końcu.

– Że co? – spytałam zaskoczona. – Jak to wyjeżdżasz? – Łzy napłynęły mi do oczu.

– Juls, to niesamowita okazja na mój rozwój. Znalazłam pracę w Jackson w Missisipi.

– Gdzie? Missisipi? Przecież to drugi koniec kraju. Oszalałaś?

– To wyszło tak nagle…

– Ale przecież kochasz pracę u Taylora. Zawsze mi to mówiłaś. – Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. To jakiś żart. – Demi, takiej decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień.

– To szansa dla mnie i chcę tego. Taylor wiedział, że szukam czegoś innego. Wspiera mnie w mojej decyzji i prosiłam wcześniej, żeby nic ci nie mówił.

Widziałam, że była zagubiona.

– Kiedy?

– Jeszcze nie wiem, ale chciałabym jak najszybciej. – Uśmiechnęła się smutno.

– Dobrze, rozumiem. Nie mam prawa cię zatrzymywać. Przepraszam za moją reakcję, powinnam była się pohamować. Wiem, że jesteś spontaniczna i jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwa, to i ja będę. – Przytuliłam ją.

– Dziękuję – powiedziała markotnie. – Postaram się jeszcze z tobą spotkać, zanim wyjadę, dobrze?

– Jasne, że tak. Nie może być inaczej.

Dlaczego, gdy na mnie patrzyła, widziałam smutek? Znałam Demi na tyle dobrze i wiedziałam, że byłaby podekscytowana nową wizją życia, na dodatek w innym stanie. Zawsze lubiła wyzwania i wszystko co nowe.

Ale dlaczego Missisipi? Czemu tak strasznie daleko? Nie mnie było to oceniać. Była moją przyjaciółką i musiałam ją wspierać niezależnie od decyzji. Wiedziałam, że gdyby chodziło o mnie, zrobiłaby dokładnie to samo.

Porozmawiałyśmy jeszcze i chwilę później Demi wyszła.

Żal zalał moje serce.

Była mi jak siostra i nie mogłam uwierzyć, że zataiła przede mną taki wyjazd. Od zawsze dzieliła się ze mną wszystkim. Mówiła rzeczy, o których naprawdę czasami nie chciałam wiedzieć, lecz zataiła coś tak wielkiego, jak wyjazd do innego stanu.

ROZDZIAŁ 3

OTRZEŹWIENIE Z IDEALNEGO ŻYCIA

JULIA

Czekałam na Tylora, bo obiecał, że wróci na kolację, która niestety była już zimna. Chloe spała w swoim pokoju, a jego nadal nie było.

Zaczęłam się martwić, próbowałam się do niego dodzwonić, ale miał wyłączony telefon. Chodziłam z kąta w kąt przez bite dwie godziny i z nerwów posprzątałam nawet kuchnię, aż w końcu usłyszałam przekręcany w zamku klucz.

Podbiegłam pod drzwi.

– Myślałem, że śpisz – powiedział zmęczonym głosem.

– Jest prawie północ, martwiłam się. Gdzie byłeś? – wypytywałam, a on w tym czasie wszedł do salonu i usiadł na kanapie.

– Jak to, gdzie? W pracy.

– Była u mnie Demi. Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałam z wyrzutem.

– Co? – Wyglądał, jakby nie wiedział o co chodzi.

– Wyjeżdża, powiedziała mi, że o wszystkim wiedziałeś.

– Wyjeżdża? – Był zdezorientowany.

– Jaja sobie robisz? Nie wiesz o niczym, a Demi twierdzi, że wiesz o wszystkim?

– Miałem naprawdę ciężki dzień. Co do Demi, wiesz, jaka jest. Nie mam dzisiaj do tego głowy. Porozmawiamy o tym jutro, a teraz idę po Chloe.

– Po Chloe? Przecież śpi i jest późno. Jutro się z nią pobawisz, dzisiaj możesz najwyżej dać jej całusa na dobranoc.

– Masz rację. Chodź do mnie. – Rozłożył ręce, a ja wpadłam mu w ramiona i wtuliłam w jego szyję.

– Kocham cię – szepnął mi we włosy, a moje serce zatrzepotało.

– Ja ciebie też kocham. – Pocałowałam go w usta, a on przytulił mnie jeszcze mocniej.

– Wszystko się ułoży – rzekł tak, jakby chciał w to wierzyć.

– Ułoży, kochanie. Na pewno znajdziesz kogoś na miejsce Demi. – Uśmiechnęłam się, a on spojrzał mi w oczy, jakby czegoś w nich szukał.

– Idę do Chloe, a ty zaczekaj na mnie w sypialni, dobrze? – Uśmiechnął się zawadiacko, a mnie aż ścisnęło w podbrzuszu.

– Będę czekać, jakieś życzenia? – zapytałam, przysuwając się do jego ust.

– Po prostu pamiętaj, że cię kocham – odpowiedział.

– Oj, ale wiesz, że nie o to chodziło, wariacie. – Zachichotałam i przytuliłam go mocno. – Będę czekać.

Cmoknęłam go w policzek i pobiegłam do sypialni.

Odświeżyłam się w łazience i położyłam się na łóżku, czekając na mojego męża.

Wiedziałam, że zawsze spędzał dużo czasu u Chloe, więc musiałam być cierpliwa. Mała miała dopiero sześć miesięcy, a Taylor nie widywał jej często.

Zazwyczaj tak pracował, więc nadrabiał ten czas wieczorami, opowiadając jej przeróżne bajki, śpiewając lub po prostu wpatrując się w nią.

Byłam tak podniecona, że nie mogłam usiedzieć na miejscu, i w końcu zaczęłam krążyć po pokoju.

Zerknęłam przez okno i coś przykuło moją uwagę.

Przed domem stał czarny SUV. Chyba ford.

Od jak dawna tu był?

Nie słyszałam, żeby ktoś podjeżdżał czy dzwonił do drzwi. Zresztą było bardzo późno.

Stwierdziłam, że muszę iść po Taylora, bo ktoś w końcu musi to sprawdzić. Założyłam szlafrok, otworzyłam drzwi sypialni i krzyknęłam.

W progu stał Taylor.

– Wystraszyłeś mnie. Kochanie, przed domem stoi czarny samochód. Możesz to sprawdzić? – Nie odpowiedział, tylko na mnie patrzył. – Taylor?

– Naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło. – Spuścił wzrok.

– O czym ty mówisz?

– Obiecałem i muszę. Jemu się nie odmawia. Wiesz dobrze, znasz go lepiej niż ja. – Zaśmiał się sztywno.

Brzmiał jak obłąkany.

– Komu? Kogo niby znam lepiej? Taylor, przerażasz mnie.

Złapałam go za ramiona i potrząsnęłam, ale on nie reagował. Stał i wciąż na mnie patrzył.

Nagle usłyszałam płacz Chloe, więc zerwałam się, żeby do niej iść, ale mąż mnie zatrzymał.

– Nigdzie nie idziesz. – Jego ton był surowy.

– Puszczaj mnie! – Zaczęłam się wyrywać, ale był silniejszy i rzucił mnie na łóżko.

– Nie ruszaj się, rozumiesz? To dla twojego dobra. – Wyglądał, jakby założył maskę, nic nie dało się odczytać z jego twarzy i oczu.

– Przepuść mnie! – Zerwałam się z materaca i podeszłam do niego, a moje serce pękało coraz bardziej, gdy słyszałam płacz naszego dziecka.

Rzuciłam się w stronę drzwi, ale na drodze stanął mi… Derek?

Był przyjacielem Taylora. Znali się jak łyse konie, ale ja mu nie ufałam. Niby się uśmiechał, co nie było szczere, a widząc go w tym momencie, moje przerażenie sięgnęło zenitu.

– Co ty tutaj robisz? – zapytałam, a on przekrzywił głowę i uśmiechnął się szyderczo.

– Niespodzianka, Juliette…

– Julia – przerwałam mu.

– Nieładnie przerywać. Tatuś cię nie nauczył? – Zaśmiał się.

Zdążyłam zauważyć, jak uniósł dłoń.

A potem była już tylko ciemność.

***

Otworzyłam oczy i poczułam , jak strasznie piecze mnie policzek. Leżałam w sypialni na podłodze w samym szlafroku, a w domu było cicho.

Co się stało?

Nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce.

Taylor…

Derek…

Chloe!

Zerwałam się i zatoczyłam. Strasznie kręciło mi się w głowie, ale w tym momencie nic nie miało znaczenia. Liczyło się tylko moje dziecko.

Podpierając się o ścianę, starałam się jak najszybciej dotrzeć do pokoju Chloe. Wszystko we mnie krzyczało, krzyczało, żeby to nie była prawda.

Drzwi do pokoju były otwarte, a w środku panowała ciemność. Stanęłam w progu, a ręce tak strasznie mi się trzęsły, że nie mogłam odnaleźć włącznika. Gdy się udało, a pokój zalało światło i zobaczyłam tylko kocyk. Jej ulubiony kocyk w maki.

W tym momencie moje serce pękło i znowu nastała ciemność.

ROZDZIAŁ 4

POMYŁKA ZA POMYŁKĄ

TAYLOR

Tuliłem moją kochaną córeczkę do klatki piersiowej, a ona słodko spała. Była taka niewinna i nieświadoma niczego.

Chciałem ją tylko ochronić, nic więcej.

Łzy zapiekły mnie pod powiekami.

– Nie przyzwyczajaj się zbytnio, przecież musisz ją oddać – oznajmił Derek.

– Nic takiego się nie stanie – odpowiedziałem, a on się zaśmiał.

– Co, kurwa? Chcesz skończyć z kulką we łbie, czy może na dnie oceanu? Będziesz mógł sobie wybrać, jak Salvatore się połapie, że chcesz go zrobić w chuja.

– Ucieknę z nią. Nie dostanie jej, rozumiesz? – Chloe zadrżała i rozpłakała się. Zacząłem ją kołysać, a Derek zatrzymał samochód.

– Ochujałeś? Nie możemy się zatrzymywać. I co, jeśli Julia się ocknęła? Zaraz postawi całą policję na nogi. Jedziemy, Derek!

– Sorry, kolego, ale to nie moja bajka. Słuchaj, jestem za tym, żeby oddać tego bachora w ręce starego Salvatore i po sprawie.

– Uważaj na słowa, jak wyrażasz się o moim dziecku – warknąłem, a Derek się roześmiał.

– Nagle zacząłeś się przejmować? Nie od dzisiaj wiesz o umowie z nim. Wiesz od sześciu pieprzonych lat! Teraz zgrywasz ojca roku? Skoro tak kombinujesz, to mnie w to nie mieszaj. Naszym zadaniem było oddać dziecko w jego ręce. Jeśli nie, ja spierdalam. – Otworzył drzwi i zaczął wychodzić.

– Derek, kurwa. Pracujemy razem, do cholery! – krzyknąłem za nim.

– Masz rację, pracujemy razem, ale zapomniałeś czegoś dodać. Pracujemy razem dla Salvatore – powiedział dumny z naciskiem na nazwisko. – Nie zdradzę go, bo wiesz, jak się to kończy. To pieprzony Salvatore! Koleś ma władzę, a ty chcesz się mu postawić? Stary, rób, co chcesz, ale mnie w to nie mieszaj – podkreślił, wysiadając z samochodu. – A! I jeszcze jedno. – Nachylił się nad siedzeniem. – Zostawiłeś telefon w samochodzie, jak byłeś w domu. Poczułem się zobowiązany, żeby odebrać i zgadnij, kto raczył zadzwonić – zrobił krótką przerwę – Liam, zdrajco. Miałem nadzieję przekazać tę informację bezpośrednio Salvatore, żeby cię zajebał za zdradę na moich oczach, ale skoro chcesz uciec, uciekaj, tylko wiedz, że i tak jesteś już martwy. – Zaśmiał się gorzko i odszedł w przeciwną stronę.

Myślałem, że gorzej być nie może, a jednak. Liam Harris, jeszcze jego mi brakowało do szczęścia.

Bez namysłu ułożyłem małą w foteliku i wsiadłem za kółko. Musiałem zniknąć jak najszybciej, szczególnie teraz, kiedy nawet Derek mnie wystawił, a na dodatek zna prawdę.

***

Jechałem dość długo i powoli zaczęła dopadać mnie senność, ale przecież nie mogłem się zatrzymać. Zwłaszcza teraz, gdy miałem na głowie nie tylko Salvatore, ale i przeklętego Liama.

Nie wiem, który z nich był gorszy. Wpakowałem się w takie gówno, że już chyba głębiej się nie da.

A co jest w tym wszystkim najgorsze?

Liam Harris i John Salvatore byli swoimi największymi wrogami.

A ja byłem kretem Liama. Donosiłem mu o wszystkim. Wiele transportów narkotyków należących do Salvatore zostało przejętych przez mojego prawdziwego zleceniodawcę. Ja się na tym wzbogaciłem, a Salvatore zaczął tracić swoją dotychczasową pozycję.

Popełniłem jednak błąd i teraz Liam też mnie ściga. Od samego początku wiedziałem, z czym się to wiąże, ale i tak to robiłem, a skoro Derek już wie o Liamie, to tylko kwestia czasu, jak Salvatore się dowie, że byłem kretem, a wtedy już na pewno będę martwy.

Mój telefon zaczął dzwonić.

Zastrzeżony.

Ktokolwiek to był, nie mogłem odebrać.

Musiałem uciekać, ale wtedy zobaczyłem w lusterku zbliżający się niebezpiecznie szybko samochód i usłyszałem strzał.

Tylna szyba rozpadła się w drobny mak.

– Kurwa! – zawrzeszczałem, a Chloe zaczęła płakać.

Kolejny strzał.

Samochód, z którego ktoś strzelał, zaczął mnie wyprzedzać i w ostatniej chwili zdążyłem odbić kierownicą.

Skurwiel chciał mnie zepchnąć z drogi.

Nagle telefon zaczął ponownie dzwonić.

Jeśli to ludzie Liama, to trzeciej szansy nie dostanę, więc musiałem odebrać.

– Proszę, przestańcie – wybełkotałem do telefonu błagalnym tonem.

– Myślisz, że robi to na mnie jakieś wrażenie? – odpowiedział dobrze mi znany głos. – Zrobimy to po dobroci czy dalej chcesz uciekać?

– Obaj dobrze wiemy, że nie robisz nic po dobroci, Liam – skwitowałem, a w telefonie rozniósł się śmiech, od którego poczułem ciarki na plecach.

Boże, chroń moje dziecko.

– Dobrze, czyli wybierasz śmierć – podsumował.

– Zaczekaj! – wrzasnąłem. – Mam tu dziecko! Błagam. Już się zatrzymuję, tylko proszę, nie zabijaj mojego dziecka. – Poczułem coś ciepłego i mokrego na policzkach.

Nie wiedziałem nawet, kiedy się rozpłakałem.

Zjechałem na bok i zatrzymałem samochód. Wziąłem delikatnie małą na ręce i przytuliłem mocno do siebie. Powoli otworzyłem drzwi i wysiadłem.

– Spójrz tylko na siebie. – Liam pojawił się nagle. – To naprawdę najżałośniejsza wersja ciebie, jaką do tej pory widziałem.

– Liam, dogadajmy się – błagałem.

– Jakim cudem jedno małe stworzonko potrafiło cię tak zmiękczyć? Czy to łzy? Okazujesz słabość. Wydawałeś się taki nieustraszony i gotowy podbijać świat. A tu proszę. – Jego towarzysze się roześmiali.

– Oddam wszystko. Potrzebuję tylko czasu.

– A kto powiedział, że cię po prostu nie zabiję? – Jakim cudem jego ton stawał się mroczniejszy z każdym słowem.

– Bo chyba lepiej, żebyś odzyskał co twoje, niż mnie zabił, prawda? – Robiłem, co mogłem.

– Oczywiście, że lepiej i tak się stanie – podsumował.

– Dziękuję. Daj mi jeden dzień i wszystko oddam – obiecałem.

– Oddasz wszystko, a potem umrzesz. – Jego uśmiech był niczym uśmiech diabła.

– Co? Jak to?

– Co ty myślisz, że ja nie mam nic lepszego do roboty, tylko uganiać się za tobą po nocach? Ten kontener ma być mój do rana. Potem umrzesz – dodał.

– Liam, pracowałem dla ciebie i robiłem rzeczy, przez które Salvatore mógł mnie zabić, a jednak ryzykowałem dla ciebie. Czemu tego nie docenisz?

– Bo mnie okradłeś, a mnie się tego nie robi. Masz czas do rana, a później umrzesz, trzeci raz nie powtórzę. – Ruszył w stronę samochodu.

Oddam mu ten kontener, ale nie oddam swojego życia. Dostanie wszystko, oprócz mnie.

Liam zerknął na jednego ze swoich ludzi, a ten, jakby czytając mu w myślach, zaczął zmierzać w moją stronę.

Odruchowo chciałem ratować Chloe, ale dwóch kolejnych jego ludzi doskoczyło do mnie. Jeden z nich zabrał małą, a kolejny złapał mnie i przytrzymał.

Nie, kurwa, to się nie dzieje!

– Oddajcie moje dziecko! – wykrzyczałem.

– To będzie moje zabezpieczenie. Wiem, że myślałeś o ucieczce, z twojej twarzy można czytać jak z otwartej księgi – zakpił. – A teraz? Teraz na pewno wrócisz.

– Nie!!! – wrzasnąłem, ale zabrali małą, a mnie skopali i zostawili.

Odjechali i jedyne, co mogłem, to wpatrywać się w tylne światła dodge’a i patrzeć, jak moja córka oddala się ode mnie.

Załamałem się.

Pracowałem dla Liama i wiem, że on to jakieś wynaturzenie. Przez cały ten czas nie zauważyłem w nim grama uczuć.

On jest jak zimna skała. Niczym diabeł obleczony skórą człowieka, by nikt się nie połapał, że nim jest.

I właśnie z tym diabłem odjechało moje dziecko.

***

Czekałem od piętnastu minut, a miałem wrażenie, że minęła cała wieczność. Spóźniłem się i wiedziałem, że to nie spodoba się Liamowi.

Miał odzyskać kontener do rana, ale robiłem, co w mojej mocy, żeby oddać mu go najszybciej, jak się dało. Miałem przecież też na głowie Salvatore.

Tylko kogo to obchodzi?

Na pewno nie Liama.

Był późny wieczór, a ja czekałem na tyłach magazynu. Miałem wrażenie, że minęły wieki, zanim zobaczyłem światła samochodów.

Wierzyłem, że jest z nimi moja córka.

Musiała być.

Najpierw wysiedli jego ludzie, a później sam Liam.

– Czy jest z tobą Chloe? – zapytałem.

– Chloe? – Nie wiedział, o co mi chodzi.

– Moja córka, czy jest z tobą moja córka? – Byłem przerażony.

– Chloe – powiedział zamyślony.

– Słuchaj, kontener jest w tym magazynie. Nic nie zniknęło, wszystko jest takie, jakie było. Teraz możesz mi ją oddać. – Byłem zdeterminowany.

– Czas. On się nie zgadza. – Zerknął na zegarek i wypuścił powietrze znudzony.

– Wiem, wiem. Ale nie mogłem wcześniej. Kurwa, Liam, zrozum.

– Rozumiem, że był tego jakiś powód. – Patrzył na mnie, a ja odniosłem wrażenie, że jego wzrok przeszywa mnie na wylot i czyta wszystkie moje myśli.

– Tak, zawsze jest jakiś powód. – Zaśmiałem się żałośnie, ale spoważniałem, gdy jeden z jego ludzi zaczął wyciągać broń.

– Czy ma to związek z Salvatore? – zapytał, na co zamarłem. – Nie wiedziałem, że masz dziecko aż do dzisiaj. Czegoś jeszcze nie wiem, co chciałbyś mi powiedzieć?

– Wiesz wszystko.

– Błąd. Zapomniałeś napomknąć, że z jakiegoś powodu John jest zainteresowany twoim dzieckiem.

Nie powinienem być zdziwiony, że się dowiedział.

– To już sprawa między mną a nim. – Miałem nadzieję, że przestanie dociekać i zakończy temat.

Nic bardziej mylnego.

– Jeśli jest coś, co interesuje Salvatore, to mnie również. – Uśmiechnął się. Jak to możliwe, że mimo uśmiechu był wciąż przerażający? – Przykro mi, Taylor, ale zatrzymuję to dziecko. A nie, zaczekaj… nie jest mi przykro. – I znów uśmiechnął się w ten swój demoniczny sposób.

– Nie możesz! – krzyknąłem.

Wyrwałem się w jego stronę, ale jeden z tych wyrośniętych typków mnie zatrzymał.

– Ktoś taki jak ty nie będzie mi mówił, co mam robić – odrzekł.

Zaczęli rozmawiać między sobą, ale ich nie rozumiałem. Po chwili wszyscy ruszyli w stronę magazynu.

– Wiesz co robić – powiedział Liam do typka, który mnie trzymał.

LIAM

Wchodząc do pomieszczenia, obserwowałem z moimi ludźmi wszystko dookoła. To był jeden z naszych magazynów, ale kto wie, co Taylor zrobił pod naszą nieobecność.

Oddelegowałem ludzi do sprawdzenia pozostałej części budynku i do kontenera.

– Wszystko się zgadza. Kontener nadal ma plomby i jest na nim poprawny numer.

– Otwórzcie go i sprawdźcie środek. Teraz – nakazałem.

Zostawiłem Taylora z Martinem. Coś długo nie wracał.

Czy strzelenie komuś w łeb musiało zajmować tak dużo czasu? Naprawdę nudziła mnie ta sytuacja.

– Coner sprawdź, co z Martinem – rozkazałem beznamiętnie. – Jeśli coś będzie nie tak, to ty za to bekniesz. – Wskazałem na niego własną bronią.

Pokiwał głową i odszedł bez słowa.

Po chwili usłyszałem strzał, więc natychmiast ruszyłem na zewnątrz, a zaraz za mną moi ludzie.

Zobaczyłem, jak Coner stoi i rozgląda się na boki, a pod jego nogami leży ciało. Ale gdzie, do chuja, był Martin?!

Zorientował się, że nie jest sam, zerknął w naszą stronę, a ja dostrzegłem przerażenie w jego oczach. Widać, że się nad czymś głęboko zastanawiał. Chciał uciec?

Takie rzeczy wyczuwałem na kilometr.

Rozbawiło mnie to, a on w tym momencie ruszył biegiem w stronę drzew.

– Błąd – szepnąłem.

Wyciągnąłem broń zza paska i strzeliłem. Osobiście upewniłem się, że dostał w głowę. Nieobecnym Martinem będę się martwił później.

Miał dopilnować śmierci Taylora, a wolał uciec. Czy według niego zabicie kogoś było aż tak trudne?

– Możecie wybrać, jak go pochowacie. Ale wyobraźcie sobie, że następnym razem może to być wasze ciało, jeśli tylko zrobicie mnie w chuja. – Podszedłem do Taylora.

Musiałem upewnić się na własne oczy, że nie żyje.

Nachyliłem się i bronią, którą nadal miałem w ręku, szturchnąłem zwłoki i zobaczyłem twarz trupa.

– Kurwa.

Ale nie tego trupa.

ROZDZIAŁ 5

ECHO PRZESZŁOŚCI

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

JULIA

– Jaja pan sobie robi?! – wrzeszczałam.

Czułam na sobie wzrok wszystkich policjantów na posterunku, ale miałam to w dupie.

– Proszę usiąść i się uspokoić. Rozumiem pani oburzenie, ale naprawdę robimy, co możemy. Pan Taylor Evans i Derek Wood zniknęli. Szuka ich cała policja w Stanach Zjednoczonych, mamy ich zdjęcia i nic więcej nie możemy zrobić.

– Od tygodnia sprawa stoi w miejscu! – Złapałam komendanta za rękaw i mocno ścisnęłam. – Niczego nowego się nie dowiedzieliście. Gówno wiecie i pewnie tak zostanie! Ulica, na której mieszkam ma monitoring, w dniu zaginięcia mojego dziecka pojawił się samochód i nawet nie macie pojęcia, gdzie on się znajduje! Nie potraficie znaleźć samochodu, a co dopiero dziecka! – Byłam czerwona ze złości i na granicy załamania nerwowego, o ile już go nie miałam.

– Proszę się uspokoić i mnie puścić, bo oskarżę panią o napaść na policjanta.

Zwolniłam chwyt na jego rękawie, wstałam i wyszłam, nawet się nie żegnając.

Na zewnątrz padał deszcz, więc szybko wsiadłam do samochodu.

Codziennie od tygodnia jeździłam na komendę i czekałam na jakiekolwiek informacje, a oni niczego nie znaleźli.

Moje dziecko rozpłynęło się w powietrzu. Nie wiedziałam nic, a ta niewiedza mnie zabijała i na dodatek zostałam z tym zupełnie sama.

Demi rozmawiała ze mną tylko raz. Nie miała pojęcia, gdzie podział się jej brat, i powiedziała, że bardzo jej przykro, ale tym bardziej musi wyjechać. Moja przyjaciółka nie odwiedziła mnie ani razu, dlatego wiem, że ma z tym coś wspólnego i nie było mi przykro, gdy dzisiaj składałam na nią zeznania komendantowi.

Wróciłam do domu, wysiadłam z samochodu i skierowałam się w stronę drzwi. Jedyne miejsce, jakie mnie interesowało, to pokój mojej córeczki.

Boże, co się z nią dzieje? Jak się czuje? Czy coś ją boli?

Tyle pytań i żadnej odpowiedzi.

Weszłam do jej pokoju, wzięłam kocyk i po raz kolejny w tym tygodniu niemal umarłam.

***

Obudził mnie dzwonek telefonu.

– Halo? – odpowiedziałam zaspanym głosem i zdałam sobie sprawę, że musiałam zasnąć na podłodze przy łóżeczku.

Był ranek.

– Dzień dobry pani Evans. Tutaj komendant Brown. – Momentalnie się obudziłam i po raz pierwszy od tygodnia się uśmiechnęłam.

– Tak, panie Brown? Słucham. Proszę mówić – powiedziałam podekscytowana.

– To nie jest rozmowa na telefon. Zapraszam na komendę – odpowiedział.

– Oczywiście, będę jak najszybciej. Do widzenia. – Zerwałam się na równe nogi.

Nie patrząc nawet w lustro, złapałam kluczyki i pognałam do samochodu. Dosłownie biegłam, jakby od tego zależało moje życie.

W końcu czegoś się dowiedzieli!

Moje serce radowało się i ponownie zawitała w nim nadzieja.

Złapałam za klamkę samochodu, ale ktoś nagle stanął obok. Odwróciłam się i zobaczyłam kobietę odzianą w dresowe spodnie i w zdecydowanie za dużą bluzę z kapturem naciągniętym na twarz.

– Julia – szepnęła.

Od razu rozpoznałam ten głos.

– Demi? Wow. Gdzie się podział twój elegancki strój? – zadrwiłam, otwierając drzwi samochodu.

Nie miałam ochoty na pogawędki ze zdrajcą. Pewnie dowiedziała się, że byłam na komendzie i złożyłam na nią zeznania. A ten strój? Wyglądała, jakby się ukrywała.

Złapała za drzwi i zablokowała mi wejście do auta.

– Pojebało cię? Puszczaj. Spieszę się, a z tobą nie chcę mieć nic wspólnego – warknęłam.

– Musisz mnie wysłuchać – zakomunikowała bardzo cicho, rozglądając się na boki, jakby się czegoś lub kogoś obawiała.

– Niczego nie muszę. Wiem, że miałaś coś wspólnego ze zniknięciem Taylora i Chloe. Wiedziałaś! I nic nie powiedziałaś. Jesteś skończona, policja się tobą zajmie!

– Tak, wiem, że jestem. – Zaśmiała się sztywno. – Nie mieliśmy wyjścia. Taka była umowa, rozumiesz? Gdybyś była trochę mądrzejsza, to pewnie byś się zorientowała, ale czasami miałam wrażenie, że nie chciałaś widzieć niektórych rzeczy.

– O czym ty pieprzysz?

– Spotkania, kolacje w wystawnych restauracjach, bale charytatywne, nigdy na to nie chodziłaś. Nie bez powodu. Taylor nie chciał, żebyś wiedziała, bo nie miałaś się dowiedzieć.

– A ty go kryłaś, tak? Czyli te wszystkie zapewnienia, że jest mi wierny, to było kłamstwo?! – Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje.

– Był ci wierny – syknęła. – Uwierz mi, że wolałabyś, by miał kogoś na boku, niż to, co naprawę ci zafundował. Nie mogłaś się dowiedzieć, co tak naprawdę robi, rozumiesz? Wychowałaś się w tym świecie i zaraz byś się połapała. Przecież ty, kurwa, znasz tych ludzi! W ciągu tych lat się postarzeli, ale to ci sami ludzie. Nadal mogłaś ich rozpoznać i wszystko by szlag trafił.

Powoli puzzle zaczęły wskakiwać na swoje miejsca. Taylor ukrywał coś przez te wszystkie lata.

Wychowałaś się w tym świecie i zaraz byś się połapała.

To zdanie dudniło w mojej głowie jak dzwon.

Wychowałam się w świecie mojego ojca. W świecie, do którego należałam do momentu ucieczki. W świecie zła, mafii i kłamstw. A później poznałam Taylora, który znalazł mnie przypadkiem i zaoferował pomoc.

Czy to był przypadek?

Ze słów Demi wnioskowałam, że nic tutaj nie było przypadkiem, że to wszystko było po coś.

Nienawidziłam tych wszystkich imprez i Taylor doskonale o tym wiedział. Unikałam ich jak ognia nie bez powodu.

Od momentu, gdy skończyłam dwanaście lat, ojciec zabierał mnie na takie właśnie imprezy. Miałam wczuć się w atmosferę tego świata i wkrótce być wydaną za jakiegoś nieznajomego mężczyznę, by połączyć rodziny, a ojciec mógłby prowadzić z nim interesy. Dzięki mnie chciał stać się najpotężniejszym bossem w całych Stanach.

Byłam przekonana, że Taylor nie ma nic wspólnego z rzeczami zawartymi w tych wspomnieniach i to tylko moje uprzedzenia.

Nie wiedziałam, że moje domysły były wtedy tak blisko…

– Powiedz prawdę. – Wciągnęłam gwałtownie powietrze, przygotowując się na najgorsze.

– Powiem tylko jedno. Salvatore.

I wszystko stanęło w miejscu.

Poczułam, jakby przeszłość dała mi w twarz. Miałam nadzieję nigdy nie usłyszeć o tym człowieku. Miałam nadzieję, że umarł i nie będę musiała go więcej oglądać, ale los postanowił ze mnie zadrwić.

Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.

Czyli wszystko było kłamstwem, zarówno moje małżeństwo, jak i dotychczasowe życie. A za tym wszystkim stał on – John Salvatore, człowiek, którego śmierci pragnęłam najbardziej na świecie.

– Ty wiesz i wiedziałaś od początku – wymamrotałam jakby do siebie.

– Wiem wszystko, bo taki był plan, mieliśmy się tobą zaopiekować. Naprawdę kocham cię jak siostrę i traktuję jak przyjaciółkę. Nie myśl, że to było kłamstwo. To miało być kłamstwo, ale wytworzyło się między nami coś ważnego i dlatego tu jestem. Uciekaj, tak jak ja. Możesz uciec ze mną, jeśli chcesz, ja nie mogę tu zostać. Taylor go zdradził i wmieszał mnie w to wszystko. Salvatore ściga również mnie, i gdy tylko dopadnie, zabije. – Była wystraszona.

– Mam z tobą uciec po tym wszystkim, co zrobiłaś? Gdzie jest moje dziecko?!

– Nie mam pojęcia – syknęła i ponownie się rozejrzała. – Taylor nie odzywa się do mnie od dnia ucieczki. Zostawił tylko wiadomość, żebym zniknęła jak najszybciej. Jest zamieszany w coś więcej niż tylko w sprawę z Salvatore, ale nie wiem nic, poza tym. Uwierz mi, błagam.

Albo mówiła prawdę, albo była wspaniałym aktorem tak, jak do tej pory.

– Żegnaj, Demi – odpowiedziałam, wsiadając do samochodu.

Zamknęłam drzwi i zablokowałam zamek.

– Julia, nie! – Rzuciła się na drzwi i próbowała wejść do środka, ale bezowocnie.

W odpowiedzi pokazałam jej środkowy palec i wyjechałam z posesji.

Moim celem był komisariat. Nie mogłam dopuścić do myśli tego, co wyznała mi Demi, bo rozmyślanie nad tym mogło mnie zabić.

Teraz jedynie Chloe trzymała mnie przy życiu. Tylko ona jest prawdziwa, bo jak się okazało, całe moje życie było jednym wielkim kłamstwem.

Nagle przypomniałam sobie słowa, które powiedział do mnie ojciec, gdy miałam zaledwie kilka lat:

To świat, w którym się rodzisz, i z którego nie ma ucieczki.

Moje oczy zaszły łzami.

Uciekając dziesięć lat temu, modliłam się, aby te słowa okazały się kłamstwem. I przez dziesięć pieprzonych lat żyłam z myślą, że mi się udało. Dzisiaj zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie uciekłam.

Wciąż należę do tego świata i chyba nigdy nie byłam tak przerażona, jak w tej chwili.

***

Wchodząc na komisariat, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Po rozmowie z Demi nie wierzyłam już w nic.

Skoro Taylor pracował z Salvatore, to moje dziecko równie dobrze mogło być już martwe. Odrzuciłam tę myśl tak szybko, jak się pojawiła.

– Dzień dobry, pani Evans. – Komendant czekał na mnie. – Wszystko w porządku? – zapytał.

– Poważnie zadaje mi pan to pytanie? – zadrwiłam.

– Proszę wybaczyć, zapraszam. – Wskazał ręką na pokój i zamknął za nami drzwi. – Usiądźmy – zaproponował, a ja miałam nadzieję wyczytać coś z jego twarzy.

– Chodzi o Dereka Wooda. – Wyciągnął dokumenty i zerknął na mnie.

– Znaleźliście go? Przesłuchaliście? – zapytałam zdenerwowana.