Utracone światło - Bożena Gałczyńska-Szurek - ebook
NOWOŚĆ

Utracone światło ebook

Bożena Gałczyńska-Szurek

4,3

Opis

Rok 1942

Wiosną do niemieckiego obozu zagłady, który naprędce zbudowano w Bełżcu, przybywa pierwszy transport Żydów z Lublina i Lwowa. Rozpoczyna się operacja mająca na celu deportację, zagładę i grabież ich mienia.

Miejsce to, zwane obozem zapomnianym, przez wiele lat po wojnie okryte było niepamięcią.

Rok 2004

Do Zamościa przybywa Amerykanin tropiący oprawców ludności żydowskiej, którzy działali na Roztoczu w czasach okupacji hitlerowskiej. W tym samym czasie ze stypendium w Izraelu wraca Róża Halicka, która informuje rodzinę, o swoich planach małżeńskich. Planom tym są przeciwni rodzice jak i dziadek, skrywający tajemnice związane z okresem okupacji.

Pewnego dnia drogi rodziny Halickich i łowcy niemieckich nazistów krzyżują się, obnażając tajemnice sięgające czasów wojny, które wpłyną na losy Róży i jej narzeczonego.

Utracone światło możemy rozumieć jako utracone życie milionów osób pochodzenia żydowskiego. Jednak Utracone światło może też symbolizować miłość życia głównego bohatera do żydowskiej dziewczyny, której nie mógł poślubić. A, może Utracone światło, to zawiłe i nie do końca zrozumiałe żydowsko - polskie relacje, a może...? Polecam tę powieść ze względu na ciekawą fabułę literacką i rzetelny przekaz na temat tragicznych losów ludności żydowskiej przebywającej na Roztoczu.

Regina Smoter-Grzeszkiewicz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (21 ocen)
13
3
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Całkiem niezła

Można przeczytać ale spodziewałam się czegoś innego
00
Aneta_i_jsiazki

Nie oderwiesz się od lektury

Książki z motywem wojny, Holocaustu są szczególnym rodzajem literatury, który wzbudza w czytelnikach silne emocje. Nie tylko forma reportażu stanowi dla tego wątku idealne warunki przekazu. Beletrystyk to również dobry sposób, by upamiętnić miliony istnień, które pochłonęły obozy. Dlatego z ogromną przyjemnością objęłam patronatem medialny powieść „Utracone światło”. „Utracone światło” to wielowątkowa powieść, w której fikcja literacka przeplata się z faktami historycznymi, a przeszłość domaga się ujawnienia. Skrywane przez lata sekrety mogą stać się przyczyną zmian, których bohaterowie się nie spodziewają. To powieść o przyjaźni, zakazanej miłości i wyborach, których wymagała wojenna rzeczywistość. Autorka w bardzo wnikliwy sposób analizuję historię obozu oraz losy ludzi, którzy tam trafili. To miejsce przeraża okrucieństwem. Bezduszność nazistowskiego reżimu paraliżuje emocjami i obnaża ludzką naturę. Fabuła książki nie skupia się tylko na wątku Holocaustu. Jest tu poruszonych wiel...
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Bożena Gałczyńska-Szurek

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Urszula Przasnek

 

Korekta

Katarzyna Dubois

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2024

 

eISBN 978-83-68135-11-4

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„Ziemio, nie kryj mojej krwi,

Iżby mój krzyk nie ustawał”. – Księga Hioba

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wstęp

 

 

Jest w Polsce na skraju roztoczańskich lasów słoneczna polana, miejsce hitlerowskich zbrodni przez lata okryte niepamięcią. Obóz zwany długo zapomnianym, gdzie dusze pomordowanych ludzi nie zaznają nigdy spokoju. Ich danych i ostatnich chwil życia nie sposób odtworzyć, bo bestialstwa okupantów w tej fabryce śmierci nikt nie przeżył. O miejscu zagłady, zrównanym z ziemią przez hitlerowców, przetrwała jedynie pamięć rozproszona okolicznych mieszkańców. Okruchy wspomnień, z których niewiele można wywnioskować. Mimo wszystko wybudowano w Bełżcu Muzeum i Miejsce Pamięci po to, by choć tę pamięć, jaka jeszcze jest, ocalić. Teraz, wzniesiony na skraju lasu zbiorowy grób, jeden z największych na świecie, budzi wśród zwiedzających grozę. Wielu ludzi wstrząśniętych rozegranym tu dramatem zadaje sobie pytanie, dlaczego doszło do tak straszliwych zbrodni i czy można coś z tym zrobić?

Na szczęście zawsze, nawet po wielu latach, by uczcić pamięć ofiar, można dla nich coś zrobić…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I

 

 

Był ciepły letni wieczór. Gdy dojechali do rogatek starego miasta i taksówkarz zwolnił, Jakub dostrzegł podświetlone pozostałości fosy i murów obronnych. Zaciekawiony przyglądał się przedpolom zabytkowej twierdzy, potem sięgnął do kieszeni i wyciągnął komórkę. Na ekraniku mignęła data i godzina przyjazdu do Zamościa – 20 sierpnia 2004 rok, godzina 20.00. Wystukał na klawiaturze długi numer i już po chwili usłyszał niski męski głos:

– Halo, to ty? Co tam?

– Właśnie wjeżdżam do miasta.

– I dzwonisz jedynie po to, by mi to oznajmić? Odbiło ci? Tylko tyle masz do powiedzenia?! – w głosie mężczyzny słychać było irytację.

Pasażer taksówki na warszawskich numerach poczuł, jak krew uderza mu do głowy, ale opanował się, stary zawsze był wymagający i despotyczny. Pracownicy agencji dobrze znali jego trudny charakter, przyzwyczaili się już do wybuchów gniewu. Jeśli tylko miał powód, potrafił dowalić, to fakt. A tym razem powód miał, bo bezmyślnym telefonem prawdopodobnie go obudził.

– Przepraszam. Cholera, zapomniałem o różnicy czasu – usłyszał swój skruszony głos, a zaraz potem poczuł do siebie samego obrzydzenie, jak zawsze, gdy nieszczerze silił się na uprzejmość. „W końcu jestem tu przecież dla niego. Przecież to jest też jego zasrany interes. Sam nic nie robi, w łóżku leży. I po co te wymówki?” – zastanawiał się.

– Powiedz, dlaczego nie dziwi mnie twoje roztrzepanie? – szef tymczasem nadal ironizował, tyle że już nieco spokojniejszym tonem. Temperatura jego emocji wyraźnie spadała.

Jakub milczał. Roztrząsanie wad swojego charakteru niewiele go w tym momencie obchodziło. Był znużony wielogodzinną podróżą i coraz bardziej rozdrażniony. Szczęśliwie taksówka skręciła w sieć uroczych, wąskich uliczek Zamościa i już po chwili się zatrzymała. Dotarli do celu podróży. Kiedy znowu rozległ się głos w telefonie, kierowca rzucił mu przez ramię wyczekujące spojrzenie. Głos tamtego brzmiał teraz bardziej ugodowo:

– Jestem zdenerwowany, bo czekałem na ten telefon. Ale liczyłem już na jakieś konkrety. Zależy mi na powodzeniu twojej misji. Ostatnio brakuje nam spektakularnych sukcesów. – Stary oczywiście nie przeprosił, ale przynajmniej sensownie wyjaśnił swój wybuch. Tych kilka rzuconych zdawkowo słów przełamało rodzący się pomiędzy mężczyznami impas. Jakub odetchnął i dał znak taksówkarzowi, by mu nie przeszkadzał w dokończeniu rozmowy, którą prowadził w języku angielskim.

– Nie ma sprawy. Wszystko jest okay. Jestem już przed hotelem. Nie licząc dużego opóźnienia, podróż odbyłem bez większych problemów. Ja też wciąż mam się dobrze. Jeśli ten fakt ma w ogóle jakieś znaczenie – nie potrafił odmówić sobie odrobiny zgryźliwości.

W słuchawce rozległ się głośny chrapliwy śmiech.

– Oczywiście, że twoje bezpieczeństwo i samopoczucie są dla mnie ważne, chłopcze. Oczywiście, że tak – usłyszał zapewnienie, a potem coś na kształt westchnienia i zaraz po tym niezwykle irytującą pouczankę. – Młody jesteś, trochę narwany, ale wyjątkowo dobrze mówisz po polsku. To dlatego nalegałem, by właśnie tobie powierzono misję na wschodzie. Ja nalegałem – podkreślił. – Pamiętaj o tym. Liczę, że mnie nie zawiedziesz i pomyślnie załatwisz w Europie nasze sprawy. Oczywiście bądź przy tym dyskretny i uważaj, czy nie wleczesz za sobą jakiegoś „ogona”. Sam wiesz, że ostrożność nigdy nie zawadzi. Spraw się dobrze, to nie pożałujesz. – Jak widać, Samuel nawet przez telefon czuł potrzebę, by swymi bezcennymi radami dowieść podwładnemu, jaki jest genialny. A że w takich sytuacjach nie sposób było mu przerwać, Jakub zrobił w kierunku taksówkarza kolejny uspokajający gest i słuchał:

– I spiesz się. Spiesz się, bo ludzie, których reprezentujemy, mają coraz mniej czasu.

Przestroga ta zabrzmiała wyjątkowo ponuro. Po niej w telefonie zapadła cisza, a Jakub poczuł się dziwnie nieswojo. Nie żeby był mięczakiem. W profesji, którą uprawiał, nie było miejsca na sentymenty, jednak misje, w których uczestniczył, coraz częściej ostatnio kojarzył ze zmarłymi krewnymi. Z życiem i tragicznym losem swoich bliskich, a to z kolei wywoływało niechciane emocje i zdecydowanie przeszkadzało mu w pracy. Tymczasem ścigając ludzi podłych, a jednak często budzących litość, niezbędne były chłodna kalkulacja i skupienie uwagi wyłącznie na wyznaczonym celu.

Teraz też, miotany sprzecznymi emocjami, musiał ogarnąć sytuację, a przede wszystkim szybko zakończyć rozmowę ze zwierzchnikiem, bo taksówkarz coraz bardziej się niecierpliwił. Na szczęście, zanim w głowie mężczyzny zrodził się pomysł, jak to zrobić, okazało się, że cisza w telefonie nie jest przypadkowa. Że połączenie zostało po prostu bez uprzedzenia przerwane.

– Co za gbur – mruknął Jakub w kierunku komórki, a potem sięgnął po portfel.

 

* * *

 

Do holu hotelu Zamojski wszedł przystojny brunet w czarnym garniturze i nieco pogniecionej białej koszuli. Podszedł do recepcji i położył na blacie czarną teczkę, a obok niej telefon. Z zawodowego nawyku uśmiechał się przy tym szeroko. Potem uważnym spojrzeniem omiótł hol i uroczą dziewczynę stojącą za kontuarem, ze wszystkich sił starając się nie koncentrować uwagi na zawartości jej głębokiego dekoltu. Koledzy uprzedzali go, że dla takiego kobieciarza jak on, misja w ojczyźnie przodków nie będzie łatwa, i chyba właśnie stanął przed pierwszą pokusą, bowiem recepcjonistka w swoim ciasnym, sznurowanym gorseciku wyglądała olśniewająco – a jej piersi dosłownie wylewały się z bluzeczki.

– Jakub Luksemburg? – zapytała, trzepocząc długimi rzęsami. – Spodziewaliśmy się pana przybycia po południu.

Znowu wykrzywił twarz w uśmiechu.

– Dobry wieczór. To prawda, miałem być wcześniej, ale podróż się trochę przeciągnęła – mówił po polsku bardzo dobrze, z lekkim, obcym akcentem. Jednak to nie jego sposób wysławiania się, zdradzający, że jest cudzoziemcem, tylko jego paszport wyraźnie wprawił ją w zakłopotanie. Była tak speszona, że przy spisywaniu danych ani razu na niego nie spojrzała, choć też bez wątpienia się jej spodobał.

Gdy z kluczem do pokoju wolno ruszył w kierunku windy, usłyszał, co mówi szeptem do kolegi:

– Widziałeś ten paszport?

– Paszport? Że co? Że Amerykanin? A na telefon nie zwróciłaś uwagi?

– Na telefon? Ale dlaczego?

– Satelitarny. W dodatku facet przyjechał taksówką.

– Taksówką to przecież każdy może przyjechać – parsknęła śmiechem.

– Przyjechać może każdy, ale ta akurat, która tego gościa do nas przywiozła, miała warszawską rejestrację. Zauważyłem przez okno – pochwalił się spostrzegawczością kolega.

– Z Warszawy taksówką przyjechał? Nie zmyślasz? Wow! – usłyszał cichy pisk, a zaraz potem komentarz: – Ciekawe, co tu zamierza robić.

– Ano ciekawe, i to nawet bardzo.

Dyskusja bez wątpienia dalej trwała, gdy gość hotelu zniknął już w windzie, która bezgłośnie się zamknęła, przenosząc go na pierwsze piętro do apartamentu z widokiem na zamojski Rynek.

Na początek Jakub dokładnie obejrzał lokal. Urządzony był stylowo, choć minimalistycznie, najważniejsze jednak, że było w nim elegancko i czysto. Czyli miał dokładnie to, czego oczekiwał. A uzupełnieniem ekskluzywnego wnętrza bez wątpienia był widok za oknem. Choć niejedno już w życiu widział, to widok istnej feerii kolorowych świateł i pięknych kamienic otaczających Rynek sprawił, że aż gwizdnął z wrażenia. „Idealne miejsce na romantyczną przygodę”, pomyślał i natychmiast przyszła mu do głowy urodziwa recepcjonistka. Bardzo chętnie poznałby ją bliżej, naturalnie bez żadnych zobowiązań. O, tak po prostu! Od razu wpadła mu w oko. Z przyjemnością spędziłby z nią kilka miłych chwil w ogromnym łóżku z baldachimem, na które właśnie rzucił walizkę, alesytuacja wymuszała zachowanie rozwagi i przede wszystkim powściągliwości, boz punktu widzenia interesów, które go przywiodły na Roztocze, dziewczyna też była łakomym kąskiem. Praca w recepcji wymaga kontaktów z wieloma ludźmi, a on niebawem będzie potrzebował informatora. Głównie z tego powodu należało więc popracować nad relacjami z tą małą i wyłącznie na tym aspekcie się skupić. „Nie wiesz, kogo spotkasz na swojej drodze, zatem pamiętaj o ważnej zasadzie: nie nawiązuj stosunków seksualnych, a tym bardziej emocjonalnych z potencjalną informatorką. Bądź rozsądny. Nie dekonspiruj się, jeśli nie będziesz musiał. Nie zdradzaj, jakie są twoje zamiary, ani tym bardziej, kim naprawdę jesteś” – tłukły mu się po głowie zalecenia agencyjnego psychologa.

– Dobra, dobra! Przecież nie jestem głupi – burknął do gościa w swojej głowie, który go pouczał, szukając jednocześnie w kieszeniach marynarki brzęczącego cicho telefonu. Natychmiast rozpoznał po dźwięku, że tym razem dzwoni jego prywatna komórka i uśmiechnął się. Tego telefonu oczekiwał. Osobę po drugiej stronie linii darzył szacunkiem i sympatią. I choć perfekcyjnie władał trzema językami, teraz znowu miał sposobność rozmawiać po polsku, w języku swoich rodziców i dziadków, a to zawsze sprawiało mu przyjemność. Pierwszy przywitał rozmówcę:

– Dobry wieczór! Witam, witam! Z tej strony Polska!

– Witam Jakubie! Witam! – usłyszał starczy głos, drżący z trudem tłumionych emocji.

– Cieszę się, że pana słyszę, panie Mieciu. Właśnie przyjechałem.

– Do Zamościa…. – padło po drugiej stronie, po czym zaległa wiele mówiąca chwila ciszy.

– Do Zamościa – potwierdził, a potem dał staruszkowi czas na opanowanie emocji, nim dodał: – Z okna mam widok na miejscowy Rynek i muszę przyznać, że pana opowieści o urodzie tego miejsca nie były przesadzone. Miasto mnie wprost oczarowało. Ludzie zresztą też – dodał, mając na myśli rzecz jasna uroczą recepcjonistkę, jedyną poznaną dotąd tu osobę.

– O tak! – usłyszał. – Wschodnie strony Polski są piękne, a ludzie, którzy tam żyją, życzliwi. Urodziłem się w Zamościu, w kamienicy z widokiem na Rynek.

– Czy właśnie stąd pochodzi pana rodzina? – uznał, że wypada zadać staruszkowi takie pytanie. Nie miało to wprawdzie żadnego znaczenia, ale rozmówca, który przez lata przyjaźnił się z jego dziadkami, był wyjątkowo miłym człowiekiem. No a kasa, którą wyłożył na jego pobyt w Polsce, też nie była bagatelna. Choćby tylko z tych dwóch powodów, mimo zmęczenia, silił się na uprzejmość.

– Tak. Wychowałem się właśnie na tamtejszych zabytkowych, renesansowych podwórkach. Moja rodzina była zamożna. Dobrze nam się żyło. Może dlatego z tak wielkim sentymentem wspominam dzieciństwo i młodość.

Rozmawiając z jednym z dwóch swoich zleceniodawców, Jakub jednocześnie wolną ręką rozpakowywał bagaż i powoli obchodził pokój, rozwieszając ubrania na krzesłach i wieszakach.

– A nie myślał pan nigdy o tym, by tu wrócić i odwiedzić opuszczone przed laty miejsca?

Pytanie było bardzo osobiste, a jednak Mieczysław odpowiedział:

– Nie.

– Domyślam się, że nie było sposobności. – Jakub uprzejmie skomentował jego odpowiedź, myślami błądząc jednak zupełnie gdzie indziej.

Reakcja, a szczególnie ton głosu rozmówcy szybko przywołały go do rzeczywistości.

– Mylisz się Kuba. To nie brak sposobności mi przeszkodził. Brakło po prostu determinacji, by się zmierzyć z przeszłością. Nie miałem odwagi, żeby wrócić po wojnie do miasta, w którym straciłem swoich bliskich.

Po tak szokującym wyznaniu zapadła krępująca cisza. Jakub zatrzymał się na środku pokoju z krawatem w dłoni.

– Aha! Rozumiem. Wspomnienia wojenne bywają trudne – przyznał pospiesznie, ale próba wyciszenie w ten sposób emocji starszego pana okazała się nieskuteczna. Ton jego głosu nagle stał się zaskakująco niemiły.

– Nic nie rozumiesz! Hitlerowcy zamordowali na Roztoczu wszystkich, których kochałem. I jeśli nawet krzywdy dobrze jest wybaczyć, zapomnieć o nich rzadko się udaje. Dlatego często, gdy myślę o pięknym Zamościu, czuję w sercu nieznośny ból. I choć nie ma w tym nic złego, wątpię, by ktoś tak młody jak ty, potrafił to zrozumieć. Proponuję więc zmienić temat. Mamy już jakiś plan?

Tak ostra forma wypowiedzi była obca przyjacielowi rodziny, ale istotniejsze było coś innego. Padło konkretne pytanie i tym samym rozmowa o przeszłości, z punktu widzenia Jakuba całkiem zbędna, szczęśliwie dobiegła końca.

Błyskawicznie zmienił temat.

– Czy mam już plan? Taaaak – zapewnił bez przekonania.

– Domyślam się, że nie będzie łatwo. – Zleceniodawca aż sapnął, wyczuwając niezdecydowanie rozmówcy.

Jakub nie zaprzeczył, tylko powtórzył z powagą:

– Taaak. Zadanie, którego się dla pana podjąłem, jest trudne. Będzie wymagało dobrze przemyślanej logistyki działań, a nawet różnych wyrzeczeń – podkreślił, równocześnie rzucił okiem na kuszące pościelą łóżko i uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie pięknej Polki. – Oczywiście obiecuję, że wykorzystam mój profesjonalizm i bez wątpienia wszystko będzie dobrze – zapewnił.

– Jasne, że tak. Ufam ci chłopcze – padło z drugiej strony skwapliwe zapewnienie. – Nie zamierzam cię teraz nękać pytaniami. Jedno tylko chcę wiedzieć. Czy na pewno masz przy sobie materiały, które omawialiśmy?

– Oczywiście! – zdecydowanie oświadczył Jakub, rozglądając się równocześnie po pokoju z zakłopotaną miną. Aż się spocił z wrażenia. Miał wiele zalet, do których ostatnio nie zaliczała się dbałość o szczegóły. Niedawno zgubił jeden z dowodów w poważnej sprawie i zaliczył w pracy koszmarną wpadkę. Dlatego właśnie pytanie wytrąciło go z równowagi.

Na szczęście rozmówca nie drążył tematu.

– To świetnie! W takim razie proszę cię o kolejny kontakt i konkrety. A teraz życzę dobrej nocy.

Jakub poczuł ogromną ulgę.

– Dobranoc – odpowiedział cicho.

Zaraz potem rzucił się w kierunku wciąż nie do końca rozpakowanej walizki. Bagaż był spory i podzielony na dwie części, w jednej miał rzeczy osobiste, w drugiej te potrzebne do pracy. Dodatkowo w dnie torby podróżnej była sprytnie zakamuflowana skrytka, i to w niej na szczęście znalazł materiały, o których była mowa: czarno-białe zdjęcia i wyblakły dokument. Odkrycie ich niezwykle go ucieszyło. Gdyby o nich zapomniał, szybkie ich sprowadzenie do Polski stanowiłoby niemały problem. Na szczęście się znalazły. Były tam, gdzie być powinny. Jakub przeglądał je, w myślach mówiąc sam do siebie: „Chyba wpakowałem się w niezłe tarapaty, przyjmując dwa różne zlecenia od dwóch szefów, którzy o sobie wzajemnie nie wiedzą. Ba, mam teraz nawet dwa aparaty telefoniczne. Oczywiście nie jest łatwo w takich warunkach pracować. Nic dziwnego, że sporo szczegółów mi umyka i że stałem się ostatnio nieco „roztargniony”. No cóż. Skoro, jadąc służbowo do Polski, nie potrafiłem odmówić pomocy przyjacielowi dziadka i przyjąłem od niego na ten cel kasę, muszę załatwić i tę sprawę. I choć nie przypuszczam, by zlecenie pana Miecia okazało się zbyt absorbujące, to muszę przyznać, że gra na dwa fronty nie jest powodem do dumy. Tematyka powierzonych zadań dotyczy wprawdzie w obu przypadkach Roztocza, ale nie usprawiedliwia szalonych pomysłów, by samowolnie poprowadzić tutaj równocześnie dwa różne dochodzenia i podwójnie zarobić”.

– Niezły skurwiel ze mnie – wymruczał Jakub z pewną jednak nutką satysfakcji, po czym szybko się zreflektował. – Zainteresowanym mogłoby się moje postępowanie nie spodobać – zauważył całkiem słusznie. – Pan Mieczysław to poczciwa dusza, ale Samuel…? – Och mame! – Jęknął głośno na samą myśl o konfrontacji z tym typem. Nagle, zdziwiony faktem, że znowu mówi sam do siebie, roześmiał się w głos.

Choć po męczącej podróży nie spodziewał się tego dnia już żadnych sensacji, nie dane mu było odpocząć. Rozległo się bowiem pukanie do drzwi.

– Cholera! – przeklął pod nosem, ale nie popatrzył nawet w tamtym kierunku.

– Proszę! – krzyknął, stojąc tyłem do wejścia. – Proszę wejść – powtórzył, nie słysząc od strony drzwi żadnego dźwięku. Nikt się też nie odezwał. Zniecierpliwiony odwrócił się na pięcie i nagle stanął twarzą w twarz z recepcjonistką. Był tak zaskoczony, że nie wiedział, jak powinien się zachować. On, który miał ogromną wprawę w prowadzeniu konwersacji z różnymi ludźmi i to w różnych okolicznościach. Na szczęście zapamiętał nauki babci, że jeśli kiedykolwiek nie będzie wiedział, jak się zachować, to zawsze może powiedzieć „dzień dobry” albo się po prostu przedstawić. Zważywszy, że była już godzina 20.30, kompletnie zaskoczony potomek Chany Luksemburg wybrał to drugie i powiedział:

– Jakub Luksemburg.

– Słucham? – Dziewczyna zdziwiła się.

– Słuchasz… A ja liczyłem na to, że się też przedstawisz – zażartował.

– Ach tak. Ewa – burknęła i dodała: – Szefowa mnie przysłała z pytaniem, czy czegoś nie potrzebujesz.

Nie patrzyła na niego, ale zaciekawiona zerkała na rzeczy rozrzucone po pokoju.

Miał ją na wyciagnięcie ręki. Z bliska była jeszcze ładniejsza, no i pięknie pachniała. Zauważył też, że chyba jest od niego młodsza. Nie była ani trochę speszona. Po prostu stała przed nim i oglądała wszystko wokół. Czekał więc cierpliwie, aż się napatrzy i wreszcie zwróci na niego uwagę. W końcu ich spojrzenia się spotkały. W jej oczach nie dostrzegł nawet cienia wstydu czy zakłopotania. Uwielbiał takie kobiety.

– Zaskoczyłaś mnie i powiem więcej, twoja wizyta w moim pokoju to prawdziwa niespodzianka – rzucił wątpliwy komplement, inkasując jej kolejne pochmurne spojrzenie.

– Żadna niespodzianka. Przecież mówię, że szefowa mnie przysłała.

– Nie mam szczególnych życzeń, ale mam pytanie.

Chciał zrobić na niej wrażenie. Pewnie jednak za bardzo i dlatego zachowywał się jak skończony dureń.– Zastanawiam się właśnie, jak często mężczyźni mówią ci, że jesteś piękna? I co interesującego ja mógłbym ci zaproponować? – zaryzykował prymitywną zaczepkę. Zbliżył się do niej i stali teraz twarzą w twarz.

Pokiwała głową z politowaniem.

– Masz na myśli klientów hotelu? Często mówią takie bzdury, słyszę to średnio kilka razy dziennie. – W dalszym ciągu nie była speszona, ale teraz wyraźnie pobladła ze złości. Widać jego nachalne zachowanie nie zyskało w jej oczach uznania, bo odpowiedzi towarzyszył ironiczny uśmieszek, co nie było miłe. Jakub zamilkł, ale pomyślał: „Ostra jesteś i choć cię nie znam, już działasz mi na zmysły”. Coraz bardziej mu się podobała, niestety miał słuszne poczucie klęski po nieudolnym podrywie, ale sam był sobie winien. Wyraźnie się zagalopował. Do tego wybrał wyjątkowo prymitywne zagajenie i dostał zasłużoną nauczkę. Ostatecznie mruknął:

– Chyba się wygłupiłem. Szczególnie ten ostatni tekst był marny.

– Ano, był – przyznała.

– To pewnie nie dasz się zaprosić na kolację?

– Do pokoju? – zapytała podejrzliwie.

Wzruszył wymownie ramionami.

– Gdzie tylko zechcesz.

Bez słowa ruszyła w kierunku wyjścia, a w progu niespiesznie odwróciła się w jego stronę. Obserwując, jak pożera ją wzrokiem, pozwalała, by w napięciu czekał na odpowiedź. Nagle uśmiechnęła się szelmowsko i rzuciła:

– Dzisiaj pracuję do północy, ale nie mówię „nie”. Jutro możemy się spotkać w hotelowej restauracji. O osiemnastej.

Był zachwycony. Dokładnie o taki scenariusz ich znajomości mu chodziło. Nie miało znaczenia, że chwilowo to ona rozgrywa ich rodzący się flirt. Dodatkowo odczuł ulgę, bo bardzo potrzebował tego kontaktu. Zadowolony z obrotu sprawy pokiwał głową i zapewnił:

– Na pewno będę czekał.

– Pijam wino albo szampana, żadnych mocnych trunków. I niczego sobie nie obiecuj – rzuciła przez ramię, wychodząc.

– Okay, okay, jasne – przytakiwał skwapliwie, długo jeszcze patrząc na drzwi, za którymi zniknęła.

Okazała się nie tylko ładna, ale i bystra. Nie miał wątpliwości, a raczej był już pewny, że to właśnie z niej powinien uczynić swoją informatorkę – wyłącznie zresztą informatorkę. Czy jednak ten scenariusz był realny, pozostawało wielką niewiadomą. Była bardzo atrakcyjna, a on był ponoć psem na baby. Tak przynajmniej twierdzili inni, Jakub bowiem uważał, że w opinii na jego temat jest dużo przesady, a przede wszystkim zwykłej zazdrości kolegów.

Generalnie nie narzucono mu żadnego planu przeprowadzenia misji w Polsce. Zalecenia były takie, że ma improwizować. Tymczasem on po raz pierwszy w życiu odwiedzał kraj przodków. Niewiele wiedział o ojczyźnie swoich bliskich i może dlatego miał o niej zupełnie błędne wyobrażenie. Tymczasem najpierw Warszawa, a teraz zabytkowy Zamość zaskoczyły go przede wszystkim urodą. Choć zobaczył dotąd niewiele, już się upewnił, że to, co widzi, kompletnie rozmija się z powszechnymi na ten temat w Ameryce stereotypami. Polska była pięknym, dynamicznie rozwijającym się krajem, niestety zupełnie mu nieznanym. Wyniesiona z domu rodzinnego znajomość języka polskiego i swobodne posługiwanie się nim były przydatne, ale niewystarczające, by skutecznie działać na zupełnie przecież obcym terenie. Potrzebował wsparcia. Dlatego wybór informatorki, którego właśnie dokonał, wydawał się trafny. Nasuwały się jednak pytania, czy potrafi nawiązać bliski kontakt z atrakcyjną Polką, jak długo uda mu się nią manipulować i jak sobie w tej sytuacji poradzi z własnymi emocjami?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

II

 

 

W chwili gdy pomiędzy Jakubem Luksemburgiem i Ewą zaczynała iskrzyć wiele obiecująca znajomość, vis a vis hotelu, w zabytkowej kamienicy, stojącej w miejscu, gdzie do Rynku Wielkiego dochodzi ulica Grodzka, do kolacji szykowała się rodzina Halickich. Lokal, od lat zajmowany przez wy­bitnego polskiego naukowca i jego bliskich, był ogromny. Familia ciesząca się powszechnym szacunkiem i sympatią zamościan urządziła go w stylu loftowym. Przedstawiciele miejscowej elity mieszkali doprawdy nietuzinkowo, nawet jak na klasyczne miejscowe standardy. Otwarta przestrzeń sufitu z odsłoniętymi belkami stropowymi, ceglane ściany i oryginalne oświetlenie, typowe dla wnętrz industrialnych, zazwyczaj zaskakiwało gości. I choć taka aranżacja mieszkania powinna trochę wiać chłodem, to odpowiednio dobrane dodatki sprawiały, że dom profesora Edwarda Halickiego był przytulny i klimatyczny. Zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza i domownicy byli już głodni. Stół zastawiony był miejscowymi specjałami, tymczasem z pracowni Róży wciąż dochodziły dźwięki skrzypiec. Dziadek, emerytowany socjolog, uważnie przysłuchiwał się ostatnim dźwiękom Legendy Wieniawskiego. Był prawdziwym znawcą, wytrawnym melomanem. Nucił teraz pod nosem znaną linię melodyczną, stawiając pasjansa na niewielkim stoliku w głębi pokoju. Popisy instrumentalne wnuczki, nawet o tak późnej porze, nie czyniły go niecierpliwym, w przeciwieństwie do jej ojca, miejscowego biznesmena.

Istotnie, Jerzy Halicki, zerkał w kierunku pokoju córki, irytując się coraz bardziej.

– Aniu, kobieto – wyburczał wreszcie do żony znękanym głosem – czy Róża nie powinna wreszcie skończyć tych swoich ćwiczeń? Całymi dniami uprzykrza życie sąsiadom.

– Daj spokój Jurek. Wytrzymasz jeszcze chwilę.

– Jestem głodny, a już dochodzi dziewiąta. Zawołaj ją. Samą sztuką nikt nie wyżyje. I tak już wygląda jakby nic nie jadła.

Brutalny atak na pasje muzyczne ukochanej wnuczki nie mógł się obejść bez riposty dziadka. Starszy pan aż podskoczył poirytowany na krześle i odwrócił się w kierunku marudzącego syna.

– No cóż, Jureczku, mimo wysiłków twojej matce i mnie nie udało się zrobić z ciebie muzyka! Do dziś pamiętam dzieje twoich artystycznych produkcji – koncerty w szkole muzycznej zazwyczaj kończyłeś z wielkim płaczem. Jeśli w ogóle dochodziło do nich, bo przeważnie tuż przed spotykały cię różne fatalne przypadki. Do większości występów nie przystępowałeś wcale. Jak cię głowa nie rozbolała, to ci struna pękła….

– Niech tato da spokój. Znowu tato zaczyna?

Starszy pan pokiwał z ubolewaniem głową. Wprawdzie znowu przekładał karty pasjansa, nie odrywając oczu od kabały, ale nie pozostawił synowi złudzeń, że mu daruje atak na wnusię.

– Matka marzyła dla ciebie o karierze wiolonczelisty. Jesteś wysoki, przystojny, pięknie wyglądałeś przy instrumencie. Cóż z tego, skoro twoje atuty kończyły się na zewnętrznych walorach – kpił z wyraźnym upodobaniem z syna.

– Czy to coś złego, że zostałem ekonomistą? – Mężczyzna rozpaczliwie bronił się przed krytyką ojca. – Nie wszyscy w tej rodzinie muszą być naukowcami albo artystami – wyburczał pod nosem.

I tak drobne przekomarzanie się, jak zwykle w przypadku obu panów, przekształcało się w coraz poważniejszą sprzeczkę.

Są tak różni. Mają odmienne gusty, poglądy, preferencje smakowe... Można odnieść wrażenie, że wszystko ich dzieli – zastanawiała się synowa Edwarda, obserwując spod oka kolejną utarczkę mężczyzn.

– Przestańcie. Na miłość boską, przestańcie! – westchnęła – Przynajmniej przed posiłkiem się nie spierajcie. Ojcu to jeszcze zaszkodzi na wrzody. Lekarz zalecił spożywać posiłki w przyjemnej atmosferze. Zapomniałeś tato?

Tymczasem dźwięki skrzypiec ucichły. W głębi korytarza trzasnęły drzwi, potem rozległ się tupot nóg. Róża skończyła ćwiczenie w momencie najlepszym z możliwych i nie zdążyło dojść do poważniejszej sprzeczki.

– Dobrze, że już jesteś. Najwyższy czas na kolację. Zapraszam wszystkich do stołu – oznajmiła z ulgą Anna Halicka, na widok wkraczającej do salonu córki.

– Świetnie, siadajmy do kolacji – potwierdził zaproszenie synowej starszy pan. – A potem rozegramy partyjkę brydża – dodał. – To zawsze piekielnie relaksuje.

– Relaksuje? Ciekawe kogo? – odciął się nadal jeszcze urażony syn. – Chyba jedynie tatę. Przecież zawsze oszukujesz.

– Nie oszukuję! – oburzył się Edward Halicki. – To jest pomówienie. Jesteś zły, bo najczęściej przegrywasz. Nie umiesz grać w karty. I przegrywać też nie umiesz. A ja nie oszukuję – upierał się staruszek, z miłością i zachwytem zerkając na wnuczkę.

Nic dziwnego. Ta młoda kobieta o oryginalnej urodzie od zawsze przyciągała spojrzenia innych jak magnes. Była wysoka, miała opadającą na oczy grzywkę i długie ciemne włosy. Do niedawna otoczona była wianuszkiem wielbicieli, ale od mementu, gdy w jej życiu pojawił się ukochany, także muzyk, większość czasu poświęcała doskonaleniu gry na skrzypcach. Odnosiła zresztą duże sukcesy, spełniając tym samym marzenia bliskich i nieżyjącej już babci. Sąsiedzi zazdrościli, przybywało plakatów koncertowych, a ukochana jedynaczka Halickich, bez reszty pochłonięta swoją pasją, coraz częściej przebywała poza domem. Przysparzała rodzicom zmartwień – wciąż zajęta występami nawet nie myślała o zakładaniu rodziny. Podróżując po całej Europie, zaniedbywała bliskich, z czego coraz częściej bywali niezadowoleni. Prawdziwe problemy rodzinne zaczęły się jednak niedawno, gdy wyjechała na roczne stypendium do Izraela. Stamtąd też dochodziły do rodziny wieści o sukcesach estradowych młodej artystki, jednak tuż przed jej powrotem, do Polski dotarła hiobowa wieść, że Róża jest wreszcie zakochana, że związała się ze sporo starszym od siebie dyrygentem, ponad pięćdziesięcioletnim Eliaszerm Abrahamowiczem, znanym kompozytorem narodowości żydowskiej.

Wspomniana fascynacja wniosła w życie utalentowanej skrzypaczki nie tylko miłosne uniesienia, ale też smutek i niepokój. No i spadła na jej dom rodzinny jak grom z jasnego nieba. I wcale nie wiek wybranka okazał się najbardziej dla nich bulwersujący. W końcu Anna Halicka urodziła córkę jako dojrzała już kobieta, po wielu latach zabiegania o dziecko. Róża przyszła na świat, gdy jej matka, też sporo młodsza od męża, miała prawie trzydzieści lat. Jedynaczka wychowywała się zatem wśród ludzi znacznie od siebie starszych, dlatego jej wybór dojrzałego partnera nikogo w tym domu nie szokował. Problem był zupełnie inny i zdecydowanie poważniejszy. Otóż ta porządna, inteligencka rodzina, szczycąca się nowoczesnymi poglądami, nie zdała prostego egzaminu z tolerancji wyznaniowej. Było to niezwykle żałosne i całkowicie nieakceptowane przez Różę.

Gdy rodzice stanowczo sprzeciwili się jej związkowi z Eliaszem, poczuła się oszukana i osamotniona. Dotąd zawsze miała w nich oparcie. W najtrudniejszych chwilach życia i kariery trwali przy niej. W każdej sytuacji mogła na nich liczyć i zwrócić się do nich o pomoc. A teraz nawet ukochany dziadek ją opuścił. Podczas rodzinnej kłótni na temat jej planów poślubienia mężczyzny narodowości żydowskiej milczał. Batalia, jaką toczyła z bliskimi o miłość życia i akceptację ukochanego, spędzała jej sen z powiek. By uniknąć słuchania ciągłych wymówek na ten temat, od powrotu większość czasu spędzała poza domem albo przy instrumencie. Zamartwiała się. Niewiele jadła, nie spała też po nocach, co zdradzała jej kredowobiała twarz.

Teraz opuściła chwilowo swoją kryjówkę i stanęła pośrodku salonu, by zorientować się w sytuacji, bowiem podniesione głosy ojca i dziadka dotarły aż do jej pokoju. Nie zaskoczyło jej, że siedzą naburmuszeni, odwróceni tyłem do siebie. Ich sprzeczki były tu codziennością. Kochali się jak dwa jeże, miłością szorstką i ostrożną. Była jednak pewna, że każdy z nich dałby się za drugiego pokroić na kawałeczki, gdyby tylko zaistniała taka potrzeba.

Minęła stół, na którym matka ustawiała nakrycia do kolacji, i podeszła do dziadka będącego miłością jej dzieciństwa. Zarzuciła mu ręce na szyję, pocałowała w policzek i powiedziała z uśmiechem:

– Nie ściemniaj dziadku, zawsze oszukujesz. Stanowimy wyjątkowo udany duet oszustów. Po kolacji zagramy z ojcem i matką w karty i znowu ich ogramy. Jak zwykle, chyba że zamiast się użalać na sobą, wreszcie spróbują nas pokonać. Tylko muszą się trochę postarać. – Mrugnęła filuternie do starszego pana i ruszyła w kierunku stołu.

– Czy ty słyszysz, to co ja? Słyszysz, co ona mówi? Zachęca nas do oszukiwania. Tych dwoje mnie po prostu dobija. – Jerzy Halicki westchnął teatralnie, odbierając z rąk żony talerzyk deserowy. Z trudem hamował uśmiech cisnący mu się na usta.

Anna też z trudem powstrzymała wybuch wesołości. Nikt nie potrafił rozbawić domowników tak skutecznie jak wnuczka i dziadek. Byli w tym równie dobrzy jak w karcianych przekrętach.

Oczywiście nikt z rodziny oprócz Róży nie odważyłby się zdemaskować machlojek starszego pana, choć wszyscy wiedzieli, że zawsze oszukiwał. Miał status nietykalnego w tym domu, ale skoro wspólniczka sama go wydała, westchnął tylko ciężko, usiadł przy stole i burknął coś, żądając od synowej filiżanki herbaty.

Po żartach atmosfera w salonie rozluźniła się, ale tylko pozornie. Niby wszystko było tak jak dawniej, jednak w spojrzeniach, które rodzice i dziadek kierowali ku młodej kobiecie, widoczny był niepokój. Napięcie nie opuszczało biesiadników podczas całego posiłku. Nikt z siedzących przy stole się nie odzywał, co w tym domu nie było normą, ale po ostrej kłótni na temat osobistych planów Róży, do której doszło kilka godzin wcześniej, podczas obiadu, wszyscy przezornie milczeli.

Starszy pan już wcześniej zauważył, że przygotowania do kolacji zajęły synowej całe popołudnie. Kiepska była z niej kucharka, to nie było tajemnicą, dlatego bez entuzjazmu krzątała się teraz po ogromnej kuchni. Uznał więc, że brak wsparcia gosposi przy szykowaniu posiłku dla rodziny to doskonały pretekst, by skierować rozmowę przy stole na mniej drażliwy temat niż romans wnuczki. Można było choćby zapytać o to, co się dzieje z ich pomocą domową, której nieobecność w domu coraz bardziej staruszkowi doskwierała.

– A co z naszą Helą? – odezwał się, nakładając na talerz kolejną kanapkę.

– Wciąż jest na wsi u chorej siostry. – Annę zdziwiło nagłe zainteresowanie teścia nieobecnością tej osoby.

– Kiedy wraca?

– Za kilka dni. Z siostrą, którą się opiekuje, podobno jest bardzo źle. Dlatego właśnie postanowiła się zatrzymać w Zwierzyńcu trochę dłużej, niż planowała.

– Trudna sytuacja. Może jej pieniędzy trzeba? – zaniepokoił się Edward.

– Nie martw się, zająłem się tym już. Ma wszystko, czego jej trzeba – wtrącił się do rozmowy Jerzy. – Będzie dobrze. Niebawem wróci.

Mimo zapewnień syna, na samą myśl o kłopotach gosposi związanej z ich rodziną od czasów wojny, pan domu zmarkotniał. Hela była dla niego łącznikiem jego obecnego życia z przeszłością. Ilekroć na nią spoglądał, gdy krzątała się po domu, wracały do niego wspomnienia z lat młodości. Te dobre i te złe. Nikt nie znał go lepiej niż ona. Była od niego młodsza, a pracowała u nich od kiedy skończyła siedemnaście lat. Matka Edwarda zabrała ją ze wsi po śmierci jej rodziców, a były to czasy, w których los sierot był bardzo trudny. W biednej, przedwojennej Polsce nikt nie troszczył się o przyszłość osamotnionych dzieci z wielodzietnych rodzin, bo wszystkim ciężko się żyło. I tak Hela czekała w domu Halickich na miejsce w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice. Miała z nimi spędzić tylko jakiś czas, a została na zawsze. Pokochała matkę Edwarda. Nie założyła własnej rodziny. Mieszkała i pracowała pod tym dachem przez całe życie. Nie była służącą, raczej członkiem rodziny. Cicha, dyskretna i pracowita szybko stała się niezastąpiona. Prawdopodobnie nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo jest im bliska. Często kontaktowała się ze swoim rodzeństwem rozrzuconym po całym Roztoczu i pomagała im. Ostatnio poważnie zachorowała jej najmłodsza siostra, a że Hela zawsze żyła głównie dla innych, natychmiast pospieszyła z pomocą. Nie była już młoda, ale wciąż znajdowała w sobie siły, by pomagać potrzebującym. Edward zamyślił się nad nią i jej losem.

Z rozważań wyrwał go głos synowej. Podświadomie skrzywił się, słysząc, że mówi o Heli. Jej lekceważący i krytyczny stosunek do gosposi zazwyczaj bardzo go irytował. Tak było i teraz.

– Nie martw się tato, przecież ona wróci. Prawda jest taka, że nie jest już młoda i niewielki z niej w domu pożytek. Ale nie ma problemu. Dam sobie z powodzeniem radę bez niej – zapewniła Anna, wywołując widoczne niezadowolenie teścia. Profesor obrzucił ją pochmurnym spojrzeniem, a Jerzy, widząc minę ojca, westchnął:

– Ech, kobieto, przecież nie o wiek naszej gosposi chodzi, a o lata spędzone z nami w tym domu. Ta skromna osoba jest kimś więcej niż służącą. Jest członkiem rodziny.

W kwestii pomocy domowej panowie okazali się nad podziw zgodni. Edward skwapliwie przytaknął opinii syna, a nawet ją rozszerzył o własne zdanie na temat nieobecnej:

– Hela ciężko pracuje w moim domu od wielu lat. Jest lojalna i bardzo przywiązana do wszystkich Halickich. Zna nasze słabości i upodobania. Prawie wszystko o nas wie. Wspierała rodzinę w najtrudniejszych chwilach życia jak prawdziwy przyjaciel. Mylisz się, jeśli uważasz, że jej nieobecność tutaj nie stanowi problemu i że damy sobie bez niej radę. Ona jest nam potrzebna.

Anna, która przywykła zawsze ustępować teściowi, wykrzywiła teraz twarz w uśmiechu pobłażania i niedowierzania. Na służącą prawie nie zwracała uwagi. To prawda, staruszka dobrze gotowała, ale to wszystko. Mimo podeszłego wieku nieźle też radziła sobie z prowadzeniem kuchni, jednak przypisywanie jej obecności w domu wielkiego znaczenia było zdaniem Anny grubą przesadą. Naburmuszona obserwowała teraz seniora rodu spod oka. Nigdy nie podobały się jej opinie wygłaszane przez niego, ale niewiele miała w tej rodzinie do powiedzenia. To podziwiany powszechnie starzec, emerytowany profesor socjologii, nadawał ton wszystkiemu w tym domu. To on tutaj rządził. Teraz też jako pierwszy dał sygnał do zakończenia posiłku. Wstał, podziękował za towarzystwo i bez słowa zniknął w swoim pokoju. Tym samym dał do zrozumienia, że ulubionej partyjki brydża dzisiaj nie będzie. Kolacja dobiegła końca.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej