Uśmiechnij się do anioła. Tom 1. Oczy anioła - J.K. Kukuła - ebook

Uśmiechnij się do anioła. Tom 1. Oczy anioła ebook

Kukuła J.K.

0,0

Opis

Wendy Emmerson, młoda, piękna i sławna brytyjska aktorka, przylatuje do Polski, aby w małej miejscowości gdzieś na Warmii nakręcić plenerowe sceny do filmu, w którym gra główną rolę. Wprawdzie ta rola to spełnienie jej marzeń, niemniej Wendy jest w fatalnym nastroju. Cóż, ledwie przed kilkoma miesiącami zmarła jej matka, z którą nie zdążyła się pożegnać, a potem zdradził ją narzeczony. W dodatku w trakcie podróży molestuje ją producent filmu, co choć samo w sobie nie jest dla niej nowością, to jednak przez fakt, że ma miejsce w czasie, gdy jej psychiczna kondycja sięgnęła dna, wyjątkowo mocno działa jej na nerwy.

W hotelu przy kolacji natarczywość mężczyzny staje się jeszcze bardziej dokuczliwa, a późnym wieczorem w pokoju aktorki dochodzi do scysji zwieńczonej bezceremonialnym wyrzuceniem natrętnego adoratora za drzwi. Gdy o poranku Wendy, zmęczona i rozdrażniona, wybiera się na spacer, pierwszą napotkaną osobą jest ów odrzucony niedoszły kochanek, który w dalszym ciągu próbuje ją napastować. A tego ona nie potrafi już znieść i ucieka z hotelu, a nawet z miasteczka, w którym wraz z ekipą filmową się zatrzymała...

Tak się zaczyna dla Wendy pełen przygód dzień, który na zawsze odmieni jej życie.

Uśmiechnij się do anioła, to opowieść o miłości. Cokolwiek nietypowa i trochę niedzisiejsza, choć przecież całkiem współczesna. W pierwszym tomie pt.: Oczy anioła poznasz Wendy oraz początek jej zmagań z uczuciem niespodziewanym, władczym, gorącym i... kategorycznie niechcianym.

O tym, jak dalej potoczyły się losy bohaterki tej książki i w jaki sposób ów dzień na nie wpłynął, będzie można przeczytać w następnych dwóch tomach: METODA oraz Porządek rzeczy.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 198

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

      J.K. Kukuła

 

Uśmiechnij się

do anioła

 

      TOM I

      Oczy anioła

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

JQ-Selfpublishing

2022

Copyright © 2019/2022 by J.K. Kukuła

Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, adaptowanie, tłumaczenie i publikowanie treści niniejszej powieści w całości lub we fragmentach dowolną techniką i w dowolnym celu, z wyjątkiem cytowań, bez pisemnej zgody autora jest zabronione.

 

 

 

Wszystkie postaci i zdarzenia przedstawione w powieści są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest całkowicie przypadkowe.

 

 

 

Pragnę podziękować wszystkim osobom, w szczególności Alicji, Beacie i Agatce, które poświęciły swój czas, przyczyniając się do poprawienia jakości myśli i tekstu, oraz A. – bez jego wsparcia ta powieść by się nie ukazała.

 

 

 

Redakcja: Helena Piecuch, Barbara Żołądek

Korekta: Barbara Żołądek

 

Skład, projekt okładki: J.K. Kukuła

Elektroniczne wydanie I

 

 

Wydawnictwo: JQ-Selfpublishing

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ISBN kolekcji e-book EPUB:      978-83-953310-9-1

ISBN tomu I e-book EPUB:      978-83-967071-0-9

 

ISBN kolekcji e-book MOBI:      978-83-967071-3-0

ISBN tomu I e-book MOBI:      978-83-967071-4-7

 

 

Inne wydania tomu I - nry ISBN:

- wydanie papierowe – oprawa miękka: 978-83-953310-2-2

- e-book PDF:      978-83-953310-6-0

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

FURIA!!! Tak, to dobre słowo na określenie tego, co działo się we wnętrzu Wendy i co kazało jej wybiec z hotelowej jadalni, trzaskając przy tym drzwiami z taką siłą, że ze ścian pospadały obrazki. Lecz chociaż to słowo jest pojemne i nośne, to jednak nie idealne – ponieważ nie wyraża dostatecznie dobitnie nasilenia i złożoności emocji targających nią owego poranka.

Przede wszystkim była rozdrażniona i zła, bardzo zła. Na niego i na siebie. Na siebie zwłaszcza. Na siebie była wprost wściekła! Jak mogła dopuścić do takiego finału?! Jak mogła pozwolić, by nerwy tak ją zawiodły?! Ją, wzór opanowania, o której żartowano, że nikt nie zdoła ją zirytować na tyle mocno, by usłyszeć coś dosadniejszego niż chłodne: „Proszę dać mi spokój i odsunąć się ode mnie co najmniej na dwa jardy”. Ją, mistrzynię radzenia sobie z natrętami, przed którą, nie bez racji, ostrzegano cytatem: „Ona jest jak róża, zachwyca obietnicą czystego piękna, lecz uważaj, jeśli dasz się temu zwieść, ukłuje do krwi”.

Oprócz wściekłości, złości i rozdrażnienia kłębiły się w niej także mroczne uczucia żalu, smutku, wstydu, obrzydzenia – albo raczej zniesmaczenia – i wreszcie nieprzyjemnego rozbawienia. Tak – rozbawienia! Bo czyż nie jest zabawne, że gdy sprawy szły najgorzej, jak tylko mogły (no dobrze, zawsze może być gorzej), to koleś, z którym będzie musiała współpracować przez wiele dni, szanowny smarkaty pan producent Ronald, tak bezceremonialnie, tak obcesowo, cynicznie i tak w gruncie rzeczy bezmyślnie, wykorzystując tę ostatnią, upokarzającą ją historię, postanowił zaaranżować sobie romansik? I to w dodatku pod idiotycznym pretekstem pocieszania jej i niesienia pomocy w przywróceniu, jakoby utraconej przez nią, czci!

O, mężczyźni, dlaczego wobec kobiet tak łatwo przychodzi wam okazywanie zadufania w sobie, arogancji, a w istocie pogardy, podczas gdy obnażacie tym jedynie własną głupotę i słabość? A ona sama? Czyż właśnie nie okazała słabości, dając się tak podejść?

W swoim dosyć krótkim życiu nieraz spotykała chamskich, nachalnych facetów. I nierzadko zdarzali się wśród nich osobnicy, równie jak Ronald bezczelni oraz pozbawieni empatii. Niemniej, zwykle mało co z tego wynikało. Ot, epizody z udziałem durniów, które znaczyły dla niej nie więcej niż ptasie guano na masce świeżo umytego samochodu – przelotnie psuły nastrój. Ale nie tylko, pozostawiały bowiem również cierpkie wrażenie, że wystarczyłaby ledwie odrobina taktu, a przykra chwila mogłaby się stać chwilą przyjemną.

Z biegiem lat uodporniła się na takie sytuacje i, jak do tej pory, zawsze umiała znaleźć odpowiedni sposób, aby naprzykrzające się osoby usadzić jednym zdaniem lub samym ostrym spojrzeniem. A w szczególności potrafiła nie pozwolić im na dotarcie do jej podatnych na zranienie miejsc, pieczołowicie chroniąc się przed bólem. Teraz jednak nie zdołała skutecznie się zmobilizować. No i stało się!

Jeszcze nigdy nikt nie wywołał w niej aż takiej reakcji, aż tak szaleńczej furii, w jaką wprawił ją Ronald. Bo nigdy nie było u niej aż tak źle – w jej sercu od miesięcy panował mrok, a i widoki na najbliższą przyszłość rysowały się w przygnębiająco ciemnych barwach. No i Ronald, najwyraźniej nie do końca świadomie, wyjątkowo celnie dźgnął ją we wrażliwy punkt. A ona nie znalazła w sobie dość siły, by w porę osłonić się tarczą chłodnej obojętności. I nie obroniła się. I poczuła ból.

A zaraz potem eksplodowała niczym parowy kocioł, pod którym palił się już zbyt duży ogień.

 

* 1 *

Kilka godzin wcześniej Wendy Emmerson, młoda brytyjska aktorka, wyprosiła, a precyzyjniej rzecz ujmując, wypchnęła ze swojego pokoju dość przystojnego, niespełna trzydziestoletniego producenta filmowego o imieniu Ronald, który już na lotnisku w Londynie niedwuznacznie sygnalizował, że najbliższą noc mógłby spędzić właśnie z nią. Z początku wydawało się jej to nawet nęcące; on był czarujący, rozmowny, dowcipny, a ona samotna, zdołowana oraz wkurzona na siebie, że pomimo niedawnych przejść nie wycofała się i leci teraz do Polski, by w jakiejś małej miejscowości, której nazwy nie potrafiła zapamiętać, zagrać dramatyczno-romantyczną rolę, której nie będzie w stanie podołać.

W samolocie, zaraz po rozpięciu pasów, Ronald kontynuował uwodzenie jej, czemu nie była całkowicie przeciwna. Najpierw jednak nie omieszkał dokładnie poinformować Wendy o detalach swojego życia: po ukończeniu studiów humanistycznych i podejmowanych bez sukcesu próbach zaczepienia się w filmie w charakterze operatora, aktora bądź reżysera, ostatecznie wylądował jako wspólnik filmowej spółki producenckiej. Jego inicjalnym zadaniem miał być nadzór nad przebiegiem realizacji zdjęć do filmu pod roboczym tytułem Żona szpiega, w którym to właśnie Wendy miała zagrać rolę tejże żony. Po wyczerpaniu wątku autoprezentacji (nie tak zupełnie do końca, gdyż o swoim kilkuletnim związku ze straszą od siebie kobietą nie zająknął się słowem) przerzucił się na temat owego inicjalnego zadania, co i rusz punktując przyszłe trudności, z którymi bez wątpienia sobie poradzi, oraz podkreślając swoje dotychczasowe zasługi.

Słuchała tych wywodów z uprzejmym zainteresowaniem, lecz i z pewnym niesmakiem, ponieważ nie przypominała sobie, by w toku preprodukcji wykazywał dużą aktywność. Ot, widziała go raz czy dwa, gdy na krótko zajrzał na spotkania reżysera z kluczowymi aktorami; najcięższą robotę odwalali jego starsi wspólnicy – cóż, Ronald to syn grubej ryby świata show-biznesu. Niemniej później ich rozmowa, po rzuceniu przez niego paru komplementów pod jej adresem, nabrała przyjemniejszego, a nawet sympatycznego charakteru, aczkolwiek, co Wendy zauważyła dopiero w hotelu, w dalszym ciągu kręciła się głównie wokół jego osoby.

Sypał anegdotami ze studiów, interesująco opowiadał o przygodach, jakie przeżył podczas wyprawy do Tybetu, i długo rozprawiał o swoim zamiłowaniu do kina oraz aktorów, nie zapominając przy tym napomknąć, że wciąż jest fanem młodzieżowej sagi, w której ona zagrała najważniejszą kobiecą postać, czemu szczególnie chętnie nadstawiła ucha. I była mu wręcz wdzięczna za to, że z biegiem tej niezobowiązującej pogawędki jej pesymistyczne nastawienie do siebie i do tego, czego się podjęła, szybko traciło moc. Podobnie jak początkowo nieprzychylne nastawienie do Ronalda.

Kiedy jednak w drodze z warszawskiego lotniska na Warmię zasugerował, że zawód producenta filmowego traktuje nie tylko serio, lecz i niezwykle szeroko, nie pomijając przywilejów towarzyszących tej profesji, czar prysł. Uprzytomniła sobie bowiem, że owo szerokie traktowanie polega głównie na oczekiwaniu od aktorek i innych zaangażowanych w produkcję filmu kobiet, i to nie wyłącznie młodych oraz wolnego stanu, by były gotowe sprostać jego seksualnym zachciankom. W końcu stało się też dla niej jasne, że jemu wcale nie chodzi o romans; ona miała być jego pierwszą ofiarą, czyli pierwszą aktorką, która powinna przespać się z nim jako producentem, a nie po prostu – facetem.

To spostrzeżenie zmroziło ją, chociaż nie była w branży nowicjuszką i nie raz zetknęła się z molestowaniem ze strony producentów, reżyserów czy starszych, acz niekoniecznie bardziej od niej szanowanych aktorów. To i owo także słyszała, a raz była świadkiem tego rodzaju incydentu, który dzięki jej obecności szczęśliwie nie zaszedł zbyt daleko. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że druga strona – to znaczy młode, debiutujące aktorki, ale i te starsze, szczyt popularności mające za sobą – nie była bez winy; tu każdy ma sporo do ugrania, to prawie każdy w to gra. Również jej samej nie wypadałoby z ręką na sercu stwierdzić, że nigdy w tej grze nie uczestniczyła. Dopisywało jej tylko nieco więcej szczęścia niż innym.

Pierwszą rolę w filmie otrzymała, gdy była jeszcze dzieckiem, i wtedy takich zachowań nikt od niej nie oczekiwał – albo ojciec dobrze jej pilnował. Ale kiedy skończyła piętnaście lat, została kochanką producenta sagi, w której jako dziesięciolatka rozpoczynała swoją aktorską przygodę i w której jeszcze przez kilka kolejnych lat występowała, z ogromnym, zresztą, powodzeniem. A jej „szczęście” polegało na tym, iż nie mogłaby powiedzieć, że był to, z jej punktu widzenia, seks z wyrachowania. Nie, to zdecydowanie nie był układ, „przysługa za przysługę” – ona naprawdę była w Aaronie zakochana, a co najmniej mocno nim zafascynowana. Bo i nic zaskakującego w tym, że małej dziewczynce imponował pan w wieku jej ojca cieszący się u wszystkich posłuchem, kilkoma słowami łagodzący konflikty, do jakich dochodziło na planie, potrafiący pięknie przemawiać o aktualnie tworzonym filmie i równie pięknie o przyszłych produkcjach z nią jako gwiazdą. A później dorastającej nastolatce podobał się jako przystojny oraz władczy mężczyzna, otaczający ją opieką i darzący podziwem, dzięki czemu czuła się spełnioną aktorką i zadowoloną osobą.

Mimo wszystko Wendy nie uważała swojego romansu za coś pożytecznego czy choćby tylko korzystnego z perspektywy zawodowej, ponieważ, jak sądziła, nie uzyskała dzięki niemu niczego szczególnego. Nawet tego, co obserwowała u innych aktorek związanych z kimś ważnym w ich branży – dla nich bowiem takiego rodzaju relacja stanowiła zazwyczaj coś w rodzaju immunitetu zabezpieczającego przed natarczywością innych (no, raczej tylko tych mniej ważnych) członków filmowej społeczności; jej związek z Aaronem skutecznie udawało się utrzymywać w sekrecie.

Za to gdy nieco dojrzała, przestała też uważać ten romans za coś „normalnego”, a to dlatego że Aaron był żonaty. I to sprawiło, że rok po roku narastała w niej odraza – tak do niego, jak i do siebie. Nie z powodu konieczności godzenia się na zajmowanie pozycji tej drugiej – nie było w niej aż tyle pychy, by żądać dla siebie pierwszeństwa. Po prostu coraz trudniej było jej znosić fakt, że akceptując trwanie ich związku, pomagała temu mężczyźnie w łamaniu złożonej przez niego przysięgi małżeńskiej, czym okaleczała jego rodzinę, jego żonę, a zwłaszcza jego dzieci tak, jak ktoś kiedyś okaleczył ją.

Ale to już przeszłość. Zerwała z nim na dobre i teraz nie zamierzała ulegać czarowi następnego producenta, choćby tak błyskotliwego i młodego jak Ronald!

 

* 2 *

Jeszcze zimą uzgodniono, że brytyjska ekipa filmowa przyjedzie do Polski w trzech turach; Wendy razem z reżyserem, operatorem i całą brytyjską obsadą miała przybyć w ostatniej, w drugą niedzielę maja po południu. Tymczasem tuż przed podróżą dowiedziała się, że wyjedzie już w sobotę. Rzekomo po to, by się zaaklimatyzować, gdyż kręcenie zdjęć zacznie się od scen z jej udziałem oraz od razu będą to sceny istotne. Uwierzyła, a i przypadł jej do gustu ten pomysł, nie protestowała więc. Dopiero w trakcie podróży zrozumiała, że do przyśpieszenia jej wyjazdu musiał doprowadzić Ronald.

W miarę zbliżania się do hotelu jego natarczywość, granicząca z impertynencją, stawała się coraz bardziej dokuczliwa. Mimo to nadal łudziła się, że ten dodatkowy dzień przyda się jej, o ile Ron w końcu przestanie się naprzykrzać. Gdy siadali do kolacji przy stołach ustawionych w kształt podkowy, Ronald zajął krzesło obok niej i od pierwszych minut z demonstracyjną galanterią usługiwał jej, głośno ją przy tym wychwalając oraz prawiąc, ku jej rozpaczy, prostackie komplementy.

Sprawiło to, że nie tylko nabierała do niego coraz większej niechęci – czuła się również skrępowana i upokorzona jego zachowaniem. Obawiała się przy tym, że przez ciągłe zwracanie uwagi na jej osobę atmosfera kolacji zrobi się sztywna. Ale nie miała zamiaru godzić się, by popsuł jej oraz innym ten wieczór. Nie zamierzała też opuszczać zgromadzonego na sali towarzystwa zbyt wcześnie, żeby nie wzięto jej za napuszoną gwiazdę, co to gardzi towarzystwem akustyków i wózkarzy. Ponieważ, rzecz jasna, tak nie było – ona z całym przekonaniem liczyła, że wszyscy obecni na posiłku poczują się partnerami, równorzędnymi uczestnikami przedsięwzięcia i, jak to przy poprzednich produkcjach bywało, z miejsca się ze sobą, jej nie wyłączając, zaprzyjaźnią.

A na tym zależało Wendy szczególnie, zważywszy, że w całej ekipie nie było nikogo, kto przedtem by z nią pracował. Nawet jej osobistej ochroniarce wypadł w ów pierwszy zdjęciowy poniedziałek pogrzeb w USA, w związku z czym na ten niełatwy tydzień przydzielono Wendy byłego policjanta, z którym przed wyjazdem zamieniła najwyżej parę słów.

Koszmar!

Lecz nie to okazało się dla niej najtrudniejsze. Przez lęki, z którymi tu przybyła, w głębi duszy pragnęła stać się niewidzialna albo chociaż pozostawać w cieniu tak długo, na ile to będzie możliwe. A Ronald nieustannie ją wyróżniał i, oświetlając reflektorem swoich niewyszukanych pochlebstw, wydobywał z upragnionego cienia.

Początkowo starała się zachowywać dystans względem nadskakującego jej Ronalda. Odzywała się zdawkowo i z na tyle chłodną uprzejmością, aby zorientował się, że jego zachowanie jej nie odpowiada. Daremnie. Zaciskała jednakowoż zęby, by nie dać po sobie poznać, w jak szybkim tempie rośnie w niej nienawiść. Była wszak skazana na jego towarzystwo co najmniej do końca jutrzejszego dnia, kiedy dotrą tu także inni aktorzy oraz reżyser.

Po pół godzinie postanowiła zmienić taktykę i już bez ogródek studziła zapały Ronalda. Ten jednak uparcie nie reagował na jej zrazu rzeczowe, potem zrzędliwie żartobliwe, a na ostatek podszyte ostrym sarkazmem sugestie, żeby zmniejszył swoje zaangażowanie wobec jej osoby, a więcej energii poświęcił integrowaniu się z resztą ekipy. Z upływem czasu sytuacja niestety się pogarszała, a wraz z pojawieniem się na stole alkoholu stała się wręcz groteskowa (alkohol podano tego wieczoru, jako że nazajutrz czekał ich jeszcze jeden wolny dzień; później picie alkoholu było przez reżysera tępione skuteczniej, niż to miało miejsce w epoce amerykańskiej prohibicji).

Niemożność zapanowania nad poczynaniami Rona wyprowadziła ją w którymś momencie z równowagi. Uznała, że bez względu na koszty należy radykalnie skończyć to żenujące i niemiłe dla niej – a zapewne i dla pozostałych – przedstawienie. Wstała, wymówiła się zmęczeniem po podróży, pożegnała zebranych i udała się do swojego pokoju.