Trzeci znak - Sigurðardóttir Yrsa - ebook

Trzeci znak ebook

Sigurðardóttir Yrsa

0,0

Opis

[PK]

Niemiecki student historii, Harald Guntlieb zostaje zamordowany na terenie Uniwersytetu Islandzkiego. Zwłoki potwornie zbezczeszczono. Majętni rodzice nie są zadowoleni z wyników dochodzenia prowadzonego przez policję. Sami zlecają więc śledztwo młodej prawniczce Thorze, matce samotnie wychowującej dwójkę dzieci.

Zamordowany Harald prowadził badania porównawcze dotyczące prześladowań za uprawianie czarów na kontynencie i w Islandii. Jednocześnie wiódł dość ekscentryczne życie, często ocierając się o śmierć, czy to z racji niezupełnie tradycyjnych zachowań seksualnych, czy z powodu częstego używania narkotyków. Thorę stopniowo wciąga świat, o którego istnieniu nie miała pojęcia.

"Trzeci znak" to niezwykła powieść sensacyjna. Autorka czerpie garściami z najbardziej wstydliwych epizodów w dziejach Europy. Świetnie naszkicowane postaci stanowią znakomity kontrapunkt dla okrutnych obrazów, a samotna matka w roli detektywa czyni z powieści pozycję wyjątkową.

[opis okładkowy] 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie 
Miejska Biblioteka Publiczna w Siemiatyczach

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 469

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Yrsa Sigurdardóttir

ISBN 83-7495-033-1

Rozdział 3

Rozdział 5

Rozdział 8

Rozdział 11

Rozdział 14

Rozdział 17

Rozdział 19

Rozdział 21

Rozdział 24

Rozdział 26

Rozdział 28

Rozdział 31

Rozdział 33

Yrsa Sigurdardóttir

przełożył Jacek Godek

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA

TRZECI ZNAK

© Yrsa Siguróardóttir 2005. Published by agreement with Veróld Publishing, Reykjavik, Iceland

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2006 © for the Polish translation by Jacek Godek

ISBN 83-7495-033-1

Rozdział 3

Rozdział 5

Rozdział 8

Rozdział 11

Rozdział 14

Rozdział 17

Rozdział 19

Rozdział 21

Rozdział 24

Rozdział 26

Rozdział 28

Rozdział 31

Rozdział 33

ISBN 83-7495-033-1

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA

Warszawa 2006

Tytuł oryginału: PriÓja tdkniÓ

Projekt okładki: Piotr Bogusławski

Redakcja: Stanisława Staszkiel

Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz

Korekta: Janina Zgrzembska

Książka dedykowana jest ukochanemu Oliemu. Specjalne podziękowania dla Haralda Schmitta, który użyczył mi swego imienia - i pozwolił mi się zabić. Yrsa

31 października 2005

Dozorca Tryggvi rozejrzał się wokół zdziwiony. Co to jest? Poprzez hałaśliwą krzątaninę sprzątaczek z wnętrza budynku przebijał się jakiś szczególny dźwięk. Z początku cichawy, z każdą chwilą stawał się coraz wyraźniejszy. Dozorca psyknął na kobiety i zaczął uważnie nasłuchiwać. Te spojrzały po sobie, zaskoczone, a dwie z nich nawet się przeżegnały. Dozorca odstawił filiżankę z kawą i wyszedł na korytarz.

Przed nadejściem sprzątaczek Tryggvi rozkoszował się samotnością. Siedząc przy ekspresie, spokojnie czekał na poranną filiżankę kawy. Kobiety miały przyjść lada moment. Od trzydziestu lat pracował jako dozorca w budynku wydziału historii i przez cały ten czas obserwował zachodzące tu kolosalne zmiany. Na początku wszystkie sprzątaczki były jego rodaczkami i rozumiały każde wypowiadane przez niego słowo. A teraz musiał wydawać polecenia za pomocą gestów i najprostszych słów. Wszystkie były bowiem imigrantkami i zanim na uczelni pojawiali się wykładowcy i studenci, Tryggvi czuł się jak w Bangkoku lub Manili.

Kiedy kawa była gotowa, Tryggvi podszedł z parującą filiżanką do okna pustego jeszcze budynku i rozejrzał się po tonącym w śniegu dziedzińcu uniwersytetu. Było niezwykle zimno, iskrzył się biały puch. Panował absolutny bezruch. Przypomniało to Tryggviemu o zbliżającej się rocznicy narodzin Zbawiciela i poczuł ciepło w okolicy serca. W pewnej chwili zauważył samochód zajeżdżający na uczelniany parking. Szlag trafił świąteczny nastrój, pomyślał sobie. Patrzył, jak kierowca wysiada z auta, zatrzaskuje drzwi i rusza w stronę wydziału. Opuścił zasłonę i odszedł od okna.

9

Prolog

Po chwili usłyszał szczęk otwieranych przez tego mężczyznę drzwi wejściowych do budynku. Miał do czynienia z różnymi ludźmi - z profesorami, docentami, lektorami, sekretarkami i wielu innymi, ale stosunki z tym człowiekiem sprawiały Tryggviemu najwięcej kłopotów. Na imię miał Gunnar i nieustannie narzekał na pracę dozorcy. Tryggyi nienawidził tego wywyższania się i zawsze czuł się źle w jego obecności. Na początku semestru ów profesor historii oskarżył sprzątaczki, że ukradły mu stary maszynopis artykułu na temat Papów na Islandii. Na szczęście artykuł się odnalazł i sprawa ucichła. Od tamtego czasu nie tylko wydawał mu się niesympatyczny. Tryggvi po prostu nim gardził. No bo dlaczego niby sprzątaczki z Azji miały ukraść jakiś przeklęty artykuł na temat Papów? A same wypociny profesora zupełnie Tryggviego nie interesowały. W jego oczach był to jedynie przeprowadzony z niskich pobudek atak na osoby, które same nie mogą się bronić.

Tryggyi czuł się zniesmaczony, kiedy Gunnar został dziekanem wydziału historii. Bo też natychmiast zaczął omawiać z nim zmiany, których wprowadzenie uważał za niezbędne. Uważał na przykład, że sprzątaczki podczas pracy nie powinny prowadzić między sobą rozmów. Tryggyi bezskutecznie starał się wyjaśnić temu zadufanemu w sobie człowiekowi, że ich rozmowy nikomu nie przeszkadzają, ponieważ w czasie gdy pracują, nikogo w budynku nie ma. Oprócz Gunnara oczywiście. Dlaczego ten człowiek musiał się tu zjawiać codziennie o świcie, zanim jeszcze zaczynały kursować autobusy? Przecież ludzie nie oczekiwali z zapartym tchem nowych wieści o Papach. Tryggvi oczywiście nie wypełnił polecenia Gunnara i nie nakazał kobietom milczeć w czasie sprzątania. Nie wiedział, jak ma im to przekazać, a poza tym nie miał na to najmniejszej ochoty. I choć nieraz trudności językowe potrafiły wytrącić go z równowagi, to z czasem nauczył się doceniać radość życia tych ciężko harujących kobiet.

Tego ranka nie zachowywały się inaczej niż zwykle. Weszły wszystkie razem do niewielkiej kuchni i mówiąc z wyraźnie obcym akcentem, życzyły mu miłego dnia. Jak zwykle nie obyło się bez chichotów. I jak

10 zwykle Tryggvi nie mógł powstrzymać uśmiechu. Zdjęły z siebie barwne okrycia, a on stał z boku i obserwował je. Najzwyklejszy dzień, który teraz zdawał się przybierać niespodziewany obrót.

Tryggvi przecisnął się przez grupkę kobiet w kierunku drzwi prowadzących na korytarz. Słyszał, jak dźwięk z jęku przeistacza się w krzyk. Nie potrafił określić, czy wydaje go mężczyzna, czy kobieta, nie był też pewien, czy w ogóle wydaje go człowiek. Mogłożby jakieś zwierzę wejść do budynku i zrobić sobie krzywdę? Ale nie było mu dane zastanawiać się nad tym, bo nagle rozległ się przeraźliwy huk, jakby coś się zwaliło na ziemię i rozpadło na kawałki. Na korytarzu Tryggvi przyspieszył kroku. Dźwięk zdawał się dochodzić z pierwszego piętra, błyskawicznie więc skręcił na schody i przeskakiwał po trzy stopnie. Wszystkie kobiety pobiegły za nim i jak on zaczęły pohukiwać.

Nie było wątpliwości, że krzyk dochodził z części administracyjnej wydziału historii. Tryggvi zaczął biec, a kobiety podążały krok w krok za nim. Pchnął drzwi przeciwpożarowe prowadzące na korytarz, wzdłuż którego mieściły się gabinety, i stanął jak wryty, a kobiety wpadły na niego jedna za drugą. Znieruchomiały dozorca patrzył przed siebie.

To nie wywrócona biblioteczka ani też dziekan wydziału raczkujący wśród stosu książek na podłodze korytarza sprawiły, że Tryggvi stał niczym zahipnotyzowany. Przed nim leżały zwłoki wystające do połowy z niewielkiego pomieszczenia z drukarkami. Tryggvi czuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Na rany Chrystusa, co to za kłębki wełny ma nieboszczyk na oczach? Czy na klatce piersiowej ktoś mu coś narysował? I język - co się z nim stało? Kobiety przez ramię spoglądały Tryg-gviemu w twarz, czul, jak łapią go za koszulę. Bezskutecznie próbował się uwolnić. Dziekan wyciągał ku niemu ręce, błagając o pomoc. Najwyraźniej ze strachu postradał zmysły. Twarz miał popielatą, jedną ręką trzymał się za serce. W końcu zwalił się na bok. Tryggvi oparł się pokusie, by uciec, zabierając ze sobą kobiety, i zrobił jeden krok do przodu. Sprzątaczki jeszcze gwałtowniej usiłowały go powstrzymać, ale im się wyrwał. Zbliżył się do Gunnara, który, jak się zdawało, chciał mu coś powiedzieć.

11

Nie był w stanie zrozumieć bełkotu wydobywającego się z ust Gun-nara. Dotarło jednak do niego, że zwłoki - to musiały być zwłoki, bo żaden żywy człowiek tak nie wyglądał - wypadły na dziekana, kiedy otworzył drzwi do pomieszczenia z drukarkami. Tryggvi nieświadomie skierował wzrok na te przerażające szczątki ludzkie.

Boże drogi! Czarne kłębki zakrywające oczy denata nie były kłębkami wełny.

6 grudnia 2005

Rozdział 1

Thora Gudmundsdottir zdecydowanym ruchem strzepnęła cheeriosa z nogawki i poprawiła kostium, po czym weszła do kancelarii. Nie jest źle. Miała już za sobą codzienną mordęgę polegającą na odstawieniu sześcioletniej córki do zerówki i szesnastoletniego syna do szkoły. Dzisiaj ni z tego, ni z owego córka Thory za nic nie chciała włożyć różowych ciuszków, co samo w sobie nie byłoby problemem, gdyby nie fakt, iż wszystkie jej fatałaszki były mniej więcej w tym właśnie kolorze. Za to syn przez cały rok mógł chodzić w tych samych sztukach garderoby, byleby na każdej widniała trupia czaszka. Kłopot z nim był zaś taki, że uporczywie odmawiał spania w nocy. Thora westchnęła. Niełatwo jej było samej z dwójką dzieci. Ale owe poranne zmagania miały miejsce także i wtedy, kiedy jeszcze była z mężem. A dodatkowo do porannych obowiązków dochodziły także kłótnie małżeńskie. Świadomość, że ten okres ma już za sobą, wprowadziła ją w lepszy nastrój i kiedy otwierała drzwi do swojego biura, na jej ustach pojawił się uśmiech.

- Dzień dobry - rzuciła radośnie.

Sekretarka nie odwzajemniła powitania. Za to zrobiła minę. Nie oderwała wzroku od monitora i nie przestała znęcać się nad myszką. Zawsze w dobrym nastroju, pomyślała Thora. Wewnętrznie nie potrafiła się pogodzić z problemami, jakie sprawiała sekretarka. Jej fochy z pewnością kosztowały kancelarię utratę niejednej sprawy. Thora nie umiała przypomnieć sobie ani jednego klienta, który nie narzekałby na tę dziewczynę. Nie dość, że była niegrzeczna, to zachowywała się w sposób niebywale odpychający. I nie tyle chodziło o jej superciężką kategorię wagową, co o niekonwencjonalny brak dbałości o własny wygląd. Do tego jeszcze

15 emanowała z niej wrogość wobec wszystkiego i wszystkich. I żeby szarzyzną czarne ubarwić - jakby z czystej złośliwości - rodzice dali dziewczęciu na imię Bella. Gdybyż tylko sama chciała odejść! Przecież nie wyglądała na zadowoloną z pracy w kancelarii i absolutnie się w niej nie spełniała. Co nie znaczy, żeby Thora potrafiła wyobrazić sobie pracę, która dziewczynę usatysfakcjonuje, skąd. Ale, niestety, nie było możliwości, by się jej pozbyć.

Kiedy Thora i jej wspólnik Bragi, starszy od niej i bardziej doświadczony prawnik, postanowili połączyć siły i otworzyć kancelarię, tak się zachwycili tym lokalem, że przystali na propozycję odnajmującego, by w umowie zrobić zapis, iż jego córka zostanie zatrudniona jako sekretarka. Wtedy oczywiście nie mogli wiedzieć, jakie piwo sobie warzą. Dziewczyna miała znakomite referencje od pośredników handlu nieruchomościami, którzy wcześniej zajmowali ten lokal. Teraz Thora była przekonana, iż poprzedni lokatorzy zrezygnowali z biura przy prominentnej ulicy Skolavordustigur wyłącznie dlatego, że chcieli się pozbyć sekretarki. Z pewnością do tej pory tarzają się ze śmiechu z powodu referencji, które Thora i Bragi połknęli jak ryba haczyk. Thora była przekonana, iż gdyby poszli do sądu, mogliby obalić zapisy umowy z powodu owych co najmniej wątpliwych referencji. Ale wtedy szlag by też trafił renomę, jaką udało im się już wypracować. Któż by bowiem powierzył swoją sprawę specjalistom od umów, którzy nie potrafili zadbać o własną umowę? A nawet gdyby udało im się jej pozbyć, to przecież dobre sekretarki wcale nie czekają w kolejkach.

- Ktoś dzwonił - wygulgotała Bella ze wzrokiem przyklejonym do monitora.

Thora zdumiona spojrzała na nią, wieszając kurtkę.

- Tak? - zdziwiła się i dodała z nikłą nadzieją: - Masz może pojęcie, kto taki?

- Nie. Mówił chyba po niemiecku. W każdym razie go nie zrozumiałam.

- A zadzwoni może jeszcze?

- Nie wiem. Rozłączyłam się. Niechcący.

16

- Gdyby, co mało prawdopodobne po tym, co zrobiłaś, człowiek ten zadzwonił ponownie, mogłabyś go ze mną połączyć? Studiowałam w Niemczech i znam niemiecki.

- Hrmf... - wydobyło się z gardła Belli. Wzruszyła ramionami. - A może to nie był niemiecki. Równie dobrze mógł być rosyjski. A poza tym to była kobieta. Tak myślę. Albo facet.

- Bella, ktokolwiek by zadzwonił: kobieta z Rosji czy facet z Niemiec, nawet gadający pies z Grecji, bądź łaskawa tego kogoś ze mną połączyć. Okej? - Thora nie czekała na odpowiedź, zresztą nie spodziewała się jej, i znikła w swoim gabinecie.

Usiadła przy biurku i włączyła komputer. Na biurku nie było tak wielkiego bałaganu jak zwykle. Poprzedniego dnia przez godzinę segregowała papiery, które zdążyły się nagromadzić w ciągu ostatniego miesiąca. Pozbyła się spamów i dowcipów od przyjaciół i znajomych. Pozostały trzy e-maile od klientów, jeden od przyjaciółki Laufey z nagłówkiem Nawalmy się w weekend i jeden z banku. Cholera jasna. Bez wątpienia przekroczyła limit na karcie. Na koncie pewno tak samo. Dla pewności postanowiła nie otwierać poczty.

Zadzwonił telefon.

- Śródmiejscy prawnicy. Thora.

- Guten Tag, Frau Gudmundsdottir?

- Guten Tag. - Thora jęła rozglądać się za długopisem i kawałkiem papieru. Język literacki. Szybko przypomniała sobie, że należy się zwracać przez Sie.

Zacisnęła oczy z nadzieją, że język, którym nieźle władała, kiedy robiła magisterkę z prawa w Berlinie, na tę okazję jej wystarczy. Musi szczególną uwagę zwrócić na wymowę.

- Czym mogę służyć?

- Nazywam się Amelia Guntlieb. Otrzymałam pani nazwisko od profesora Anderheissa.

- Tak, studiowałam u niego w Berlinie. - Thora miała nadzieję, że wyraziła się poprawnie. Zdawała sobie sprawę, jak zardzewiałą ma wymowę. Islandia nie oferowała wielu okazji, by ćwiczyć niemiecki.

17

- Tak. - Po nieprzyjemnej pauzie kobieta kontynuowała: - Mój syn został zamordowany. Potrzebujemy z mężem pomocy.

Thora starała się szybko kojarzyć fakty. Guntlieb? Czy czasem ten niemiecki student, którego zwłoki znaleziono na uniwersytecie, nie nazywał się Guntlieb?

- Halo? - Niemka zdawała się wątpić, że Thora jest jeszcze na linii.

Thora szybko odpowiedziała:

- Tak, przepraszam. Pani syn. I to stało się tutaj, w Islandii?

- Tak.

- Wydaje mi się, że wiem, o jakie zabójstwo chodzi, ale muszę przyznać, że znam sprawę jedynie z mediów. Jest pani pewna, że rozmawia z właściwą osobą?

- Mam taką nadzieję. Nie jesteśmy zadowoleni z efektów dochodzenia prowadzonego przez policję.

- A czemu? - rzuciła Thora ze zdumieniem. Jej zdaniem policjanci rozwiązali sprawę z wyjątkową pieczołowitością. Zabójcę ujęto w niecałe trzy doby po dokonaniu tego odrażającego czynu. - Z pewnością pani wie, że aresztowano podejrzanego?

- Mamy na ten temat pełną wiedzę. Nie jesteśmy jednak przekonani, że to zrobił ten człowiek.

- Dlaczego? - spytała Thora z niedowierzaniem.

- Po prostu nie jesteśmy przekonani. I koniec. - Kobieta grzecznie chrząknęła. - Chcemy, żeby tę sprawę zbadał ktoś bezstronny. Ktoś, kto zna niemiecki. - Cisza. - Myślę, że rozumie pani, jak jest nam ciężko. - Znowu cisza. - Harald był naszym synem.

Thora usiłowała okazać współczucie, ściszając głos i mówiąc wolniej.

- Tak, tak, rozumiem to. Sama mam syna. Nie potrafię wprawdzie postawić się na państwa miejscu, ale łączę się z państwem w najszczerszej żałobie. Jednak nie jestem przekonana, że potrafię państwu pomóc.

- Dziękuję za słowa pociechy w imieniu swoim i męża. - Jej głos brzmiał lodowato. - Profesor Anderheiss twierdzi, że ma pani te cechy, o jakie nam chodzi. Powiada, że jest pani uparta, zdecydowana i ma wielki hart ducha. - Cisza. Thora pomyślała, że profesorowi nie przeszło

18 przez usta słowo „bezczelna”. - A jednocześnie pełna zrozumienia. To dobry przyjaciel naszej rodziny i mamy do niego zaufanie. Czy jest pani gotowa przyjąć tę sprawę? Wynagrodzimy panią sowicie. - Kobieta wymieniła kwotę.

Była niewiarygodnie wysoka i nie grało roli, czy jest z VAT-em, czy bez VAT-u. Stawka godzinowa o ponad połowę wyższa od tej, do której Thora zdążyła przywyknąć. Na dodatek Niemka zaproponowała premię, jeśli śledztwo doprowadzi do ujęcia innego sprawcy niż ten, który już siedzi w areszcie. Premia wynosiła więcej niż roczne zarobki Thory.

- Czego ode mnie wymagacie za te pieniądze? Nie jestem prywatnym detektywem.

- Szukamy kogoś, kto jeszcze raz przeprowadzi śledztwo, przyjrzy się dowodom i oceni wnioski ze śledztwa policyjnego. - Kobieta znowu przerwała na chwilę, po czym dodała: - Policja nie chce z nami rozmawiać. To działa nam na nerwy.

Ich syn został zabity, a policja działa im na nerwy, pomyślała Thora.

- Zastanowię się. Ma pani jakiś telefon, pod który mogę zadzwonić?

- Tak. - Kobieta wyrecytowała numer. - Proszę tylko, by nie zastanawiała się pani zbyt długo. Jeśli jeszcze dziś pani się nie odezwie, poszukam kogoś innego.

- Proszę się nie niepokoić. Niebawem oddzwonię.

- Frau Gudmundsdottir, jeszcze jedno.

- Tak?

- Stawiamy jeden warunek.

- Mianowicie?

Kobieta chrząknęła.

- Chcemy jako pierwsi dowiadywać się o wszystkim, czego pani się dowie. Niezależnie od tego, czy będzie to coś istotnego, czy nie.

- Nie omawiajmy jeszcze szczegółów, bo nie wiadomo, czy w ogóle będę mogła służyć państwu pomocą.

Pożegnały się i Thora odłożyła słuchawkę. Jak to cudownie rozpocząć dzień od pozwolenia na traktowanie siebie jak służącej. I od

19 przekroczenia limitu na karcie. I na koncie. Znowu zadzwoni! telefon. Thora podniosła słuchawkę.

- Dzwonię z warsztatu samochodowego. Słuchaj, to wygląda gorzej, niż nam się na początku wydawało.

- Ale jest nadzieja, że wkrótce będzie na chodzie? - odparła poirytowana.

Samochód odmówił posłuszeństwa i nie odpalił, kiedy poprzedniego dnia w południe chciała załatwić jakąś sprawę na mieście. Z uporem starała się go uruchomić, jednak bezskutecznie. W końcu musiała dać za wygraną i samochód został odholowany do mechanika. Właściciel warsztatu zlitował się i pożyczył jej jakiegoś starego gruchota. Był cały upstrzony naklejkami WARSZTAT BIBBIEGO, a na podłodze z tyłu i przed siedzeniem obok kierowcy walały się najrozmaitsze śmieci, głównie opakowania po częściach zamiennych i puste puszki po coli. Thora musiała go przyjąć, gdyż nie mogła sobie pozwolić na to, by zostać bez auta.

- Nie sądzę - odezwał się zimny głos. -1 to będzie trochę kosztowało. - Tu nastąpił wykład. Roiło się w nim od pojęć ze świata samochodów, na których Thora zupełnie się nie znała. Za to wymieniona przez mechanika kwota, która spuentowała wykład, nie wymagała dalszych wyjaśnień.

- Dziękuję. Po prostu go napraw.

Thora odłożyła słuchawkę. Przez kilka minut w zamyśleniu patrzyła na aparat telefoniczny. Święta zbliżały się wielkimi krokami, a wraz z nimi nieuniknione o tej porze roku wydatki, ozdóbki, wydatki, prezenty, wydatki, przyjęcia, wydatki, spotkania rodzinne, wydatki i - niezwykle to ciekawe - jeszcze większe wydatki. A nie można powiedzieć, by w kancelarii drzwi się nie zamykały. Gdyby przyjęła ofertę tych Niemców, miałaby niewątpliwie co robić. Poza tym rozwiązałoby to kłopoty finansowe i nie tylko. Mogłaby nawet pozwolić sobie na wyjazd na urlop z dziećmi. Musiało gdzieś znaleźć się miejsce dla sześcioletniej dziewczynki, szesnastoletniego młodzieńca i trzydziestosześcioletniej kobiety. Stać by ją było nawet na zaproszenie na wakacje dwudziesto-

20 sześcioletniego mężczyzny dla urozmaicenia towarzystwa i wyrównania proporcji między płciami. Podniosła słuchawkę.

To nie pani Guntlieb odebrała, lecz służąca. Thora poprosiła do telefonu panią domu i wkrótce usłyszała zbliżające się kroki, prawdopodobnie po wykafelkowanej podłodze. W słuchawce odezwał się zimny głos.

- Witam, Frau Guntlieb. Tu Thora Gudmundsdottir z Islandii.

- Tak. - Po krótkiej pauzie zrobiło się jasne, że na razie nic więcej nie powie.

- Zdecydowałam się państwu pomóc.

- Dobrze.

- Kiedy mam zacząć?

- Natychmiast. Zamówiłam już stolik na dzisiejszy lunch, gdzie będzie pani mogła omówić sprawę z Matthew Reichem. Pracuje u mojego męża. W tej chwili przebywa w Islandii i posiada doświadczenie w prowadzeniu śledztw, którego pani brakuje. On lepiej wprowadzi panią w tę sprawę.

Ton oskarżenia, jaki pojawił się w jej słowach, mógł sugerować, że wie o tym, iż zjawiła się pijana na przyjęciu urodzinowym dla dzieci. Thora udała, że tego nie słyszy.

- Tak, rozumiem. Niemniej chciałabym podkreślić z całą stanowczością, że nie wiem, czy się państwu na coś przydam.

- To się okaże. Matthew będzie miał dla pani umowę do podpisania. Proszę ją uważnie przestudiować.

Thorę naszła nagła chęć, żeby powiedzieć tej pani, by poszła sobie do diabła. Nienawidziła takiego wywyższania się i okrutniego poniżania innych. Ale kiedy pomyślała o sobie, dzieciach i dwudziestosześcioletnim mężczyźnie na wakacjach, stłamsiła w sobie dumę i wymamrotała słowa zgody.

- To bądź w hotelu Borg o dwunastej. Matthew powie ci to i owo, o czym nie pisały gazety. Niektóre z tych informacji nie nadają się do druku.

Ciarki przeszły Thorze po plecach, kiedy słuchała głosu tej kobiety. Był hardy i beznamiętny, ale jednocześnie jakiś pęknięty. Ale czy człowiek może mówić inaczej w takich okolicznościach? Milczała.

21

- Zrozumiałaś? Kojarzysz hotel?

Thora parsknęła śmiechem.

- Sądzę, że tak. Spodziewam się, że tam wpadnę.

Mimo iż Thora usiłowała rozbudzić w sobie wątpliwości powodowane dumą, to jednak była przekonana, że o dwunastej będzie w hotelu Borg. Inaczej być nie mogło.

Rozdział 2

Thora spojrzała na zegarek i odłożyła akta sprawy, nad którą pracowała. Kolejny klient, który nie chciał spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że przegrał. Była zadowolona z siebie, udało jej się zakończyć kilka drobniejszych spraw, dzięki czemu miała teraz sporo czasu na spotkanie z Herr Matthew Reichem. Połączyła się z Bellą.

- Idę na spotkanie na mieście. Nie wiem, jak długo mnie nie będzie, ale nie spodziewajcie się, że wrócę przed czternastą. - Na drugim końcu linii coś warknęło, co Thora musiała zinterpretować jako wyrażenie zgody. Jezus Maria, a gdyby po prostu powiedzieć „tak”?

Thora wzięła torebkę i aktówkę, do której wrzuciła notatnik. Cała wiedza, jaką posiadała na temat tej sprawy, pochodziła z mediów. Ale jakoś specjalnie się tym nie interesowała. Kojarzyła, że najważniejsze fakty są następujące: zamordowano studenta obcokrajowca, zwłoki zbezczeszczono z niewiadomych powodów i aresztowano handlarza narkotyków, wciąż obstającego przy swojej niewinności. Nie za bardzo ją to fascynowało.

Wkładając płaszcz, Thora przyglądała się swemu odbiciu w wielkim lustrze. Wiedziała, jak ważne jest wrażenie wywarte podczas pierwszego spotkania, zwłaszcza gdy chodzi o osobę majętną. „Szata tworzy człowieka”, powiadają ci, których stać na drogie ciuchy. I „po butach ich poznacie”. Tego nigdy nie potrafiła zrozumieć. Na szczęście jej buty były całkiem znośne, a spodnie i żakiet jakby skrojone dla szanowanej pani mecenas. Thora przeciągnęła palcami po jasnych długich włosach.

Pogrzebała chwilę w torebce, w końcu znalazła szminkę i szybko umalowała usta. Przeważnie się nie malowała, poprzestawała na kremie

23 nawilżającym i mascarze z rana. Szminkę trzymała na wypadek niespodziewanych wydarzeń, takich jak to. Dobrze z nią wyglądała, tak że natychmiast wzrosła jej pewność siebie. Na szczęście była podobna do matki, a nie ojca, który z racji wyglądu raz został poproszony o pozowanie do obrazu jako sobowtór Winstona Churchilla. Najpewniej nie dałoby się powiedzieć o niej, że jest piękna albo urodziwa, ale wysokie kości policzkowe i błękitne oczy w kształcie migdałów sprawiały, że można ją było uznać za atrakcyjną. Jej szczęście polegało także na tym, że figurę odziedziczyła po matce, toteż wciąż była szczupła.

Thora rzuciła współpracownikom pożegnalne „cześć”, a Bragi życzył jej powodzenia. Opowiedziała mu o rozmowie z panią Guntlieb i spodziewanym spotkaniu z jej przedstawicielem. Bragi uznał to za ekscytujące, a fakt, że zgłosił się do niej zagraniczny klient, musiał oznaczać, że zmierzają we właściwym kierunku. Zasugerował nawet, żeby do bezpretensjonalnej nazwy ich kancelarii dodać na końcu „Intemational” albo „Group”. Thora miała nadzieję, że Bragi żartuje, ale pewna nie była.

Wiatr na zewnątrz orzeźwił ją. Listopad był niezwykle zimny i zwiastował długą i ciężką zimę. Taką cenę przyszło zapłacić za niewiarygodnie ciepłe lato. Według Thory klimat - czy to za sprawą naturalnych wahań temperatury, czy też efektu cieplarnianego - zdecydowanie się zmieniał. Ze względu na swoje dzieci chciała wierzyć, że raczej chodzi o to pierwsze, ale przecież wiedziała, że jest odwrotnie. Osłoniła policzki kapturem kurtki, nie chcąc zjawić się na spotkaniu z czerwonymi uszami. Hotel Borg znajdował się zbyt blisko, żeby jechać tam samochodem użyczonym przez warsztat. I Bóg jeden wie, co Niemiec by pomyślał, gdyby zobaczył, jak parkuje tego gruchota przed hotelem. W takim przypadku nawet jej buty nie uratowałyby sytuacji, to pewne.

Po niespełna sześciu minutach od chwili, gdy opuściła kancelarię, weszła przez drzwi obrotowe do hotelu.

Rozejrzała się po eleganckiej sali restauracyjnej. Odkryła, że za wielkimi oknami wychodzącymi na gmach parlamentu i skwer Austurvellir nie było już nic z tych lat, kiedy każdą sobotę spędzała, imprezując do upadłego z przyjaciółmi w hotelowym barze. Wtedy nie miała innych

24 zmartwień niż to, czy jej tyłek dobrze się prezentuje w ciuchach, które włożyła w ten wieczór. A efektem cieplarnianym zainteresowałaby się tylko wtedy, gdyby to była nazwa kapeli.

Niemiec wyglądał na jakieś czterdzieści lat. Siedział prosto na wyścielanym krześle, a jego szerokie bary zakrywały stylowe oparcie. Był lekko szpakowaty, co dodawało mu pewnej godności. Wyglądał na sztyw-niaka i formalistę, miał na sobie szary garnitur i elegancki krawat, który niekoniecznie go ożywiał. Thora uśmiechnęła się z nadzieją, iż dzięki temu wyda się bardziej przyjazna i zainteresowana rozmową i facet nie uzna jej za idiotkę. Wstał, zdjął z kolan serwetkę i odłożył ją na stół.

- Frau Gudmundsdottir? - zapytał twardym metalicznym głosem.

- Herr Reich? - wymamrotała Thora z tak dobrym niemieckim akcentem, na jaki tylko było ją stać. - Proszę mówić mi Thora - dodała. - Łatwiej to wymówić.

Uścisnęli sobie ręce.

- Proszę spocząć - powiedział mężczyzna i z powrotem usadowił się na krześle. - Proszę mi mówić Matthew.

Przymusiła się, żeby siedzieć ze sztywno wyprostowanymi plecami, i zastanawiała się, co też inni goście pomyślą sobie o tym prostoplecym duecie. Może to, że właśnie odbywa się tu zjazd założycielski towarzystwa ludzi ze stalowym kręgosłupem?

- Można zaproponować ci coś do picia? - mężczyzna grzecznie zagadnął Thorę po niemiecku. Kelner najwyraźniej zrozumiał jego słowa, bo zwrócił się w kierunku Thory.

- Wodę, dziękuję. Sodową. - Przypomniała sobie, że Niemcy są jej wielbicielami. Zresztą i w Islandii stawała się coraz bardziej popularnym napojem; jeszcze dziesięć lat temu nikomu rozsądnemu przez myśl by nie przeszło, żeby płacić w restauracji za wodę, która za darmo leci z kranu. A już szczególnie obciachowe było kupowanie wody gazowanej.

- Spodziewam się, że rozmawiałaś z moimi pracodawcami, a dokładnie z Frau Guntlieb? - spytał Matthew, kiedy kelner się oddalił.

25

- Tak. Powiedziała mi, że dostanę od ciebie szczegółowe informacje. Zawahał się i pociągnął łyk przezroczystego płynu ze szklanki. Bąbelki dowodziły, że także zamówił gazowaną.

- Pozbierałem dla ciebie trochę dokumentów i umieściłem w tym segregatorze. Możesz go wziąć i obejrzeć jego zawartość później, ale jest kilka rzeczy, które chciałbym teraz z tobą omówić, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

- Koniecznie - odparła Thora natychmiast. Zanim jednak mężczyzna zdążył odpowiedzieć, dodała: - Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej na temat ludzi, dla których mam pracować. Być może nie ma to znaczenia dla śledztwa, ale dla mnie ma. Pani Guntlieb wymieniła dość interesującą kwotę jako honorarium. Nie mam jednak ochoty wykorzystywać żałoby rodzinnej, jeśli ich na to nie stać.

- Stać ich - odparł i uśmiechnął się. - Herr Guntlieb jest dyrektorem i największym udziałowcem Anlagensbestand Bank w Bawarii. Bank nie jest wielki, ale obsługuje duże firmy i zamożnych obywateli. Nie przejmuj się. Rodzina Guntliebów jest bardzo, bardzo zamożna.

- Rozumiem - odrzekła Thora i pomyślała, że to wyjaśnia, dlaczego pokojówka odebrała telefon w ich domu.

- Z drugiej jednak strony rodzina Guntliebów nie miała szczęścia do dzieci. Wprawdzie na świat przyszła czwórka, dwóch synów i dwie córki, ale starszy syn zginął w wypadku samochodowym dziesięć lat temu, a starsza z córek urodziła się z poważną wadą genetyczną. Umarła kilka lat temu. Teraz Harald, ich drugi syn, został zamordowany, i najmłodsza córka Elisa została bez rodzeństwa. Jak możesz sobie wyobrazić, bardzo z tego powodu cierpią.

Thora skinęła głową i spytała z wahaniem:

- A co Harald robił w tym kraju? Wydawało mi się, że w Niemczech macie nadmiar renomowanych uniwersytetów z wydziałami historii.

Z twarzy Matthew, która dotąd nie wyrażała emocji, można było wyczytać, że jest to trudne pytanie.

- W zasadzie nie wiem. Interesował go osiemnasty wiek. Powiedziano mi, że prowadził jakieś badania porównawcze na kontynencie europej-

26 skim i w Islandii. Przyjechał tu dzięki programowi wymiany studentów między uniwersytetem w Monachium a uniwersytetem w Islandii.

- A jakie to były badania? Dotyczyły ustroju czy czegoś w tym rodzaju?

- Nie, bardziej chodziło o religię. - Napił się wody. - Może złożymy zamówienie, zanim przejdziemy dalej - skinął na kelnera, który zjawił się po chwili z dwiema kartami.

Thora odniosła wrażenie, że przyczyną tego nagłego nerwowego pośpiechu jest coś innego niż głód.

- Religia, powiadasz. - Zerknęła do karty - A w jakim sensie?

Odłożył otwartą kartę na stół.

- Zasadniczo nie powinno się mówić o podobnych sprawach przy jedzeniu, ale spodziewam się, że prędzej czy później i tak do takiej rozmowy dojdzie. Chociaż nie jestem pewny, czy sfera jego zainteresowań ma coś wspólnego z morderstwem.

Thora ściągnęła brwi.

- Chodzi o jakąś plagę? - spytała. To jedno przyszło jej do głowy.

- Nie, o żadną plagę. - Patrzył jej prosto w oczy. - Prześladowania czarownic. Tortury i egzekucje. Nic szczególnie powabnego. Niestety, Harald bardzo się tymi sprawami interesował. Zresztą to chyba dziedziczne.

Thora skinęła głową.

- Rozumiem - powiedziała, nic z tego nie rozumiejąc. - Może powinniśmy przełożyć to na po posiłku.

- To nie będzie konieczne. Najważniejsze informacje znajdziesz w segregatorze, który zaraz dostaniesz. - Znów zajął się studiowaniem karty. - Później dostaniesz też kilka kartonów z jego rzeczami, policja już je zwróciła. Są tam materiały, które Harald zbierał do swojej pracy. Czekam także na jego komputer i pewne dokumenty, które, niewykluczone, również dostarczą jakichś wskazówek.

W milczeniu studiowali menu.

- Ryba - powiedział Matthew, nie odrywając wzroku od karty. - Wy tutaj dużo ryb jecie.

- Tak, to prawda. - Tylko taka odpowiedź przyszła Thorze do głowy.

27

- Ja nie potrafię docenić ryb - odparł.

- Naprawdę? - Thora zamknęła kartę. - A ja je lubię. Zastanawiam się, czy nie najlepsza by była smażona sola.

Matthew w końcu zdecydował się na pieczeń. Kiedy kelner się oddalił, Thora spytała, dlaczego rodzina sądzi, że policja zatrzymała niewłaściwego człowieka.

- Z kilku powodów. Po pierwsze Harald nie traciłby czasu na kłótnie z jakimś handlarzem narkotyków. - Patrzył jej w oczy. - Narkotyki brał okazjonalnie; to nie była tajemnica. Pił również alkohol. Był młody. Ale nie był ani narkomanem, ani alkoholikiem.

- To jest oczywiście kwestia nazewnictwa - stwierdziła Thora. - Dla mnie powtarzalne zażywanie narkotyków oznacza uzależnienie.

- Wiem to i owo na temat nadużywania narkotyków... - Urwał po to tylko, by szybko dorzucić: - Nie z własnego doświadczenia, ale dzięki pracy zawodowej. Harald nie był uzależniony. Niewątpliwie niewiele mu do tego brakowało, ale kiedy został zamordowany, nie był nałogowym narkomanem.

Thora zastanawiała się, po co tego człowieka wysłano do Islandii. Z pewnością nie tylko po to, żeby zaprosił ją na lunch i ponarzekał na islandzkie ryby.

- A co konkretnie robisz dla tej rodziny? Frau Guntlieb powiedziała, że pracujesz dla jej męża.

- Dbam o bezpieczeństwo banku. Polega to między innymi na badaniu przebiegu dotychczasowej kariery przyszłych współpracowników, nadzorowaniu pewnych działań dotyczących bezpieczeństwa firmy, konwojowaniu pieniędzy.

- Nie ma to wiele wspólnego z narkotykami?

- Nie. O narkotykach sporo się dowiedziałem w poprzedniej pracy. Przez dwanaście lat byłem śledczym w policji w Monachium. - Spojrzał jej w twarz. - To i owo wiem na temat morderstw i nie mam najmniejszych wątpliwości, że śledztwa nie prowadzono sumiennie. Nie musia-łem nawet często spotykać się z prowadzącym je, by zauważyć, że on nie ma pojęcia o tej robocie.

28

- Jak się nazywa?

Thora zrozumiała, o kim mówi, choć nazwisko zostało wypowiedziane z dziwnym akcentem. Ami Bjamason. Westchnęła.

- Znam go z innych spraw. Rzadki z niego osioł. Szkoda, że właśnie jemu powierzono to śledztwo.

- Są także inne powody, dla których rodzina uważa, że handlarz narkotyków nie popełnił tej okrutnej zbrodni.

Thora podniosła wzrok.

- Na przykład?

- Na krótko przed śmiercią Harald wypłacił pokaźną kwotę ze swego konta. Nie udało się ustalić, co się stało z tymi pieniędzmi. A kwota była znacznie większa, niż Harald potrzebował na narkotyki. Nawet gdyby chciał chodzić otumaniony przez kilka następnych lat.

- Może zainwestował w import narkotyków? - spytała Thora i dodała: - Finansował przemyt czy coś podobnego?

Matthew oburzył się.

- Wykluczone. Harald nie potrzebował pieniędzy. Był bardzo bogaty. Odziedziczył wielką fortunę po swoim dziadku.

- Rozumiem. - Thora nie chciała już męczyć go dłużej takimi pytaniami. Zastanawiała się, czy przyczyną mogło być coś innego, jak choćby uzależnienie od ekstremalnych wrażeń czy zwykła głupota.

- Policja nie udowodniła, że handlarz narkotyków wziął pieniądze. Jedyne powiązania Haralda ze światem handlarzy narkotyków, które udało się udowodnić, to fakt, iż od czasu do czasu je od nich kupował.

Podano do stołu, więc zaczęli jeść. Oboje milczeli. Thora czuła się nieco zakłopotana. Ten człowiek najwyraźniej nie należał do ludzi, z którymi można pozwolić sobie na luksus milczenia. Z drugiej jednak strony nigdy nie wychodziło jej na dobre bezmyślne mielenie ozorem, toteż, choć cisza była przytłaczająca, postanowiła się nie odzywać.

Zamówili kawę i wnet na stole pojawiły się dwie parujące filiżanki w towarzystwie srebrnej cukiemiczki i dzbanuszka z mlekiem.

Thora napiła się kawy, po czym przerwała ciszę:

- Masz umowę do przejrzenia?

29

Mężczyzna schylił się po teczkę, która leżała obok krzesła, i wyjął z niej cienki segregator. Wręczył go Thorze ponad stołem.

- Weź ją do domu. Jutro możemy omówić wszystko, co będziesz chciała zmienić, a ja przedstawię twoje propozycje państwu Guntlieb. To jest uczciwa umowa i wątpię, byś miała do niej jakiekolwiek zastrzeżenia. - Ponownie się schylił, wyjął kolejny, grubszy segregator i położył na stole między nimi. - To też zabierz. To segregator, o którym wspomniałem ci wcześniej. Zależy mi na tym, żebyś przejrzała te materiały, zanim podejmiesz decyzję. To są ponure i przerażające aspekty tej sprawy, i chcę, byś się o nich dowiedziała, zanim podejmiesz decyzję.

- Myślisz, że nie dam sobie z tym rady? - spytała Thora, nieco urażona.

- Prawdę mówiąc, nie wiem. Dlatego proszę cię, byś przejrzała zawartość segregatora. Znajdziesz w nim zdjęcia z miejsca zbrodni, które nie są specjalnie estetyczne, i różnego rodzaju opisy, które im nie ustępują. Udało mi się zebrać wielorakie dowody śledcze z pomocą człowieka, którego nazwiska wolę nie ujawniać. - Położył dłoń na segregatorze. - Są tu także informacje na temat życia Haralda. Ufam, że jeśli nie zdecydujesz się po tym wszystkim na współpracę, zachowasz to dla siebie. Rodzina nie chce, by to się rozniosło.

Zabrał dłoń z segregatora i spojrzał Thorze w oczy.

- Nie chcę przysparzać im cierpień.

- Rozumiem - odparła Thora. - Zapewniam cię, że nie plotkuję na temat swojej pracy - odwzajemniła spojrzenie i zdecydowanie dodała: - Nigdy.

- Dobrze.

- Ale skoro już to wszystko wiecie, to do czego ja wam jestem potrzebna? Wygląda na to, że jesteś w stanie pozyskać takie informacje, których ja nigdy bym nie zdobyła.

- Chcesz wiedzieć, do czego jesteś nam potrzebna?

- Zdaje mi się, że o to właśnie pytałam - odparła Thora.

Oddychał szybko przez nos.

- Powiem ci, do czego. Ja jestem obcokrajowcem i do tego Niemcem. Trzeba będzie przeprowadzić rozmowy z różnymi osobami, które mnie nigdy w życiu nie powiedziałyby o czymkolwiek, co ma tu jakieś zna-

30 czenie. Ja zaledwie zdrapałem wierzchnią warstwę farby, a większość informacji na temat spraw osobistych Haralda zdobyłem w Niemczech. Nie należę do tych, przy których ludzie się otwierają podczas rozmów na niewygodne i trudne tematy.

- Zdążyłam się zorientować - wypsnęło się Thorze.

Po raz pierwszy mężczyzna się uśmiechnął. Zdziwiło Thorę zwłaszcza to, że ma piękny uśmiech, jakiś taki niesztuczny, choć zęby zdawały się nienaturalnie białe i zbyt równe. Nie mogła postąpić inaczej, jak tylko odwzajemnić uśmiech, po czym, zakłopotana, dodała:

- Na jakie to niewygodne tematy miałabym z tymi ludźmi rozmawiać? Jego uśmiech znikł równie szybko, jak się pojawił.

- Asfiksjofilia, czyli akty seksualne połączone z duszeniem, masochizm, czary, samookaleczanie i inne zachowania świadczące o poważnych zaburzeniach osobowościowych jednostki.

Thora poczuła się, jakby ją raził piorun.

- Nie jestem przekonana, czy się w tym wszystkim orientuję. - O aktach seksualnych połączonych z duszeniem nigdy w życiu nie słyszała. Jeśli chodziło o duszenie jako takie, to wołałaby już raczej duszenie się we własnym sosie, co obecnie praktykowała.

Kolejny uśmiech, który pojawił się na twarzy Matthew, nie był już taki przyjazny.

- Dowiesz się. Już tym się nie przejmuj.

W milczeniu dopili kawę, po czym Thora schowała do aktówki segregator i zaczęła się zbierać do wyjścia. Umówili się na spotkanie następnego dnia i pożegnali się.

Kiedy Thora odchodziła już od stolika, Matthew położył dłoń na jej ramieniu.

- I jeszcze jedno, Frau Gudmundsdottir.

Odwróciła się.

- Zapomniałem powiedzieć, dlaczego uważam, że człowiek zatrzymany przez policję nie jest mordercą.

- Dlaczego?

- Bo nie znaleziono u niego oczu Haralda.

Rozdział 3

Thora z natury nie bała się złodziei, ale wracając ze spotkania z Matthew, mocno trzymała torebkę i aktówkę. Nie chciała nawet myśleć o tym, co by było, gdyby musiała zadzwonić do niego i oznajmić, że akta zostały skradzione. Dlatego też ucieszyła się bardzo, kiedy przekroczyła próg kancelarii.

Powitał ją zapach papierosów.

- Bella, wiesz, że tu nie wolno palić.

Bella odskoczyła od okna i w panice wyrzuciła coś na zewnątrz.

- Wcale nie paliłam - powiedziała, a z kącika jej ust wydobyła się cieniutka strużka dymu.

Thora ciężko westchnęła.

- W takim razie zapalił ci się otwór gębowy. Zamknij okno i pal w kuchni. Na pewno tam będziesz się lepiej czuła, niż tutaj przewieszona przez okno.

- Ja nie paliłam, odganiałam gołębie z parapetu - odparła Bella obrażona. Nie patrząc na Thorę, usiadła przy biurku.

Thora postanowiła odpuścić. Z doświadczenia wiedziała, że sprzeczki z dziewczyną do niczego nie prowadzą. Weszła do swojego gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.

Segregator otrzymany od Matthew był z tych największych dostępnych na rynku. Dokumenty wypełniały go po brzegi. Był czarny, co w jakiś sposób odpowiadało nawet jego zawartości. Na grzbiecie go nie opisano, bo też pewno i trudno było znaleźć stosowny tytuł. „Harald Guntlieb, jego życie i śmierć”, mruknęła Thora pod nosem, kiedy otworzyła segregator i zaczęła czytać przejrzyście sporządzony spis treści.

32 Zawartość podzielono na siedem części, a całość, jak się zdawało, uporządkowano w kolejności chronologicznej: Niemcy, Służba wojskowa, Uniwersytet w Monachium, Uniwersytet w Islandii, Rachunki bankowe, Śledztwo policji. I część siódma i ostatnia: Sekcja zwłok. Postanowiła przejrzeć materiały w takiej kolejności, w jakiej zostały ułożone. Spojrzała na zegarek. Dochodziła druga. Z pewnością nie zdąży do siedemnastej, a wtedy właśnie musi odebrać Soley, córeczkę, ze świetlicy szkolnej - no, chyba że bardzo się pospieszy. Nastawiła komórkę, by zadzwoniła kwadrans przed piątą. Do tego czasu miała nadzieję zapoznać się ogólnie z zawartością segregatora. Wołała nie brać tych papierów do domu, choć niejednokrotnie to praktykowała, zwłaszcza kiedy miała dużo pracy. Nie chciała, aby coś tak drastycznego trafiło na półkę z książkami dla dzieci. Przewróciła kartę tytułową i zaczęła przeglądać treść segregatora.

Na samym początku znajdował się podstemplowany akt urodzenia. Można się z niego było dowiedzieć, że pani Amelia Guntlieb urodziła zdrowe dziecko płci męskiej w Monachium 18 czerwca roku 1978. Jako ojciec zarejestrowany był pan Johannes Guntlieb, dyrektor banku. Thora nie potrafiła bliżej określić, gdzie rodziła. Sądząc po nazwie, nie był to żaden z dużych szpitali państwowych, przeto wysnuła wniosek, że musiała to być jakaś złodziejsko droga ekskluzywna klinika prywatna dla bogatych. W rubryce „wyznanie” wpisano: „rzymskokatolickie”. Jeśli jej pamięć nie myliła, jedna trzecia Niemców jest tego wyznania, a na południu kraju jeszcze więcej. Kiedy Thora studiowała w Niemczech, dziwiła się, jak wielu katolików tam mieszka. Zawsze kojarzyła Niemców z Kościołem protestanckim. Katolicy według niej mieli zamieszkiwać przede wszystkim południowe kraje Europy, takie jak Włochy czy Hiszpania, nie mówiąc o Francji.

Thora przewróciła kolejną kartkę.

Następne strony były koszulkami z folii, każda podzielona na cztery kieszenie. W każdej kieszeni znajdowało się zdjęcie, a większość z nich przedstawiała rodzinę Guntliebów przy różnych okazjach. Do każdego zdjęcia w kieszeni dołączono kartkę z imionami osób przedstawionych

33 na zdjęciu. Kiedy Thora pospiesznie przeglądała wszystkie, zauważyła, iż łączy je to, że na każdym znajduje się Harald. Poza zdjęciami rodzinnymi umieszczono tu także kilka ze szkoły, przedstawiających Haralda w różnym wieku - zawsze uczesanego, w schludnie odprasowanym ubraniu. Zastanawiała się, co też te zdjęcia robią w segregatorze. Jedyny powód, jaki wydawał się logiczny, to potrzeba przypomnienia jej, iż denat był kiedyś istotą żywą. I to zadanie rzeczywiście spełniały.

Pierwsze fotografie, najstarsze, przedstawiały małego zadbanego chłopca, a to ze swoim o dwa lub trzy lata starszym bratem, a to z matką. Thorę uderzyło, jak piękną kobietą była Amelia Guntlieb. Choć niektóre zdjęcia były raczej gruboziarniste, nie uszło jej uwadze, że Frau Guntlieb należała do tych nielicznych kobiet, które zawsze pozostają eleganckie, choć specjalnie się do tego nie przykładają. Rzucało się w oczy zwłaszcza jedno zdjęcie, na którym Frau Guntlieb najwyraźniej uczyła chłopca chodzić. Zostało zrobione w ogrodzie; pani Guntlieb trzymała Haralda za rączki, a on usiłował chodzić, stawiając niezdarne kroki rocznego dziecka, jedną nogę miał na zdjęciu uniesioną wysoko i mocno zgiętą w kolanie. Frau Guntlieb uśmiechała się do fotografa i szczęście emanowało z jej pięknej twarzy. Zimny głos, który Thora słyszała przez telefon, zdawał się nie pasować do tego wizerunku. Chłopiec był w tym wieku, kiedy twarz pozbawiona jest jeszcze rysów z powodu pulchnych policzków, niewielkiego noska i dziecięcego tłuszczyku, ale mimo to można było dostrzec podobieństwo do matki.

Kolejne zdjęcia przedstawiały Haralda w wieku od dwóch do trzech lat. Teraz jeszcze bardziej był podobny do matki, co nie znaczy, by posiadał jakieś cechy kobiece. Jego matkę również sportretowano na tych zdjęciach, najpierw w ciąży, a potem uśmiechniętą z niemowlęciem na ręku. Na jednym ze zdjęć Harald stał obok krzesła, na którym siedziała matka, i prężył się, by zajrzeć do białego becika i zobaczyć swoją siostrzyczkę. Mama przytrzymywała go za ramiona. Z kartki dołączonej do zdjęcia Thora dowiedziała się, że dziewczynkę nazwano po matce

34 Amelia, i dodano drugie imię Maria. A więc to była ta dziewczynka, która zmarła z powodu jakiejś ciężkiej wrodzonej wady. Sądząc po zdjęciu, nie od razu rodzina miała świadomość, że dziecko jest chore. W każdym razie matka wyglądała na szczęśliwą i beztroską. Na kolejnych fotografiach jednak można było zauważyć, że coś się zmieniło. Pani Guntlieb, która do tej pory na wszystkich bez wyjątku zdjęciach wręcz promieniała szczęściem, zdawała się nieobecna myślami i smutna. Na jednym wprawdzie przywołała na twarz uśmiech, ale nie dotarł on do oczu. Brak było także fizycznego kontaktu między nią a Haraldem, widocznego na poprzednich odbitkach. Poza tym mały chłopczyk zdawał się przygnębiony jakiś i bezradny. Dziewczynka zupełnie znikła ze zdjęć.

Najwyraźniej opuszczono jakąś część historii rodziny, gdyż kolejne przeglądane przez Thorę fotografie przeniosły ją w czasie co najmniej o pięć lat. Ten rozdział zaczynał się od upozowanego zdjęcia rodzinnego, pierwszego, na którym pojawił się pan Guntlieb. Wyglądał na szacownego obywatela i najwyraźniej miał nieco więcej lat od małżonki. Wszyscy ubrani byli odświętnie, a do rodziny dołączył noworodek, tu spoczywający w ramionach matki. Bez wątpienia była to najmłodsza córka, jedyne żyjące dziecko Guntliebów. Znowu pojawiła się chora dziewczynka, ale tym razem na wózku inwalidzkim. Nawet bez specjalnego przygotowania medycznego można się było zorientować, jak poważna jest jej choroba: siedziała na wózku inwalidzkim z głową odchyloną do tyłu i otwartymi ustami. Żuchwa opadała nie prosto w dół, lecz w bok, co świadczyło, że dziewczynka jej nie kontrolowała. To samo zdawało się także tyczyć kończyn: jedna ręka była ugięta w łokciu, dłoń nienaturalnie wygięta w kierunku ramienia, a palce miała zaciśnięte w taki sposób, że cała dłoń przypominała pazur. Drugie ramię spoczywało, jak się zdaje, bezwładne, na jej udach. Za wózkiem stał Harald; mógł mieć jakieś osiem lat. Ale wyglądał zupełnie inaczej niż syn Thory w tym wieku; beztroskie dzieciństwo zdawał się mieć bezpowrotnie za sobą. Wprawdzie pozostali członkowie rodziny, pan i pani Guntlieb, jak również starszy brat Haralda, także nie wyglądali

35

na najszczęśliwszych na świecie, to jednak smutek chłopca był wprost rozdzierający. Musiało wydarzyć się coś tragicznego. Thora zastanawiała się, czy dziecko w tym wieku jest w stanie w tak emocjonalny sposób reagować na chorobę kogoś z rodzeństwa. A może miał jakieś problemy psychiczne, co się czasem przydarza dzieciom? Może cierpiał na dziecięcą depresję, a rywalizacja o zainteresowanie rodziców okazała się ponad jego siły? Jeśli tak było rzeczywiście, to z kolejnych zdjęć nietrudno się było zorientować, że małżonkowie nie potrafili znaleźć na to rady. Na żadnym z nich bowiem nie dało się dostrzec z ich strony oznak fizycznej bliskości, jeśli chodzi o chłopca, ten zawsze był jakby poza rodziną. Z wyjątkiem rzadkich przypadków, gdy u jego boku stał starszy brat. Można było wysnuć wniosek, że matka zupełnie zapomniała o jego istnieniu lub świadomie go odrzucała. Thora aż musiała skarcić samą siebie. Chyba zaczęła wyciągać zbyt daleko idące wnioski. W końcu fotografie ukazywały jedynie fragmenty z życia tych ludzi i nigdy nie będą w stanie oddać rzeczywistego obrazu ich zachowań i uczuć.

Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili ukazała się w nich głowa Bragiego, partnera Thory w interesach i założyciela kancelarii:

- Masz chwilkę?

Thora skinęła głową. Bragi wszedł do gabinetu. Zbliżał się do sześćdziesiątki, był gruby i masywny. O takich jak on nie mówi się, że są wysocy, raczej że są zwaliści. Według Thory najbardziej pasował do niego taki opis, że oto nagle powiększono go o dwa numery we wszystkich kierunkach i urosły mu palce, uszy, nos i pozostałe części ciała. Klapnął całym ciężarem na krzesło przed jej biurkiem i przyciągnął ku sobie segregator, który właśnie przeglądała.

- Jak poszło?

- Spotkanie? Chyba dobrze - odpowiedziała Thora, obserwując Bragiego, który beztrosko wertował karty ze zdjęciami rodzinnymi.

- Strasznie ten chłopiec ponury - spostrzegł Bragi i wskazał Haralda na jednym ze zdjęć. - To ten zamordowany, prawda?

- Tak - odparła Thora. - To są dość dziwne zdjęcia.

36

- A bo ja wiem? Powinnaś zobaczyć fotografie z mojego dzieciństwa. Byłem koszmarnym bachorem. Nieszczęśliwym i jednym słowem to ujmując: zatraconym. Zdjęcia z tamtych czasów dobrze o tym świadczą.

Thora pozostawiła to bez komentarza. Zdążyła już przywyknąć do różnego rodzaju dziwactw. Na pewno przesadzał, że był dzieckiem koszmarnym i zatraconym, podobnie jak z tym, iż musiał pracować podczas studiów prawniczych jako nocny stróż w straży portowej i jako wioślarz na łódce rybackiej w weekendy. Niemniej lubiła tego człowieka. Nigdy jej nie zawiódł, w każdym razie nie od czasu, gdy przed trzema laty zaproponował jej założenie wspólnej kancelarii prawnej, za co była mu serdecznie wdzięczna. Wtedy pracowała w średniej wielkości firmie prawniczej i była szczęśliwa, że udało jej się stamtąd wyrwać; nie tęskniła do rozmów przy kawie dotyczących wyłącznie łowienia łososi i dobierania krawatów.

Bragi przesunął segregator w kierunku Thory.

- Zajmiesz się tym?

- Chyba tak - odparła. - Zawsze to jakaś odmiana. Lubię podejmować nowe wyzwania.

Bragi się żachnął.

- Nie zawsze można tak powiedzieć. Wcale mnie nie bawiło, kiedy musiałem podjąć walkę z rakiem jelit kilka lat temu. A muszę przyznać, że było to nowe wyzwanie.

Thora nie miała zamiaru podejmować tego tematu, więc odpowiedziała krótko:

- Wiesz, o co mi chodzi.

Bragi wstał z miejsca.

- Jasne. Chciałem cię tylko ostrzec, byś nie robiła sobie zbyt dużych nadziei. - Podszedł do drzwi, odwrócił się i rzucił na odchodnym: - Słuchaj, a nie mogłabyś jakoś włączyć Thora do tej sprawy?

Thor świeżo upieczony prawnik, który był zatrudniony u nich od nieco ponad pół roku. Raczej typ odludka, ale pracował bez zarzutu, tak że Thora nie miała nic przeciwko temu, by go dokooptować do zespołu w razie potrzeby.

37

- Myślalam raczej, aby zajął się innymi sprawami, tak bym miała więcej czasu na tę. Na pewno świetnie sobie poradzi.

- Zrobisz, jak ci będzie pasowało.

Thora jeszcze raz sięgnęła po segregator i szybko obejrzała pozostałe zdjęcia. Zobaczyła na nich, jak Harald dorastał, jak stawał się przystojnym mężczyzną o jasnym obliczu matki. Ojciec miał nieco ciemniejszą karnację; jego twarz niełatwo było zapamiętać. Na ostatniej stronie byty zaledwie dwa zdjęcia, oba ewidentnie wykonane u fotografa. Pierwsze zrobiono z okazji uzyskania dyplomu, najprawdopodobniej na uniwersytecie w Monachium, drugie z okazji rozpoczęcia lub zakończenia służby wojskowej. W każdym razie Harald miał na sobie mundur niemieckiego żołnierza. Thora nie czuła się na siłach określić po mundurze, w jakiej formacji służył. Spodziewała się jednak znaleźć wyjaśnienie w części poświęconej służbie wojskowej Haralda, wymienionej w spisie treści.

Na następnych stronach znajdowały się fotokopie świadectw ukończenia szkół na kolejnych etapach edukacji i nie było wątpliwości, że chłopak musiał być piekielnie inteligentny. Zawsze miał najwyższe oceny, a Thora wiedziała z własnego doświadczenia, że w niemieckim systemie oświatowym za darmo się ich nie dostaje. Ostatnim świadectwem był dyplom z uniwersytetu w Monachium, gdzie Harald ukończył wydział historii. Oceny były podobne. Za pracę dyplomową otrzymał także najwyższą możliwą notę. Sądząc po datach na świadectwach, Harald zrobił sobie przerwę w nauce, zanim poszedł na uniwersytet. Najprawdopodobniej ze względu na służbę wojskową. Thorze nie chciało się wierzyć, że ten młody człowiek poszedł do wojska z własnej woli, zwłaszcza mając tak znakomite wyniki w nauce. Pomimo obowiązkowej w Niemczech służby w armii, studenci nie mieli problemów z wyre-klamowaniem się od niej. A on miał dodatkowo dobrze sytuowanych rodziców, którzy bez problemu mogli mu pomóc uniknąć tej przykrości.

Thora przeszła do kolejnej części. Służba wojskowa. Rozdział nie był zbyt obszerny, liczył zaledwie kilka stron. Na pierwszej widniała fotokopia powołania Haralda w 1999 roku do Bundeswehry. Wyglądało na

38 to, że zaciągnął się do Das Deutsche Heer, czyli wojsk lądowych. Thora zdziwiła się, że nie poszedł do lotnictwa lub marynarki. Była przekonana, że mając tak wpływowego ojca, Harald mógł wybrać dowolną formację. Na następnej stronie znajdował się dokument mówiący o tym, że oddział Haralda zostaje wysłany do Kosowa, a na trzeciej i ostatniej, z datą o siedem miesięcy późniejszą, wypis z wojska ze zwięzłą adnotacją: medizinische Grunde, czyli ze względu na stan zdrowia. Na marginesie ktoś nabazgrał elegancki znak zapytania. Thora podejrzewała, że może to być pismo Matthew; o ile wiedziała, to przecież on sam zebrał te materiały. Dla pamięci Thora zapisała sobie, żeby zapytać go, co dokładnie było przyczyną zwolnienia Haralda z wojska. Przeszła do kolejnego rozdziału.

Podobnie jak część poświęcona służbie wojskowej, tak i ta rozpoczynała się od fotokopii dokumentu, tym razem potwierdzenia przyjęcia na uniwersytet w Monachium. Thora zauważyła, że było to zaledwie miesiąc po tym, jak został zwolniony z wojska z przyczyn zdrowotnych. Wyglądało więc na to, że Harald dość szybko wrócił do siebie. Jeśli oczywiście był to prawdziwy powód zwolnienia ze służby. Dalej następowało kilka stron, które wydały się jej niejasne; jedna z nich była kserokopią porządku zebrania założycielskiego stowarzyszenia studentów historii o nazwie „Malleus maleficarum”, inna kopią referencji od niejakiego profesora Chamiela, wychwalającego Haralda, a kilka innych, jak się zdawało, opisami dokumentów historycznych z XV, XVI i XVII wieku.

Część tę zamykał artykuł z niemieckiej gazety, który relacjonował śmierć kilku młodych osób będącą skutkiem niecodziennych praktyk seksualnych. Z owej lektury Thora wyciągnęła wniosek, że rytuał ten polegał na zaciskaniu sznurem szyi podczas masturbacji. To musiały być „akty seksualne połączone z duszeniem”, o których wspominał Matthew. Jeśli wierzyć autorowi artykułu prasowego, nie jest to rzadka praktyka wśród osobników, którzy mają kłopoty z osiągnięciem orgazmu, spowodowane nadużywaniem narkotyków, alkoholu i innych używek. Nie było jednak niczego, co łączyłoby wprost artykuł z Haraldem,

39 jeśli nie liczyć wzmianki, iż jedna z owych młodych osób studiowała na tej samej uczelni. Nazwiska jej jednak nie wymieniono ani też nie podano żadnej związanej z tym daty. Ale skoro artykuł znalazł się w segregatorze, jakiś związek być musiał. Thora wyszukała zdjęcie Haralda zrobione z okazji dyplomu, znajdujące się na końcu pierwszej części. Przyjrzała się dobrze fotografii i zdało jej się, że widzi zaczerwienienie na szyi w miejscu, gdzie kończy się kołnierzyk. Wyjęła zdjęcie z koszulki i przyjrzała się bliżej. Bez folii było trochę wyraźniejsze, ale nie na tyle, by można się było zorientować, czy to rzeczywiście przekrwienie. Zapisała sobie, żeby i o to zapytać Matthew.

Ostatnią rzeczą, jaką znalazła w tym dość niecodziennym zbiorze dokumentów dotyczących studiów Haralda w Monachium, była strona tytułowa jego pracy dyplomowej z historii. Jej tytuł sugerował, że traktowała o prześladowaniach czarownic w Niemczech, zwłaszcza o egzekucji dzieci podejrzanych o czary. Przebiegły ją ciarki. Pamiętała stosy z lekcji historii w liceum, ale nie przypominała sobie, by w tym kontekście wymieniano dzieci. I choć w swoim czasie historia bardzo ją nudziła, nie uszłoby to jej uwadze. Ponieważ znajdowała się tu wyłącznie ta jedna strona pracy, łudziła się, że konkluzja pracy jest taka, iż żadnych dzieci nie palono na stosach. Była jednak dziwnie pewna, że tak nie jest. Zaczęła lekturę rozdziału poświęconego uniwersytetowi w Islandii.

Tu znajdował się list z uczelni, w którym informowano Haralda o tym, iż jego podanie o przyjęcie na studia magisterskie z historii zostało rozpatrzone pozytywnie i proszony jest o podjęcie nauki jesienią 2004. Dalej natrafiła na dokument przedstawiający oceny z przedmiotów, które zaliczył. Po dacie Thora zorientowała się, że powstał on już po śmierci chłopaka. Najprawdopodobniej załatwił to Matthew. Harald nie zdawał zbyt wielu egzaminów w ciągu tego roku z okładem studiów; a oceny, jakie otrzymał, były jak zwykle bardzo wysokie. Thora podejrzewała, że pozwolono mu zdawać po angielsku, bo o ile wiedziała, islandzkiego nie znał. Oprócz obrony pracy magisterskiej zostało mu do zaliczenia jeszcze dziesięć przedmiotów.

40

Na następnej karcie widniało pięć nazwisk. Wszystkie islandzkie. Obok każdego nazwiska dopisano kierunek studiów i cyfry, które mogły być datami urodzenia. I nic więcej. Thora była przekonana, że chodzi tu o grupę przyjaciół Haralda, wszyscy bowiem byli mniej więcej w jego wieku. Marta Mist Eyolfsdottir, gender studies, 1981, Brjann Karlsson, historia, 1981, Halldor Kristinsson, medycyna, 1982, Andri Thorsson, chemia, 1979 i Briet Einarsdottir, historia, 1983. Thora miała nadzieję, że dalej znajdzie więcej informacji na ich temat, ale następna kartka przedstawiała plan zabudowy terenu uniwersytetu. Budynki wydziału historii i Instytutu Amiego obwiedziono kołem, podobnie jak główny gmach uczelni. Znów Thora wysnuła wniosek, że to Matthew jest autorem tych oznaczeń. Kolejna karta w segregatorze zawierała wydruk ze strony internetowej uniwersytetu. Thora przejrzała angielski tekst poświęcony wydziałowi historii. Nie wniosło to niczego nowego.

Ostatni załącznik w tej części stanowił wydruk e-maila wysłanego ze skrzynki [email protected], z którego to adresu najwyraźniej korzystał Harald na uniwersytecie. Wiadomość zaadresowana była do ojca i pochodziła z jesieni 2004, wkrótce po rozpoczęciu przez Haralda studiów. Podczas lektury uderzyło Thorę, jak mało serdeczny był ów tekst, zważywszy na fakt, iż pisał syn do ojca. Krótko mówiąc, w liście Harald wyrażał zadowolenie z pobytu w Islandii, pisał, że już się urządził na odpowiedniej stancji i tak dalej. Na koniec donosił, że znalazł promotora swojej pracy magisterskiej: profesora Thorbjoema Olafssona. Według e-maila jej tematem miało być porównanie stosów płonących w Islandii i Niemczech w świede faktu, iż większość skazanych w Islandii była płci męskiej, w odróżnieniu od Niemiec, gdzie większość stanowiły kobiety. Po czym następowały pozdrowienia, ale Thorę najbardziej zaintrygował dopisek, który brzmiał: Jeśli zależy ci na utrzymaniu ze mną kontaktu, to masz teraz mój adres e-mailowy. Nie świadczyło to o tym, by ojciec i syn darzyli się zbyt ciepłym uczuciem. A może zwolnienie Haralda z wojska miało jakiś wpływ na ich wzajemne stosunki? Sądząc po zdjęciach, ojciec Haralda nie należał do szczególnie wyrozumiałych ludzi

41 i z pewnością nie satysfakcjonował go potomek, który nie potrafi spełnić pokładanych w nim nadziei.

Na kolejnej stronie znajdowała się krótka odpowiedź od ojca, również wydrukowana ze skrzynki e-mailowej. Brzmiała: Cześć, Harald, sugeruję, żebyś trzymał się z daleka od tego tematu pracy magisterskiej. Jest kiepski i nie nadaje się do budowania charakteru. Rozsądnie rozporządzaj swoimi pieniędzmi. Pozdrowienia. Pod wiadomością widniało faksymile podpisu, pełne nazwisko ojca, stanowisko i adres. No właśnie, myślała Thora, co za dupek! Ani słowa o tym, że cieszy się z listu od syna, ani słowa o tym, że tęskni, nie podpisał się też „tata” czy jakoś inaczej. Najwyraźniej ich i wzajemne stosunki były chłodne, jeśli nie całkiem oziębłe. Ponadto dziwiło, że żaden z nich nie przekazał pozdrowień od ani dla matki, od ani dla młodszej siostry. Jeśli chodzi o ścisłość, Thora nie wiedziała, czy ojciec i syn wymienili między sobą więcej e-maili; w każdym razie segregator zawierał tylko te dwa.

Na końcu tej części natrafiła na wydruk komputerowy zawierający listę tytułów periodyków, które studenci poszczególnych wydziałów wydawali, oraz uniwersyteckich stowarzyszeń. Thora przebiegła listę wzrokiem, ale nie zauważyła nic interesującego. Dopiero na samym końcu dostrzegła: „«Malleus maleficarum» - stowarzyszenie miłośników historii i socjologii”. Podniosła wzrok. Ta sama nazwa, którą znalazła na fotokopii sprawozdania z zebrania założycielskiego w części poświęconej studiom Haralda w Monachium. Cofnęła się o kilka stron, by mieć pewność, czy wszystko się zgadza. Zauważyła, że pod nazwą stowarzyszenia na liście islandzkiej dopisano ołówkiem: errichtet 2004 - założono w 2004. To było już po tym, jak Harald zaczął studia w Islandii. Być może zastrzegł nazwę stowarzyszenia? Nie można było tego wykluczyć, chyba że to całe „Malleus maleficarum” było jakimś symbolem związanym z historią i socjologią. Mogło to oczywiście oznaczać cokolwiek; Thora ni w ząb nie znała łaciny. Przeszła do piątego rozdziału, poświęconego rachunkom bankowym.

Składał się nań gruby plik wyciągów z konta w zagranicznym banku. Właścicielem tego konta był Harald Guntlieb. Od początku obracał

42 wielkimi kwotami, ale z ostatniego wyciągu wynikało, że konto zostało znacznie uszczuplone. Kilka dużych wypłat zakreślono różowym markerem, a kilka dużych wpłat żółtym. Thora szybko spostrzegła, że wyróżnione wpłaty zawsze były tej samej wysokości i dokonywano ich na początku każdego miesiąca. Kwota była solidna, przekraczająca półroczne zarobki Thory - jeśli miała pełne ręce roboty. Musiały to być wpłaty ze środków, które, jak mówił Matthew, Harald odziedziczył po dziadku. Niewykluczone, iż spłatę spadku zorganizowano w ten sposób, że zamiast otrzymać całą kwotę od razu, Harald otrzymywał regularne raty. Często stosowano takie rozwiązanie, jeśli spadkobierca był nieletni, ale tylko do chwili, gdy osiągnął odpowiedni wiek. Granicę wieku ustalano w zależności od tego, jak odpowiedzialny był spadkobierca. Harald Guntlieb najwyraźniej nie mógł być zaliczany do osobników nadmiernie odpowiedzialnych, skoro z wyliczeń Thory wynikało, że kiedy umarł, miał jakieś dwadzieścia siedem lat - a jeszcze nie dysponował całym spadkiem. Ale mimo to imponująca suma zgromadziła się na jego koncie, a jego wydatki na utrzymanie były zdecydowanie niższe niż kwota, jaką miał co miesiąc do dyspozycji.

Z wypłatami sprawa wyglądała inaczej. Były różnej wysokości i z tego, co Thora zauważyła, nie były dokonywane regularnie. Przy większości z nich były jakieś dopiski, a ponieważ nie było ich wiele, Thora przyjrzała się im bliżej. Kilka z nich zrozumiała od razu, na przykład przy dużej wypłacie z początku sierpnia 2004 dopisano BMW. Thora wyciągnęła wniosek, że Harald kupił sobie samochód w Islandii. Ale innych nie pojmowała ni w ząb. Urteil G.G. na przykład stało obok jednej z solidniejszych wypłat dokonanych jeszcze w czasach, gdy Harald studiował w Monachium. Urteil znaczy wyrok i pierwsze, co Thorze przyszło na myśl, to że Harald zapłacił komuś za zatajenie powodu zwolnienia z wojska. Ale data zupełnie się nie zgadzała. Thora nie potrafiła także rozszyfrować skrótu G.G. Przy innej transakcji widniał dopisek Schadel, czyli czaszka, w innym zaś miejscu Gestell, ale nie wiedziała, co to znaczy.

Jeszcze dwie wypłaty przykuły uwagę Thory. Obok jednej, sprzed kilku lat, opiewającej na 42 000 euro, znów pojawiły się łacińskie słowa

43 Malleus maleficarum, obok drugiej, nowszej i opiewającej na wyższą kwotę, postawiono znak zapytania. Zapewne były to pieniądze, które według Matthew znikły, ponad 310000 euro. Thora szybko przeliczyła, że to około dwudziestu pięciu milionów koron. Nic dziwnego, że Matthew wątpił, by takie pieniądze poszły na zakup narkotyków. Chłopak nieźle musiałby się starać, nawet gdyby ćpał z ICeithem Richardsem. Ponadto, jeśli sądzić na podstawie wyciągów bankowych, Harladowi nie brakowało pieniędzy pomimo tak wysokich wypłat jak ta.

Kolejne strony zawierały dane dotyczące transakcji przeprowadzonych przez Haralda za pomocą karty kredytowej w miesiącach poprzedzających jego śmierć. Thora przyjrzała się im i stwierdziła, że najwięcej dokonywanych było w restauracjach i barach, kilka w sklepach z odzieżą. Restauracje te miały jedną cechę wspólną: były „trendy”, jak określiłaby to jej przyjaciółka Laufey. Zdecydowanie rzadko płacono kartą w sklepach spożywczych. Thora zauważyła sporą kwotę uiszczoną w hotelu Ranga w połowie września, jedną w Szkole Lotniczej i znacznie mniejszą - kto by się tego spodziewał - w ogrodzie zoologicznym, pod koniec września. Było także kilka rachunków ze sklepu ze zwierzętami w stolicy. Może Harald lubił zwierzęta albo może nawet widywał się z jakąś samotną matką, której dziecko lubiło zwierzęta. Jeszcze jedna sprawa, o którą trzeba zapytać Matthew. Wyciągi z karty kończyły tę część segregatora. Thora spojrzała na zegar i stwierdziła, że nawet nieźle jej idzie.

Postanowiła trochę odpocząć, odwróciła się do komputera i usiłowała znaleźć w Internecie hasło Malleus maleficarum. Po wpisaniu hasła do wyszukiwarki okazało się, że ma do wyboru ponad pięćdziesiąt pięć tysięcy możliwości. Szybko natrafiła na stronę, którą uznała za obiecującą, bo już z informacji na temat jej zawartości dowiedziała się, że Malleus maleficarum znaczy „Młot na czarownice” i że taki tytuł nosi pewna książka wydana w 1486 roku. Kliknęła na link i na ekranie pojawił się angielski tekst. Jedynym elementem graficznym na stronie była stara rycina, na której dwaj mężczyźni podnosili drabinę z przywiązaną do niej kobietą w dybach, chcąc ją wrzucić do płonącego ogniska. Naj-

44 wyraźniej zamierzali spalić ją żywcem. Kobieta patrzyła w niebo z otwartymi ustami, ale Thora nie wiedziała, czy artyście chodziło o to, że wzywa Boga, czy o to, że Go przeklina. Tak czy inaczej, na jej twarzy malowała się rozpacz. Thora wysłała stronę do druku i szybko wyszła z gabinetu, żeby zdążyć, nim Bella zabierze kartkę. Wszystkiego można się było po niej spodziewać.

Rozdział 4

Okazało się, że wydruk miał aż pięć kartek, a nie jedną, jak się spodziewała Thora. Rozpoczęła lekturę już w drodze do swojego gabinetu.

Z krótkiego wstępu, z którym szybko się zapoznała, wynikało, że Malleus maleficarum to najokrutniejsza książka w historii ludzkości. Po raz pierwszy została wydana w 1486 roku jako podręcznik dla sądów inkwizycyjnych i miała instruować ich członków, jak rozpoznawać i oskarżać czarownice. Dowodzono w niej, że czary i niektóre obrzędy ludowe są herezją, a za nią karze się śmiercią - winnych takiej zbrodni należy palić na stosie. Z dalszej lektury Thora dowiedziała się, że księga podzielona jest na trzy części. W pierwszej intencją autorów było przekonanie pospólstwa, że czary i magia są zjawiskiem realnym, a praktyki takie są wynaturzeniem i oznaczają paktowanie z diabłem. W części tej podkreślono także, że już sam brak wiary w istnienie czarnej magii jest herezją, co w tamtych czasach było nowością. W drugiej przedstawiano ekscytujące opisy postępków czarownic; według zestawienia internetowego najważniejszymi z nich były stosunki płciowe z diabelskimi istotami. Trzecia i ostatnia część stanowiła instruktarz dla inkwizytorów prowadzących procesy czarownic. Stwierdzano w niej, że tortury w celu uzyskania przyznania się do winy są dozwolone i że każdy może świadczyć przeciwko osobie oskarżonej o czary, niezależnie od tego, jaką się cieszył opinią nie uwzględniano żadnych przesłanek, które mogłyby wykluczyć świadka.

Za autorów tego dzieła uchodzą dwaj dominikanie: Jakob Sprenger, ówczesny rektor uniwersytetu w Kolonii, i Heinrich Kramer, profesor teologii na uniwersytecie w Salzburgu, mianowany sędzią Trybunału

46 Inkwizytorskiego w Tyrolu. Powszechnie panuje też pogląd, iż to ten drugi bardziej przyczynił się do powstania księgi, choćby z tego powodu, że uczestniczył w takich procesach od roku 1476. Dzieło powstało podobno przy akceptacji ówczesnego papieża Innocentego VIII, który, sądząc z lektury, nie był szczególnie sympatycznym osobnikiem. To właśnie on uruchomił lawinę prześladowań czarownic w Europie, wydając w 1484 roku bullę Summis desiderantes affectibus, w której zezwolono na procesy czarownic, a czary uznano za przejaw herezji.

W tekście internetowym opisano także, jak papież ów w wieku starczym usiłował osiągnąć nieśmiertelność, pijąc mleko z piersi kobiet i przetaczając sobie młodą krew. Nie zapewniło mu to drugiego życia, ale za to przyczyniło się do śmierci trzech dziesięcioletnich chłopców. Zmarli z powodu utraty krwi.

Thora dowiedziała się także, że dzieło Sprengera i Kramera bardzo szybko zdobywało popularność w Europie - przede wszystkim dzięki rozwojowi sztuki drukarskiej, ale też i dlatego, iż jego autorzy byli powszechnie znani i poważani i uchodzili za mędrców. Księga służyła do zwalczania czarów zarówno katolikom, jak i protestantom. Jej fragmenty trafiły później do kodeksu prawnego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, które obejmowało dzisiejszy obszar Niemiec, Austrii, Czech, Szwajcarii, wschodniej Francji, Niderlandów i części Włoch. Thora zdębiała, kiedy przeczytała, że nadal jest wydawana.

Odłożyła wydruk. Było to bez wątpienia interesujące, ale książka sprzed sześciuset lat pewno nie mogła jej pomóc w wyjaśnieniu morderstwa dokonanego na Haraldzie Guntliebie. Spojrzała na zegar. Została jej jeszcze tylko godzina do odebrania córki. Spięła kartki, odłożyła je na bok i przyciągnęła do siebie segregator. Otworzyła część szóstą, dotyczącą śledztwa przeprowadzonego przez policję.

Od razu rzuciło jej się w oczy, że ten materiał był bardzo niekompletny. Zapewne Matthew nie udało się dotrzeć do wielu dokumentów, ale Thora i tak była pełna podziwu dla niego. Większość z tego, co zgromadził, zdobył bez formalnych zabiegów. Przejrzała zawartość. Składały się na nią kserokopie raportów policyjnych, których odbiór

47 potwierdzono pieczątką jakieś dwa tygodnie wcześniej. Tu grała na własnym boisku. Wszystko po islandzku. Być może to właśnie z tego powodu rodzina Guntliebów postanowiła pozyskać do współpracy kogoś z Islandii. Dokumenty te były strasznie pomazane jakimiś dopiskami. Najwyraźniej Matthew usiłował przebrnąć przez to sam. Na przykład w górnym prawym rogu na większości raportów odnotowywał, kim był przesłuchiwany i co daną osobę łączyło z Haraldem. Większość dokumentów dotyczyła zeznań Hugiego Thorissona, który wciąż siedział w areszcie i czekał na akt oskarżenia. Thorę zainteresowało, że od początku traktowano go jako podejrzanego, a nie jako świadka - czyli że od razu coś musiało sugerować jego winę. Dlatego też, omijając prawo, nie zaprzysiężono go. Tym samym zwolniono z obowiązku mówienia prawdy i tylko prawdy. A właśnie to jest głównym obowiązkiem świadka. Mógł zatem mówić, co mu ślina na język przyniesie, choć zapewne zdawał sobie sprawę, że nie pomoże mu to podczas procesu - sędziowie bowiem mają to do siebie, że oburzają się, gdy oskarżony twierdzi, iż kiedy popełniono zarzucane mu przestępstwo, był akurat na kolacji u Kaczora Donalda lub robił coś równie wiarygodnego.

Thora domyślała się, jak Matthew zdobył te wszystkie materiały. Obrońca z urzędu ma prawo dostępu do wszystkich akt policyjnych dotyczących podejrzanego. Thora szybko przejrzała akta w poszukiwaniu jakiegoś dokumentu, który sporządzony byłby w obecności obrońcy Hugiego Thorissona. Chciała dowiedzieć się, kto nim jest. Podczas pierwszych przesłuchań Hugi był sam. Należało się tego spodziewać - zazwyczaj na początku śledztwa przesłuchiwany nie chce mieć prawnika. Pewno obawia się, iż obecność papugi spowoduje, że stanie się bardziej podejrzany. Kiedy jednak pętla zaczyna się zaciskać, niecierpliwi się i w końcu odmawia zeznań, jeśli nie ma przy nim kogoś, na kim może polegać i komu może zaufać. Ta reguła najwyraźniej dotyczyła Hugiego, bo pod sam koniec dochodzenia, jak zauważyła Thora, poszedł po rozum do głowy i zażądał obrońcy z urzędu. Przydzielono mu Fin-nura Bogasona. Thora go kojarzyła. Należał do tych prawników, którzy zajmują się wyłącznie sprawami z urzędu. Innymi słowy, nikt z własnej

48 woli ich nie zatrudnia. Była przekonana, że to on za odpowiednią gratyfikacją przekazał Matthew materiały. Dumna ze swoich umiejętności kojarzenia faktów zaczęła lekturę raportów z przesłuchań.

Nie zostały ułożone w porządku chronologicznym, lecz alfabetycznym, według nazwisk przesłuchiwanych osób. Niektórych świadków przesłuchano tylko raz. Do tej grupy należeli: dozorca, sprzątaczki, właścicielka mieszkania Haralda, taksówkarz, który wiózł Haralda i Hu-giego owego wieczoru, koleżanki i koledzy z uczelni i kilku wykładowców. Z kolei dziekan wydziału historii, który odkrył zwłoki, przesłuchany został dwukrotnie, ponieważ za pierwszym razem był w takim stanie psychicznym, że nie udało się z niego wydobyć żadnych zeznań. Thora współczuła biedakowi; to było dla niego okrutne, przerażające doświadczenie. Każde zdanie, które wypowiedział podczas drugiego przesłuchania, potwierdzało tę tezę.

Kolejna grupa przesłuchiwanych składała się z osób, czasowo przynajmniej, podejrzanych. Wśród nich był oczywiście Hugi Thorisson, który uparcie utrzymywał, że jest niewinny. Thora szybko zapoznała się z jego zeznaniami. Hugi twierdził, iż rzeczonego wieczoru spotkał Haralda na imprezie domowej w Skerjafjoerdur. Razem z niej wyszli, po czym się rozstali, ponieważ Harald miał zamiar wrócić na imprezę, a Hugi wołał iść w miasto. Podczas pierwszych przesłuchań Hugi niewiele mówił o tym, dokąd się razem udali, niejasno wspominał coś o spacerze po cmentarzu. Później jednak, kiedy okazało się, że może być oskarżony o morderstwo, przyznał, że razem poszli do jego mieszkania przy Hrin-gbraut po narkotyki, które Harald chciał od niego kupić. Przysięgał i zaklinał się, że potem nie widział już Haralda, bo nie chciało mu się wychodzić z domu. Nie potrafił podać dokładnych godzin kolejnych wydarzeń, gdyż, jak twierdził, był pod wpływem alkoholu i narkotyków. Sądził, że Harald wrócił na imprezę. Ponieważ Hugiemu wielokrotnie zadawano pytanie, co robił około godziny pierwszej z niedzieli na poniedziałek 31 października, Thora uznała, iż jest to prawdopodobna godzina zgonu, co musiała wykazać sekcja. Jak refren powtarzało się pytanie, dlaczego Hugi wydłubał Haraldowi oczy i gdzie je schował.