Tropem miłości - Izabela M. Krasińska - ebook
NOWOŚĆ

Tropem miłości ebook

Izabela M. Krasińska

4,8

56 osób interesuje się tą książką

Opis

Bianka spełnia się zawodowo i jest w szczęśliwym związku z Grzegorzem. Para zamierza się wkrótce pobrać. Przygotowania do ślubu stopniowo jednak ujawniają kolejne rysy na ich, wydawałoby się nieskazitelnym, związku. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy do Polski przyjeżdża Mikołaj, przyjaciel Grzegorza. Jego pasją są wilki, sam ma wiele wspólnego z tymi tajemniczymi zwierzętami. Kiedy Bianka spotyka go na lotnisku, oboje jeszcze nie wiedzą, że ich życie na zawsze się zmieni. Rozpoczyna się gra pozorów, która wkrótce doprowadza do tragedii Tropem miłości to powieść o zakazanym uczuciu silniejszym niż lojalność i moralność, o cierpieniu i wybaczaniu, o bolesnej przeszłości, której nie da się zapomnieć, a także o wilkach. Jaką wartość ma miłość zrodzona z cudzego nieszczęścia? Czy rzeczywiście wiemy wszystko o tych, których kochamy?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (13 ocen)
11
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madzia1829

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobrze spędzony czas. Zaskakująca. Polecam
20
Aleks20-23

Nie oderwiesz się od lektury

Wow 🔥 gorąco polecam 🙂
20
paulusia7

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo wzruszająca i smutna
20
Szmaragdowe_niebo

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała. Przeczytana jednym tchem
20
AlicjaCarp

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czyta, do tego jeszcze te wstępy z przeszłości. Miłość, przyjaźń, nie odcięta pępowina, natura, zdrada, wiara i jednocześnie "karma", pokuta i przeznaczenie. W tej książce autorka zawarła chyba wszystko co mogło być. Był romantyzm i łzy. Polecam
10

Popularność




Co­py­ri­ght © Iza­bela M. Kra­siń­ska Co­py­ri­ght © 2024 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: Eitan Ba­ron, Ar­tranq, Nynke (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Je­ziorna-Kra­marz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2024
ISBN 978-83-67787-85-7
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Wszyst­kie po­sta­cie, sy­tu­acje i wy­da­rze­nia wy­stę­pu­jące w po­wie­ści są fik­cyjne, a ewen­tu­alna zbież­ność na­zwisk jest przy­pad­kowa.

Wan­dzie Kra­ko­wiak, za nie­ustanne czy­tel­ni­cze wspar­cie i wil­czą wręcz od­wagę.

Wilk nie jest w pełni wil­kiem bez ro­dziny.

Anna Ma­ziuk, In­stynkt. O wil­kach w pol­skich la­sach

Bo je­śli lu­dzie są w czymś do­brzy,

to w przy­pi­sy­wa­niu dzi­kim zwie­rzę­tom

swo­ich wła­snych cech.

Lars Berge, Do­bry wilk. Tra­ge­dia w szwedz­kim zoo

CZĘŚĆ I

SA­MOT­NOŚĆ

My­ślę, że aby prze­żyć, trzeba zna­leźć w so­bie coś, co się lubi. Nie­któ­rzy po­wie­dzą, że ży­cie sa­motne to aspo­łecz­ność i ego­izm. Ale czło­wiek jest wtedy nie­za­leżny i nie po­ciąga za sobą w ot­chłań in­nych, je­śli tam zmie­rza. Wielu lu­dzi boi się sa­mot­no­ści. Ale mnie po­mo­gła stać się wol­nym, sil­nym i nie­ty­kal­nym.

Jo Nesbø, Wy­ba­wi­ciel

Roz­dział 1

Wtedy, 1991 rok

Trzy­mał się do mo­mentu, w któ­rym do ko­ścioła we­szło czte­rech męż­czyzn ubra­nych iden­tycz­nie. Or­ga­ni­sta za­in­to­no­wał pieśń Przy­bądź­cie z nieba, a pra­cow­nicy za­kładu po­grze­bo­wego pod­nie­śli trumnę i ru­szyli po­woli w stronę wyj­ścia.

Aniel­ski or­szak niech twą du­szę przyj­mie

Unie­sie z ziemi ku wy­ży­nom nieba

A pieśń zba­wio­nych niech ją za­pro­wa­dzi

Aż przed ob­li­cze Boga Naj­wyż­szego

Mi­ko­łaj usły­szał, jak ktoś sto­jący bli­sko niego za­czął gwał­tow­nie szlo­chać. Spoj­rzał w bok i na­gle do­tarło do niego, że to on pła­cze. Zu­peł­nie nie po­tra­fił za­pa­no­wać nad po­to­kiem łez, które wy­pły­nęły z jego oczu. Tłu­mione przez dłuż­szy czas emo­cje te­raz za­ata­ko­wały ze zdwo­joną siłą. Chło­piec spu­ścił głowę, za­wsty­dzony swoją sła­bo­ścią, i za­czął go­rącz­kowo prze­trzą­sać kie­sze­nie w po­szu­ki­wa­niu chu­s­teczki.

– Pro­szę, ko­cha­nie. Nie wstydź się, masz prawo pła­kać – usły­szał na­gle nad sobą ko­jący głos, tak po­dobny do głosu mamy.

Cio­cia Wanda po­dała Mi­ko­ła­jowi czy­stą chu­s­teczkę i uśmiech­nęła się do niego krze­piąco. Za­uwa­żył, że sio­stra matki rów­nież miała za­puch­nięte oczy, pod któ­rymi roz­ma­zał się tusz do rzęs.

– Nie bój się, wszystko bę­dzie do­brze – do­dała, ale chło­piec po­krę­cił głową.

W tej sa­mej chwili obok niego wy­rósł oj­ciec. Jego prawa ręka, unie­ru­cho­miona w gip­sie, spo­czy­wała na tem­blaku. Na dłoni u le­wej miał liczne za­dra­pa­nia, po­dob­nie na twa­rzy. Spoj­rzał po­nuro na syna i ski­nie­niem przy­wo­łał go do sie­bie.

– Chodź – mruk­nął, ru­sza­jąc w stronę wyj­ścia z ko­ścioła.

Mi­ko­łaj obej­rzał się na cio­cię Wandę, która szła za nimi ra­zem z mę­żem i dwiema cór­kami. Ko­bieta uśmiech­nęła się smutno do sio­strzeńca, ale kiedy prze­nio­sła wzrok na jego ojca, jej spoj­rze­nie na­tych­miast spo­chmur­niało.

– Mi­ko­łaj – wark­nął To­masz, zer­ka­jąc kar­cąco na syna. – Patrz przed sie­bie.

Chło­piec wy­pro­sto­wał się od­ru­chowo i utkwił wzrok w tłu­mie, który wy­le­wał się po­woli ze świą­tyni. Ża­łob­nicy na­dal śpie­wali o aniel­skim or­szaku, który przy­jął du­szę jego mamy, ale Mi­ko­łaj nie ro­zu­miał do końca słów tej pie­śni po­grze­bo­wej. Wła­ści­wie to nie ro­zu­miał ni­czego z rze­czy, które działy się od kilku dni. Jesz­cze ty­dzień temu mama po­ma­gała mu na­uczyć się wier­sza na pa­mięć, a dziś nio­sło ją w trum­nie czte­rech ob­cych fa­ce­tów w czar­nych gar­ni­tu­rach. Mi­ko­łaj miał już dzie­więć lat, ale po­ję­cia: „nie żyje”, „zgi­nęła”, „osie­ro­ciła” brzmiały dla niego prze­ra­ża­jąco. Sły­szał je nie­ustan­nie i wie­dział, że do­ty­czą jego mamy, a jed­nak sta­rał się ze wszyst­kich sił nie do­pusz­czać ich do swo­jej świa­do­mo­ści.

Kilka dni wcze­śniej ro­dzice za­wieźli go do babci Teo­dory. Wy­bie­rali się na we­sele ja­kiejś ku­zynki ze strony ojca, która miesz­kała w in­nym mie­ście. Uznali, że dla Mi­ko­łaja taka po­dróż bę­dzie mę­cząca, poza tym udało mu się pod­słu­chać, jak tata mó­wił, że ma­rzy o tym, żeby wresz­cie po­je­chali gdzieś sami, tylko we dwoje. Mama opo­no­wała, ale kiedy oj­ciec wy­szep­tał jej coś do ucha, uśmie­cha­jąc się przy tym szel­mow­sko, zmie­niła zda­nie. Sta­nęło na tym, że Mi­ko­łaj spę­dzi week­end u babci.

– Zo­ba­czysz, Miki, bę­dzie faj­nie. – Star­sza ko­bieta przy­gar­nęła go do sie­bie, wi­dząc, że chło­piec jest bli­ski pła­czu. – Mama i tata jadą tylko na dwa dni, w po­nie­dzia­łek bę­dzie­cie już wszy­scy ra­zem w domu.

Mi­ko­łaj po­pa­trzył z ża­lem na ro­dzi­ców. Mama wpa­try­wała się w niego z po­czu­ciem winy, za to tata zro­bił groźną minę i osten­ta­cyj­nie po­stu­kał pal­cem w ze­ga­rek.

– Alina, mu­simy je­chać, ina­czej spóź­nimy się na ślub Kryśki – mruk­nął. – Mi­ko­łaj, prze­stań się ma­zgaić. Masz już dzie­więć lat i nie je­steś dzi­dziu­siem – skar­cił syna.

– To­mek... – Mama jak za­wsze sta­nęła w obro­nie chłopca.

Wi­dział, że jest jej przy­kro, że mu­szą go zo­sta­wić. Do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę, że Mi­ko­łaj źle znosi roz­łąkę z nimi. Nie miał ro­dzeń­stwa, dla­tego przy­zwy­czaił się, że wszę­dzie to­wa­rzy­szy mu mama albo tata. Rzadko go­dził się na no­co­wa­nie u matki Aliny. Ro­dzice To­ma­sza już nie żyli, po­dob­nie jak dzia­dek Gu­staw, mąż babci Teo­dory. Je­dyna sio­stra mamy miesz­kała w Ka­na­dzie. Mi­ko­łaj nie wie­dział, gdzie to jest, ale wy­obra­żał so­bie, że to bar­dzo, bar­dzo da­leko. Tata miał wpraw­dzie dwóch braci, ale od dawna nie utrzy­my­wał z nimi kon­taktu. Po­dobno po­kłó­cili się o pie­nią­dze po ro­dzi­cach To­ma­sza.

– Je­dziemy – za­ko­men­de­ro­wał star­szy Tar­now­ski. – Prze­stań go tak niań­czyć, bo wy­ro­śnie z niego to­talne zero. – Spoj­rzał ze zło­ścią na żonę, a po­tem prze­niósł wzrok na syna. – Mi­ko­łaj, bądź grzeczny. Za dwa dni po cie­bie przy­je­dziemy.

– Synku, ko­cham cię. – Mama po­ca­ło­wała go w czoło i po­gła­dziła po twa­rzy. Kiedy To­masz chrząk­nął zna­cząco, prze­wró­ciła oczami i od­su­nęła się od syna. – W po­rządku, jedźmy.

To był ostatni raz, kiedy Mi­ko­łaj wi­dział mamę. Tak ją za­pa­mię­tał. Piękną i pach­nącą mie­szanką kwia­to­wych per­fum, mó­wiącą, że go ko­cha, i głasz­czącą go czule po po­liczku. To, co wy­da­rzyło się póź­niej, wo­lałby wy­ma­zać z pa­mięci, uda­wać, że jest zbyt mały i nie ro­zu­mie, że bez­pow­rot­nie stra­cił matkę.

W nie­dzielę rano ktoś za­dzwo­nił do babci. Mi­ko­łaj jadł aku­rat w kuchni na­le­śniki z dże­mem, gdy usły­szał, jak star­sza ko­bieta po­drep­tała do przed­po­koju, pod­nio­sła słu­chawkę i po­wie­działa „halo?”. Chwilę mil­czała, a po­tem za­częła krzy­czeć. Mi­ko­łaj ze stra­chu upu­ścił na­le­śnika, który pla­snął na pod­łogę, bru­dząc ją ma­li­nową breją. Chło­piec jesz­cze ni­gdy nie sły­szał, by bab­cia Teo­dora tak wrzesz­czała. Wy­biegł z kuchni i za­marł. Star­sza pani na­dal trzy­mała słu­chawkę w ręku. Wi­dząc prze­ra­żo­nego wnuczka, umil­kła, po czym za­sło­niła usta dło­nią, jakby bała się, że krzyk okaże się sil­niej­szy i znowu wy­do­bę­dzie się z jej gar­dła.

– Bab­ciu, co się stało? – za­py­tał Mi­ko­łaj.

Teo­dora po­krę­ciła głową, po czym opu­ściła drżącą dłoń, ode­tchnęła kilka razy i po­now­nie przy­ło­żyła słu­chawkę do ucha.

– Je­stem – ode­zwała się głu­cho.

Słu­chała tego, co ktoś mó­wił do niej przez te­le­fon, a po twa­rzy spły­wały jej łzy. Co chwilę zer­kała na wnuczka, jakby w oba­wie, że usły­szy coś, czego nie po­wi­nien. W końcu odło­żyła słu­chawkę na wi­dełki i po­pa­trzyła na Mi­ko­łaja.

– Chodź, ko­cha­nie, mu­szę ci coś po­wie­dzieć. Wy­da­rzyła się okropna rzecz. Twoi ro­dzice...

Mi­ko­łaj słu­chał tego, co mó­wiła do niego bab­cia Teo­dora, ale nie ro­zu­miał ani słowa, zu­peł­nie jakby wy­ra­żała się w ob­cym ję­zyku. Pra­gnął, by prze­stała po­ru­szać ustami, by po­zwo­liła mu pójść się po­ba­wić, by mama i tata już po niego przy­je­chali. Pa­trzył na łzy star­szej ko­biety i upar­cie uda­wał, że nie ma po­ję­cia, dla­czego bab­cia szlo­cha. Wy­pie­rał z umy­słu ko­lejne zda­nia, które ar­ty­ku­ło­wała, aż w końcu nie wy­trzy­mał. Za­tkał so­bie uszy i za­czął gło­śno śpie­wać pio­senkę, którą za­wsze roz­po­czy­nały się Smerfy.

Teo­dora cof­nęła się i po­pa­trzyła na wnuka z prze­stra­chem. Mi­ko­łaj za­ci­snął po­wieki i da­lej fał­szo­wał o Gar­ga­melu i świe­cie smer­fów. Mimo że bar­dzo się sta­rał, nie po­tra­fił wy­rzu­cić z głowy tych okrut­nych wy­ra­zów. Wy­pa­dek. Ranni. Le­ka­rze wal­czą. Nie mieli szans. Cze­kamy na wie­ści ze szpi­tala.

– Mi­ko­łaj! – Bab­cia siłą opu­ściła jego ręce, po czym mocno przy­tu­liła do sie­bie wnuczka. – Mu­simy być te­raz bar­dzo dzielni. Mama i tata na pewno do nas wrócą, zo­ba­czysz. Chodź, po­mo­dlimy się za nich. – Matka Aliny wy­tarła łzy i wska­zała Mi­ko­ła­jowi ob­raz Matki Bo­skiej Czę­sto­chow­skiej wi­szący na ścia­nie. – Ona zna ten ból, z pew­no­ścią nas wy­słu­cha.

Mi­ko­łaj ru­szył nie­pew­nie za bab­cią, a kiedy ta się­gnęła po ró­ża­niec i uklęk­nęła przed wi­ze­run­kiem Czar­nej Ma­donny z Dzie­ciąt­kiem, także osu­nął się na ko­lana.

– Wie­rzę w Boga Ojca... – za­częła gło­śno Teo­dora, ale po chwili jej głos prze­szedł w szept.

Mi­ko­łaj pa­trzył na bab­cię, która nie­mal bez­gło­śnie wy­ma­wiała ta­jem­ni­cze dla niego słowa, prze­su­wa­jąc przy tym pa­ciorki ró­żańca za­ci­śnię­tego w dło­niach. Za dwa mie­siące miał przy­stą­pić do Pierw­szej Ko­mu­nii Świę­tej, znał więc kilka mo­dlitw i pie­śni, jed­nak te­raz nie po­tra­fił przy­po­mnieć so­bie ani jed­nej. Prze­niósł wzrok na Matkę Bo­ską, która po­zo­sta­wała nie­czuła na słowa Teo­dory. Je­zu­sek, któ­rego trzy­mała w ob­ję­ciach, także nie wy­glą­dał na prze­ję­tego nie­szczę­ściem star­szej ko­biety.

Mi­ko­łaj wstał gwał­tow­nie i po­biegł do po­koju go­ścin­nego, gdzie no­co­wał pod­czas po­bytu u babci. Usiadł w kucki na fo­telu i za­sło­nił twarz dłońmi. Nie wie­dział, co się z nim dzieje. Chciało mu się pła­kać, a jed­no­cze­śnie był wście­kły. Tar­gały nim nie­po­kój i strach, a on nie po­tra­fił nad nimi za­pa­no­wać. Gdzie jest mama? Ona z pew­no­ścią za­ra­dzi­łaby coś na jego cier­pie­nie. Przy­tu­li­łaby go, za­nu­ciła ja­kąś śmieszną pio­senkę, po­czy­tała cie­kawą książkę lub za­pro­po­no­wała, by na­ry­so­wali au­to­bus.

– Mi­kuś, dziecko. – Bab­cia we­szła do po­koju i do­tknęła ra­mie­nia wnuka. – Wiem, że jest ci po­twor­nie ciężko, mnie też. Naj­gor­sze jest to cze­ka­nie...

Obu­dził go dźwięk te­le­fonu. Chło­piec po­de­rwał głowę i uświa­do­mił so­bie, że za­snął w fo­telu. Za oknem na­dal było ja­sno, a on po­my­ślał z ulgą, że to wszystko mu się po pro­stu przy­śniło. Nie było żad­nego wy­padku, a mama i tata za­raz po niego przy­jadą. Ze­rwał się z miej­sca i po­biegł do babci, by opo­wie­dzieć jej, jaki po­tworny kosz­mar go drę­czył.

– Bab­ciu? – Za­trzy­mał się gwał­tow­nie, po­now­nie za­sta­jąc ją z słu­chawką przy uchu. Twarz Teo­dory była kre­do­wo­biała. Ko­bieta opie­rała się o ścianę, jakby miała za chwilę upaść. Na wi­dok wnuczka wy­buch­nęła pła­czem.

– Jak ja mu to po­wiem? – za­łkała w słu­chawkę, po czym rzu­ciła nią na wi­dełki.

Mi­ko­łaj zro­zu­miał, że nie śnił, że wszystko wy­da­rzyło się na­prawdę. Jego ro­dzi­com stało się coś złego, a on nie wie­dział na­wet, gdzie oni są.

– Ko­cha­nie... – Bab­cia wy­cią­gnęła do niego ręce, ale Mi­ko­łaj na­dal tkwił w miej­scu. – Mi­ku­siu, twoja mama... Nie żyje, le­ka­rze nie zdo­łali jej ura­to­wać. Moja có­reczka ode­szła... – Ostat­nie zda­nie wy­mó­wiła szep­tem, po czym ukryła twarz w dło­niach. Z jej gar­dła wy­do­był się bo­le­sny jęk, który prze­szedł w za­wo­dze­nie. Ko­bieta osu­nęła się po ścia­nie, pła­cząc gło­śno.

Mi­ko­łaj pierw­szy raz w ży­ciu po­czuł, czym jest praw­dziwa sa­mot­ność. Słowa babci spo­wo­do­wały, że coś w nim pę­kło, prze­stało funk­cjo­no­wać. Ogar­nął go nie­prze­nik­niony chłód, choć w miesz­ka­niu było przy­jem­nie cie­pło. Po jego twa­rzy nie spły­nęła ani jedna łza, mimo że po­woli do­cie­rało do niego, że stało się coś strasz­nego, nie­od­wra­cal­nego. Nie­spo­dzie­wa­nie przy­po­mniał so­bie baśń o Kró­lo­wej Śniegu, którą nie­dawno czy­tała mu mama. Czy tak wła­śnie po­czuł się Kaj, gdy do oka wpadł mu ka­wa­łek lu­stra? Na­gle wszystko mu obrzy­dło i stało się nie do znie­sie­nia?

Te­raz, gdy szedł wraz z tatą i po­zo­sta­łymi ża­łob­ni­kami na cmen­tarz, czuł je­dy­nie obo­jęt­ność. Uda­wał, że nie za­uważa peł­nych żalu i współ­czu­cia spoj­rzeń, które rzu­cali mu uczest­nicy po­grzebu. Zda­wał się nie sły­szeć tych wszyst­kich wes­tchnień: „Biedny chło­piec, zo­stał mu już tylko oj­ciec!”, „Jak to dziecko bę­dzie te­raz żyło bez matki?”, „Co za nie­szczę­śliwy dzie­ciak!”.

Kiedy pa­trzył na trumnę spusz­czaną na li­nach do grobu, jego ciało prze­szedł dreszcz. Przez chwilę chciał wziąć ojca za rękę, jed­nak w porę się po­wstrzy­mał. Ni­gdy nie byli ze sobą bli­sko, a śmierć mamy tylko to po­głę­biła. I jesz­cze ta roz­mowa babci z cio­cią, którą pod­słu­chał przed ka­plicą po­grze­bową... Teo­dora, za­le­wa­jąc się łzami, wprost oskar­żała zię­cia o to, że przez niego Alina zgi­nęła. Wy­znała Wan­dzie, że ni­gdy za nim nie prze­pa­dała i uwa­żała, że młod­sza córka się przy nim mar­nuje. Nie po­do­bało jej się, jak To­masz trak­tuje synka i żonę, a te­raz Mi­ko­łaj był zdany tylko na niego.

Chło­piec nie wie­dział, co ma o tym my­śleć. Czy mama rze­czy­wi­ście umarła przez tatę? Zda­wał so­bie sprawę, że nie może ni­komu za­dać tego py­ta­nia, a już zwłasz­cza ojcu. Nie miał po­ję­cia, dla­czego To­masz za­wsze był dla niego oschły i tak... obcy. Kiedy ob­ser­wo­wał in­nych ta­tu­siów, czuł bo­le­sne ukłu­cie za­zdro­ści. Tamci oj­co­wie trzy­mali swoje dzieci za rękę, ba­wili się z nimi, ku­po­wali sło­dy­cze i za­bawki, no­sili na ba­rana, pa­trzyli na synka czy có­reczkę z praw­dziwą mi­ło­ścią.

Mi­ko­łaj przy­wykł do tego, że tata zwy­kle spo­gląda na niego z nie­chę­cią i znie­cier­pli­wie­niem. Wo­bec mamy po­tra­fił być miły i czuły, ale wo­bec swo­jego dziecka nie po­tra­fił się zdo­być na naj­mniej­szy ser­deczny gest. Alina za­wsze tłu­ma­czyła sy­nowi, że tata go ko­cha, tylko nie za­wsze umie to oka­zać. Uspra­wie­dli­wiała za­cho­wa­nie męża tym, że ciężko pra­cuje, szybko się de­ner­wuje i ty­sią­cami po­dob­nych wy­mó­wek. Mi­ko­łaj ki­wał głową, by nie ro­bić jej przy­kro­ści, ale szcze­rze wąt­pił w to, że tata go lubi, a co do­piero, że da­rzy ja­kimś sil­niej­szym uczu­ciem. Do­póki była Alina, obaj roz­ma­wiali za jej po­śred­nic­twem. Była ich ko­mu­ni­ka­to­rem i me­dia­to­rem. Te­raz, gdy jej za­bra­kło, zo­stali ska­zani na swoje to­wa­rzy­stwo. Chło­piec bar­dzo bał się mo­mentu, kiedy wrócą z oj­cem do domu. Jak te­raz bę­dzie wy­glą­dało ich ży­cie? A może tata po­zwoli mu za­miesz­kać z bab­cią? Da­lej bę­dzie go trak­to­wał z taką po­gardą czy też wresz­cie okaże mu tro­chę sym­pa­tii?

Od­po­wiedź na­de­szła szyb­ciej, niż Mi­ko­łaj mógł się spo­dzie­wać. Po po­grze­bie naj­bliż­sza ro­dzina ze­brała się w domu Tar­now­skich, by po­wspo­mi­nać Alinę i wes­przeć jej męża oraz synka.

– Przy­go­to­wa­łam wam je­dze­nie na kilka dni. Mi­kuś musi jeść, to istne chu­cherko... – Bab­cia wło­żyła do lo­dówki po­jem­niki z je­dze­niem, uda­jąc, że nie wi­dzi sto­ją­cej tam na­po­czę­tej bu­telki wódki. – To­masz? – Za­mknęła drzwi i po­pa­trzyła uważ­nie na zię­cia. – Może bę­dzie le­piej, je­śli na ja­kiś czas za­biorę Mi­ko­łaja do sie­bie?

Oj­ciec chłopca spoj­rzał na nią gniew­nie.

– Chło­pak zo­staje ze mną, star­czy mu już tego niań­cze­nia. Tak go obie z Aliną roz­pu­ści­ły­ście, że nie zdzi­wię się, jak wy­ro­śnie z niego ja­kieś homo – wark­nął.

W kuchni za­pa­dła ci­sza. Mi­ko­łaj, który sie­dział na krze­śle, spu­ścił głowę i znie­ru­cho­miał. Nie ro­zu­miał, o czym do­kład­nie mó­wił tata, ale do­my­ślał się, że nie było to nic mi­łego. Po­twier­dziła to re­ak­cja babci, która zro­biła się czer­wona na twa­rzy.

– Jak śmiesz mó­wić tak o mo­jej córce, i to chwilę po tym, jak zo­stała po­cho­wana? Przez cie­bie zresztą! – wy­sy­czała star­sza ko­bieta, pa­trząc hardo na zię­cia. Oboje zda­wali się nie za­uwa­żać prze­ra­że­nia w oczach Mi­ko­łaja, który na­dal tkwił nie­ru­chomo przy stole.

– Ty wiedźmo, oskar­żasz mnie o śmierć Ali? – To­masz ru­szył w stronę te­ścio­wej, ale w tej sa­mej chwili drogę za­stą­piła mu Wanda, która nie­spo­dzie­wa­nie zja­wiła się w kuchni.

– Dość! Uspo­kój­cie się oboje! – roz­ka­zała, spo­glą­da­jąc to na matkę, to na szwa­gra. – Wstyd mi za was. Mi­ko­łaj wła­śnie stra­cił mamę, a wy urzą­dza­cie awan­turę na jego oczach? – Jej spoj­rze­nie było pełne wy­rzutu.

Teo­dora i To­masz od­su­nęli się od sie­bie, jakby prze­bu­dzili się z le­targu.

– Wy­no­ście się. Wszy­scy – wark­nął oj­ciec chłopca. – Ni­gdy wię­cej tu nie przy­łaź­cie. To mój dom i moje dziecko. Wy­cho­wam je tak, jak mi się bę­dzie po­do­bało!

Obie ko­biety po­pa­trzyły na niego zszo­ko­wane.

– To­mek... – za­częła po­jed­naw­czo Wanda, ale męż­czy­zna huk­nął pię­ścią w blat.

– Ka­za­łem wam wy­pier­da­lać! Ogłu­chły­ście? – Ru­szył szyb­kim kro­kiem do po­koju, gdzie sie­działa reszta go­ści. – Wszy­scy won z mo­jego domu! Na­tych­miast!

– Zro­bię wszystko, żeby ci ode­brać Mi­ko­łaja. Zmar­nu­jesz mu ży­cie, tak jak zro­bi­łeś to Ali­nie! – rzu­ciła wście­kle Teo­dora, za­nim zięć za­trza­snął jej drzwi przed no­sem.

Kiedy miesz­ka­nie opu­sto­szało, To­masz skie­ro­wał się do kuchni i ukuc­nął przed stru­chla­łym syn­kiem.

– Od tej pory je­ste­śmy tylko my, ja i ty. Nie ma żad­nej babci ani cioci. Mamy też już nie ma i mu­sisz so­bie ja­koś z tym po­ra­dzić. Ja na ra­zie tego nie po­tra­fię... – Męż­czy­zna wstał i wy­jął z lo­dówki na­po­czętą wy­bo­rową. – Jak je­steś głodny, to mo­żesz zjeść te świń­stwa od swo­jej babki. Ja nie za­mie­rzam tego do­ty­kać. Zno­si­łem tę starą cho­lerę tylko ze względu na Alinę, ale te­raz już nie mu­szę – skwi­to­wał, wy­cho­dząc z po­miesz­cze­nia z bu­telką w dłoni.

Mi­ko­łaj sie­dział przy ku­chen­nym stole jesz­cze go­dzinę. Przez ten czas jego oj­ciec zdą­żył wy­pić całą wódkę i za­snąć w fo­telu. Do­piero wtedy chło­piec po­zwo­lił so­bie na płacz.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki