Narcyz - Izabela M. Krasińska - ebook + audiobook

Narcyz ebook i audiobook

Izabela M. Krasińska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Tosia marzy o zdrowym, partnerskim związku, pełnym miłości, szacunku i zrozumienia. Trudne dzieciństwo na wsi i kompleksy związane z lekką nadwagą sprawiają jednak, że nie potrafi znaleźć odpowiedniego mężczyzny. Wprost nie może uwierzyć w swoje szczęście, gdy na jej drodze staje przystojny, szarmancki Adrian, który obsypuje ją prezentami, kwiatami, a w dodatku dba o jej zdrowie. Chociaż on pochodzi z bogatego domu, jej nie obchodzą ani jego rodzice, ani pieniądze. Wie, że spotkała mężczyznę swojego życia, któremu na niej zależy. Jest gotowa zrobić wszystko, żeby byli szczęśliwi. Dla niego pójdzie na każde ustępstwo.

Czy wymarzony książę jest w stanie dać Tosi to, czego ona najbardziej pragnie – miłość, bliskość i prawdziwe rodzinne ciepło?

Czy też zamknie ją w złotej klatce bez wyjścia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 411

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 41 min

Lektor: Mirella Rogoza-Biel, Konrad Biel

Oceny
4,7 (57 ocen)
45
8
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dominikare

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała, wnikliwa analiza tego zjawiska, cofnięcie się do czasów dzieciństwa i porównanie perspektywy obu stron - genialna książka
10
Rakowicz1972

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra ksiazka
10
Danustka

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawy temat
10
sasanka45

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna ksiazka
10
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

smutne, ale prawdziwe...
00

Popularność




Text Co­py­ri­ght © Iza­bela M. Kra­siń­ska Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
Re­dak­cja i ko­rekta: Ju­styna Ja­kub­czyk
Gra­fika na okładce: Le­be­deus (stock.adobe.com)
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-87-8
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Wszyst­kie po­sta­cie, sy­tu­acje i wy­da­rze­niawy­stę­pu­jące w po­wie­ści są fik­cyjne,a ewen­tu­alna zbież­ność na­zwiskjest przy­pad­kowa.

Żył kie­dyś mło­dzie­niec imie­niem Nar­cyz. Wszyst­kie nimfy go znały, bo wciąż prze­sia­dy­wał w la­sach i gó­rach. A był tak piękny, że wszyst­kie się w nim ko­chały. Ale on na­wet nie obej­rzał się na żadną. Ko­chał tylko łowy i nie chciał sły­szeć o in­nej mi­ło­ści. Gdy jed­nak raz na­chy­lił się nad stru­mie­niem, by na­pić się wody, uj­rzał w czy­stej toni wła­sne od­bi­cie. Zdu­miał się nad swą pięk­no­ścią i z owego zdu­mie­nia zro­dziła się naj­nie­zwy­klej­sza mi­łość. Nar­cyz za­ko­chał się sam w so­bie. O ca­łym świe­cie za­po­mniał, wpa­trzony w zwier­cia­dło wodne. W końcu umarł z próż­nej tę­sk­noty, a gdy go zło­żono w ziemi, na gro­bie wy­rósł kwiat o bia­łych płat­kach i zło­tym sercu, który na­zwano – nar­cy­zem[1].

PRO­LOG

Roz­glą­dam się do­okoła i za­czy­nam od­czu­wać stres, wi­dząc, że do sali wcho­dzą ko­lejne osoby. Grupa rzadko bywa tak liczna, przez chwilę mam wra­że­nie, że wszy­scy uczest­nicy się zmó­wili, by przy­być na dzi­siej­sze spo­tka­nie w tak du­żym gro­nie. Kusi mnie, by za­ko­mu­ni­ko­wać pro­wa­dzą­cej, że się roz­my­śli­łam, go­rzej po­czu­łam, co­kol­wiek, co zdję­łoby ze mnie brze­mię, które kilka dni temu do­bro­wol­nie na sie­bie na­ło­ży­łam. Zgo­dzi­łam się opo­wie­dzieć swoją hi­sto­rię. Za­pro­po­no­wała mi to wła­śnie Klau­dia, która pro­wa­dzi na­szą grupę wspar­cia. Po­chwa­liła, że zro­bi­łam ogromne po­stępy, że te kilka lat uczest­nic­twa w spo­tka­niach na­prawdę wiele mi dało. Chciała, że­bym po­dzie­liła się z in­nymi swo­imi prze­ży­ciami, a jed­no­cze­śnie po­ka­zała, jak ła­two jest uwi­kłać się w tok­syczny zwią­zek i stra­cić kon­trolę nad wła­snym ży­ciem. Moja opo­wieść ma być dla in­nych prze­strogą, ostrze­że­niem, żeby nie dali się na­brać tak... jak ja.

Mi­mo­wol­nie wra­cam my­ślami do prze­szło­ści, a wraz z nią po­wraca zna­jomy lęk. Dziś po­tra­fię już nad nim za­pa­no­wać i go zwal­czyć. Nie ma już także tam­tej bez­rad­nej Tosi, jej miej­sce za­jęła zu­peł­nie inna ko­bieta. Pewna sie­bie i wie­rząca we wła­sne moż­li­wo­ści.

Już wiem, że nie wy­co­fam się ze swo­jej obiet­nicy. Opo­wiem in­nym uczest­ni­kom o so­bie, o Ad­ria­nie oraz o tym, jak za­mie­nił moje ży­cie w pie­kło. Je­śli ta hi­sto­ria po­może choć jed­nej obec­nej tu oso­bie, będę wie­działa, że było warto. Kto wie, może wśród tych wszyst­kich lu­dzi jest taka sama dziew­czyna jak ja, za­gu­biona i bez­na­dziej­nie za­ko­chana w tak tok­sycz­nym fa­ce­cie, ja­kim oka­zał się Ad­rian. W nar­cy­zie, który ko­cha tylko sie­bie, po­trze­bu­ją­cym in­nych je­dy­nie po to, by po­łech­tać swoje ego, by ich po­ni­żać i sa­memu po­czuć się dzięki temu lep­szym. W czło­wieku, który ode­brał mi to, co naj­cen­niej­sze. Mu­siało mi­nąć sie­dem dłu­gich lat, bym sta­nęła na nogi i od­zy­skała swoją utra­coną god­ność oraz na­uczyła się wie­rzyć w sie­bie. Gdy­bym wie­działa, jak skoń­czy się dla mnie ta zna­jo­mość, ni­gdy nie spoj­rza­ła­bym na niego ani nie po­de­szła do jego sto­lika. Nie­stety, nie mo­żemy prze­wi­dzieć przy­szło­ści, na tym po­lega pa­ra­doks ludz­kiej eg­zy­sten­cji. Po­peł­niamy błędy, a po­tem po­no­simy kon­se­kwen­cje. Dziś wiem, że po­win­nam wtedy po­słu­chać głosu roz­sądku, ucie­kać, do­póki to było moż­liwe. Niech jed­nak pierw­szy rzuci ka­mie­niem ten, kto za­wsze po­stę­po­wał wła­ści­wie, nie uległ emo­cjom, nie zro­bił cze­goś zwy­czaj­nie głu­piego, nie ża­ło­wał swo­jego wy­boru.

– To­siu, je­steś go­towa? – Klau­dia do­tyka de­li­kat­nie mo­jego ra­mie­nia, a ja uśmie­cham się do niej i ki­wam głową.

– Tak, mo­żemy za­czy­nać – mó­wię pew­nym gło­sem, po czym po­pra­wiam dys­kret­nie ubra­nie i włosy, choć wiem, że wy­glą­dają nie­na­gan­nie.

Klau­dia prosi wszyst­kich o uwagę i w sali za­pada ci­sza. Prze­su­wam wzro­kiem po cał­kiem spo­rej gru­pie osób, które zde­cy­do­wały się przyjść i po­słu­chać mo­jej hi­sto­rii. Opo­wie­ści ko­biety, która uwol­niła się od nar­cyza, czło­wieka nie­zdol­nego do po­ko­cha­nia ni­kogo in­nego prócz sie­bie sa­mego. By to uczy­nić, mu­siała do­znać ogrom­nej straty, a przede wszyst­kim zmie­nić za­równo sie­bie, jak i swoje my­śle­nie.

– Dzień do­bry – za­czy­nam i od razu od­chrzą­kuję, bo w moim gło­sie sły­chać chrypkę. Dzieje się tak za­wsze, gdy bar­dzo się stre­suję. – Bę­dzie to opo­wieść o nie­śmia­łej, za­gu­bio­nej dziew­czy­nie, która spo­tyka swo­jego wy­ma­rzo­nego księ­cia. Nie wie jesz­cze, że ten znisz­czy jej ży­cie i od­bie­rze jej coś bar­dzo war­to­ścio­wego, a ona bę­dzie la­tami zbie­rała się po tym związku. Pew­nie gdyby po­słu­chała do­brej wróżki, omi­nę­łoby ją całe to zło, któ­rego do­świad­czyła. Jak to jed­nak zwy­kle bywa w baj­kach, dziew­czyna chciała otwo­rzyć za­ka­zane drzwi, po­znać to, co nie­do­stępne, ta­jem­ni­cze, co zwod­ni­czo ją do sie­bie przy­cią­gało. Ule­gła więc księ­ciu, a tym sa­mym przy­pie­czę­to­wała swój los. Po­nio­sła za to straszną karę, ale zy­skała rów­nież siłę, by od­mie­nić swoje ży­cie. Po­słu­chaj­cie tej ba­śni, a jej mo­rał weź­cie so­bie głę­boko do serca. Niech to, co przy­da­rzyło się mnie, nie spo­tka ni­kogo z was.

Na­bie­ram bez­gło­śnie po­wie­trza, po czym za­czy­nam mó­wić. Prze­sta­wiam im hi­sto­rię, która ni­gdy nie po­winna się wy­da­rzyć, a jed­nak po­zwo­li­łam, by tak się stało.

CZĘŚĆ I

AN­TO­NINA

Wszy­scy ro­dzice wy­rzą­dzają krzywdę swoim dzie­ciom. Nic nie można na to po­ra­dzić. Mło­dość, ni­czym naj­czyst­sze szkło, od­bija ślady rąk, które jej do­ty­kają. Jedni ro­dzice zo­sta­wiają smugi, inni rysy, jesz­cze inni roz­bi­jają dzie­ciń­stwo na małe ka­wa­łeczki o ostrych kra­wę­dziach, któ­rych już po­tem ni­gdy nie da się skleić.

Mitch Al­bom, Pięć osób,które spo­ty­kamy w nie­bie

ROZ­DZIAŁ 1

2001 rok

– Tośka, długo jesz­cze? – sły­szę po­iry­to­wany głos star­szej sio­stry.

Prze­wra­cam oczami i kil­koma kę­sami roz­pra­wiam się z resztą ka­napki. Jest szó­sta rano, trwają wa­ka­cje, a mimo to mu­sia­łam wcze­śnie wstać. Po­wód jest ten sam co za­wsze: praca w polu. Dziś czeka nas zbie­ra­nie siana, czego szcze­rze nie cier­pię. Od ma­cha­nia gra­biami za­wsze bolą mnie plecy i ra­miona, ale moje star­sze ro­dzeń­stwo ma jesz­cze go­rzej. Im przy­pa­dło w udziale wrzu­ca­nie go na przy­czepę cią­gnika. Wszy­scy mu­simy się spie­szyć, bo po po­łu­dniu za­po­wia­dają bu­rzę. Je­śli siano zmok­nie, oj­ciec nas za­bije. Nie ob­cho­dzi go, że mamy wolne od szkoły, że wa­ka­cje to rze­komo czas od­po­czynku oraz za­bawy. Od rana do wie­czora ga­nia nas do ja­kichś za­jęć, przez co wszy­scy cho­dzimy źli i smutni. Ro­dzice zu­peł­nie nie dbają o to, że mam do­piero dwa­na­ście lat. Wpraw­dzie dają mi lżej­sze prace do wy­ko­na­nia, co nie zmie­nia faktu, że spę­dzam w polu lub przy ob­rzą­dza­niu zwie­rząt go­spo­dar­skich pra­wie cały dzień. Z za­zdro­ścią spo­glą­dam na młod­sze ro­dzeń­stwo, które jest zbyt małe, by po­ma­gać tak jak ja, star­sza sio­stra oraz brat. W su­mie jest nas pię­cioro, trzy córki i dwóch sy­nów. Ja­rek, naj­star­szy z nas, ma osiem­na­ście lat, Zu­zia szes­na­ście. To­mek, mój młod­szy brat, ma sie­dem, a Ka­sia pięć lat. Go­spo­dar­stwo ro­dzi­ców jest cał­kiem duże, przez co wciąż bra­kuje rąk do pracy, tata jed­nak cią­gle wzbra­nia się przed zmo­der­ni­zo­wa­niem sprzętu rol­ni­czego. Mimo że wszy­scy na­ma­wiają go do za­kupu kom­bajnu albo prasy kost­ku­ją­cej do siana, ten ka­te­go­rycz­nie od­ma­wia i po­wta­rza, że do­póki wciąż ma siłę, po­ra­dzi so­bie bez tych wszyst­kich „ta­ła­łajstw”. Nie­stety nie przy­szło mu do głowy, że znacz­nie uła­twiłby i przy­spie­szył pracę za­równo so­bie, jak i nam. Jak za­wsze upiera się przy swo­ich ra­cjach, które są, de­li­kat­nie mó­wiąc, mocno prze­sta­rzałe.

– Tośka, chodź, bo oj­ciec już się wku­rzył! – Zu­zia za­gląda do kuchni i pa­trzy na mnie z dez­apro­batą. Tak jak ja nie cierpi pracy przy sia­nie, ale żadna z nas nie od­wa­ży­łaby się sprze­ci­wić ta­cie. Jest bar­dzo srogi i po­ryw­czy, o czym nie­raz się bo­le­śnie prze­ko­na­ły­śmy. Nosi czarne, gę­ste wąsy, co na­daje mu jesz­cze groź­niej­szy wy­gląd, ni­gdy się z nami nie bawi ani nie oka­zuje nam czu­ło­ści. Za­zwy­czaj wraca do domu do­piero wie­czo­rem, gdy ob­rzą­dzi już in­wen­tarz i za­bez­pie­czy staj­nię oraz obory. Mama po­daje mu ko­la­cję, roz­ma­wiają, po czym tata się myje, ogląda te­le­wi­zję i kła­dzie spać. Od mo­mentu, gdy po­ja­wia się w domu, wszy­scy milk­niemy, by go nie zde­ner­wo­wać zbyt gło­śną za­bawą czy śmie­chem.

Miesz­kamy w ośmioro w nie­wy­koń­czo­nym domu jed­no­ro­dzin­nym. Na dole mamy trzy po­koje, ła­zienkę, to­a­letę, kuch­nię oraz ko­tłow­nię, pię­tro na­to­miast od lat stoi pu­ste. Kiedy tata ma do­bry hu­mor, a zda­rza się to bar­dzo rzadko, obie­cuje, że każ­demu z nas wy­re­mon­tuje wła­sny po­kój. Cza­sem zmie­nia zda­nie i wtedy się oka­zuje, że całe pię­tro ma na­le­żeć do Jarka albo do Zuzi, w za­leż­no­ści, które pierw­sze weź­mie ślub. Na ra­zie gnieź­dzimy się na dole, ro­dzice z Ka­sią w jed­nym, chło­paki w dru­gim, a ja z bab­cią i Zuźką w trze­cim po­koju. Bab­cia to mama taty. Jest tak samo oschła jak on, dla­tego nie spę­dzam z nią zbyt wiele czasu. Zaj­muje się Tom­kiem i Ka­sią, kiedy my wszy­scy idziemy w pole, cza­sem go­tuje i sprząta, głów­nie jed­nak na­rzeka, że nie jest ni­czyją niańką ani ku­charką. Nie wiem, dla­czego za­wsze mówi to w obec­no­ści mamy, a nie ojca. Mama nie ko­men­tuje jej słów, w ogóle rzadko się od­zywa, we wszyst­kim słu­cha na­szego taty. To on rzą­dzi w domu, za­raz po nim de­cy­du­jący głos ma bab­cia.

Po­słusz­nie ru­szam za Zu­zią, a kiedy wy­cho­dzimy na ze­wnątrz, oj­ciec od razu za­czyna na mnie krzy­czeć:

– Psia­krew, co za cho­lerno guz­drała! Żresz ciun­gle, nie ma co się dzi­wić, że się co­raz grub­szo ro­bisz! Pa­kuj się na ciun­gnik i je­dziemy!

Po­słusz­nie speł­niam jego po­le­ce­nie, choć po­liczki palą mnie ze wstydu, a po twa­rzy spły­wają da­rem­nie po­wstrzy­my­wane łzy. Tak, lu­bię jeść i je­stem nieco okrą­gła, ale na pewno nie gruba! Je­dze­nie mnie uspo­kaja, mniej się stre­suję, gdy coś prze­ką­szę, zresztą tata rów­nież nie na­leży do chu­dziel­ców. Ma duży brzuch, cały jest wielki i prze­ra­ża­jący, przy­po­mina mi Si­no­bro­dego z ba­śni Per­raulta. Kiedy coś prze­skro­biemy, do­sta­jemy od niego la­nie. Za­zwy­czaj jest to kilka moc­nych klap­sów, za­wsze jed­nak długo pa­mię­tam każdy z nich.

Nie cier­pię swo­jego ży­cia, wsty­dzę się tego, że mamy go­spo­dar­stwo i pra­cu­jemy w polu. Moje ko­le­żanki i ko­le­dzy też miesz­kają na wsi, ale tylko kil­koro z nich jest w ta­kiej sa­mej bez­na­dziej­nej sy­tu­acji jak ja. Ro­dzice po­zo­sta­łych pra­cują w mie­ście, mają za­dbane domy i czy­ste po­dwórka. Na na­szym ła­two wdep­nąć w ku­rzą kupę, sły­chać mu­cze­nie krów, rże­nie koni, a przede wszyst­kim śmier­dzi z chlewa, gdzie prze­by­wają wiel­kie ma­ciory z mło­dymi. Pa­nicz­nie boję się świń i omi­jam to miej­sce sze­ro­kim łu­kiem. Już wolę wcho­dzić zimą na stry­szek w obo­rze, gdzie jest ciemno i łażą wło­chate pa­jąki, by zrzu­cać kro­wom siano, niż za­glą­dać do tych ohyd­nych loch, go­to­wych po­żreć czło­wieka, je­śli tylko ten po­dej­dzie bli­żej. Ja­rek po­wie­dział mi kie­dyś, że tak wła­śnie skoń­czył je­den z go­spo­da­rzy z na­szej wsi. Po­noć wszedł pi­jany do chlewa. Rano zna­le­ziono tylko jego gu­mowce, a na sło­mie wi­dać było krew i resztki wnętrz­no­ści. Wy­stra­szy­łam się tej hi­sto­rii tak bar­dzo, że w nocy śniły mi się wiel­kie, prze­raź­li­wie kwi­czące i bro­czące krwią świ­nie, które chciały mnie po­żreć. Krzy­cza­łam przez sen tak gło­śno, że obu­dzi­łam nie tylko Zu­zię i bab­cię, lecz także po­zo­sta­łych do­mow­ni­ków. Od tam­tej pory jesz­cze bar­dziej boję się ma­cior. Nie wzru­szają mnie na­wet małe ró­żo­wiut­kie pro­siaczki, które chrum­kają so­bie we­soło, nie­świa­dome, jaki los ich wkrótce czeka.

Kiedy do­cie­ramy na pole, każdy ła­pie za swoje na­rzę­dzie i bie­rzemy się do pracy. Na szczę­ście jest na tyle wcze­śnie, że nie do­ku­cza nam jesz­cze upał, ale wiem, że za kilka go­dzin będę mo­kra od potu.

Za­wsze, gdy pra­cuję fi­zycz­nie, ucie­kam my­ślami do swo­ich ma­rzeń. Wy­obra­żam so­bie, że pew­nego dnia okaże się, że je­stem ad­op­to­wana albo ktoś przez po­myłkę pod­mie­nił mnie w szpi­talu. W mo­ich wy­obra­że­niach praw­dziwi ro­dzice są za­możni i piękni, nie mają in­nych dzieci, za to po­sia­dają wielki dom, gdzie od dawna czeka na mnie wła­sny po­kój. Szu­kali mnie przez wiele lat, aż wresz­cie do­wie­dzieli się, że miesz­kam na wsi i mu­szę pra­co­wać w polu. Mój nowy tata oświad­cza, że już ni­gdy nie będę mu­siała ha­ro­wać w żad­nym go­spo­dar­stwie, za to do do­ro­sło­ści mogę ba­wić się i za­ja­dać sma­ko­ły­kami. Te ostat­nie przy­go­to­wuje mi nowa mama, piękna i pach­nąca. Oboje wpa­trują się we mnie jak w ob­ra­zek, a ja nie mogę uwie­rzyć, że uśmiech­nęło się do mnie ta­kie szczę­ście. Ubie­rają mnie w śliczne su­kienki, za­pla­tają war­ko­cze, wy­głu­piamy się i przy­tu­lamy, a wie­czo­rem jedno z nich czyta mi bajkę na do­bra­noc.

– Ska­ra­nie bo­skie z tą dzie­wu­chą! Tośka! – do­ciera do mnie na­gle wście­kły głos matki.

Spo­glą­dam na nią nieco nie­przy­tom­nie, co jesz­cze bar­dziej ją roz­sier­dza.

– Co ty żeś się jesz­cze nie obu­dziła? – war­czy, pa­trząc na mnie ze zło­ścią. – Trzeci roz ci mó­wię, grab tam! – wska­zuje w lewo, a ja po­słusz­nie ru­szam w tym kie­runku.

Kie­dyś mama była ła­god­niej­sza, miała wię­cej cier­pli­wo­ści i czę­ściej się uśmie­chała. Od kilku lat cią­gle tylko zrzę­dzi i wzdy­cha, ni­czym bab­cia. W na­szym domu rzadko ktoś się śmieje czy oka­zuje uczu­cia. Każdy dzień wy­peł­niony jest od świtu do zmierz­chu ciężką pracą. Do­brze, że przez dzie­sięć mie­sięcy w roku cho­dzimy do szkoły, w prze­ciw­nym ra­zie spę­dza­ła­bym na polu i w go­spo­dar­stwie tyle samo czasu co ro­dzice. Wiem, że ży­jemy z go­spo­darki, z tego, co za­sa­dzimy i zbie­rzemy, tę­sk­nię jed­nak za nor­mal­nym dzie­ciń­stwem. Dzie­ciń­stwem, w któ­rym wra­cam ze szkoły, zja­dam obiad i spo­koj­nie za­sia­dam do lek­cji, po od­ro­bie­niu któ­rych mogę po­ba­wić się z ro­dzeń­stwem albo ko­le­żan­kami. Nie mam nic prze­ciwko obo­wiąz­kom do­mo­wym, ale praca w go­spo­dar­stwie to coś zu­peł­nie in­nego. Tu ni­gdy nie ma lżej­szych dni, na­wet zimą. Czuję się zmę­czona i co­raz czę­ściej ucie­kam w świat wy­obra­żeń, gdzie po­now­nie spo­ty­kam swo­ich praw­dzi­wych ro­dzi­ców, a ci za­bie­rają mnie do swo­jego wiel­kiego domu, w któ­rym spę­dzam miło czas. Kiedy za­sy­piam w swoim po­koju, szep­czą mi przed snem, że mnie bar­dzo ko­chają. Mama i tata ni­gdy tak do mnie nie mó­wią, nie wiem więc, czy je­stem dla nich ważna. Star­sze dzieci trak­tują tak samo, i tylko To­mek oraz Ka­sia do­stają więk­sze fory.

Moja wy­cho­waw­czyni we­zwała raz mamę do szkoły i po­wie­działa, że we­dług jej ob­ser­wa­cji je­stem bar­dzo po­ważna i zbyt doj­rzała psy­chicz­nie jak na swój wiek. Za­miast ba­wić się bez­tro­sko i wy­głu­piać na prze­rwach, sie­dzę sa­mot­nie w ką­cie i zja­dam ko­lejną ka­napkę. Mar­twi ją moje za­cho­wa­nie i uznała, że mama po­winna coś z tym zro­bić. Po­noć do­dała z za­wsty­dze­niem, że z moją wagą rów­nież, bo lada dzień za­cznę doj­rze­wać i zro­bię się zwy­czaj­nie otyła.

Mama wró­ciła do domu bar­dzo za­gnie­wana. Naj­pierw klęła na moją pa­nią, a po­tem za­wo­łała mnie do kuchni i za­py­tała, dla­czego nie ba­wię się z dziećmi, tylko sie­dzę i żrę, przez co ona musi cho­dzić do szkoły, gdzie traci czas, słu­cha­jąc ja­kichś bredni. Za­gro­ziła, że bę­dzie mi da­wała mniej ka­na­pek, po czym obej­rzała mnie od góry do dołu i po­ki­wała głową z nie­przy­jem­nym wy­ra­zem twa­rzy. Chcia­łam jej wszystko wy­ja­śnić, ale mama nie była już chyba za­in­te­re­so­wana moją od­po­wie­dzią, bo ka­zała mi wyjść z kuchni i wziąć się za ja­kąś ro­botę.

Smuci mnie, że nie mam praw­dzi­wej przy­ja­ciółki. Mo­gła­bym jej po­wie­rzać swoje se­krety, na przy­kład ten, że jem, kiedy mi źle, kiedy chce mi się pła­kać albo się boję. Wy­zna­ła­bym, że nie lu­bię swo­jego domu, w któ­rym za­wsze jest ci­cho i po­nuro, że wsty­dzę się tego, że mamy go­spo­darkę i brudne po­dwórko, a tata jeź­dzi zde­ze­lo­wa­nym po­lo­ne­zem i nosi wąsy. Ro­dzice z mo­ich wy­obra­żeń są piękni oraz mło­dzi, ład­nie pachną i ele­gancko się ubie­rają. Tata jest ar­chi­tek­tem, a mama fry­zjerką. Mamy też pie­ska, który wabi się Bursz­tyn, jak czwo­ro­nóg ze szkol­nej lek­tury. W moim zmy­ślo­nym świe­cie nie ma smutku, cho­rób ani gniewu. Wszy­scy są szczę­śliwi i ro­ze­śmiani. Ile bym dała, by wła­śnie tak wy­glą­dało moje ży­cie...

ROZ­DZIAŁ 2

2003 rok

– Kto zna od­po­wiedź na to py­ta­nie? – Pani od pol­skiego roz­gląda się uważ­nie po kla­sie.

Ko­le­żanka z ławki trąca mnie łok­ciem, że­bym się zgło­siła, ale ja za bar­dzo się wsty­dzę. Mo­nika wzdy­cha, po czym unosi rękę i udziela pra­wi­dło­wej od­po­wie­dzi. Pani na­gra­dza ją plu­si­kiem. Jesz­cze dwa i do­sta­nie piątkę za ak­tyw­ność.

– Czemu ty ni­gdy się nie zgła­szasz, cho­ciaż znasz od­po­wiedź? – pyta mnie, kiedy koń­czy się lek­cja.

Wzru­szam ra­mio­nami i uśmie­cham się z za­kło­po­ta­niem. To prawda, je­stem su­mienną uczen­nicą, ale cho­ro­bliwa nie­śmia­łość i brak wiary w sie­bie po­wo­dują, że prę­dzej za­pa­dła­bym się pod zie­mię, niż do­bro­wol­nie za­brała głos w kla­sie. Do­staję do­bre oceny, ale na­uczy­ciele przy­glą­dają mi się po­dejrz­li­wie, jakby my­śleli, że ścią­gam na spraw­dzia­nach i spi­suję na prze­rwach prace do­mowe. Nie dzi­wię się ich re­ak­cji, w końcu rzadko sły­szą mój głos. Kiedy zo­staję wy­wo­łana do od­po­wie­dzi, ję­zyk mi się plą­cze, ją­kam się i gwał­tow­nie czer­wie­nię. Czę­sto na­uczy­ciele li­tują się nade mną i prze­ska­kują w dzien­niku moje na­zwi­sko, pro­blem jed­nak nie prze­mija, wręcz prze­ciw­nie, rok po roku się po­głę­bia.

Wiem, że klasa ma ze mnie ubaw, że na­śmie­wają się za mo­imi ple­cami i prze­drzeź­niają moje ją­ka­nie. Ro­bią się za to o wiele milsi, kiedy chcą od­pi­sać ode mnie pracę do­mową. Wtedy je­stem fajna i ko­le­żeń­ska. Sym­pa­tia do mnie mija im za­raz po tym, jak prze­pi­szą to, co było za­dane. W ta­kich chwi­lach tłu­ma­czę so­bie, że nie mogę być tak na­iwna i do­bra, że nie po­lu­bią mnie tylko dla­tego, że po­zwolę im ścią­gać swoje lek­cje. Sama ni­gdy tego nie ro­bię, uczci­wie od­ra­biam prace do­mowe w domu, choć cza­sem zaj­muje mi to wiele czasu i jest mę­czące. Nie re­aguję, kiedy ko­le­żanka albo ko­lega bez­czel­nie zgła­szają się na lek­cji i od­czy­tują słowo w słowo na­pi­sane przeze mnie za­da­nie albo wy­pra­co­wa­nie. Do­stają za to wy­so­kie oceny, a ja się mo­dlę, żeby pani nie wska­zała do prze­czy­ta­nia rów­nież mnie. Mu­sia­ła­bym wtedy wy­znać prawdę albo zgo­dzić się na je­dynkę. Za pierw­sze znie­na­wi­dzi­liby mnie w kla­sie, za dru­gie do­sta­ła­bym burę w domu. Tata wścieka się za każ­dym ra­zem, gdy któ­reś z nas przy­nie­sie do domu pałę w ze­szy­cie do pod­pi­sa­nia przez ro­dzica. Krzy­czy, że je­ste­śmy tu­ma­nami i na cho­lerę cho­dzimy do tej szkoły, skoro i tak ni­czego nie umiemy. Mama jak za­wsze pró­buje za­ła­go­dzić sy­tu­ację, a bab­cia wzdy­cha de­mon­stra­cyj­nie i za­czyna opo­wia­dać o tym, jak to kie­dyś na­uczy­ciel bił ucznia drew­nianą li­nijką po dłoni i ja­koś wszy­scy wy­szli na lu­dzi.

Znacz­nie mil­szą wia­do­mo­ścią jest to, że w wieku czter­na­stu lat od­kry­łam, co chcę ro­bić w ży­ciu. Oka­zało się, że mam smy­kałkę do... ro­bie­nia ma­ki­jażu. Za­częło się od ry­sun­ków w ze­szy­cie. W wol­nych, acz­kol­wiek nie­licz­nych chwi­lach ry­suję na kart­kach ko­biety sprzed mo­jej me­ta­mor­fozy i po niej. Po le­wej kre­ślę syl­wetkę nie­cie­ka­wej, brzyd­kiej dziew­czyny, a po pra­wej prze­mie­niam ją w pięk­ność. Pew­nego razu Zu­zia zo­ba­czyła moje ma­lunki i przy­znała, że fak­tycz­nie mam ta­lent do upięk­sza­nia. Kom­ple­ment od sio­stry do­dał mi skrzy­deł. Te­raz ro­zu­miem już, dla­czego z taką na­bożną czcią czy­tam ko­lo­rowe ga­zety i wni­kli­wie przy­glą­dam się zna­nym ak­tor­kom oraz pio­sen­kar­kom. Go­dzi­nami mo­gła­bym wpa­try­wać się w ich sta­ranne ma­ki­jaże, ele­gancko po­ma­lo­wane pa­znok­cie oraz piękne stroje. Ma­rzę o tym, by pew­nego dnia rów­nież zo­stać ma­ki­ja­żystką albo ko­sme­tyczką. Chcę rów­nież wy­pró­bo­wać swoje moż­li­wo­ści na ja­kiejś oso­bie. Oka­zja do tego nada­rza się szyb­ciej, niż mo­głam się spo­dzie­wać. Moja osiem­na­sto­let­nia sio­stra wy­bła­gała u ro­dzi­ców zgodę na wyj­ście do ko­le­żanki na im­prezę uro­dzi­nową. Nie­śmiało py­tam, czy mogę ją uma­lo­wać. Zu­zia naj­pierw ze mnie szy­dzi, ale po chwili uznaje, że osta­tecz­nie nie ma nic do stra­ce­nia, naj­wy­żej zmyje ma­ki­jaż, je­śli okaże się bez­na­dziejny. Pro­simy mamę, by ta uży­czyła nam swo­ich nie­licz­nych ko­sme­ty­ków, po czym za­bie­ram się do pracy. Zuźka za­strzega, że je­śli mi nie wyj­dzie, ona za­bije mnie za stratę czasu, a mama za zmar­no­wa­nie pu­dru, cieni i szminki.

Czuję pre­sję i strach, gdy na­kła­dam na twarz sio­stry fluid. Co in­nego ry­so­wać ołów­kiem w ze­szy­cie wy­ima­gi­no­wane po­sta­cie, a zu­peł­nie czym in­nym jest ma­lo­wa­nie ży­wego czło­wieka. Po kilku mi­nu­tach uspo­ka­jam się jed­nak, a moje ru­chy stają się pew­niej­sze. Na­wet mama przy­sta­nęła obok nas za­cie­ka­wiona.

– No, no, kto by się spo­dzie­woł, że Tośka umie tak pa­cy­ko­wać – ko­men­tuje, a dla mnie brzmi to jak naj­pięk­niej­szy kom­ple­ment.

Po czter­dzie­stu mi­nu­tach drżą­cymi dłońmi po­daję Zuzi lu­sterko. Ocze­kuję na jej wer­dykt jak ska­za­niec na cios kata. Je­stem pewna, że sio­stra wpad­nie w złość albo za­cznie się ze mnie na­śmie­wać. Ja­kież więc jest moje zdzi­wie­nie, gdy ta uśmie­cha się naj­pierw do swo­jego od­bi­cia, a po­tem do mnie.

– Tośka, ty na­prawdę masz po­ję­cie o ma­lo­wa­niu!

Je­stem w siód­mym nie­bie. Do­sta­łam dziś wię­cej po­chwał niż przez całe do­tych­cza­sowe ży­cie. Na­wet mama wy­raża swój po­dziw, choć z wła­ściwą so­bie po­wścią­gli­wo­ścią. Zu­zia prosi mnie jesz­cze o uma­lo­wa­nie pa­znokci, co rów­nież wy­cho­dzi mi nie­źle. Je­stem taka szczę­śliwa! Zu­peł­nym przy­pad­kiem do­wie­dzia­łam się, w czym je­stem do­bra i co spra­wia mi praw­dziwą frajdę.

Od tej pory my­ślę tylko o ma­ki­jażu i szu­kam oka­zji, by móc ko­goś po­ma­lo­wać. Szczę­ście wy­raź­nie mi do­pi­suje, bo w mo­jej szkole zor­ga­ni­zo­wana zo­staje dys­ko­teka. Zwy­kle nie cho­dzę na ta­kie im­prezy, żal mi jed­nak zmar­no­wać taką fan­ta­styczną oka­zję. Zbie­ram się więc na od­wagę i py­tam ko­le­żanki z klasy, czy mo­gła­bym je uma­lo­wać. Po­dob­nie jak Zu­zia, naj­pierw my­ślą, że to żart, ale kiedy za­prze­czam, zga­dzają się z sa­mej cie­ka­wo­ści. Uma­wiamy się w domu jed­nej z nich, a każda z nas przy­nosi ze sobą ja­kiś ko­sme­tyk.

– No, Tośka, po­każ, co po­tra­fisz! – Zo­sia, pewna sie­bie i bar­dzo ładna, sama zgła­sza się na ochot­niczkę.

Po­wraca zna­joma obawa, że so­bie nie po­ra­dzę, że tym ra­zem mi nie wyj­dzie, a dziew­czyny będą się ze mnie na­śmie­wały nie tylko do za­koń­cze­nia roku szkol­nego, lecz także do końca szkoły w ogóle.

Nie czuję się kom­for­towo, gdy milkną i sia­dają do­okoła mnie i Zosi, ob­ser­wu­jąc ru­chy mo­ich dłoni.

– Kurde, To­sia, czemu wcze­śniej nie mó­wi­łaś, że umiesz tak ma­lo­wać? Już dawno by­śmy się do cie­bie zgło­siły! – Na­ta­lia nie kryje zdu­mie­nia.

Kiedy koń­czę ro­bić ma­ki­jaż Zosi, dziew­czyny za­czy­nają nie­mal pisz­czeć z za­chwytu. Moje po­czu­cie war­to­ści po­now­nie szy­buje w górę. Wy­peł­nia mnie duma z sa­mej sie­bie oraz szczę­ście, ja­kiego rzadko do­świad­czam w swoim ży­ciu.

– Te­raz ja! – Ania siada na miej­scu Zosi i uśmie­cha się do mnie za­chę­ca­jąco. – Po­pro­szę to samo co tamta pani, ale zu­peł­nie ina­czej.

Od tej pory co­raz wię­cej ko­le­ża­nek prosi mnie o zro­bie­nie ma­ki­jażu albo uma­lo­wa­nie pa­znokci z wzor­kami. Choć ni­gdy nie płacą mi za usługę, cza­sem tylko po­da­rują cze­ko­ladę, nie na­rze­kam. Dzięki nim mogę roz­wi­jać swoje umie­jęt­no­ści, eks­pe­ry­men­to­wać, a przede wszyst­kim... czuję się po­trzebna, do­ce­niona oraz lu­biana. Kom­ple­menty, które na mnie spły­wają, dzia­łają mo­ty­wu­jąco i utrzy­mują mnie w prze­ko­na­niu, że ma­lo­wa­nie in­nych jest tym, co chcia­ła­bym ro­bić w do­ro­słym ży­ciu.

Pierw­sze pie­nią­dze za­ra­biam u są­siadki, która do­wie­działa się od mamy o mo­ich nie­zwy­kłych umie­jęt­no­ściach. Ko­lejne do­staję od cioci, a na­wet babci, która wpraw­dzie ma­ru­dzi jak zwy­kle, ale osta­tecz­nie do­ce­nia moją pracę. W wieku czter­na­stu lat umiem już na sie­bie za­ro­bić. Oczy­wi­ście tata pa­trzy krzywo na te moje „durne ma­lo­wanki”, jak po­gar­dli­wie wy­raża się o ro­bio­nym przeze mnie ma­ki­jażu oraz ma­ni­cure. Na­dal ga­nia mnie do pracy w go­spo­dar­stwie, ale przy­naj­mniej nie za­trzy­muje, kiedy do­staję zle­ce­nie. My­ślę, że w głębi serca jest ze mnie dumny, choć, rzecz ja­sna, w ży­ciu się do tego nie przy­zna.

Za za­ro­bione pie­nią­dze ku­puję ko­sme­tyki, któ­rymi po­tem ma­luję swoje klientki. Nie wszyst­kie są na po­czątku prze­ko­nane do tego, by ma­ki­jaż na we­sele czy inną ważną uro­czy­stość ro­biła im czter­na­sto­latka, wi­dząc jed­nak efekty u in­nych ko­biet, osta­tecz­nie się zga­dzają. Li­sta chęt­nych ro­śnie, a ja nie­mal ska­czę pod su­fit z ra­do­ści.

Zu­zia pró­buje mnie prze­ko­nać, że­bym nie ma­lo­wała za darmo swo­ich ko­le­ża­nek, bo to we­dług niej zwy­kłe świń­stwo i jawne wy­ko­rzy­sty­wa­nie, ale ja po­zo­staję nie­ugięta. Nie chcę przy­zna­wać się wła­snej sio­strze, że dzięki temu mam przy­naj­mniej dużo zna­jo­mych. Je­śli za­czę­ła­bym po­bie­rać od nich ja­ką­kol­wiek za­płatę za ma­ki­jaż, znowu zo­sta­ła­bym sama jak pa­lec, w do­datku dziew­czyny ob­ga­da­łyby mnie tak, że szybko stra­ci­ła­bym nie tylko re­nomę, lecz także klientki.

Cie­szę się za­tem i przy­jem­nym źró­dłem za­robku, i sym­pa­tią w szkole. Nie wiem, ile po­trwa moje szczę­ście, dla­tego roz­waż­nie wy­daję swoje pie­nią­dze. Więk­szość prze­zna­czam na ko­sme­tyki i la­kiery do pa­znokci, ale cza­sem, gdy jadę z mamą na targ, ku­puję bluzkę czy spodnie, któ­rymi po­tem dzielę się z Zu­zią. Wszystko zmie­rza ku lep­szemu. Mam wiele pla­nów i ma­rzeń, które wy­dają się co­raz bar­dziej re­alne. Oby moja do­bra passa trwała jak naj­dłu­żej!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Pa­ran­dow­ski J., Mi­to­lo­gia. Wie­rze­nia i po­da­nia Gre­ków i Rzy­mian, Lon­dyn 1992, s. 134.