Silniejsza bez ciebie - Izabela M. Krasińska - ebook
NOWOŚĆ

Silniejsza bez ciebie ebook

Izabela M. Krasińska

4,5

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Marzena jest kierowniczką w dyskoncie spożywczym. Po śmierci mamy opiekowała się ojcem i rodzeństwem, teraz ma własną rodzinę, ale nadal czuje się odpowiedzialna za wszystko i… za wszystkich. Stresująca praca, brak wsparcia ze strony męża, który popada w niebezpieczny nałóg, problemy z synem, kiepskie relacje z siostrą, przyjaciółka namawiająca ją do rozwodu, szwankujące zdrowie… Marzena ma już dość. Jedyną osobą, która niczego od niej nie wymaga, jest Nikodem, kolega z pracy. Bohaterka coraz bardziej się przed nim otwiera, nieświadoma, jakie są prawdziwe intencje mężczyzny…

„Silniejsza bez ciebie” to opowieść o kobiecie, która miała odwagę powiedzieć „dość!” i zawalczyć o własne szczęście. Ta historia udowadnia, że nigdy nie jest za późno na to, by zmienić swoje życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (37 ocen)
22
11
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malgosiazol60

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra , madra ksiazka 🙂
10
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka
10
margaret12

Nie oderwiesz się od lektury

P.Iza jak zwykle nie zawiodła. Książka jest rewelacyjna.Czyta się szybko i z dużym zaciekawieniem. A do tego podejmuje ważne i aktualne tematy.Polecam
10
Scarlet4321

Dobrze spędzony czas

Tak bardzo życiowa, że aż boli.
00
Anisa15

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytałam tak bardzo życiowej książki. Choć jestem już po lekturze to wciąż pozostaje pod wrażeniem tego, jak wiele życiowych prawd zawarła w niej pisarka. Opisując historię zwykłej rodziny, pokazuje prawdziwe życie, które rozgrywa się tuż za przysłowiowym płotem lub nawet w niejednym, naszym domu. Przez pryzmat głównej bohaterki, która pracuje w spożywczym dyskoncie jako kierowniczka, przedstawia realia pracy w marketach spożywczych. Cienie, bo trudno tu mówić o blaskach i trudy z jakimi na codzień zmagają się pracownicy, kasjerzy czy kierownicy. Gdzie wyzysk czy walka o lepsze stanowisko jest na porządku dziennym. A to nie koniec tych minusów. Inne odnajdziecie na kartach książki. Pisarka nakreśliła również w swojej powieści portret psychologiczny hazardzisty. Ukazując postęp uzależnienia. To, co do niego doprowadza, jak wygląda życie takiego człowieka i czy możliwe jest wyrwanie się ze szponów nałogu. To również powieść o kobietach ( i dla kobiet). O ich roli w spo...
00



Co­py­ri­ght © Iza­bela M. Kra­siń­ska Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: The Sin­gu­la­rity (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Je­ziorna-Kra­marz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-65-3
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wszyst­kie po­sta­cie, sy­tu­acje i wy­da­rze­nia

wy­stę­pu­jące w po­wie­ści są fik­cyjne,

a ewen­tu­alna zbież­ność na­zwisk

jest przy­pad­kowa.

I nie­ważne, co bę­dzie

Już nie li­czę na cie­bie, nie

Te­raz mi le­piej,

Wiesz jak jest

Przy to­bie za­wsze

Tracę

Lan­berry, Tracę(słowa: M. Uści­łow­ska, P. Ku­mór,D. Bucz­kow­ski-Woj­ta­szek)

Ko­bie­tom, które mają już dość,

ale bra­kuje im od­wagi, by zmie­nić swoje ży­cie.

.

Ka­sjer­kom i ka­sje­rom

oraz wszyst­kim tym, któ­rzy pra­cują w usłu­gach.

Nie zna gra­nic cier­pli­wo­ści ten,

kto nie tra­fił na klienta rosz­cze­nio­wego

i po­zba­wio­nego kul­tury oso­bi­stej...

Roz­dział 1

Ma­rzena

– Gdzie w tym cho­ler­nym skle­pie znajdę prze­cier po­mi­do­rowy? – sły­szę obok sie­bie szorstki głos i od­ru­chowo się za­trzy­muję. Pa­ty­ko­waty czter­dzie­sto­la­tek wpa­truje się we mnie z roz­draż­nie­niem.

– Ko­lejna alejka, półki po le­wej, obok ket­chu­pów, pro­szę pana – od­po­wia­dam z wy­stu­dio­waną grzecz­no­ścią, pod­kre­śla­jąc ostat­nie dwa słowa. Mimo że klient jest nie­miły, ja mu­szę za­cho­wać za­wo­dowy pro­fe­sjo­na­lizm i od­no­sić się do wszyst­kich z życz­li­wo­ścią.

Męż­czy­zna bur­czy coś pod no­sem i od­cho­dzi we wska­za­nym przeze mnie kie­runku. Ru­szam da­lej w na­dziei, że już nikt mnie nie za­czepi. Do­cho­dzi dzie­siąta, a ja jesz­cze nie za­czę­łam ogar­niać za­mó­wień. Zmie­rzam do drzwi pro­wa­dzą­cych na za­ple­cze sklepu, gdy na­gle sły­szę dźwięk ese­mesa. Za­trzy­muję się i od­czy­tuję wia­do­mość, po czym klnę bez­gło­śnie pod no­sem.

CZEŚĆ, NIE BĘ­DZIE MNIE DO KOŃCA TY­GO­DNIA.

JES­TEM NA L4.

MILENA

Wzdy­cham ciężko i pod­sta­wiam kartę do­stępu do czyt­nika.

– Kurwa mać! – Wresz­cie po­zwa­lam so­bie na siar­czy­ste prze­kleń­stwo.

Jest do­piero wto­rek, a ja znowu będę mu­siała zmie­nić gra­fik nie­któ­rym oso­bom z za­łogi. Już wi­dzę ich szczę­śliwe miny na wieść o tym, że ko­muś trafi się druga zmiana za­miast pierw­szej. Nie mam jed­nak czasu na roz­trzą­sa­nie stanu emo­cjo­nal­nego pod­le­ga­ją­cych mi pra­cow­ni­ków. Mu­szę szybko sko­ry­go­wać gra­fik i wra­cać do swo­ich za­jęć. Je­śli za­dzwoni re­gio­nalny i do­wie się, że nie tylko mam braki ka­drowe, ale na­wet nie ru­szy­łam za­mó­wień, do­stanę na­ganę.

– Co tam, Ma­rzenka? Czemu je­steś taka wście­kła? – Do mo­ich uszu do­ciera głos Ni­ko­dema. Od­wra­cam się i pa­trzę na niego z re­zy­gna­cją.

– Mi­lena jest na zwol­nie­niu do końca ty­go­dnia – od­zy­wam się, jed­no­cze­śnie wra­ca­jąc wzro­kiem do roz­pi­ski ze zmia­nami.

Ni­ko­dem pod­cho­dzi bli­żej i pa­trzy na mnie z tro­ską.

– Mar­twisz się, jak to wszystko te­raz po­ukła­dać?

Po­twier­dzam ski­nie­niem głowy i zer­kam na chło­paka. Jest ode mnie sześć lat młod­szy, prze­niósł się do na­szego sklepu pół roku temu. Szar­mancki, do tego przy­stojny i wy­soki, szybko zjed­nał so­bie sym­pa­tię ca­łego ze­społu, moją rów­nież. Wpraw­dzie ciemni blon­dyni z zie­lo­nymi oczami kom­plet­nie nie są w moim ty­pie, jed­nak mu­szę przy­znać, że Ni­ko­dem ma w so­bie to coś. Lu­bię go, ale co­raz czę­ściej od­no­szę wra­że­nie, że... jemu cho­dzi o coś wię­cej niż zwy­kłe ko­le­żeń­skie po­ga­wędki.

– O któ­rej za­czy­nasz zmianę? – py­tam, ana­li­zu­jąc ty­go­dniowy gra­fik.

– Za pięt­na­ście mi­nut, kró­lowo. – Na­dal pa­trzy na mnie z wy­cze­ki­wa­niem.

Marsz­czę brwi i spo­glą­dam na Ni­ko­dema py­ta­jąco.

– Bła­gam, nie na­zy­waj mnie w tak idio­tyczny spo­sób – mó­wię, po czym pa­trzę na ze­ga­rek.

Cho­lera, mu­szę przy­spie­szyć. Czeka mnie jesz­cze mnó­stwo ro­boty. Od trzech lat je­stem kie­row­niczką w lo­kal­nej Kropce. Za­czy­na­łam jako ka­sjerka, a po­tem stop­niowo pię­łam się po dra­bi­nie ka­riery. Jesz­cze kilka lat temu są­dzi­łam, że sta­no­wi­sko kie­row­nika dys­kontu to coś wspa­nia­łego, eks­tra kasa, be­ne­fity i mniej pracy fi­zycz­nej. Jakże się my­li­łam! Od kilku lat mam znacz­nie wię­cej pracy, i umy­sło­wej, i fi­zycz­nej, spo­czywa na mnie od­po­wie­dzial­ność za pra­cow­ni­ków i cały sklep, wy­pi­suję setki ra­por­tów, za­mó­wień, od­bie­ram dzie­siątki te­le­fo­nów, z czego więk­szość to ochrzany od kie­row­nika re­gio­nal­nego. Umie­ram ze stra­chu przed au­dy­tami, krótko mó­wiąc, nie ży­czy­ła­bym ta­kiej ro­boty naj­gor­szemu wro­gowi. Co­raz czę­ściej się za­sta­na­wiam, czy nie zre­zy­gno­wać z funk­cji kie­row­nika, czy cał­kiem nie zmie­nić branży...

Pra­cuję za­wo­dowo od osiem­na­stego roku ży­cia. W moim ro­dzin­nym domu ni­gdy się nie prze­le­wało, zwłasz­cza po śmierci mamy... Zmarła na raka, gdy mia­łam pięt­na­ście lat. Zo­sta­li­śmy sami, tata, ja, młod­sza sio­stra Wio­letta i star­szy brat Pa­weł. Po­cząt­kowo wspie­rali nas dziad­ko­wie i ciotki, ale z cza­sem każdy za­jął się swo­imi spra­wami i mu­sie­li­śmy ra­dzić so­bie sami. Pa­weł i ja pró­bo­wa­li­śmy go­dzić na­ukę z pracą, ale nie było ła­two. Sprawy po­kom­pli­ko­wały się jesz­cze bar­dziej, gdy oj­ciec za­czął pić.

Po­cząt­kowo tłu­ma­czy­li­śmy jego na­łóg tym, że po­dob­nie jak my tę­skni za mamą i nie po­trafi po­go­dzić się z jej odej­ściem. Czas pły­nął, ale on co­raz czę­ściej za­glą­dał do kie­liszka. Ba­li­śmy się, że straci pracę i wy­rzucą nas z miesz­ka­nia. Tata był świet­nym me­cha­ni­kiem, ale wódka spo­wo­do­wała, że za­czął za­wa­lać ter­miny, a klienci wra­cali z re­kla­ma­cjami.

Ukoń­czy­łam szkołę za­wo­dową na kie­runku sprze­dawca i dość szybko zna­la­złam pracę w jed­nym z osie­dlo­wych skle­pów. Ode­tchnę­łam z ulgą, bo wie­dzia­łam, że mam stałe za­trud­nie­nie i dzięki temu zdo­łam opła­cić wszyst­kie ra­chunki. Nie­długo po­tem Pa­weł się oże­nił i wy­pro­wa­dził na drugi ko­niec Pol­ski, a Wio­letta wy­je­chała na stu­dia do War­szawy. Zo­sta­li­śmy z tatą sami, co jesz­cze bar­dziej go przy­biło.

Na­sze miesz­ka­nie za­wsze tęt­niło ży­ciem, ktoś się śmiał, ktoś na­rze­kał, że ła­zienka znowu za­jęta, tym­cza­sem te­raz zro­biło się w nim pu­sto i ci­cho. W re­zul­ta­cie oj­ciec za­czął pić co­dzien­nie, cał­ko­wi­cie za­nie­dbu­jąc i pracę, i obo­wiązki. Pró­bo­wa­łam prze­mó­wić mu do ro­zumu, po­wo­ły­wa­łam się na pa­mięć o ma­mie, ale z mar­nym skut­kiem. Na­wet je­śli tata obie­cy­wał, że ze­rwie z na­ło­giem, uda­wało mu się wy­trwać w swoim po­sta­no­wie­niu naj­wy­żej je­den dzień, po czym po­now­nie się­gał po wódkę. Szu­ka­łam po­mocy u Wioli i Pawła, ale każde z nich było skon­cen­tro­wane na swoim ży­ciu. Czu­łam, że sy­tu­acja z oj­cem za­czyna mnie prze­ra­stać, na szczę­ście wła­śnie wtedy po­zna­łam Mar­cela...

Uśmie­cham się smutno na myśl o mężu. Jesz­cze kilka lat temu by­li­śmy szczę­śli­wym i zgod­nym mał­żeń­stwem. Nie­stety od pew­nego czasu nasz zwią­zek trawi kry­zys. Wciąż szu­kam spo­sobu, jak temu za­ra­dzić, mamy prze­cież ośmio­let­niego synka...

Po­rzu­cam nie­we­sołe my­śli i szybko na­no­szę po­prawki w gra­fiku. Czeka mnie omó­wie­nie go z oso­bami, któ­rym po­za­mie­nia­łam dy­żury, ale za­nim to na­stąpi, mu­szę zre­ali­zo­wać swoją co­dzienną li­stę za­dań.

– A jak mogę się do cie­bie zwra­cać? – sły­szę po­now­nie głos Ni­ko­dema i spo­glą­dam na niego z lek­kim roz­draż­nie­niem. Przez swoje roz­my­śla­nia za­po­mnia­łam, że Mar­czak na­dal znaj­duje się w tym sa­mym po­miesz­cze­niu.

– Nie po­wi­nie­neś już iść na sklep? – od­po­wia­dam py­ta­niem na py­ta­nie i ro­bię przy tym po­ważną minę. Lu­bię tego chło­paka, ale mo­men­tami bywa mę­czący, wręcz na­molny.

Ni­ko­dem unosi dło­nie w ge­ście pod­da­nia, po czym wy­cho­dzi z mo­jego biura. Jesz­cze kilka mie­sięcy temu czu­ła­bym wy­rzuty su­mie­nia, że zwró­ci­łam się do niego nie­przy­jem­nym to­nem, ale dziś wiem, że kie­row­nik jest od za­rzą­dza­nia, a nie od lu­bie­nia. Je­żeli będę zbyt­nio po­bła­żać za­ło­dze, nie wy­ro­bimy normy, a wtedy to ja będę miała kło­poty. Sta­ram się po­mimo tego być w po­rządku wo­bec pra­cow­ni­ków, jed­nak nie za­wsze jest to moż­liwe. Wszy­scy je­ste­śmy tylko ludźmi, więc zda­rzają się sprzeczki, po­mó­wie­nia czy zło­śli­wo­ści. Sta­ram się na bie­żąco roz­wią­zy­wać wszel­kie pro­blemy, ale w ich miej­sce na­tych­miast po­ja­wiają się ko­lejne. Kiedy do­dam do tego jesz­cze swoje pry­watne zmar­twie­nia... Naj­chęt­niej wzię­ła­bym długi urlop i wy­je­chała gdzieś w Biesz­czady albo po­włó­czyła się po wło­skich ulicz­kach. Nie­stety na tym polu rów­nież po­no­szę po­rażki. Wszel­kie dni wolne oraz zwol­nie­nia le­kar­skie są bar­dzo źle wi­dziane przez sze­fo­stwo. Bywa tak, że uci­nają nam pre­mie lub cał­kiem po­mi­jają przy ich przy­zna­wa­niu, wła­śnie ze względu na fre­kwen­cję. Do­ty­czy to za­równo pra­cow­ni­ków, jak i kie­row­ni­ków. Ta­kich ab­sur­dów jest znacz­nie wię­cej, a każdy z nich po­wo­duje, że co­raz po­waż­niej my­ślę o zmia­nie pracy. Osiem­na­ście lat w branży spo­żyw­czej spra­wiło, że mam jej ser­decz­nie do­syć.

Ko­lejne go­dziny spę­dzam na spraw­dza­niu cen, dzwo­nie­niu do in­nych skle­pów, aby upew­nić się, że po­dane war­to­ści są wła­ściwe, przy­go­to­wuję także za­mó­wie­nia to­waru. Co ja­kiś czas zja­wiają się przede mną roz­gnie­wani ko­le­dzy lub ko­le­żanki, któ­rzy do­pa­trzyli się zmian w gra­fiku i żą­dają wy­ja­śnień. Żad­nemu z nas nie jest ła­two tu pra­co­wać, ale do­sko­nale zda­jemy so­bie sprawę, że w na­szym po­wie­cie pa­nuje wy­so­kie bez­ro­bo­cie. Nie każdy ma moż­li­wość, by rzu­cić pracę z dnia na dzień, wy­je­chać do du­żego mia­sta i tam spró­bo­wać szczę­ścia. Więk­szość osób ma ro­dziny, zo­bo­wią­za­nia, zwy­czaj­nie boi się utra­cić z tru­dem zdo­bytą sta­bi­li­za­cję fi­nan­sową i ży­ciową. Sama je­stem tego przy­kła­dem. Kar­mię się na­dzieją, że w końcu od­mie­nię swój los, ale jak do­tąd nie zdo­by­łam się na naj­mniej­szy krok, by do­ko­nać re­wo­lu­cji w swoim ży­ciu.

– Ma­rzena, nie żar­tuj, zmie­ni­łaś mi gra­fik i znowu do­wa­li­łaś po­po­łu­dnie? Uwzię­łaś się na mnie czy co? – Kaśka przy­pada do mnie aku­rat wtedy, gdy udaje mi się wgryźć w ka­napkę. Sta­ram się jed­no­cze­śnie do­koń­czyć ra­port, który po­win­nam była wy­słać dwie go­dziny temu.

Prze­ły­kam kęs lekko nie­świe­żego już pie­czywa i pa­trzę na ko­le­żankę zmę­czo­nym wzro­kiem.

– Mi­lena jest chora, nie bę­dzie jej do końca ty­go­dnia – po­wta­rzam tę samą kwe­stię, którą mó­wi­łam już dzi­siaj kilku oso­bom.

W in­nych oko­licz­no­ściach po pro­stu zwo­ła­ła­bym cały ze­spół do sie­bie i zro­biła krót­kie ze­bra­nie. W Kropce nie ma jed­nak zgody na ta­kie mar­no­traw­stwo czasu, dla­tego je­stem zmu­szona prze­ka­zy­wać wszel­kie in­for­ma­cje każ­demu z osobna.

Ka­ta­rzyna prze­wraca oczami i wzdy­cha de­mon­stra­cyj­nie.

– No ja­sne, można się było tego po niej spo­dzie­wać – war­czy, po czym prze­nosi na mnie gniewny wzrok. – Do­bra, przyjdę ju­tro na drugą zmianę, ale po­tem je­stem już na pierw­szych. Nie będę cią­gle zmie­niała pla­nów, bo ja­kieś le­ni­wej ba­bie nie chce się pra­co­wać – do­daje ką­śli­wie i od­cho­dzi.

Do­ja­dam po­spiesz­nie ka­napkę i po­pi­jam ją zimną kawą. Kiedy by­łam mała, my­śla­łam, że pani sprze­da­jąca w osie­dlo­wym skle­pie spo­żyw­czym ma raj na ziemi, że może jeść wszystko, co znaj­duje się na pół­kach. Te­raz już do­sko­nale wiem, jak wy­gląda to w rze­czy­wi­sto­ści. Oto­czona wszel­kimi pro­duk­tami żyw­no­ścio­wymi, sama wci­nam na szybko wy­schniętą ka­napkę z se­rem i po­mi­do­rem. Koń­czę ra­port i z wy­raźną ulgą wy­sy­łam go do kie­row­nika re­jo­no­wego. W tej sa­mej chwili dzwoni do mnie Mar­cel. Pod­no­szę ko­mórkę, by ode­brać, ale szybko ją od­kła­dam na blat, bo wi­dzę, że służ­bowy te­le­fon rów­nież się roz­dzwo­nił. Zer­kam na ekran i na­tych­miast mar­kot­nieję.

– Hej, Sławku, wy­sła­łam ci wła­śnie ra... – za­czy­nam, ale Ło­piń­ski na­tych­miast mi prze­rywa.

– Ma­rzena, mia­łaś go prze­słać dwie go­dziny temu! – ce­dzi re­gio­nalny. – Do cie­bie to dru­ko­wa­nymi li­te­rami trzeba mó­wić?

A cie­bie to matka sza­cunku do lu­dzi nie na­uczyła?, mam ochotę za­py­tać, ale gdy­bym fak­tycz­nie to zro­biła, ju­tro wy­lą­do­wa­ła­bym na dy­wa­niku u szefa. Nie po­trze­buję wię­cej pro­ble­mów, i tak uzbie­rało się ich wy­star­cza­jąco dużo.

– Prze­pra­szam, mie­li­śmy małe za­mie­sza­nie, wiesz, braki ka­dro... – pró­buję się wy­tłu­ma­czyć, ale ten wredny buc znowu mi prze­rywa.

– Nie pier­dol mi tu o bra­kach, masz wy­star­cza­jąco dużo lu­dzi do pracy – wy­mą­drza się, a ja z tru­dem za­cho­wuję spo­kój.

Ten idiota gu­zik wie o tym, jak wy­gląda sta­ty­styczny dzień w dys­kon­cie. Nie mam po­ję­cia, kto wy­brał go na re­gio­nal­nego, ale ten czło­wiek po­zba­wiony jest nie tylko kul­tury oso­bi­stej, ale i em­pa­tii. Nie ma bla­dego po­ję­cia, z czym co­dzien­nie się mie­rzymy, jak nie­re­alne są ocze­ki­wa­nia na­szych prze­ło­żo­nych. Z jego kom­pe­ten­cjami mógłby co naj­wy­żej pi­sać ob­raź­liwe ko­men­ta­rze pod click­ba­ito­wymi po­stami.

Jesz­cze przez chwilę wy­słu­chuję na­je­żo­nych wul­ga­ry­zmami mą­dro­ści Ło­piń­skiego, po czym on ła­ska­wie się roz­łą­cza, tym ra­zem bez gro­że­nia, że do­stanę na­ganę. Jak dla mnie, jego za­cho­wa­nie jest tok­syczne, wręcz za­krawa o mob­bing, ale ta­kich osób jest w na­szej fir­mie wię­cej. Kropka to ro­dzinny biz­nes, który roz­rósł się na całą Pol­skę. W efek­cie za­rzą­dzają nami krewni wła­ści­ciela, któ­rzy nie mają żad­nych umie­jęt­no­ści ma­na­ger­skich, za to per­fek­cyj­nie po­tra­fią się pa­stwić nad ludźmi. To wła­śnie oni spra­wiają, że pra­cu­jemy w to­tal­nym cha­osie i zwy­czaj­nie je­ste­śmy obar­czeni zbyt dużą liczbą obo­wiąz­ków.

Zer­kam na ze­ga­rek. Do końca zmiany po­zo­stało jesz­cze kilka go­dzin. Na­gle przy­po­mi­nam so­bie, że po­win­nam od­dzwo­nić do Mar­cela. Ro­bię to, ale mąż nie od­biera. Czuję na­głe ukłu­cie w sercu, mar­twię się, czy coś nie stało się jemu albo Wik­to­rowi. Po­na­wiam po­łą­cze­nie, jed­nak osią­gam ten sam re­zul­tat. Od­ga­niam złe my­śli i za­bie­ram się do pracy.

Szkoda, że nikt nie wpadł na to, że pa­pier­kowa ro­bota zaj­muje kie­row­ni­kowi tyle samo czasu, co ta fi­zyczna. Cią­gle mam ja­kieś za­le­gło­ści, ale choć­bym sta­wała na rzę­sach, nie je­stem w sta­nie spro­stać ab­sur­dal­nym żą­da­niom prze­ło­żo­nych. Chcia­ła­bym, aby przy­szli tu kie­dyś na je­den dzień i prze­jęli obo­wiązki moje lub któ­re­go­kol­wiek z pra­cow­ni­ków. My­ślę, że po go­dzi­nie by­liby wy­koń­czeni i uzna­liby, że tak się nie da pra­co­wać. My wiemy to już od lat, ale na­sze ar­gu­menty od­bi­jają się od muru ich obo­jęt­no­ści. Ro­bimy więc swoje, otrzy­mu­jąc za to czę­ściej przy­ganę niż po­chwałę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki