Silniejsza bez ciebie - Izabela M. Krasińska - ebook
NOWOŚĆ

Silniejsza bez ciebie ebook

Izabela M. Krasińska

5,0

31 osób interesuje się tą książką

Opis

Marzena jest kierowniczką w dyskoncie spożywczym. Po śmierci mamy opiekowała się ojcem i rodzeństwem, teraz ma własną rodzinę, ale nadal czuje się odpowiedzialna za wszystko i… za wszystkich. Stresująca praca, brak wsparcia ze strony męża, który popada w niebezpieczny nałóg, problemy z synem, kiepskie relacje z siostrą, przyjaciółka namawiająca ją do rozwodu, szwankujące zdrowie… Marzena ma już dość. Jedyną osobą, która niczego od niej nie wymaga, jest Nikodem, kolega z pracy. Bohaterka coraz bardziej się przed nim otwiera, nieświadoma, jakie są prawdziwe intencje mężczyzny…

„Silniejsza bez ciebie” to opowieść o kobiecie, która miała odwagę powiedzieć „dość!” i zawalczyć o własne szczęście. Ta historia udowadnia, że nigdy nie jest za późno na to, by zmienić swoje życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
margaret12

Nie oderwiesz się od lektury

P.Iza jak zwykle nie zawiodła. Książka jest rewelacyjna.Czyta się szybko i z dużym zaciekawieniem. A do tego podejmuje ważne i aktualne tematy.Polecam
00



Co­py­ri­ght © Iza­bela M. Kra­siń­ska Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: The Sin­gu­la­rity (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Je­ziorna-Kra­marz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-65-3
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wszyst­kie po­sta­cie, sy­tu­acje i wy­da­rze­nia

wy­stę­pu­jące w po­wie­ści są fik­cyjne,

a ewen­tu­alna zbież­ność na­zwisk

jest przy­pad­kowa.

I nie­ważne, co bę­dzie

Już nie li­czę na cie­bie, nie

Te­raz mi le­piej,

Wiesz jak jest

Przy to­bie za­wsze

Tracę

Lan­berry, Tracę(słowa: M. Uści­łow­ska, P. Ku­mór,D. Bucz­kow­ski-Woj­ta­szek)

Ko­bie­tom, które mają już dość,

ale bra­kuje im od­wagi, by zmie­nić swoje ży­cie.

.

Ka­sjer­kom i ka­sje­rom

oraz wszyst­kim tym, któ­rzy pra­cują w usłu­gach.

Nie zna gra­nic cier­pli­wo­ści ten,

kto nie tra­fił na klienta rosz­cze­nio­wego

i po­zba­wio­nego kul­tury oso­bi­stej...

Roz­dział 1

Ma­rzena

– Gdzie w tym cho­ler­nym skle­pie znajdę prze­cier po­mi­do­rowy? – sły­szę obok sie­bie szorstki głos i od­ru­chowo się za­trzy­muję. Pa­ty­ko­waty czter­dzie­sto­la­tek wpa­truje się we mnie z roz­draż­nie­niem.

– Ko­lejna alejka, półki po le­wej, obok ket­chu­pów, pro­szę pana – od­po­wia­dam z wy­stu­dio­waną grzecz­no­ścią, pod­kre­śla­jąc ostat­nie dwa słowa. Mimo że klient jest nie­miły, ja mu­szę za­cho­wać za­wo­dowy pro­fe­sjo­na­lizm i od­no­sić się do wszyst­kich z życz­li­wo­ścią.

Męż­czy­zna bur­czy coś pod no­sem i od­cho­dzi we wska­za­nym przeze mnie kie­runku. Ru­szam da­lej w na­dziei, że już nikt mnie nie za­czepi. Do­cho­dzi dzie­siąta, a ja jesz­cze nie za­czę­łam ogar­niać za­mó­wień. Zmie­rzam do drzwi pro­wa­dzą­cych na za­ple­cze sklepu, gdy na­gle sły­szę dźwięk ese­mesa. Za­trzy­muję się i od­czy­tuję wia­do­mość, po czym klnę bez­gło­śnie pod no­sem.

CZEŚĆ, NIE BĘ­DZIE MNIE DO KOŃCA TY­GO­DNIA.

JES­TEM NA L4.

MILENA

Wzdy­cham ciężko i pod­sta­wiam kartę do­stępu do czyt­nika.

– Kurwa mać! – Wresz­cie po­zwa­lam so­bie na siar­czy­ste prze­kleń­stwo.

Jest do­piero wto­rek, a ja znowu będę mu­siała zmie­nić gra­fik nie­któ­rym oso­bom z za­łogi. Już wi­dzę ich szczę­śliwe miny na wieść o tym, że ko­muś trafi się druga zmiana za­miast pierw­szej. Nie mam jed­nak czasu na roz­trzą­sa­nie stanu emo­cjo­nal­nego pod­le­ga­ją­cych mi pra­cow­ni­ków. Mu­szę szybko sko­ry­go­wać gra­fik i wra­cać do swo­ich za­jęć. Je­śli za­dzwoni re­gio­nalny i do­wie się, że nie tylko mam braki ka­drowe, ale na­wet nie ru­szy­łam za­mó­wień, do­stanę na­ganę.

– Co tam, Ma­rzenka? Czemu je­steś taka wście­kła? – Do mo­ich uszu do­ciera głos Ni­ko­dema. Od­wra­cam się i pa­trzę na niego z re­zy­gna­cją.

– Mi­lena jest na zwol­nie­niu do końca ty­go­dnia – od­zy­wam się, jed­no­cze­śnie wra­ca­jąc wzro­kiem do roz­pi­ski ze zmia­nami.

Ni­ko­dem pod­cho­dzi bli­żej i pa­trzy na mnie z tro­ską.

– Mar­twisz się, jak to wszystko te­raz po­ukła­dać?

Po­twier­dzam ski­nie­niem głowy i zer­kam na chło­paka. Jest ode mnie sześć lat młod­szy, prze­niósł się do na­szego sklepu pół roku temu. Szar­mancki, do tego przy­stojny i wy­soki, szybko zjed­nał so­bie sym­pa­tię ca­łego ze­społu, moją rów­nież. Wpraw­dzie ciemni blon­dyni z zie­lo­nymi oczami kom­plet­nie nie są w moim ty­pie, jed­nak mu­szę przy­znać, że Ni­ko­dem ma w so­bie to coś. Lu­bię go, ale co­raz czę­ściej od­no­szę wra­że­nie, że... jemu cho­dzi o coś wię­cej niż zwy­kłe ko­le­żeń­skie po­ga­wędki.

– O któ­rej za­czy­nasz zmianę? – py­tam, ana­li­zu­jąc ty­go­dniowy gra­fik.

– Za pięt­na­ście mi­nut, kró­lowo. – Na­dal pa­trzy na mnie z wy­cze­ki­wa­niem.

Marsz­czę brwi i spo­glą­dam na Ni­ko­dema py­ta­jąco.

– Bła­gam, nie na­zy­waj mnie w tak idio­tyczny spo­sób – mó­wię, po czym pa­trzę na ze­ga­rek.

Cho­lera, mu­szę przy­spie­szyć. Czeka mnie jesz­cze mnó­stwo ro­boty. Od trzech lat je­stem kie­row­niczką w lo­kal­nej Kropce. Za­czy­na­łam jako ka­sjerka, a po­tem stop­niowo pię­łam się po dra­bi­nie ka­riery. Jesz­cze kilka lat temu są­dzi­łam, że sta­no­wi­sko kie­row­nika dys­kontu to coś wspa­nia­łego, eks­tra kasa, be­ne­fity i mniej pracy fi­zycz­nej. Jakże się my­li­łam! Od kilku lat mam znacz­nie wię­cej pracy, i umy­sło­wej, i fi­zycz­nej, spo­czywa na mnie od­po­wie­dzial­ność za pra­cow­ni­ków i cały sklep, wy­pi­suję setki ra­por­tów, za­mó­wień, od­bie­ram dzie­siątki te­le­fo­nów, z czego więk­szość to ochrzany od kie­row­nika re­gio­nal­nego. Umie­ram ze stra­chu przed au­dy­tami, krótko mó­wiąc, nie ży­czy­ła­bym ta­kiej ro­boty naj­gor­szemu wro­gowi. Co­raz czę­ściej się za­sta­na­wiam, czy nie zre­zy­gno­wać z funk­cji kie­row­nika, czy cał­kiem nie zmie­nić branży...

Pra­cuję za­wo­dowo od osiem­na­stego roku ży­cia. W moim ro­dzin­nym domu ni­gdy się nie prze­le­wało, zwłasz­cza po śmierci mamy... Zmarła na raka, gdy mia­łam pięt­na­ście lat. Zo­sta­li­śmy sami, tata, ja, młod­sza sio­stra Wio­letta i star­szy brat Pa­weł. Po­cząt­kowo wspie­rali nas dziad­ko­wie i ciotki, ale z cza­sem każdy za­jął się swo­imi spra­wami i mu­sie­li­śmy ra­dzić so­bie sami. Pa­weł i ja pró­bo­wa­li­śmy go­dzić na­ukę z pracą, ale nie było ła­two. Sprawy po­kom­pli­ko­wały się jesz­cze bar­dziej, gdy oj­ciec za­czął pić.

Po­cząt­kowo tłu­ma­czy­li­śmy jego na­łóg tym, że po­dob­nie jak my tę­skni za mamą i nie po­trafi po­go­dzić się z jej odej­ściem. Czas pły­nął, ale on co­raz czę­ściej za­glą­dał do kie­liszka. Ba­li­śmy się, że straci pracę i wy­rzucą nas z miesz­ka­nia. Tata był świet­nym me­cha­ni­kiem, ale wódka spo­wo­do­wała, że za­czął za­wa­lać ter­miny, a klienci wra­cali z re­kla­ma­cjami.

Ukoń­czy­łam szkołę za­wo­dową na kie­runku sprze­dawca i dość szybko zna­la­złam pracę w jed­nym z osie­dlo­wych skle­pów. Ode­tchnę­łam z ulgą, bo wie­dzia­łam, że mam stałe za­trud­nie­nie i dzięki temu zdo­łam opła­cić wszyst­kie ra­chunki. Nie­długo po­tem Pa­weł się oże­nił i wy­pro­wa­dził na drugi ko­niec Pol­ski, a Wio­letta wy­je­chała na stu­dia do War­szawy. Zo­sta­li­śmy z tatą sami, co jesz­cze bar­dziej go przy­biło.

Na­sze miesz­ka­nie za­wsze tęt­niło ży­ciem, ktoś się śmiał, ktoś na­rze­kał, że ła­zienka znowu za­jęta, tym­cza­sem te­raz zro­biło się w nim pu­sto i ci­cho. W re­zul­ta­cie oj­ciec za­czął pić co­dzien­nie, cał­ko­wi­cie za­nie­dbu­jąc i pracę, i obo­wiązki. Pró­bo­wa­łam prze­mó­wić mu do ro­zumu, po­wo­ły­wa­łam się na pa­mięć o ma­mie, ale z mar­nym skut­kiem. Na­wet je­śli tata obie­cy­wał, że ze­rwie z na­ło­giem, uda­wało mu się wy­trwać w swoim po­sta­no­wie­niu naj­wy­żej je­den dzień, po czym po­now­nie się­gał po wódkę. Szu­ka­łam po­mocy u Wioli i Pawła, ale każde z nich było skon­cen­tro­wane na swoim ży­ciu. Czu­łam, że sy­tu­acja z oj­cem za­czyna mnie prze­ra­stać, na szczę­ście wła­śnie wtedy po­zna­łam Mar­cela...

Uśmie­cham się smutno na myśl o mężu. Jesz­cze kilka lat temu by­li­śmy szczę­śli­wym i zgod­nym mał­żeń­stwem. Nie­stety od pew­nego czasu nasz zwią­zek trawi kry­zys. Wciąż szu­kam spo­sobu, jak temu za­ra­dzić, mamy prze­cież ośmio­let­niego synka...

Po­rzu­cam nie­we­sołe my­śli i szybko na­no­szę po­prawki w gra­fiku. Czeka mnie omó­wie­nie go z oso­bami, któ­rym po­za­mie­nia­łam dy­żury, ale za­nim to na­stąpi, mu­szę zre­ali­zo­wać swoją co­dzienną li­stę za­dań.

– A jak mogę się do cie­bie zwra­cać? – sły­szę po­now­nie głos Ni­ko­dema i spo­glą­dam na niego z lek­kim roz­draż­nie­niem. Przez swoje roz­my­śla­nia za­po­mnia­łam, że Mar­czak na­dal znaj­duje się w tym sa­mym po­miesz­cze­niu.

– Nie po­wi­nie­neś już iść na sklep? – od­po­wia­dam py­ta­niem na py­ta­nie i ro­bię przy tym po­ważną minę. Lu­bię tego chło­paka, ale mo­men­tami bywa mę­czący, wręcz na­molny.

Ni­ko­dem unosi dło­nie w ge­ście pod­da­nia, po czym wy­cho­dzi z mo­jego biura. Jesz­cze kilka mie­sięcy temu czu­ła­bym wy­rzuty su­mie­nia, że zwró­ci­łam się do niego nie­przy­jem­nym to­nem, ale dziś wiem, że kie­row­nik jest od za­rzą­dza­nia, a nie od lu­bie­nia. Je­żeli będę zbyt­nio po­bła­żać za­ło­dze, nie wy­ro­bimy normy, a wtedy to ja będę miała kło­poty. Sta­ram się po­mimo tego być w po­rządku wo­bec pra­cow­ni­ków, jed­nak nie za­wsze jest to moż­liwe. Wszy­scy je­ste­śmy tylko ludźmi, więc zda­rzają się sprzeczki, po­mó­wie­nia czy zło­śli­wo­ści. Sta­ram się na bie­żąco roz­wią­zy­wać wszel­kie pro­blemy, ale w ich miej­sce na­tych­miast po­ja­wiają się ko­lejne. Kiedy do­dam do tego jesz­cze swoje pry­watne zmar­twie­nia... Naj­chęt­niej wzię­ła­bym długi urlop i wy­je­chała gdzieś w Biesz­czady albo po­włó­czyła się po wło­skich ulicz­kach. Nie­stety na tym polu rów­nież po­no­szę po­rażki. Wszel­kie dni wolne oraz zwol­nie­nia le­kar­skie są bar­dzo źle wi­dziane przez sze­fo­stwo. Bywa tak, że uci­nają nam pre­mie lub cał­kiem po­mi­jają przy ich przy­zna­wa­niu, wła­śnie ze względu na fre­kwen­cję. Do­ty­czy to za­równo pra­cow­ni­ków, jak i kie­row­ni­ków. Ta­kich ab­sur­dów jest znacz­nie wię­cej, a każdy z nich po­wo­duje, że co­raz po­waż­niej my­ślę o zmia­nie pracy. Osiem­na­ście lat w branży spo­żyw­czej spra­wiło, że mam jej ser­decz­nie do­syć.

Ko­lejne go­dziny spę­dzam na spraw­dza­niu cen, dzwo­nie­niu do in­nych skle­pów, aby upew­nić się, że po­dane war­to­ści są wła­ściwe, przy­go­to­wuję także za­mó­wie­nia to­waru. Co ja­kiś czas zja­wiają się przede mną roz­gnie­wani ko­le­dzy lub ko­le­żanki, któ­rzy do­pa­trzyli się zmian w gra­fiku i żą­dają wy­ja­śnień. Żad­nemu z nas nie jest ła­two tu pra­co­wać, ale do­sko­nale zda­jemy so­bie sprawę, że w na­szym po­wie­cie pa­nuje wy­so­kie bez­ro­bo­cie. Nie każdy ma moż­li­wość, by rzu­cić pracę z dnia na dzień, wy­je­chać do du­żego mia­sta i tam spró­bo­wać szczę­ścia. Więk­szość osób ma ro­dziny, zo­bo­wią­za­nia, zwy­czaj­nie boi się utra­cić z tru­dem zdo­bytą sta­bi­li­za­cję fi­nan­sową i ży­ciową. Sama je­stem tego przy­kła­dem. Kar­mię się na­dzieją, że w końcu od­mie­nię swój los, ale jak do­tąd nie zdo­by­łam się na naj­mniej­szy krok, by do­ko­nać re­wo­lu­cji w swoim ży­ciu.

– Ma­rzena, nie żar­tuj, zmie­ni­łaś mi gra­fik i znowu do­wa­li­łaś po­po­łu­dnie? Uwzię­łaś się na mnie czy co? – Kaśka przy­pada do mnie aku­rat wtedy, gdy udaje mi się wgryźć w ka­napkę. Sta­ram się jed­no­cze­śnie do­koń­czyć ra­port, który po­win­nam była wy­słać dwie go­dziny temu.

Prze­ły­kam kęs lekko nie­świe­żego już pie­czywa i pa­trzę na ko­le­żankę zmę­czo­nym wzro­kiem.

– Mi­lena jest chora, nie bę­dzie jej do końca ty­go­dnia – po­wta­rzam tę samą kwe­stię, którą mó­wi­łam już dzi­siaj kilku oso­bom.

W in­nych oko­licz­no­ściach po pro­stu zwo­ła­ła­bym cały ze­spół do sie­bie i zro­biła krót­kie ze­bra­nie. W Kropce nie ma jed­nak zgody na ta­kie mar­no­traw­stwo czasu, dla­tego je­stem zmu­szona prze­ka­zy­wać wszel­kie in­for­ma­cje każ­demu z osobna.

Ka­ta­rzyna prze­wraca oczami i wzdy­cha de­mon­stra­cyj­nie.

– No ja­sne, można się było tego po niej spo­dzie­wać – war­czy, po czym prze­nosi na mnie gniewny wzrok. – Do­bra, przyjdę ju­tro na drugą zmianę, ale po­tem je­stem już na pierw­szych. Nie będę cią­gle zmie­niała pla­nów, bo ja­kieś le­ni­wej ba­bie nie chce się pra­co­wać – do­daje ką­śli­wie i od­cho­dzi.

Do­ja­dam po­spiesz­nie ka­napkę i po­pi­jam ją zimną kawą. Kiedy by­łam mała, my­śla­łam, że pani sprze­da­jąca w osie­dlo­wym skle­pie spo­żyw­czym ma raj na ziemi, że może jeść wszystko, co znaj­duje się na pół­kach. Te­raz już do­sko­nale wiem, jak wy­gląda to w rze­czy­wi­sto­ści. Oto­czona wszel­kimi pro­duk­tami żyw­no­ścio­wymi, sama wci­nam na szybko wy­schniętą ka­napkę z se­rem i po­mi­do­rem. Koń­czę ra­port i z wy­raźną ulgą wy­sy­łam go do kie­row­nika re­jo­no­wego. W tej sa­mej chwili dzwoni do mnie Mar­cel. Pod­no­szę ko­mórkę, by ode­brać, ale szybko ją od­kła­dam na blat, bo wi­dzę, że służ­bowy te­le­fon rów­nież się roz­dzwo­nił. Zer­kam na ekran i na­tych­miast mar­kot­nieję.

– Hej, Sławku, wy­sła­łam ci wła­śnie ra... – za­czy­nam, ale Ło­piń­ski na­tych­miast mi prze­rywa.

– Ma­rzena, mia­łaś go prze­słać dwie go­dziny temu! – ce­dzi re­gio­nalny. – Do cie­bie to dru­ko­wa­nymi li­te­rami trzeba mó­wić?

A cie­bie to matka sza­cunku do lu­dzi nie na­uczyła?, mam ochotę za­py­tać, ale gdy­bym fak­tycz­nie to zro­biła, ju­tro wy­lą­do­wa­ła­bym na dy­wa­niku u szefa. Nie po­trze­buję wię­cej pro­ble­mów, i tak uzbie­rało się ich wy­star­cza­jąco dużo.

– Prze­pra­szam, mie­li­śmy małe za­mie­sza­nie, wiesz, braki ka­dro... – pró­buję się wy­tłu­ma­czyć, ale ten wredny buc znowu mi prze­rywa.

– Nie pier­dol mi tu o bra­kach, masz wy­star­cza­jąco dużo lu­dzi do pracy – wy­mą­drza się, a ja z tru­dem za­cho­wuję spo­kój.

Ten idiota gu­zik wie o tym, jak wy­gląda sta­ty­styczny dzień w dys­kon­cie. Nie mam po­ję­cia, kto wy­brał go na re­gio­nal­nego, ale ten czło­wiek po­zba­wiony jest nie tylko kul­tury oso­bi­stej, ale i em­pa­tii. Nie ma bla­dego po­ję­cia, z czym co­dzien­nie się mie­rzymy, jak nie­re­alne są ocze­ki­wa­nia na­szych prze­ło­żo­nych. Z jego kom­pe­ten­cjami mógłby co naj­wy­żej pi­sać ob­raź­liwe ko­men­ta­rze pod click­ba­ito­wymi po­stami.

Jesz­cze przez chwilę wy­słu­chuję na­je­żo­nych wul­ga­ry­zmami mą­dro­ści Ło­piń­skiego, po czym on ła­ska­wie się roz­łą­cza, tym ra­zem bez gro­że­nia, że do­stanę na­ganę. Jak dla mnie, jego za­cho­wa­nie jest tok­syczne, wręcz za­krawa o mob­bing, ale ta­kich osób jest w na­szej fir­mie wię­cej. Kropka to ro­dzinny biz­nes, który roz­rósł się na całą Pol­skę. W efek­cie za­rzą­dzają nami krewni wła­ści­ciela, któ­rzy nie mają żad­nych umie­jęt­no­ści ma­na­ger­skich, za to per­fek­cyj­nie po­tra­fią się pa­stwić nad ludźmi. To wła­śnie oni spra­wiają, że pra­cu­jemy w to­tal­nym cha­osie i zwy­czaj­nie je­ste­śmy obar­czeni zbyt dużą liczbą obo­wiąz­ków.

Zer­kam na ze­ga­rek. Do końca zmiany po­zo­stało jesz­cze kilka go­dzin. Na­gle przy­po­mi­nam so­bie, że po­win­nam od­dzwo­nić do Mar­cela. Ro­bię to, ale mąż nie od­biera. Czuję na­głe ukłu­cie w sercu, mar­twię się, czy coś nie stało się jemu albo Wik­to­rowi. Po­na­wiam po­łą­cze­nie, jed­nak osią­gam ten sam re­zul­tat. Od­ga­niam złe my­śli i za­bie­ram się do pracy.

Szkoda, że nikt nie wpadł na to, że pa­pier­kowa ro­bota zaj­muje kie­row­ni­kowi tyle samo czasu, co ta fi­zyczna. Cią­gle mam ja­kieś za­le­gło­ści, ale choć­bym sta­wała na rzę­sach, nie je­stem w sta­nie spro­stać ab­sur­dal­nym żą­da­niom prze­ło­żo­nych. Chcia­ła­bym, aby przy­szli tu kie­dyś na je­den dzień i prze­jęli obo­wiązki moje lub któ­re­go­kol­wiek z pra­cow­ni­ków. My­ślę, że po go­dzi­nie by­liby wy­koń­czeni i uzna­liby, że tak się nie da pra­co­wać. My wiemy to już od lat, ale na­sze ar­gu­menty od­bi­jają się od muru ich obo­jęt­no­ści. Ro­bimy więc swoje, otrzy­mu­jąc za to czę­ściej przy­ganę niż po­chwałę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki