Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
Marzena jest kierowniczką w dyskoncie spożywczym. Po śmierci mamy opiekowała się ojcem i rodzeństwem, teraz ma własną rodzinę, ale nadal czuje się odpowiedzialna za wszystko i… za wszystkich. Stresująca praca, brak wsparcia ze strony męża, który popada w niebezpieczny nałóg, problemy z synem, kiepskie relacje z siostrą, przyjaciółka namawiająca ją do rozwodu, szwankujące zdrowie… Marzena ma już dość. Jedyną osobą, która niczego od niej nie wymaga, jest Nikodem, kolega z pracy. Bohaterka coraz bardziej się przed nim otwiera, nieświadoma, jakie są prawdziwe intencje mężczyzny…
„Silniejsza bez ciebie” to opowieść o kobiecie, która miała odwagę powiedzieć „dość!” i zawalczyć o własne szczęście. Ta historia udowadnia, że nigdy nie jest za późno na to, by zmienić swoje życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie postacie, sytuacje i wydarzenia
występujące w powieści są fikcyjne,
a ewentualna zbieżność nazwisk
jest przypadkowa.
I nieważne, co będzie
Już nie liczę na ciebie, nie
Teraz mi lepiej,
Wiesz jak jest
Przy tobie zawsze
Tracę
Lanberry, Tracę(słowa: M. Uściłowska, P. Kumór,D. Buczkowski-Wojtaszek)
Kobietom, które mają już dość,
ale brakuje im odwagi, by zmienić swoje życie.
Kasjerkom i kasjerom
oraz wszystkim tym, którzy pracują w usługach.
Nie zna granic cierpliwości ten,
kto nie trafił na klienta roszczeniowego
i pozbawionego kultury osobistej...
Rozdział 1
Marzena
– Gdzie w tym cholernym sklepie znajdę przecier pomidorowy? – słyszę obok siebie szorstki głos i odruchowo się zatrzymuję. Patykowaty czterdziestolatek wpatruje się we mnie z rozdrażnieniem.
– Kolejna alejka, półki po lewej, obok ketchupów, proszę pana – odpowiadam z wystudiowaną grzecznością, podkreślając ostatnie dwa słowa. Mimo że klient jest niemiły, ja muszę zachować zawodowy profesjonalizm i odnosić się do wszystkich z życzliwością.
Mężczyzna burczy coś pod nosem i odchodzi we wskazanym przeze mnie kierunku. Ruszam dalej w nadziei, że już nikt mnie nie zaczepi. Dochodzi dziesiąta, a ja jeszcze nie zaczęłam ogarniać zamówień. Zmierzam do drzwi prowadzących na zaplecze sklepu, gdy nagle słyszę dźwięk esemesa. Zatrzymuję się i odczytuję wiadomość, po czym klnę bezgłośnie pod nosem.
CZEŚĆ, NIE BĘDZIE MNIE DO KOŃCA TYGODNIA.
JESTEM NA L4.
MILENA
Wzdycham ciężko i podstawiam kartę dostępu do czytnika.
– Kurwa mać! – Wreszcie pozwalam sobie na siarczyste przekleństwo.
Jest dopiero wtorek, a ja znowu będę musiała zmienić grafik niektórym osobom z załogi. Już widzę ich szczęśliwe miny na wieść o tym, że komuś trafi się druga zmiana zamiast pierwszej. Nie mam jednak czasu na roztrząsanie stanu emocjonalnego podlegających mi pracowników. Muszę szybko skorygować grafik i wracać do swoich zajęć. Jeśli zadzwoni regionalny i dowie się, że nie tylko mam braki kadrowe, ale nawet nie ruszyłam zamówień, dostanę naganę.
– Co tam, Marzenka? Czemu jesteś taka wściekła? – Do moich uszu dociera głos Nikodema. Odwracam się i patrzę na niego z rezygnacją.
– Milena jest na zwolnieniu do końca tygodnia – odzywam się, jednocześnie wracając wzrokiem do rozpiski ze zmianami.
Nikodem podchodzi bliżej i patrzy na mnie z troską.
– Martwisz się, jak to wszystko teraz poukładać?
Potwierdzam skinieniem głowy i zerkam na chłopaka. Jest ode mnie sześć lat młodszy, przeniósł się do naszego sklepu pół roku temu. Szarmancki, do tego przystojny i wysoki, szybko zjednał sobie sympatię całego zespołu, moją również. Wprawdzie ciemni blondyni z zielonymi oczami kompletnie nie są w moim typie, jednak muszę przyznać, że Nikodem ma w sobie to coś. Lubię go, ale coraz częściej odnoszę wrażenie, że... jemu chodzi o coś więcej niż zwykłe koleżeńskie pogawędki.
– O której zaczynasz zmianę? – pytam, analizując tygodniowy grafik.
– Za piętnaście minut, królowo. – Nadal patrzy na mnie z wyczekiwaniem.
Marszczę brwi i spoglądam na Nikodema pytająco.
– Błagam, nie nazywaj mnie w tak idiotyczny sposób – mówię, po czym patrzę na zegarek.
Cholera, muszę przyspieszyć. Czeka mnie jeszcze mnóstwo roboty. Od trzech lat jestem kierowniczką w lokalnej Kropce. Zaczynałam jako kasjerka, a potem stopniowo pięłam się po drabinie kariery. Jeszcze kilka lat temu sądziłam, że stanowisko kierownika dyskontu to coś wspaniałego, ekstra kasa, benefity i mniej pracy fizycznej. Jakże się myliłam! Od kilku lat mam znacznie więcej pracy, i umysłowej, i fizycznej, spoczywa na mnie odpowiedzialność za pracowników i cały sklep, wypisuję setki raportów, zamówień, odbieram dziesiątki telefonów, z czego większość to ochrzany od kierownika regionalnego. Umieram ze strachu przed audytami, krótko mówiąc, nie życzyłabym takiej roboty najgorszemu wrogowi. Coraz częściej się zastanawiam, czy nie zrezygnować z funkcji kierownika, czy całkiem nie zmienić branży...
Pracuję zawodowo od osiemnastego roku życia. W moim rodzinnym domu nigdy się nie przelewało, zwłaszcza po śmierci mamy... Zmarła na raka, gdy miałam piętnaście lat. Zostaliśmy sami, tata, ja, młodsza siostra Wioletta i starszy brat Paweł. Początkowo wspierali nas dziadkowie i ciotki, ale z czasem każdy zajął się swoimi sprawami i musieliśmy radzić sobie sami. Paweł i ja próbowaliśmy godzić naukę z pracą, ale nie było łatwo. Sprawy pokomplikowały się jeszcze bardziej, gdy ojciec zaczął pić.
Początkowo tłumaczyliśmy jego nałóg tym, że podobnie jak my tęskni za mamą i nie potrafi pogodzić się z jej odejściem. Czas płynął, ale on coraz częściej zaglądał do kieliszka. Baliśmy się, że straci pracę i wyrzucą nas z mieszkania. Tata był świetnym mechanikiem, ale wódka spowodowała, że zaczął zawalać terminy, a klienci wracali z reklamacjami.
Ukończyłam szkołę zawodową na kierunku sprzedawca i dość szybko znalazłam pracę w jednym z osiedlowych sklepów. Odetchnęłam z ulgą, bo wiedziałam, że mam stałe zatrudnienie i dzięki temu zdołam opłacić wszystkie rachunki. Niedługo potem Paweł się ożenił i wyprowadził na drugi koniec Polski, a Wioletta wyjechała na studia do Warszawy. Zostaliśmy z tatą sami, co jeszcze bardziej go przybiło.
Nasze mieszkanie zawsze tętniło życiem, ktoś się śmiał, ktoś narzekał, że łazienka znowu zajęta, tymczasem teraz zrobiło się w nim pusto i cicho. W rezultacie ojciec zaczął pić codziennie, całkowicie zaniedbując i pracę, i obowiązki. Próbowałam przemówić mu do rozumu, powoływałam się na pamięć o mamie, ale z marnym skutkiem. Nawet jeśli tata obiecywał, że zerwie z nałogiem, udawało mu się wytrwać w swoim postanowieniu najwyżej jeden dzień, po czym ponownie sięgał po wódkę. Szukałam pomocy u Wioli i Pawła, ale każde z nich było skoncentrowane na swoim życiu. Czułam, że sytuacja z ojcem zaczyna mnie przerastać, na szczęście właśnie wtedy poznałam Marcela...
Uśmiecham się smutno na myśl o mężu. Jeszcze kilka lat temu byliśmy szczęśliwym i zgodnym małżeństwem. Niestety od pewnego czasu nasz związek trawi kryzys. Wciąż szukam sposobu, jak temu zaradzić, mamy przecież ośmioletniego synka...
Porzucam niewesołe myśli i szybko nanoszę poprawki w grafiku. Czeka mnie omówienie go z osobami, którym pozamieniałam dyżury, ale zanim to nastąpi, muszę zrealizować swoją codzienną listę zadań.
– A jak mogę się do ciebie zwracać? – słyszę ponownie głos Nikodema i spoglądam na niego z lekkim rozdrażnieniem. Przez swoje rozmyślania zapomniałam, że Marczak nadal znajduje się w tym samym pomieszczeniu.
– Nie powinieneś już iść na sklep? – odpowiadam pytaniem na pytanie i robię przy tym poważną minę. Lubię tego chłopaka, ale momentami bywa męczący, wręcz namolny.
Nikodem unosi dłonie w geście poddania, po czym wychodzi z mojego biura. Jeszcze kilka miesięcy temu czułabym wyrzuty sumienia, że zwróciłam się do niego nieprzyjemnym tonem, ale dziś wiem, że kierownik jest od zarządzania, a nie od lubienia. Jeżeli będę zbytnio pobłażać załodze, nie wyrobimy normy, a wtedy to ja będę miała kłopoty. Staram się pomimo tego być w porządku wobec pracowników, jednak nie zawsze jest to możliwe. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, więc zdarzają się sprzeczki, pomówienia czy złośliwości. Staram się na bieżąco rozwiązywać wszelkie problemy, ale w ich miejsce natychmiast pojawiają się kolejne. Kiedy dodam do tego jeszcze swoje prywatne zmartwienia... Najchętniej wzięłabym długi urlop i wyjechała gdzieś w Bieszczady albo powłóczyła się po włoskich uliczkach. Niestety na tym polu również ponoszę porażki. Wszelkie dni wolne oraz zwolnienia lekarskie są bardzo źle widziane przez szefostwo. Bywa tak, że ucinają nam premie lub całkiem pomijają przy ich przyznawaniu, właśnie ze względu na frekwencję. Dotyczy to zarówno pracowników, jak i kierowników. Takich absurdów jest znacznie więcej, a każdy z nich powoduje, że coraz poważniej myślę o zmianie pracy. Osiemnaście lat w branży spożywczej sprawiło, że mam jej serdecznie dosyć.
Kolejne godziny spędzam na sprawdzaniu cen, dzwonieniu do innych sklepów, aby upewnić się, że podane wartości są właściwe, przygotowuję także zamówienia towaru. Co jakiś czas zjawiają się przede mną rozgniewani koledzy lub koleżanki, którzy dopatrzyli się zmian w grafiku i żądają wyjaśnień. Żadnemu z nas nie jest łatwo tu pracować, ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że w naszym powiecie panuje wysokie bezrobocie. Nie każdy ma możliwość, by rzucić pracę z dnia na dzień, wyjechać do dużego miasta i tam spróbować szczęścia. Większość osób ma rodziny, zobowiązania, zwyczajnie boi się utracić z trudem zdobytą stabilizację finansową i życiową. Sama jestem tego przykładem. Karmię się nadzieją, że w końcu odmienię swój los, ale jak dotąd nie zdobyłam się na najmniejszy krok, by dokonać rewolucji w swoim życiu.
– Marzena, nie żartuj, zmieniłaś mi grafik i znowu dowaliłaś popołudnie? Uwzięłaś się na mnie czy co? – Kaśka przypada do mnie akurat wtedy, gdy udaje mi się wgryźć w kanapkę. Staram się jednocześnie dokończyć raport, który powinnam była wysłać dwie godziny temu.
Przełykam kęs lekko nieświeżego już pieczywa i patrzę na koleżankę zmęczonym wzrokiem.
– Milena jest chora, nie będzie jej do końca tygodnia – powtarzam tę samą kwestię, którą mówiłam już dzisiaj kilku osobom.
W innych okolicznościach po prostu zwołałabym cały zespół do siebie i zrobiła krótkie zebranie. W Kropce nie ma jednak zgody na takie marnotrawstwo czasu, dlatego jestem zmuszona przekazywać wszelkie informacje każdemu z osobna.
Katarzyna przewraca oczami i wzdycha demonstracyjnie.
– No jasne, można się było tego po niej spodziewać – warczy, po czym przenosi na mnie gniewny wzrok. – Dobra, przyjdę jutro na drugą zmianę, ale potem jestem już na pierwszych. Nie będę ciągle zmieniała planów, bo jakieś leniwej babie nie chce się pracować – dodaje kąśliwie i odchodzi.
Dojadam pospiesznie kanapkę i popijam ją zimną kawą. Kiedy byłam mała, myślałam, że pani sprzedająca w osiedlowym sklepie spożywczym ma raj na ziemi, że może jeść wszystko, co znajduje się na półkach. Teraz już doskonale wiem, jak wygląda to w rzeczywistości. Otoczona wszelkimi produktami żywnościowymi, sama wcinam na szybko wyschniętą kanapkę z serem i pomidorem. Kończę raport i z wyraźną ulgą wysyłam go do kierownika rejonowego. W tej samej chwili dzwoni do mnie Marcel. Podnoszę komórkę, by odebrać, ale szybko ją odkładam na blat, bo widzę, że służbowy telefon również się rozdzwonił. Zerkam na ekran i natychmiast markotnieję.
– Hej, Sławku, wysłałam ci właśnie ra... – zaczynam, ale Łopiński natychmiast mi przerywa.
– Marzena, miałaś go przesłać dwie godziny temu! – cedzi regionalny. – Do ciebie to drukowanymi literami trzeba mówić?
A ciebie to matka szacunku do ludzi nie nauczyła?, mam ochotę zapytać, ale gdybym faktycznie to zrobiła, jutro wylądowałabym na dywaniku u szefa. Nie potrzebuję więcej problemów, i tak uzbierało się ich wystarczająco dużo.
– Przepraszam, mieliśmy małe zamieszanie, wiesz, braki kadro... – próbuję się wytłumaczyć, ale ten wredny buc znowu mi przerywa.
– Nie pierdol mi tu o brakach, masz wystarczająco dużo ludzi do pracy – wymądrza się, a ja z trudem zachowuję spokój.
Ten idiota guzik wie o tym, jak wygląda statystyczny dzień w dyskoncie. Nie mam pojęcia, kto wybrał go na regionalnego, ale ten człowiek pozbawiony jest nie tylko kultury osobistej, ale i empatii. Nie ma bladego pojęcia, z czym codziennie się mierzymy, jak nierealne są oczekiwania naszych przełożonych. Z jego kompetencjami mógłby co najwyżej pisać obraźliwe komentarze pod clickbaitowymi postami.
Jeszcze przez chwilę wysłuchuję najeżonych wulgaryzmami mądrości Łopińskiego, po czym on łaskawie się rozłącza, tym razem bez grożenia, że dostanę naganę. Jak dla mnie, jego zachowanie jest toksyczne, wręcz zakrawa o mobbing, ale takich osób jest w naszej firmie więcej. Kropka to rodzinny biznes, który rozrósł się na całą Polskę. W efekcie zarządzają nami krewni właściciela, którzy nie mają żadnych umiejętności managerskich, za to perfekcyjnie potrafią się pastwić nad ludźmi. To właśnie oni sprawiają, że pracujemy w totalnym chaosie i zwyczajnie jesteśmy obarczeni zbyt dużą liczbą obowiązków.
Zerkam na zegarek. Do końca zmiany pozostało jeszcze kilka godzin. Nagle przypominam sobie, że powinnam oddzwonić do Marcela. Robię to, ale mąż nie odbiera. Czuję nagłe ukłucie w sercu, martwię się, czy coś nie stało się jemu albo Wiktorowi. Ponawiam połączenie, jednak osiągam ten sam rezultat. Odganiam złe myśli i zabieram się do pracy.
Szkoda, że nikt nie wpadł na to, że papierkowa robota zajmuje kierownikowi tyle samo czasu, co ta fizyczna. Ciągle mam jakieś zaległości, ale choćbym stawała na rzęsach, nie jestem w stanie sprostać absurdalnym żądaniom przełożonych. Chciałabym, aby przyszli tu kiedyś na jeden dzień i przejęli obowiązki moje lub któregokolwiek z pracowników. Myślę, że po godzinie byliby wykończeni i uznaliby, że tak się nie da pracować. My wiemy to już od lat, ale nasze argumenty odbijają się od muru ich obojętności. Robimy więc swoje, otrzymując za to częściej przyganę niż pochwałę.