Towarzyszka Mafii - Inga Juszczak - ebook
BESTSELLER

Towarzyszka Mafii ebook

Inga Juszczak

4,3

Opis

Świat dwudziestopięcioletniej Ellie Walker wali się jak domek z kart, kiedy narzeczony oznajmia jej w dniu ślubu, że kocha inną. Większego wylanego na głowę kubła zimnej wody nie potrafiłaby sobie wyobrazić. W jednej sekundzie wszystkie plany na przyszłość runęły.

 

Z życiowej katastrofy emocjonalnej ratuje ją przyjaciel Philip, który prowadzi agencję pracy. Informuje dziewczynę, że ma dla niej świetną ofertę – pracę w Madrycie dla bardzo bogatej rodziny. Ellie miałaby zostać towarzyszką matki pewnego wpływowego biznesmena. Kobieta czuje, że los w końcu się do niej uśmiechnął.

 

Jednak nie ma pojęcia, że przyjmując intratną posadę, wpadnie w sam środek kokainowej wojny. Zamieszka pod dachem mężczyzny, który od początku ją okłamuje.

A zamierza zrobić znacznie więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 378

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3515 ocen)
2095
773
415
176
56
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa
(edytowany)

Nie polecam

Skąd takie wysokie oceny? Ta książka to jakieś nieporozumienie. Ponad 300 stron o d... marynie. Styl jakby pisała ją banda gimanzjalistek, bohaterzy nudni jak flaki z olejem, sam Diego to d... wołowa nie mafiozo do tego stuknięty, że hey. Idiotyczna książka.
Pinka15

Całkiem niezła

Nie wiem skąd taka wysoka ocena... Język bardzo prosty, wszystko przewidywalne. Zdecydowanie nie w moim goście. Proszę popracowac nad językiem w następnych książkach
igach22
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Całość przyjemnie spójna, przepełniona humorem, skonstruowana tak, że w zasadzie czytanie tej książki to świetna zabawa. Owszem jest to romans mafijny ale gwarantuję wam, że akurat takiego jeszcze nie czytaliście. Osobiście jestem pod ogromnym wrażeniem bo jest to pierwszy debiut w tym roku, którego nie miałam ochoty odłożyć ani razu! Widać, że autorka jak i całe wydawnictwo włożyli serce i masę pracy, która się rzeczywiście opłaciła... Nie doszukacie się tam błędów logicznych, ortograficznych czy też stylistycznych. Pomimo tego, że książka jest pisana na prawdę prostym językiem, w życiu bym nie powiedziała, że zeszła z wattpada. Nie ma co ukrywać, szukaliśmy debiutu roku, to w końcu go mamy! Gratuluję cudownego debiutu Inga, na pewno czekam na drugi tom, który już mam wpisany w planer i mam nadzieję, że kolejny tom będzie taką samą petardą.
53
Ksiezniczka98

Z braku laku…

Moim zdaniem tej książce bardzo dużo brakuje. Przeczytałam ale z taką niechęcią że aż byłam w szoku ze dotrwałam do końca. Autorka musi popracować nad stylem pisania. Nawet nie zabieram się za kolejne części. Niestety jestem na nie.
10
Loara159

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam na wattpad. Bardzo fajna :) jest jeszcze 2 cześć :)

Popularność




Copyright ©

Inga Juszczak

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2020

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Julia Deja

Korekta:

Agnieszka Sajdyk

Joanna Kasprzyk

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-473-3

PROLOG

Minął miesiąc od mojego niedoszłego ślubu. Tom był wymarzonym przyszłym mężem. Znaliśmy się od dzieciństwa – razem dorastaliśmy, nasi rodzice się przyjaźnili, a wesele planowaliśmy już jako dzieciaki. Był opiekuńczy, zaradny, empatyczny i zawsze przy mnie trwał. Kiedy powiedział „nie”, poczułam, że rozpadam się na kawałki, a każda część mojego ciała krzyczała, że to niemożliwe. Myślałam, że po prostu śnię i zaraz obudzę się z tego koszmaru. Nie mogłam pojąć, co nim kierowało. Wykrzesałam z siebie resztki zdrowego rozsądku i pobiegłam za nim, gdy w pośpiechu opuszczał kościół, ściągając przy tym marynarkę.

Znalazłszy się za bramą kościoła, zrozumiałam. W naszym czerwonym audi, zaparkowanym obok świątyni, na Toma czekała piękna, długonoga blondynka o niebieskich oczach. Serce prawie wystrzeliło mi z płuc. To była ona. Jedna z najlepszych architektek w Nowym Jorku. Zatrudniłam ją do stworzenia naszego wymarzonego domu, który kupiłam wraz z narzeczonym. Potrzebna nam była osoba, która pokieruje nas przy realizacji projektu i narzuci swoje poprawki.

Tom doglądał prac całymi dniami, twierdząc, że chce być obecny przy każdej podejmowanej decyzji, a ja nie widziałam w tym niczego złego. Pracowałam zdalnie jako osoba do spraw marketingu w kilku małych przedsiębiorstwach, które chciały się wybić na tle innych, więc rzadko wpadałam na naszą budowę. Ufałam Tomowi i wiedziałam, że dopilnuje, aby wszystko było tak, jak sobie zaplanowaliśmy. 

I dopilnował. Aż za bardzo. 

Łzy napływały mi do oczu, kiedy pospiesznie szedł w jej kierunku, a ja stałam w osłupieniu, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego słowa.

Co miałam powiedzieć? Że przekreślił wszystkie lata spędzone razem? Że zniszczył mnie od środka? Że już dawno temu mógł wyznać, że mnie nie chce? Myśli galopowały w mojej zdezorientowanej głowie, nie pomagał też fakt, że stałam kilka kroków od nich.

– Ellie… Wybacz. – Blondynka wycelowała we mnie palcem, a jeszcze do niedawna mój Tom odwrócił się i ze zbolałą miną zaczął się tłumaczyć. – Nie wiedziałem, jak przekazać ci prawdę, nie miałem odwagi zrobić tego wcześniej. To wszystko tak jakoś dziwnie wyszło… Miałem wrażenie, że od pewnego czasu traktujemy się jak rodzeństwo. Czegoś mi brakowało.

Stałam jak wryta. Nie odezwałam się. Otarłam tylko łzy i nadal słuchałam, co miał mi do powiedzenia.

– Kocham ją… – wymamrotał, a wtedy nie wytrzymałam i musiałam przemówić. Jak mógł ją kochać? Przecież prawie jej nie znał! To ja poświęciłam dla niego najlepsze lata, a on tak po prostu stwierdził, że jest zakochany w innej?!

– Chcesz mnie tak zostawić po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy? Tom… Skąd wiesz, że to jest to? Skąd wiesz, że nie popełniasz właśnie wielkiego błędu? Największego błędu swojego życia…? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Szczerze liczyłam, że jest tutaj ukryta kamera i dałam się nabrać, a on zaraz mi o tym powie. Podejdzie, przytuli i oznajmi, że dostał grube siano za ten kawał i pokażą nas w jakimiś programie telewizyjnym. Kurwa, nie wiem, do cholery jasnej! Cokolwiek, tylko nie to, co przed chwilą usłyszałam!

– Nie bądź na mnie zła… Będę płacił za mieszkanie. – Spojrzał na mnie ostatni raz i wsiadł do audi, odjeżdżając z tą zdradziecką blondynką z napompowanymi ustami.

Po chwili z kościoła zaczęli wychodzić goście, a ja stałam jak słup soli, patrząc na oddalającą się parę roku i nie wiedziałam, co robić. Jeszcze nigdy tak się nie czułam. Jeszcze nigdy nikt tak mnie nie zranił. Tom przebił moje serce na wylot. Nie… On zwyczajnie i bez żadnych skrupułów wyrwał je i wyrzucił.

– Zapraszam na zabawę! Szkoda, żeby to wszystko się zmarnowało. – Głos mojej mamy sprowadził mnie na ziemię. Zachowywała się niczym policjant kierujący ruchem, popędzając gości do aut.

– Mamo, ja nie dam rady… Jadę do domu – mruknęłam, ledwie trzymając się na nogach. Po chwili doczłapałam do niej. 

Matka wykazała chęć dotrzymania mi towarzystwa – zgodziłam się. Pojechałyśmy do mieszkania wynajętym samochodem, a droga przebiegła w kompletnym milczeniu. Nie miałam na nic ochoty. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku i zapomnieć o tym przeklętym dniu.

***

Każdy dzień wyglądał tak samo. Miałam wrażenie, że moje życie legło w gruzach i nigdy już nie uda mi się stanąć na nogi. Nic nie pomagało. Rodzice zostali kilka dni dłużej, żeby mnie czymś zająć, ale ich trud nie przyniósł rezultatu. Później wrócili do Kanady, a ja dalej przeglądałam Netflixa, wcinałam pizzę pod poplamionym od sosu kocem i siedziałam w ulubionym dresie, który chyba powinnam była już wrzucić do pralki. Chrzanić to. 

Ana, moja przyjaciółka, również próbowała wielu sposobów. Przychodziła z listą filmów do obejrzenia i skrupulatnie wybierała tylko te, w których nie było wątku miłosnego. Byłam jej wdzięczna, choć nie bardzo pomagało mi to zapomnieć o sytuacji sprzed kilku tygodni.

Nie pracowałam. I tak szefostwo wszystkich firm, w których byłam zatrudniona, myślało, że udałam się w podróż poślubną na Karaiby, więc nie musiałam nic wyjaśniać. Bilety zniknęły, zatem wiedziałam, że Tom wyleguje się właśnie pod palmami, a blond cizia leży obok niego, popijając kolorowe drinki.

Nadeszła sobota. Dzisiaj świętowałabym miesiąc małżeństwa. Nigdy nie interesowały mnie takie bzdurne okazje, ale jakaś cząstka mnie chciała to uczcić.

Rano zadzwonił do mnie Philip, mój bardzo dobry kolega. Miał dla mnie podobno propozycję nie do odrzucenia. Marne szanse, że coś poprawi mi nastrój, dlatego sceptycznie podchodziłam do naszego umówionego na poniedziałek spotkania.

Niedziela minęła w ekspresowym tempie. Znowu leżałam bezczynnie w łóżku, gapiąc się w telewizor i zastanawiając, jaką ofiarą losu byłam. W końcu usnęłam. Miałam nadzieję, że kolejny dzień będzie lepszy.

Rozdział 1

ELLIE

Poniedziałek zapowiada się naprawdę dobrze. Pogoda za oknem dopisuje, a ja budzę się z nowym nastawieniem do otoczenia. Nawet przez chwilę mi się wydaje, że może wszystko się ułoży, ale po chwili przypominam sobie, że nawet nie znam życia bez Toma, więc znowu się załamuję. Po moich porannych lamentach, równo o dziewiątej, wstaję z łóżka i robię sobie jajecznicę na bekonie. Jedno z moich ulubionych śniadań, zresztą Tom też je lubił. Szlag! Znowu o nim myślę. Jestem nieźle szurnięta. Narzeczony zostawił mnie dla tego glonojada, a ja wspominam, że lubił jajka z bekonem. Super, Ellie.

Mój poranny rytuał po jedzeniu to długa kąpiel pod prysznicem z włączoną muzyką w tle. Uwielbiam uruchamiać Spotify, ponieważ mam wrażenie, że wtedy szybciej i milej leci mi czas. Postanawiam również odświeżyć swoje długie, czarne włosy. Odruchowo wącham końcówki i stwierdzam, że nie pachną fiołkami. Wzdrygam się na tę nieprzyjemną woń; ostatnio było mi wszystko jedno. Ana widziała mnie w każdej sytuacji, w związku z czym nie musiałam się wstydzić, a poza nią nie było nikogo, z kim mogłabym się spotkać.

Z wysuszonymi już włosami przecieram dłonią ogromne lustro, które zdobi połowę, teraz już tylko mojej, łazienki. Cały wystrój jest utrzymany w szarej tonacji. Uznałam, że postawię na lekkie fale. Wyjmuję lokówkę z szafki i nastawiam odpowiednią temperaturę. Kosmyki sięgają prawie do tyłka, więc w lokach będę się prezentowała całkiem przyzwoicie. 

Kończę fryzurę i uznaję, że wyglądam całkiem dobrze. Jak dawniej. Robię dzienny makijaż i mknę w kierunku garderoby. Wszystko jest w niej idealnie ułożone. Nie ruszyłam tutaj nic od miesiąca. Decyduję się na białą bluzkę i niebieski garnitur o jasnej tonacji. Stylizacja idealnie pasuje do ciemnych włosów oraz do beżowych szpilek, które właśnie wkładam na stopy. Znowu czuję się kobieco, chociaż przez chwilę. Jednocześnie rejestruję dziwne ukłucie w sercu, że jeszcze dziś rano uważałam, że nie znam życia bez Toma, a teraz starannie szykuję się na spotkanie z Philipem i po prostu chcę wyglądać ładnie. Czy to coś złego? Według wyszukiwarki Google powinnam znacznie dłużej przeżywać stratę ukochanego, ale postanawiam złamać ten stereotyp, by choć przez moment udawać, że wszystko jest okej.

Agencja Philipa znajduje się pięć minut drogi pieszo od mojego mieszkania. Dobrze, że nie muszę jechać na drugi koniec miasta, bo o tej godzinie mogłabym wpaść w niezły korek. Poza tym audi już nie jest moje, więc nawet nie miałabym czym dojechać. Zgiełku w metrze nienawidzę – ten pomysł stanowczo odpada. 

Po dotarciu na miejsce skinieniem głowy wita mnie sekretarka Philipa. Czasami mam wrażenie, że łączy ich coś więcej, bo ilekroć przekraczam próg tej firmy, ona patrzy na mnie wzrokiem zabójcy. Cóż… Philip nigdy mi o niej nie mówił. Może spotykają się tylko na seks lub nie łączy ich nic, a to ja snuję teorie spiskowe.

Biuro jest niewielkie, rozmiarem przypomina moje mieszkanie. Poszczególne oddziały są porozrzucane po całym mieście, ale ten jest wyjątkowy, ponieważ Philip zarządza nim osobiście.

Mijam recepcję z bojowo nastawioną do mnie sekretarką i kieruję się w stronę gabinetu, w którym ma się odbyć spotkanie. Pukam do drzwi, uchylam je i już mam wkraczać do środka, gdy słyszę, że kolega rozmawia z kimś przez telefon. Przystaję w progu.

– Tak, tak, dzisiaj z nią porozmawiam. Myślę, że się zgodzi. To będzie praca jej marzeń. – Philip przerywa na chwilę rozmowę i spogląda w moim kierunku. Woła mnie do siebie ruchem ręki, krążąc dalej po pomieszczeniu, a ja wchodzę i siadam na wolnym fotelu. – Muszę lecieć. Do usłyszenia. – Kończy połączenie i odwraca się do mnie. Kiedy z szeroko rozchylonymi ramionami sunie w moim kierunku, wstaję energicznie i wpadam w jego objęcia.

– Ellie, chciałem cię odwiedzić, ale uznałem, że lepiej będzie dać ci odrobinę przestrzeni. – Odsuwa się ode mnie i kładzie dłonie na moich barkach. – Po tym, jak ten dupek cię zostawił… Nie chcę sobie nawet tego przypominać. – Philip zaciska pięść, a ja poluzowuję ten uścisk z wymuszonym uśmiechem.

– Niech każdy idzie w swoją stronę. W końcu nauczę się żyć bez niego. – Przytrzymuję jego dłoń na znak, że wszystko jest okej. Teoretycznie okej.

Philip dzwoni do sekretarki i zamawia nam dwie latte. Tylko z nim mogłam się napić takiej kawy. Tom jest uczulony na mleko, więc w ramach solidarności piłam z nim czarną. Na samą myśl, że robiłam takie głupie rzeczy, skręca mnie w żołądku. 

Philip standardowo pyta, jak się czuję, czy daję radę, jak zniosłam ten cały chaos i czy mam jakieś plany na przyszłość. To ostatnie trochę mnie intryguje, bo co też mogłam planować? Co najwyżej dożycie do kolejnego urlopu i skończenie projektów, które zaczęłam w pracy. Poza tym moje dotychczasowe marzenia runęły niczym domek z kart. Miałam być czyjąś żoną, nie mam zatem niczego, co przewidywałoby funkcjonowanie w pojedynkę.

Philip zaczyna przypominać mi o tym, jak w szkole średniej chciałam zostać opiekunką osób starszych. Zrobiłam nawet odpowiednie kursy w tym zakresie. Zawsze byłam empatyczna i choć wielu ludzi mogłoby się popukać w czoło na samą myśl, to ja marzyłam o takim stanowisku.

Były już narzeczony nie podzielał mojego entuzjazmu. Uważał, że zarabia wystarczająco, żeby utrzymać nas oboje. Zaproponował, bym wybrała pracę zdalną i zajmowała się domem. Niechętnie porzuciłam swoje ambicje i zaufałam mu w stu procentach. Dwa lata temu byłam wolontariuszem w schronisku dla zwierząt, by wypełnić pustkę pozostawioną po porzuconych planach, lecz to nie było to samo. Kocham koty i psy, ale to rola pełnoetatowej opiekunki byłaby spełnieniem mojej życiowej misji.

– Proszę. – Philip podsuwa mi pod nos czerwoną teczkę. – Znajdziesz tu wszystko to, co pomoże ci podjąć właściwą decyzję.

Otwieram folder i kieruję wzrok na pierwszą stronę. Zamieram na widok tego, co mam przed oczami.

– Przecież to jest w Hiszpanii! – piszczę. Philip przestaje na chwilę chwiać się na swoim krześle i przeczesuje palcami włosy. Widzę, że chce się odezwać, ale podnoszę rękę na znak, że zamierzam coś jeszcze dodać. – Zawsze tego chciałam! Znaczy chciałam tam zamieszkać! Boże, Philip! – Podekscytowana zaczynam szybko przewracać kartki. Jestem zafascynowana wizją pracy na wymarzonym stanowisku w wymarzonym państwie. Cholercia! To naprawdę się dzieje?

– Ellie, cieszę się. Wiedziałem, że to coś dla ciebie.

Przeglądam od początku do końca całą dokumentację klienta Philipa i jestem w szoku. W szoku, ponieważ za takie pieniądze, jakie oferuje niejaki Diego Olivera, można spokojnie znaleźć kogoś na miejscu, a nie szukać w agencji w Nowym Jorku, wydając przy tym dodatkową sumę. Praca jest praktycznie od zaraz. Nocleg zapewniony w domu rodziny Olivera łącznie z wyżywieniem oraz wszystkimi ubezpieczeniami. Moim głównym zadaniem miałaby być opieka nad starszą panią, Mariną, i zapewnianie jej rozrywek w ciągu dnia. Brzmi świetnie. Kobieta nie choruje na żadną powszechną w tym wieku chorobę, więc miałabym poniekąd stać się jej koleżanką. Jej syna, Diego, często nie ma w domu, dlatego obecność drugiej osoby z pewnością się przyda. To ja będę jej towarzyszką.

– Zobacz. – Wyjmuję zdjęcie Mariny Olivery i pokazuję Philipowi. – Urocza staruszka, nie sądzisz? – Philip przygląda się fotografii i marszczy czoło.

– Czy to znaczy „tak”? – pyta z błyskiem w oku.

Udaję, że się zastanawiam. Byłabym głupia, gdybym odrzuciła taką propozycję. 

– Oczywiście! Od kiedy zaczynam? – Zamykam teczkę i oddaję ją Philipowi.

– Lot masz jutro o dziewiątej. Zarezerwowałem go już wczoraj. Wiedziałem, że się zgodzisz – mówi, puszczając mi oczko.

Zna mnie. Taka okazja zdarza się raz na milion, a ja potrzebuję wyjechać. Wyjechać i zapomnieć. 

Duszę się w Nowym Jorku bez Toma. Nic mnie tutaj nie trzyma, z Aną zaś będę mogła rozmawiać na WhatsAppie. A z czasem, kto wie… Może uda mi się ją sprowadzić do siebie. Jest moją jedyną przyjaciółką, która nie ma szczęścia w miłości i zawsze uważała, że wraz z Tomem stanowimy idealną parę. I jak to się skończyło? 

Umowę podpisuję, praktycznie jej nie czytając. Ufam Philipowi na tyle, aby przeczytać tylko te rzeczy, które są dla mnie podstawą. Szczegóły poznam na miejscu. Może to się wydawać dziwne, bo przecież byłam z Tomem kilka dobrych lat, a miesiąc później postanawiam zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, jednak dlaczego mam cierpieć? Chcę odbudować to, co mi zostało i się nie zamartwiać. Opinia innych mnie nie interesuje.

***

Od momentu przekazania informacji o możliwości pracy w Hiszpanii do chwili odprawy na lotnisku minęło kilkanaście godzin, a mam wrażenie, że wszystko zadziało się znacznie szybciej.

Poinformowałam wszystkich, na których mi zależało, że wyjeżdżam na pół roku z możliwością przedłużenia kontraktu. Będę mieszkała w pięknym (przynajmniej tyle wiem z fotografii zamieszczonych w internecie) Madrycie, ponieważ zdobyłam posadę „towarzyszki życia” pani Mariny. Rodzice niechętnie podeszli do mojego pomysłu. Uważają, że szaleństwo niespełnionego wesela uderza mi do głowy i po tygodniu będę uciekała stamtąd, gdzie pieprz rośnie. Nigdy nie mieli ze mną dobrego kontaktu, ale tak czy siak martwią się o mnie. Jestem ich jedynym dzieckiem, więc to zrozumiałe.

– Pani Walker? – Przed wejściem na pokład samolotu jeszcze raz sprawdzają mój bilet i przemiła Amanda, przynajmniej tak wyczytałam z plakietki, właśnie wręcza mi go z powrotem. – Udanej podróży.

– Dziękuję! – Szczerze się uśmiecham i przechodzę dalej.

To już niedługo. Niedługo moje życie będzie wyglądało inaczej. Mam nadzieję, że uda mi się zapomnieć o Tomie i kto wie... Może poznam kogoś, kto na nowo zawróci mi w głowie. Wiem, że jest stanowczo za wcześnie na takie przemyślenia, ale z czasem chciałabym dać sobie szansę na miłość i szczęście. Samolot wzbija się w powietrze, a ja układam się wygodnie na różowej poduszce podróżnej i w natłoku refleksji po prostu odpływam w błogi sen.

To będzie piękne pół roku.

Rozdział 2

DIEGO

– Szefie, wszystko będzie dobrze. Niech się szef nie denerwuje. – Pablo ze spuszczoną głową nerwowo miętoli czapkę. Patrzę na jego przestraszony wyraz twarzy, siedząc w swoim skórzanym fotelu za biurkiem. Że też muszę wysłuchiwać lamentu człowieka, który właśnie zjebał robotę, jaką mu zleciłem. Sądziłem, że jest inteligentny, ale cóż.

– Wyjdź – nakazuję, stukając palcami o blat.

– Ale sz-szefie… – jąka się.

– Wyjdź, kurwa! Czego w tym słowie nie rozumiesz?! – krzyczę, szybko załadowując magazynek do broni, która jak dotąd leżała przede mną. Wstaję i wymierzam prosto w niego. – Mam cię rozpierdolić? Trzy, dwa…

Zaczynam odliczanie, ale zanim kończę to robić, Pablo w pośpiechu wybiega z biura, zostawiając otwarte drzwi. Zawsze to samo. Zawalą, a ja muszę po nich sprzątać i wysłuchiwać tych żałosnych jęków. Później uciekają jak zwykłe szczury, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji i faktu, ile właśnie straciłem pieniędzy.

– Miguel! Miguel, do mnie! – wołam tak głośno, że z pewnością słyszy mnie recepcjonistka na dole. Pieprzę to. Wie, że jestem wkurwiony i choć kocham go jak brata, lepiej ze mną nie zadzierać.

– Diego?!

Oho, miałem rację. Pojawia się po dziesięciu sekundach. Podejrzewam, że biegł na złamanie karku, bo niemiłosiernie dyszy.

– Opowiadaj. – Opieram głowę o zagłówek fotela i splatam ręce na wysokości pasa.

Miguel siada naprzeciwko mnie i zaczyna streszczać historię poprzedniej nocy. Historię, przez którą straciłem miliony. Nie wiem, jak Pablo zaplanował całą akcję, ale straciłem właśnie dostawę koki, na którą niecierpliwie czekałem. Pieprzoną dostawę pieprzonej koki. Wierzyłem w swoich pracowników, niestety są tak głupi, że nie zauważyli śledzącej ich policji. Co jest dziwne, bo mam zaufanych ludzi w organach ścigania. Najwidoczniej ktoś inny zaczął węszyć lub jest ktoś, komu nie podoba się moja pozycja. Przejęli wszystkie kontenery. Nasze zapasy są na wykończeniu, a ja nie mam niczego, co mógłbym dać do rozprowadzenia po mieście. Będę musiał sam coś wymyślić. A niech to wszystko szlag!

– Następny dowóz dopiero za dwa tygodnie. Ja kurwa nie wiem, jak to wszystko ogarnę! – rzucam, a długopis, którym bawiłem się przez całą naszą rozmowę, zgina się w pół i jedna część ląduje na drugim końcu pomieszczenia. – Miguel, przyspiesz to – rozkazuję, a kumpel kiwa głową.

Miguel jest moim ochroniarzem, prawą ręką, a co najważniejsze, przyjacielem od prawie dwunastu lat. Wie o mnie sporo, a ja mogę bezgranicznie mu ufać.

– No dobrze… – przerywam milczenie. – A co z Jose? Powiedział coś?

– Tylko tyle, że nie ruszał twojego towaru.

– Parszywy kłamca! – krzyczę, uderzając pięścią o blat.

– Wiesz, że zaraz go wykończymy? Nie jadł od ponad tygodnia.

– Dość! To on sam sobie wybrał karę za położenie łap na mojej kokainie. Pora na drugi plan. – Podsuwam mu kartkę pod nos, a przyjaciel zerka na mnie pytająco. – Czytaj.

Odwracam się w stronę okna i obserwuję ruchliwe miasto za szybą oraz słońce, którego promienie ogrzewają moją twarz. Pięknie dzisiaj. Idealna pogoda na przyjazd Ellie.

– A jak ich nie wsypie? – Z zamyślenia wyrywa mnie głos Miguela. Spoglądam leniwie w jego kierunku.

– Nie ma wyjścia. Inaczej pożegna się z życiem, a przecież ma rodzinę, czyż nie? – Wkładam laptopa pod pachę i udaję się w kierunku wyjścia. – Aaa! I pozbądź się Pablo. Nie chcę takich nieudaczników – dodaję. – Zamknij drzwi, jak wyjdziesz. – Miguel przygląda mi się uważnie, a ja po chwili opuszczam biuro.

Jeśli chodzi o Jose, to jest to jeden z moich dilerów. To znaczy był. W porę się skapnąłem, że ilość towaru nie jest równomierna z zyskami, a on sam zaczął współpracować z kimś innym. Nigdy nie miałem z tym problemu. Każdy bał się chociażby pomarzyć o przejęciu rynku, a jednak znalazł się śmiałek, który niepostrzeżenie wślizgnął się do Madrytu i okręcił sobie Jose wokół palca. Dla takich jak on nie mam litości.

Zmierzam w kierunku windy, mijając oszklone pokoje, w których pracują jeszcze moi ludzie. Mam potężne przedsiębiorstwo, którym muszę kierować. Pięć lat temu dowiedziałem się, że jest to tylko przykrywka do prania brudnych pieniędzy. Kiedy mój ojciec Alonso zginął w wypadku samochodowym, przejąłem po nim cały interes: sprzedaż nieruchomości i ten, z którego jest więcej korzyści, czyli sprzedaż koki. Czasami cholernie mi to przeszkadza i chciałbym mieć normalnie życie. Na każdym kroku muszę uważać, bo jest wiele osób, które chcą mnie przyskrzynić, tak samo jak chcieli dopaść ojca. I zrobili to. Nadal nie wierzę, że to był zwykły wypadek. Tacy jak my nie giną ot tak, tracąc kontrolę nad autem i dachując. Musiałem szybko się nauczyć zarządzać jego imperium.

Tak naprawdę to Miguel gra tutaj pierwsze skrzypce. Ja podpisuję dokumenty, sprawdzam, czy wszystko gra, ale to on kieruje pracownikami. Oczywiście na moje polecenie.

Firma znajduje się pięć kilometrów od mojej posiadłości. Nie pozwalam na wożenie się przez szofera. I tak wystarczy fakt, że zawsze organizują mi eskortę. Dwa auta z tyłu, dwa z przodu, a w środku piękne i zarazem ulubione czarne audi. Mam bzika na punkcie motoryzacji, jednak to do mojej RS7 mam największy sentyment i często po nią sięgam.

– Jedziemy! – rzucam do ochroniarzy, którzy zrywają się na mój widok i wsiadają do samochodów.

Droga mija bezproblemowo. Żadnych korków. Tak jakby Madryt odłączył się od zasilania i przestał funkcjonować. 

Przekraczam próg domu, a zaraz potem rzuca się na mnie Nadia – gosposia, a zarazem kobieta, którą traktuję jak matkę. Nadia jest czasami jak zaraza, której nie da się wypędzić. Zawsze wita mnie przy wejściu i papla o tym, co się wydarzyło podczas mojej nieobecności. 

– Nadio, uspokój się! – gaszę jej zapał, a ona posłusznie przerywa monolog.

– Oj, Diegito, nie bądź taki. – Chwyta moje policzki i zaczyna je tarmosić.

Nienawidzę tego zdrobnienia. Nienawidzę również chwytania mnie za twarz, ale za każdym razem pozwalam jej na drobne czułości. Nigdy nie poznałem matki, a Nadia zastępowała mi ją, jak tylko najlepiej potrafiła, przez co traktuję ją z należytym szacunkiem. Gdy pytałem ojca o kobietę, która mnie urodziła, o to, gdzie jest, dlaczego mnie porzuciła, twarz zmieniała mu się na bardziej posępną i na tym rozmowa się kończyła. Później zmarł, więc niczego się nie dowiedziałem.

Z wiekiem zrozumiałem, że to Nadia zawsze przy mnie była i, cholera jasna, kocham ją nad życie. Wiele razy prosiłem, aby się nie przemęczała i przestała dla mnie pracować, ale ona odwracała kota ogonem i obrażała się, uznając, że nie lubię jej popisowego dania. Kobiety zawsze znajdą drugie dno w słowach wypowiedzianych przez mężczyzn. Jak to możliwe?

– Jaka ona jest? – pyta gosposia, prowadząc mnie pod ramię do kuchennej wyspy.

– Ciemne włosy, brązowe oczy. Standard. – Opieram się leniwie o stół, chwytam paczkę orzeszków i zjadam kilka.

– Czyli tak jak poprzednie. Kiedy mam się jej spodziewać?

– Muszę sprawdzić, o której będzie samolot i dam ci znać – odpowiadam, odstawiając orzeszki z powrotem na swoje miejsce. Uśmiecham się i ruszam w kierunku schodów prowadzących do mojego pokoju. Nadia wybiega za mną i zatrzymuje, chwytając za ramię.

– Nie musisz tego robić – mówi, a ja nie do końca rozumiem, o co jej chodzi. Przewraca oczami i kontynuuje: – Mówię o tym na dole. – Wskazuje palcem na drzwi tuż obok kuchni, które prowadzą do piwnicy.

Wyrywam się z jej uścisku i niewzruszony wspinam się na pierwsze piętro.

– Niech się Nadia nie interesuje. Zasłużył – rzucam przez ramię, kompletnie się nie przejmując jej wypowiedzią.

Zawsze to samo. Czy ona nie może pojąć, że jestem zmuszony tak postępować? Drań śmiał mi się prosto w twarz, dlatego będzie tam siedział, dopóki nie zmądrzeje i nie przyjmie oferty. Oczywiście nie współpracuję z takimi mendami, ale niech chociaż przez chwilę myśli, że jest uratowany. Dopadłem Jose w pobliżu mojego domu, więc zaciągnęliśmy go właśnie tutaj. Wie, gdzie mieszkam, zatem stratą czasu byłoby targanie go do magazynu.

Wchodząc do swojej sypialni, od razu spoglądam w stronę komody znajdującej się obok łóżka. Poprzedniej nocy wyciągnąłem z szafki zdjęcie, które za każdym razem rozdziera moje serce na pół. Fotografa przedstawia mnie i Marię w dniu ślubu. Podchodzę bliżej, chwytam ramkę i kciukiem przejeżdżam po twarzy żony.

– Była taka piękna i młoda – mówię sam do siebie.

Decyzję o ślubie podjęliśmy po półrocznej znajomości. Marię poznałem w Meksyku. Jechałem zdobyć tam nowego kontrahenta i przypadkowo wpadłem na najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek widziałem. Oboje mieliśmy po dwadzieścia pięć lat i sprzeciwiliśmy się jej rodzinie, która nie popierała naszej znajomości. Mój ojciec nie wiedział o naszym związku. Nie czułem potrzeby, aby mu o tym mówić.

Wbrew wszystkiemu ożeniłem się z Marią – ślub wzięliśmy w tajemnicy. Pojechaliśmy do Las Vegas, a tam załatwienie takiej formalności odbywa się właściwie od ręki. Czułem się najszczęśliwszym facetem na świecie. Była nadzwyczajnie piękna i od chwili naszej przysięgi tylko moja. Miała typową latynoską urodę: piękne, brązowe włosy, duże, piwne oczy, krągłości oraz nieskazitelną, opaloną skórę. Kochałem jej spokojną naturę. Ja jestem porywczy, więc byliśmy jak ogień i woda, jednak… podobało mi się to.

Niestety nie cieszyłem się małżeństwem zbyt długo. Pakowaliśmy się na podróż poślubną, a Maria popędzała mnie, mówiąc, abym robił to szybciej, bo w przeciwnym razie nie zdążymy na samolot. Wszystko było idealnie przygotowane; cieszyła się, że w końcu odpoczniemy od naszych doradców życiowych, którzy uważali, że za krótko się znamy, aby się pobierać. 

Pół godziny później, kierując się w stronę lotniska, poczułem, że moje powieki zaczynają być ciężkie. Walczyłem z tym, ale niestety walka była nierówna. Nie mam pojęcia, co się działo później. Wielu lekarzy próbowało to ze mnie wydusić – na próżno. Jedyne, co zapamiętałem, to przeraźliwy ból w sercu, który poczułem, kiedy ujrzałem roztrzaskane auto i brak Marii obok. Początkowo uznałem, że ktoś ją zabrał i udziela jej pomocy, jednak szybko się zorientowałem, że ta teoria jest nieprawdopodobna, bo dlaczego tylko ona została zabrana, a mnie zostawiono? Mijały miesiące, a ja nadal nic nie wiedziałem. Sądziłem, że jeśli mój ojciec jest wpływowym człowiekiem, to szybko ją odnajdziemy po uruchomieniu kilku kontaktów, mimo to się nie udało. Policja również rozkładała ręce. Zapadła się pod ziemię.

Załamałem się. Zrobiłem się zgorzkniały i zaborczy. Nic i nikt nie był w stanie mi pomóc. Kilka miesięcy później zmarł mój ojciec; wówczas zrobiło się jeszcze gorzej, bo dowiedziałem się o jego drugim życiu i musiałem nauczyć się prowadzić jego, a teraz mój biznes. Do dziś zastanawiam się, co takiego się wtedy wydarzyło i co się stało z Marią.

Ostatni raz przesuwam palcem po zdjęciu i chowam je do szuflady.

Dzisiaj przyjedzie Ellie i wszystko będzie w porządku. Oby.

Rozdział 3

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 4

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 5

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 6

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 7

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 8

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 9

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 10

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 11

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 12

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 13

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 14

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 15

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 16

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 17

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 18

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 19

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 20

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 21

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 22

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 23

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 24

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 25

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 26

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 27

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 28

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 29

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 30

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 31

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 32

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 33

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

EPILOG

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PODZIĘKOWANIA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.