Toksyczna przyjaźń - Polly Phillips - ebook + książka

Toksyczna przyjaźń ebook

Phillips Polly

4,1
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Od lat były nierozłączne, teraz stały się rywalkami

Kiedy dziewczyny z przyjaciółek zmieniają się w konkurentki – nic dobrego z tego nie może wyniknąć. Tak jest i w tym przypadku. Izzy i Becca ­ od lat nierozłączne, jako dorosłe kobiety zaczynają ze sobą rywalizować. Niby wciąż się przyjaźnią i wiedzą o sobie wszystko, ale w tej relacji coraz częściej dochodzi do spięć. I coraz bardziej widać, jak bardzo się różnią. Isabel ­ piękna, zgrabna, bogata, u boku wymarzonego męża wiedzie bajkowe niemal życie. Wykwintne przyjęcia, towarzyski blichtr, wszystko na wysoki połysk. Becca ­ przeciwnie, u niej nic nie jest doskonałe. Aspirująca dziennikarka ma narzeczonego o wątpliwej reputacji, maleńkie mieszkanko i wciąż walczy z nadwagą.

Na styku tych dwóch światów iskrzy coraz bardziej. Zgrzyty zdarzają się i podczas towarzyskich spotkań i podczas wspólnie spędzanych świąt. Bo choć nadal żyć bez siebie nie mogą, dominują teraz w ich kontaktach złośliwości, zawiść oraz brak lojalności. I ciągłe wzajemne pretensje.

Gdy Becca na pierwszej stronie popularnego tabloidu czyta informację, którą dopiero co w „największym sekrecie” wyjawiła Izzy ­ jej wściekłość sięga zenitu… Ma dość tej przyjaźni. Ma dość takiej przyjaciółki…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 362

Data ważności licencji: 10/1/2026

Oceny
4,1 (204 oceny)
87
73
30
11
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
WeronikaTrz

Dobrze spędzony czas

Dwie przyjaciółki o kompletnie różnych charakterach. Jedna nierozerwalna więź. I okrutna prawda - obie mogą zaznać spokoju jedynie wtedy, gdy ta druga raz na zawsze zniknie z życia pierwszej. Nie od dziś wiadomo, że miłość od nienawiści dzieli mały krok. Dawne urazy, małe szpilki wbijane drugiej osobie niemal nieświadomie, słowa wypowiedziane w gniewie. Wszystko to kiełkuje, usilnie narasta, ostatecznie skutkując zatarciem się tej cienkiej emocjonalnej granicy. Granicy, po przekroczeniu której nie ma już powrotu. Autorka uderza w czytelnika przede wszystkim realizmem stworzonej przez nią historii. Bohaterowie, mimo iż nie wzbudzają zbytniej sympatii, są bezsprzecznie ludzcy w swoich wadach. I chociaż dwie główne kobiece postaci są jak ogień i woda i zdawać by się mogło, że kibicować będziemy wyłącznie jednej z nich, to tak naprawdę do samego końca ciężko było mi opowiedzieć się po którejś ze stron. Ostatnie rozdziały, choć na pozór spokojne, zaczęły wywoływać we mnie uczucie narastaj...
31
Niffer

Dobrze spędzony czas

Zastanawiam się kto to zakwalifikował, wg mnie to dobra obyczajówka z elementem sensacji. Czyta się dobrze, ale napięcia to tyle co kot napłakał.
20
margola25

Nie oderwiesz się od lektury

Trzymająca w napięciu opowieść o przyjaźni która nie zawsze jest taka na jaką wygląda.Polecam
20
Macans

Nie oderwiesz się od lektury

przeczytałam jednym tchem
10
Jusmor

Nie oderwiesz się od lektury

Nie można się oderwać od książki. Zaskakujące zakończenie. Polecam.
00



TYRANNICAL MINDS

Pegasus Books Ltd.

148 W 37th Street, 13th Floor

New York, NY 10018

First Pegasus Books cloth edition April 2019

Tytuł oryginału: Murderous Minds

Przekład: Stanisław Bończyk

Projekt okładki: Katarzyna Grabowska/www.andvisual.pl

Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Redakcja językowa: Monika Paduch, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Korekta: Katarzyna Bury/Słowne Babki

Copyright © 2019 by Dean A. Haycock, Ph.D.

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.

ISBN 978-83-287-1832-6

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Książkę dedykuję Marie E. Culver

Słowo wstępne

Neurologowie i psychologowie, którym zawdzięczamy postęp badań nad osobowościami psychopatycznymi, opisują przedmiot swoich zainteresowań na podstawie cech, które odróżniają badanych od pozostałych 99 procent społeczeństwa[1]. Niektóre z tych cech, jak nieumiejętność budowania głębokich relacji, brak empatii i poczucia winy, wiążą się z deficytami emocjonalnymi. Inne, jak narcyzm czy powierzchowny urok, charakteryzują interakcje psychopatów ze społeczeństwem. Nieszczerość, manipulatorstwo, brawura i skłonność do ryzyka są typowe dla zachowań impulsywnych i antyspołecznych.

Członkowie Society for the Scientific Study of Psychopathy (Towarzystwa na Rzecz Badań Naukowych nad Psychopatią) uczulają: „Choć psychopatia stanowi czynnik ryzyka mogący sprzyjać fizycznej agresji, to w żadnym razie nie jest wobec niej synonimiczna. W przeciwieństwie do jednostek o zaburzeniach psychotycznych większość psychopatów nie jest oderwana od rzeczywistości i stwarza pozory racjonalności. Choć w aresztach i więzieniach reprezentacja jednostek psychopatycznych jest proporcjonalnie znaczna, to wiele takich osób funkcjonuje na co dzień w społeczeństwie”[2]. Naukowcy wyraźnie zaznaczają, że psychopatia to nie to samo co przemoc, seryjne zabijanie, psychoza, choroba psychiczna lub też antyspołeczne zaburzenie osobowości (ASPD – tego terminu używa Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne).

W umyśle mordercy opowiada o podgrupie psychopatów zwanej psychopatycznymi przestępcami. Mają oni cechy wspólne z psychopatami niewchodzącymi w konflikty z prawem, ale nie powinni być z nimi zrównywani. „Pojęcie psychopatii przestępczej odnosi się do ostrzejszej i silniej rozhamowanej formy psychopatii, która pociąga za sobą notoryczne i często poważne zachowania kryminalne”, pisała w 2011 r. psycholożka doktor Jennifer Skeem[3].

Danych neurobiologicznych na temat psychopatycznych przestępców jest wystarczająco dużo, abyśmy mogli choć wstępnie wyobrazić sobie, jak struktura i funkcje ich mózgów przekładają się na antyspołeczne zachowania. Liczba tych danych rośnie, gdyż wielu psychopatycznych przestępców przebywa obecnie w więzieniach. Tym samym badacze mają lepszy dostęp do tej podgrupy niż do ogółu psychopatów pozostających wolnymi obywatelami. Sam rozrzut geograficzny sprawia, że osoby z tej drugiej grupy trudniej jest identyfikować, poddawać testom czy angażować do badań. Część z nich nie ma zresztą chęci być obiektem zainteresowania naukowców. Kiedy jednak mózgi psychopatów „funkcjonalnych” zostaną rozpoznane równie gruntownie jak te w podgrupie przestępczej, i one z pewnością będą zasługiwać na osobne książkowe opracowanie.

Przedmowa

Świat psychopatycznych przestępców budzi grozę, ale jest zarazem intrygujący. Czytamy o nich w prasie, oglądamy ich w filmach, odnajdujemy ich opisy w książkach. Wiemy, że robią koszmarne, przerażające rzeczy. Są zdolni mordować, okradać, torturować i gwałcić, a wszystko to bez krzty empatii czy wyrzutów sumienia. Gdy słuchamy o tym wszystkim, zadajemy sobie pytanie: jak człowiek może być aż tak zły?

Liczymy, że nigdy nie spotkamy na swojej drodze kogoś takiego, ale czy gdyby tak się stało, rozpoznalibyśmy psychopatę? Szacuje się, że jest nim jedna na sto dorosłych osób, może więc mieliśmy już do czynienia z psychopatą, nawet o tym nie wiedząc. Ba, mogliśmy z taką osobą wziąć ślub (psychopaci, gdy chcą lub muszą, potrafią być niewiarygodnie czarujący). Ile razy słyszeliśmy opowieści o psychopatycznym szefie! Nie musiały być przesadzone – wielu psychopatów niekryminalnych nie stosuje przemocy, potrafi panować nad antyspołecznymi impulsami, a nawet odnosi pewne sukcesy w zarządzaniu biznesowym. Nie przejmują się tym, że określona decyzja może mieć silnie negatywny wpływ na pracowników; robią po prostu to, co najlepiej służy im samym.

Czy człowiek rodzi się psychopatą, czy się nim staje? Czy psychopatię da się złagodzić lub wyleczyć? Czy mózgi psychopatów różnią się fizycznie od mózgów innych ludzi? Jeśli tak, to czy społeczeństwo może obarczać psychopatów moralną odpowiedzialnością za ich czyny? Czy nowoczesna neurologia i neurobiologia umożliwiają wczesną identyfikację takich osób i mogą zapobiec popełnianiu przez nie przestępstw? Gdyby tak było, to czy należy stosować prewencyjne osadzenia, zanim dana osoba będzie próbowała dopuścić się czegoś strasznego?

Neurobiologowie mają w istocie możliwość wykrywania za pomocą neuroobrazowania fizycznych różnic pomiędzy „normalnymi” mózgami a mózgami psycho­patów. Obserwowane u tych drugich głębsze, strukturalne nieprawidłowości w określonych obszarach mózgu uważa się za podłoże silnych odchyłów emocjonalnych, mierzalnych za pomocą testów psychologicznych. Na pierwszy rzut oka wydaje się śmiałym celem zrozumieć, jak powstają te nieprawidłowości i jak przekładają się one na zachowania psychopatyczne. A jednak doktor Dean A. Haycock – choć mierzył się z niebywale trudnym zadaniem – zdołał nadać swojej pracy atrakcyjną i przystępną formę. Żeby czytać jego książkę, nie trzeba wcale być psychologiem czy neurobiologiem. Jednocześnie aspektu naukowego nie uproszczono tu bardziej, niż było to konieczne. Poszczególne zagadnienia omówione są na tyle rozlegle i dogłębnie, że lektura będzie atrakcyjna również dla osób związanych z tymi dziedzinami zawodowo. Wszystkie informacje mają podstawy naukowe i nie znajdziemy tu choćby jednej pogłoski czy twierdzenia niepopartego dowodem, ponadto tekst jest wzbogacony przypisami. Doktor Haycock pokusił się także o przeprowadzenie wywiadów z kilkoma spośród największych nazwisk w przedmiotowej dyscyplinie i wiernie przedstawił poglądy tych uczonych.

I wreszcie, Dean Haycock to wyjątkowo sprawny prozaik, który na podstawie materiału naukowego potrafił stworzyć książkę, od której nie sposób się oderwać. Barwnie opisuje w niej prawdziwą naturę psychopatycznych przestępców – od psychopatów w społeczności Inuitów, po licealistów morderców. Odkrywa przed nami tę dziedzinę w sposób, który nie tylko da nam lepsze wyobrażenie o zaburzeniach umysłowych, lecz także pomoże zgłębić meandry własnej osobowości.

Dr Charles C. Ouimet

Wykładowca i stypendysta w zakresie badań neurobiologicznych

Kolegium Medyczne Uniwersytetu Stanowego Florydy

Tallahassee, Floryda

Wprowadzenie

Mieć „umysł mordercy” nie zawsze oznacza być mordercą, czy choćby mieć zamiar zabicia. By przekonać się, że tak jest, wystarczy zerknąć do słownika języka angielskiego Merriam-Webster – znaczenie hasła murderous (zabójczy, morderczy) objaśniono jako „mający na celu zabicie lub mogący zabić” i „skutkujący morderstwem lub rozlewem krwi”. To trafna charakterystyka psychopatów znanych z książek o rzeczywistych zbrodniach i opisywanych w wiadomościach czy materiałach z pogranicza informacji i rozrywki. Przestępcy bez sumienia, sadystyczni seryjni mordercy jak Ted Bundy czy John Wayne Gacy; bezduszni psychopaci mordujący dla własnego zysku jak Richard Kuklinski; sprawca szkolnej masakry w Columbine Eric Harris; gwałciciel i morderca Brian Dugan czy przestępca, który zabija bez mrugnięcia okiem, by uniknąć zatrzymania, a następnie obwinia ofiarę – wszyscy oni mieli na celu dokonanie morderstwa.

Jest też jednak inne znaczenie tego słowa – poboczne, lecz w omawianym kontekście istotniejsze: „zdolny wywołać przytłaczające wrażenie; oszałamiający”[4]. Psychopatyczni przestępcy, a także niektórzy psychopaci bez zatargów z prawem, niemający wyrzutów sumienia, powodowani silną chęcią dominacji i znęcania się, zwykle pozostawiają swoje ofiary w stanie szoku i zdruzgotane. Warto przywołać tu garść synonimów angielskiego słowa murderous, którymi większość ofiar mogłaby opisać swoich prześladowców: „brutalny”, „okrutny”, „ostry”, „surowy”, „opresyjny”, „szorstki”, „zjadliwy” oraz, co najciekawsze, „nieludzki”. Przestępcze czyny psychopatów skutkują nieraz znacznie większą krzywdą psychologiczną niż fizyczną, ale w rozumieniu słownikowym pozostają czynami „zabójczymi”.

Są duże szanse na to, że żadne z naszych spotkań z takimi osobami nie skończy się morderstwem. Na każdego psychopatycznego seryjnego zabójcę przypadają miliony psychopatów, którzy nie zabijają. Jednak pewne jest, że każde zetknięcie z psychopatycznym przestępcą będzie oznaczać igranie z potencjalnie morderczym umysłem – morderczym, a więc zabójczo przytłaczającym i zdolnym zdruzgotać. Oszust seryjnie uwodzący kobiety i opróżniający ich konta czy biznesmen, który niszczy spółkę i znika z kapitałem wspólnika, wykorzystują umiejętność obezwładniania i pognębiania ofiar. Należy tu zaznaczyć, że jednostki silnie psychopatyczne różnią się od osób, u których dostrzegamy tylko pewne znamiona psychopatii. Rozróżnienie to zbija z tropu nawet samych psychologów. Dzieje się tak wskutek nadużywania słowa „psychopata” i opisywania nim bardzo wielu osób – od psychopatycznego seryjnego zabójcy po ambitnego znajomego z pracy, który pod płaszczykiem koleżeństwa podkopuje naszą pozycję, chcąc samemu uzyskać lepsze wyniki. Istnieje skala psychopatii i gradacja zachowań psychopatycznych. Niektórzy psychologowie podkreślają przy tym, że znaczny odsetek psychopatów i osób o wyraźnym rysie psychopatycznym nie znęca się nad innymi. „Most psychopaths are not violent, and most violent people are not psychopaths”[5], pisali w 2007 r. w eseju „Psychopata” – co to znaczy doktorzy Scott Lilienfeld i Hal Arkowitz. Z kolei w 2011 r. neurobiolog doktor Kent A. Kiehl i sędzia Morris B. Hoffman szacowali, że: „W przybliżeniu 93 procent dorosłych psychopatów płci męskiej w Stanach Zjednoczonych przebywa w więzieniach, areszcie, na zwolnieniu warunkowym bądź znajduje się pod nadzorem kuratora”[6]. W tym samym roku wspomniany Lilienfeld argumentował wraz ze współ­autorami pracy zbiorowej: „psychopatyczni przestępcy są powszechnie uważani za bardziej podłych i »agresywniej rozhamowanych« niż pozostali psychopaci”[7].

Trudno pogodzić ze sobą te stanowiska. Rozdźwięk między nimi wynika w głównej mierze z zastosowania do pomiaru psychopatii odmiennych narzędzi. Część badaczy opiera się w tym celu na kwestionariuszu samoopisowym zwanym Psychopathic Personality Inventory, inni tymczasem polegają na skali obserwacyjnej Hare’a.

Występuje tu więc poważny problem nazewniczy. To tak, jakbyśmy mieli dwa kawałki sznurka o nieco odmiennych długościach, ale obie długości uznali za standardową jednostkę pomiarową i nazwali metrem. Od razu widać, jakie wywoła to zamieszanie – osoby dokonujące pomiarów za pomocą różnych „metrów”, uzyskają odmienne wartości długości rzeczywistej. Dopóki tego rodzaju problemy nie zostaną rozwiązane, odbiorcy dyskusji o psychopatach będą ciągle czuli się skonfundowani lub wprowadzani w błąd. Nieraz widziałem, jak naukowcy przewracają oczami na wspomnienie artykułów w prasie, bo irytuje ich dziennikarska nierzetelność przy opisywaniu zagadnień okołonaukowych. Można chyba jednak wybaczyć dziennikarzom, skoro sami naukowcy nie mogą się porozumieć w kwestii podstawowych pojęć.

Tak czy owak, faktem pozostaje, że o psychopatach niestosujących przemocy wiemy jeszcze mniej niż o psychopatycznych przestępcach. W książce nie omawiam szerzej problematyki dotyczącej psychopatów niekryminalnych i „odnoszących sukcesy” wyłącznie dlatego, że ogromną większość danych na temat psychopatycznego mózgu uzyskaliśmy podczas badań psychopatycznych przestępców. Wstępne ustalenia pokazują, że ich mózgi różnią się od mózgów psychopatów niekryminalnych.

Zjawisko psychopatii jest złożone i wieloaspektowe. Składają się na nie liczne cechy osobowościowe i behawioralne, które w dodatku u poszczególnych osób występują w różnym nasileniu. Częstotliwość występowania tych cech w społeczeństwie ma charakter rozkładu normalnego, ilustrowanego krzywą Gaussa. Niektóre osoby uzyskują w zakresie cech psychopatycznych wynik bardzo niski, inne – przeciętny, jeszcze inne – bardzo wysoki. Prawdopodobieństwo, że za obecność w tym rozkładzie psychopatów o najwyższych wynikach odpowiada aberracja w jednym tylko obszarze mózgu, jest niewielkie. Nie da się również wytłumaczyć zachowań psychopatycznych charakterystyką jednego bądź kilku genów. Samo zanikanie kory mózgowej, niedoczynność ciała migdałowatego, uszkodzenia płata czołowego czy dziedziczność genów powiązanych z zachowaniem przemocowym to zbyt mało, aby dokładnie wyjaśnić obecność tej intrygującej ludzkiej podgrupy w społeczeństwie.

Biologicznych przyczyn przestępczości szukano od ponad stulecia, przywołując nieraz takie cechy fizyczne jak kształt czaszki lub żuchwy, rozmiar małżowin usznych i inne niepotwierdzone w żaden sposób „oznaki” i „dowody”, które dziś tylko wywołują zdumienie. Jednym z najdonioślejszych osiągnięć współczesnej neurobiologii jest możliwość podglądu pracy żywego mózgu. Funkcjonalne obrazowanie za pomocą rezonansu magnetycznego, w skrócie fMRI, pozwala nam obserwować napływ krwi do dużych skupisk komórek mózgowych, gdy te, zmagając się z wyzwaniem intelektualnym, podlegają zwiększonemu obciążeniu. Celem czynności neuronalnych jest usprawnienie komunikacji między komórkami mózgowymi, zachodzącej poprzez punkty styku zwane synapsami, oraz wytworzenie obwodów neuronalnych, które odpowiadają za nasze dobre i złe zachowania. „Zaburzenia neurologiczne i umysłowe to kwestia funkcjonowania synaps. Wiemy to. Badania potwierdzają, że istotą tego rodzaju zaburzeń jest defekt komunikacji między komórkami mózgowymi”[8], powiedziała w 2013 r. podczas rozmowy z Kayt Sukel z Fundacji Dana Huda Zoghbi, wykładająca w Baylor College of Medicine neurologię, genetykę ludzką i molekularną oraz pediatrię.

Niestety, stwierdzenie, że kora oczodołowo-czo­łowa czy ciało migdałowate u niektórych osób funkcjonują niemrawo w porównaniu z innymi badanymi to jeszcze niedostateczne objaśnienie, dlaczego ktoś nie ma sumienia lub stosuje przemoc. Wiemy, że większości zaburzeń umysłowych nie da się sprowadzić do pojedynczego czynnika – jak guz na czaszce czy brak rodzicielskiej troski. Są one efektem zło­żonych procesów, na które składają się genetyka, rozwój mózgu i kwestie neurobiologiczne. Dochodzą do nich jeszcze życiowe doświadczenia i wpływ środowiska. Osoba o identycznych wzorcach aktywności mózgu jak te obserwowane u psychopatów może psychopatą wcale nie być. Może także nie być nim osoba posiadająca cechy genetyczne kojarzone ze skłonnością do przemocy. Wreszcie – nie musi stać się psychopatą osoba wykorzystywana w dzieciństwie i będąca ofiarą przemocy. Jeśli jednak wszystkie te czynniki występują u jednego człowieka, należy mieć się na baczności. Mamy bowiem przed sobą kogoś, u kogo obecny jest każdy ze składników przepisu na psy­chopatię.

Pobocznym celem tej książki jest dostarczenie czytelnikowi pewnej wiedzy, dzięki której będzie miał szansę odpowiedzieć sobie na kilka pytań o działanie psychopatycznego mózgu. Moim głównym zamysłem jest jednak zaszczepienie w odbiorcy większego kry­tycyzmu wobec doniesień medialnych, a nawet niektórych wypowiedzi naukowców na temat psychopatii[9] i innych intrygujących zagadnień związanych z mózgiem. Najlepiej, aby książka stała się punktem wyjścia do pogłębiania wiedzy o mózgu i neurobiologii, a frapujący temat ludzi pozbawionych sumienia i empatii był wstępem do lektury kolejnych pozycji.

Daleko nam jeszcze do uzyskania pełnego obrazu działania mózgu czy choćby obszernej wiedzy o połączeniach między jego częściami. „Większość osób chce tak naprawdę zrozumieć działanie umysłu, nie mózgu”[10] – zauważyła doktor Alison Gopnik w tekście dla „The Wall Street Journal”. Mózg to fizyczny organ i centralny narząd układu nerwowego. Tymczasem umysł to suma wszystkich wytworów mózgu: świadomości, percepcji, emocji, pamięci, rozumowania, myśli i wyobraźni. Gopnik, wykładowczyni psychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, nazywa ostatnich dwadzieścia lat neuroobrazowania „istotnym pierwszym krokiem”. Można pokusić się o tezę, że ów pierwszy krok sprawił, że badania nad mózgiem i nad umysłem stały się sobie bliższe niż kiedykolwiek wcześniej. Nigdzie zaś nie jest to widoczne tak wyraźnie jak w badaniach nad psychopatycznymi przestępcami.

ROZDZIAŁ 1Kto byłby zdolny do czegoś takiego?

W Tucson w Arizonie dochodzi druga w nocy. Jest sobota, 8 lutego 2011 r. Dwudziestodwuletni Jared Lee Loughner dzwoni do Bryce’a Tierneya, kolegi od czasów szkoły średniej. Bryce nie odbiera, więc Jared zostawia mu wiadomość: Hej, stary, tu Jared. Fajne rzeczy udało się razem porobić. Trzymaj się, na razie[11]. O godzinie szóstej rano Jared opuszcza dom rodziców i odjeżdża chevroletem nova rok modelowy tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt dziewięć, należącym do jego ojca. Po godzinie wraca, jednak po zaledwie kilku minutach znowu wychodzi. Mógł się spieszyć, bo miał tamtego dnia ważną rzecz do załatwienia. Możliwe, że w jego głowie trwała gonitwa myśli. Możliwe też, że dekoncentrowały go głosy, które on jeden słyszał. Działał w każdym razie w stresie.

Około godziny 7.30 Alen Edward Forney, funkcjonariusz arizońskiego wydziału do spraw rybołówstwa i zwierzyny łownej, widzi, jak Jared przejeżdża na czerwonym świetle[12]. Uruchamia syrenę swojego auta patrolowego i zatrzymuje Loughnera. Ten staje do kontroli. Prawo jazdy i dowód rejestracyjny są w porządku. Funkcjonariusz Forney upomina Jareda, aby tak nie gnał.

– Takie rzeczy źle się kończą. Zabijesz kogoś albo siebie samego.

Choć kończy się na pouczeniu, Jared zaczyna płakać.

– Wszystko w porządku? – pyta Forney.

– Tak – pada odpowiedź. – Wszystko okej. Po prostu było mi ostatnio ciężko i myślałem, że do tego wlepi mi pan teraz mandat. Naprawdę się cieszę, że pan tego nie zrobił.

Forney jeszcze raz pyta go, czy na pewno nic mu nie jest.

– Nic. Wracam do domu – odpowiada Loughner. – To dość blisko. Wszystko będzie w porządku[13].

Gdy dociera do domu rodziców, jest godzina 8.30. Jared zdążył odwiedzić dwa markety Walmart, gdzie kupił amunicję do swojego pistoletu Glock kaliber dziewięć milimetrów. Samą broń nabył legalnie 39 dni wcześniej w miejscowym sklepie z uzbrojeniem.

Pracownik działu sportowego pierwszego z Walmartów był wobec Jareda nieufny – wydał mu się on niegrzeczny i dziwnie niecierpliwy. Mężczyzna, nie sprawdziwszy rzeczywistego stanu magazynowego, poinformował Jareda, że naboje kalibru dziewięć milimetrów się skończyły[14]. Pracownik tego samego działu w drugim markecie nie miał wobec Loughnera zastrzeżeń. Jared zachowywał się przyjaźnie i spytał, czy istnieją jakieś ograniczenia co do liczby nabojów kaliber dziewięć milimetrów, którą wolno kupić. Sprzedawca sprawdził dokument tożsamości Jareda i nie dopatrzył się w nim niczego nieprawidłowego. Następnie zapakował dla Loughnera w podwójną siatkę sześć lub siedem pudełek amunicji[15].

Około godziny 8.30 Jared przed wejściem do domu rodziców wyciąga z bagażnika plecak. Matka i ojciec są zaniepokojeni zachowaniem syna. Żądają rozmowy, pytają, co Jared ma w plecaku. Usiłują dowiedzieć się, co zamierza zrobić. Jared bez słowa zaczyna uciekać. Jego ojciec pospiesznie odstawia kawę i próbuje go dogonić, jednak na próżno. Jared znika. Jego ojciec wraca do domu[16].

Około godziny 9.20 Jared jest w niewielkim sklepie wielobranżowym. Miejsce, do którego zmierzał, było zbyt daleko, aby mógł dojść tam w skechersach, które miał tamtego dnia na nogach. Loughner uznaje, że na wydarzenie zatytułowane „Congress on Your Corner”, zorganizowane na parkingu przed supermarketem Safeway, będzie musiał dojechać samochodem. Prosi ekspedienta, żeby zamówił dla niego taksówkę. Czekając, aż pojawi się samochód, Jared zerka nerwowo na zegar ścienny.

– Dziewiąta dwadzieścia pięć, zdążę[17] – mówi, mając na myśli, że zdoła dotrzeć na miejsce, gdy wciąż będzie tam kongresmenka Gabrielle Giffords od­bywająca tego ranka kurtuazyjne spotkanie w wyborcami.

Giffords od co najmniej trzech lat jest już wtedy obiektem fiksacji Loughnera. Podczas jednego z jej publicznych wystąpień Jared zadał jej pytanie – gdy nie otrzymał odpowiedzi, był rozgoryczony i zawiedziony. Poczuł się znieważony. Pytanie brzmiało: „Czym jest rząd, skoro słowa nic nie znaczą?”[18].

Jared i deputowana Giffords wkrótce znów się spotkają. Loughner zajmuje miejsce w taksówce i każe się wieźć pod Safewaya w Tucson. Podobnie jak wcześniej rodzice Jareda taksówkarz nie ma pojęcia, że jego pasażer ma przy sobie glocka. Wkrótce wysadza go na parkingu przed supermarketem. To najważniejszy z adresów na liście Jareda tamtego dnia. Dnia, który dla wielu osób miał się okazać najbardziej traumatyczny w całym ich życiu. Nikt nie wiedział, jakie Jared ma zamiary ani że w ogóle planował pojawić się w tym miejscu.

Loughner dołącza do osób zgromadzonych wokół Giffords. Są wśród nich przewodniczący sądu rejonowego, sędzia John M. Roll, asystent deputowanej Gifford Gabriel M. Zimmerman, jej wyborcy Dorothy J. Morris, Phyllis C. Schneck i Dorwan C. Stoddard, a także dziewięcioletnia Christina-Taylor Green.

Dochodzi godzina 10.10. Jared umieszcza w uszach pomarańczowe stopery[19]. Wyborcy wpisują swoje nazwiska na formularzach zgłoszeniowych podsuwanych przez stażystę Daniela Hernandeza. W pewnym momencie Hernandez proponuje formularz mężczyźnie w czarnej zimowej czapce i czarnej bluzie z kapturem. To Jared.

– On ma broń! – krzyczy ktoś[20].

W ułamku sekundy glock Jareda przestaje być ukrytą bronią, a staje się narzędziem zbrodni. Loughner raz po raz pociąga za spust, a każde pociągnięcie oznacza kolejny strzał z samopowtarzalnego pistoletu. Łącznie padnie ich trzydzieści trzy. Nabój za nabojem będą wędrować z przedłużonego magazynka do komory, a stamtąd do lufy. Po dwudziestu sekundach magazynek będzie pusty[21].

Ludzie krzyczą. Rozbiegają się. Jared próbuje naładować broń. W lewej przedniej kieszeni bojówek ma dwa kolejne magazynki[22]. Dopilnował, aby nie zabrakło mu amunicji – w sumie ma przy sobie dwa długie i dwa krótkie magazynki. Do tego jeszcze składany nóż.

Deputowana Giffords leży na ziemi – w jej mózgu utkwiła kula. Stażysta próbuje ją pokrzepić i nie dopuścić, by straciła przytomność. Giffords ma zamknięte oczy, mamrocze. Jej oddech staje się coraz płytszy. Pomimo obrażeń mózgu[23] przeżyje. Będzie ją czekać długa rehabilitacja.

Sędzia John M. Roll, Gabriel M. Zimmerman, Dorwan C. Stoddard, Dorothy J. Morris, Phyllis C. Schneck i Christina-Taylor Green nie przeżyją. W opisywanym momencie wszyscy albo już nie żyją, albo zostali śmiertelnie ranieni. Poza deputowaną Giffords rannych jest kolejnych dwanaście osób[24].

Gdy Jared próbuje nabić broń, świadkowie zajścia powalają go i rozbrajają. Nie ma wątpliwości, że wiele osób zawdzięcza im zdrowie lub życie. Jared chciał, aby ofiar było więcej, jednak dzielnym, rozwścieczonym ludziom udaje się przytrzymać go do chwili przybycia policji i aresztowania. Skuty kajdankami, Jared pod nadzorem dwóch funkcjonariuszy opuszcza radiowozem miejsce zbrodni.

– Chcę tylko powiedzieć, że nikt poza mną o tym nie wiedział – mówi policjantom Loughner po swoim aresztowaniu.

Pozostawia po sobie sześcioro zabitych, trzynaścioro rannych, krew ofiar na parkingu oraz szereg pytań, z których większość rozpoczyna się od „dlaczego” i „jak”. Zanim przyjrzymy się bliżej mózgowi Jareda i spróbujemy znaleźć odpowiedź na choć niektóre z nich, warto, żebyśmy zestawili jego potworny czyn z działaniami bardzo odmiennego mordercy, Erica Harrisa.

Zarówno Eric, jak i Jared to młodzi biali mężczyźni. Obaj poszli z bronią w zatłoczone miejsca, aby następnie zacząć strzelać do ludzi – i znanych sobie, i obcych. Obaj postrzegali swoje czyny jako nihilistyczne, ale i mające sens, gdy tymczasem większość osób odbiera je jako wynaturzone i bezsensowne.

Jared działał sam i był jedynym inicjatorem swojego planu. Eric miał wspólnika, jednak była to osoba z depresją, słaba i podatna na wpływy – nie ma więc wąt­pliwości, kto był siłą napędową całego zajścia. Ten duet również pozostawił po sobie rannych, zabitych, dezorientację i pełne bólu pytania.

To nie było „mistrzostwo”

Erica Harrisa nie obchodzi, że spóźni się na lekcje. Bardziej niepokoi go to, że mógłby nie zrealizować swojego harmonogramu na ten dzień. Jest wtorek, 20 kwietnia 1999 roku[25]. Harris i jego kolega Dylan Klebold mają własne plany dla nauczycieli i pozostałych uczniów szkoły średniej Columbine w Littleton w stanie Kolorado[26]. Zajrzyjmy do kalendarza Erica. Do jego osiemnastych urodzin pozostało tylko jedenaście dni, natomiast plan na 20 kwietnia wygląda następująco:

10.30 Przygotować 4 rzeczy.

11.00 Do szkoły.

11.10 Naszykować torby.

11.12 Czekać przy samochodach, szykować sprzęt.

11.16 HA HA HA[27].

Około 10.30 Eric dojeżdża w okolice skrzyżowania Chatfield Avenue i Wadsworth Boulevard, niespełna pięć kilometrów na południowy zachód od szkoły. Porzuca tam kilka toreb wypełnionych zbiornikami z propanem, puszkami z gazem pod ciśnieniem i prowizorycznymi rurobombami. Ich wybuch miał zaskoczyć policję i służby ratunkowe i odwrócić ich uwagę. Tym samym Eric miał dłużej pozostać nieniepokojony, gdy będzie przeprowadzał na terenie szkoły „apokalipsę na miarę końca świata”, którą planował od ponad roku.

O godzinie 11.10 Eric parkuje swoją trzynastoletnią szarą hondę civic na południowym parkingu szkoły. Jego wspólnik i kolega z klasy maturalnej, siedemnastoletni Dylan, zajeżdża tymczasem czarnym bmw rocznik ’82 na parking zachodni. Mężczyźni znajdują się po różnych stronach kompleksu, ale pozostają w zasięgu wzroku. Dylan zgrał swój plan działania z harmonogramem Erica. Jego „lista spraw do odhaczenia” wyglądała tamtego ranka następująco:

Wejść. O 11.09 ustawić bomby na 11.17. Wyjść.

Podjechać do parku Clement. Przygotować sprzęt.

Wrócić do 11.15.

Zaparkować samochody. Ustawić bomby w samochodach na 11.18.

Odejść. Pójść na górkę i czekać.

Po wybuchu pierwszych bomb – do ataku. Dobrej zabawy![28]

Niedługo po tym, jak Eric zjawia się na parkingu, zaczepia go Brooks Brown – kolega, z którym utrzymywał nieregularne kontakty, ale z którym był akurat w niezłej komitywie. Zaaferowany Brooks zaczyna opowiadać Ericowi, że przegapił sprawdzian z psychologii. Ten odpowiada, że nie ma to już znaczenia.

– Brooks, znów cię polubiłem. Nie zostawaj tu, idź do domu – mówi Eric[29].

Spośród tysiąca dziewięciuset czterdzieściorga pięciorga uczniów oraz blisko stuczterdziestoosobowej kadry nauczycielskiej i administracyjnej Brooks Brown jako jedyny zostanie wprost ostrzeżony i oszczędzony[30].

Eric i Dylan wyjmują z samochodów torby turystyczne, pomarańczową i niebieską, po czym zanoszą je do szkolnego bufetu. Niezauważeni, porzucają je na podłodze w pobliżu jednego ze stolików w zatłoczonym pomieszczeniu. Następnie wracają do samochodów. W obu torbach znajdują się bomby domowej roboty, do których wykonania użyto pojemników z propanem, łatwopalnego płynu, stoperów i detonatorów. Wybuch prowizorycznych ładunków ma nastąpić o godzinie 11.17, tymczasem jest już 11.14 – Eric i Dylan pozostawili sobie niebezpiecznie mało czasu na podrzucenie toreb i opuszczenie bufetu. Czas pokaże jednak, że nie było się czego obawiać.

Obaj młodzi mężczyźni siedzą teraz w samochodach, oczekując eksplozji. Liczą na to, że siła podwójnego wybuchu spowoduje zawalenie się fragmentu szkolnego gmachu na bufet. Miały zginąć setki osób. Sam wybuch zbiorników z propanem mógł pozbawić życia znaczną część spośród około pięciuset osób zgromadzonych w stołówce. Ocalałych wybiegających z budynku Eric i Dylan zamierzali zastrzelić. Taki był ich cel. Zrozumiały wyłącznie dla nich.

Na szczęście Eric i Dylan nie potrafili konstruować bomb. Żaden z nich nie umiał właściwie okablować ładunków ani prawidłowo podłączyć zapalników[31]. Wybuch nie nastąpił, a torby sportowe leżały przez cały czas na podłodze bufetu wśród setek innych plecaków i toreb.

Wobec braku eksplozji w bufecie plan Erica i Dylana zaczął się chwiać. Nie zrezygnowali jednak i przeszli do kolejnego punktu: uruchomili zapalniki czasowe przy dwóch kolejnych bombach ukrytych w samochodach. Miały one wybuchnąć, gdy na miejscu zjawią się policja, straż pożarna, pogotowie i prasa. Celem było dodatkowe zwiększenie liczby ofiar.

Tuż przed godziną 11.20 robotnicy prowadzący roboty drogowe odrzucają na bok torby, które Eric w ramach dywersji porzucił przy skrzyżowaniu. Wybucha część rurobomb i jedna puszka ze sprężonym gazem. I w tym przypadku całość konstrukcji okazuje się mierna. Zbiornik z propanem, który miał nadać eksplozji siłę, pozostaje nietknięty. Jedyny efekt to pożar traw w pobliżu. Skutkuje on przyjazdem zastępu straży pożarnej z Littleton i zawiadomieniem biura szeryfa, jednak – co logiczne – nie powoduje wzmożonej reakcji sił policyjnych.

Tymczasem Eric i Dylan ruszyli. Aby zająć pozycje strzeleckie, wspinają się na wysokie schody po zachodniej stronie szkolnego kampusu. Są uzbrojeni w strzelby o spiłowanych lufach, karabinek kaliber dziewięć milimetrów i samopowtarzalny pistolet TEC-9, cywilną wersję wojskowego pistoletu maszynowego, nazywaną przez niektórych „UZI dla skąpców”.

Gdy stało się jasne, że bomby zawiodły, pozostało strzelanie, które w pierwotnej wersji planu miało jedynie dopełnić dzieła zniszczenia. „Planu B nie było”[32] – konkluduje Dave Cullen w znakomitej syntezie zbrodni Harrisa i Klebolda zatytułowanej Columbine.

Obaj mężczyźni mają na sobie długie czarne prochowce[33] w nieco kowbojskim stylu. W wielu relacjach z tamtego dnia i w późniejszych będą one mylnie nazywane trenczami. Cóż, i jeden, i drugi typ płaszcza pozwala ukryć strzelbę na śrut czy broń długolufową. W efekcie trencze – dotąd kojarzone ze szpiegami, prywatnymi detektywami czy dziennikarzami śledczymi – dostaną łatkę ulubionej odzieży nieprzystosowanych uczniów o morderczych zapędach, którzy chcą się zemścić na rówieśnikach za złe traktowanie. Inna rzecz, że zdaniem Cullena opis ten nie odpowiada sprawcom i nie stanowi wytłumaczenia ich zbrodni. Do takich samych wniosków dojdą po przeanalizowaniu korespondencji i nagrań wideo obu mężczyzn biegli psychiatrzy i psychologowie. O tym jednak później.

– Dajesz! Dajesz! – krzyczy jeden z przyszłych zabójców[34]. Zapewne Eric, bo to on jest w tym morderczym duecie postacią dominującą.

Eric i Dylan sięgają po strzelby i broń kalibru dziewięć milimetrów. Otwierają ogień – w pierwszej kolejności do uczniów jedzących na trawie lunch. Richard Castaldo zostaje raniony, Rachel Scott ginie od strzałów w klatkę piersiową i głowę. Trzech kolejnych uczniów idzie akurat schodami w stronę sprawców. Eric wielokrotnie wypala do nich z karabinku hi-point. Danny Rohrbough ginie na miejscu, Lance Kirkland otrzymuje cztery rany postrzałowe – od klatki piersiowej po stopę. Sean Graves próbuje uciekać, ale pada, raniony, nie zdążywszy się oddalić.

Podczas rzezi na szkolnym kampusie sprawcy co pewien czas będą odpalać kolejne rurobomby – spośród ich wyrobów to one okazały się najmniej zawodne. Na razie rzucają je w stronę trawnika i ciskają wysoko na dach. Później, dla zabawy, będą rozrzucać je po całej szkole.

Kolejni uczniowie ruszają biegiem przed siebie, próbując uciec z trawnika. Jeden z nich, Mark Taylor, zostaje poważnie raniony. Michael Johnson, choć także postrzelony, zdoła dotrzeć do niewielkiej szopy służącej za składzik. Wcześniej schroniło się w niej już kilka innych osób[35].

Strzelcy opuszczają pozycję. Jeden z nich podchodzi do leżącego na ziemi rannego Lance’a Kirklanda. Chłopak, osłabiony upływem krwi i zdezorientowany, chwyta stojącą przy nim postać za nogawkę i prosi o pomoc.

– Jasne, pomogę ci – odpowiada właściciel nogawki, po czym strzela Lance’owi w twarz[36].

Pomimo licznych ran Lance przeżyje.

Eric, przywódca w duecie i bardziej krwiożerczy z dwóch sprawców, rusza schodami w górę, śmiejąc się. Z wysokości dostrzega uciekającą Anne Marie Hoch­halter. Oddaje strzały. Dziewczyna pada, kilkakrotnie raniona. Od początku masakry w szkolnym kampusie nie minęło jeszcze pięć minut.

– Tak jak zawsze chcieliśmy! Mistrzostwo! – woła jeden z zabójców[37].

Zauważywszy wewnątrz budynku, przy zachodnim wyjściu, dyżurną Patti Nielson i ucznia Briana Andersona, jeden ze sprawców oddaje kolejne strzały. Naboje roztrzaskują metal i szkło – ich odłamki wbijają się w klatkę piersiową Briana oraz w rękę, ramię i kolano Patti.

Eric patrzy teraz w stronę południowego parkingu i natychmiast zauważa funkcjonariusza biura szeryfa Neila Gardnera. Nie jest to trudne – mężczyzna ma na sobie jasnożółty uniform tak zwanego funkcjonariusza społecznego.

Gardner wysiada właśnie z radiowozu; jest oddalony o mniej więcej sześćdziesiąt metrów. Eric strzela do niego około dziesięciu razy, ale chybia. Kule trafiają w zaparkowane za Gardnerem samochody. W tym momencie karabinek Erica zacina się. Gdy ten mocuje się z bronią, Gardner oddaje w jego stronę cztery strzały. I on jednak chybia celu. Harrisowi udaje się tymczasem odblokować broń. Zaczyna znów strzelać w stronę funkcjonariusza, ale kolejny raz nie trafia. Następnie przez strzaskane drzwi zachodniego wejścia wycofuje się do budynku szkoły.

Jest godzina 11.26. Pozostając wewnątrz budynku, Eric prowadzi wymianę ognia z Gardnerem i drugim funkcjonariuszem, który tymczasem przybył ze wsparciem. Po chwili zabójcy znikają w głębi szkoły. Funkcjonariusze, zgodnie z otrzymanym rozkazem, nie idą za nimi.

Eric i Dylan kręcą się teraz po bibliotecznym korytarzu, oddają przypadkowe strzały i śmiejąc się, rozrzucają kolejne rurobomby.

Kilka minut później wchodzą do biblioteki, gdzie ukrywa się pięćdziesięcioro sześcioro przerażonych uczniów. Eric natychmiast wycelowuje w ladę rejestracyjną i pociąga za spust. W powietrze wzbijają się drzazgi. Trafiony zostaje uczeń skulony za kserokopiarką ustawioną przy końcu lady. Bezlitosny duet morderców przemieszcza się teraz w stronę okien biblioteki, po drodze z zupełną nonszalancją raniąc i zabijając kolejnego ucznia.

Odłamki szkła sypią się z okien, gdy Eric i Dylan strzelają przez nie do uczniów uciekających w głąb kampusu. Kampusu, który obaj dobrze znali. Policja i funkcjonariusze biura szeryfa odpowiadają ogniem, próbując przez okna trafić napastników. Ci, zanim wycofają się na drugi koniec biblioteki, z dala od okien, oddadzą strzały do jeszcze ośmiorga uczniów. Czworo z nich umrze.

Eric i Dylan zawracają w stronę wejścia do biblioteki. Ten drugi roztrzaskuje po drodze szklaną gablotę. Zaraz potem postrzelonych zostanie kolejnych ośmioro uczniów – troje zginie. Wszędzie leżą zwłoki, umierający, ranni i kulący się ze strachu. „Juuuhuuu!” – krzyczy na ich widok jeden z zabójców.

Jest 11.34. Eric i Dylan stoją pośrodku pomieszczenia. Przeładowują broń i mierzą do uczniów, którzy znajdują się najbliżej. Czworo z nich zostaje trafionych. Dwoje umiera. W ciągu zaledwie siedmiu i pół minuty w bibliotece zamordowanych zostaje dziesięć osób, a kolejnych sześć odnosi rany.

Po kilku minutach sprawcy opuszczają bibliotekę i ruszają przed siebie korytarzem. Mijają sale laboratoryjne i klasy fizyczno-przyrodnicze. Przez przeszklenia w drzwiach zerkają do wnętrz kolejnych pomieszczeń. Widzą ukrywających się uczniów, ale idą dalej. Są jak średniowieczne wyobrażenia śmierci – z tą tylko różnicą, że zamiast kos trzymają w dłoniach broń palną. Swoje ofiary dobierają z wyrachowaniem i losowo. Oddają we wnętrzu szkoły przypadkowe strzały, nawet w pustych salach. Rozrzucają także kolejne rurobomby, wywołując kilka wybuchów.

Około godziny 11.48 kierują się w stronę bufetu. Eric przyklęka na schodach, unosi karabinek i kilka razy strzela do sportowej torby, w której pozostawił dziesięciokilogramową bombę propanową domowej roboty. Zbiornik z gazem wciąż jednak nie wybucha.

Eric i Dylan rozglądają się po opuszczonych stolikach. Sięgają po dwie porzucone butelki wody i piją.

– Dziś kończy się świat – zaczyna górnolotnie jeden z nich. – Dziś jest dzień naszej śmierci[38].

Duetowi sprawców udaje się w końcu wywołać pożar w bufecie. Zajmuje się jeden ze zbiorników z łatwopalną cieczą. W suficie uruchamiają się zraszacze przeciwpożarowe. Duże ładunki na bazie propanu nigdy nie wybuchły.

Eric i Dylan znów wędrują korytarzami. Zahaczają o strefę administracyjną, zaglądają do kuchni, potem kierują się z powrotem do bibli­oteki na piętrze. Lista ofiar jest już w tym momencie zamknięta – dwanaścioro uczniów i jeden nauczyciel, do tego dwadzieścioro czworo rannych. To znacznie mniej, niż marzyło się sprawcom, którzy liczyli, że liczba zabitych pójdzie w setki. Gdyby którykolwiek z nich miał pojęcie o zapalnikach i konstruowaniu bomb, zginęłaby zapewne większość spośród pięciuset uczniów, którzy tamtego dnia jedli w szkole lunch.

Jest godzina 12.08, Eric i Dylan po raz ostatni wchodzą do biblioteki. Oddają przez okna jeszcze kilka strzałów w stronę policji i oczekujących ratowników medycznych. Następnie przemieszczają się w kierunku regałów stojących na południowo-zachodnim krańcu sali. Jeden z mężczyzn wsuwa skrawek materiału do butelki z łatwopalnym płynem i podpala go. Butelkę odstawia następnie na biblioteczne biurko. To przedostatni akt przemocy Erica i Dylana – ostatnim będzie samobójstwo. Każdy z mężczyzn przystawia sobie broń do głowy i pociąga za spust. Tymczasem drewniane biurko zajmuje się od koktajlu Mołotowa. Alarm przeciwpożarowy wyje tak głośno, że zagłusza wszystko.

„Nieformalne określenie”

Choć w bestialstwach, których dopuścili się Jared i Eric, można dostrzec wiele cech wspólnych, nieprawidłowość działania mózgów obu mężczyzn miała całkowicie różny charakter. Odmienne były ich intencje związane z morderstwami i ich stany umysłu – zarówno przed popełnieniem zbrodni, jak i w trakcie tego czynu. Jeden oderwał się od rzeczywistości, drugi tymczasem nie miał żadnych urojeń i w sposób czytelny odróżniał dobro od zła. Jeden był chory psychicznie, drugi – jeśli posłużymy się nomenklaturą Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego (APA) – cierpiał na zaburzenie osobowości. Większość neurobiologów i badaczy z obszaru psychologii mówiłaby tu jednak o psychopatii.

Eric dostarczył bardzo przekonujących dowodów na obecność cech psychopatycznych w dużym natężeniu. Choć pojmował różnicę między dobrem i złem, zdawał się nie mieć sumienia. Jego brak w parze z pogardą wobec niemal wszystkich może być, jak się przekonaliśmy, niezwykle niebezpieczny. Jared, gdy zabijał, był formalnie niepoczytalny. Eric, popełniając takie same czyny, był poczytalny.

Tyle że „poczytalny” i „niepoczytalny” to pojęcia prawne, nie definicje naukowe czy medyczne. Wobec faktu, że badacze natrafiają na kolejne oznaki różnic między mózgami zabójców i niezabójców, część naukowców przychyla się do opinii adwokatów utrzymujących, że akty przemocy popełniane przez poczytalnych formalnie zabójców – w tym psychopatów – można wytłumaczyć zaburzeniami struktury i funkcji ich mózgów.

W 2010 r. wydawcy czasopisma naukowego „Scientific American Mind” poprzedzili artykuł zatytułowany „Wewnątrz umysłu psychopaty”[39] zapowiedzią: „Neurobiologowie odkryli, że niektórzy mordujący z zimną krwią wcale nie są złymi ludźmi”.

Nie są złymi ludźmi? „Cierpią na skutek nieprawidłowości mózgu – czytamy dalej – która popycha ich ku światu bez emocji”. Biedaczki! – mogą drwić cynicy po przeczytaniu takiego wstępu. Sceptycy będą zastanawiać się, czy wkrótce nie zaczniemy czytać o „nie złych” seryjnych zabójcach Tedzie Bundym i Johnie Waynie Gacym, „nie złym” mordercy Richardzie Kuklinskim czy „nie złym” sprawcy masowej rzezi Ericu Harrisie. Wszyscy oni przecież wyraźnie przejawiali cechy zdradzające psychopatię.

Prowokacyjne wprowadzenie do artykułu Kenta A. Kiehla i Joshuy W. Buckholtza bez wątpienia przykuwa uwagę czytelnika, jednak robi to za pomocą stwierdzenia, które wielu uznałoby za skandaliczne. Na obronę autorów należy dodać, że istotnie donoszą oni o kolejnych dowodach potwierdzających związek między fizycznymi nieprawidłowościami mózgu a stosowaniem przemocy. Czy jednak te zaburzenia czynią sprawców złymi? Jaka poza tym zachodzi tu korelacja? Czy określone nieprawidłowości są przyczyną stosowania przemocy? Czy zrozumienie procesów zachodzących w mózgach psychopatów i bezlitosnych morderców usprawiedliwia tezę, że „nie są oni złymi ludźmi”? Bycie dobrym lub złym to kwestia osądu moralnego, który bywa słabiutko umocowany w prawie. Dyskusja o tym, czy ktoś jest szlachetny czy nikczemny, nie ma charakteru naukowego. Natomiast ustalenia naukowe, jeśli zostaną uznane za rzetelne, mogą w istotny sposób przełożyć się na kwestie prawne.

Znajdą się tacy, którzy w tym momencie pokręcą tylko głową, bo zachowania morderców uważają za niewytłumaczalne. Nie będą czuli potrzeby dalszego poszukiwania wyjaśnień i nie będą dążyli do głębszego zrozumienia. Jeszcze inni, kiedy słyszą o osobach takich jak Jared, Eric czy zabójca ze szkoły podstawowej w Newtown, Adam Lanza, natychmiast określają ich pogardliwie jako „psycholi”, „psychicznych” czy „psychozabójców”.

„Psychicznym”, jak podpowiada słownik, nazywamy potocznie kogoś, kto „zachowuje się w sposób wzbudzający strach lub gwałtowny”. Gdyby wyraz ten miał tylko jedno znaczenie, moglibyśmy mówić tu o względnie przydatnej definicji. Sęk w tym, że dla wielu osób pierwsze znaczenie zlewa się z drugim: „obraźliwe określenie osoby chorej psychicznie”.

Użytkownicy słownika języka angielskiego Merriam-Webster dowiedzą się, że psycho („psychiczny”, „psychol”) to „nieformalne określenie osoby zaburzonej lub psychopatycznej”.

Wobec tego typu obiegowych diagnoz, przywoływanych po każdej masowej strzelaninie lub innym odrażającym akcie przemocy, nie dziwi, że media nieustannie wracają do pytań: „Jak i dlaczego dochodzi do takich rzeczy?”, „Kto jest za to odpowiedzialny?”. Nic dziwnego też, że tak wiele osób w znikomym lub zerowym stopniu rozumie motywacje i popędy zabójców. Niedorzeczność ich czynów jest tak przytłaczająca i tak głęboko przeczy logice większości ludzi, że aż prosi się, aby wszystkich sprawców wrzucić do jednego worka i zaszufladkować jako „psycholi”. Na pozór zdaje się to rozsądne. To łatwy wybieg pozwalający ogółowi społeczeństwa nadać jakikolwiek sens całkowicie bezsensownej – w jego odczuciu – zbrodni.

Istotnym problemem jest nagminne mylenie psychotyczności z psychopatią. Są to tymczasem dwa niepowiązane terminy używane przez fachowców do opisania dwóch bardzo odmiennych typów umysłowości. Termin „psychotyczny” odnosi się do psychoz, kluczowego składnika chorób psychicznych, na przykład schizofrenii, na którą cierpiał Jared Loughner. Zarówno przed strzelaniną w Tucson, jak i w jej trakcie wykazywał on modelowe symptomy psychozy: obłęd skutkujący utratą kontaktu z rzeczywistością, halucynacje, urojenia, a także dezorganizację myśli, sposobu wysławiania i zachowania.

W kulturze popularnej słowo „psychol” stanowi nietrafiony i mylący zlepek obraźliwego określenia osoby chorej psychicznie i terminu opisującego kogoś o cechach psychopatycznych. Tymczasem psychopatia to nie szaleństwo. Osoby takie jak Eric Harris, o wyraźnych, uderzających wręcz cechach psychopatycznych, pozostają w świetle prawa poczytalne. Bez trudu zwodzą rodzinę, przyjaciół, urzędników sądowych, a czasem nawet osoby zawodowo zajmujące się zdrowiem psychicznym, jeśli te nie miały możliwości wystarczająco dogłębnie ich zbadać.

Zamęt nazewniczy po części bierze się stąd, że niekiedy – jak dowodzą przypadki Jareda i Erica – osoby psychotyczne popełniają tego samego rodzaju zbrodnie co psychopatyczni przestępcy. Różnica polega na tym, że mordujący psychopata (zabójcy zwykle są mężczyznami) wie, co robi, i ma świadomość, że jest to złe. Ma on kontakt z rzeczywistością, a przy tym może czerpać ze swoich działań przyjemność. Świadkowie twierdzili, że Eric w trakcie rzezi śmiał się i sprawiał wrażenie osoby, która doskonale się bawi.

Osoba psychotyczna – przeciwnie: działa na zasadzie reakcji na urojenia lub często paranoidalne myśli, tak jak Jared owładnięty obsesją na punkcie kongresmenki Giffords po tym, jak poczuł się przez nią znieważony. A wszystko dlatego, że nie otrzymał odpowiedzi na pytanie. „Czym jest rząd, skoro słowa nic nie znaczą?” – osoba psychotyczna jest oderwana od rzeczywistości. Nie potrafi odróżnić zdarzeń zachodzących wokół od tego, co dzieje się wyłącznie w jej głowie. Teoretycznie, na gruncie czysto prawnym, takie osoby nie powinny być pociągane do odpowiedzialności za swoje czyny. Są to ludzie chorzy w rozumieniu medycznym – cierpiący na zaburzenia pracy mózgu. W chwili popełniania zbrodni nie mają świadomości, że dopuszczają się czegoś odrażającego. Często jednak w sądzie chorzy psychicznie zabójcy traktowani są na równi z psychopatami, którzy doskonale wiedzą, co robią, ale za nic mają społeczne normy.

Jeśli chcemy wierzyć, że podobnym tragediom uda się w przyszłości zapobiegać, musimy nauczyć się uprzedzać Ericów Harrisów, Jaredów Loughnerów i Adamów Lanzów tego świata. Konieczne będzie docieranie do nich, zanim zdążą uknuć swoje zabójcze plany. Aby mogło tak się stać, zarówno wychowawcy, jak i fachowcy z obszarów psychologii i psychiatrii muszą lepiej wykorzystywać programy wykrywania chorób psychicznych. Neurobiologowie natomiast muszą zdobywać więcej danych na temat nieprawidłowości obecnych w mózgu. Tylko wtedy będą w stanie przyczynić się do redukowania zachowań przestępczych.

Jared nie stosował przemocy, póki nie wyciągnął pistoletu i nie wystrzelał pełnego magazynka w stronę ludzi zgromadzonych przed marketem. Powód, dla którego to zrobił, tkwi w jakimś punkcie jego paranoidalno-schizofrenicznego mózgu – czy może raczej w ciągu punktów.

Wiemy, gdzie i kiedy Loughner zdobył narzędzie zbrodni – kupił je legalnie w sklepie z bronią pod Tucson we wtorek 30 listopada 2010 r. Nie wiemy natomiast, kiedy i jak stał się osobą chorą psychicznie. Pewne jest tylko to, że choroba wykształciła się na długo przed tym, jak postrzelił dziewiętnaścioro ludzi, a sześcioro z nich zabił. Zaburzenia Jareda mogły mieć swój początek ponad dwadzieścia dwa lata wcześniej – gdy jego mózg rozwijał się na etapie życia płodowego. Pod koniec okresu nastoletniego i tuż po dwudziestych urodzinach objawy schizofrenii paranoidalnej były już u niego czytelne i oczywiste.

W miesiącach poprzedzających atak zachowanie i procesy myślowe Jareda stały się nierówne, a jego objawy gniewu – alarmujące. „Obawiałam się, że zaczął brać metamfetaminę albo coś w tym rodzaju…” – wyznała później matka mężczyzny[40].

Loughner zakłócał zajęcia w college’u i ostatecznie został z niego wyrzucony. Jego ojciec, zaniepokojony, skonfiskował strzelbę syna i odmawiał mu niekiedy dostępu do rodzinnego samochodu. Kiedy jednak próbował porozmawiać z Jaredem w dniu ataku, ten po prostu wyszedł.

„Czasem słyszeliśmy jego głos dobiegający z pokoju, jakby z kimś rozmawiał – wspominała matka[41]. – Wyglądał czasem tak, jakby zwracał się do kogoś, kto stał przed nim… Nie potrafię tego wyjaśnić”.

Wyjaśnienie jest tu oczywiście takie, że Jared miał omamy spowodowane chorobą mózgu. Chorobą dobrze znaną, ale niesłychanie złożoną i wciąż słabo rozumianą, która zazwyczaj daje o sobie znać pod koniec okresu nastoletniego lub we wczesnej dorosłości.

Jared cierpiał na nią już w 2010 r., gdy w listopadowy wtorek kupował pistolet Glock. Nie ma wątpliwości, że był chory również później, 8 stycznia 2011 r., gdy jechał taksówką na parking przed supermarketem Safeway w Tucson. Był chory, gdy umieszczał w uszach stopery, przygotowując się do oddania strzałów, i gdy o godzinie 10.10 wypalał do deputowanej Giffords i do osób stojących wokół niej. Niewykluczone, że choroba rozwijała się u niego na długo przed tym, zanim jej objawy stały się zauważalne dla znajomych i rodziny. Wiele czynników, na które wystawieni byli Jared i jego matka – ot, choćby wirus grypy i inne drobnoustroje – mogło wejść w interakcję z odziedziczonymi genami, co poskutkowało schizofrenią paranoidalną. Spektrum bodźców, które stymulowały rozwój tej choroby, sięga od infekcji przebytych przez matkę, jej stresu przedporodowego, po nieodreagowane urazy z dzieciństwa Jareda.

Przyczyna schizofrenii pozostaje nieznana, jednak wielu badaczy sądzi, że choroba jest zaburzeniem neurorozwojowym. Mogłoby to tłumaczyć, dlaczego jej symptomy stają się widoczne w okresie nastoletniości lub wczesnej dorosłości. Podejrzewa się, że wzajemne oddziaływanie genów, z którymi rodzą się osoby takie jak Jared, i czynników środowiskowych może odpowiadać za nieprawidłowości w strukturze i funkcjach mózgu.

Przykładowo, gdy w 2013 r. Jong H. Yoon i jego współpracownicy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis poddali badaniu fMRI osiemnaście osób ze schizofrenią i dziewiętnaście osób niechorujących na nią, stwierdzili obniżoną aktywność w korze przedczołowej u osób chorych[42].

Komórki w tej części mózgu, znajdującej się najbliżej twarzy, są ściśle związane z wyższymi czynnościami psychicznymi. Współkształtują naszą zdolność doboru priorytetów, snucia planów, tworzenia strategii i przewidywania konsekwencji naszych działań. Badacze mówią tu zbiorczo o „funkcjach wykonawczych”. Kora przedczołowa, jak się później przekonamy, zostaje także dotknięta w przypadku psychopatii i innych zaburzeń.

Podczas gdy ten organ u osób ze schizofrenią przejawia obniżoną aktywność, inna część ich mózgów zdaje się ponadprzeciętnie aktywna. Mowa tu o istocie czarnej znajdującej się głęboko w mózgu i przynależącej do śródmózgowia. Badacze zauważyli, że łączność między korą przedczołową a istotą czarną była w grupie osób ze schizofrenią słabsza. Jak nietrudno domyślić się po nazwie, komórki mózgowe istoty czarnej są zabarwione pigmentem. To dlatego po łacinie nazwano je substantia nigra, co tłumaczymy jako „istota czarna”. Źródłem ich barwy jest melanina, pigment wytwarzany podczas produkowania przez neurony dopaminy. Ta ostatnia jest neuroprzekaźnikiem mającym wpływ na rozwój schizofrenii. Leki przeciwpsychotyczne przepisywane w leczeniu schizofrenii wchodzą w interakcję właśnie z mechanizmami sygnałowymi opartymi na dopaminie.

Innym schorzeniem powiązanym z istotą czarną jest choroba Parkinsona. U osób cierpiących na nią liczba neuronów zabarwionych pigmentem spada. Ich ubytek, a tym samym spadek produkcji dopaminy, wpływa na pracę sąsiedniej części mózgu zwanej prążkowiem. Z kolei prawidłowe funkcjonowanie jego komórek zależy od dopływu dopaminy. Łączność między prążkowiem a istotą czarną może także odgrywać pewną rolę w schizofrenii. Wyniki badań sugerują, że u osób chorujących na nią komunikacja między tymi obszarami jest „rozstrojona”[43]. Ponadto badanie wykazało korelację między stopniem psychotyczności danej osoby a bliskością powiązania jej prążkowia z istotą czarną. Aby nabrać pewności, że rezultat ten odzwierciedla ogólną prawidłowość dotyczącą schizofrenii, badania trzeba będzie powtórzyć na większej próbie. Pojawia się jednak prawdopodobieństwo, że to obwód neuronalny łączący korę przedczołową z jądrami tłumaczy współistnienie psychoz i zaburzonych wzorców myślowych cechujących schizofrenię. Różne sieci nerwowe spajające te same obszary mózgu, ale przebiegające odmiennymi trasami, bywają zaangażowane w choroby psychiczne i zaburzenia osobowości takie jak psychopatia.

Rutynowo popełniany w Ameryce błąd niebadania osób takich jak Jared oznacza zaprzepaszczanie szansy. Szansy na to, byśmy uzyskali pełniejszy wgląd w anormalne zachowania. Nikt nie wie, czy kora przedczołowa Jareda wykazywała obniżoną aktywność, a jądra podstawne jego mózgu – wyższą w porównaniu z osobami zdrowymi. Nie wiemy, czy Loughner, jak niektóre osoby ze schizofrenią, ma w pewnych obszarach kory mózgowej mniej istoty szarej ani czy komory jego mózgu nie są nieco powiększone – co także obserwowano u chorych. Ani jego, ani innych więźniów zakładów karnych nie można przymuszać, by zgłosili się do badań.

W pierwszej chwili nasuwa się myśl, że mniejsza objętość mózgu to efekt ubytku komórek mózgowych. Może ona jednak oznaczać mniejsze neurony. Także zmniejszona objętość w obszarze kory może być spowodowana obniżoną gęstością splotów połączeń między komórkami mózgowymi[44]. Wypustki neuronów, odbierające i wysyłające sygnały do innych komórek, nazywamy aksonami i dendrytami. Wraz z drugim typem komórek mózgowych, zwanym glejem, tworzą one zawiłą i niezwykle złożoną sieć procesów – neuropil. To właśnie w tej misternej siatce jest jakimś sposobem realizowana znaczna część komunikacji międzykomórkowej odpowiadającej za myślenie i czucie. Łatwo sobie wyobrazić, że zredukowanie tej struktury poważnie zaburzy procesy myślowe.

Przed zamachem Jared nie był nigdy leczony lekami przeciwpsychotycznymi. Odnośnie do badań nad schizofrenikami trzeba poczynić jedno zastrzeżenie – w odróżnieniu od Jareda wielu spośród badanych przyjmowało leki przeciwpsychotyczne zarówno przed stycznością z naukowcami, jak i w jej trakcie. Czy krótko- lub długotrwałe działanie silnych neuroleptyków może być przyczyną zmian w mózgu obserwowanych u tych chorych? Naukowcy specjalizujący się w tej dziedzinie, jak Jong H. Yoon i jego współpracownicy, uznają taką możliwość i przyznają, że zakres ich badań należałoby rozszerzyć o osoby, które nie otrzymywały jeszcze leków. Jednocześnie wiemy, że przeszło sto dwadzieścia badań przeprowadzonych w ostatnich czterech dekadach wykazało nieprawidłowości neurobiologiczne w mózgach schizofreników, którzy nie otrzymali nigdy ani jednej dawki leku przeciwpsychotycznego[45]. Wyglądałoby więc na to, że są mocne dowody na istnienie fizycznych różnic między mózgami schizofreników i osób zdrowych. Niestety, to nie takie proste.

Okazuje się, że anomalie mózgu wiązane ze schizofrenią nie ograniczają się wyłącznie do niej. Pojawiają się także u osób z chorobą Parkinsona i innymi schorzeniami, a nawet u osób zdrowych[46]. Jak się później przekonamy, niektóre odmienności kojarzone z mózgami psychopatów można napotkać u osób o nielicznych cechach psychopatycznych. Ustalenia biologiczne często nie pozwalają uzyskać zero-jedynkowego obrazu.

Choć wiemy, że mózg Jareda różni się od mózgu przeciętnej zdrowej osoby, to potwierdzono, że reaguje on na leki przeciwpsychotyczne – jedyny dostępny nam środek pozwalający leczyć urojeniowe zaburzenia myślenia, które w jego przypadku doprowadziły do śmierci sześciorga osób, złamania trzynastu życiorysów i ogromnego cierpienia rodzin i przyjaciół ofiar. Zatrzymanie Jareda poskutkowało z czasem sądowym nakazem przyjmowania takich leków. Dopiero pod ich wpływem Loughner zaczął pomału uświadamiać sobie, jak potwornego czynu się dopuścił.

Jareda oskarżono o zabójstwo, usiłowanie zabójstwa i usiłowanie zamachu na członkinię Kongresu. W efekcie szesnastogodzinnego wywiadu psychiatra i psycholog zdiagnozowali u niego schizofrenię paranoidalną. Loughner, jak donieśli biegli, miał urojenia i omamy. Jego myśli były nieuporządkowane, losowe i dziwaczne. W sierpniu 2012 r., aby uniknąć kary śmierci, przyznał się do dziewiętnastu zarzucanych mu czynów i otrzymał wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Poddał się nakazanemu przez sąd leczeniu przeciwpsychotycznemu w federalnym ośrodku medycznym dla osadzonych w Springfield w stanie Missouri[47].

Psycholog sądowy J. Reid Meloy bada zbrodnie, których na przestrzeni ostatnich pięciu dekad dopuścili się masowi zabójcy, zarówno dorośli, jak i nastoletni. „Większość dorosłych zabójców masowych ma historię leczenia psychiatrycznego, większość także jest pod wpływem psychozy w chwili dokonywania zabójstw” – mówił Meloy w 2007 r. w wywiadzie dla National Public Radio[48]. Do niepsychotycznej mniejszości sprawców zaliczają się osoby takie jak Dylan Klebold – cierpiące na depresję i chcące wciągnąć innych na swoją samobójczą drogę. Kolejną mniejszość stanowią tu takie osoby jak Eric, a więc posiadające liczne cechy psycho­patyczne.

Powszechnie przyjmuje się większe prawdopodobieństwo stosowania przemocy u schizofreników niż u osób niechorujących na schizofrenię. Kryminolog Adrian Raine przywołuje tu wyniki badań z całego świata wskazujące, że osoby ze schizofrenią dopuszczają się aktów przemocy częściej niż osoby zdrowe[49]. „Związek między przemocą a schizofrenią jest wyraźny” – konkluduje w swojej książce The Anatomy of Violence (Anatomia przemocy), choć potem łagodzi nieco stanowisko, stwierdzając: „[…] prawdą jest, że większość schizofreników nie jest groźna – nie zabija i nie stosuje w sposób powtarzalny przemocy”.