To nie jest amerykański film - Nadia Szagdaj - ebook + książka

To nie jest amerykański film ebook

Nadia Szagdaj,

4,2

Opis

Matka Oliwii zostaje porwana. Rodzina dostaje żądanie okupu, ale po pewnym czasie porywacze milkną. Policja jest bezradna. Kiedy wszyscy tracą już nadzieję, kobieta się odnajduje. Nikt nie wie, co przeżyła, ponieważ uparcie milczy i odmawia współpracy z policją. Oliwia próbuje skłonić matkę do złożenia zeznań. Nie zdaje sobie sprawy, że teraz to jej grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.

Rozpoczyna się zabójcza gra, w której nikt nie jest tym,  za kogo się podaje…

 


 

Nadia Szagdaj – urodzona w 1984 roku we Wrocławiu. Z wykształcenia wiolonczelistka i śpiewaczka operowa, z pasji – pisarka. Związana również z fotografią, filmem i radiem. Autorka serii kryminałów retro o błyskotliwej detektyw Klarze Schulz oraz thrillera Love. Laureatka plebiscytu 30 Kreatywnych Wrocławia, dwukrotnie nominowana do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus” oraz do Nagrody Kulturalnej Gazety Wyborczej „Warto”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (43 oceny)
22
13
5
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści
Strona tytułowa
Dedykacja
Motto
Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Epilog
Podziękowania
Strona redakcyjna

Mojej siostrze Hance

Lecz jeśli zechcesz uprawiać łyżwiarstwo

Na cienkim lodzie nowoczesnego życia,

Wlokąc za sobą nieme zarzuty,

Płynące z miliona oczu wypełnionych łzami,

Nie zdziw się, kiedy pęknięcie

Pojawi się tuż pod twoimi stopami

Roger Waters

Prolog

Od siedzenia boli mnie kręgosłup. W ciągu ostatniej godziny spacerowałam kilka razy w tę i z powrotem. Ale ile można spacerować po pokoju dwa na dwa? Od światła jarzeniowego dwoi mi się w oczach. Łapie mnie kolejny atak duszności i mam wrażenie, że za chwilę dopadnie epilepsja. Jeszcze ten odgłos. Jedna z żarówek siada. Nie dość, że bzyczy, to jeszcze ten telefon, który dzwoni jak oszalały. Słyszę go od trzech godzin. Uporczywy, przenikliwy, odbierający zmysły. I nikt się nie zjawia. Przy kolejnym ataku duszności kładę się na podłodze. Szara wykładzina, która pamięta lata osiemdziesiąte, śmierdzi. Robi mi się niedobrze. Poza tym ciągnie od ziemi, a ja mam na sobie tylko piżamę i marynarkę brata, którą dostałam, zanim wsadzili mnie do radiowozu.

– Nic się nie martw. Zaraz się tym zajmę – powiedział i zamknęły się za nim drzwi szpitalnego pokoju. On został tam, a mnie wystawiono szybką diagnozę: „zdrowa”, po czym zabrano tutaj. Przynajmniej jego stan wyraźnie się polepszył. To dobrze, bo ostatnią rzeczą, jakiej bym sobie życzyła, to żeby coś mu się stało.

Znów okrutny telefon. Zatykam uszy. Tego po prostu nie da się znieść. Nie wiem, czy robią to celowo, czy nie… Jeśli mają zamiar doprowadzić mnie do obłędu, to są na dobrej drodze. Muszę to stwierdzić, jako psycholog i psychoterapeutka. Teraz powiem wszystko, choć przez jakiś czas nie miałam zamiaru w ogóle z nimi rozmawiać. Najważniejsze, że mój prawnik już jedzie, ale ja przecież nie mam nic do ukrycia. Oczywiście jeśli zechcą, przytrzymają mnie tu dłużej. Dobrze, zgodzę się na to, jeśli zamienią mi ten pokój na celę z łóżkiem i czymś do przykrycia się, co nie śmierdzi jak wykładzina. Pewnie i tak nie zasnę po tym, co się stało, chyba że dadzą mi coś na uspokojenie.

Klamka drzwi szczęka głośno. Nowy dźwięk sprawia, że podskakuję. Do pokoju wchodzi policjantka. Znam ją. To aspirantka Sikora.

– Pani Olu – zaczyna. – Proszę usiąść.

Wyraża się oficjalnie, jak zawsze, ale z dużą dozą współczucia. Siadam, tak jak każe.

– Czy podzieli się pani ze mną wspomnieniami z ostatnich kilku godzin? Może tygodni? – pyta.

– Co z nim? – odpowiadam pytaniem.

– Proszę się teraz przejmować sobą, nikim innym – zbywa mnie.

– Znaleźliście go? Żyje?

Patrzy na mnie zatroskanym wzrokiem.

– Szukamy.

– Jak szukacie? Chodzicie po lesie? Zaglądacie pod kamienie? Tak szukacie, jak tych, którzy…

– Szukamy z powietrza – wchodzi mi w słowo.

Zapada cisza. Zakrywam twarz dłońmi, żeby nie widziała moich łez.

– Szukacie zwłok?

Sikora nie odpowiada. Po chwili podejmuje kolejną próbę.

– Jeśli go znajdziemy, on także będzie musiał odpowiedzieć na parę pytań, bo przekroczył swoje uprawnienia. Chyba pani o tym wie, prawda? Chciał dobrze, rozumiem to. Ma więc pani okazję zacząć za niego i ułatwić nam wszystkim zrozumienie całej sytuacji. Proszę…

– Zgoda – odpowiadam krótko. – Powiem, jak było, tylko wyłączcie ten cholerny telefon.

I

Mama jest w kuchni – powiedział ojciec. Siedział na brzegu mojego łóżka od jakiegoś czasu. – Oliwia – szeptał, to znów milkł na chwilę. Gdy po kilku minutach zdecydowałam się otworzyć oczy, oznajmił, że matka wyszła z pokoju.

– Dobrze, dziękuję – odparłam i znów przymknęłam oczy. Byłam naprawdę zmęczona ostatnimi dziesięcioma dniami.

– Widzę, że się naprawdę przejęłaś – stwierdził obruszony moim brakiem zainteresowania.

– Jestem zmęczona.

– Ola…

– Wolę Oliwia, jeśli pozwolisz – wtrąciłam. – Sam nadałeś mi takie imię i chciałabym być tak nazywana – skwitowałam jego żachnięcie.

– Rozumiem, że nie masz ochoty na rozmowę – zaczął spokojnie, ale widziałam, że w środku już się gotuje. – Postaraj się jednak dzisiaj być dobrą córką. Nie dla mnie. Dla niej, dobrze?

– A więc zwykle jestem złą córką? – Otworzyłam szerzej oczy. – To dlatego, że w wieku ponad trzydziestu lat znów z wami mieszkam? A mój brat, który nawet nie próbował się wyprowadzić? On także jest złym synem czy może to się tyczy jedynie niedoszłych panien młodych? – Od razu się rozbudziłam.

– Nie chcę się kłócić. I nie przeszkadza mi, że wróciłaś do domu. Mnie noga powinęła się nie raz, nie dwa. Wiem, że jest ci ciężko. Ale cię wspieram. A swoje poświęcenie ty i twój brat udowodniliście w ciągu ostatnich dni. Podziwiam wasze zaangażowanie w... Bo ja byłem na skraju wytrzymałości… – Umilkł na dłuższą, niezręczną chwilę. – Wiesz, jak jest na co dzień – skwitował. – Matka ma trudny charakter, ale to, przez co przeszła… – Łzy napłynęły mu do oczu. – Po prostu się postaraj.

Westchnęłam.

– Postaram się być przykładną córką – burknęłam.

Matka nie była łatwym partnerem do życia. Może dlatego ojciec chętniej spędzał czas ze znajomymi? I to wcale nie w realu, a wirtualnie, każdego wolnego dnia przekopywał Facebooka i komentował zdjęcia, angażował się w politykę, która wcale go nie interesowała, czy klepał w klawiaturę na czacie. Wydawałoby się, że taki ktoś odbiera emocje w postaci zer i jedynek. Może była to jedynie bariera ochronna przed zetknięciem z rzeczywistością? Tonem głosu, zapachami, mową ciała? Ale to, co spotkało matkę, naprawdę go rozbiło. A mnie bardziej poruszył widok łez w jego oczach niż to, co się stało.

– Mama przeszła przez piekło, Oliwka. Pamiętajcie o tym, gdy znów...

– Zajdzie nam za skórę? – wtrąciłam.

To była specjalność mamy. Mamy, od zawsze układającej nam życie według własnych upodobań. Mamy, która nie uznawała odmowy i obrażała się z byle powodu. Mamy nierzadko przykrej i potwornie zaborczej. A teraz do tego wszystkiego mamy, która po dziesięciu dniach poszukiwań, gdy stawaliśmy na głowie, żeby ją znaleźć, powiedziała, że w ogóle się nie staraliśmy…

– Miej litość – powiedział przez zaciśnięte zęby i powoli wstał. Widziałam, że zaciska również pięści, by dać ujście złości. Poczekałam, aż wyjdzie.

Wypełzłam spod kołdry. Ponieważ dzieliłam łazienkę z bratem, uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Te po drugiej stronie, prowadzące z pomieszczenia do pokoju Witka, były zamknięte. Wystarczyło tylko wejść do łazienki i zamknąć je na zamek od drugiej strony. Cicho przedreptałam w ich stronę i szybko zablokowałam.

– Ej! – usłyszałam po drugiej stronie.

– Wybacz – odparłam zadowolona z siebie i odkręciłam prysznic.

– Dlaczego… – jęknął. – Muszę skorzystać z toalety!

– Mało masz ich w domu? Ojciec nieraz proponował ci, żebyś zrobił sobie tu własne mieszkanie. – Nałożyłam pastę na szczoteczkę do zębów. – Miałbyś dwa pokoje i własną łazienkę.

– Gdzie byś wtedy wróciła te kilka miesięcy temu, co? – zapytał, trafiając w czuły punkt.

– Idź gdzie indziej. – Zignorowałam go i zabrałam się za mycie zębów.

To było niesprawiedliwe. „Te kilka miesięcy temu” zerwałam zaręczyny, więc co niby miałam zrobić? Nie chciałam mieszkać sama, w miejscu, które kojarzyło mi się wyłącznie z nim.

– Rozgryzłem to. – Witek nie poprzestał na jednym ciosie. – Chcesz po prostu, żebym zszedł na dół i odwalił za ciebie czarną robotę z matką? – powiedział już nieco ciszej.

– I tak ciebie kocha bardziej – odparłam, plując pastą na lustro.

– Dobra, załatwię to. Trudne rozmowy to moja specjalność.

– Moja też – zauważyłam prawie bezgłośnie.

Nie usłyszał mnie. Po chwili trzasnął drzwiami. Miał ponad trzydzieści lat, ale czasem wyłaził z niego podręcznikowy młodszy brat. Poza domem był dostojny i szarmancki, bardzo opanowany i poważny. Jako prokurator był profesjonalistą, okazującym emocje jedynie w domu. I zapewne właśnie o to wszystko się rozbijało. Nie miał nawet psa, do którego mógłby mówić, gdyby zechciał zamieszkać poza domem rodzinnym. Tutaj miał nas wszystkich. A niektóre z jego rozmów z matką jako psycholog odbierałam jako rodzaj wyżycia się za trudy zawodowe. Czasem pokłócił się z nią, pokrzyczał i trzasnął drzwiami, ale przynajmniej uchodziło z niego ciśnienie. Został tu dla pewnego rodzaju psychicznego komfortu, nie wspominając o gosposi, regularnym wyżywieniu i wygodzie życia w pięknej dzielnicy miasta, i dlatego był w stanie znieść wszystkie trudy wynikające ze szczególnych relacji, panujących w naszym wesołym domku. Bo bywało tu bardzo ciekawie…

Po prysznicu ubrałam się i zeszłam na dół. Było chłodno, choć na dworze świeciło słońce i wielkimi krokami nadchodziło lato. Tegoroczny czerwiec nie rozpieszczał temperaturami. Synoptycy chórem głosili, że zimno i wietrznie ma być do połowy lipca. Było to trochę smutne w kontekście upalnej majówki, którą spędziłam nad morzem. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy sama jak palec. Na początku roku mój długoletni związek chylił się ku upadkowi. Dzięki temu, że on nigdy nie reflektował na jego sformalizowanie, nie było trudno od niego odejść. Przynajmniej nie formalnie. Bo poza spakowaniem toreb i przeprowadzką do rodziców (czego chyba najbardziej starałam się uniknąć, nie licząc faktu, że musiałam mu zostawić ukochanego kota), było jeszcze to straszne uczucie pustki. Szczególnie po kocie... ale po nim samym też, nie oszukujmy się. Zniknęły codzienne rytuały, do których zdążyłam już przywyknąć, czy je lubiłam, czy nie. Poranna kawa i śniadanie w małej, stylowej jadalni, z widokiem na kilka wieżowców w nowej części miasta. Popołudniowa książka czytana na głos czy wieczorny spacer promenadą nad rzeką. Ale też sprzątanie bałaganu, wiecznie niedomyte naczynia i włosy z brody w niewypłukanej umywalce. Ubrania pozostawione w nieładzie i nie dlatego, że szybko je z siebie zrywaliśmy przed szalonym seksem, tylko dlatego, że byliśmy padnięci po pracy i codziennie obiecywaliśmy sobie, że sprzątniemy później. Dopiero gdy przybierały kształt wysypiska śmieci, któreś z nas z ciężkim dąsem decydowało się na ich poukładanie. Przeważnie ja. Potem już było tylko gorzej. Moja klinika zaczęła mieć kłopoty finansowe, pogrążając nasz domowy budżet. Stanęliśmy przed nowym problemem, który ostatecznie, jak wiele par, podzielił i nas. To był koniec.

Przyszło mi odkryć dobre strony fatalnego pożycia. Od tych wiecznych przepychanek i cichych dni, przedzielanych awanturami o pieniądze, bardzo schudłam. Nawet poprawiłam wynik, już po rozstaniu. Robiłam wszystko, by nie popaść w depresję, tym bardziej, że to u nas rodzinne, więc dużo płakałam, a to zdawało się oczyszczające. Jakoś się pozbierałam, a ciepła majówka wynagrodziła mi długie lata związku, który dziś postrzegam jako toksyczny. Robiłam tylko to, na co miałam ochotę, bez pytania, proszenia się o nic, wysłuchiwania jego narzekań.

Na majówce odkryłam, że nie jestem już atrakcyjna. Że nie mogę mieć już, kogo zechcę, nie mogę uwodzić, tylko się uśmiechając. Że samotna „trzydziestka plus” przy barze nie jest atrakcją samą w sobie, jak na amerykańskich filmach. Ale dobrze mi było ze sobą samą i moimi przemyśleniami, szczególnie gdy przestałam się spinać. Odpoczęłam od popadającej w kłopoty firmy, od moich pracowników, od tego całego romansowania też. Kto by przypuszczał, że chwilę... niemalże chwilę po moim powrocie stanie się coś, co znów postawi mnie w nowej, trudnej sytuacji.

Matka stała w kuchni. Jak zawsze dłoń, w której trzymała cienkiego papierosa, spoczywała na blacie wyspy, na który obsypywał się popiół. Dym tańczył w porannym świetle słońca, lgnąc do jej perfekcyjnie ułożonych włosów. Jakby chciał powiedzieć, że za nią tęsknił. Z czułością oplatał jej ramiona, opatulał woalem mgiełki, przez którą zawsze patrzyliśmy na nią o poranku. Ale ostatnie dziesięć poranków naszej matki osnuwała tajemnica. A my za wszelką cenę musieliśmy się dowiedzieć, co się wydarzyło.

Zawahałam się chwilę, podeszłam do niej.

– Jak się czujesz? – zapytałam najdelikatniej, jak umiałam. Chciałam położyć dłoń na jej ramieniu, ale zrezygnowałam.

Matka jedynie westchnęła i nie odpowiedziała na moje pytanie.

– Jesteś gotowa porozmawiać z policją? – zapytał Witek, który parzył kawę w rogu przestronnej kuchni i najwyraźniej postanowił nie bawić się w czułości.

Odwróciłam się w jego stronę i skarciłam spojrzeniem.

– No co? – zapytał bezgłośnie i rozłożył ręce.

– Dziś na pewno nas odwiedzą. Komisarza Mroza poznałaś wczoraj – dodałam.

– Z nikim nie będę rozmawiać – wyśpiewała matka i zaciągnęła się dymem z papierosa, gubiąc po drodze belkę popiołu.

Witek zawiesił rękę w powietrzu, przerywając to, co robił.

– Znowu to samo... Ja nie dam rady – powiedział po chwili i wyszedł z kuchni.

– Przepraszam na moment – powiedziałam do matki i poszłam za nim.

Wpadłam do salonu rozwścieczona, ale policzyłam do dziesięciu i opanowałam emocje. Kłótnie były nam teraz zupełnie niepotrzebne.

– Witek, matka jest w szoku – powiedziałam tak łagodnie, jak umiałam w tamtej chwili.

– Wiem. To trwa od dnia moich narodzin. Albo raczej twoich.

– Proszę cię, spróbuj postawić się w jej sytuacji. Wierz mi, że nikt nie chciałby przeżyć tego, co ona. Dobrze, że jest już z nami.

– Olka, ale co ona przeżyła, do jasnej cholery?! Nikt nie wie, co się stało, bo nie chce gadać! – krzyczał bezgłośnie. – Próbuję ją zrozumieć, wierz mi. Oboje – pokazał na mnie i na siebie – spotykamy się z osobami poszkodowanymi przez los. Wiemy, jak to działa – przekonywał. – Kiedy ją wczoraj zobaczyłem na tej drodze, w tym… stanie, serce mi stanęło. I zdaję sobie sprawę, że opowiadanie o tym, co ją spotkało, jest z pewnością potwornie trudne. Ale wiem też… – nachylił się w moją stronę, by zyskać pewność, że matka go nie słyszy. – Gdybym to ja został porwany... Gdyby to za mnie wyznaczono okup, który sukcesywnie podbijano, a potem ni z tego ni z owego zaprzestano negocjacji, by mnie wywieźć i robić nie wiadomo co… – Odetchnął. – A na koniec wyrzuconoby mnie nagiego z jadącego auta, z pewnością porozmawiałbym o tym z policją. I z wami też. A tu? Widzisz radość na jej twarzy? Powiedziała ci, że się cieszy, że wróciła? Że cię kocha i wierzyła, że będziesz jej szukać? Nie – warknął. – Wypruwałem sobie żyły, postawiłem na nogi wszystkich kolegów z prokuratury, podczas gdy oficjalnie nie wolno mi było angażować się w sprawę o prywatnym charakterze. A ona mówi: „Z nikim nie będę rozmawiać. Mogliście się bardziej postarać, żeby mnie znaleźć”?! – wyszeptał teatralnie.

Najgorsze, że Witek miał dużo racji. Rozumiałam jego frustrację, bo sama czułam się podobnie. Wiedziałam, jaka jest matka. Postanowiłam przyjąć rolę negocjatora i postarać się załagodzić sytuację.

– Zostaw to mnie. Popracuję nad nią – zapewniłam. – Jutro się otworzy.

– Olka... – roześmiał się bezsilnie. – Pracować to ty możesz ze swoimi pacjentami. Tu nie jesteś psychoterapeutką, ale córką niezrównoważonej psychicznie matki. Jeśli ona się uprze, że nie będzie współpracować, to nic nie wskóramy. Ani ty, ani żaden z twoich pracowników, ani ja i cała prokuratura okręgowa... Ani ojciec i jego pieniądze. – Przetarł twarz dłonią. Był zrezygnowany i zły. – My i tak przeprowadzimy śledztwo. Ale ci porywacze… Tak to zorganizowali, że czarno to widzę.

– Nie do wiary, prawda? Niewykrywalni... – przyznałam.

– Zawodowcy. I w tym rzecz, rozumiesz? Trzeba ich złapać, zanim porwą kogoś następnego. Osobę, której rodzina naprawdę ich posłucha i zgodnie z ich zasadami nie wezwie policji.

Zaczął przechadzać się nerwowo po pokoju. Rzucił palenie ponad rok temu, ale pomiędzy wskazującym i środkowym palcem wciąż trzymał wspomnienie papierosa. Strzepywał z niego niewidzialny popiół, a z ust wydmuchiwał nieistniejący dym.

– Porywacze jednak nie zebrali pełnego wywiadu – zauważyłam.

– Chodzi ci o mnie? – zapytał.

– No, nie wzięli pod uwagę, że jako prokurator od razu wezwiesz policję.

– Wzięli. Wycofali się w odpowiednim momencie i przepadli. Zatarli ślady, zamelinowali się gdzieś i koniec. Tylko ona może nam pomóc ich namierzyć.

– Przekonam ją – zapewniłam ponownie. – Wiesz, jak bardzo zależy jej na... – szukałam odpowiedniego słowa – …publiczności.

Matka zawsze była egzaltowaną egocentryczką, koncentrującą się na swoich cierpieniach. Za wszelką cenę pragnęła uwagi. Teraz to pragnienie, o zgrozo, spełniło się. Los, choć dotkliwie ją doświadczył, sprawił, że zaczęliśmy wokół niej skakać, zgodnie z jej życzeniem.

– Właśnie tego się obawiam – powiedział Witek, a ja wiedziałam, do czego zmierzał. – Im dłużej będzie milczeć, tym wierniejszą staniemy się publicznością.

Kiwnęłam głową. Znów trafił w sedno. Postawiłam sobie za punkt honoru namówić ją do dobrowolnych zeznań. Choćby to miało trwać pół roku. Podeszłam do Witka i po przyjacielsku ścisnęłam jego ramię.

Wróciłam do kuchni. Matka paliła kolejnego papierosa. Zapewne nie robiła tego przez ostatnie dni.

– Mamo? – zapytałam, nie spodziewając się żadnej reakcji. Zgodnie z moimi oczekiwaniami nie odezwała się. – Wiem, że bardzo cierpisz. Wyniki obdukcji... – ugryzłam się w język. Wyniki były przerażające. Wielokrotny gwałt, pobicie, ślady krępowania, wychłodzenie organizmu. Mimo to nie zdecydowała się zostać w szpitalu. Chciała obudzić się w domu. Szanowałam to. – Może chciałabyś o tym porozmawiać z którymś z moich pracowników? Lub ze mną. Ze mną będzie ci najłatwiej. Rozumiem, że nie chcesz przechodzić przez to po raz kolejny, ale…

Drgnęła, a ja zamilkłam. Odwróciła się. Ewidentnie chciała, by wszystko wróciło do normy. Założyła złote kolczyki. Drogie, prezent od ojca, zupełnie jakby wybierała się do restauracji. Spod sznura pereł na szyi wyłaził paskudny siniak o czerwono-fioletowej barwie. Zapewne podobny widok skrywał długi rękaw jedwabnej bluzki. Zrobiła nawet makijaż, skromny, jak na nią, ale jednak. Ta skromność, objawiająca się w dni, gdy wychodziła do ogrodu, by się poopalać, nie dotyczyła ust, zawsze pomalowanych czerwoną szminką. Tak jak i dziś. Miała złamaną rękę i kilka żeber, cierpiała psychicznie i fizycznie, a mimo to zadbała o pozory normalności. Tak jakby chciała odżegnać się od tego, co ją spotkało.

– Nigdy więcej nie chcę przez to przechodzić – powiedziała przez zaciśnięte zęby.

– Oczywiście, kto by chciał? – Chrząknęłam nerwowo. Nie szło mi najlepiej. – Doskonale rozumiem…

– Niczego nie rozumiesz, Oliwio – przerwała mi. – I nie życzę ci, żebyś zrozumiała – warknęła. Wrzuciła niedopałek do zlewu w kuchennej wyspie i wyszła z kuchni szybkim krokiem.

Zapatrzyłam się na dym z wciąż tlącego się papierosa.. Powinnam była współczuć matce. Próbowałam, naprawdę. Ale jestem tylko człowiekiem, a to, co odróżnia nasz gatunek od innych zamieszkujących Ziemię, to między innymi granica, za którą kończy się wytrzymałość psychiczna. Jak mnie teraz. Miałam do wyboru – pójść za nią lub ją zignorować. Wybrałam to drugie.

Zostałam w kuchni. Choć gotowałam się w środku, ze stoickim spokojem okazywanym światu zewnętrznemu zalałam papierosa wodą, wyjęłam ze zlewu i wrzuciłam do kosza na śmieci. Potem umyłam blat i całą wyspę, oddając energię pracy. Kiedy skończyłam z kuchnią, przecierając ostatnią szafkę, nasza gosposia wróciła do domu z zakupami. Szybko usunęłam dowody zbrodni. Mokrą ścierkę rzuciłam na kaloryfer, gumowe rękawice wepchnęłam do szuflady pod ­zlewem. Pani Czesia nie lubiła, gdy ktoś wykonywał jej obowiązki. Mimo że pracowała dla nas ze dwadzieścia lat, ciągle miała wrażenie, że skoro ja myję, Wito odkurza albo pani Teresa gotuje (co się akurat mojej matce zdarzało niezwykle rzadko), to pan Julian zapewne zechce ją zwolnić. Oczywiście ojciec ani myślał o pozbyciu się gosposi. Raczej panicznie się bał, że pewnego dnia pani Czesia odejdzie i będzie musiał szukać dla niej zastępstwa. Gosposia była jedyną osobą, która nigdy nie powiedziała matce, co o niej tak naprawdę myśli. Tolerowała ją, była na każde zawołanie, znosiła humorki, wysłuchiwała kazań. Pewnie nie raz myślała o tym, żeby zmienić pracodawcę. Ale została, zapewne z wygody. Może bała się, że nie znajdzie równie dobrze płatnej posady? W każdym razie nie chciałam jej stresować.

– Pani Czesiu, będziemy mieć dziś gości – zagaiłam, żeby odwrócić jej uwagę od zapachu środka do czyszczenia.

– Z policji? – domyśliła się.

– Tak, o pierwszej.

– Zdążę coś upiec – powiedziała.

– Nie wiem, czy oni zdążą zjeść – skomentowałam zachowanie matki, dodatkowo kiwając głową w stronę schodów.

– Mama potrzebuje czasu – rzuciła nieśmiało.

– Oby nie do końca życia… – odparłam, choć przeczucie podpowiadało mi, że będą kłopoty.

Za pomoc w napisaniu niniejszej książki dziękuję:

Profesorowi Tadeuszowi Doboszowi

Mecenas Natalii Żmudzińskiej

Psycholog Hannie Tree

Kapitanowi Andrzejowi Bochenkowi

Redakcja: Jacek Fronczak

Korekta: Katarzyna Barcik

Opracowanie graficzne: Jarosław Hess

Projekt okładki: Maciej Pieda

Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: mBOOKS. marcin siwiec

Zdjęcia na okładce:

shutterstock.com © Bruno Passigatti (front) 

© Old City Productions (zdjęcie autorki)

Wydanie I

© Copyright by Nadia Szagdaj

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2019

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. Barlickiego 7

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8172-059-5

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel./faks 22 725 78 12

Oddział

ul. Kręta 36, 05-850 Ożarów Mazowiecki

Zapraszamy na zakupy na: www.troy.net.pl