Testerka - Sylwia Kubik, Joanna Szarańska - ebook + audiobook
BESTSELLER

Testerka ebook i audiobook

Sylwia Kubik, Joanna Szarańska

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Niespodziewane zwroty akcji, zabawne sytuacje i bohaterowie, z którymi utożsamić może się każdy z nas! Gdy w małżeństwie Sporoszów pojawia się rutyna, a mąż coraz częściej zostaje po godzinach w pracy pojawia się podejrzenie zdrady. Do akcji wkracza Testerka wynajęta przez Elizę Sporosz, która ma za zadanie zbadać wierność mężczyzny. Wiktor, którego ma testować, szybko zdobywa jej sympatię. Testerka postanawia rozwikłać zagadkę spowijającą małżeństwo Sporoszów. Dzięki jej działaniom wychodzą na jaw kolejne tajemnice i przez lata skrywane sekrety. Kto tak naprawdę miesza w tej rodzinie? Sylwia Kubik i Joanna Szarańska zabierają nas do świata związków, zawiłych relacji i uczuć, które często skrywane są głęboko w sercu…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 29 min

Lektor: Małgorzata Klara

Oceny
4,2 (244 oceny)
121
73
28
19
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MaratikS

Dobrze spędzony czas

Koszmarna lektorka. Książka bardzo przyjemna,lekka,taka na plażę. Jak dla mnie całkowicie zbędne, hamujące akcję sceny seksu. Jak się chce takie czytać, to się łapie Harlequina. Ucieszyłam się,że przynajmiej częściowo miałam rację co do ... rozwiązania. Dzień z tą książką był bardzo przyjemny.
30
ewagestwa

Nie polecam

Tego się nie da czytać..
20
coolturka

Z braku laku…

Marcelina to tytułowa "Testerka", która odpłatnie na życzenie pań sprawdza wierność ich facetów. Sytuacja komplikuje się, gdy o pomoc prosi ją zdesperowana Eliza, pełna podejrzeń wobec męża, który poświęca jej coraz mniej czasu. Jest obok niej ktoś bliski, kto ową podejrzliwość podsyca, mając w tym swój perfidny cel. Fabuła przewidywalna jak zegarek, a sam pomysł trochę oklepany, już gdzieś o tym czytałam i na pewno widziałam nie jeden film. Sylwię Kubik znam z poważniejszych historii za to Asia Szarańska już dawno kupiła mnie swoim poczuciem humoru, którego i tutaj nie brakuje. To jedna z tych powieści, które czyta się szybko, miło i przyjemnie, a po odłożeniu na półkę zupełnie o niej zapomina. Jeśli szukasz chwilowej i niewymagającej rozrywki to "Testerka" z pewnością Ci ją zapewni.
10
love_ksiazkowe

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna!
10
Kotelina1149

Nie oderwiesz się od lektury

Lubię humor Joanny Szarańskiej i wolę, jak pisze solo. Erotyczne wstawki Sylwi Kubik nie przypadły mi do gustu, ale cała książka ok.
00

Popularność




Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładceAdo­be­Stock
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Jo­anna Sza­rań­ska, Syl­wia Ku­bik, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-29-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Grze­go­rzowi i Woj­cie­chowi,

na­szym wspa­nia­łym mę­żom,

do któ­rych nie mu­simy wy­naj­mo­wać te­sterki.

Hej, ko­bietki! Za­sta­na­wiam nad swoim związ­kiem i nie wiem, czy ze mną jest coś nie tak, czy może mąż się mną znu­dził?

Je­ste­śmy po ślu­bie sześć lat. Na po­czątku było pięk­nie. Randki, wspólne wyj­ścia, mo­tyle w brzu­chu i do­bry seks. Te­raz to się skoń­czyło. Zna­czy seks jest, ale to już nie to samo.

Mąż ostat­nio za­czął bar­dziej o sie­bie dbać. Po pracy cho­dzi na si­łow­nię, rano biega. Ni­gdy nie był za­pa­lo­nym spor­tow­cem, ale od kilku ty­go­dni do­stał bzika na tym punk­cie.

Nie wiem, z czego to wy­nika. Cho­dzi sam. Ja też o sie­bie dbam. Może nie no­szę roz­miaru XS czy S, ale M. Mam wszystko, co trzeba, w od­po­wied­nim miej­scu, ale może już mu to nie wy­star­cza?

Dziwne, że tak na­gle za­czął co­dzien­nie ćwi­czyć. Co są­dzi­cie? Sio­stra twier­dzi, że on ko­goś ma. Ja też za­czy­nam tak my­śleć, ale nie wiem, jak to spraw­dzić. Po­radź­cie coś.

131 Lu­bię to!

Agnieszka Oręb

Roz­mowa i jesz­cze raz roz­mowa. To pod­stawa każ­dego związku. Mu­sisz z nim szcze­rze po­roz­ma­wiać, po­wie­dzieć, co cię mar­twi... ZO­BACZ WIĘ­CEJ

Jo­lanta Eier

Weź się za sie­bie! Wi­docz­nie nie je­steś taka atrak­cyjna jak my­ślisz, a przy roz­mia­rze M na pewno nie masz ład­nej fi­gury

Anna Da­kon

Sio­stra ma ra­cję! Po­goń dziada! Na pewno cię zdra­dza!

JOle Mexa

Ślub to tylko pa­pier, ale je­śli chcesz ra­to­wać mał­żeń­stwo, to za­cznij z nim cho­dzić na siłkę. Sprawdź mu te­le­fon, ma­ile. Weź wy­ciąg z karty. Zo­ba­czysz, do­kąd cho­dzi

Mo­nika Lesz­czynka

Nie masz po­czu­cia wła­snej war­to­ści, dla­tego po­dej­rze­wasz go o zdradę! Jak dla mnie je­steś za­bu­rzona!

OkTA­wia eM

Fa­ceci tacy są! To ja­kaś tok­syczna re­la­cja. On cię na pewno zdra­dza. Twoja sio­stra pa­trzy na to z boku, więc pew­nie wie, co mówi. To sio­stra, chce dla cie­bie do­brze. Nie ma co tkwić w ta­kim związku! Wy­rzuć go jak naj­prę­dzej!!!

EneWe Mak

Po­le­cam te­ra­pię mał­żeń­ską.

Mag­da­lena No­wak

He­hehe, ubierz się sek­sow­nie, od­staw na bó­stwo i zo­bacz, jak za­re­aguje. Po­wi­nien być ostry seks, a jak nie bę­dzie, to zna­czy, że go nie krę­cisz albo ma inną.

Ma­riola Pela

I co z tego? Ciesz się tym, co masz. Z in­nym bę­dzie tak samo albo go­rzej. Ogar­nij się, ży­cie to nie bajka, lu­dzie mają więk­sze pro­blemy.

Mar­cin Jac­kow­ski

Na­wet nie chce mi się tego ko­men­to­wać... Chłop dba o sie­bie, a wam, ba­bom, za­wsze źle. Lecz­cie się!

Ewa Ma­li­szew­ska

Ko­chana... dasz radę...

Mo­nika Piotr Fi­li­piak

Po­każ swoje zdję­cia, zo­ba­czymy, czy fak­tycz­nie je­steś taka za­dbana, czy tylko tak my­ślisz... hehe!

Ca­trin De­Le­wer

Weź te­sterkę. Spraw­dzi. Ja tak zro­bi­łam i oka­zało się, że mój ko­chany mę­żuś wali mnie od dawna w rogi.

ZO­BACZ WIĘ­CEJ KO­MEN­TA­RZY (50)

ELIZA

Za­my­kam za sobą drzwi gma­chu i wy­sta­wiam twarz do słońca, choć wiem, że za­raz po­jawi się na niej mnó­stwo pie­gów. Nie dbam o to. Lu­bię wy­grze­wać się w pro­mie­niach. Piegi też z cza­sem po­lu­bi­łam, choć w la­tach na­sto­let­nich były moją zmorą.

Idę wolno ścieżką w kie­runku auta. Od dawna sta­wiam je w tym sa­mym miej­scu. Mam wy­ku­pioną miej­scówkę i dzięki temu ni­gdy nie mu­szę mar­twić się par­ko­wa­niem czy też pa­mię­tać, gdzie zo­sta­wi­łam sa­mo­chód.

Praca w urzę­dzie mar­szał­kow­skim nie jest pracą ma­rzeń, ale za­pew­nia sta­bi­li­za­cję. Nie mam am­bi­cji, żeby awan­so­wać. Wy­star­cza mi w zu­peł­no­ści zwy­kłe sta­no­wi­sko urzęd­ni­cze w dziale edu­ka­cji. Ro­bię swoje i za­po­mi­nam o pracy, gdy tylko za­my­kam za sobą drzwi wy­działu.

Moją główną pa­sją jest mąż. Spo­ty­ka­li­śmy się już w szkole śred­niej. Jest moim pierw­szym i je­dy­nym fa­ce­tem. W cza­sie stu­diów za­miesz­ka­li­śmy ra­zem. Gdy tylko otrzy­ma­li­śmy upra­gnione dy­plomy, Wik­tor mi się oświad­czył. Do­sko­nale pa­mię­tam ten dzień. Cie­pły jak dzi­siej­szy. Za­brał mnie do parku, gdzie w na­szym ulu­bio­nym, sta­rym drze­wie miał ukryty ogromny bu­kiet tu­li­pa­nów. Te kwiaty lu­bię naj­bar­dziej. Wie o tym. Zna mnie le­piej niż kto­kol­wiek inny.

Za­rę­czyny od­były się w idyl­licz­nej opra­wie. Drzewa ob­sy­pane zie­lo­nymi li­śćmi, ćwier­ka­jące ptaki i Wik­tor spo­glą­da­jący na mnie z mi­ło­ścią. Było jak w fil­mach. Ukląkł i wzru­szo­nym gło­sem za­py­tał, czy zo­stanę jego żoną. Na­wet pier­ścio­nek ku­pił taki, o ja­kim ma­rzy­łam. Roz­pła­ka­łam się. Ze szczę­ścia.

We­sele zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy małe. Za­pro­si­li­śmy tylko naj­bliż­szych, któ­rzy od po­czątku bar­dzo nam ki­bi­co­wali. No, może z ma­łym wy­jąt­kiem: moja sio­stra Oli­wia nie lubi Wik­tora i za­wsze źle się do niego od­nosi. Mnie samą do ostat­niej chwili prze­ko­ny­wała, że­bym zre­zy­gno­wała ze ślubu. Ko­cha­łam sio­strę i za­zwy­czaj się zga­dza­ły­śmy. Jed­nak w kwe­stii Wik­tora mamy zu­peł­nie roz­bieżne zda­nia.

Wzdy­cham i spo­glą­dam na pier­ścio­nek za­rę­czy­nowy. To był mój na­wyk. Zu­peł­nie, jak­bym chciała się upew­nić, że wciąż tkwi na palcu. Za kilka mie­sięcy ko­lejna rocz­nica na­szego ślubu. Za­sta­na­wiam się, jaką nie­spo­dziankę przy­go­to­wać dla męża. On w ze­szłym roku za­brał mnie na week­end do Pa­ryża. Chcę od­wdzię­czyć się czymś rów­nie eks­cy­tu­ją­cym, ale choć czasu co­raz mniej, to nic mi nie przy­cho­dzi do głowy...

Do­bra, po­my­ślę o tym póź­niej. Pora je­chać do domu.

Ru­szam ostro, spryt­nie wbi­ja­jąc się w sznur sa­mo­cho­dów. Miesz­kamy na obrze­żach Bu­rzynu i droga zaj­muje mi za­wsze około pół go­dziny. I tak za­zwy­czaj je­stem pierw­sza w domu. Wik­tor czę­sto ma na­rady w re­dak­cji albo spo­tka­nia z au­to­rami. Jest dy­rek­to­rem wy­daw­ni­czym w wy­daw­nic­twie Cela i nie­stety, dla mnie oczy­wi­ście, pracę uwiel­bia, czę­sto po­świę­ca­jąc pry­watny czas, żeby przy­go­to­wać ja­kiś event czy cykl dzia­łań pro­mo­cyj­nych.

Wku­rza mnie to. Wo­la­ła­bym, żeby trak­to­wał swoją pracę tak jak ja. Zro­bić, co trzeba – i do domu, a nie wiecz­nie roz­my­ślać, co jesz­cze ulep­szyć, uspraw­nić i jak za­sko­czyć czy­tel­nika.

Nie jest jed­nak tak, że nie mam pa­sji. Mam. Tylko jesz­cze ich nie od­kry­łam.

Lu­bię na­sze spo­kojne i po­ukła­dane ży­cie. Mamy na wszystko czas. Na dzieci też. Nie że­by­śmy się sta­rali albo nie sta­rali. Po pro­stu upra­wiamy seks bez za­bez­pie­czeń, a że żadna ciąża z tego do tej pory nie wy­szła, to cóż, wi­docz­nie tak ma być. Do­brze nam we dwoje, choć nie­kiedy, ale na­prawdę bar­dzo rzadko, od­zywa się w mo­jej gło­wie głos, mó­wiący, że we troje też by­łoby faj­nie. Wspo­mnia­łam na­wet o tym ostat­nio Wik­to­rowi, ale zro­bił tak dziwną minę, że nie cią­gnę­łam te­matu. Cho­ciaż wciąż mnie za­sta­na­wia, co miała ozna­czać. Cóż, za­py­tam przy oka­zji.

Wje­cha­łam do pod­ziem­nego par­kingu. Kosz­to­wał nas sporo, ale ce­nię go za to, że zimą nie mu­szę skro­bać szyb. A la­tem wsia­dać do na­grza­nego auta.

Miesz­kamy na dru­gim pię­trze, niby bli­sko, ale nie chce mi się wcho­dzić po scho­dach. Wolę windę. Nie jest szyb­ciej, ale za to bez­wy­sił­kowo. Nie lu­bię się mę­czyć. Chyba że w cza­sie seksu lub na si­łowni z Wik­to­rem. Ostat­nio osza­lał na punk­cie sportu. Biega, ćwi­czy. Naj­pierw cho­dzi­li­śmy ra­zem, ale za­uwa­ży­łam, że mu prze­szka­dzam. Nie na­dą­żam za jego tem­pem. Zo­sta­łam więc w domu. Raz, drugi, trzeci... Te­raz w za­sa­dzie już mu nie to­wa­rzy­szę.

Ko­lejna rzecz, która go ode mnie od­ciąga. Co­raz czę­ściej są sprawy waż­niej­sze niż ja. Iry­tuje mnie to i za­mie­rzam mu ukró­cić te wyj­ścia. Nie będę cią­gle sie­działa w domu. Ile można oglą­dać w sa­mot­no­ści Net­flix czy HBO.

Wcho­dzę do domu, gdzie wita mnie za­pach kwia­tów. Za­wsze w wa­zo­nach mam świeże bu­kiety. Naj­czę­ściej ku­puje mi je mąż, ale i ja mam od lat tę samą pa­nią przy ry­neczku, która sprze­daje kwiaty ze swo­jego ogrodu. Ta­kie lu­bię naj­bar­dziej. Pachną zu­peł­nie ina­czej niż te z kwia­ciarni – słoń­cem, desz­czem i wia­trem.

Od­wie­szam to­rebkę, zrzu­cam szpilki i wkła­dam moje uko­chane pa­pu­cie. Ró­żowe z fu­ter­kiem. Tak, wiem, tro­chę in­fan­tylne, ale nie dbam o to.

W miesz­ka­niu jest czy­sto, ci­cho i smutno. Nie lu­bię być sama. Przy­tła­czają mnie ściany i pu­ste fo­tele.

Jest pra­wie sie­dem­na­sta, więc za­bie­ram się do szy­ko­wa­nia obia­do­ko­la­cji. Pla­nuję zro­bić szk­me­ruli[1]. Udka za­pie­kane w mleczno-śmie­ta­no­wym so­sie i do tego pie­czone ziem­niaki. Wik­tor ostat­nio stał się en­tu­zja­stą kuchni gru­ziń­skiej, więc z ulgą po­że­gna­łam kuch­nię wło­ską, którą go­to­wa­łam przez ostat­nie dwa lata. Mój mąż ma ta­kie fazy sma­kowe. Jak się uczepi ja­kichś po­traw, to może je jeść na okrą­gło.

A mnie w su­mie jest wszystko jedno. By­leby nie za­pa­łał mi­ło­ścią do kuchni nie­miec­kiej albo an­giel­skiej, bo te mi wy­jąt­kowo nie pod­cho­dziły. Cięż­kie, tłu­ste i mdłe. O, nie! Tych bym nie znio­sła. Na­wet dla Wik­tora.

Mięso już do­cho­dzi, a jego wciąż nie ma. Wy­cią­gam te­le­fon i szybko wy­bie­ram nu­mer do męża.

Od­biera do­piero za dru­gim ra­zem.

– Wik? Gdzie je­steś?

– Jesz­cze mi tu z go­dzinę zej­dzie, Lizi. Prze­pra­szam, ko­cha­nie, na­gła sprawa.

– Co?! Późno jest, je­dze­nie go­towe, a ty mi mó­wisz, że na­gła sprawa? Niby co jest ta­kiego waż­nego?

– Tekst nam się po­sy­pał, a skła­dacz poza za­się­giem. Ob­dzwa­niamy kogo się da, bo rano ma iść do druku. Wiesz...

– Nie kończ! Nie za­mie­rzam tego słu­chać.

Na­ci­skam czer­woną słu­chawkę i ze zło­ścią rzu­cam te­le­fon na ka­napę. Szy­kuje się ko­lejny wie­czór, który spę­dzę sama. Ewen­tu­al­nie w to­wa­rzy­stwie te­le­wi­zora. Je­stem tak wście­kła, że gdyby nie to, że miesz­kamy w bloku, to dar­ła­bym się na całe gar­dło. I tu­pała no­gami!

Są­sia­dom jed­nak na pewno by się to nie spodo­bało, więc je­dyne, co ro­bię, to rzu­cam się na łóżko i sko­puję jego po­duszkę na pod­łogę. A co! Niech so­bie śpi na dy­wa­nie! Albo w tym swoim pie­przo­nym wy­daw­nic­twie, które jest waż­niej­sze niż ja. Ma tam roz­kła­daną ka­napę, dia­bel­sko nie­wy­godną! Parę razy zda­rzyło nam się na niej po­fi­glo­wać, więc wiem...

Długo leżę na łóżku, wpa­tru­jąc się w su­fit. Wik­tora na­dal nie ma, te­le­fon mil­czy, a mnie za­czyna się nu­dzić.

Po­sta­na­wiam za­dzwo­nić do sio­stry. Ona za­wsze ma dla mnie czas. I chęt­nie ze mną roz­ma­wia. Szcze­gól­nie wtedy, gdy je­stem zła na męża.

Idę do sa­lonu i szu­kam te­le­fonu. Nie ma żad­nej wia­do­mo­ści od Wik­tora. Pew­nie jest tak za­jęty ja­kimś tam skła­dem, że na­wet mu przez myśl nie prze­szło, żeby do mnie na­pi­sać.

Skoro tak, to ja też nie za­mie­rzam pi­sać. Wy­bie­ram nu­mer sio­stry. Od­biera od razu.

– Hej, Oliwka. Masz czas po­ga­dać?

– Ja­sne. A ty znowu sama?

– Skąd wiesz?

– Znam cię – prych­nęła. – Wi­kuś za­sie­dział się w pracy?

– Coś pil­nego mu wy­sko­czyło – mó­wię obron­nym to­nem, cho­ciaż je­stem na niego zła. – Wiesz, jak on się wszyst­kim przej­muje.

– Nie wszyst­kim. Tobą ja­koś nie bar­dzo się przej­muje.

– Daj spo­kój. Le­piej po­wiedz, co u cie­bie sły­chać.

– Mogę dać spo­kój, ale nie uwa­żasz, że to dziwne?

– Niby co?

– To, że on co­raz czę­ściej zo­staje po go­dzi­nach w pracy.

– Nie, za­wsze tak było, nic no­wego.

– Czyżby? A ta jego mi­łość do si­łowni i bie­ga­nia? Za­ska­ku­jące, że tak za­czął dbać o sie­bie.

– Co su­ge­ru­jesz?

– Stroi piórka. Fa­ceci tak dbają o sie­bie, jak chcą zdo­być ja­kąś la­skę.

– My­ślisz, że...? Nie! Na pewno nie. Wik­tor ni­gdy by mnie nie zdra­dził.

– Taaa, bo Wik­tor jest święty, ide­alny, nie­ska­lany żadną plu­gawą my­ślą.

– No jest. Ko­cha mnie i nie my­śli o in­nych ko­bie­tach.

– Och, sio­stra, jaka ty je­steś na­iwna. Dla mnie to ja­sne, że on ko­goś ma albo o ko­goś się stara. Po­myśl. Późne po­wroty z pracy, brak czasu, bie­ga­nie, si­łow­nia. Co tam jesz­cze byś do­rzu­ciła?

Na­my­ślam się chwilę, a w gło­wie za­świeca się czer­wona lampka.

– Zmie­nił per­fumy. Za­wsze ku­po­wał tylko Ca­lita. Te­raz prze­rzu­cił się na ja­kieś nowe. Ostrzej­sze. Nie bar­dzo mi się po­do­bają.

– To­bie może nie, ale in­nej pew­nie tak.

Milknę, ana­li­zu­jąc słowa Oli­wii.

– Nie składa ci się to w ca­łość?

Do mo­ich noz­drzy do­la­tuje swąd spa­le­ni­zny. Zu­peł­nie za­po­mnia­łam o kur­czaku po gru­ziń­sku, któ­rego mia­łam zjeść na ko­la­cję z mę­żem. Moim mę­żem, który nie wia­domo, gdzie się po­dziewa.

– Mu­szę koń­czyć. Za­dzwo­nię póź­niej.

Bie­gnę do kuchni wy­łą­czyć pie­kar­nik. Po­miesz­cze­nie jest siwe od dymu. Otwie­ram okno, żeby prze­wie­trzyć. Je­dze­nie cał­ko­wi­cie się zwę­gliło. Wy­pa­lone do cna. Sko­ja­rzyło mi się z moim mał­żeń­stwem, które ostat­nio przy­po­mina taką wła­śnie sko­rupę. Czyżby moja sio­stra miała ra­cję? Wik­tor mnie zdra­dza?

MAR­CE­LINA

– Coś tu śmier­dzi – mówi Ber­na­deta Ko­nopka i osten­ta­cyj­nie po­ciąga no­sem.

Roz­glą­dam się dys­kret­nie. Nie wi­dzę nic, co mo­głoby brzydko pach­nieć. Żad­nych skar­pe­tek wy­peł­za­ją­cych spod ka­napy. Wy­mem­ła­nych chru­pek skła­da­nych na czarną go­dzinę przez psa są­siadki, któ­rym cza­sami się opie­kuję. Nie­świe­żych kwia­tów w zie­lon­ka­wej wo­dzie. Ow­szem, dy­wan jest nieco przy­ku­rzony, w tym ty­go­dniu sprzą­ta­nie wspól­nej czę­ści miesz­ka­nia przy­pada mo­jej współ­lo­ka­torce, Agnieszce, a ona jest świeżo za­ko­chana i rura od od­ku­rza­cza to ostat­nia rzecz, za jaką ma ochotę chwy­tać, ale ogól­nie nie jest źle. Za­zwy­czaj sta­ram się uma­wiać ta­kie spo­tka­nia na mie­ście, ale Ber­na­deta wzięła mnie z za­sko­cze­nia. Poza tym jest, można rzec, stałą klientką i za­słu­guje na spe­cjalne trak­to­wa­nie.

– Coś tu cho­ler­nie śmier­dzi! On ni­gdy się tak nie za­cho­wy­wał! – uści­śla, a ja pro­stuję się z ulgą.

– Pani Ber­na­deto...

Klientka uci­sza mnie, uno­sząc ozdo­bioną cięż­kimi pier­ścion­kami dłoń.

– Hen­ry­czek mnie zdra­dza! – oświad­cza, dra­ma­tycz­nie zni­ża­jąc głos do szeptu. – Pani Mar­ce­lino, ja nie pro­szę... Ja bła­gam! Bła­gam, by za­jęła się pani na­szą sprawą prio­ry­te­towo! Ja mu­szę wie­dzieć! Mu­szę wie­dzieć, czy Hen­ry­czek jest nie­wierny i kim jest ta wy­włoka! Tak! Wy­włoka! A kiedy już się do­wiem... sie­kiera, mo­tyka, mózg na ścia­nie!

– Pani Ber­na­deto, już tyle razy pani tłu­ma­czy­łam... Nie je­stem pry­wat­nym de­tek­ty­wem. Nie zaj­muję się ści­ga­niem nie­wier­nych mę­żów. Ja ra­czej... hmmm... – Ury­wam i zmie­szana na­wi­jam na pa­lec ko­smyk wło­sów. – Ro­bię coś zu­peł­nie in­nego. Pro­wo­kuję sy­tu­acje, w któ­rych męż­czyźni mogą oka­zać sła­bość. Spraw­dzam ich siłę du­cha. Te­stuję ich mi­łość i wier­ność!

– Wier­ność! – eks­ta­tycz­nie wy­krzy­kuje Ber­na­deta. – No prze­cież wła­śnie o to mi cho­dzi!

– Nie­zu­peł­nie! – Kręcę głową. – Pani chce, że­bym się do­wie­działa, czy pan...

– Hen­ry­czek – pod­suwa usłuż­nie.

– Czy Hen­ry­czek pa­nią zdra­dza z ja­kąś ko­bietą. Ja mogę pani po­wie­dzieć je­dy­nie, czy chciał pa­nią zdra­dzić ze mną.

– Do­brze! Zróbmy to! Spro­wo­kujmy Hen­ryczka do zdrady i prze­ko­najmy się, czy sku­szą go pani wdzięki!

– Pani Ber­na­deto... Pro­wo­ko­wa­ły­śmy pana Hen­ryczka już trzy razy. Za ostat­nim za­dzwo­nił na po­li­cję, twier­dząc, że ktoś go nęka... Nie wiem, czy to do­bry po­mysł. Co prawda, od tam­tego czasu zmie­ni­łam ko­lor wło­sów i fry­zurę, ale oba­wiam się, że pani mąż mnie po­zna...

– To co? – Ber­na­deta wzru­sza ra­mio­nami. – Naj­wy­żej po­my­śli, że ma wiel­bi­cielkę. To z pew­no­ścią mile po­łechce jego ego...

– Albo stal­kerkę – do­po­wia­dam po­nuro. – Nie szu­kam kło­po­tów...

– Za­płacę po­dwójną stawkę!

– Podw...

– Po­trójną! I umó­wię pa­nią do swo­jego fry­zjera. Ta po­strzę­piona grzywka wy­gląda dość nie­chluj­nie...

Mój wzrok me­cha­nicz­nie wę­druje ku szu­fla­dzie, w któ­rej trzy­mam ra­chunki. Ra­chunki i upo­mnie­nia z banku, które w ostat­nim cza­sie na­pły­wają la­wi­nowo. Za­pa­mię­taj­cie moje słowa, je­śli bę­dzie­cie na tyle głu­pie, by za­ko­chać się w ta­kim lek­ko­du­chu jak mój były, za­cho­waj­cie choć kro­plę roz­sądku i trzy­maj­cie go z dala od swo­ich fi­nan­sów. Ina­czej po roz­sta­niu zo­sta­nie­cie nie tylko z mo­krymi oczami, ale rów­nież z kil­koma kre­dy­tami do spła­ce­nia.

Pie­nią­dze są mi pil­nie po­trzebne, a do grzywki nie je­stem mocno przy­wią­zana. Szcze­rze mó­wiąc, wy­glą­dam w niej idio­tycz­nie. Moja fry­zjerka twier­dzi, że po­wstała w po­ry­wie na­tchnie­nia, ale po­dej­rze­wam, że w rze­czy­wi­sto­ści ta nie­zguła się za­my­śliła i ciach­nęła za dużo. Po­win­nam się cie­szyć, że mam dwoje uszu!

– Do­brze – zwra­cam się do Ber­na­dety, rów­no­cze­śnie się­ga­jąc po to­rebkę prze­wie­szoną przez opar­cie krze­sła. – Prze­te­stuję pana Hen­ryczka. Czwarty i ostatni raz.

– Za po­dwójną stawkę – mówi.

– Za po­trójną – uści­ślam twardo. – Zga­dzam się na to tylko przez wzgląd na na­szą do­tych­cza­sową współ­pracę. Szcze­góły omó­wimy przez te­le­fon. Po­win­nam już wyjść na spo­tka­nie.

– Ko­lejne zle­ce­nie? – do­py­tuje za­cie­ka­wiona.

W jej oczach do­strze­gam błysk nie­zdro­wego za­in­te­re­so­wa­nia. Z pew­no­ścią chęt­nie po­cią­gnę­łaby mnie za ję­zyk, by się do­wie­dzieć nieco wię­cej na te­mat mo­jej no­wej klientki i jej sy­tu­acji mał­żeń­skiej. Na­sze mia­sto jest duże, ale ci naj­więksi są w nim po­wią­zani jak nitki pa­ję­czyny. Uśmie­cham się prze­pra­sza­jąco w od­po­wie­dzi i wy­mow­nie wska­zuję drzwi, a ona się re­flek­tuje i z szel­mow­skim chi­cho­tem pod­nosi pa­lec do ust.

– No tak, za­po­mnia­łam – mówi, gdy wy­cho­dzimy na za­laną słoń­cem ulicę i przy­sta­jemy przed wej­ściem do ka­mie­nicy. – Dys­kre­cja to pani dru­gie imię, pani Mar­ce­lino! My­ślę, że bez tej ce­chy nie by­łaby pani tak świetną te­sterką!

Tym wła­śnie je­stem. Na zle­ce­nie za­nie­po­ko­jo­nych żon ini­cjuję spo­tka­nia z ich mę­żami, za­rzu­cam ha­czyk i cze­kam, czy taki okoń albo szczu­pa­czek po­ła­komi się na świeżą bu­zię, dłu­gie nogi i za­lotny uśmiech. W ośmiu przy­pad­kach na dzie­sięć przy­nęta oka­zuje się ku­sząca, a mał­żeń­stwo nie tak udane, jak ży­czy­łyby so­bie tego pła­cące mi ko­biety. Cza­sem rybka czuje, że coś jest nie tak, i zrywa się z ha­czyka. A cza­sami od­wraca się od przy­nęty z po­gardą. Zda­rza się rów­nież, że z wście­kło­ści pró­buje ją po­żreć. Jak Hen­ry­czek, który za­gro­ził, że za­dzwoni na po­li­cję i zgłosi, że za nim łażę. Albo eme­ry­to­wany pro­fe­sor, który z gnie­wem za­ofe­ro­wał mi wi­zytę u swo­jego ko­legi, wy­bit­nego oku­li­sty. Bo skoro nie za­uwa­ży­łam ob­rączki na jego palcu, mu­szę mieć pro­blemy ze wzro­kiem, prawda?

Ooo, by­cie te­sterką nie jest ła­twym ka­wał­kiem chleba! Uwierz­cie mi na słowo!

Jak się stało, że nią zo­sta­łam?

To dość ba­nalna hi­sto­ria. Moją pierw­szą klientką była ko­le­żanka ze stu­diów, El­wirka. Wiecz­nie za­dzie­ra­jąca nosa córka bo­ga­tego han­dla­rza sa­mo­cho­dami, taka, wie­cie, co to wa­ka­cje na Ma­le­di­wach i dżinsy spro­wa­dzane z No­wego Jorku. Plus, na­tu­ral­nie, na­rze­czony o pia­sko­wych wło­sach, mio­do­wej opa­le­niź­nie i zę­bach lśnią­cych jak płytki na wy­stawce w Ca­sto­ra­mie. Nie lu­bi­łam El­wirki, ale na jej fa­ceta mia­łam praw­dziwą aler­gię. Na­prawdę! Gdy wcho­dził do po­koju, prze­ni­kał mnie lo­do­waty dreszcz, a zęby za­czy­nały ocie­rać się o sie­bie z gło­śnym zgrzy­tem. Pod­czas jed­nej z im­prez za­uwa­ży­łam, że chłop­taś bez­czel­nie gapi się na ty­łek na­szej ko­le­żanki. Wy­glą­dał jak pies są­siadki za­hip­no­ty­zo­wany kru­chym cia­stecz­kiem. Bra­ko­wało mu je­dy­nie strużki śliny spły­wa­ją­cej z ką­cika ust. Po­ka­za­łam to El­wirce. No, nie mogę po­wie­dzieć, że bez grama sa­tys­fak­cji... Ale ona nie wi­działa w tym nic zdroż­nego.

– Co z tego, że so­bie po­pa­trzy? – prych­nęła, wzru­sza­jąc ra­mio­nami.

– No, dziś pa­trzy, a ju­tro... – Urwa­łam i uśmiech­nę­łam się zna­cząco.

– Że co ty mi tu in­sy­nu­ujesz? Że mój Ry­sio mnie zdra­dza?! Ha, ha, ha! Do­bre, na­prawdę do­bre! – Śmiała się w głos. – Spójrz na mnie! – Wy­ce­lo­wała czub­kiem pa­znok­cia z ma­ni­kiu­rem ombre w gładki de­kolt mu­śnięty zło­ci­stym pu­drem. – Ta­kich dziew­czyn jak ja się nie zdra­dza! Ta­kim dziew­czy­nom je się z ręki! Ro­zu­miesz?

– Taka je­steś pewna? – Uśmiech­nę­łam się kpiąco, bo ba­wiła mnie ta pom­pa­tyczna prze­mowa. – To sprawdź go...

– Spraw­dzić? Niby w jaki spo­sób?

– Prze­ko­naj się, czy kiedy atrak­cyjna dziew­czyna za­kręci mu przed no­sem zgrab­nym ty­łecz­kiem, na­dal bę­dzie jadł tylko z two­jej ręki.

– Chyba nie masz na my­śli swo­jego ty­łeczka? – Ob­rzu­ciła mnie po­gar­dli­wym spoj­rze­niem. – Bo wtedy mu­sia­ła­byś chyba po­wie­dzieć: trzy­drzwiową szafą!

No, po­wiedz­cie sami, nie wku­rzy­li­by­ście się? Może i nie no­szę ik­se­ski. Może i mam fi­gurę gruszki i mu­szę się na­gim­na­sty­ko­wać, by ku­pić wy­godne dżinsy, które nie zjeż­dżają przy każ­dym ru­chu, ma­low­ni­czo od­sła­nia­jąc prze­dzia­łek, i to wcale nie ten na gło­wie! Ale na­zwa­nie tyl­nych par­tii mo­jego ciała trzy­drzwiową szafą to już gruba prze­sada... Na­gle udo­wod­nie­nie pięk­nej El­wirce, że jej zło­ci­sty wy­mu­skany chło­piec nie jest tak grzeczny i po­słuszny jak są­dzi, stało się sprawą ho­noru!

– Oczy­wi­ście, że tak! – po­twier­dzi­łam. – Prze­te­stuję wier­ność two­jego Ry­sia, ale... nie za darmo! Za­wrzyjmy układ! Chęt­nie po­je­cha­ła­bym z wami na narty w prze­rwie mię­dzy­se­me­stral­nej, ale chwi­lowo je­stem spłu­kana!

– Chcesz uwieść mo­jego fa­ceta, a ja ci mam za to jesz­cze za­pła­cić?! – obu­rzyła się. Przy­tak­nę­łam.

– Sły­sza­łam, że pla­nu­je­cie za­rę­czyny. Po­myśl, ile za­osz­czę­dzisz na przy­go­to­wa­niach przed­ślub­nych, je­śli szy­dło wyj­dzie z worka już te­raz. Poza tym – uśmiech­nę­łam się zna­cząco – prze­cież i tak je­steś Ry­sia pewna, co nie?

– Je­stem! – wark­nęła nie­zbyt miło. – A co ja z tego będę miała? Je­śli Ry­sia­czek okaże się kry­sta­liczny jak łza?

– Sa­tys­fak­cję i pew­ność szczę­śli­wego związku? – pod­po­wie­dzia­łam.

– To... do­piero za ja­kiś czas. Chcę cze­goś... w za­mian. Za­wrzyjmy coś w ro­dzaju za­kładu.

– Nie chcę się z tobą za­kła­dać! – za­pro­te­sto­wa­łam. – Czy ty nie ro­zu­miesz, że chcę ci wy­świad­czyć przy­sługę?

– Ooo, dość kosz­towną przy­sługę!

Za­my­śli­łam się. Miała ra­cję.

– Do­bra. Czego chcesz?

– Po­mocy w na­pi­sa­niu pracy za­li­cze­nio­wej. Mam ma­te­riały, tylko z cza­sem u mnie kru­cho...

Po­my­śla­łam, że je­śli do­brze oce­ni­łam zło­tego Ry­sia i wszystko prze­bie­gnie tak, jak za­kła­da­łam, już wkrótce El­wirka zy­ska mnó­stwo wol­nego czasu. Nie po­wie­dzia­łam jej tego jed­nak. Ski­nę­łam głową na znak, że się zga­dzam, a na­wet uści­snę­łam wy­cią­gniętą dłoń. Omó­wi­ły­śmy szcze­góły. Ter­min. Miej­sce. Na ko­niec ko­le­żanka uśmiech­nęła się z wyż­szo­ścią.

– Choć­byś po­świę­ciła na to ty­dzień, i tak ci się nie uda!

– Zo­ba­czymy!

Uwie­dze­nie Ry­sia za­jęło mi do­kład­nie osiem­na­ście mi­nut i cztery se­kundy. By­łoby szyb­ciej, ale w tym cza­sie do na­szego zło­tego chłopca za­dzwo­niła mama. Swoją drogą słu­cha­nie, jak do­ro­sły fa­cet kaja się przed ma­mu­sią, że krzywo po­wie­sił ga­cie na grzej­niku w ła­zience, jest tro­chę przy­kre. Tak­tow­nie uda­wa­łam, że całą moją uwagę zaj­muje roz­gnia­ta­nie list­ków mięty o ściankę szklanki z drin­kiem i nie do­cie­rają do mnie hi­ste­ryczne pi­ski Ry­sio­wej mamy. Gdy roz­mowa do­bie­gła końca, a na­rze­czony El­wirki otarł man­kie­tem wil­gotne czoło, nie­win­nym to­nem za­pro­po­no­wa­łam, by­śmy po­szli do mnie.

– Po­wi­nie­neś się roz­luź­nić – stwier­dzi­łam, prze­su­wa­jąc pa­lec po bi­cep­sie. – Je­steś bar­dzo... na­pięty!

– Na­wet nie wiesz jak! – wy­krztu­sił i ca­łym cia­łem przy­ci­snął mnie do baru, de­mon­stru­jąc, że na­pięte ma nie tylko bi­cepsy.

– Tylko żeby El­wirka się nie do­wie­działa... – jęk­nę­łam.

– Ma się ro­zu­mieć... – Owio­nął mnie ogni­stym od­de­chem z wy­raź­nie wy­czu­walną nutą ja­jecz­nicy. – El­wirka się nie do­wie!

Na­tu­ral­nie, El­wirka już wie­działa, w tym sa­mym cza­sie sie­działa bo­wiem przy sto­liku w ką­cie sali i ukryta za ma­low­ni­czym li­ściem palmy ob­ser­wo­wała po­czy­na­nia swego Ry­sia. Gdy jej nie­do­szły mąż ujął mnie pod ło­kieć i po­pro­wa­dził ku drzwiom, non­sza­lancko krę­cąc na palcu kół­kiem z klu­czy­kami od swego BMW, wy­strze­liła zza do­nicy ni­czym tor­peda, do­pa­dła do po­bla­dłego absz­ty­fi­kanta, zdzie­liła go w pysk, za­lała się łzami, roz­kwa­siła mu nos, po czym pa­dła w moje ra­miona, szlo­cha­jąc roz­dzie­ra­jąco, że bę­dzie mi wdzięczna do końca ży­cia!

Na­stęp­nego dnia już o tym nie pa­mię­tała.

Cóż, może i wdzięcz­ność El­wirki trwała kró­cej niż moja próba uwie­dze­nia jej uko­cha­nego, ale nie­spo­dzie­wa­nie za­owo­co­wała czymś cie­ka­wym. Po kilku dniach po­de­szła do mnie nie­zna­joma dziew­czyna. Miała wy­raz twa­rzy ko­goś udrę­czo­nego.

– Mój chło­pak chce wy­je­chać na trzy mie­siące za gra­nicę. Mu­szę wie­dzieć, czy mogę mu ufać – po­wie­działa.

Póź­niej po­ja­wiła się ko­lejna, ta po­le­ciła mnie jesz­cze in­nej, a ona ko­le­żance, sio­strze lub ku­zynce. Wszystko od­by­wało się dys­kret­nie, bez kom­pli­ka­cji i zbęd­nych py­tań. Za­do­wo­lo­nych klien­tek przy­by­wało. Ta cie­szyła się, bo zde­ma­sko­wała nie­lo­jal­nego chło­paka, tamta, bo jej uko­chany oka­zał się twardy jak har­to­wana stal. Cza­sami zgła­szał się ktoś, kto chciał uchro­nić uko­chaną sio­strę, przy­ja­ciółkę albo córkę przed zła­ma­nym ser­cem, ale czę­ściej z mo­ich usług ko­rzy­stały ko­biety, które z ja­kichś po­wo­dów za­drę­czały się po­ten­cjalną zdradą wy­branka lub nie wie­rzyły we wła­sną atrak­cyj­ność. Każde zle­ce­nie po­prze­dzał sta­ran­nie ze­brany wy­wiad. Zda­rzało się, że już sama roz­mowa roz­wie­wała wąt­pli­wo­ści mo­ich zle­ce­nio­daw­czyń, ale czę­ściej by­łam zmu­szona wy­ru­szyć do ak­cji i za­rzu­cić sieci. Jak dzi­siaj.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Kur­czak w so­sie czosn­ko­wym. Po­pu­larna po­trawa kuchni gru­ziń­skiej.