Tęskniłam za Tobą - Wioletta Gocoł - ebook + audiobook

Tęskniłam za Tobą ebook i audiobook

Wioletta Gocoł

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Emocjonująca opowieść o miłości, która potrafi uleczyć największy ból i ocalić życie. 

Odkryj tajemnice, jakie skrywa, wydawałoby się, idealna rodzina. Daj się uwieść barwnym postaciom i porwać emocjom. Pozwól popłynąć łzom wzruszenia i sprawdź, jak głęboko w serce zapadną Ci przemyślenia bohaterów.

Karolina poznaje chłopaka, zakochuje się w nim. Na jednej z randek zostaje przez niego wykorzystana. Zachodzi w ciążę. Dziecko oddaje do adopcji. Po upływie kilku lat spotyka Bartka – mężczyznę, któremu choroba zabrała ukochaną żonę.

Czy tym dwojgu ludziom, którzy stracili sens życia, uda się na nowo go odnaleźć? Czy on sprawi, że ona zapomni o bólu i nauczy się znowu ufać? Czy ona przypomni mu, jak to jest kochać i być kochanym? Czy będą potrafili zamknąć drzwi do pełnej cierpienia przeszłości i zbudować wspólną, szczęśliwą przyszłość?

Odpowiedzi na te pytania ukryte są na kartkach książki.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 533

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 43 min

Lektor: Agnieszka Krzysztoń
Oceny
4,7 (6 ocen)
5
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
margota29

Nie oderwiesz się od lektury

Wzruszająca, poruszająca... Cudna
00
MoniaGon

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna książka. Tyle znanych, starychmądrości wplecionych w dialogi, które stworzyły nowe znaczenie i powód do przemyśleń. Zauroczona jestem tą historią i pozytywnym przekazem. Polecam!!!
00
Mike781

Całkiem niezła

Taka naiwna historia ale miło się czyta.
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Wioletta Gocoł

Projekt okładki: Magdalena Muszyńska

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja: A. Kazała

Korekta: Aga Dubicka, Monika Tańska

Zdjęcie autorki na okładkę: Dariusz Gocoł

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie II Warszawa 2023

Książce patronują:

Warszawska Kulturalna

Czytam dla przyjemności – blog

Tu czyta się – blog

Czytaanna – blog

Romantyczny Akapit – blog

Niniejsza powieść to fikcja literacka, wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest niezamierzone i przypadkowe.

ISBN: 978-83-66945-04-3

Nigdy nie myśl,

że Twoje życie się skończyło

Rozdział 1  

Ewelina weszła do szpitalnej sali oddziału położniczego.

– Czy jest pani gotowa? – zapytała cicho.

Popatrzyła na młodą matkę tulącą noworodka i już nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie. W myślach skarciła samą siebie, że je w ogóle zadała, bo czy któraś matka może być kiedykolwiek gotowa na coś takiego? Spojrzała raz jeszcze na tę nieszczęśnicę, której po bladych policzkach łzy płynęły jedna za drugą. Ewelina poczuła, że w gardle rośnie jej gula. Miała wrażenie, że za chwilę ona sama również się rozpłacze.

Boże, jakie to nieprofesjonalne podejście – pomyślała.

Może i nieprofesjonalne, ale ludzkie. A wydawało jej się, że niejedno już w życiu widziała, słyszała i przeżyła, pracując w szpitalu jako położna przez ponad trzydzieści lat. Widać myliła się. Sądziła, że da radę. Zadanie, którego się podjęła, przerosło jej możliwości, okazała się za słaba. I pomyśleć, że sama się do niego zgłosiła, co prawda niechętnie, ale ktoś musiał je wykonać. Wszystkie inne pielęgniarki i położne na oddziale pochowały głowy w piasek, każda miała coś pilniejszego do zrobienia. Każda ukradkiem ocierała łzy.

Boże, coś Ci nie wyszło przy stwarzaniu świata, tak jakoś na opak go ułożyłeś. Tym, którzy nie chcą, to dajesz, tym, którzy chcą, to nie dajesz lub odbierasz. – Kobieta wiedziała, że na nic jej wadzenie się z Najwyższym. Widocznie On widział w tym jakiś ukryty sens, którego umysł zwykłego śmiertelnika nie był w stanie odgadnąć i pojąć. Jej synowa i syn zrobiliby wszystko, aby zostać rodzicami, ale nie było im to dane. Postanowiła nie osądzać tej dziewczyny, widocznie nie miała innego wyjścia. Jej łzy świadczyły o tym, że przeżywa najgorsze chwile w swoim życiu. Ta, której Ewelina była świadkiem, była zbyt intymna, aby ktoś ją zakłócał, dlatego wycofała się z sali. Postanowiła tej dwójce dać jeszcze czas na bycie ze sobą.

– Syneczku mój najukochańszy, skarbie mój najdroższy, słońce moje najjaśniejsze, uwierz mi, że mamusia bardzo nie chce tego zrobić, ale nie ma innego wyjścia, dlatego bardzo cię proszę, nie znienawidź mnie. Wybacz mi. Wierzę, że trafisz do dobrych ludzi, którzy dadzą ci wszystko to, czego ja dać ci nie mogę. Kocham cię. Będę się za ciebie modlić i myśleć o tobie w każdej sekundzie mojego życia. Ja już nigdy nie zaznam szczęścia, ale ty bądź szczęśliwy, proszę cię o to. Nie zobaczę twoich pierwszych kroków, nie usłyszę twoich pierwszych wypowiedzianych słów. To nie do mnie będziesz mówił „mamo”. Nie ja ucałuję i opatrzę twoje rozdarte kolano. To nie ja będę uczyć cię jazdy na rowerze. To nie do mnie przybiegniesz, gdy dostaniesz pierwszą piątkę w szkole. Nie bądź na mnie zły, nie umiałam inaczej, robię to, bo myślę, że tak będzie dla ciebie najlepiej.

Dotknęła jego rączki, wydawało jej się, że poczuła uścisk jego paluszka na swoim. Jakby chciał powiedzieć w ten sposób, że się zgadza.

Ten gest sprawił, że serce Karoliny rozpadło się na miliony kawałków. Młoda mama zrobiła dziecku zdjęcie telefonem komórkowym, nie zastanawiała się owej chwili, czy to jest dozwolone. Wiedziała, że obraz synka wyryty na zawsze w sercu nie wystarczy.

Ewelina niepewnym krokiem powtórnie weszła do sali. Nie miała odwagi popatrzeć w oczy tej biednej dziewczynie. Sama miała córkę w podobnym wieku, może o rok młodszą. Gdyby jej przytrafiło się coś podobnego, nie zostawiłaby jej samej z problemem, pomogłaby.

Gdzie są, do cholery, rodzice tej dziewczyny, powinni otoczyć opieką swoją córkę i wnuka. A co z tatusiem, przecież musi gdzieś być. Łatwo się domyślić, pewnie uciekł gdzie pieprz rośnie – zaklęła w myślach. Chociaż nigdy wcześniej tego nie robiła, bo brzydziła się wulgaryzmami. – Czy mogę ci jakoś pomóc? – zagadnęła.

– Chciałabym, aby trafił do dobrych ludzi i aby miał na imię Piotruś – powiedziała cicho Karolina, przełykając łzy.

– Zobaczę, co da się zrobić, ale wiesz, że to nie ja będę decydować o losie maluszka. Jeszcze coś?

– Poproszę coś na sen. Nie chcę przez jakiś czas myśleć, wyobrażać sobie, czuć.

– Masz rację, długi sen dobrze ci zrobi. Przyniosę ci środki nasenne razem z tymi na zatrzymanie laktacji. Nie wiem, kochanie, jakich słów użyć, aby przynieść ci ulgę. Może to, co teraz powiem, jest w tej sytuacji nie na miejscu, ale ktoś kiedyś stwierdził, że nic nie jest ani tak cudowne, ani tak beznadziejne, jak nam się wydaje. Nie powiem, że jesteś młoda i urodzisz sobie kolejne, bo nawet gdybyś urodziła dziesięcioro, to żadne z nich nie zastąpi ci Piotrusia i nie zapełni pustki po nim. Musisz jakoś nauczyć się z tym żyć, dziewczyno. Musisz żyć. – Położna wyciągnęła ręce w stronę Karoliny i zabrała maluszka. Jeszcze nie zdążyła zamknąć drzwi do sali, gdy do jej uszu doleciał przeraźliwy krzyk, który był nie do wytrzymania dla słuchających, ale również rozdzierał duszę. Ewelinie wydawało się, że stłukła się gdzieś szyba, że słyszy dźwięk tłuczonego szkła. W mig pojęła, że to serce matki pęka i roztrzaskuje się na kawałki.

Rozdział 2  

Karolina patrzyła za okno swojego apartamentu w krakowskiej kamienicy, umiejscowionej w centrum miasta. Studenci pędzili na uczelnie, uczniowie do szkół, elegancko ubrane kobiety i mężczyźni w garniturach do swoich korporacji. Za parę dni ona też do nich dołączy. Niedawno odebrała dyplom magisterski i rozpocznie pracę w dziale kadr w jednym z biurowców. Tylko turyści w pełni chłonęli to piękne miasto i mieli czas, aby się nim rozkoszować. Wzięła do ust łyk kawy. Gorzki napój rozlał się po podniebieniu. Była jego miłośniczką. Kiedyś pijała taką ze spienionym mlekiem i cukrem, którego sobie nie żałowała. Jednak od przeszło czterech lat piła tylko czarną i gorzką. Robiła to specjalnie. Odmawiała sobie jakichkolwiek przyjemności, będąc przekonaną, że nie zasłużyła na nie. Karała się za to, czego dokonała cztery lata temu. Sama nawet nie wiedziała, jak te lata przeżyła, w sumie już ponad cztery. Żyła jak robot. Studiowała ekonomię, wieczorami pracowała jako kelnerka w restauracji. Wcale nie musiała pracować, rodzice opłacali jej czynsz za apartament i przysyłali ogromne pieniądze na życie. Niewiele wydawała. Bo i na co? Jadła mało, bo jej żołądek dużo pokarmu nie przyjmował, właściwie tylko tyle, aby jako tako funkcjonować. Od czterech lat nie kupiła sobie żadnego ciucha. Nie czuła takiej potrzeby. Ostatni raz poszła na zakupy ubraniowe jakieś dwa miesiące po porodzie, bo z nerwów i ze zgryzoty schudła przeraźliwie. Musiała wymienić garderobę. Przestała się malować, to i na kosmetyki nie wydawała. Na półce w łazience znajdowały się tylko żel pod prysznic, do higieny intymnej, podpaski, tampony, depilator, pasta i szczoteczka do zębów, szampon, grzebień do włosów oraz krem nawilżający do twarzy. Bardzo ascetycznie jak na młodą kobietę, a Karolina i tak zastanawiała się, czy nie za dużo tego wszystkiego. Może powinna zrezygnować z kremu w ramach samobiczowania się i odkupienia winy? Do pracy poszła dla zabicia czasu. Aby mieć go jak najmniej na myślenie. Od rana do późnego popołudnia uczelnia, następnie praca w restauracji. Wracała grubo po północy, brała prysznic i zmęczona padała na twarz. Często zasypiała od razu, gdy tylko przykładała głowę do poduszki. Niekiedy jednak, pomimo całodziennej bieganiny i fizycznego zmęczenia, sen nie chciał nadejść, wtedy szybko sięgała na szafkę nocną po magiczne pudełeczko. Dwie tabletki nasenne rozwiązywały problem.

Czasami dręczyły ją nocne koszmary, śnił się jej malutki chłopczyk lecący w przepaść i wołający „mamo”. Ten sen często powracał i był źródłem dodatkowego cierpienia. Karolina budziła się z krzykiem, spocona jak szczur, trzęsła się tak, że całe łóżko podskakiwało razem z nią.

Wstawała, zapalała nocną lampkę i brała komórkę do rąk. Bardzo szybko na wyświetlaczu pojawiał się obraz synka, a wraz z nim łzy na jej twarzy. Mówi się, że czas leczy rany. Ją wciąż bolało tak samo, a może z dnia na dzień jeszcze bardziej. Tęsknota się pogłębiała. Myślała o swoim dziecku, czy jest mu dobrze, czy nikt go nie krzywdzi, czy chodzi do przedszkola, czy ma kolegów, czy nikt mu nie dokucza, czy dalej ma czarne włoski i niebieskie oczka, jakie bajki lubi oglądać, czy ktoś mu czyta, co lubi jeść najbardziej, czy ma swój pokoik? Cały czas pamiętała taką małą kuleczkę, którą położna ulokowała jej na piersi i oznajmiła: „to chłopiec, ma pani syna”. To „ma pani” odbijało się w głowie Karoliny jak echo, bo doskonale wiedziała, że za chwilę już go mieć nie będzie. Nigdy nie zapomni jego pierwszego krzyku. Mimo że zaraz po porodzie mieli się rozstać, Karolina uprosiła położne, aby mogli chociaż dwie doby spędzić razem. Pomimo całego dramatyzmu sytuacji i z góry wiadomego zakończenia, to były dwie najszczęśliwsze doby jej życia.

Omijała wszystkie potencjalne miejsca, gdzie mogłaby spotkać dzieci. Nawet zatrudniając się w restauracji, wybrała taką, która miała w sieci opinie, że nie jest miejscem przyjaznym dzieciom. Odwiedzali je głównie ludzi, którzy wiedzieli, że tutaj mogą zjeść posiłek w ciszy, bez krzyków i awantur. Gdy spotykała przypadkiem matki z chłopczykami w wieku zbliżonym do Piotrusia, odruchowo odwracała głowę.

Nie lubiła też wracać w rodzinne strony. Urodziła się w Miłościcach, małym miasteczku na Pomorzu. Nazwa miejscowości sugerowała, że każdy odnajdzie tu miłość, jej się jednak nie udało, zresztą nie wierzyła w nią. Już nie. Kiedyś było inaczej. Naczytała się o miłości w książkach i to ją zgubiło. Powieści o miłosnych uniesieniach nazywała książkami zdradzieckimi, bo czuła się przez nie oszukana i zdradzona. Uwierzyła, że wszyscy mężczyźni są czuli, kochający, opiekuńczy i adorujący. Rzeczywistość okazała się brutalna. Tak to jest, gdy się człowiek naczyta bzdur. Skutki tego przyjdzie jej płacić do końca życia. Szkoda, że tylko ona musiała dźwigać ten ciężar na swoich chudych ramionach. Facet zawsze może się wymigać od odpowiedzialności.

Z Miłościc uciekła zaraz po maturze. Specjalnie wybrała Kraków, bo chciała studiować jak najdalej od domu rodzinnego. Przynajmniej mogła wyszukać sobie miejsce do studiowania, bo kierunek edukacji już niekoniecznie. Ten wybrała dla niej mama. Ona zawsze wiedziała, co jest dobre dla jej dzieci, chociaż pojęcie dobra miało w ich słowniku inne znaczenie niż jej własnym. Joanna lubiła mieć kontrolę nad wszystkimi, szczególnie nad: Jarkiem, Hubertem i Karoliną. Podporządkowania wymagała nie tylko od swoich dzieci, męża, ale i od wszystkich mieszkańców Miłościc, nad którymi sprawowała władzę jako burmistrz. Zresztą władzę sami jej dali, kilkukrotnie w wyborach kreśląc odpowiedni znak obok jej nazwiska, i nigdy swojej decyzji nie żałowali. Joanna Złotkowska wypełniała swoje obowiązki doskonale. Miasteczko za jej rządów bardzo się rozwijało. Przedszkola, żłobki, sklepy, place zabaw i apartamentowce rosły jak grzyby po deszczu. Czyste, zadbane ulice były wizytówką miasta. Była perfekcyjna we wszystkim, co robiła. Czystością lśniły nie tylko ulice miasta. W całej okolicy nie było tak wysprzątanego i zadbanego domu i ogrodu, jak ten pani burmistrz. Obiad zawsze składał się z trzech dań, na stole nigdy nie zabrakło domowego ciasta i kompotu. Joanna dbała o swój wizerunek jako gospodyni miasta i gminy, a także idealnej pani domu i zadbanej kobiety. Włosy zawsze starannie ułożone, makijaż wykonany z dbałością o każdy szczegół, ubranie dobrane tak, aby każdy element garderoby idealnie pasował do reszty. Karolinie nigdy nie udało się odkryć, o której matka musiała rozpoczynać dzień, aby wykonać te wszystkie zabiegi, dodatkowo przygotować zdrowe śniadanie dla domowników i już o siódmej rano pić w urzędzie świeżo zmieloną i zaparzoną kawę.

A może ona w ogóle nie spała? – zastanawiały się nieraz jej dzieci. Idealnie zaścielone łóżko wskazywało, jakby nikt się do niego nie kładł poprzedniego dnia.

Joanna i jej mąż, Ignacy, mieli oddzielne sypialnie. Tak oczywiście zarządziła Joanna, tłumacząc swoją decyzję tym, że on okropnie chrapie. Niedziela, dzień wolny od pracy, w domu Złotkowskich przebiegała również według określonego schematu. Nie było długiego wylegiwania się w łóżkach i odsypiania trudów tygodnia, tak jak to się odbywa w większości polskich domów. Wszyscy o siódmej rano już siedzieli przy stole uginającym się od potraw, aby na ósmą zdążyć do kościoła. Na niedzielny obiad zawsze zaproszeni byli jacyś ważni przedstawiciele Rady Miejskiej oraz, obowiązkowo, ksiądz.

Karolina już jako mała dziewczynka marzyła o spokojnej, leniwej niedzieli, kiedy mogłaby spać do południa, na śniadanie zjeść czekoladę i lody oraz w piżamie zasiąść do obiadu. Nie znosiła wkładać co niedzielę białej, sztywnej od krochmalu bluzki, granatowej spódniczki przed kolano i recytować wierszy, uśmiechać się do wszystkich, kiedy chciało jej się płakać, i jeszcze uważać, aby nie popełnić żadnego błędu przy stole, czym można było zdenerwować mamusię. A wiadomo, że im bardziej się człowiek stara, tym bardziej skazany jest na porażkę. Im bardziej skupiała się na tym, by nie popełniać gaf, one jak na złość same sypały się jedna za drugą.

Tak bardzo chciała, żeby mamusia była z niej dumna, by przytuliła, pochwaliła, pocieszyła. Nie pamiętała jednak, żeby takie zachowanie ze strony matki kiedykolwiek miało miejsce. Była wzorową uczennicą, starała się nie sprawiać kłopotów, nie wadzić nikomu, a i tak słyszała od rodzicielki, że jest nikim, że nic w życiu nie osiągnie, że przynosi tylko wstyd. Raz nawet matka wykrzyczała jej prosto w twarz:

– Nigdy nie będziesz taka jak ja!

Na co Karolina odpowiedziała:

– Nigdy bym nie chciała być taka jak ty!

Joanna wymierzyła córce policzek. Oczywiście dla jej dobra. Poniżanie i bicie miało ją wzmocnić, przyzwyczaić do dorosłego życia. Karolina uciekała do książek. One przynosiły ukojenie, w nich zło zawsze zostało ukarane, a dobro nagrodzone. Były jej przyjaciółkami. Mogła je zabierać do domu, bo nie brudziły dywanów. Dla synów matka też bywała szorstka i wychowywała ich silną ręką, ale największą niechęć okazywała Karolinie. Wynikało to z faktu, że Karolina przyszła na świat, kiedy jej bracia byli już, jak to się mówi, odchowani, chodzili do szkoły, mieli swój świat. Joanna zdążyła się już przyzwyczaić do przesypianych w całości nocy, do wygodnictwa związanego z dużymi dziećmi i skupić się w pełni na rozwoju osobistym, a tu od nowa czekały ją pieluchy, butelki i zarwane noce. Chrapanie męża zaczęło jej przeszkadzać najbardziej po trzecim porodzie i wtedy to wyprowadziła go z małżeńskiej alkowy do pokoju gościnnego. Ignacy nie miał już tam powrotu nawet po tym, gdy dla dobra i ratowania pożycia małżeńskiego poddał się operacji naprawy krzywej przegrody nosowej, jako głównej winowajczyni odpowiedzialnej za chrapanie.

Karolina żałowała, że nie ma siostry, która byłaby powierniczką sekretów i towarzyszką niedoli. Przyjaciółki również żadnej nie miała, ponieważ mama nie pozwalała jej spędzać czasu z rówieśniczkami. Żadna dziewczyna z otoczenia bowiem nie pasowała do rodziny Złotkowskich i nie zdała egzaminu na koleżankę. Joanna mówiła córce, aby w szkole nie podchodziła zbyt blisko do innych dzieci, bo jeszcze czegoś od nich nałapie. Posłuszna matce, choć smutna, Karolinka stała zatem na uboczu, podpatrując, jak inni grają w gumę lub klasy. Koleżanki z początku zapraszały ją do wspólnej zabawy, ale gdy odmawiała cichutko, obawiając się reakcji matki, uznały ją za zadzierającą nosa córeczkę dobrze sytuowanych rodziców i dały sobie z nią spokój.

Z braćmi Karolina miała dobry kontakt, ale chłopcy byli od niej dużo starsi i na dodatek mieli swój męski świat, do którego nie wpuszcza się żadnej dziewczyny, nawet siostry. Obecnie Jarek pełnił posługi wikarego na jakieś wiejskiej parafii, której nazwy nie była sobie w stanie przypomnieć. Z ich trojga to właśnie jego matka darzyła największym szacunkiem. Gdy przyjeżdżał do Miłościc, zawsze wybierała się z nim na długi spacer, chodziła po całym mieście, trzymając go pod rękę i rozglądając się dookoła, sprawdzając, czy już wszyscy mieszkańcy przyswoili sobie, że powiła na świat księdza. Swoją drogą, z nikim innym na spacery nie chadzała, taki rodzaj relaksu uważała zwyczajnie za marnowanie czasu. Zresztą Karolinę dziwiło, że Jarek wybrał się do seminarium, bo przez całe liceum latał za Magdą z ulicy obok jak pies za szynką. Wiedziała natomiast, że było to wielkie marzenie matki, która niejednokrotnie mawiała, że wtedy to już wszystkie sąsiadki szlag trafi. Hubert zaś wiódł życie przykładnego męża, wzorowego ojca trójki dzieci, zapracowanego adwokata. Karolina czasami tęskniła za swoją bratową, bardzo ciepłą i dobrą osobą. Współczuła Emilce, bo wiedziała, że teściowa zrobi wszystko, żeby ją zniszczyć, że przy tej heterze ona również będzie nikim.

Ciekawe, czy to, że Jarek został księdzem, a Hubert adwokatem było ich decyzją, czy też matka tak zarządziła? Muszę zapytać ich o to przy pierwszej nadarzającej się okazji. Choć w zasadzie to nie moja sprawa – myślała czasem.

Karolina bardzo chciała studiować bibliotekoznawstwo. Oczami duszy widziała siebie w przytulnej bibliotece wśród regałów z książkami. Miała w planach organizować wieczorki poetyckie i spotkania literackie, na które przychodziłyby kobiety w różnym wieku, o różnych profesjach i poglądach, ale łączyłoby je jedno, a mianowicie zamiłowanie do książek. Matka szybko wybiła jej te marzenia z głowy i sprowadziła na ziemię. Aby ją zadowolić, Karolina zgodziła się studiować nudną ekonomię, ale wyłącznie w Krakowie, aby uciec jak najdalej od domu i zaborczej matki. Tej nawet pomysł się spodobał, bo przeanalizowawszy go, stwierdziła, że teraz to dopiero ludzie będą jej zazdrościć. Nie każdego stać na to, aby zapewnić dziecku edukację w mieście oddalonym ponad pięćset kilometrów od rodzinnego i na uniwersytecie, który powstał jako pierwszy w kraju, na dodatek został założony przez samego króla Kazimierza Wielkiego. Wynajęła nawet dla córki mieszkanie w odrestaurowanej kamienicy w centrum. Zanim została burmistrzem, przez wiele lat pracowała w urzędzie jako dyrektor Wydziału Edukacji. Kto jak kto, ale ona na edukacji własnych dzieci oszczędzać nie zamierzała. A poza tym cieszyło ją, że jeśli ostatnie dziecko wyjdzie z domu, to i stania przy garach będzie mniej, a co się z tym wiąże, więcej czasu jej zostanie dla siebie i dla społeczności, nad którą rządy sprawowała.

Rozdział 3  

Zegar na piekarniku wyświetlał godzinę ósmą trzydzieści, a Emilia marzyła, by już był wieczór. Miała tak od kilku miesięcy. Dzień się jeszcze na dobre nie rozpoczął, a ona wypatrywała jego końca. Dzisiejsza noc nie należała do najłatwiejszych. Mała Kasia mocno dała swojej mamie w kość. Budziła się w nocy chyba z osiem razy. A gdy w końcu zmęczona płaczem zasnęła o szóstej, to alarm w telefonie ogłosił koniec nocy i początek dnia. Emilia zrobiła dzieciom śniadanie i porozwoziła je do placówek, Maciusia do szkoły, a Adasia do przedszkola. W drodze powrotnej kupiła świeże pieczywo, więc teraz przygotowywała z niego śniadanie dla męża oraz drugie do pracy. Zaparzona kawa już czekała na niego na stole. Ona swoją wypije może koło południa, jeżeli najmłodsza pociecha da jej na tę czynność przyzwolenie. O ciepłej już nawet nie marzyła. Przystawiała właśnie Kasię do piersi, kiedy usłyszała kroki Huberta na schodach.

– Nie wyspałem się dzisiaj. – To były jego pierwsze słowa wypowiedziane tego dnia do żony.

– Ja za to wyspałam się jak nigdy. Jestem wypoczęta jak młoda bogini – odpowiedziała Emilia.

– Musisz coś zrobić, bo noce w tym domu ostatnio są nie do wytrzymania.

– Ile razy dzisiaj wstawałeś do dziecka? Jeżeli nie pomyliłam się w obliczeniach to zero, ja natomiast osiem.

– Od rana chcesz się kłócić? Ostatnio robisz się nie do wytrzymania. Nie wiem, okres ci się zbliża, czy co? Masz cały dzień na odsypianie. Ja na taki luksus nie mogę sobie pozwolić.

Hubert popatrzył na żonę znad kanapek z szynką i pomidorem. Takie najbardziej mu smakowały, a żona starała się o tym nie zapominać.

– Po prostu czuję się zmęczona – powiedziała cicho Emilia.

– Ja za to jestem wypoczęty, bo od rana do wieczora pracuję, żeby was utrzymać. Ktoś musi w tym domu zasuwać. Jeżeli chcesz, możemy się zamienić. Chętnie posiedzę sobie w domu.

– Ja siedzę w domu, tak? A może leżę i pachnę, a obiad, pranie, zakupy i sprzątanie same się w tym czasie robią? – Emilia podniosła głos, chociaż do tej pory nigdy jej się to nie zdarzyło.

– Oj, nie przesadzaj, pralka pierze, a nie ty. – Hubert włożył do ust ostatni kęs kanapki, siorbnął ostatni łyk kawy, założył marynarkę, poprawił krawat i ucałował żonę w policzek na pożegnanie, po czym pociągnąwszy nosem, stwierdził: – Musisz zmienić bluzkę, bo śmierdzi mlekiem.

– Małej się ulało przed chwilą. – Emilia poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.

– Jadę do kancelarii. Będę dziś późno, bo dużo spraw mi się ostatnio nazbierało. – Doleciało do jej uszu z przedpokoju.

– Jak zawsze, kochanie. Jeszcze trochę i zdążę się przyzwyczaić. A! I dziękuję za poranną kawę oraz kanapki, kochana żono. Były pyszne! – zawołała za mężem. Odpowiedział jej odgłos otwieranej bramy garażowej. Posadziła Kasię na dywanie, a wokół niej rozsypała zabawki dla niemowlaków. – Proszę, bądź tak łaskawa dla mamusi i pobaw się trochę sama – zwróciła się do córeczki i pogłaskała ją po główce.

W odpowiedzi Kasia nagrodziła ją szerokim, bezzębnym uśmiechem.

Zaczynam leżeć i pachnieć – pomyślała Emilia i złapała rurę od odkurzacza. Podczas sprzątania ogarnęło ją przygnębienie i smutek. Ostatnio często doświadczała takiego stanu. Sama się temu dziwiła. Powinna skakać ze szczęścia. Dostała od losu wszystko, czego zapragnęła. Miała piękny, przytulnie i nowocześnie urządzony dom. Jego ściany zdobiły obrazy, które sama namalowała. Do tego duży ogród, przystojny, zaradny i pracowity mąż. No i najważniejsze: cudowne dzieci. Kiedy w podstawówce wychowawczyni pytała dzieci, kim chciałyby być w przyszłości, to ona bez chwili zastanowienia odpowiadała, że mamą właśnie. Zawsze zaglądała kobietom do wózków z niemowlakami, zagadywała te ciężarne i niańczyła wszystkie dzieciaki w sąsiedztwie. Uwielbiała również malować. Klasa maturalna była dla niej najtrudniejszym rokiem w życiu, musiała zdać wtedy najważniejszy egzamin i nie chodzi tutaj o ten pisemny czy ustny, ale życiowy. Musiała pożegnać ukochaną mamę, bo ta umarła na raka. Po maturze dostała się na wymarzoną Akademię Sztuk Pięknych. Na imprezie studenckiej poznała Huberta. Ktoś powiedział, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje. Oni byli dowodem na to, że ten ktoś nie miał racji. Gdy tylko spojrzała na przystojnego, wysokiego bruneta o brązowych oczach i seksownym zaroście, od razu wiedziała, że to ten jedyny i na zawsze. On zresztą poczuł to samo. Śliczna, drobniutka, błękitnooka blondyneczka zawładnęła całym jego światem.

Ta albo żadna – powiedział do siebie. Od tej pory byli nierozłączni. Tam, gdzie ona, tam i on. Szybko wzięli ślub. Hubert jako adwokat zaczął pracę w kancelarii. Ona uczyła plastyki w podstawówce. Była bardzo szczęśliwa, a miłością do sztuki dzieliła się z uczniami. Wiadomo, że skoro dzieci uwielbiała, to szybko zapragnęła mieć swoje własne.

Hubert z początku miał inne plany.

– Wiesz, cieszmy się sobą, jesteśmy jeszcze młodzi, mamy mnóstwo czasu na bycie rodzicami. Zobacz, jaki świat jest piękny. Tyle jeszcze mamy do zobaczenia, a gdy już wejdziemy w pieluchy, to będzie trudniej. Poza tym utrzymanie dzieci kosztuje, a my niedawno kupiliśmy dom i mamy kredyt do spłacenia – wyliczał.

Potrzeba bycia mamą była jednak tak silna, że do Emilii żadne argumenty męża nie przemawiały. W końcu go namówiła. Zaczęli starania o dziecko, jak wiadomo, gdy człowiekowi na czymś bardzo zależy, to wtedy pojawiają się przeszkody, żeby nie było zbyt łatwo i prosto. W końcu im się udało. Gdy dwie osoby bardzo czegoś chcą i mocno się kochają, razem są w stanie dokonać cudu. Ale zanim ten cud się pojawił, Emilka wylała wiele łez. Szukała pomocy u najlepszych specjalistów, ci uspakajali ją, że wszystko jest w porządku, ale w ciążę jak nie zachodziła, tak nie zachodziła. Oczywiście teściowa od razu postawiła diagnozę:

– W tych czasach kobiety nie nadają się do niczego. Nawet w ciążę zajść nie potrafią. Chemią się żywią i takie później skutki. – Ona sama oczywiście nigdy takich problemów nie miała. Wystarczyło, że facet ściągnął spodnie, a już latała z brzuchem.

Hubert w tych trudnych chwilach, jak na przykładnego męża przystało, wspierał swoją kobietę, otaczał czułością i okazywał dużo miłości. Zresztą te starania o dziecko bardzo mu się podobały. Na brak przyjemności w pożyciu małżeńskim w tamtym okresie nie mógł narzekać.

Gdy upragniony Maciuś pojawił się na świecie, Emilka zrezygnowała z życia zawodowego. Później urodziła kolejne dzieci. Obecnie Maciuś miał siedem lat i chodził do pierwszej klasy, Adaś cztery, a Kasia osiem miesięcy. Emilka nie rozumiała swojego smutku.

– Mam wszystko, co chciałam mieć, i spełniły się wszystkie moje marzenia, więc dlaczego jestem smutna? Dlaczego chce mi się płakać, zanim jeszcze rano otworzę oczy?

Miała pretensję do męża, że nie ma go całymi dniami w domu, ale z drugiej strony starała się go zrozumieć. Życie kosztowało, ale ona w domu też pracowała. Może ciężej niż niejeden pracownik na etacie. Bycie matką to praca na kilku etatach jednocześnie. Trzeba być kucharką, praczką, prasowaczką, sprzątaczką, kierowcą, pielęgniarką i psychologiem w jednym i to bez żadnego wcześniejszego przeszkolenia. Nie jest łatwo być kobietą. Nie dość, że wykonuje się wiele zawodów naraz, to jeszcze za darmo. I jeszcze te wymagania, by w tym samym czasie mieć dom jak z katalogu salonu meblowego, wyglądać jak milion dolarów i być idealną kochanką.

Emilka kończyła ogarniać domową przestrzeń. Lubiła domowy ład i starała się o niego dbać. Zeszła do salonu, gdzie mała Kasia, wykończona zabawą, spała słodko na dywanie. Podeszła do córeczki, wzięła ją na ręce i zaniosła do łóżeczka. Przykryła kocykiem w misie, patrzyła z czułością, jak uśmiechała się przez sen. Widocznie śniło jej się coś przyjemnego.

– Dzieci są takie słodkie, zwłaszcza gdy śpią. A teraz może w końcu uda mi się wypić kawę? – Zeszła do kuchni, wcisnęła przycisk na ekspresie i usłyszała dzwonek do drzwi, a razem z nim płacz Kasi. – No. To by było na tyle przyjemności dla mnie dzisiaj – westchnęła.

Nie wiedziała, czy biec do córki, czy otwierać drzwi. Wybrała córkę. Gdy ją przytuliła, maleńka troszkę się uspokoiła. Za drzwiami stała teściowa. Ledwie weszła do środka, zaczęła się litania oskarżeń:

– Co ty robisz w tym domu, że dojście do drzwi zawsze zajmuje ci tyle czasu? Nie wypada, żeby kobieta w moim wieku, na takim ważnym stanowisku, tyle czekała, dlatego wpadłam na pomysł. Skoro nigdy nie udaje mi się tutaj dostać od razu, to powiem Hubercikowi, żeby mi dorobił dodatkowy klucz do tej waszej twierdzy.

Jeszcze tylko tego by brakowało – pomyślała Emilia. – Ja też się cieszę, że teściową widzę – powiedziała na głos.

Joanna majestatycznym krokiem podążała w stronę salonu. Nie byłaby sobą, gdyby po drodze nie marudziła pod nosem:

– Kiedy w końcu ściągniecie te bazgroły ze ścian?

– To są moje obrazy – stwierdziła z wielką przykrością w głosie Emilka.

– Jaki tu bałagan! Mogłabyś tu kiedyś posprzątać, skoro siedzisz w domu. – Joanna była mistrzynią we wbijaniu szpil synowej.

– Właśnie przed chwilą skończyłam to robić. To nie bałagan, tylko zabawki, którymi mała się bawiła. W domu, w którym są dzieci, są i zabawki. Zresztą wie teściowa, że sprzątanie przy dzieciach jest jak mycie zębów i jedzenie czekolady jednocześnie.

– O, widzę, że macie nowy stolik. – Nic nie umknęło uwadze Joanny.

– A tak, kupiliśmy niedawno. Wie teściowa, tamten poprzedni Adaś porysował pastelami i nie udało się go doczyścić.

– Kupiliście, powiadasz. A mnie się wydaje, że niepotrzebnie użyłaś liczby mnogiej, bo to Hubercik kupił. Ty przecież nie zarabiasz. Ja to w sumie nadziwić się nie mogę i nie rozumiem, dlaczego nie chce ci się pracować. Ja szłam do pracy od razu, no ale wiesz, ja to byłam ambitna, miałam swój honor, godność, no i nie byłam leniwa, tylko pracowita. Kobieta powinna mieć swoje pieniądze. – Joanna mówiła, co jej ślina przyniosła na język.

Emilia czuła, że zaraz wybuchnie płaczem, czuła się bardzo poniżona i miała ochotę odpowiedzieć coś niegrzecznego teściowej, ale dobre wychowanie i wysoka kultura osobista nie pozwalały jej na to. Zrobiło jej się gorąco, miała wrażenie, że za chwilę zemdleje. Zaproponowała Joannie herbatę, aby móc jak najszybciej uciec do kuchni. Przestronny salon jakby się skurczył i zrobił za ciasny dla tych dwóch kobiet. Robiąc herbatę, przełykała gorzkie łzy. Ciekawe, czy tym razem okaże się za słodka, za gorzka, za mocna, za jasna? Zawsze było coś nie tak. Tej kobiecie nie dało się dogodzić. Emilka otworzyła okno w kuchni, zaczerpnęła świeżego powietrza i wróciła do paszczy lwa. Postawiła przed teściową herbatę i talerzyk z sernikiem z gruszkami. Jak dobrze, że wczoraj go upiekła.

– W ogóle musiałam tu dzisiaj przyjechać. Nie miałam innego wyjścia, po prostu nie wytrzymałam. Wyobraź sobie, że byłam u Hubercika z wizytą.

– Dobrze, że z wizytą, bo do mnie to teściowa przyjeżdża z wizytacją – wtrąciła się Emilia, ale tamta zdawała się nie słyszeć i kontynuowała:

– Tak mi szkoda biedaka, on źle wygląda. Oczy podkrążone, ziewa cały czas, zmęczony, niewyspany, bo ponoć Kasia całą noc płakała.

– Kasia płakała, bo zęby jej się wyrzynają. Cierpi i ma prawo marudzić – tłumaczyła Emilia.

– Swoją drogą, późno jej te zęby idą. U moich dzieci dużo wcześniej zaczynały wychodzić. Hubercik miał chyba sześć miesięcy, Jaruś pięć, czyli normalnie, książkowo. Może zabierz ją do lekarza.

– Dzieci rozwijają się po swojemu, każde w innym tempie. Jedne ząbkują wcześniej, drugie później. Tak samo jest z raczkowaniem, mówieniem i chodzeniem.

– U mnie zawsze było książkowo. – Joanna upiła łyk gorącej herbaty.

– No, wiadomo, jakżeby inaczej. – Emilia uśmiechnęła się nerwowo.

– Wracając do tematu, to znalazłam sposób, który idealnie rozwiąże wasz problem. Wpadłam na niego podczas podpisywania dokumentów i od razu jak tylko znalazłam chwilę, wsiadałam w samochód i przyjechałam. Nie musisz dziękować, od tego jestem, aby wam pomagać.

– Jakie to rozwiązanie? – Emilka bała się usłyszeć odpowiedź.

– Aby się porządnie wyspać, Hubercik będzie przyjeżdżał na noce do mnie. – Joanna oznajmiła z dumą w głosie.

Emilia poczuła się bardzo zraniona i kolejny raz podczas odwiedzin teściowej poniżona.

– No nie patrz na mnie takim wzrokiem. To wam wszystkim wyjdzie na dobre. Hubercik się w końcu wyśpi, a ty przecież możesz odespać w ciągu dnia, bo w sumie co innego masz do roboty? Dzięki oddzielnym sypialniom nie będziesz musiała znowu chodzić z brzuchem.

Emilia nie mogła zrozumieć, jak ona może jej robić coś takiego. Jak jedna kobieta może niszczyć drugą. Nie mogła się już doczekać końca tej wizyty.

Na szczęście Joanna szykowała się do wyjścia.

– Dziękuję za herbatę i ciasto. Nie będę ukrywać, że najbardziej z niego smakowały mi owoce.

– O, jak miło, przekażę w warzywniaku, że smakowały.

– A w którym warzywniaku je kupiłaś, przy księgarni czy przy poczcie?

– Przy poczcie – odpowiedziała Emilia.

– To na drugi raz kupuj przy księgarni, tam mają lepsze. Ucałuj chłopców ode mnie. Specjalnie przyszłam teraz, kiedy ich nie ma, bo nie znoszę tych wszystkich dziecięcych wrzasków. Zresztą dzieci mnie męczą. Swoją drogą, Adasia powinnam jutro zobaczyć, bo wybieram się do przedszkola. Zaprosili mnie, bo jest jakaś akcja i ważne osobistości czytają dzieciom bajki.

– Z tego co się orientuję, to teściowa nie lubi czytać i przed chwilą wspomniała, że dzieci też ją męczą. Chyba że męczą swoje, a cudze już nie?

– No wiesz, Emilio, moja praca wymaga ode mnie niekiedy poświęcenia, a ważnym elementem jej dobrego wykonywania jest dbanie o wizerunek.

To o wizerunek chodzi? Jaka obłuda– pomyślała Emilia, gdy zamknęła za gościem drzwi i przypomniała sobie, jak to w zeszłym roku po wizycie teściowej w przedszkolu lokalne gazety przedstawiały panią burmistrz jako osobę uwielbiającą dzieci.

Ta wizyta wykończyła Emilię. Nie wiedziała, czy ma kląć, płakać, czy śmiać się. Najlepiej uczyniłaby wszystko naraz.

Rozdział 4  

Emilia wrzucała siatki z zakupami do bagażnika. Ręce trzęsły jej się z nerwów. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień i na jedną osobę. Poranna sprzeczka z mężem, późniejsze odwiedziny teściowej i, jakby tego było mało, jeszcze wizyta lekarza, której już totalnie się nie spodziewała. Oczywiście zamówiła ją babcia w trosce o wnuczkę, mimo że nikt jej o to nie prosił. Pediatra, starszy pan, osłuchał małą, zajrzał do ucha, do gardła, do uszu i postawił diagnozę. Małej wyrzynają się jedynki. Jakby Emilia sama o tym wcześniej nie wiedziała. Dodatkowo doktor zabrał jej czas, którego i tak dzisiaj nie zostało jej za wiele. Na odchodnym przepisał jeszcze czopki homeopatyczne. Nie wiadomo po co, skoro i tak można je było kupić bez recepty. Pogratulował jej też wspaniałej teściowej, bo ponoć takie troskliwe babcie to rzadkość i prawdziwy skarb w dzisiejszych czasach. Emilia stwierdziła, że przy trzecim dziecku żadni pediatrzy nie są jej potrzebni. Tak się już wyedukowała, że umiała stwierdzić, co i kiedy, któremu dziecku dolega i jaki syrop podać. Była domowym lekarzem bez specjalizacji. Ukradkiem wytarła łzę turlającą się po policzku. Kątem oka, którego, jeżeli wierzyć telewizji, nie ma, dostrzegła, że ktoś jej się przygląda. Podniosła wzrok. Obok stała zadbana kobieta, żona mecenasa, z którego kancelarią współpracowała kancelaria jej męża.

Jasna cholera. Gdy się człowiek śpieszy i wyjdzie z domu w dresie, bez makijażu i włosami niedbale związanymi w kucyk, to zawsze kogoś spotka. A jak się wystroi, to wtedy żywego ducha na mieście nie uświadczy– sarkała w myśli.

– Dzień dobry. – Uśmiechnęła się do Emilii przyjaźnie.

– Dzień dobry, pani mecenasowo. – Emilia ukłoniła się.

– Jaka tam mecenasowa, tyle razy ci mówiłam, że Jadzia jestem, a ty ciągle swoje. Wybacz moją bezpośredniość, ale mogę ci jakoś pomóc? Nie będę udawać, że nie widziałam, że płakałaś.

– Nie, dziękuję – powiedziała cichutko Emilka, a jej policzki oblał rumieniec.

– Nie wstydź się swoich łez, dziecino. Wrażliwość nie jest oznaką słabości. Jest przejawem siły. Cudownie by się żyło na tym świecie, gdyby żyli na nim sami wrażliwi ludzie. Bądź dumna, że masz ją w sobie i nie wierz ludziom, którzy twierdzą, że jest inaczej. Oj, stara gaduła ze mnie, zaczepiam cię na ulicy. A może zostawimy tutaj na parkingu nasze samochody i przejdziemy się razem do tej kawiarenki przy kwiaciarni? Zaufaj mi, podają tam naprawdę pyszną kawę. Lepszej nie piłam nawet we Włoszech.

– Przepraszam, to naprawdę kusząca propozycja, ale dzisiaj nie powinnam, bo zaraz muszę jechać odebrać chłopców i jeszcze nie zrobiłam obiadu. – Emilia tłumaczyła się.

– Nikt nie umrze z głodu, jeśli w jeden dzień nie zje obiadu, a chłopców jak dzisiaj odbierzesz później, to też się świat nie zawali. Poza tym, jedyną rzecz, jaką naprawdę będziesz musiała zrobić, to umrzeć. Na to nie masz wpływu. Na wszystko inne tak. My kobiety dbamy o wszystkich i wszystko, tylko o sobie zapominamy. – Jadwiga złapała za rączkę od wózka dziecięcego i popchnęła go przed siebie. Emilia nie miała innego wyjścia, musiała dołączyć do śpiącej w wózku córeczki i pani Jadzi. Po drodze pani Jadwiga zaczęła przeprowadzać wywiad: – Kto ci, kochana, dowalił dzisiaj, mąż czy teściowa?– Emilka popatrzyła zaskoczona na mecenasową. – No przecież nie od dziś wiadomo, że jak się źle dzieje w małżeństwie, to wina leży po dwóch stronach, męża i teściowej właśnie. A tak na poważnie, to ja miałam cudowną teściową. Malutka, taka drobniutka była, a zaradna życiowo bardzo. Zawsze po mojej stronie w małżeńskich sporach stawała. Nawet jeśli ja zawiniłam, to Kazimierz po pysku dostawał. On dwa metry wzrostu, ona drobina, ale radzić sobie w życiu trzeba, przynosiła więc taborecik, podwijała kiecę, wyskakiwała na niego, to znaczy na ten taborecik, nie na Kazimierza, i rozpoczynała swoją powinność, to znaczy lała go po gębie, ile wlezie. „Nie tak cię wychowywałam, kobietom należy się szacunek, a twoja żona płacze przez ciebie, ty draniu”, mówiła. „Zapamiętaj sobie, jeżeli twoja żona płacze, to jest twój powód do wstydu”, dopowiadała. Niesamowita była. Niestety szybko ją Bozia do wieczności wezwała. Wyobraź sobie, że w zeszłym tygodniu wnukiem się miałam zajmować. Przyjeżdżam do domu syna i synowej, a ona, znaczy synowa moja, płacze. A ja, że we wrzącej wodzie jestem kąpana i nauki najlepsze u teściowej pobierałam, to od razu mojego Maksia policzkować zaczęłam. A okazało się, że ona ze szczęścia płakała, bo właśnie się dowiedziała, że w ciąży jest. Po raz drugi babcią zostanę. Mam nadzieję, że tym razem to wnuczka się urodzi. Staram się być dobrą teściową. Skoro mój ukochany, jedyny syn wybrał sobie tę, a nie inną kobietę na żonę, to znaczy, że musi ona być wyjątkowa. Oczywiście są sytuacje, kiedy mam ochotę się do czegoś przyczepić, bo ja bym to zrobiła inaczej, po swojemu, ale tłumaczę sobie, że każdy ma prawo żyć tak, jak uważa.

Kawa smakowała niesamowicie. I nie chodziło o smak i aromat, ale o to, że Emilii po raz pierwszy od niepamiętnego czasu ktoś ją podał, podtykając pod sam nos. Jeszcze mogła ją wypić ciepłą i w miłym towarzystwie. Pani Jadzia okazała się bardzo sympatyczną osobą, na dodatek niesamowitą gadułą.

– Wybacz mi, kochanie, że cię tu zaciągnęłam, ale jak zobaczyłam łzy i smutek w twoich pięknych oczach, to nie mogłam przejść obojętnie. Zresztą wydaje mi się, że wiem, co cię boli i trapi. Widzę w tobie dawną siebie, tę, którą byłam lata temu. Chyba miałam takie same albo podobne problemy.

– Pani? To niemożliwe. Patrząc na panią, nie chce mi się w to wierzyć.

– A jednak Emilio, nie zawsze było mi łatwo. Musiałam przejść długą drogę, aby dotrzeć do miejsca, w którym się teraz znajduję. Ale… może nie będę cię zanudzała? – Jadwiga upiła łyk kawy.

– Ja chętnie wysłucham pani historii. – Emilia uśmiechnęła się zachęcająco.

Kobieta, która uwielbiała o sobie opowiadać, rozpromieniła się natychmiast.

– Byłam młodą dziewczyną. Ponoć Pan Bóg obdarzył mnie urodą, tak mi mówili wszyscy dookoła, choć ja jeszcze wtedy nie za bardzo w to wierzyłam. To przyszło z czasem. Pracowałam jako fryzjerka w zakładzie i któregoś dnia wszedł tam Kazimierz. Nogi się pode mną ugięły, kiedy go zobaczyłam, taki był przystojny. Ja też mu się chyba spodobałam, bo gdy wychodził, puścił do mnie zalotnie oko. A kilka godzin później, kiedy skończyłam pracę, czekał na mnie przed zakładem i zaprosił na spacer. No i tak to się zaczęło. Najpierw spacer, potem przejażdżka jego dużym fiatem, kino, cukiernia i takie tam. Matula tylko patrzyła, jak biegałam na spotkania z nim, i mówiła: oj, żeby tylko z tego dzieci nie było. No, ale jak to w takich sytuacjach bywa, dziecko się pojawiło i to wcześniej, niż się spodziewałam. No nie patrz tak na mnie, Emilio, w tamtych czasach takie rzeczy też się przytrafiały. Zresztą niezależnie od epoki, tam, gdzie ludzie się kochają, gdzie pojawia się miłość, tam rodzą się dzieci. Kazimierz zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Oświadczył się i wzięliśmy ślub. Na początku małżeństwa byliśmy bardzo szczęśliwi. Ludzi to nasze szczęście uwierało, no bo jak to: adwokat ożenił się z fryzjerką? Na dziecko go złapała i takie tam, gadali i gadali. Tak to z ludźmi bywa. Jeśli nie mają ciekawego swojego życia, to żyją cudzym. Ja tam nie bardzo się innymi przejmowałam, Kazimierz też nie, więc nie mieliśmy z tym problemów. Problemy zaczęły się, gdy na świat przyszedł Maksymilian. Kazimierz pracował od świtu do późnych godzin nocnych, a mnie w domu z dzieckiem też nie było kolorowo. Sama wiesz najlepiej, jak to jest. Maks do łatwych dzieci nie należał, darł się cały czas jak opętany. No i zaczęła się wzajemna litania oskarżeń i licytacja, kto ma gorzej. Urobiłam się nieraz jak wół, bo ogarnąć dziecko i dom nie jest prosto, a jeszcze czasami słyszałam, że nic nie robię. Nigdy nie usłyszałam słowa „dziękuję”. Nikt mi nie podziękował za ciepły obiad na stole, za czyste skarpety czy uprasowaną koszulę, a musisz wiedzieć, że nic mnie tak nie wnerwiało, jak codzienne prasowanie białych, mężowskich koszul. Gdy Maks poszedł do podstawówki, powiedziałam dosyć. Założyłam sobie salon fryzjerski, zaczęłam zarabiać własne pieniądze i poczułam się kimś. Kazik oczywiście nie był zadowolony. „Nie musisz pracować”, mówił. „Wiem, że nie muszę, ale chcę”, odpowiadałam. Najbardziej to się dziwował, że ciepłej zupy nie było w domu na stole, gdy wracał z kancelarii. Patrz, jak przez tyle lat miał ciepłą zupę w domu, to tego nie doceniał. Człowiek szybko się przyzwyczaja do tego, co ma i tego nie zauważa. Dopiero gdy to utraci, to zaczyna doceniać. „Jeśli masz ochotę na zupę, to sobie ją ugotuj”, mówiłam. „Jak to, ja?”, dziwował się. „No przecież chyba adwokacka toga ci od tego z ramion nie spadnie”, odpowiadałam. „Ale ja nie umiem”, wzruszał ramionami. „To się naucz”, kwitowałam. Wyobraź sobie, że się nauczył, i teraz gotuje lepiej ode mnie. Widzisz, jak na tym skorzystałam. Oj, różnie w tym moim małżeństwie się działo. Różne burze przetrwaliśmy: moje trzaskanie drzwiami, jego zdrady. Tak, to też miało miejsce. Wiem, że miał kochanki, ale on nie wie, że ja wiem. Wyczuwałam od niego damskie perfumy, spierałam ślady szminek z kołnierzyków koszul. Nigdy w sumie mu o to nie zrobiłam awantury. Gdy poszedł na dziwki, to dostał, czego potrzebował. A mnie było lżej, bo nie żądał tego ode mnie. Nie zawsze mi się chciało, nie zawsze miałam siły zaspokajać jego potrzeby, a ogromne je miał. I jeszcze tych filmów z kaset się naoglądał, to liczył, że ja będę taka jak tamte. Niekiedy myślałam, czy nie odejść, ale Maksia było szkoda. Teraz sobie myślę, że jeśli w związku się nie układa, to trzeba uciekać, dopóki jeszcze dzieci małe, bo im młodsze, to mniej rozumieją i mniej cierpią. My kobiety czekamy, aż oni zmienią się na lepsze, a tymczasem, jeśli oni się zmieniają, to tylko na gorsze. Biorąc ślub, kobieta liczy, że on się zmieni, a mężczyzna chciałby, żeby ona się nigdy nie zmieniała. U nas teraz jest dobrze, już swoje lata mamy i czasu nam niewiele zostało, to szkoda go marnować na kłótnie. A poza tym im więcej mamy ze sobą przeżytych lat, tym bardziej akceptujemy swoje niedoskonałości, bo już zdążyliśmy się do nich przyzwyczaić i przestały nam przeszkadzać, a może nawet udało nam się je pokochać. Wczoraj spotkałam tę biedną Danuśkę od tego starego pijaka Jakuba. Znowu ją pobił. Twarz ma całą siną. A ta broni łajzę i mówi, że ze schodów spadła. W domu parterowym mieszkają i schodów nie posiadają. Boże, ten to jej zniszczył życie. Umęczona taka, skóra i kości. On pije i ją bije, a ona cały czas trwa przy nim. Wiele razy jej mówiłam, żeby kopnęła tego dziada w dupę, to nie słucha. Pięcioro dzieci wychowała, wszystkie pouciekały w świat, a ona dalej się męczy. Swoją drogą, patrz, pięć razy w ciąży chodziła, w bólach rodziła, dupska obsrane, nosy zasmarkane obcierała, a teraz każde żyje swoim życiem i o starej matce nie chce pamiętać. Już po trzecim jej mówiłam, że jej środki antykoncepcyjne mogę załatwić. To ona, że to grzech i że ona to po stosunku octem się podmywa, bo ktoś jej powiedział, że w taki sposób się zabezpieczy. Widać, jak ocet zadziałał, bo zaszła w ciążę jeszcze dwa razy. Najmłodsza córka chciała ją zabrać do siebie do Londynu, ale Danka nie pojedzie do niej, no bo jak to tak w wielkim mieście żyć? Powiedziała, że woli tu, przy Jakubie żywota dokończyć, że lepsza własna, stara bieda niż nowa, obca. Oj, nie szanuje jej ten Jakub, nie szanuje. Może gdy już jej zabraknie, to wtedy doceni i będzie mu wstyd, że wcześniej źle ją traktował. A swoją drogą, że też go w końcu od tego picia szlag nie trafi. Widocznie diabły się go w piekle boją, skoro tam zabrać nie chcą. Rok temu na pogrzebie Zosi byłam, co na Kwiatowej mieszkała, pamiętasz, na raka umarła. Swoją drogą, za dużo tego raka ostatnio. Gdzie ucho przyłożysz, tam rak. No i pamiętam, jak w kaplicy ten jej chłop przy trumnie klęczał, po rękach całował i zawodził: „Zosiu, Zosiu”. A ja, że zawsze mówię, co myślę, to nie wytrzymałam, wstałam, podeszłam i mówię mu, że nie pamiętam, żeby kiedykolwiek za życia ją po rękach całował, że nie słyszałam, żeby się do niej tak miło zwracał. Zawsze tylko Zośka to, Zośka tamto. Musiała umrzeć, żeby dla męża z Zośki stać się Zosią. Nie minęło wiele czasu, pewnie jeszcze Zosia nie zdążyła dobrze w grobie ostygnąć, jak sobie już nową kobietę sprowadził do domu. No, ale odbiegłam od tematu. A chciałam ci powiedzieć, Emilko, żebyś o siebie dbała, była dobra dla siebie i doceniała siebie. Jeśli sama siebie nie docenisz, inni tego nie zrobią. Nie przejmuj się tym, że nie masz obiadu. Tu niedaleko jest rodzinna restauracja. Gdy teraz wyjdziemy z kawiarni, pójdziesz do niej i poprosisz, żeby ci zapakowali na wynos. W domu tylko wyłożysz na talerze. Proste? Proste, bo życie z reguły takie jest, tylko my, ludzie, sami sobie je utrudniamy. Porządkami też się staraj nie przejmować, lepiej ten czas wykorzystać na zabawę z dziećmi lub szybki numerek z mężem. A gdy bałagan zacznie cię wkurzać, to pomyśl sobie, czy gdybyś wiedziała, że jutro nastąpi koniec świata, to poszłabyś sprzątać, czy przytulić męża i dzieci?

Odpowiedź była dla Emilii oczywista. To przypadkowe spotkanie z mecenasową miało być początkiem zmian, jakie zamierzała wprowadzić w swoje życie. Świat jest takim, jakim go widzimy. Nie jest wcale taki zły, tylko musimy mu pozwolić być dobrym. Nie możemy pozwolić, aby zło, które dociera z zewnątrz, zniszczyło nas. Wszak Titanic nie zatonął od razu po zderzeniu z górą lodową. To woda z zewnątrz, która dostała się do jego środka, ostatecznie go zatopiła.

Emilia niewiele podczas spotkania z mecenasową mówiła, więcej słuchała, ale cieszyła się, że mogła się z kimś spotkać. Brakowało jej ludzi. Mąż mało bywał w domu, mama nie żyła, tata wyprowadził się za granicę, gdzie założył drugą rodzinę. Z koleżankami przestała się spotykać, gdy została mamą, przestała być dla nich atrakcyjna towarzysko. Szwagierka Karolina, którą bardzo lubiła, nie przyjeżdżała do Miłościc, a z teściową nie mogła się porozumieć. Teścia bardzo lubiła, ale nie był on zbyt skory do rozmów. Na jego pomoc mogła zawsze liczyć. Czasem popołudniami przyjeżdżał do nich, bawił się z chłopcami, zawoził na dodatkowe zajęcia, zabierał na plac zabaw, na lody, do kina. Żył w cieniu swojej żony, słuchał jej we wszystkim, a ta, zamiast docenić, że takiego dobrego człowieka dostała za męża, rozstawiała go po kątach. Z zawodu był historykiem. Żona zrobiła go dyrektorem szkoły, ale jemu niespecjalnie odpowiadała ta rola. Wolał czasy, kiedy mógł spokojnie uczyć dat i pojęć historycznych, niż teraz użerać się z biurokracją, systemem i reformą. Nie przeszkadzało mu, gdy żona przez lata w towarzystwie drwiła z jego zawodu i opowiadała żart o humaniście:

– Czym się różni balkon od humanisty? – pytała, po czym sama sobie odpowiadała, że balkon utrzyma rodzinę.

Przez wszystkie lata małżeństwa zdążył się przyzwyczaić do tych wszystkich drwin i obelg. Nie pokazywał, że go bolą, w związku z tym Joanna za każdym razem uderzała coraz mocniej. Pozwalał się upokarzać, bo ją kochał, a dla miłości był w stanie znieść wiele upokorzeń. Do czasu.

Teraz on również miał swoje tajemnice. Tak się Emilce wydawało.

Rozdział 5  

Karolina wklepywała jakiś ważny dokument do komputera, już nawet sama nie wiedziała, który. Pogubiła się w liczeniu. Co jakiś czas ocierała pot z czoła. Jakoś nie najlepiej się dzisiaj czuła. Rano kręciło jej się w głowie i najchętniej zostałaby w łóżku, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Dwa tygodnie temu rozpoczęła pracę i gdyby nie pojawiła się w niej dzisiaj, mogłoby to zostać źle odebrane. Do tej pory szef był z niej zadowolony, a przynajmniej taką miała nadzieję. W każdym razie robiła wszystko, aby go nie zawieść. Swoje obowiązki wypełniała starannie i sumiennie. Zostawała po godzinach, bo było jej to na rękę. Wypełniała nie tylko swoją pracę, ale wyręczała też swoje koleżanki. Już na początku jedna poprosiła ją o pomoc w jakimś zadaniu, z którym sobie nie radziła, więc oczywiście Karolina zgodziła się pomóc. I tak to się zaczęło. Pozostałe kobiety często przerzucały na nią swoje obowiązki. Same w tym czasie piły kawę, robiły zakupy w sklepach internetowych, czy udzielały się na portalach społecznościowych. Ona jako nowa musiała się dostosować. Wiadomo, że początki wszędzie bywają trudne. A z niektórymi ludźmi tak już jest. Raz pomożesz z dobrego serca, to potem będą oczekiwać tej pomocy cały czas. Dasz palec, zabiorą całą rękę. Bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia i poczucia winy. Karolina poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Wstała, aby udać się w kierunku łazienki i upadła na podłogę. Współpracownicy wezwali pogotowie, które zabrało ją do najbliższego szpitala. Nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Czuła się winna zamieszania, którego była przyczyną, bo nie lubiła nikogo absorbować swoją osobą. Bała się, że trafi do szpitala, w którym urodziła Piotrusia, i ktoś ją rozpozna. Na szczęście tak się nie stało. Czekała przed gabinetem lekarskim na wyniki badań, które jej wykonano.

Drzwi gabinetu uchyliły się. Karolina poderwała się na nogi.

– Pan doktor prosi. – Usłyszała głos pielęgniarki, która wcześniej pobierała jej krew, mierzyła ciśnienie i wykonywała EKG.

– Dzień dobry – powiedziała cichutko. Za biurkiem siedział lekarz około czterdziestki, a wyraz jego twarzy świadczył, że nie miał dzisiaj dobrego humoru.

– Dzień dobry – odpowiedział. Proszę usiąść. – Wskazał ręką na krzesło stojące przed biurkiem. – Wyniki pani badań wskazują, że cierpi pani na anemię. Jest pani bardzo osłabiona, stąd to omdlenie. Jadła pani dzisiaj? – zapytał.

– Zapomniałam – odrzekła zgodnie z prawdą.

– Proszę pani, jest godzina piętnasta, a pani jeszcze nic nie jadła. A piła pani chociaż coś, czy o piciu też zapomniała? – Doktor nie krył poirytowania.

– Piłam kawę – odpowiedziała, chociaż czuła, że może powinna w tej sytuacji dla dobra samej siebie skłamać, a nie pogrążać się jeszcze bardziej.

– Brawo, kawa na pusty żołądek. Jest pani na dobrej drodze, aby wyhodować sobie wrzody żołądka albo coś jeszcze gorszego. Patrząc na pani cienie pod oczami, zgaduję, że noce też pani zarywa. – Doktor podniósł głos.

– Przepraszam, panie doktorze, ale, ale... ale ja zaczęłam nową pracę i ze stresu nie bardzo jestem w stanie zasnąć – tłumaczyła się.

– Świetnie, tylko pogratulować pani higienicznego trybu życia. Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, do czego może doprowadzić takie zachowanie? Jest pani młoda. Dlaczego nie szanuje pani życia? Do cholery, dlaczego pani o siebie nie dba? Pracę może mieć pani jeszcze niejedną, ale życia już nie. Nie rozumie pani, że jest ono darem, największą wartością, że nie ma niczego ważniejszego? Znałem taką, co oddałaby wszystko, aby żyć, a pani ma to, czego jej się mieć nie udało, i to lekceważy! – Doktor uderzył pięścią w biurko. Krzyczał, aż jego twarz spąsowiała ze złości. Chyba musieli go słyszeć na całym oddziale, bo pielęgniarka przybiegła z dyżurki i wyprowadziła przerażoną pacjentkę z gabinetu.

Po ich wyjściu Bartłomiej Jastrzębski ukrył twarz w dłoniach i pozwolił płynąć łzom. Sam był zaskoczony swoim wybuchem. Zachował się bardzo nieprofesjonalnie. Jeśli ta dziewczyna złoży skargę, będzie miał niezłe kłopoty. Nie wiedział, co w niego wstąpiło. Ale gdy patrzył na tę młodą kobietę, która w wyniku własnego zaniedbania doprowadziła się do omdlenia, nerwy wzięły górę. Przypomniała mu się żona, która tak bardzo walczyła, o to by żyć.

Miał wrażenie, że już gdzieś widział wcześniej tę dziewczynę. Jej oczy wydawały mu się dziwnie znajome, jakby patrzyły na niego każdego dnia. Przez gabinet przewijało się wiele pacjentek, żadna z nich po opuszczeniu gabinetu nie zajmowała jego myśli. Każda z nich była tylko pacjentką. Dzisiaj w tej drobniutkiej brunetce zobaczył kobietę, a nie tylko pacjentkę. Poczuł wyrzuty sumienia, że zbyt surowo ją potraktował. Już od pierwszej sekundy, gdy weszła do gabinetu, zobaczył w niej osobę, która przeprasza za to, że żyje. Rozpłakała się, gdy na nią wrzeszczał. Czuł się jak gbur. Popatrzył na biurko. Dobrze, że uciekając w popłochu, zabrała receptę, którą jej wypisał. Pozostało mieć tylko nadzieję, że wykupi te leki. Powinien był ją przeprosić. Musi zdobyć jej adres, musi dowiedzieć się, skąd przywiozła ją karetka. Postanowił, że zrobi wszystko, aby go zdobyć, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ze względu na zaostrzone przepisy o ochronie danych osobowych nie będzie to łatwe.

Rozdział 6  

Karolina postanowiła pójść na spacer, by przewietrzyć umysł. Po ostatnim omdleniu stwierdziła, że musi dotlenić organizm. Dreszcz ją przebiegał na samo wspomnienie wczorajszego dnia. Nie wiedziała, jak mogło do tego dojść. Czasami kręciło się jej w głowie, ale to zawsze samo przechodziło, bez żadnych ceregieli. Wczoraj też myślała, że pokręci się trochę, pokręci i przestanie, a tu ledwie wstała od biurka, od razu zrobiło się jej ciemno przed oczami i upadła na podłogę. Niepotrzebnie wezwano pogotowie. Zdążyła dojść do siebie przed jego przyjazdem. A tak – same problemy. I w pracy już zaczęli gadać na jej temat. Doskonale słyszała szepty współpracownic. Już podejrzewały ją o ciążę. Ludzie zawsze wszystko wiedzą lepiej. Zresztą pewnie gdyby nie wczorajsze wydarzenia, to i tak znalazłyby sobie inny temat do plotek. Miło się uśmiechają, udają współczujące, troskliwe, a nawet nie zdążysz zniknąć im z pola widzenia – obgadają. Takie czasy nastały, że nikomu nie można ufać, zwłaszcza pracując w korporacji. Tam to jeden pod drugim dołki kopie, pnie się po szczeblach kariery, depcząc innych. Pojęcia takie jak: koleżeństwo, lojalność, solidarność nie mają w takim miejscu prawa bytu. Była pewna, że nigdy nie zapomni upokorzenia, którego doznała w gabinecie lekarskim. Zawiniła, zaniedbała się w ostatnim czasie. Od kilku lat żyła w niewyobrażalnym stresie, ale mimo wszystko ten lekarz nie miał prawa jej tak potraktować. Ciekawe, co on by zrobił, będąc na jej miejscu? Czy byłby w stanie jeść, spać i normalnie funkcjonować, wiedząc, że gdzieś tam jest dziecko, które kocha nad życie, o którym myśli, otwierając oczy rano i zamykając nocą, za którym tęskni tak, że odczuwa nie tylko pustkę emocjonalną i ból psychiczny, ale że aż boli każdy kawałek ciała od włosa na głowie po palec u nogi. Tak łatwo dajemy sobie prawo do oceniania kogoś, kogo nawet nie znamy i nic o nim nie wiemy. Żeby móc kogoś krytykować, powinniśmy założyć jego skórę, włożyć jego buty i przejść w nich drogę, którą ten ktoś musiał przejść. Była zła na tego lekarza, ale mimo wszystko, nie wiedzieć czemu, nie mogła o nim zapomnieć. I co gorsze, nie myślała o nim tylko jak o lekarzu. Myślała o nim jako o mężczyźnie, na dodatek bardzo przystojnym. Wysoki, wysportowany, o czarnych włosach, które w niektórych miejscach zaczynały już siwieć, co dodawało mu uroku, miał w sobie coś magnetycznego. Był starszy od niej na oko o jakieś piętnaście lat, ale jej to nie przeszkadzało. Wiedziała, że powinno. Wciąż pamiętała, co przeżyła kilka lat temu. Po znajomości z Markiem – ojcem Piotrusia, postanowiła, że już nigdy nie pokocha żadnego mężczyzny. Usiadła na ławce w parku i zaczęła wspominać.

W Marku zakochała się i zapłaciła za to wysoką cenę. A zapowiadało się tak pięknie. Zdała maturę, egzamin na prawo jazdy, dostała się na studia, zaczęła wchodzić w dorosłe życie. Niestety pokazało jej ono swoją brutalną naturę już na samym początku i dało przykrą lekcję. Nauczyło ją, że za błędy trzeba ponosić odpowiedzialność, że nikomu nie należy ufać, a konsekwencje swoich wyborów można odczuwać do końca życia.

Był początek lipca. Karolina zjadła rano śniadanie, do plecaka zapakowała butelkę wody, jakieś przekąski i książkę. Wsiadła do samochodu i pojechała nad morze. Do najbliższej plaży miała jakieś kilka kilometrów. Uwielbiała tak spędzać dni. Z dala od ludzi rozkładała kocyk. Cały dzień mogła tam przebywać. Na plaży, z książką. Uwielbiała szum, zapach i widok morza. Mogła wpatrywać się w nie godzinami, nie czując upływającego czasu. Widok morza sprawiał, że czuła się szczęśliwa. Ten dzień również miał być taki jak inne. Zatopiona w lekturze i żyjąca życiem bohaterów literackich, nie zauważyła, że ktoś usiadł obok niej i się jej przyglądał.

– Cześć. – Usłyszała. Wystraszyła się, bo nikogo się nie spodziewała. Długowłosy chłopak, może ze dwa lata starszy od niej, zaskoczył ją. Postanowiła jednak nie zawracać sobie nim głowy i czytała dalej. – Nie odpowiesz? – zapytał.

– Nie – odpowiedziała.

– Można wiedzieć dlaczego? – Nie dawał za wygraną, wciąż się jej przyglądając.

– Bo nie rozmawiam z nieznajomymi.

– Marek. – Wyciągnął rękę w jej stronę.

– Karolina. – Również podała mu swoją.

– Miejscowa czy przyjezdna? – zapytał.

– Miejscowa, a ty? – Karolina również zapragnęła dowiedzieć się czegoś o chłopaku.

– Przyjechałem z Warszawy – odpowiedział krótko.

– Czyli jesteś na wczasach?

– Nie do końca niestety. Stary powiedział, że ma już dosyć utrzymywania mnie, że najwyższa pora, abym zobaczył, jak smakuje życie. Załatwił mi robotę u swojego znajomego w knajpie. Robię za kelnera. Do czternastej laba, a później zaczyna się harówa.

Karolina poczuła, że ma z tym chłopakiem coś wspólnego. Ona nie może porozumieć się z matką, on z ojcem.

Gdy zaczęła narzekać na matkę, słuchał jej uważnie, pocieszał, mówił, żeby się nie martwiła, że starzy już tacy są, że konflikt pokoleń istnieje nie od dziś. Pierwszy raz poczuła, że ktoś ją rozumie, wspiera. W sumie nikt nie jest w stanie zrozumieć cię bardziej niż ktoś, kto przeżywa to samo co ty. Wspólne doświadczenia łączą ludzi.

Gdy zaprosił ją na ciasto i kawę zgodziła się bez wahania. Zaczęli się spotykać, spacerowali brzegiem morza, dużo rozmawiali, czasami Marek przynosił gitarę. Grał i śpiewał tylko dla niej. Komplementował ją, mówił, że jest piękna. Pierwszy raz ktoś to do niej powiedział. Mówi się, że mężczyźni zakochują się oczami, a kobiety uszami. Coś w tym jest, bo Karolina zakochała się w Marku, zakochała się w jego głosie, w piosenkach, które śpiewał tylko dla niej i w miłych słówkach, którymi ją czarował.

Któregoś dnia zaprosił ją do siebie, do pokoiku, który wynajmował nad restauracją. Byli sami. Otworzył butelkę wina, wypiła jeden kieliszek, potem drugi, trzeci. Pierwszy raz w życiu piła alkohol. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Jak dobrze, że nie przyjechałam samochodem, tylko autobusem, przemknęło jej przez głowę. Potem zatraciła już zdolność racjonalnego myślenia. Było jej bardzo gorąco. Raz, że wypiła za dużo wina, dwa – na zewnątrz panował afrykański upał, który wdarł się do pokoju Marka. Chłopak zbliżył swoje usta do jej ust. Zawsze marzyła o delikatnym, czułym pierwszym pocałunku, ale ten różnił się od opisywanego w książkach. Nie podobało się jej, ale nie miała siły, aby protestować. Zaczęła się bronić, gdy Marek rozpinał guziki jej sukienki. Błagała go, aby przestał. Nie posłuchał. Po wszystkim chciało się jej płakać. Wszystko ją bolało, a na dodatek czuła się bardzo brudna. Zapytała, czy może skorzystać z łazienki.

– Byle szybko, mała, bo się spieszę – odburknął.

– Mówiłeś, że dzisiaj nie pracujesz, że masz wolne – powiedziała cicho.

– Nie pracuję, ale przypomniałem sobie, że mam coś ważnego do załatwienia. Trzymaj się. I leć już, bo się spóźnię przez ciebie. I pamiętaj, że sama tego chciałaś.

Karolina popatrzyła na niego oczami pełnymi łez. Słowa Marka sprawiły, że w jednym momencie wytrzeźwiała. Po wypitym wcześniej winie nie było już śladu.

– Zadzwonię jutro, mała – oznajmił i otworzył jej drzwi od mieszkania na oścież.

Nie wiedziała, w jaki sposób pokonała drogę powrotną do domu. Po przekroczeniu progu szybko pobiegła do łazienki. Stała pod prysznicem ze dwie godziny albo i dłużej. Woda obmywała jej obolałe, zbrukane ciało, ale nie nadążała obmywać łez. Brzydziła się sobą. Po nogach ciekła jej krew. Na jej widok Karolina wybuchnęła jeszcze głośniejszym płaczem. Już dawno temu obiecała sobie, że ten pierwszy raz będzie wyjątkowy, że odda siebie temu, kto naprawdę będzie na to zasługiwał. Teraz wiedziała, że Marek nim nie był. Polewała ciało bardzo gorącą wodą, jakby chciała je wyparzyć i zdezynfekować po jego dotyku. Szorowała je gąbką, drapała pazurami. Chciała pozbyć się brudu, który on na niej zostawił. Skóra zrobiła się czerwona, piekła, bolała, parzyła. Po wyjściu spod prysznica bieliznę i sukienkę, którą miała wcześniej na sobie, włożyła do foliowego worka i zaniosła do kubła na śmieci. Nie chciała już ich zakładać, nawet nie chciała przypadkowo napotykać na nie wzrokiem. Nie chciała ich w swojej szafie, więc musiała się ich pozbyć. Żałowała, że ubrała właśnie tę sukienkę. Może gdyby jej na sobie nie miała, Marek powstrzymałby swoje chore żądze.

Nie zadzwonił nazajutrz, kolejnego dnia również. Przestał przychodzić do ich miejsca na plaży i dawać jakiekolwiek oznaki życia. Po tygodniu zadzwoniła do niego. Nie odebrał, Napisała wiadomość tekstową, ale nie odpisał. Któregoś dnia postanowiła, że musi z nim porozmawiać. Pojechała do niego. Nacisnęła na dzwonek, ale nie otworzył. Gdy zapukała, również nie otworzył. Wiedziała, że musi być w mieszkaniu, bo słyszała jego głos. Złapała za klamkę. Drzwi były otwarte, więc weszła do środka. To, co zobaczyła, sprawiło, że nogi się pod nią ugięły. Na łóżku Marek robił z jakąś dziewczyną to samo, co z nią tydzień wcześniej. Z jedną różnicą, ta dziewczyna wyraziła na to zgodę. Odgłosy, które z siebie wydawała, o tym świadczyły. Wybiegła z płaczem. Nawet nie wiedziała, w jaki sposób dotarła z powrotem do domu. Wtedy wszystko zrozumiała. Zakochała się tak bardzo w tym chłopaku, że jako dowód swojej miłości chciała dać mu wszystko, więc zabrał jej ciało. Zrobił to bez jej zgody. Chyba nie to miał na myśli jego ojciec, mówiąc mu, aby zobaczył, jak smakuje dorosłość – przemknęło przez głowę Karolinie. Dziewczyna wiedziała, że popełniła ogromny błąd. Spragniona miłych słów okazała się łatwą zdobyczą dla kogoś takiego jak Marek. Może gdyby matka non stop jej nie krytykowała, gdyby usłyszała od ojca, że jest piękna, mądra i wspaniała, nie musiałaby szukać poczucia własnej wartości u pierwszego chłopaka, który okazał jej zainteresowanie.

Pod koniec sierpnia odkryła, że okres spóźnia się jej już dwa tygodnie. Nigdy jej się to wcześniej nie zdarzyło, jej cykle zawsze były prawidłowe i regularne. Zrobiła test ciążowy, potem, drugi, trzeci, czwarty. Wszystkie pokazywały dwie kreski. Dwie wyraźne, różowe kreski. Następnego dnia z zapuchniętymi od płaczu oczami pojechała do restauracji, w której pracował Marek. Usiadła przy stoliku. Czekała, aż do niej podejdzie, ten jednak ewidentnie ją lekceważył. Obsługiwał wszystkie stoliki dookoła, tylko jej omijał szerokim łukiem. Po godzinie bezsensownego czekania podeszła do niego.

– Możemy porozmawiać? – zapytała.

– Jestem w pracy, jakbyś nie zauważyła – odezwał się szorstko.

– Zauważyłam. Zauważyłam też, że źle wykonujesz swoje obowiązki, bo przez godzinę nie podszedłeś do mojego stolika. Mam porozmawiać z twoim szefem? – Karolina była bardzo zdenerwowana.

– Czego chcesz? – zapytał Marek. On również nie krył zdenerwowania.

– Porozmawiać – odpowiedziała.

– Wyjdźmy na zewnątrz – zaproponował.

– Jestem w ciąży – oznajmiła drżącym głosem od razu, gdy tylko znaleźli się przed restauracją.

– No to masz problem.