Chcę tylko Ciebie - Wioletta Gocoł - ebook + audiobook + książka

Chcę tylko Ciebie ebook i audiobook

Wioletta Gocoł

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Klara, traci wiarę w to, że jeszcze coś dobrego może ją w życiu spotkać. Wypełniała starannie obowiązki matki i żony, zapominając o swoich potrzebach. Pewnego dnia odkrywa romans męża i jej najlepszej przyjaciółki. Pod wpływem wzburzenia pakuje się i wyjeżdża. W malowniczym zakątku Pienin znajduje pracę w pensjonacie nad jeziorem. Właściciel hotelu jest mężczyzną diabelsko przystojnym, ale ma w sobie coś mrocznego i tajemniczego. Uzależniony od alkoholu i seksu – kobiety traktuje jak zabawki. Klara zdaje sobie sprawę z tego, że powinna się od niego trzymać z daleka, tymczasem mężczyzna budzi w niej pragnienia, o których istnienie się nie podejrzewała.

Czy Klara poradzi sobie z nowymi uczuciami? Czy gniew na męża da się wyciszyć? Jak na jej ucieczkę zareagują jej dzieci? Czy zranione serca da się posklejać?

Naładowana emocjami opowieść o tym, że na szczęście nigdy nie jest za późno.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 15 min

Lektor: Agnieszka Krzysztoń

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Wioletta Gocoł

Projekt okładki: Magdalena Muszyńska

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja: A. Kazała

Korekta: Aga Dubicka

Zdjęcie autorki na okładkę: Monika Walczyk

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie II, Warszawa 2023

Książce patronują:

Czytam dla przyjemności – blog

Z nosem w książce – blog

Czytaanna – blog

Romantyczny Akapit – blog

ISBN: 978-83-66945-43-2

Rozdział 1

To tylko sen, to tylko okropny sen, zaraz się obudzisz i ten cały koszmar się skończy – powtarzała w myślach Klara. Biegła co sił w nogach, a i tak miała wrażenie, że stoi w miejscu. Zaczęła się szczypać po całym ciele, aby tylko obudzić się w końcu i zapomnieć. Usłyszała, że ktoś nazwał ją wariatką. Wtedy zrozumiała, że to nie sen, lecz rzeczywistość. Dotarło do niej, że przed chwilą zobaczyła swojego męża z jej najlepszą przyjaciółką. Trzymali się za ręce i patrzyli sobie głęboko w oczy. Nie był to koszmar senny. To działo się naprawdę! Ciężko było jej stwierdzić, która zdrada zabolała ją bardziej: czy ta męża, z którym przeżyła piętnaście lat, czy Ingi. Zdrada to zdrada, podobno zawsze boli tak samo. Ufała każdemu z nich. Słyszała o takich sytuacjach wiele razy, ale nigdy nie przypuszczała, że ją również spotka coś podobnego. Człowiek zawsze myśli, że te najgorsze rzeczy przytrafiają się innym. Dwa dni temu zwierzyła się przyjaciółce z problemów małżeńskich. Żaliła się, że coś się popsuło. Ta pocieszała ją, próbowała wmówić, że wyolbrzymia problem. Tłumaczyła, że to pewnie jakiś mały kryzys, że od czasu do czasu takie się zdarzają nawet w najlepszych małżeństwach.

– Sebastian poza tobą świata nie widzi – twierdziła z pełnym przekonaniem.

Gdyby nie to, że właśnie przypadkowo ich nakryła, pewnie nigdy nie dowiedziałaby się o tym romansie. On nadal udawałby wiernego męża, a ona lojalną przyjaciółkę.

Tego popołudnia postanowiła wykorzystać fakt, że Malwinie odwołano jakiś wykład i dziewczyna wróciła wcześniej do domu. Córka zwolniła ją z opieki nad Kubusiem, Klara pojechała więc do galerii po zakupy, aby uzupełnić braki w lodówce. W domu mieszkało pełno ludzi, ale to ona była jego głównym zaopatrzeniowcem, tak jak i główną sprzątaczką, kucharką, prasowaczką, praczką. Kubuś dzisiaj był wyjątkowo marudny. Ucieszyła się, że mogła chociaż na chwilę opuścić dom i samotnie wyrwać się na zakupy, nawet jeśli były one tylko spożywcze.

Załadowała koszyk potrzebnymi produktami. Wszystko poszło szybko i sprawnie, uregulowała płatność i skierowała się na parking samochodowy. Wtedy ich zobaczyła. Siedzieli przy stoliku w kawiarni znajdującej się na terenie centrum handlowego, w którym robiła zakupy. Trzymali się za ręce i patrzyli sobie w oczy. Poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją ostrym narzędziem w głowę, a następnie z całych sił kopnął w brzuch. Zostawiła koszyk przy tej kawiarni i zaczęła biec. Nawet nie wiedziała, w jaki sposób dotarła do samochodu. Usiadła za kierownicą, lecz zanim uruchomiła silnik, z torebki wyciągnęła telefon i wybrała numer męża. Nie liczyła na to, że odbierze, biorąc pod uwagę, że miał teraz przyjemniejsze zajęcie. Odebrał od razu, czym ją zaskoczył. Nawet nie miała czasu przygotować się do tej rozmowy. Nie wiedziała, od czego ma zacząć. Na szczęście on odezwał się pierwszy. Ledwie odebrał, już zaczęła się litania oskarżeń i uwag:

– Dlaczego do mnie dzwonisz w godzinach mojej pracy? Jestem zajęty, tyle razy ci powtarzałem, żebyś nie dzwoniła do mnie, gdy jestem w biurze! Nie mam czasu odbierać twoich telefonów! – mówił podniesionym tonem.

– Jesteś w biurze? – zapytała drżącym głosem.

– A gdzie indziej miałbym być? O tej porze ludzie pracują, nie każdy może sobie pozwolić na to, aby nie pracować, nie każdy ma tak dobrze jak ty – oznajmił, po czym natychmiast się rozłączył.

A to gnój, kawał gnoja! – Klara oparła głowę o kierownicę i pozwoliła płynąć łzom. Zupełnie straciła poczucie czasu. Nie była w stanie określić, ile minut tak siedziała w aucie z głową opartą o kierownicę. Ze stanu odrętwienia wyrwał ją dźwięk telefonu. Popatrzyła na wyświetlacz. – Jeszcze tylko tego brakowało – pomyślała.

Dzwoniła wychowawczyni syna, prosiła ją, aby przyjechała do szkoły. Uruchomiła silnik i opuściła parking. Była pewna, że Jacek znowu coś zmajstrował, odkąd tylko sięgała pamięcią, zawsze sprawiał problemy w szkole. Nauczyciele nie mogli sobie z nim poradzić, dlatego często wzywali ją do szkoły. Zdążyła się już do tych wizyt przyzwyczaić. On narozrabiał, a ona musiała wstydzić się przed nauczycielami. Przepraszała, kajała się, obiecywała porozmawiać z synem. Oczywiście rozmawiała, prosiła, błagała, tłumaczyła, bez efektów. Syn jednym uchem słuchał jej kazania, a drugim wypuszczał i robił swoje.

Oczywiście Sebastian miał wszystko gdzieś. Nawet przestała go już informować o wizytach w szkole, gdy po jednej z nich to na nią zwalił całą winę za zachowanie syna.

– W domu siedzisz, nic nie robisz i nawet nie jesteś w stanie dopilnować, co robi twój syn, gdzie i z kim chodzi – mówił. Zaczął jej nawet wypominać, że gdy w zerówce pobił kolegę, to on, wtedy jako ojciec, chciał go porządnie zlać po dupie, ale nie mógł, bo ona, jako matka, stanęła w jego obronie. – „To przecież dziecko, mały chłopiec, nie wolno dzieci bić, kara fizyczna nie rozwiąże problemu, tylko sprawi, że będzie jeszcze gorzej, agresja rodzi agresję, trzeba rozmawiać, tłumaczyć” – przypomniał jej, co wtedy mówiła. – Gdybym mu wtedy wlał, to byłby spokój, popamiętałby, bałby się mnie i głupot by nie robił, a tak masz to swoje tłumaczenie, te swoje rozmowy – drwił.

– Co tym razem Jacek zmajstrował?– zapytała wychowawczynię, kiedy tylko spotkała ją na szkolnym korytarzu. Spuściła głowę, nie miała odwagi i siły znieść karcącego spojrzenia nauczycielki. Nie chciała też, aby kobieta zauważyła jej całe popuchnięte od płaczu oczy. Wielkie było jej zdziwienie, gdy okazało się, że tym razem to nie Jacek narozrabiał, ale Karol, jego brat bliźniak, który do tej pory nigdy nie sprawiał żadnych problemów. Był całkowitym przeciwieństwem brata. Nie dręczył kolegów, dobrze się uczył, w stosunku do nauczycieli był grzeczny, w domu prawie się nie odzywał.

– Karol nie pojawia się na lekcjach.

– Co to znaczy, że nie pojawia się na lekcjach? Co rano wychodzi do szkoły. Gdzie on przebywa w tym czasie?

– Mnie pani o to pyta? Pani jest jego matką, to powinna wiedzieć, co się dzieje z synem. A poza tym, gdybym była jasnowidzem, nie pracowałabym w szkole, tylko w innym miejscu.

– Nie mogę w to uwierzyć.

– Pani syn wagaruje.

– Nie, to niemożliwe – powiedziała cicho Klara.

– Proszę zalogować się na Librusa i zobaczyć, ile nieobecności nazbierało mu się w ostatnim czasie. Próbowałam skontaktować się z panią, ale niestety nie odpowiedziała pani na żadną z moich wiadomości. Nawet nie wyświetliło mi się, aby którakolwiek została przez panią odczytana, dlatego dzisiaj do pani zadzwoniłam.

– Przepraszam, jakoś ostatnio nie miałam do tego głowy, za dużo ważnych spraw do załatwienia mi się nazbierało – tłumaczyła się bezradnie.

– Proszę pani, czy może być coś ważniejszego niż syn i jego sprawy? – Nauczycielka patrzyła oskarżycielskim wzrokiem, a Klara czuła, że jej policzki płoną ze wstydu. Czuła, że kolejny raz zawiodła. Zawiodła jako matka. Obcy ludzie osądzali ją i dawali do zrozumienia, że na matkę się nie nadaje.

Resztkami sił wróciła do samochodu. Wydarzenia bieżącego dnia ją pokonywały, jak dla jednej osoby było to zbyt wiele do udźwignięcia. Otrzymywała cios za ciosem, z każdej strony, i to od osób, od których się nie spodziewała. Ale zazwyczaj tak już jest. Ludzie zawodzą, ranią, zdradzają. Najbardziej boli, gdy robią to osoby bliskie sercu. Ona zawsze starała się być uczciwa i lojalna względem ludzi, dlatego oczywistym dla niej było, że inni też powinni być tacy wobec niej. Niestety tak się nie działo. Ból i rozczarowanie – tymi dwoma słowami mogła określić swoje życie.

Wsiadła do samochodu, zapięła pasy, włączyła się do ruchu. Miała do pokonania drogę do domu, którą znała na pamięć i mogłaby poruszać się po niej z zamkniętymi oczami, a jakimś dziwnym cudem wjechała w ulicę jednokierunkową. Zorientowała się, że coś jest nie tak dopiero wtedy, gdy inni kierowcy zaczęli na nią trąbić i wymachiwać w jej stronę rękami. Musiała jakoś wycofać się z tego miejsca, ale czynność ta okazała się zupełnie ponad jej siły. Na szczęście ktoś jej pomógł. Wśród ludzi, którzy za tę pomyłkę mieli ochotę ją zlinczować oraz wykrzykiwali w jej stronę określenia typu: „baba za kierownicą”, „kto ci dał prawo jazdy”, „rower sobie kup” i temu podobne, a także pokazywali jej środkowy palec, znalazł się ktoś, kto jej pomógł. Jakiś mężczyzna stanął na środku ulicy i zaczął wrzeszczeć:

– Kurwa, ludzie, co jest z wami nie tak?! Czy nikt z was nigdy nie popełnił żadnego błędu?! Czy nie możecie być po prostu ludźmi?!– po czym pomógł jej wycofać samochód.

Pomyślała sobie, że nawet gdy znajdziesz się w beznadziejnej sytuacji, pojawi się ktoś, kto wskaże ci drogę.

– Dziękuję – powiedziała cichym i przepraszającym głosem.

– Nie ma za co, każdy popełnia błędy, każdy ma słabszy dzień, to nic złego. – Mężczyzna uśmiechnął się do niej i poprosił, aby na siebie uważała.

Klara była wdzięczna losowi, że spotkała go w tej cholernej uliczce i że jej pomógł zamiast wyśmiać, jak to zrobili inni. Cieszyła się, że już więcej go nie spotka, bo gdyby tak się miało stać, umarłaby ze wstydu.

*

Weszła do domu i od razu wbiegła po schodach do pokoju Karola. Chłopak siedział przed komputerem.

– Nie było cię dzisiaj w szkole, twoja wychowawczyni dzwoniła do mnie. Gdzie się włóczyłeś?

W odpowiedzi chłopak wzruszył ramionami.

– Gdzie byłeś?

– W dupie.

– Jak ty się do mnie odzywasz?! – Klara podniosła głos.

– Jacek cały czas tak się do ciebie odzywa i nie robisz z tego problemu. Gdyby nie te wagary, nawet nie weszłabyś do mojego pokoju.

– Karol, proszę, nie mów tak.

– A co, może nie mam racji? Nie sprawiam ci problemów, to zapominasz o moim istnieniu. Pamiętasz jeszcze w ogóle, że ja także jestem twoim synem?

– Karol, proszę…

– To ja cię proszę, abyś wyszła z mojego pokoju i dała mi święty spokój.

– Porozmawiajmy, synku. – Głos Klary drżał.

– O czym chcesz rozmawiać? O tym, że wczoraj znowu nie przyszłaś na mój mecz? Tata zresztą też nie! Nie było was, mimo tego, że gdy poprzednio zapomnieliście, to obiecywałaś mi, że następnym razem już mnie nie zawiedziecie i przyjdziecie. Wiesz co? Wczoraj był ten następny raz. I co? I znowu was nie było. Zjawili się rodzice wszystkich moich kumpli z drużyny, tylko wy jedni mnie wystawiliście. Dzięki. – Karol nie krył rozczarowania.

– Synku, ale nie mówiłeś o tym meczu, gdybyś powiedział, przyszlibyśmy.

– Mówiłem, mówiłem, tylko mnie w tym domu nikt nie słyszy! Jacek krzyczy, trzaska drzwiami, Malwina robi to samo, więc ich słyszycie zawsze, a że ja nie wrzeszczę, tylko mówię normalnie, to mnie nie słuchacie, bo uważacie, że skoro nie jestem tak głośny jak oni, to nie mam nic do przekazania.

– Przepraszam. – Klara wyciągnęła rękę, aby położyć ją na ramieniu syna. Chłopak odsunął się od niej.

– Nie przepraszaj. Wiesz, wczorajsze rozczarowanie nie bolało mnie już tak bardzo. Pierwsze boli najbardziej, każde kolejne już nie, bo człowiek się przyzwyczaja. Tylko taka moja rada na przyszłość: nie obiecuj mi niczego, jeśli nie masz pewności co do tego, że spełnisz obietnicę. – Chłopak odwrócił się do niej plecami, włożył słuchawki do uszu i powrócił do swojego wirtualnego świata.

Klara zamarła, nie odezwała się już do niego, tylko cichutko wycofała się z pokoju. Pomyślała, że syn ma rację. Jego słowa zabolały ją, ale były prawdziwe. Karol zawsze był grzecznym dzieckiem, nigdy nie sprawiał kłopotów, dlatego poświęcała mu mniej uwagi niż Jackowi, z którym cały czas były problemy. Uznała, że Karol nie potrzebuje jej uwagi tak bardzo jak Jacek, ale jak widać, myliła się. Weszła do pokoju drugiego syna.

– Mógłbyś w końcu posprzątać ten syf – odezwała się. Chciała podejść do jego biurka, ale najpierw musiałaby wziąć jakąś łopatę albo grabie i zrobić sobie nimi do niego dojście. Ubrania, śmieci i przybory szkolne porozrzucane były po całej podłodze. Zresztą nie tylko na podłodze był bałagan. Gdzie spojrzała, tam bajzel. Przypomniały jej się pewne memy, które jakiś czas temu krążyły po Internecie, że do pokoju nastolatka wchodzi się tak, jak do sklepu znanej szwedzkiej marki: człowiek idzie po jeden koc, wychodzi z czterema, dodatkowo zabiera jeszcze kubki, talerze, miski i ręczniki. A dopiero przedwczoraj tu sprzątała i zostawiła to pomieszczenie lśniące czystością. Sebastian tyle razy ją prosił, aby tego nie robiła, tłumaczył jej, że chłopak sam powinien dbać o swój pokój, że nigdy się nie nauczy porządku, jeśli ona go będzie wiecznie wyręczać. Musiała się z nim zgodzić, miał zupełną rację. Kilka razy próbowała tak zrobić, prosiła i prosiła Jacka, aby ogarnął tę swoją stajnię Augiasza, ale kiedy chłopak nie stosował się do jej próśb, nie wytrzymywała i robiła to za niego. Zresztą nikt w tym domu nie widział bałaganu z wyjątkiem jej samej.

– Ledwie weszłaś, a już się czepiasz, weź mi nie psuj humoru, co! – Jacek jak zwykle był arogancki.

– Nie życzę sobie, abyś odzywał się do mnie w ten sposób.

– To sobie nie życz, ale idź zrobić coś do jedzenia, bo głodny jestem.

Jego słowa podziały na nią jak kubeł zimnej wody wylany wprost na głowę. Przypomniała sobie, że koszyk z zakupami, w którym były produkty potrzebne do przygotowania obiadu, został w centrum handlowym, ale nie przejęła się tym. Nie mogła sobie tylko poradzić z obrazem, który tam zobaczyła i który teraz wrócił przed jej oczy ze zdwojoną wyrazistością. Tak bardzo chciałaby „odzobaczyć” to, co dzisiaj zobaczyła, ale nie było sposobu tego dokonać. Im bardziej chciała usunąć ten widok sprzed oczu, tym bardziej wracał.

– Jesteś głodny, to zejdź do kuchni i sobie przygotuj obiad – powiedziała do syna.

– Kto, ja? – Jacek był bardzo zaskoczony.

– A ja? – Klara czuła, że jeszcze chwila i eksploduje, każda sekunda przybliżała ją do wybuchu.

– Ty to zawsze robisz, to twoje zadanie. – Jacek popatrzył na nią z wyższością.

– Nie, to nie jest moje zadanie, nie jesteś już małym dzieckiem i najwyższa pora, abyś nauczył się troszczyć o swoje potrzeby. Jesteś głodny, to zrób sobie coś do jedzenia.

– Ale jak to tak?

– Srak.

– Jesteś moją matką.

– Masz rację, tutaj się z tobą zgodzę. Jestem twoją matką, nie służącą.

– Wiesz co, zrobiłaś się nie do wytrzymania, nie zdziwiłbym się, gdyby ojciec znalazł sobie jakąś inną babę.

Te słowa były dla niej nożem wbitym prosto w serce. Wybiegła z pokoju syna, nie chciała się rozpłakać w jego obecności, a była bliska łez. Na korytarzu wpadła na najstarszą córkę, Malwinę, która wróciła właśnie ze spaceru ze swoim synkiem Kubusiem. Chłopczyk uśmiechnął się do niej.

– Mamo, możesz zabrać małego, bo ja muszę lecieć?

– Dokąd? – spytała zaskoczona.

– Umówiłam się z dziewczynami na mieście – odpowiedziała beztrosko Malwina.

– Przykro mi, ale dzisiaj nie mogę.

– Słucham? – Dziewczyna nie kryła zaskoczenia.

– Mam swoje plany.

– Ty plany? Weź nie przesadzaj, zrobić obiad i poodkurzać możesz z Kubusiem.

– Źle się czuję, rozbolała mnie głowa, muszę się położyć.

– To się połóż, a małemu włącz w tym czasie bajkę, bo ja muszę lecieć. Obiadu nie musisz mi odgrzewać, zjem na mieście, będziesz mieć jeden problem mniej.

– Malwina, Kubuś jest jeszcze za mały na to, aby sadzać go przed telewizorem.

– Oj, nie umrze od tego.

– Przykro mi, Malwinko, ale dzisiaj nie jestem w stanie ci pomóc.

– Żartujesz sobie, to co ja mam zrobić? – Malwina niecierpliwiła się.

– Nie wiem, może weź go ze sobą albo odwołaj spotkanie.

– Nie no, to jakieś jaja są, on będzie mi przeszkadzał. Nie mogę odwołać spotkania.

– A to niby dlaczego?

– Bo należy mi się coś od życia i potrzebuję od czasu do czasu spotkać się z koleżankami, czy to zbrodnia?

– Nie, to nie zbrodnia, tylko twoje spotkania od czasu do czasu, jak je określiłaś, mają miejsce codziennie.

– Chyba mam do tego prawo, mam dopiero dwadzieścia lat, nie rozumiesz tego?

– Nie, nie rozumiem. Ty widzisz tylko swoje prawa, o obowiązkach zapominasz, a najważniejszym jest opieka nad synem.

– Wiesz co, nie masz prawa mnie pouczać, nie jesteś moją prawdziwą matką, nie ty mnie urodziłaś – wyrzuciła z siebie Malwina oskarżycielskim tonem.

Ten argument zawsze przynosił jej zwycięstwo. Gdy czegoś oczekiwała od Klary, a ta nie chciała spełnić jej żądań, uderzała tam, gdzie miała pewność, że zaboli najbardziej – przypominała, że nie jest jej matką. To przynosiło zamierzony skutek. Klara przyznawała, że faktycznie nie jest jej biologiczną matką, ale kocha jak własną córkę, przytulała do siebie i dawała to, czego Malwina oczekiwała. Tym razem było inaczej.

– Masz rację, nie jestem twoją matką, dlatego nie masz prawa ode mnie niczego wymagać. – Doprowadzona do ostateczności miała jeszcze ochotę wypomnieć jej, że może i jej nie urodziła, ale przygarnęła i otoczyła opieką po tym, gdy własna matka ją zostawiła. Nie powiedziała jednak tego, bo stwierdziła, że to byłby cios już poniżej pasa.

Weszła do garderoby, wyciągnęła największą walizkę, jaką miała w posiadaniu, i zaczęła do niej wrzucać ubrania. W życiu człowieka przychodzi taki dzień, w którym stwierdza, że już wystarczy. Dla Klary to był właśnie ten czas, ten moment, w którym postanowiła powiedzieć „dosyć” i zawalczyć o siebie.

Zeszła z walizką na dół. Narzuciła na siebie kurtkę.

– Wyjeżdżasz? – Usłyszała głos Karola.

– Tak, przepraszam cię, synku, bardzo cię przepraszam, ale muszę wyjechać na jakiś czas, bo już nie daję rady. Czuję, że jeszcze chwila i oszaleję. – Po jej policzkach potoczyły się łzy.

– I bardzo dobrze robisz, mamo, najwyższy czas, abyś pomyślała o sobie, zawsze troszczysz się o wszystkich, a zapominasz o sobie. – Karol był bardzo poważny.

– Synku…

– Mamo, ja widzę, co się dzieje. Ciężko pracujesz w tym domu, a tata, Malwina i Jacek nie doceniają tego i mają cię za nic. Odpoczynek od nas ci się należy, a twój wyjazd im też dobrze zrobi. Dopiero gdy cię zabraknie, dostrzegą i docenią, ile dla nich robiłaś. Przepraszam za to, co powiedziałem wcześniej, nie chciałem cię zranić.

– Poradzisz sobie beze mnie?

– Oczywiście, nie musisz się o mnie martwić, dam sobie radę i będę chodził do szkoły, obiecuję. – Chłopiec przytulił ją mocno. Miał piętnaście lat, ale od swojej mamy był już dużo wyższy.

– Dziękuję, synku, za zrozumienie. Dzwoń, kiedy tylko będziesz potrzebował. Jeśli będziesz miał taką potrzebę, przyjedź do mnie. Pochyl się trochę, to powiem ci na ucho, dokąd zamierzam się udać…

– Bardzo dobry wybór, najlepszy z najlepszych – stwierdził Karol po tym, gdy matka podzieliła się z nim swoim sekretem. Zaniósł jej walizkę do samochodu i raz jeszcze mocno uściskał na pożegnanie.

Rozdział 2

Klara próbowała skupić się na drodze, ale myślami błądziła gdzieś daleko. Wyznała Karolowi, że jedzie do swojej matki w Pieniny, syn pochwalił jej decyzję, uznał ją za najlepszą, jaką mogła podjąć. Ona jednak nie była o tym do końca przekonana, bardzo chciała, aby mama ucieszyła się z jej przyjazdu, nie miała jednak pewności, czy faktycznie tak będzie. Dwa lata się nie widziały. Przez te dwa lata mama wyciągała do niej rękę, dzwoniła, ale ona nie odbierała. Odpowiadała tylko na jej SMS-y, jednak krótko i oficjalnym tonem, nie było w nich ciepła i serdeczności. Czuła się zraniona, chociaż w głębi serca wiedziała, że mama nie chciała sprawić jej przykrości.

Podczas wigilii, która miała miejsce właśnie dwa lata temu, mama podeszła do niej i zapytała:

– Córeczko, jak długo jeszcze pozwolisz im sobą pomiatać? Uraziły ją wtedy te słowa, zabolały, ale mama miała rację. Dostrzegła i powiedziała na głos to, czego ona sama nie chciała zauważyć.

– Nie masz racji, nic nie rozumiesz, mylisz się! – wykrzyczała wtedy matce w gniewie.

Na drugi dzień, wczesnym rankiem, kiedy wszyscy jeszcze spali, mama po cichu opuściła jej dom i już się w nim nie pojawiła. Klara nie chciała mamie przyznać racji, chociaż od dawien dawna czuła się we własnym domu nikim. Poniewierano nią, bo na to pozwalała. Tak bardzo chciała mieć rodzinę, że okłamywała samą siebie. Nie wyobrażała sobie, aby jej dzieci wychowywały się bez ojca, wiedziała, jaki to ból go nie mieć. Tłumaczyła sobie, że wszystko jest w porządku, że to normalne, że mężowie już tacy są, że wszystkie kobiety tak mają, że na tym polega rola żony i matki.

Dzisiaj już wiedziała, że to nie było normalne, że nie wszyscy mężowie są tacy, że nie wszystkie kobiety tak mają oraz że rola żony czy matki nie polega na tym, żeby być służącą. Czasami człowiek nie chce zauważać oczywistych prawd, ponieważ wydaje mu się, że tak będzie lepiej. Może i jest lepiej dla innych, ale nie dla niego samego. Od piętnastu lat Klara godziła się ze swoim losem, żyła nie tak, jak chciała, tylko tak, jak tego od niej oczekiwano. Nauczyła się płakać, gdy nikt nie patrzył, przywykła do swej egzystencji. Człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego i wiele znieść, zwłaszcza gdy kocha. A ona kochała, bardzo kochała swoje dzieci i swojego męża. Czasami miała wrażenie, że ta miłość ją niszczy, powoli zabija, a dzisiaj, widząc Sebastiana z inną kobietą, już miała pewność, że on na nią nie zasługiwał. Odkąd ich zobaczyła, w głowie pojawiało się mnóstwo pytań. Ciekawiło ją, ile już trwał ten romans, jak długo mąż i przyjaciółka bawili się jej kosztem oraz ile kobiet było w życiu Sebastiana poza nią. Dałaby sobie rękę uciąć, że Inga nie była jego jedyną kochanką, być może miał ich całe mnóstwo przez te piętnaście lat małżeństwa. Złość ją brała na Sebastiana, ale przede wszystkim na siebie samą, że dała zrobić z siebie idiotkę. Podczas gdy jej mąż korzystał z uciech tego świata, ona prała jego skarpety, slipy, godzinami prasowała białe koszule i stała przy garach, aby mu dogodzić, ale jemu nie na takim dogadzaniu, jak widać, zależało.

– Kto wymyślił to durnowate powiedzenie, że do serca mężczyzny trafia się przez żołądek? Mężczyznę można zadowolić inną częścią ciała – stwierdziła wkurzona. Ona na czułość z jego strony i chwile we dwoje nie mogła liczyć; już kilka lat temu odrzucił ją jako kobietę. Z początku bardzo ją to bolało, potem przywykła, jak do wszystkiego w swoim małżeństwie, znalazła nawet wytłumaczenie i usprawiedliwienie dla tej sytuacji. Brak zainteresowania męża bliskością tłumaczyła tym, że po tylu latach małżeństwa to normalne, że każda namiętność wygasa i nie jest już taka jak na początku związku. Winę zwalała na zmęczenie pracą, nie wiedziała tylko, że mąż męczył się nie taką pracą, o jakiej ona myślała. A miało być pięknie i na zawsze. Była o tym przekonana, gdy przed laty w urzędzie stanu cywilnego przyrzekała uczynić wszystko, aby ich małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. Co prawda jej najlepsza wtedy przyjaciółka – Paulina – próbowała ją odwieźć od zamiaru zamążpójścia, ale nie pomogło, sprawiło tylko, że Klara wykreśliła ją ze swojego życiorysu, ponieważ uznała, że dziewczyna jest pewnie zazdrosna i dlatego źle jej życzy. W sumie to Sebastian ją do tego przekonał. Nie docierały do niej argumenty, które słyszała dookoła, że miłość nie trwa wiecznie, że po ślubie wszystko zmienia się na gorsze, nie odstraszały statystyki, które pokazywały, że co trzecie małżeństwo kończy się rozwodem. Gdy ktoś ją pytał, czy nie boi się związku z mężczyzną dużo starszym od siebie, odpowiadała, że w miłości nie ma to znaczenia. Ona miała pewność, że ich miłość będzie trwała wiecznie. – Może innym nie wychodzi, ale nam się uda – pocieszała samą siebie. – Przecież oni to nie my – myślała. Żałowała tylko, że słów przysięgi małżeńskiej nie mogła wypowiedzieć w kościele, ale pogodziła się z tym – W sumie nieważne gdzie, ale ważne, z kim – tłumaczyła sobie. Na wszystko zawsze znajdowała sobie wytłumaczenie. W kościele nie mogła wziąć ślubu z Sebastianem, ponieważ on już tam ślubował wcześniej innej kobiecie. Tutaj też nie zapaliła jej się czerwona lampka. Może powinna wtedy właśnie pomyśleć, że Sebastian nie jest taki idealny, że nie jest takim, za jakiego się podaje, skoro jedno małżeństwo już mu się nie udało. Oczywiście ukochany przekonał ją, że rozstanie z pierwszą żoną nie było z jego winy, mimo tego że ją zdradzał. Tamta okazała się złą kobietą: nie dbała, nie rozumiała, nie kochała męża i nie dawała tego, co jemu się należało. Klara mu uwierzyła i teraz ponosiła konsekwencje swej łatwowierności, ufności i głupoty. Dla niego wiele poświęciła, porzuciła marzenia, wyrzekła się własnych planów. Tylko on się liczył. Po maturze i egzaminach na studia pojechała z dwiema koleżankami nad morze. To był jej pierwszy samodzielny wyjazd bez mamy. Wciąż pamiętała, jaka była wtedy szczęśliwa, czuła się taka dorosła, wolna. Wydawało jej się, że wie już wszystko o życiu, a okazało się, że nie wiedziała nic, nie wiedziała, że życie potrafi zaskakiwać. Zarzuciła plecak na ramię, pomachała mamie na pożegnanie i wyruszyła po przygodę. Czuła, że dla mamy nie był to łatwy czas, nigdy się nie rozstawały na tak długo. Były ze sobą bardzo zżyte, miały tylko siebie od zawsze, tylko na siebie mogły liczyć i jedna dla drugiej stanowiła cały świat. Matce trudno zaakceptować, że jej córeczka nie jest już małą dziewczynką, lecz kobietą. Nie każda jest gotowa na taką zmianę i nie każda jest w stanie pogodzić się z upływem czasu. Dla jej mamy musiało to być nawet trudniejsze, bo miała tylko ją. Mądrze ją wychowywała. Niczego nie zabraniała, uważała, że nie da się wejść w dorosłość bez popełniania błędów. Nie była w stanie jej przed nimi uchronić.

Musiał jej towarzyszyć ogromny lęk, gdy córka wyjeżdżała na wakacje, ale nie dała tego po sobie poznać. Klara przypomniała sobie o pewnej sytuacji. Gdy w przeddzień wyjazdu znajoma mamy zapytała ją, czy nie boi się o córkę, odpowiedziała, że bardzo się boi, ale nie może pozwolić na to, aby ten strach zabierał córce marzenia i życie. Zawsze będzie się o nią bała, strach jest skutkiem ubocznym miłości. Zawsze się martwimy i lękamy o tych, których kochamy, ale z drugiej strony, skoro ich kochamy, to najbardziej zależy nam na ich szczęściu, dlatego nasze niepokoje nie mogą im tego prawa do szczęścia odbierać. Nad morzem Klara raz wybrała się z koleżankami na dyskotekę i tam poznała Sebastiana, zakochała się w nim do szaleństwa. On w niej również. Nadmorski krajobraz stanowił idealną scenerię dla rodzącego się uczucia. Wspólne spacery brzegiem morza, zachody słońca, wieczory przy świecach i lampce wina oraz pierwsze pocałunki sprawiały, że Klara zapominała o całym świecie i czuła się bardzo szczęśliwa. Sebastian stał się najważniejszym mężczyzną w jej życiu. Wychowywała się bez ojca, gdyż ten zginął w wypadku miesiąc przed jej przyjściem na świat, i tak bardzo brakowało jej silnych, męskich ramion, w których mogłaby się schronić. W objęciach Sebastiana znalazła to, czego szukała. Nie przeszkadzało jej, że jest od niej o dziesięć lat starszy. Los im sprzyjał, wakacyjny wyjazd dobiegł końca, ale nie był dla nich początkiem rozłąki. Od października miała rozpocząć swoje wymarzone dziennikarskie studia w Krakowie, a on mieszkał w tym mieście od urodzenia, był architektem i miał tam swoje biuro projektowe. Uznali to za znak. Po powrocie z wakacji wpadła rozanielona w objęcia mamy i powiedziała tylko:

– Mamo, bo wiesz… – Nie musiała kończyć zdania, mama wiedziała, domyśliła się. Matka zawsze czuje, wie, kiedy serce jej dziecka zaczyna dla kogoś bić. Po kilku miesiącach życia w Krakowie okazało się, że zaszła w ciążę. Wtedy przyszedł pierwszy cios, była przerażona, a ten sam strach zobaczyła w oczach ukochanego, gdy mu o tym powiedziała.

– Mamy problem – stwierdził po jej wyznaniu. Nie takiej reakcji z jego strony się spodziewała, choć w sumie zawsze mogło być gorzej. Zamiast „mamy problem”, mógł powiedzieć: „masz problem”, jak robi wielu mężczyzn, umywając ręce od odpowiedzialności za życie, któremu dali początek. Okazało się, że mówiąc o problemie, Sebastian nie miał na myśli tylko nieplanowanej ciąży.

– Mam żonę – wyznał, a pod Klarą ugięły się nogi. W jednej chwili runął cały jej świat.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

– A pytałaś, czy mam?

– Dla mnie oczywistym było, że nie masz, do głowy by mi nie przyszło, że jesteś w związku. Będziesz miał dziecko – powiedziała drżącym głosem.

– Ja już mam dziecko, córkę. – Sebastian spuścił głowę.

– Super. O tym też mnie nie poinformowałeś, bo nie pytałam?

– Przepraszam – powiedział.

– Myślisz, że słowo przepraszam wystarczy w tej sytuacji? Okłamałeś mnie, oszukałeś, zraniłeś. – Klara walczyła z łzami. Postanowiła wykreślić go ze swojego życia. Unikała go, nie chciała się z nim spotykać. On nie odpuszczał, przychodził do niej na uczelnię, do akademika, błagał o wybaczenie, o rozmowę. Twierdził, że nie potrafi bez niej żyć, że ona jest dla niego wszystkim. Codziennie przysyłał jej kwiaty. Maleńki pokoik akademikowy zaczął tonąć w bukietach.

– Weź mu w końcu odpuść, bo jeszcze trochę i zamieni nam ten pokój w kwiaciarnię – powiedziała do niej współlokatorka.

W końcu postanowiła go wysłuchać, w sumie każdy zasługuje na chwilę rozmowy i ma prawo do tego, żeby się wytłumaczyć. Płakał, przepraszał, błagał, aby go nie skreślała, żeby nie zabijała ich miłości. Zapytała go o żonę, wtedy sprzedał jej śpiewkę starą jak świat, że jego małżeństwo od dawna już nie istnieje, że było dla niego życiową porażką, że ona go nie rozumie, że od dawna już ze sobą nie śpią i takie tam. Kupiła to. Była młoda, zagubiona, sama w dużym, obcym mieście, na dodatek w ciąży, a on był ojcem jej dziecka. Sama nie miała ojca, wychowywała się bez niego i wiedziała, jakie to uczucie, dlatego nie chciała skazywać swojego dziecka na taki sam los. Zamieszkali razem, on wziął rozwód, a że miał duże znajomości w kręgach prawniczych, przyśpieszył ten proces. Musiała przerwać swoje wymarzone studia, nie była w stanie pojawiać się na uczelni, ponieważ do sali wykładowej nie mogła zabierać ze sobą muszli klozetowej. Bardzo źle znosiła tę ciążę, przez cały czas wymiotowała, była bardzo osłabiona. Sebastian przekonywał ją, że wróci na studia, gdy urodzi, obiecywał jej, że zatrudni nianię, a swoje godziny w pracy ustawi tak, aby jak najwięcej być w domu. Przyrzekł tak to wszystko zorganizować, żeby jak najszybciej po porodzie mogła kontynuować naukę. Okazało się, że pod sercem nosiła nie jedno, lecz dwa życia. Wzięli ślub, kiedy chłopcy przyszli na świat.

– Jesteś pewna, że chcesz za niego wyjść i zrezygnować ze swoich marzeń? – zapytała cicho mama na wieść o ślubie. Nie krytykowała, nie urządzała awantur, nie mówiła jej, jak ma żyć.

– Mamo, on jest ojcem moich dzieci.

– Wiem, kochanie, i zawsze nim będzie, ale to nie oznacza, że musi być twoim mężem.

– Ten albo żaden – odpowiedziała jej wtedy.

– Córeczko, chciałabym, abyś wiedziała, że nie musisz się śpieszyć, ja ci zawsze pomogę, jakąkolwiek decyzję podejmiesz, uszanuję ją, bo jesteś moim dzieckiem, ale nie zapominaj, że on już miał żonę i…

– …i uważasz, że jest złym człowiekiem, że nie nadaje się na męża, bo jedno małżeństwo mu się nie udało. – Klara była bardzo zdenerwowana i nie pozwoliła matce dokończyć, zrobiła to za nią.

– Kochanie, niczego takiego nie powiedziałam, po prostu martwię się o ciebie.

– To się nie martw – odfuknęła jej.

– Kochanie, zawsze będę się o ciebie martwić. Powiedzieć matce, żeby nie martwiła się o swoje dziecko, to jakby nakazać wodzie, aby nie była mokra.

– Wiem, przepraszam, mamo, ale uważam, że naprawdę niepotrzebnie się martwisz. Ja kocham jego, on mnie, wszystko będzie dobrze! – Klara mówiła z pełnym przekonaniem. Matka miała ochotę powiedzieć jej, że czasami to nie wystarczy, że czasami sama miłość to za mało, ale nie chciała jej podcinać skrzydeł i dołować na samym początku, bo tak naprawdę niewiele wiedziała o tym człowieku i nie chciała go skreślać. Co prawda wiele już w życiu widziała, a scenariusze, które ono pisało, zazwyczaj wyglądały tak samo: najpierw wielka miłość, potem wielkie rozczarowanie, ale chciała wierzyć, że w życiu jej córki będzie inaczej, że będzie szczęśliwa, bo niczego na świecie nie pragnęła tak mocno, jak właśnie szczęścia dla niej. W każdym razie postanowiła się o to szczęście żarliwie modlić. Z początku bardzo źle się czuła, wiele łez wylała i nocy nie przespała, zadręczając się tym, że jej córka rozbiła małżeństwo, że zabrała innej kobiecie męża, a dziecku ojca, ale w końcu dała się przekonać i uwierzyła w to, że tamto małżeństwo nie rozpadło się z winy Klary. Lżej jej się żyło z tą świadomością. Od dziecka niczego jej nie zabraniała, nie podejmowała za nią żadnych życiowych decyzji i nie dokonywała wyborów, ponieważ uważała, że nie ma do tego prawa. O jedno ją tylko zawsze prosiła:

– Córeczko, żyj tak, aby nikt przez ciebie nie płakał.

Każdą jej decyzję szanowała i wspierała, mimo że z tą ostatnią pogodzić się jej było najtrudniej.

– Bądź szczęśliwa, córeczko, a gdyby kiedyś tak się zdarzyło, że będzie ci źle, to pamiętaj, że moje ramiona będą na ciebie czekały. Idź swoją drogą, córeczko – powiedziała jej w dniu ślubu.

Klara poszła więc własną, przez siebie wybraną drogą. Bardzo szybko przekonała się, że droga ta nie jest taka prosta i malownicza, jak jej się na początku wydawało, tylko kręta i wyboista, że zawrócić z niej jest trudniej, niż było na nią wkroczyć.

Proza życia szybko wszystko zweryfikowała. Bycie matką bliźniaków okazało się ostrą jazdą bez trzymanki. Najpierw karmiła jednego, a gdy podawała butlę drugiemu, ten pierwszy już zdążył zgłodnieć. Tak samo było ze zmianą pieluch: założyła Karolowi suchą, zadowolona z siebie zmieniła brudną Jackowi, a wtedy okazywało się, że ta Karola już nie jest czysta, i wszystko trzeba było powtarzać. Wyjście z nimi z domu było męczarnią, nie mówiąc o usypianiu i nocnych pobudkach. Jeden budził wrzaskiem drugiego, chłopcy spali w oddzielnych kołyskach na kółkach, usypiała ich jednocześnie, jedną kołyskę bujała nogą, a drugą ręką. Czasami ta czynność trwała dwie godziny. Ręka i noga zdążyły jej już mocno zdrętwieć, ale nie narzekała, bo cel został osiągnięty. Wtedy udawała się do łazienki, aby w końcu móc się wysikać, bo dwie godziny wstrzymywała. Ledwie usiadła na własnym kibelku, we własnej łazience, do jej uszu docierał krzyk dziecka. Jeden budził drugiego i cała zabawa zaczynała się od początku. Czasami miała ochotę walić głową w ścianę z bezsilności. Była rozdrażniona, zmęczona, niewyspana i wiecznie głodna, bo nawet nie miała czasu na to, aby się porządnie najeść. Czasami było już po południu, a ona łapała się na tym, że jeszcze chodzi po domu w szlafroku. W sumie te wszystkie celebrytki i gwiazdy z telewizji też do południa nie wyskakują z szlafroka – pocieszała samą siebie, aby dodać sobie otuchy i nie zwariować. Na studia już oczywiście nie wróciła, bo pomimo tego, że chłopcy dawali jej mocno w kość, na samą myśl, że miałaby ich zostawić z obcą babą, dostawała ataku paniki i nie mogła opanować łez. Sebastian tak jak obiecywał, na początku pracował dużo z domu, aby w razie czego być blisko, ale po miesiącu stwierdził, że tak się nie da funkcjonować. Nie był w stanie skupić się na pracy. Potrzebował ciszy, a tu ciągle płacz jednego lub drugiego albo obu naraz. Do tego ciągłe nawoływania żony: podaj pieluchę, przygotuj mleko, powieś pranie, potrzymaj jednego, zabierz na chwilę drugiego. Ciągle tylko: przynieś, wynieś, pozamiataj, i to najlepiej w tej samej sekundzie. Nie widział dla siebie innego wyjścia, jak powrót do biura. Pracować musiał, nie wyżywiłby dzieci, żony i siebie miłością, na dodatek spełnili swoje marzenie o własnym kawałku nieba, ziemi i domu, na który zaciągnęli kredyt i trzeba było go spłacać. Klara została w domu sama z dziećmi i nie było jej łatwo, ale postanowiła nie prosić mamy o pomoc. Wiedziała, że tamta nigdy nie odmówiłaby jej pomocy, ale nie chciała ją zadręczać swoimi problemami. Postanowiła sama wypić piwo, które sobie nawarzyła. Stwierdziła, że skoro zachciało jej się zabawy w dom, rodzinę i tę całą dorosłość, to musi być dorosła i udowodnić przede wszystkim samej sobie, że da radę. Nie rozumiała tych wszystkich kobiet dookoła, które to najpierw marzą o mężu, o dzieciach i rodzinie, a kiedy im się to marzenie spełni, oczekują nieustannego wsparcia własnych matek. Niby dorosłe kobiety, a zachowują się jak małe dziewczynki, co bez mamy żyć nie potrafią. Tylko: mamo, przyjedź; mamo, poratuj; mamo to, mamo tamto; mamo, siamto; mamo, sramto. Z własnych rodzicielek robią sobie osobiste służące i niewolnice. Nie rozumieją, że ich matki też mają prawo do własnego życia. Ona rozumiała, wiedziała, że jej mama też nie ma łatwo w życiu. Pracowała w szkole jako nauczycielka polskiego, dodatkowo pisała artykuły do gazet, nie leżała i nie pachniała, tylko miała swoje obowiązki, które starannie wypełniała. Nie prosiła jej o pomoc, a ta bardzo często przyjeżdżała w weekendy i przywoziła im pierogi, które musiała lepić po nocach kosztem snu, ciasto, zupy w słoikach, domowe przetwory. Tłukła się do nich z tymi słoikami autobusem, ponieważ nie miała samochodu. Po przyjeździe, kiedy wchodziła do domu, nigdy nie krytykowała bałaganu, nie mówiła: „Mogłabyś tu posprzątać w końcu, jaki tu masz syf”, tylko chwaliła:

– Córeczko, jestem z ciebie taka dumna, wspaniale sobie radzisz, podziwiam cię. – Zabierała chłopców na długie spacery do parku, a ona w tym czasie mogła ogarnąć mieszkanie i doprowadzić je do stanu używalności. Gdy zostawała na noc, zabierała chłopców do pokoju gościnnego, który zajmowała, aby Klara mogła się wyspać, i zajmowała się w nocy wnukami podczas ich pobudek.

– Ja się wyśpię w tygodniu, a ty nie będziesz mieć takiej możliwości, odeśpij teraz, córeczko – mówiła. Klara była pewna, że i ona w tygodniu nie ma tego snu w nadmiarze.

Nad małżeństwem Klary zebrały się czarne chmury. Ona była zmęczona opieką nad synami, on przemęczony pracą. Zaczęły się wzajemne oskarżania, obwiniania, wypominania, kto ma trudniej, a kto łatwiej.

– Zrobiłaś się taka sama jak moja pierwsza żona, ciągle tylko marudzisz, narzekasz, nic ci się nie podoba, niczym nie umiesz się cieszyć. Widać wy wszystkie zmieniacie się po urodzeniu dziecka.

Zabolały ją jego słowa, powiedziała mu, że może to w nim jest problem, bowiem ma za duże oczekiwania.

– Nie dziwię się twojej żonie, że zwariowała przez ciebie! – wykrzyczała mu w gniewie. Po tych słowach on zamknął się w sobie, zrobił się względem niej nieczuły, jeszcze więcej przebywał w pracy. Traktował ją jak powietrze. Klara zrozumiała, że będąc z kimś w związku, również można być samotnym, a taka samotność boli bardziej od bycia samej. Małżeństwo nie chroni przed samotnością.

Pierwsza żona Sebastiana pojawiła się kiedyś na schodach ich domu. Powiedziała, że ona też ma prawo rozpocząć nowe życie, zostawiła im przestraszoną pięcioletnią dziewczynkę i odeszła. Wyjechała, nie kontaktowała się z córką, słuch o niej zaginął. Klara robiła wszystko, aby zastąpić Malwinie matkę. Życie potrafi zaskakiwać – podczas gdy wszystkie jej koleżanki korzystały z darów młodości, ona zajmowała się wychowywaniem trójki dzieci, pomimo tego że nigdy nie planowała w tak młodym wieku zostać matką. Los zdecydował za nią.

Rozdział 3

Klara minęła tablicę powitalną miejscowości, która poinformowała ją, że dotarła do celu swej podróży. Brzózki Małe przywitały ją piękną wiosenną pogodą. Pomimo tego że zbliżał się wieczór, słońce jeszcze mocno świeciło. Podobno nazwa miejscowości pochodziła od brzóz, które ją porastały – rzeczywiście można ich tutaj było dużo spotkać. Wiedziała, że w Polsce istnieje kilka miejscowości o nazwie Brzózki, ale nie miała pojęcia, czy na mapie kraju występują Brzózki Duże. Te jej były faktycznie bardzo małe, na co wskazywał drugi człon nazwy. Młodzi mieszkańcy uciekali z niej wraz z wejściem w dorosłość w poszukiwaniu lepszego życia. Ona sama zrobiła tak wiele lat temu i w sumie żałowała tej decyzji. Nigdzie indziej nie było równie pięknie, cicho i spokojnie jak tu, tego lepszego życia w wielkim świecie również nie odnalazła. Tak to jest, człowiek goni za szczęściem gdzieś daleko, a ono jest blisko, szuka w rzeczach dużych, a nie zauważa w tych małych, w których jest go najwięcej.

Domów w Brzózkach nie było za wiele, w centrum miejscowości znajdował się maleńki, uroczy, drewniany kościółek, przystanek autobusowy, jeden sklep, w którym można było zaopatrzyć się w mydło i powidło, ale po większe zakupy trzeba było wybierać się do sąsiedniej miejscowości, tak samo na pocztę i do lekarza. W Brzózkach znajdowała się niewielka szkoła podstawowa, z nią Klara miała najpiękniejsze wspomnienia. Teraz koło tej szkoły zaparkowała samochód. Za każdym razem, jeśli w dorosłym życiu się gubiła, coś nie wyszło lub się waliło czy było jej po prostu źle, zamykała oczy i wracała myślami do tej szkoły, a właściwie do małego mieszkania na jej poddaszu, które zajmowały razem z mamą. W chwili, gdy zobaczyła swojego męża ze swoją przyjaciółką, stwierdziła, że już nie ma siły więcej udawać, że sobie radzi i że wszystko jest w porządku. Postanowiła wrócić do miejsca swego dzieciństwa, choćby i po to, aby przypomnieć sobie smak szczęścia i beztroski. Od piętnastu lat żyła, nie żyjąc, troszczyła się o wszystkich, tylko nie o siebie. Przez te piętnaście lat zawsze była gdzieś na szarym końcu, zawsze było coś ważniejszego: mąż, jego projekty, terminy i stresy z nimi związane, dzieci i ich wieczne katary, kaszle, wysypki, alergie albo inne choroby, następnie problemy szkolne, rachunki, garnki, mop, wszystkie inne sprawy domowe i dopiero ona – zauważana wtedy, gdy ktoś czegoś od niej potrzebował.

Dzisiaj stwierdziła, że życie włożyło jej na bary więcej, niż była w stanie udźwignąć. Przypomniała sobie słowa mamy, które ta wypowiedziała do niej w dniu ślubu: „Bądź szczęśliwa, córeczko, a gdyby się kiedyś tak zdarzyło, że będzie ci źle, to chciałabym, abyś pamiętała, że moje ramiona na ciebie czekają”. Spakowała swoje rzeczy, wsiadła do samochodu, a teraz biegła po schodach, aby szybko znaleźć się w tych ramionach, które może i nie były w stanie ochronić jej przed całym złem świata, ale potrafiły zdziałać cuda. Miała tylko mamę, ojciec zginął w wypadku miesiąc przed jej narodzinami, nie chciała sobie nawet wyobrażać, co w tamtym czasie musiała czuć jej mama i przez co przechodzić. Została sama bez męża na miesiąc przed porodem. Sama nie miała rodziców i nikogo, kto mógłby jej w tym trudnym czasie okazać pomoc i wsparcie. Uczyła języka polskiego w szkole, której korytarz Klara teraz przemierzała. Była wspaniałą nauczycielką, troskliwą mamą, dodatkowo pisała artykuły do gazet, aby zapewnić córce dobre życie. Mieszkały w szkole na poddaszu. Miały tam swoje mieszkanie. Kuchnia była maleńka, ale to ona była sercem tego miejsca. Na środku stał stół i przy tym stole ona zawsze odrabiała lekcje, a mama poprawiała wypracowania, dyktanda, przygotowywała się do lekcji lub pisała artykuły. To przy tym stole tłumaczyła też zasady pisowni uczniom, którzy nie mogli ich zrozumieć lub mieli jakieś zaległości. Była nauczycielką nie tylko w czasie lekcji, które prowadziła, ale też poza nimi. Zawsze starała się być blisko swoich uczniów i ich spraw. Co wieczór gotowała wielki gar zupy i zapraszała na nią dzieciaki, które w domu z powodu biedy nie dostawały obiadów. Potem załatwiła w urzędzie dofinansowanie do szkolnych obiadów, bo bardzo jej zależało, aby żadne z dzieci nie chodziło głodne.

Na stole w kuchni stały kwiaty w wazonie, takie polne, które zbierały wspólnie podczas spacerów. Mama bardzo dbała o to ich mieszkanie, dokładała starań, aby było w nim przytulnie i rzeczywiście było w nim bardzo ładnie. W czasach, kiedy sklepowe półki świeciły pustakami i nie było tych wszystkich rzeczy co teraz, mama wiele ozdób wykonywała samodzielnie. Sama szyła narzuty na łóżka, zasłony, poduszki ozdobne, robiła koce na drutach i obrusy na szydełku, na szafkach kuchennych namalowała bukiety lawendy. Stare, zniszczone już meble zyskały w ten sposób na atrakcyjności i przypominały jej o podróży poślubnej do Prowansji. Mama zawsze powtarzała, że jeżeli nie można zmienić świata, w którym przyszło żyć, to należy spróbować go oswoić i dostosować do swoich potrzeb. Mówiła, że każdy może zostać czarodziejem swojej rzeczywistości. Ona nią była, zdecydowanie. Wyczarowywała nie tylko ozdoby do mieszkania, ale również szyła dla córki i dla siebie piękne sukienki, na drutach robiła śliczne swetry. Klara bardzo ją podziwiała. Wiele jej zawdzięczała – przede wszystkim szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo. Mama potrafiła do czwartej rano szyć dla niej sukienkę księżniczki na szkolny bal, a o siódmej budzić ją do szkoły z uśmiechem na ustach, pocałunkiem w czoło i kubkiem ciepłego kakao. Zdążyła nawet dla niej przygotować omlet z ulubioną konfiturą malinową. Wtedy Klara nie zastanawiała się nad tym za bardzo, ale teraz, po latach, gdy sama miała dzieci, zdawała sobie sprawę, że mama rezygnowała z dodatkowych piętnastu minut snu. Mogłaby przecież po tej nieprzespanej nocy, której ślęczała nad maszyną, podrzemać jeszcze kilkanaście minut, ale ona rezygnowała z własnego dobra dla przyjemności córki. Na tym polegała jej miłość, nie myślała o sobie, tylko o Klarze. Dla niej co rano przygotowywała kakao i omlet z miłością, a nocami szyła sukienki. Miały dwie oddzielne małe sypialnie, a ona i tak co noc wskakiwała do łóżka mamy. Kiedy była już nastolatką, zapytała ją pewnego dnia:

– Mamo, kiedy w końcu zamierzasz mnie wygonić z tego łóżka?

– Nie zamierzam cię z niego wyganiać, córeczko, żałuję tylko, że czas tak szybko leci i że niedługo ty sama zechcesz je opuścić – odpowiedziała jej wtedy.

Klara uśmiechnęła się teraz na to wspomnienie i na wszystkie inne związane z mamą i z tym mieszkaniem, przed którym teraz stała i z bijącym sercem naciskała guzik dzwonka przy drzwiach. Usłyszała czyjeś kroki po drugiej stronie, już tak niewiele czasu i tak nieduża odległość dzieliła ją od ramion, których tak bardzo jej brakowało. Usłyszała odgłos przekręcanego klucza i drzwi się otworzyły.