Tam, gdzie tańczą umarli - Tony Hillerman - ebook + książka
NOWOŚĆ

Tam, gdzie tańczą umarli ebook

Hillerman Tony

0,0

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Gdy jedno spojrzenie dzieli od śmierci…
Rezerwat Indian Zuñi, lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Trwają przygotowania do ceremonii przesilenia zimowego – Shalako. Joe Leaphorn pomaga lokalnej policji Zuñi w odnalezieniu zaginionego chłopca. Szybko okazuje się, że Ernesto został zamordowany. Kto mógł to zrobić? A może Ernesto został ukarany za złamanie tabu? Czy Zuñi posunęliby się do tak okrutnej zbrodni? Podejrzenia padają na młodego chłopaka z plemienia Navajo.  

Cień masek Shalako wisi nad wioską. Leaphorn, choć sam jest rdzennym Amerykaninem, nie zna wierzeń i religii Zuñich. Zaczyna zgłębiać temat, powoli odkrywając tajniki ich obrzędów. W tym czasie na miejscu morderstwa ukazuje mu się tajemnicza postać w masce kruka.  

Kto odważył się znieważyć świętą ceremonię i plemienną maskę?  

A co, jeśli do śmierci chłopca nie przyczynił się człowiek?  

Tam, gdzie tańczą umarli jest powieścią detektywistyczną, ale osadzoną w bardzo wyjątkowym i ciekawym środowisku – świecie współczesnych rdzennych plemion amerykańskich. Autor bardzo umiejętnie łączy trzymającą w napięciu historię ze swoją wiedzą antropologiczną, zdobytą poprzez własne doświadczenie i przyjaźń z członkami ludu Navajo. Powieść skłania do przemyśleń na temat różnic między kulturą Zachodu a kulturą plemienną i pytań o to, ile człowiek jest w stanie poświęcić, żeby zdobyć to, co wydaje mu się najcenniejsze. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 201

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Dance Hall of the Dead

Redakcja

Emilia Domańska

Korekta

Paulina Meducka

Skład i łamanie edycji drukowanej

Łukasz Slotorsz

Przygotowanie edycji elektronicznej

Emilia Domańska

Projekt okładki

Anna Slotorsz

Grafiki wykorzystane na okładce

©Alla/AdobeStock, ©The Little Hut/AdobeStock, ©Sr Desgin/AdobeStock, ©Anawin/AdobeStock

The moral rights of the author have been asserted.

Copyright © by Aleksandria Media sp. z o.o. 2025

Copyright © for the translation by Olga i Wojciech Kubińscy 2025

DANCE HALL OF THE DEAD Copyright ©1973 by Anthony G. ­Hillerman. Published by arrangement with Macadamia Literary Agency and Curtis Brown, Ltd.

Całość ani żadna część tej książki nie może być powielana i rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie pierwsze w tej edycji

Katowice 2025

ISBN: 9788368395297

Wydawnictwo Oddechy

al. Wojciecha Korfantego 138

40-156 Katowice

[email protected]

www.oddechy.pl

Nota od Autora

W tej książce sceneria jest prawdziwa. Wioska Zuñich i krajobraz rezerwatu Zuñi oraz sąsiadującego z nim rezerwatu Navajo Ramah są przedstawione z maksymalną dbałością o szczegóły. Wszystkie postacie są fikcyjne. Ukazany tu obraz religii Shalako oddaje perspektywę członka narodu Navajo o antropologicznym zacięciu. Nie pretenduje do niczego więcej.

Aleksowi Atcitty i Old Man Madmanowi i tym wszystkim, którzy uważają, że Custer dostał to, na co zasłużył.

1

Niedziela, 30 listopada, 17.18

Shulawitsi, Mały Bóg Ognia [1], członek rady Bogów i Wysłannik Słońca, zawiązał buty biegowe. Pamiętając o zaleceniach trenera, okleił je taśmą, by ściśle przylegały do podbicia. Teraz czuł, że kolce wbijające się w ubitą przez owce ścieżkę są częścią jego samego. Biegł z gracją; długie treningi przekształciły ciało w automat do biegania, podczas gdy myśli swobodnie podążały własnym torem. Jak zawsze zatrzymał się na zakręcie, zanim dotarł do ścieżki na zboczu mesy [2]. Sprawdził czas i uznał, że zasłużył na cztery minuty odpoczynku. Podekscytowany stwierdził, że teraz na pewno da sobie radę. Płuca zwiększyły objętość, mięśnie nóg – moc. Za dwa dni, kiedy poprowadzi Długorogiego i Radę od starożytnej wioski do Zuñich, nie zapomni ze zmęczenia słów wielkiej pieśni i nie pomyli kroków rytualnego tańca. Kiedy zacznie się Shalako [3], nie popełni w tańcu najdrobniejszego błędu. Salamobia [4] nie będzie miała powodu, żeby go ukarać. Przypominał sobie, że kiedy miał dziewięć lat, Hu-tu-tu potknął się na grobli przecinającej wyschnięte koryto rzeki Zuñi Wash i Salamobie biły go witkami z juki, podczas gdy wszyscy wokół szydzili zeń i drwili. Nawet Navajo się śmiali, a oni rzadko żartowali z Shalako. Jemu się to nie przytrafi.

Bóg Ognia niemal upadł na występek skalny, na którym zawsze odpoczywał. Zerknął na zegarek. Uradowała go świadomość, że dzisiaj potrzebował tylko jedenaście minut i czternaście sekund na ten odcinek, o jedenaście sekund mniej niż poprzedniego dnia. Siedział na skale, drobny, z opadającymi na czoło czarnymi wilgotnymi kosmykami, i masował nogi przez bawełniane dresy. Wspomnienie drwiących Navajo kazało mu pomyśleć o George’u Bowlegsie. Przystał na te myśli niechętnie, za wszelką cenę pragnąc przezwyciężyć gniew; zawsze należało się go wystrzegać, teraz zaś szczególnie. Gniew jest tabu. Dwa dni wcześniej we wsi Zuñich pojawili się Koyemshi, ogłaszając na wszystkich jej czterech placach, że za osiem dni z Sali Tańca Umarłych nadejdzie z błogosławieństwem Shalako. Nie czas na irytację. Bowlegs jest wprawdzie jego przyjacielem, ale najwyraźniej zwariował. W innym czasie sam miałby dość powodów, żeby się na niego obrazić. George rozpaczliwie pragnął zostać jednym z Zuñich, przyłączyć się do Klanu Bobra Boga Ognia, ale przecież jest wciąż Navajo i w niektóre sprawy nie można go wtajemniczać. Niepotrzebnie parę razy się przed nim wygadał. Ojciec Ingles jest innego zdania, tyle że Ojciec Ingles jest biały.

Za plecami Boga Ognia, nad ścianą mesy z czerwonego piaskowca, pierzaste cirrusy przesuwały się na południe, zmierzając w stronę Meksyku. Od zachodu, nad Pstrą Pustynią, barwiło je czerwone światło znikającego słońca. Odbite światło pokryło delikatnym różem wzgórza Zuñi Buttes. W cieniu mesy daleko w dole zapaliło się światło w przyczepie kempingowej zaparkowanej nieopodal stanowiska archeologów. Ted Isaacs pewnie właśnie przygotowuje kolację. O tym także nie wolno było myśleć, żeby nie złościć się na George’a. To on przecież wpadł na pomysł, żeby sprawdzić, czy w pudle z odłamkami, paciorkami i grotami strzał znajdą starożytne przedmioty wykonane przez Dawnych Ludzi. Przyda się jako fetysz podczas polowania, mówił. Może nawet jeden wystarczy dla nich obu. Tyle tylko, że doktor się wściekł i teraz Isaacs każe wszystkim trzymać się z daleka, gdy pracuje. Głupi George.

Bóg Ognia masował nogi, bo gdy tylko lekki wiaterek sprawił, że wysechł, poczuł drętwienie mięśni. Ruszy za siedemnaście sekund, przebiegnie ostatnią milę w dół mesy i tam spotka się z George’em, który do tego czasu zdąży przyjechać na rowerze. Potem wróci do domu i odrobi lekcje.

Pobiegł najpierw truchtem, przyspieszył dopiero kiedy poczuł, że odrętwienie ustąpiło. Dres na plecach znowu zwilgotniał od potu, ukrywając wykonany ołówkiem napis „Własność Zbiorczych Szkół Zuñich”. Biegł pod ponurym czerwonym niebem, zmierzając ku gęstniejącej ciemności i myśląc o głupim George’u, swoim najstarszym i najlepszym przyjacielu. Myślał o tym, jak George zbiera grzybki pejotl dla narkomana w komunie hippisów i sam je zjada, żeby mieć wizje; o tym, jak George poszedł do starca mieszkającego na obrzeżach wioski Zuñich, by nauczył go czarów, i ten w odpowiedzi wpadł w szał; jak George nie chciał być Navajo, tylko Zuñim. George to wariat, ale też kumpel, tutaj jest jego rower i on sam na niego czeka.

W czerwonym mroku ktoś wyszedł zza głazów. Nie George. Salamobia wpatrywała się w niego oczami w żółtych obwódkach. Bóg Ognia zatrzymał się, otworzył usta i nie wykrztusił z siebie ani słowa. To była Salamobia z kivy [5] Kreta, z maską w kolorze ciemności. Chociaż – nie. Bóg Ognia wpatrywał się w postać, umięśnione ciało w ciemnej koszuli, nastroszone indycze pióra wokół szyi i czarne puste oczy, gniewny dziób, upierzony czub. Kolorem Salamobii Kreta była czerń, ale to nie była maska. Znał tę maskę. Wuj jego matki wcielał się w Salamobię Kreta i maska mieszkała w świątyni w domu wuja matki. Lecz jeśli to nie była maska…

Bóg Ognia spostrzegł, że różdżka we wzniesionej ręce Salamobii nie została wykonana ze splecionej juki. Połyskiwała w czerwieni zapadającego zmroku. Przypomniał sobie, że Salamobię, jak wszystkie duchy przodków mieszkające w maskach Zuñich, potrafili dostrzec tylko członkowie Bractwa Czarowników i ludzie w obliczu śmierci.

2

Poniedziałek, 1 grudnia, 12.20

Porucznik Joe Leaphorn obserwował muchę; wprawdzie powinien raczej słuchać, jak Ed Pasquaanti, siedząc na krześle obrotowym za biurkiem z tabliczką: „Szef policji plemienia Zuñi”, omawia szybko i zdecydowanym tonem jakąś kwestię dotyczącą jurysdykcji. Leaphorn znał problem i wiedział też, dlaczego Pasquaanti go porusza; zależało mu, by Leaphorn, Cipriano Naranjo „Orange” – zastępca szeryfa hrabstwa McKinley – oraz J.D. Highsmith z policji stanowej przyjęli do wiadomości, że na terenie rezerwatu Zuñich dochodzenie prowadzi wyłącznie policja plemienna. Leaphornowi to pasowało. Im szybciej się stąd wyniesie, tym lepiej. Przez chwilę skupił uwagę na lądującej na notatniku musze. Jak wszystkie skazane na śmierć przez nadchodzącą zimę insekty, poruszała się ospale, leniwie zmierzając brzegiem kartki w stronę jego palca. Czy mucha z plemienia Zuñich raczy wkroczyć na terytorium skóry Navajo? Leaphorn natychmiast pożałował swojej myśli, bo odzwierciedlała właśnie tę nielogiczną wrogość, z którą od rana walczył – czyli od chwili, gdy otrzymał wiadomość przesłaną mu do pokoju zebrań na posterunku w Ramah.

Jak zawsze, komunikat przesłany drogą radiową z Ship-rock był nazbyt lapidarny. Leaphorn miał natychmiast udać się do rezerwatu Zuñich, żeby pomóc w poszukiwaniach niejakiego George’a Bowlegsa, czternastoletniego Navajo. Dodatkowych informacji udzieli mu już na miejscu plemienna policja Zuñich, z którą ma nawiązać współpracę.

Dyspozytor z centrum łączności w Ramah wręczył Leaphornowi radiogram, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Uprzedzając ewentualne pytania – powiedział – to wszystko, co przekazali. I nie, nie mam zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.

– Do diabła. – Leaphorn doskonale wiedział, co go czeka. Trzydziestomilowa przejażdżka do wioski Zuñich tylko po to, żeby usłyszeć, że dzieciak ukradł jakiś drobiazg i zniknął. Zuñi będą mieli zero informacji na temat chłopca. Potem przejedzie się kolejne trzydzieści mil z powrotem do rezerwatu Ramah, żeby sprawdzić, gdzie go szukać. Potem… – Obiło ci się coś o uszy o tym Bowlegsie? – spytał.

Zgodnie z jego oczekiwaniami, dyspozytor wiedział to i owo. Chłopak mógł być synem Shorty’ego Bowlegsa, tego, który wrócił z Wielkiego Rezerwatu, jak mu się posypało małżeństwo z kobietą z Coyote Canyon. Shorty Bowlegs należał do Klanu Wysoko Umieszczonego Domu i Starej Biegnącej Kobiety. Po powrocie prosił komitet zawiadujący pastwiskami o przydzielenie mu kawałka ziemi, ale potem gdzieś się wyniósł. Zresztą, może wcale nie o niego chodzi.

– Jasne. Gdyby ktoś mnie szukał, jestem na posterunku u Zuñich.

– Coś taki ponury – wyszczerzył się telegrafista. – Nie słyszałem, żeby ostatnio Zuñi mieli wprowadzać kogoś do Towarzystwa Łuczników.

Leaphorn się zaśmiał. Navajo wierzyli, że w przeszłości inicjacja do kapłaństwa Łuczników u Zuñich wymagała skalpu Navajo. Zaśmiał się, ale nadal był w minorowym nastroju. Na drodze stanowej 53 do rezerwatu Zuñich przekraczał prędkość i czuł, że irytuje go własny kiepski humor, gdyż nie znajdował dlań logicznego wyjaśnienia. Dlaczego nie podobało mu się wezwanie? Obowiązki, które zmusiły go do przyjazdu do Ramah były wystarczająco uciążliwe, by z ulgą powitał każdą odmianę. Stary pieśniarz zaklinacz złożył skargę, że dał sąsiadce 800 dolarów, ta zaś, zamiast wpłacić w Gallup zaliczkę na półciężarówkę, wydała całe pieniądze. Pewne fakty dały się ustalić bez trudu. Tego dnia kobieta istotnie wypłaciła z lombardu rzeczoną sumę i nie przekazała ani centa sprzedawcy samochodów, więc wszystko powinno być jasne. Ale nie było – ona z kolei twierdziła, że to pieśniarz miał u niej dług, i jeszcze, że jest czarownikiem, Wilkiem Navajo. No i najważniejsze pytanie: po której stronie ogrodzenia stali oboje, zawierając umowę? Jeśli tam, gdzie twierdzi kobieta, znajdowali się na terenie rezerwatu i podlegali jurysdykcji plemienno-federalnej. Ale jeśli to pieśniarz mówi prawdę, znajdowali się na terenie poza rezerwatem, co oznacza, że całą sprawę należy rozsądzić zgodnie z obowiązującym w Nowym Meksyku prawem o sprzeniewierzeniu środków. W takich okolicznościach Leaphorn czuł zwykle, że jest w kropce i najczęściej z ulgą witał każdą okazję, by choć na krótko opóźnić konieczność podjęcia decyzji. Tym razem jednak z niechęcią myślał o czekającej go pracy, czyli ściganiu współplemieńca na życzenie Zuñich.

Pasquaanti wciąż brzęczał. Mucha niepewnie ruszyła w stronę śniadej kostki Leaphorna i zatrzymała się, a policjant nagle uświadomił sobie powód własnego złego nastroju. Czuł, że Zuñi patrzą na Navajo z wyższością. Dawno temu, na pierwszym roku studiów na Uniwersytecie Stanowym Arizony, dzielił pokój z Zuñim, wobec którego miał idiotyczny kompleks niższości. Ewidentnie nie było żadnego usprawiedliwienia dla jego kaprawego nastroju, a ponieważ Leaphorn nie przepadał za irracjonalnymi zachowaniami u innych, tym bardziej nie akceptował ich u siebie. Mucha powędrowała, okrążyła palec i znikła pod notatnikiem. Pasquaanti zamilkł.

– Nie sądzę, żeby groził nam jakiś problem z jurysdykcją. – W głosie Leaphorna pobrzmiewało rozdrażnienie. – Może lepiej od razu przejść do rzeczy? – Wiedział, że roztropniej byłoby nie narzucać tempa Pasquaantiemu. Wyraz twarzy tego drugiego dowodził, że Zuñi też wie, że on wie.

– Na chwilę obecną wiemy tylko – odpowiedział, przesuwając w stronę każdego z obecnych stronę ksero – że zaginęło dwóch chłopców i jak wynika z zebranego materiału, jeden z nich mógł nieźle oberwać.

Dwóch chłopców? Leaphorn, nagle wyraźnie zainteresowany, przebiegł wzrokiem po kartce, po czym ponownie zatrzymał się przy każdym zdaniu. Zaginęło dwóch chłopców. Bowlegs i Zuñi o nazwisku Ernesto Cata oraz rower tego drugiego. Znaleziono też „dużą” ilość krwi wsiąkłej w ziemię, tam, gdzie leżał rower.

– Tu podają, że są kolegami z klasy, ale przecież Bowlegs ma czternaście lat, a Cata dwanaście. Naprawdę chodzą do jednej klasy? – Leaphorn od razu pożałował pytania. Pasquaanti nie omieszka mu przypomnieć, że Bowlegs jest Navajo – co aż nadto wyjaśnia słabe postępy w nauce.

– Obaj chodzą do siódmej klasy – potwierdził Pasquaanti. – Cata za kilka dni ma trzynaste urodziny. Blisko się przyjaźnią od jakichś dwóch, trzech lat. Naprawdę blisko. Każdy to potwierdza.

– Żadnych śladów broni? – zainteresował się Naranjo.

– Nic, tylko krew. Sprawca mógł użyć dowolnego narzędzia, które wywołuje krwawienie. Nigdy nie widzieliście tyle krwi. Nie była to broń palna, nikt nie słyszał odgłosu strzału, choć całe zdarzenie miało miejsce blisko wsi, więc ktoś musiałby coś usłyszeć. Pasquaanti na chwilę zamilkł. – Według mnie użyto czegoś w rodzaju tasaka. Znaleziono krew na igłach pinii i wsiąkłą w ziemię wokół, jakby ktoś przeciął główną arterię, gdy chłopak stał koło sosny. Ktokolwiek to zrobił, musiał zabrać broń ze sobą.

– Ktokolwiek? – spytał Leaphorn. – Nie masz pewności, że chodzi o Bowlegsa?

Pasquaanti badawczo wpatrywał się w twarz Leap­horna.

– Nic nie wiemy, poza tym, co macie przed oczami. Cata nie wrócił wczoraj do domu. Szukali go od rana i znaleźli krew w miejscu, w którym zostawił rower. Bowlegs pożyczył rower i miał go oddać w umówionym miejscu. Jasne? Bowlegs przyszedł rano do szkoły, ale zanim usłyszeliśmy o pożyczonym rowerze i wysłaliśmy do szkoły człowieka, który miał go wypytać, chłopak zdążył czmychnąć. Zdaje się, że w czasie lekcji wstał, powiedział nauczycielowi, że się źle czuje i wyszedł.

– Jeśli to on zabił – wtrącił Naranjo – można założyć, że pobiegnie na miejsce zbrodni.

– Oczywiście, nie wiemy jeszcze, czy w ogóle doszło do zabójstwa – podkreślił Pasquaanti. – Równie dobrze krew może być zwierzęca. Sporo się teraz poluje. Ludzie szykują się do ceremonii Shalako.

– O ile Bowlegs nie wykombinował, że nikt go nie będzie podejrzewać, jeśli nie będzie uciekać. Miał na tyle sprytu, żeby przyjść do szkoły, tyle że potem spanikował i uciekł – stwierdził Naranjo.

– Chyba nie ma tego w raporcie, ale dzieciaki mówiły, że Bowlegs szukał Caty w szkole i wypytywał, gdzie go szukać – dodał Pasquaanti.

– No, to akurat mogło być częścią planu – powiedział Leaphorn. Z satysfakcją stwierdził, że znów myśli jak glina.

– Fakt – potaknął Pasquaanti. – Tylko nie zapominajcie, że chłopak ma czternaście lat.

Leaphorn postukał palcem w kartkę.

– Z raportu wynika, że Cata wyszedł pobiegać. O co chodzi? Bieg przełajowy?

Milczenie trwało najwyżej trzy sekundy – wystarczająco długo, żeby zyskał pewność, iż nie chodzi o bieg przełajowy. Raczej o jakieś rytuały religijne Zuñich. Pasquaanti, zanim się odezwał, rozważał, jak dużo powinni wiedzieć.

– W tym roku Cata miał wziąć udział w ceremoniach religijnych. Niektóre obrzędy trwają godzinami, taniec daje w kość i lepiej mieć kondycję. Biegał co wieczór, żeby być w formie.

Leaphorn przypomniał sobie ceremonię Shalako, w której uczestniczył przed laty – wtedy, gdy dzielił pokój w akademiku z chłopakiem z plemienia Zuñi. – Czy Cata był Bogiem Ognia? Tym, który jest pomalowany na czarno, nosi nakrapianą maskę i pochodnię?

– Tak – potwierdził Pasquaanti. – Cata był Shulawitsi. – Wyglądał na zakłopotanego. – Nie sądzę, żeby jedno z drugim miało coś wspólnego.

Leaphorn zaczął się zastanawiać. Może i nie. Żałował, że tak mało wie o religii Zuñich. Ale to nie jego problem. On ma znaleźć George’a Bowlegsa.

Pasquaanti grzebał w papierach.

– Mamy tylko zdjęcie chłopców z kroniki szkolnej. – Wręczył każdemu wydruk zdjęcia z dwoma twarzami zakreślonymi czerwonym kółkiem. – Jeśli nie uda nam się ich szybko znaleźć, fotograf zrobi powiększenia z negatywów. Wyślemy kopie zdjęć do biura szeryfa, policji stanowej i policji stanowej Arizony. Jak tylko się czegoś dowiemy, prześlemy informacje i do was, żeby nie tracić czasu. – Pasquaanti wstał. – Chciałbym poprosić porucznika Leaphorna, żeby zaczął od ustalenia miejsca pobytu George’a Bowlegsa. My spróbujemy dowiedzieć się, gdzie jest Ernesto i rower oraz czegoś o całej sprawie.

Leaphornowi przemknęła myśl, że Pasquaanti, ustaliwszy precyzyjnie kwestie jurysdykcji, nie podpowiada mu, jak znaleźć Bowlegsa. Ewidentnie zakładał, że i Naranjo i Leaphorn znają się na swojej robocie.

– Muszę wiedzieć, gdzie mieszka Bowlegs i czy ktoś tam już był, żeby sprawdzić, czy chłopak wrócił do domu.

– Shorty Bowlegs ma swój hogan [6] jakieś cztery mile stąd. Naszkicuję ci mapkę. Poszliśmy tam, ale niczego się nie dowiedzieliśmy – odpowiedział Pasquaanti.

Leaphorn rzucił w jego stronę pytające spojrzenie. Pasquaanti zdawał się zażenowany.

– Shorty był na miejscu. Pijany w sztok, nic nam nie powiedział.

– Jasne. Znaleźliście jakieś ślady w pobliżu kałuży krwi?

– Sporo śladów rowerowych. Od miesięcy tam trenował. W jednym miejscu został ślad mokasynów albo innych płaskich butów. Ktoś tam musiał stać przez dłuższą chwilę. Siedział pod pinią. Zgniótł roślinność. Są też ślady adidasów Ernesta. Trudno cokolwiek znaleźć, wszędzie są skały.

Leaphorn myślał, że powinien sam tam pójść, mógłby dostrzec znaki niedostrzegalne dla Zuñich. Pasquaanti przyglądał mu się, odgadując jego myśli.

– Nie znalazłeś niczego, co mogłoby nam powiedzieć coś więcej? – spytał Leaphorn.

– Tylko tyle, że nasz chłopak, Ernesto Cata, miał w sobie masę krwi. – Policjant posłał smutny uśmiech w stronę Leaphorna.

O autorze

Tony Hillerman był prezesem Mystery Writers of America i laureatem nagród Edgara i Grand Master Awards. Do jego innych wyróżnień należą Nagroda ­Ambasadora Indian Amerykańskich, Nagroda Srebrnej Ostrogi za najlepszą powieść rozgrywającą się na Zachodzie oraz tytuł Szczególnego Przyjaciela Plemienia Navajo. Mieszkał z żoną w Albuquerque w Nowym Meksyku.

O tłumaczach

Olga i Wojciech Kubińscy – wykładowcy akademiccy i tłumacze. Wspólnie przełożyli kilkadziesiąt książek, w tym: Philip Roth, Mistrzowie. Spotkania z twórcami (2021); George Steiner, Po wieży Babel (2000 i 2018); Geor­ge Steiner, George Steiner. Eseje z New Yorkera (1966-1977) (2018); Frank Kermode, Znaczenie końca (2010); Desmond Graham, Gdański szkicownik. Wiersze polskie 1984-2008 (A Gdańsk Sketchbook. Polish poems 1984-2008) (2009), Seamus Heaney, O przekładzie ­„Beowulfa” (2007); Anthony Burgess, Śmierć w Deptford (1999).

Wraz z Desmondem Grahamem przełożyli na angielski wiersze Julii Hartwig. Ponadto Olga Kubińska tłumaczy poezję, w tym: Irena Klepfisz, Między światami (Between worlds) (2024); Anne Carson, Piękno męża (The Beauty of a Husband) (2022); wiersze Geoffreya Hilla, Gillian Clarke, Keitha Douglasa, George’a Szirtesa, Adrienne Rich, Mayi Angelou czy Nuali Ní Dhomhnaill.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Przypisy

[1↑]

Shulawitsi – również: Mały Bóg Ognia, w zwyczajach plemienia Zuñi postać niosąca pochodnię w trakcie ceremonii przesilenia zimowego (wszystkie przypisy pochodzą od redakcji – przyp. red.).

[2↑]

Mesa – samotne wzniesienie lub płaskowyż o stromych zboczach i płaskim szczycie.

[3↑]

Shalako – w tradycji plemienia Zuñi ceremonia przesilenia zimowego lub też duchy – posłańcy między ludźmi i bogami.

[4↑]

Salamobia – zamaskowana postać pełniąca istotną rolę w ceremonii Shalako.

[5↑]

Kiva – pomieszczenie ceremonialne ludów Pueblo, w którym odbywały się obrzędy religijne. Nazywa się tak również społeczność zgromadzoną wokół konkretnej kivy.

[6↑]

Hogan – tradycyjny budynek mieszkalny lub ceremonialny Navajo. Budowany na planie okręgu lub kwadratu.

Spis treści

Nota od Autora

1

2

O autorze

O tłumaczach

Przypisy

Punkty orientacyjne

Spis treści

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Wzmianka

Dedykacja

Meritum publikacji

Reszta publikacji

Okładka

Spis treści