Więzi - M.M. Perr - ebook + audiobook + książka

Więzi ebook i audiobook

M.M. Perr

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Znana pisarka, zbierając materiały do nowej powieści, natrafia na trop łączący niewyjaśnione zaginięcia dziewczyn ze starą sprawą zniknięcia Melisy Laskiewicz, uczennicy szkoły specjalnej. 

Piętnaście lat wcześniej podkomisarz Robert Lew o uprowadzenie dziewczyny podejrzewał jej kolegę z klasy, Olka Starowicza. Do winy przyznała się jednak inna osoba, więc dochodzenie zamknięto… Czy słusznie? Teraz Lew zostaje zmuszony do powrotu do śledztwa, które przed laty ukształtowało jego karierę i na zawsze zmieniło życie wielu ludzi. Wraz z aspirantką Sonią Czech wkraczają w świat tajemnic, a każdy ślad prowadzi ich do kolejnych niepokojących odkryć. 

Gdy przeszłość zaczyna odciskać piętno na teraźniejszości, a niewygodne sekrety wychodzą na jaw, Robert i Sonia muszą zdecydować, jaką cenę są gotowi zapłacić za prawdę. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 376

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 47 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © by Grupa Wy­daw­ni­cza Li­te­ra­tura In­spi­ruje Sp. z o.o., 2025 Co­py­ri­ght © by M.M. Perr
Wszel­kie prawa za­strze­żoneAll ri­ghts re­se­rved Książka ani żadna jej część nie mogą być pu­bli­ko­wane ani w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób po­wie­lane w for­mie elek­tro­nicz­nej oraz me­cha­nicz­nej bez zgody wy­dawcy.
Re­dak­cja: Ju­styna Ja­kub­czyk
Ko­rekta: Ilona Drobna
Pro­jekt gra­ficzny okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Zdję­cie na okładce: Co­py­ri­ght © by Fra­me­world (Stock.adobe.com)
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
ISBN 978-83-68249-29-3
War­szawa 2025
Wy­daw­nic­two Pro­zamiza­mo­wie­nia@li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.plwww.pro­zami.plwww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział 1

Pięt­na­ście lat wcze­śniej

W domu pa­no­wała zu­pełna ci­sza, ale tym ra­zem to była inna ci­sza niż ta, którą Ma­tylda pa­mię­tała z dzie­ciń­stwa. To była do­bra ci­sza, wy­peł­niona spo­ko­jem i nor­mal­no­ścią.

Bu­dzik jesz­cze nie za­dzwo­nił, cho­ciaż przez za­słony w sy­pialni prze­dzie­rały się już pierw­sze pro­mie­nie słońca. Mu­siało więc być przed go­dziną siódmą, ale nie­wiele wcze­śniej. Ma­tylda od­wró­ciła głowę w stronę śpią­cego obok męża, Krzysz­tofa. Jego od­dech był głę­boki i po­wolny. Po­tężna klatka pier­siowa ryt­micz­nie pod­no­siła się i opa­dała. Krzysz­tof był o pięć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów od niej cięż­szy, przez co pod ko­niec każ­dej nocy ich nie­zbyt drogi ma­te­rac wy­brzu­szał się w miej­scu, w któ­rym spała ona. Spra­wiało to, że pod wpły­wem gra­wi­ta­cji jej ciało prze­su­wało się co­raz bli­żej niego, le­żą­cego o parę cen­ty­me­trów ni­żej w za­głę­bie­niu łóżka. Była mię­dzy nimi spora róż­nica wieku, ale to ni­gdy nie sta­wało na dro­dze w ich po­ro­zu­mie­niu. Oby­dwoje byli le­ka­rzami. Mieli po­dobne prio­ry­tety i war­to­ści, któ­rymi się kie­ro­wali.

Po­ca­ło­wała go de­li­kat­nie w po­li­czek. Nie chciała zbu­dzić męża, ale nie mo­gła się po­wstrzy­mać od tego drob­nego ge­stu czu­ło­ści. W jego twa­rzy było coś, co ją za­wsze uspo­ka­jało i po­cie­szało. Kiedy na nią pa­trzył tymi swo­imi wiel­kimi, cie­lę­cymi oczami, wie­rzyła, że wszystko się ułoży i znaj­dzie w so­bie siłę, by prze­trwać. I tak wła­śnie było. Każ­dego ko­lej­nego dnia Ma­tylda wsta­wała i uno­siła na bar­kach cały swój świat. Naj­pierw szła do po­koju swo­ich głu­cho­nie­mych ro­dzi­ców, by spraw­dzić, czy cze­goś nie po­trze­bują, a na­stęp­nie do po­koi swo­ich braci bliź­nia­ków. Byli od niej o dwa­dzie­ścia lat młodsi. Kiedy matka Ma­tyldy po tylu la­tach za­szła po­now­nie w ciążę, była pewna, że brak krwa­wie­nia ozna­cza po­czą­tek me­no­pauzy. Była już w ta­kim wieku, że nie brała na­wet pod uwagę tego, że mo­głoby być ina­czej. Ciąża była bar­dzo trudna. Po­ród rów­nież od­był się z kom­pli­ka­cjami. Obaj chłopcy uro­dzili się nie­peł­no­sprawni, choć w róż­nym stop­niu. Olek miał ciało do­ra­sta­ją­cego męż­czy­zny, ale w środku wciąż był tylko chłop­cem. Cza­sami nie mó­wił nic ca­łymi ty­go­dniami, po czym bu­dził się i za­czy­nał opo­wia­dać coś pół­słów­kami lub so­bie tylko zro­zu­mia­łymi sło­wami. Trudno było wejść do jego świata. Ma­tylda jed­nak czuła, że jej się to udaje i ma z bra­tem na­prawdę głę­boką więź, dzięki czemu do­strze­gała w nim to wszystko, czego inni nie wi­dzieli. Dla niej Olek był nie­zwy­kle czu­łym i wraż­li­wym czło­wie­kiem. Nie był głupi ani krót­ko­wzroczny. Miał za to inne spoj­rze­nie na to, co działo się do­okoła. Dla niego wszystko mo­gło stać się źró­dłem in­spi­ra­cji i fa­scy­na­cji na lata, lub wręcz prze­ciw­nie. Rze­czy na­wet zja­wi­skowe i ge­nialne wcale nie przy­ku­wały jego uwagi. Cza­sem nie­stety do­ty­czyło to rów­nież rze­czy waż­nych, a na­wet nie­zbęd­nych do ży­cia. Po­tra­fił go­dzi­nami skła­dać za­awan­so­wane mo­dele sa­mo­cho­dów, a jed­no­cze­śnie każ­dego dnia za­po­mniał, że po­wi­nien na­ło­żyć na szczo­teczkę pa­stę lub do­brze umyć zęby.

Był jesz­cze Aleks. Jego brat bliź­niak, który miał jesz­cze mniej szczę­ścia w cza­sie po­rodu. Zaj­mo­wał naj­ja­śniej­szy z po­koi ich cia­snego domu, by móc cho­ciaż w ten spo­sób ko­rzy­stać z do­bro­dziejstw, które przy­nosi dzień. Aleks od uro­dze­nia był przy­kuty do łóżka. Nie mó­wił, nie był w sta­nie kon­tro­lo­wać swo­ich od­ru­chów fi­zjo­lo­gicz­nych. Przyj­mo­wał je­dy­nie je­dze­nie w po­staci płyn­nej. Olek wy­da­wał się to jed­nak wy­pie­rać. Twier­dził, że cały czas roz­ma­wia ze swoim bra­tem i nie ro­zu­mie, dla­czego inni tego nie po­tra­fią. Co ja­kiś czas mó­wił, że chce po­grać z bra­tem w piłkę albo ra­zem z nim po­pły­wać, i szedł do jego po­koju, by za­py­tać, czy też ma ochotę. Ma­tylda była do tego przy­zwy­cza­jona, ale inni czę­sto kwi­to­wali jego słowa gło­śnym wes­tchnię­ciem, od­wró­ce­niem wzroku lub łzami ukrad­kiem spły­wa­ją­cymi po po­liczku.

Dom, w któ­rym tego dnia się obu­dziła, był tym sa­mym, w któ­rym miesz­kała od dziecka. Ni­gdy nie wy­da­wał jej się do­mem ra­do­snym, ale był zde­cy­do­wa­nie do­mem peł­nym mi­ło­ści i cie­pła. Jej mąż był przy niej, jej bra­cia i ro­dzice spali spo­koj­nie, lo­dówka była pełna, a ona miała pracę, w któ­rej się na­prawdę speł­niała. Czego więc można było chcieć wię­cej? Ma­tylda uśmiech­nęła się do swo­ich my­śli i ci­chutko, na pal­cach, by nie zbu­dzić ni­kogo kro­kami po skrzy­pią­cej drew­nia­nej pod­ło­dze, prze­szła do kuchni, gdzie za­częła pa­rzyć so­bie kawę.

Lu­biła za­pach świeżo zmie­lo­nej ara­biki. Czub­kami pal­ców przez chwilę do­ty­kała zmie­lo­nych na drobny mak zia­re­nek. Od­mie­rzyła wła­ściwą ilość, po czym za­lała wrząt­kiem. I wtedy tę do­brą ci­szę prze­rwało ło­mo­ta­nie do drzwi. Nie pu­ka­nie, ale wła­śnie ło­mo­ta­nie, bo nie dało się ina­czej na­zwać tego dźwięku wy­da­wa­nego przez ich drzwi wej­ściowe, w które ktoś tego dnia, przed siódmą rano, kiedy pra­wie wszy­scy do­mow­nicy jesz­cze spali, wa­lił z ca­łej siły pię­ścią. Ma­tylda, choć w swo­jej pracy w szpi­talu była na­uczona szyb­kiego po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji, w tam­tej chwili za­sty­gła. Ja­kiś głos w środku jej pod­po­wia­dał, że za drzwiami znaj­dzie tylko nie­szczę­ście.

– Po­li­cja! Otwie­rać!

Krzysz­tof w pi­ża­mie po­ja­wił się w ko­ry­ta­rzu. Szyb­kim kro­kiem zmie­rzał w kie­runku drzwi. Idąc, nie za­uwa­żył sie­dzą­cej w kuchni Ma­tyldy, która w dal­szym ciągu nie­ru­chomo trzy­mała przy ustach cie­pły ku­bek z kawą.

Drzwi trza­snęły. Po­li­cjanci wy­wa­żyli je, za­nim Krzysz­tof zdą­żył otwo­rzyć.

– Co się dzieje? – za­py­tał ogłu­szony.

– Na­zwi­sko i imię! – za­ko­men­de­ro­wał ubrany w je­an­sową kurtkę męż­czy­zna, który do­wo­dził całą ak­cją. Po­zo­stali po­li­cjanci nie cze­kali na od­po­wiedź, ro­ze­szli się po domu, otwie­ra­jąc z trza­skiem ko­lejne drzwi.

– To pan wtar­gnął do mo­jego domu, więc to pan po­wi­nien się przed­sta­wić mnie pierw­szy, nie są­dzi pan? – od­rzekł Krzysz­tof, który zdą­żył wró­cić do swo­jego nor­mal­nego stanu.

– Ro­bert Lew, sto­łeczna po­li­cja. Je­ste­śmy tu w związku z za­gi­nię­ciem Me­lisy La­skie­wicz. Pana ko­lej – od­parł po­li­cjant, nie da­jąc się zbić z tropu.

– Krzysz­tof Sta­ro­wicz. Dok­tor.

Ro­bert Lew zmie­rzył go wzro­kiem od stóp do głów z wi­doczną dez­apro­batą, tak jakby ty­tuł dok­tor­ski był dla niego nie­miłą nie­spo­dzianką.

– Prze­pra­szam za mój strój, ale wtar­gnęli tu pań­stwo, do mo­jego domu, bez wcze­śniej­szej za­po­wie­dzi, i to o po­rze, w któ­rej zwy­kle jesz­cze głę­boko śpię.

Ma­tylda w dal­szym ciągu sie­działa nie­ru­chomo w kuchni. Do­piero krzyk jej matki wy­bu­dził ją z odrę­twie­nia.

– Niech oni zo­sta­wią mo­ich ro­dzi­ców w spo­koju. Są głu­cho­niemi! Nie zro­zu­mieją...

Po­bie­gła pro­sto do sy­pialni ro­dzi­ców. Nie do­tarła jed­nak do niej, gdyż drogę za­ta­ra­so­wał jej w ko­ry­ta­rzu je­den z po­li­cjan­tów, który siłą pró­bo­wał z po­koju wy­pro­wa­dzić Olka. Chło­pak, za­sko­czony na­głą po­budką przez ob­cego męż­czy­znę, za­re­ago­wał agre­sją. Ni­gdy nie był zbyt silny, ale w tam­tym mo­men­cie, wy­stra­szony, ude­rzał po­li­cjanta na oślep pię­ściami, sku­tecz­nie go ogłu­sza­jąc. Udało mu się już wy­rwać z uści­sku funk­cjo­na­riu­sza, kiedy na zie­mię po­wa­lił go nie­spo­dzie­wa­nie czło­wiek, który jesz­cze se­kundę wcze­śniej roz­ma­wiał z Krzysz­to­fem.

– Leż spo­koj­nie, chło­paku, bo je­śli nie, to będę mu­siał nie­przy­jem­nie wy­krę­cić ci tę rękę.

– Niech pan go zo­stawi! – krzyk­nęła Ma­tylda. – On jest nie­groźny, tylko się boi. Niech pan mu nic nie robi! To dziecko w skó­rze męż­czy­zny. Jest opóź­niony w roz­woju! Nie lubi do­tyku ob­cych.

– Za­pew­niam pa­nią, że ja też nie prze­pa­dam za do­ty­kiem ob­cych – od­rzekł Ro­bert Lew, za­dzie­ra­jąc głowę do góry, tak że ko­bieta mo­gła zo­ba­czyć jego zimne oczy. – I nie ro­bię tego dla wła­snej przy­jem­no­ści, ale tak się składa, że mamy po­ważne po­wody, by po­dej­rze­wać pani brata o zwią­zek z za­gi­nię­ciem jego ko­le­żanki z klasy. Mu­simy prze­szu­kać dom.

– Prze­szu­kuj­cie. Ni­czego nie znaj­dzie­cie. Ale na mi­łość bo­ską, zo­staw­cie Olka w spo­koju. On ni­czego nie zro­bił. Jest nie­winny.

Po­li­cjant uśmiech­nął się do niej.

– Gdyby pła­cili mi stówkę za każ­dym ra­zem, kiedy sły­szę w pracy to zda­nie, mógł­bym iść już na eme­ry­turę.

– Krzysz­tof, zrób coś! – krzyk­nęła Ma­tylda.

Wsu­nęła palce dłoni we włosy w ge­ście roz­pa­czy. Krzysz­tof, który zdą­żył za­ło­żyć na sie­bie wi­szący przy drzwiach płaszcz, pew­nym gło­sem za­czął do­ma­gać się po­ka­za­nia do­ku­men­tów upraw­nia­ją­cych po­li­cjan­tów do wtar­gnię­cia na te­ren ich domu. Na­stęp­nie za­czął spi­sy­wać w no­tat­niku na­zwi­ska wszyst­kich funk­cjo­na­riu­szy bio­rą­cych udział w prze­szu­ka­niu, co do­wo­dzący nimi męż­czy­zna skwi­to­wał jesz­cze więk­szym szy­der­czym uśmie­chem.

– Pro­szę mi uwie­rzyć, mi­łość do na­szych bli­skich może za­śle­pić nas do tego stop­nia, że nie do­strze­żemy na­wet oczy­wi­stych wska­zó­wek świad­czą­cych o ich wi­nie. Można miesz­kać pod jed­nym da­chem z naj­gor­szym sa­dy­stą i wa­ria­tem i nie mieć o tym zie­lo­nego po­ję­cia.

Ma­tylda po­czuła, że robi jej się go­rąco. Serce przy­spie­szyło i te­raz zda­wało się pra­co­wać in­ten­syw­niej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Ten po­li­cjant, który z ta­kim im­pe­tem wtar­gnął do ich domu, z nie­zno­szą­cym sprze­ciwu to­nem w gło­sie i spoj­rze­niem, mó­wią­cym, że wie le­piej od wszyst­kich po­zo­sta­łych, miał za­miar zruj­no­wać nie tylko ży­cie Olka, lecz także ca­łej ro­dziny. Tego była pewna.

Po­de­szła do niego. Spoj­rzała mu pro­sto w oczy.

– Jesz­cze raz, jak pan ma na na­zwi­sko?

– Ro­bert Lew – od­rzekł spo­koj­nym i mięk­kim to­nem głosu, który zu­peł­nie nie pa­so­wał do tego, co działo się na­około.

– Za­pa­mię­tam je. A pan za­pa­mięta moje, obie­cuję to panu! – od­parła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Po­wie­ści oby­cza­jowe, kry­mi­nały, thril­leryWcią­ga­jące i nie­ba­nalneZa­czy­taj się!

www.pro­zami.pl

Księ­gar­nia wy­sył­kowawww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl