Uroczysko - Anna Olszewska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Uroczysko ebook

Anna Olszewska

4,4

182 osoby interesują się tą książką

Opis

Z Opery Krakowskiej znika w trakcie przedstawienia Nadia Volkov – pierwsza solistka zespołu baletowego. 

Śledztwo w tej sprawie prowadzi Anna Zdrojewska, jednak odkrywane przez nią tropy, zamiast przybliżać ją do rozwiązania sprawy, mnożą powody, które mogły doprowadzić do zniknięcia tancerki. 

Tymczasem Igor Schutt, który miał przeprowadzić wywiad z zaginioną, rozpoczyna swoje własne śledztwo. 

Czy odkryte przez niego tajemnice z przeszłości pomogą Annie zakończyć śledztwo? 

Zalew Czorsztyński jeszcze raz przyciąga zło nad swój brzeg. 

 

III tom serii Zbrodnie czorsztyńskie 

 

O autorce    

Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania pisarka. Jej wcześniejsze powieści Moja irlandzka piosenka i Dziewczyna z fotografii zyskały jej liczne grono czytelników. Zachęcona tym faktem kontynuuje przygodę z pisaniem. 

W 2022 r. opublikowała powieści tatrzańskie Przełęcz snów i Dolina przebudzenia.W 2024 r. ukazały się Osada i Samotnia z serii Zbrodnie czorsztyńskie. 

Najlepiej odnajduje się w świecie uczuć, stąd potrzeba wymyślania historii, w których miłość gra pierwszoplanową rolę. Więcej o autorce na stronie: www.annaolszewska.pl.    

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (27 ocen)
15
8
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna ksiazka. dobra fabuła I akcja.
10
Ewolda

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny kryminał, trzymający w napięciu do końca.
00
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam zakończenie trylogii, i losów bohaterów połączonych specyficznymi wieżami.
00
Zaczytana-1984

Całkiem niezła

Dobra ale poprzednie autorki były bardziej wciągające.
00
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Igor Schutt ma przeprowadzić wywiad z Nadią Volkov- pierwszą solistką baletu krakowskiego, niestety wcześniej dziewczyna znika bez śladu. Sprawę jej zaginięcia prowadzi Anna Zdrojewska, partnerka Igora. Czy uda jej się trafić na ślad Nadii? Czy Igor zdoła się powstrzymać od przeprowadzenia swojego śledztwa? Czy tajemnice z przeszłości maja cos wspólnego z teraźniejszością? Co wspólnego z zaginięciem ma wystawa prac Edgara Degas? Historia, która wciąga w wir wydarzeń. Polecam gorąco!
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Uro­czy­sko
© Co­py­ri­ght by Anna Ol­szew­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło sp. z o.o., War­szawa 2025
Re­dak­cja: Do­rota Śru­tow­ska
Ko­rekta: Anna Je­zior­ska
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka ro­syj­skiego: Agnieszka My­śliwy
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Ro­gow­ska-Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Ilu­stra­cja okład­kowa: Joao Es­te­vao An­drade de Fre­itas (piórko); pe­xels.com/Er­sin (je­zioro)
Gra­fiki w środku: pl.fre­epik.com
Pro­jekt okładki: Eliza Luty
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wszel­kie po­do­bień­stwa zda­rzeń, in­sty­tu­cji i osób są przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone. Opo­wieść sta­nowi li­te­racką fik­cję.
Wy­daw­nic­two oraz au­torka nie po­no­szą żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2025
ISBN: 978-83-8132-663-6
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Sztuki się nie po­ślu­bia. Sztukę się gwałci.

Ed­gar De­gas(za: Jean-Paul Cre­spelle, De­gas i jego świat)

Główne po­staci wy­stę­pu­jące w po­wie­ści

IGOR SCHUTT – pi­sarz, dzien­ni­karz „Dzien­nika Kra­kow­skiego”

ANNA ZDRO­JEW­SKA – ko­mi­sarz za­trud­niona w wy­dziale kry­mi­nal­nym ma­ło­pol­skiej po­li­cji

MAG­DA­LENA BRZU­CHAL­SKA – ko­mi­sarz za­trud­niona w wy­dziale kry­mi­nal­nym ma­ło­pol­skiej po­li­cji

PA­WEŁ PI­KAS – pro­ku­ra­tor Pro­ku­ra­tury Okrę­go­wej w Kra­ko­wie

NADIA VOL­KOVA – ba­let­nica, tan­cerka kra­kow­skiej opery

SARA ROZ­TOCKA – ba­let­nica, tan­cerka kra­kow­skiej opery

ZO­FIA BO­RECKA – matka Nadii Vol­ko­vej

HANNA ROZ­TOCKA – matka Sary Roz­toc­kiej

MAKS WER­NER – ku­ra­tor wy­stawy w kra­kow­skim Mu­zeum Na­ro­do­wym

RY­SZARD MA­ŁECKI – były ko­mi­sarz

FI­LIP ZAJ­DEL – ar­ty­sta, rzeź­biarz

NI­KO­ŁAJ LVOV – były na­rze­czony Nadii Vol­ko­vej

FRAN­CI­SZEK LE­NART – cho­re­ograf za­trud­niony w Ope­rze Kra­kow­skiej

TO­MASZ KAR­SKI – przy­ja­ciel Nadii Vol­ko­vej

Je­sień 1926 roku...

Za­rdze­wiały łań­cuch skrzy­piał, gdy Alojzy wy­cią­gał wia­dro ze studni. Nie­wielka chata, wci­śnięta w wa­pienną skałę, nie miała no­wo­cze­snych udo­god­nień. Alojzy co­dzien­nie przy­no­sił świeżą wodę, którą wle­wał do du­żej ba­lii usta­wio­nej po­środku izby.

Po­czą­tek dnia wy­zna­czał mu świer­got pta­ków bu­szu­ją­cych w le­śnej gę­stwi­nie, a jego ko­niec – po­hu­ki­wa­nie sowy, która za­miesz­kała w dziu­pli w sta­rym świerku, ro­sną­cym tuż obok chaty. Za to­wa­rzy­stwo wy­star­czała mu ro­dzina żbi­ków po­lu­ją­cych w płyt­kich do­lin­kach ukry­tych po­mię­dzy ska­łami i stado sa­ren pa­są­cych się na po­la­nie.

Za­nim wszedł do chaty, rzu­cił ostat­nie spoj­rze­nie na Ślu­sar­ską Skałę, któ­rej szczyt ma­ja­czył w od­dali. Z uro­czy­ska mógł oglą­dać wartki nurt Du­najca, wi­ją­cego się u pod­nóża Zie­lo­nych Ska­łek, i po­dzi­wiać strome wa­pienne urwi­ska, które po­ra­stał las.

Nikt przy­pad­kowy nie za­pusz­czał się na te te­reny. Wą­skie dróżki gu­biły się w le­śnej gę­stwi­nie, to ury­wa­jąc się, to nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wia­jąc, a głę­bo­kie wą­wozy i ba­gna sku­tecz­nie od­stra­szały tu­ry­stów. Do uro­czy­ska do­cie­rali je­dy­nie ci, któ­rzy ob­rali je so­bie za cel, a oprócz Aloj­zego było ich nie­wielu.

Zrzu­cił brudne spodnie i wy­tartą ko­szulę. Gdy za­nu­rzył się w lo­do­wa­tej wo­dzie, jego mię­śnie na­pięły się i za­drżały.

Się­gnął po szczotkę z wło­sia dzika i za­czął po­cie­rać nią ciało. Szo­ro­wał za­pa­mię­tale każde miej­sce, aż skóra przy­brała czer­wony od­cień i za­częła nie­zno­śnie mro­wić. Po­świę­cił długą chwilę, aby wy­do­być brud spod pa­znokci, a na­stęp­nie na­my­dlił włosy, które fry­zjer przy­ciął mu wczo­raj­szego po­po­łu­dnia w Nie­dzicy.

Gdy w końcu uznał, że zmył z sie­bie cały brud, otwo­rzył drzwi szafy i skie­ro­wał wzrok na ciemny sur­dut i białą ko­szulę, które otrzy­mał od Jó­zefa Ko­łącz­kow­skiego. To był praw­dziwy cud, że stary dok­tor po­wie­rzył mu pracę w swoim domu wy­po­czyn­ko­wym w Szczaw­nicy, na­zwa­nym na cześć jego żony willą Marta.

Do za­dań Aloj­zego miało na­le­żeć dba­nie o piece ka­flowe, które ogrze­wały po­koje go­ści na pię­trze, a także drobne na­prawy sprzę­tów i wo­że­nie ku­ra­cju­szy bryczką na za­biegi w Dol­nym Za­kła­dzie Ką­pie­lo­wym na Mie­dziu­siu i Za­kła­dzie Wo­do­lecz­ni­czym „Hy­dro­pa­tia” u pod­nóża góry Bry­jarki.

Alojzy był pod­eks­cy­to­wany cze­ka­jącą go przy­szło­ścią. Od dziecka lu­bił pod­pa­try­wać ku­ra­cju­szy, któ­rzy zjeż­dżali w Pie­niny o każ­dej po­rze roku, aby wzmac­niać się pi­ciem lo­kal­nych wód i za­bie­gami lecz­ni­czymi. Wy­cią­gał wtedy kartki i wę­giel pod­kra­dziony z ko­minka i go­dzi­nami szki­co­wał twa­rze tu­ry­stów. Na prze­strzeni lat jego ta­lent roz­wi­jał się i za­nim Alojzy osią­gnął peł­no­let­niość, po­tra­fił z nie­zwy­kłą do­kład­no­ścią od­dać każdy gry­mas twa­rzy czy głę­bo­kie bruzdy wy­rzeź­bione w skó­rze.

Dok­tor Ko­łącz­kow­ski miał nie­by­wały ta­lent do przy­cią­ga­nia do swo­jego uzdro­wi­ska świa­to­wej sławy zna­ko­mi­to­ści. Wy­bu­do­wał kilka pen­sjo­na­tów wo­kół Parku Dol­nego w Szczaw­nicy, które w stu dwu­dzie­stu po­ko­jach przyj­mo­wały w se­zo­nie na­wet ty­siąc ku­ra­cju­szy.

Alojzy z dumą ob­cią­gnął poły sur­duta i jesz­cze raz obej­rzał swoje pa­znok­cie, spraw­dza­jąc, czy jego uwa­dze nie umknął ani je­den skra­wek brudu. Za­cze­sał grzywkę na bok i wy­cią­gnął spo­mię­dzy zę­bów ka­wa­łek kieł­basy, który utknął tam w trak­cie śnia­da­nia.

Słońce jesz­cze nie wze­szło, gdy za­głę­bił się w las. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach wil­goci, kiedy stą­pał wśród ko­lo­ro­wych li­ści, zmie­rza­jąc ku swo­jej przy­szło­ści.

Nadia, pięć ty­go­dni wcze­śniej...

Nadia sta­nęła po­środku sceny i wspięła się na czubki pal­ców. Ode­tchnęła głę­boko, wcią­ga­jąc do płuc kurz wi­ru­jący wo­kół niej.

Za­pach sce­nicz­nych de­sek mie­szał się z wo­nią wy­tar­tych fo­teli i zwie­trzałą nutą per­fum, która wciąż snuła się w po­wie­trzu, mimo że ostatni spek­takl za­koń­czył się dwie go­dziny wcze­śniej. Nad sceną na­dal uno­sił się za­duch fe­ro­mo­nów splą­tany ze słodką pu­drową nutą.

W ope­rze pa­no­wała ni­czym nie­zmą­cona ci­sza. Za­mil­kło echo nie­daw­nych braw, a or­kie­stron po­grą­żył się w ciem­no­ści. Na­wet gdy mocno wy­tę­żyła słuch, nie po­chwy­ciła szumu kli­ma­ty­za­cji ani dźwię­ków do­bie­ga­ją­cych z ulicy.

Za­częła się po­ru­szać i od razu od­na­lazł ją ból, za któ­rym tę­sk­niła przez cały dzień. Każdy mię­sień, każde naj­drob­niej­sze ścię­gno na­tych­miast od­po­wie­działy na jej ge­sty.

Na prze­mian zgi­nała i pro­sto­wała ko­lana. Jej ru­chy przy­spie­szały z każdą chwilą. Mu­siały być ide­al­nie wy­koń­czone. Je­żeli chciała otrzy­mać rolę Odetty, jej ciało po­winno za­mie­nić się w ma­szynę pełną gra­cji i jed­no­cze­śnie na­piętą do gra­nic moż­li­wo­ści.

Wy­ko­nała fo­uetté, wi­ru­jąc po sce­nie jak bąk. To było ry­zy­kowne. Nie znała jesz­cze kra­kow­skiej opery. Za­mknęła oczy, aby do­dat­kowo od­ciąć się od ota­cza­ją­cego ją świata, i stłu­miła na­ra­sta­jące uczu­cie nie­pew­no­ści. Kiedy tań­czyła, wszystko prze­sta­wało się li­czyć. Była tylko ona i roz­brzmie­wa­jąca w jej gło­wie mu­zyka.

Wy­obra­ziła so­bie, że po jej ta­lii prze­su­wają się dło­nie part­ne­ru­ją­cego jej tan­ce­rza. Jej ra­miona za­fa­lo­wały de­li­kat­nie, gdy je unio­sła. Wy­cią­gnęła szyję w pta­sim ge­ście, za­mie­nia­jąc się w bia­łego ła­bę­dzia. Wy­ko­ny­wała ko­lejne pozy Odetty, aby za­koń­czyć se­kwen­cję ru­chów ara­be­ską. Sta­nęła na pra­wej no­dze, lewą pro­stu­jąc wy­soko z tyłu. Za­cho­wa­nie rów­no­wagi nie przy­spa­rzało jej żad­nych trud­no­ści.

Na­gle po­czuła nie­po­kój. Uczu­cie było tak doj­mu­jące, że otwo­rzyła oczy. Wi­dow­nia była po­grą­żona w ciem­no­ści. Nie po­tra­fiła do­strzec nic, poza nie­wy­raź­nymi za­ry­sami fo­teli. A jed­nak od­no­siła wra­że­nie, że ktoś za­jął miej­sce w środ­ko­wym rzę­dzie.

Po­woli opu­ściła stopę, pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad przy­spie­szo­nym od­de­chem.

– Czy ktoś tu jest? – Jej głos prze­ciął ciężką ci­szę.

Unio­sła dłoń do twa­rzy i zmru­żyła oczy, ma­jąc na­dzieję, że do­strzeże in­truza. Wie­działa, że tam był. Wy­czu­wała go tak, jak uno­szące się w po­wie­trzu za­pa­chy. Z wi­downi ema­no­wała siła, która przy­tła­czała ją co­raz bar­dziej.

Zro­biła krok w tył, a po­tem drugi i jesz­cze je­den. Za­nim zdą­żyła od­wró­cić się ty­łem do wi­downi, po sali roz­szedł się nie­przy­jemny zgrzyt. Trwał chwilę, a po­tem coś stuk­nęło i opera po­now­nie po­grą­żyła się w ci­szy.

Jej serce biło szybko, jakby wła­śnie wy­ko­nała grand jeté. Spięła mię­śnie i zmu­siła swoje ciało do po­ru­sza­nia się. Za­nim pod­glą­dacz zdą­żył co­kol­wiek zro­bić, scho­wała się za ciężką kur­tyną, a na­stęp­nie wbie­gła w wą­ski ko­ry­tarz, co­raz bar­dziej od­da­la­jąc się od sceny...

ROZ­DZIAŁ 1

Igor Schutt po­cią­gnął Annę za rękę i po chwili zna­leźli się w cie­płym bu­dynku kra­kow­skiej opery.

Mu­zyka do­bie­ga­jąca z gło­śni­ków za­wie­szo­nych pod su­fi­tem wi­ro­wała wo­kół nich, to wzno­sząc się, to opa­da­jąc. Przy­spie­szała, aby po chwili zwol­nić w ję­kli­wym to­nie. Me­lo­dia zda­wała się przy­le­piać do nich, nie da­wała się igno­ro­wać.

Igor roz­piął płaszcz i po­lu­zo­wał za­ci­ska­jący mu się na szyi kra­wat. Od­szu­kał ta­bliczkę z ozna­cze­niem wyj­ścia ewa­ku­acyj­nego i prze­su­nął wzro­kiem po ścia­nie w po­szu­ki­wa­niu ko­lej­nej. Bu­dy­nek był wy­po­sa­żony w no­wo­cze­sny sys­tem zra­sza­czy, a on wcze­śniej za­po­znał się z dro­gami po­ża­ro­wymi. Wie­dział, które przej­ście pro­wa­dzi z holu ka­so­wego do foyer. Przy­po­mniał so­bie roz­kład pierw­szego pię­tra z an­tre­solą, ka­wiar­nią i ga­le­rią pla­katu. Miej­sca na wi­downi wy­brał dla nich tak, aby w ra­zie ko­niecz­no­ści mo­gli szybko opu­ścić operę. Nic nie miało prawa się wy­da­rzyć, a mimo to od­czu­wał w żo­łądku cię­żar, który za­wsze to­wa­rzy­szył mu w za­tło­czo­nych bu­dyn­kach. Dawno temu ogień ode­brał mu Ka­milę i zo­sta­wił na jego ciele i du­szy wiele blizn. Te na ple­cach na­pi­nały skórę, przy­po­mi­na­jąc o prze­szło­ści. Ale to te, które po­kry­wały du­szę, nie po­zwa­lały za­po­mnieć o od­po­wie­dzial­no­ści, którą po­no­sił za śmierć uko­cha­nej. Chciał tylko, aby ogrzali się w cie­ple ogni­ska, roz­pa­lo­nego na klatce scho­do­wej opusz­czo­nej ka­mien­nicy. Na­dal czuł ję­zyki ognia li­żące jego skórę. W jego gło­wie cią­gle roz­brzmie­wało jego wła­sne imię, wy­krzy­ki­wane przez nią co­raz słab­szym gło­sem...

– Wszystko w po­rządku? – Anna ści­snęła jego dłoń.

Wy­glą­dała obłęd­nie. Po­liczki miała za­ró­żo­wione od mrozu, a jej oczy błysz­czały z eks­cy­ta­cji. Na­tu­ralną urodę pod­kre­śliła de­li­kat­nym ma­ki­ja­żem, a wpięte w uszy sta­ro­modne kol­czyki przy­cią­gały wzrok.

– Ja­sne. – Po­ło­żył rękę na jej ple­cach i de­li­kat­nie po­pchnął ją w kie­runku szatni, żeby roz­pro­szyć obez­wład­nia­jący go strach. – Chodź. Po­zbądźmy się płasz­czy. Są całe prze­mo­czone.

Spa­cer do opery nie był naj­lep­szym po­my­słem. Śnie­życa z każdą mi­nutą przy­bie­rała na sile i mia­sto spo­wiła cha­rak­te­ry­styczna ci­sza. Pa­da­jący śnieg tłu­mił szum ja­dą­cych sa­mo­cho­dów, śmie­chy lu­dzi zmie­rza­ją­cych do kra­kow­skich klu­bów, tę­tent koń­skich ko­pyt ude­rza­ją­cych w bru­ko­wane ulice.

„Bez­sze­lestna”... Ta­kie słowo przy­cho­dziło mu na myśl, gdy wspo­mi­nał ostat­nią go­dzinę.

– Wy­daje mi się, że przed chwilą wi­dzia­łam Tur­naua. – W śmie­chu Anny roz­brzmiało ra­do­sne nie­do­wie­rza­nie.

– Spójrz tam... – Szturch­nął ją ra­mie­niem i dys­kret­nie ski­nął głową. – Czy to nie ten ak­tor, któ­rego tak lu­bisz? Ten, który gra wszyst­kich sław­nych ban­dzio­rów?

Z tru­dem po­wstrzy­mał śmiech, gdy jej oczy zro­biły się okrą­głe. Zda­wała się chło­nąć całą sobą pa­nu­jącą wo­kół nich at­mos­ferę.

– Fak­tycz­nie. – Ści­snęła po­now­nie jego dłoń i od­ru­chowo po­pra­wiła włosy, co roz­ba­wiło go jesz­cze bar­dziej.

Ru­szyli w stronę foyer. Okrą­głe punk­towe świa­tła od­bi­jały się w wy­po­le­ro­wa­nych ka­flach, któ­rymi wy­ło­żono hol.

Mimo ele­ganc­kiego gar­ni­turu Igor czuł się jak oszust. Nie wy­róż­niał się spo­śród ota­cza­ją­cego ich tłumu, jed­nak zu­peł­nie nie pa­so­wał do świata kra­kow­skiej so­cjety.

We foyer nieco się roz­luź­nił. Wszech­obecna czer­wień i kształt po­miesz­cze­nia przy­wo­dziły mu na myśl sta­dion pił­kar­ski. Po­mimo wi­docz­nego prze­py­chu do­strzegł pe­wien ro­dzaj bli­skiej so­bie swoj­sko­ści.

Rok spę­dzony w Czorsz­ty­nie zmie­nił go. Przy­zwy­czaił do pro­sto­li­nij­no­ści, z jaką roz­ma­wiali z nim są­sie­dzi. Tę­sk­nił za gru­bo­skór­no­ścią gó­rali i emo­cjami bu­zu­ją­cymi w każ­dej prze­ka­zy­wa­nej na brzegu je­ziora plotce. Bra­ko­wało mu na­wet bez­par­do­no­wo­ści Ma­łec­kiego, który po ze­szło­rocz­nych śledz­twach wciąż da­rzył go nie­chę­cią. Igor mi­mo­wol­nie za­sta­na­wiał się, jak ko­mi­sarz sko­men­to­wałby ota­cza­jący ich tłum.

– Nie mogę uwie­rzyć, że tu­taj je­ste­śmy. – Anna wy­gła­dziła ele­gancką spód­nicę i odło­żyła to­rebkę na ko­lana, gdy tylko za­jęli swoje miej­sca. – I do tego tak bli­sko sceny...

– Cóż, to jedna z za­let pracy w ga­ze­cie.

Skwi­to­wał uśmie­chem jej krzywe spoj­rze­nie, które za­raz się zmie­niło, bo Anna wró­ciła do ob­ser­wo­wa­nia sceny za­sło­nię­tej czer­woną ko­tarą. Ni­gdy nie po­wie­działa mu wprost, co są­dzi o tym, że za­mie­nił pi­sa­nie ksią­żek na dzien­ni­kar­stwo. Była na to zbyt tak­towna. Jed­nak od czasu do czasu się­gała po jego po­wie­ści i kart­ko­wała je z za­gad­kową miną.

Zer­k­nął na ze­ga­rek. Do­cho­dziła dwu­dzie­sta. Przez chwilę roz­wa­żał wyj­ście na pa­pie­rosa, jed­nak w końcu uznał, że nie zdąży wró­cić przed ostat­nim dzwon­kiem.

– Po­dobno główna ba­let­nica nie ma so­bie rów­nych. – Anna zbli­żyła się do niego i zni­żyła głos. – Krążą plotki, że ucie­kła z Mo­skwy, jed­nak nikt nie wie, co ją do tego skło­niło.

– Je­stem pod wra­że­niem, pani ko­mi­sarz. Jesz­cze kilka ta­kich śledztw i czeka pa­nią ko­lejny awans. – Po­ca­ło­wał ją w czu­bek nosa, ale ona od­su­nęła się na swoje miej­sce. Po­wró­cił chłód, który wkradł się w ich re­la­cję kilka ty­go­dni temu.

Anna ob­ser­wo­wała drobną ko­bietę z za­par­tym tchem. Włosy ścią­gnięte w cia­sny kok od­sła­niały jej długą szyję. Sa­ty­nowe po­inty ude­rzały w de­ski sceny, gdy lą­do­wała na niej po każ­dym skoku. Szczu­płe ra­miona po­ru­szały się, jakby żyły wła­snym ży­ciem.

Wy­róż­niała się na tle in­nych ba­let­nic, które za­sty­gły w rów­nym rzę­dzie, od­da­jąc jej całą uwagę wi­downi. Wy­bi­jała się wdzięcz­nie w górę, po czym opa­dała na pod­łogę z ci­chym stu­ko­tem. W lo­cie zmie­niła po­zy­cję stóp, wy­su­wa­jąc do przodu lewą, po­tem prawą. Anna mi­mo­wol­nie na­pięła mię­śnie, gdy tan­cerka za­wi­sła po­now­nie w po­wie­trzu. Se­kundy, które mi­nęły, za­nim opa­dła na de­ski sceny, zda­wały się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność.

Wszystko do­okoła znik­nęło. Ota­cza­jący Annę lu­dzie, Igor, któ­rego obec­ność czuła do tej pory każdą ko­mórką swo­jego ciała, or­kie­stra na­da­jąca tempo ru­chom ba­let­nicy...

Ist­niały tylko one dwie. Anna i Nadia Vol­kova, która zmu­szała swoje ciało, aby do­pa­so­wało się do mu­zyki, za­mie­nia­jąc chaos w po­rzą­dek.

Ta­niec sta­no­wił dla Anny za­gadkę. Była przy­zwy­cza­jona do in­nego ro­dzaju wy­siłku. Do tre­nin­gów na si­łowni. Pod­no­sze­nia cię­ża­rów i po­ko­ny­wa­nia prze­szkód na po­li­cyj­nym to­rze. Do na­pię­cia zwią­za­nego z cza­ją­cym się w jej pracy za­gro­że­niem. Ciało Anny było ma­szyną po­zba­wioną gra­cji.

Na myśl o swo­jej pracy do­tknęła od­ru­chowo kol­czy­ków, które do­stała od ko­mi­sa­rza Ma­łec­kiego, gdy po­in­for­mo­wała go o pla­nach prze­pro­wadzki do Kra­kowa. Po­dobno były pa­miątką ro­dzinną. Dla­czego stary po­li­cjant po­da­ro­wał je wła­śnie jej? Nie miała po­ję­cia, jed­nak przez ostat­nie ty­go­dnie stały się dla niej cen­nym dro­bia­zgiem.

Scena po­now­nie za­peł­niła się ba­let­ni­cami. Po­ru­szały się z jed­na­kową pre­cy­zją, roz­bie­ga­jąc się po sce­nie i znów sta­pia­jąc ze sobą w rów­nych rzę­dach. Mu­zyka przy­spie­szyła, a wraz z nią serce Anny. Ode­tchnęła swo­bod­nie do­piero w chwili, gdy kur­tyna za­su­nęła się, za­sła­nia­jąc jej wi­dok na scenę.

Świa­tła przy­ga­sły, gdy roz­brzmiał drugi dzwo­nek. Lu­dzie po­woli zaj­mo­wali swoje miej­sca, a gło­śne roz­mowy za­mie­niały się w jed­no­stajny szum, gdy ocze­ki­wano na trzeci akt Je­ziora ła­bę­dziego.

– Na­prawdę mo­żemy po spek­ta­klu pójść za ku­lisy? – Anna przy­su­nęła się na tyle bli­sko, że Igor po­czuł jej od­dech na swo­jej skó­rze.

Ski­nął głową.

– Ar­ty­kuł bę­dzie świet­nym pre­tek­stem do za­mie­nie­nia kilku słów z Vol­kovą.

– Jest nie­sa­mo­wita, prawda? – Zdro­jew­ska ści­snęła jego ra­mię. – Po­win­nam za­pi­sać się na lek­cje ba­letu, gdy mama na­ma­wiała mnie do tego w dzie­ciń­stwie.

– Ale za­miast tego wo­la­łaś wpi­nać się na drzewa i uda­wać, że ści­gasz prze­stęp­ców? – Ro­ze­śmiał się, gdy wzru­szyła ra­mio­nami, a jego ciało roz­luź­niło się. Być może na­pię­cie, które od­czuł mię­dzy nimi chwilę temu, było tylko przej­ściowe. Ode­rwał wzrok od Anny i spoj­rzał na ciężką kur­tynę.

Jego rów­nież po­chło­nęła at­mos­fera przed­sta­wie­nia. Na tyle, że pra­wie za­po­mniał o ga­zo­wych lam­pach, któ­rymi ogrze­wano ope­rową ka­wiar­nię i foyer. Szybko od­go­nił od sie­bie tę myśl, sku­pia­jąc się na sce­nie.

Kur­tyna roz­su­nęła się po­woli, uka­zu­jąc zmie­nioną sce­no­gra­fię. Kla­syczną biel za­stą­piły ko­lo­rowe stroje. Czte­ro­oso­bowe grupy po­ja­wiały się i zni­kały za ku­li­sami, aby w końcu za­peł­nić całą scenę. Sta­rał się za­pa­mię­tać każdy szcze­gół. Wy­chwy­cić nie­do­sko­na­ło­ści i mo­menty wy­bi­ja­jące się po­nad ca­łość, aby póź­niej za­mie­nić ru­chy ba­let­nic w słowa.

Pi­sa­nie ar­ty­ku­łów ogra­ni­czo­nych formą do kil­ku­na­stu ty­sięcy zna­ków wy­ma­gało dys­cy­pliny, którą na­dal sta­rał się wy­pra­co­wać, jed­nak z każ­dym ty­go­dniem szło mu to co­raz spraw­niej. Barwne opisy za­stę­po­wał zwię­złymi prze­ka­zami. Sku­piał się na po­wie­rzo­nym mu te­ma­cie, nie brnąc w dy­wa­ga­cje i zbędne me­ta­fory.

Wy­czuł zbli­ża­jący się mo­ment kul­mi­na­cyjny, gdy na sce­nie po­now­nie miała za­tań­czyć Vol­kova. Tan­ce­rze za­marli w ocze­ki­wa­niu na Nadię wy­stę­pu­jącą w roli Odetty. Mu­zyka uci­chła na czas okla­sków pu­blicz­no­ści, a po chwili roz­brzmiały pierw­sze dźwięki skrzy­piec. Se­kundy upły­wały, a miej­sce Vol­ko­vej na sce­nie po­zo­sta­wało pu­ste.

Me­lo­dia przy­spie­szyła, a Igor prze­su­nął wzro­kiem po twa­rzach tan­ce­rzy. Mimo że ich rysy zda­wały się za­sty­gnąć w bez­na­mięt­nym wy­ra­zie, do­strzegł zdez­o­rien­to­wa­nie. Jedna z ba­let­nic od­wró­ciła nie­znacz­nie głowę, zer­ka­jąc za kur­tynę.

Wśród pu­blicz­no­ści za­pa­no­wało po­ru­sze­nie. Star­sza ko­bieta, która sie­działa w rzę­dzie przed nimi, wy­cią­gnęła szyję i zer­k­nęła przez nie­wielką lor­netkę. Jej part­ner nie­pew­nie ro­zej­rzał się po wi­downi.

Dla Schutta świat ba­letu był zu­peł­nie obcy, ale wy­czu­wał, że coś było nie tak...

Or­kie­stra snuła me­lo­dię, nie­świa­doma, że przez wi­dow­nię po­nio­sła się fala szep­tów. Jedna z ba­let­nic ugięła wy­pro­sto­waną do tej pory nogę, jakby na­gle uzmy­sło­wiła so­bie, że trwa­nie w nie­wy­god­nej po­zy­cji nie ma dal­szego sensu. Sie­dząca w cen­trum sceny ak­torka po­pra­wiła się na tro­nie.

Igor spiął mię­śnie, a jego serce przy­spie­szyło. Ar­ty­kuł, który miał na­pi­sać, wła­śnie zmie­nił swój cha­rak­ter. To już nie bę­dzie zwy­czajna re­cen­zja. Po­czuł to samo przy­cią­ga­nie, które po­ja­wiało się, gdy roz­po­czy­nał nową po­wieść. Każde za­koń­cze­nie wy­da­wało się te­raz moż­liwe.

Za­nim dy­ry­gent opu­ścił dło­nie, a ude­rza­jący w bębny męż­czy­zna do­koń­czył swoją par­tię, mu­zykę za­kłó­ciło prze­cią­głe wy­cie alarmu.

Igor chwy­cił Annę za rękę i po­cią­gnął, za­nim pierw­sze kro­ple ze zra­sza­czy za­mon­to­wa­nych pod su­fi­tem spa­dły na scenę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki