Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
182 osoby interesują się tą książką
Z Opery Krakowskiej znika w trakcie przedstawienia Nadia Volkov – pierwsza solistka zespołu baletowego.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi Anna Zdrojewska, jednak odkrywane przez nią tropy, zamiast przybliżać ją do rozwiązania sprawy, mnożą powody, które mogły doprowadzić do zniknięcia tancerki.
Tymczasem Igor Schutt, który miał przeprowadzić wywiad z zaginioną, rozpoczyna swoje własne śledztwo.
Czy odkryte przez niego tajemnice z przeszłości pomogą Annie zakończyć śledztwo?
Zalew Czorsztyński jeszcze raz przyciąga zło nad swój brzeg.
III tom serii Zbrodnie czorsztyńskie
O autorce
Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania pisarka. Jej wcześniejsze powieści Moja irlandzka piosenka i Dziewczyna z fotografii zyskały jej liczne grono czytelników. Zachęcona tym faktem kontynuuje przygodę z pisaniem.
W 2022 r. opublikowała powieści tatrzańskie Przełęcz snów i Dolina przebudzenia. W 2024 r. ukazały się Osada i Samotnia z serii Zbrodnie czorsztyńskie.
Najlepiej odnajduje się w świecie uczuć, stąd potrzeba wymyślania historii, w których miłość gra pierwszoplanową rolę. Więcej o autorce na stronie: www.annaolszewska.pl.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 331
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sztuki się nie poślubia. Sztukę się gwałci.
Edgar Degas(za: Jean-Paul Crespelle, Degas i jego świat)
Główne postaci występujące w powieści
IGOR SCHUTT – pisarz, dziennikarz „Dziennika Krakowskiego”
ANNA ZDROJEWSKA – komisarz zatrudniona w wydziale kryminalnym małopolskiej policji
MAGDALENA BRZUCHALSKA – komisarz zatrudniona w wydziale kryminalnym małopolskiej policji
PAWEŁ PIKAS – prokurator Prokuratury Okręgowej w Krakowie
NADIA VOLKOVA – baletnica, tancerka krakowskiej opery
SARA ROZTOCKA – baletnica, tancerka krakowskiej opery
ZOFIA BORECKA – matka Nadii Volkovej
HANNA ROZTOCKA – matka Sary Roztockiej
MAKS WERNER – kurator wystawy w krakowskim Muzeum Narodowym
RYSZARD MAŁECKI – były komisarz
FILIP ZAJDEL – artysta, rzeźbiarz
NIKOŁAJ LVOV – były narzeczony Nadii Volkovej
FRANCISZEK LENART – choreograf zatrudniony w Operze Krakowskiej
TOMASZ KARSKI – przyjaciel Nadii Volkovej
Jesień 1926 roku...
Zardzewiały łańcuch skrzypiał, gdy Alojzy wyciągał wiadro ze studni. Niewielka chata, wciśnięta w wapienną skałę, nie miała nowoczesnych udogodnień. Alojzy codziennie przynosił świeżą wodę, którą wlewał do dużej balii ustawionej pośrodku izby.
Początek dnia wyznaczał mu świergot ptaków buszujących w leśnej gęstwinie, a jego koniec – pohukiwanie sowy, która zamieszkała w dziupli w starym świerku, rosnącym tuż obok chaty. Za towarzystwo wystarczała mu rodzina żbików polujących w płytkich dolinkach ukrytych pomiędzy skałami i stado saren pasących się na polanie.
Zanim wszedł do chaty, rzucił ostatnie spojrzenie na Ślusarską Skałę, której szczyt majaczył w oddali. Z uroczyska mógł oglądać wartki nurt Dunajca, wijącego się u podnóża Zielonych Skałek, i podziwiać strome wapienne urwiska, które porastał las.
Nikt przypadkowy nie zapuszczał się na te tereny. Wąskie dróżki gubiły się w leśnej gęstwinie, to urywając się, to niespodziewanie pojawiając, a głębokie wąwozy i bagna skutecznie odstraszały turystów. Do uroczyska docierali jedynie ci, którzy obrali je sobie za cel, a oprócz Alojzego było ich niewielu.
Zrzucił brudne spodnie i wytartą koszulę. Gdy zanurzył się w lodowatej wodzie, jego mięśnie napięły się i zadrżały.
Sięgnął po szczotkę z włosia dzika i zaczął pocierać nią ciało. Szorował zapamiętale każde miejsce, aż skóra przybrała czerwony odcień i zaczęła nieznośnie mrowić. Poświęcił długą chwilę, aby wydobyć brud spod paznokci, a następnie namydlił włosy, które fryzjer przyciął mu wczorajszego popołudnia w Niedzicy.
Gdy w końcu uznał, że zmył z siebie cały brud, otworzył drzwi szafy i skierował wzrok na ciemny surdut i białą koszulę, które otrzymał od Józefa Kołączkowskiego. To był prawdziwy cud, że stary doktor powierzył mu pracę w swoim domu wypoczynkowym w Szczawnicy, nazwanym na cześć jego żony willą Marta.
Do zadań Alojzego miało należeć dbanie o piece kaflowe, które ogrzewały pokoje gości na piętrze, a także drobne naprawy sprzętów i wożenie kuracjuszy bryczką na zabiegi w Dolnym Zakładzie Kąpielowym na Miedziusiu i Zakładzie Wodoleczniczym „Hydropatia” u podnóża góry Bryjarki.
Alojzy był podekscytowany czekającą go przyszłością. Od dziecka lubił podpatrywać kuracjuszy, którzy zjeżdżali w Pieniny o każdej porze roku, aby wzmacniać się piciem lokalnych wód i zabiegami leczniczymi. Wyciągał wtedy kartki i węgiel podkradziony z kominka i godzinami szkicował twarze turystów. Na przestrzeni lat jego talent rozwijał się i zanim Alojzy osiągnął pełnoletniość, potrafił z niezwykłą dokładnością oddać każdy grymas twarzy czy głębokie bruzdy wyrzeźbione w skórze.
Doktor Kołączkowski miał niebywały talent do przyciągania do swojego uzdrowiska światowej sławy znakomitości. Wybudował kilka pensjonatów wokół Parku Dolnego w Szczawnicy, które w stu dwudziestu pokojach przyjmowały w sezonie nawet tysiąc kuracjuszy.
Alojzy z dumą obciągnął poły surduta i jeszcze raz obejrzał swoje paznokcie, sprawdzając, czy jego uwadze nie umknął ani jeden skrawek brudu. Zaczesał grzywkę na bok i wyciągnął spomiędzy zębów kawałek kiełbasy, który utknął tam w trakcie śniadania.
Słońce jeszcze nie wzeszło, gdy zagłębił się w las. W powietrzu unosił się zapach wilgoci, kiedy stąpał wśród kolorowych liści, zmierzając ku swojej przyszłości.
Nadia, pięć tygodni wcześniej...
Nadia stanęła pośrodku sceny i wspięła się na czubki palców. Odetchnęła głęboko, wciągając do płuc kurz wirujący wokół niej.
Zapach scenicznych desek mieszał się z wonią wytartych foteli i zwietrzałą nutą perfum, która wciąż snuła się w powietrzu, mimo że ostatni spektakl zakończył się dwie godziny wcześniej. Nad sceną nadal unosił się zaduch feromonów splątany ze słodką pudrową nutą.
W operze panowała niczym niezmącona cisza. Zamilkło echo niedawnych braw, a orkiestron pogrążył się w ciemności. Nawet gdy mocno wytężyła słuch, nie pochwyciła szumu klimatyzacji ani dźwięków dobiegających z ulicy.
Zaczęła się poruszać i od razu odnalazł ją ból, za którym tęskniła przez cały dzień. Każdy mięsień, każde najdrobniejsze ścięgno natychmiast odpowiedziały na jej gesty.
Na przemian zginała i prostowała kolana. Jej ruchy przyspieszały z każdą chwilą. Musiały być idealnie wykończone. Jeżeli chciała otrzymać rolę Odetty, jej ciało powinno zamienić się w maszynę pełną gracji i jednocześnie napiętą do granic możliwości.
Wykonała fouetté, wirując po scenie jak bąk. To było ryzykowne. Nie znała jeszcze krakowskiej opery. Zamknęła oczy, aby dodatkowo odciąć się od otaczającego ją świata, i stłumiła narastające uczucie niepewności. Kiedy tańczyła, wszystko przestawało się liczyć. Była tylko ona i rozbrzmiewająca w jej głowie muzyka.
Wyobraziła sobie, że po jej talii przesuwają się dłonie partnerującego jej tancerza. Jej ramiona zafalowały delikatnie, gdy je uniosła. Wyciągnęła szyję w ptasim geście, zamieniając się w białego łabędzia. Wykonywała kolejne pozy Odetty, aby zakończyć sekwencję ruchów arabeską. Stanęła na prawej nodze, lewą prostując wysoko z tyłu. Zachowanie równowagi nie przysparzało jej żadnych trudności.
Nagle poczuła niepokój. Uczucie było tak dojmujące, że otworzyła oczy. Widownia była pogrążona w ciemności. Nie potrafiła dostrzec nic, poza niewyraźnymi zarysami foteli. A jednak odnosiła wrażenie, że ktoś zajął miejsce w środkowym rzędzie.
Powoli opuściła stopę, próbując zapanować nad przyspieszonym oddechem.
– Czy ktoś tu jest? – Jej głos przeciął ciężką ciszę.
Uniosła dłoń do twarzy i zmrużyła oczy, mając nadzieję, że dostrzeże intruza. Wiedziała, że tam był. Wyczuwała go tak, jak unoszące się w powietrzu zapachy. Z widowni emanowała siła, która przytłaczała ją coraz bardziej.
Zrobiła krok w tył, a potem drugi i jeszcze jeden. Zanim zdążyła odwrócić się tyłem do widowni, po sali rozszedł się nieprzyjemny zgrzyt. Trwał chwilę, a potem coś stuknęło i opera ponownie pogrążyła się w ciszy.
Jej serce biło szybko, jakby właśnie wykonała grand jeté. Spięła mięśnie i zmusiła swoje ciało do poruszania się. Zanim podglądacz zdążył cokolwiek zrobić, schowała się za ciężką kurtyną, a następnie wbiegła w wąski korytarz, coraz bardziej oddalając się od sceny...
ROZDZIAŁ 1
Igor Schutt pociągnął Annę za rękę i po chwili znaleźli się w ciepłym budynku krakowskiej opery.
Muzyka dobiegająca z głośników zawieszonych pod sufitem wirowała wokół nich, to wznosząc się, to opadając. Przyspieszała, aby po chwili zwolnić w jękliwym tonie. Melodia zdawała się przylepiać do nich, nie dawała się ignorować.
Igor rozpiął płaszcz i poluzował zaciskający mu się na szyi krawat. Odszukał tabliczkę z oznaczeniem wyjścia ewakuacyjnego i przesunął wzrokiem po ścianie w poszukiwaniu kolejnej. Budynek był wyposażony w nowoczesny system zraszaczy, a on wcześniej zapoznał się z drogami pożarowymi. Wiedział, które przejście prowadzi z holu kasowego do foyer. Przypomniał sobie rozkład pierwszego piętra z antresolą, kawiarnią i galerią plakatu. Miejsca na widowni wybrał dla nich tak, aby w razie konieczności mogli szybko opuścić operę. Nic nie miało prawa się wydarzyć, a mimo to odczuwał w żołądku ciężar, który zawsze towarzyszył mu w zatłoczonych budynkach. Dawno temu ogień odebrał mu Kamilę i zostawił na jego ciele i duszy wiele blizn. Te na plecach napinały skórę, przypominając o przeszłości. Ale to te, które pokrywały duszę, nie pozwalały zapomnieć o odpowiedzialności, którą ponosił za śmierć ukochanej. Chciał tylko, aby ogrzali się w cieple ogniska, rozpalonego na klatce schodowej opuszczonej kamiennicy. Nadal czuł języki ognia liżące jego skórę. W jego głowie ciągle rozbrzmiewało jego własne imię, wykrzykiwane przez nią coraz słabszym głosem...
– Wszystko w porządku? – Anna ścisnęła jego dłoń.
Wyglądała obłędnie. Policzki miała zaróżowione od mrozu, a jej oczy błyszczały z ekscytacji. Naturalną urodę podkreśliła delikatnym makijażem, a wpięte w uszy staromodne kolczyki przyciągały wzrok.
– Jasne. – Położył rękę na jej plecach i delikatnie popchnął ją w kierunku szatni, żeby rozproszyć obezwładniający go strach. – Chodź. Pozbądźmy się płaszczy. Są całe przemoczone.
Spacer do opery nie był najlepszym pomysłem. Śnieżyca z każdą minutą przybierała na sile i miasto spowiła charakterystyczna cisza. Padający śnieg tłumił szum jadących samochodów, śmiechy ludzi zmierzających do krakowskich klubów, tętent końskich kopyt uderzających w brukowane ulice.
„Bezszelestna”... Takie słowo przychodziło mu na myśl, gdy wspominał ostatnią godzinę.
– Wydaje mi się, że przed chwilą widziałam Turnaua. – W śmiechu Anny rozbrzmiało radosne niedowierzanie.
– Spójrz tam... – Szturchnął ją ramieniem i dyskretnie skinął głową. – Czy to nie ten aktor, którego tak lubisz? Ten, który gra wszystkich sławnych bandziorów?
Z trudem powstrzymał śmiech, gdy jej oczy zrobiły się okrągłe. Zdawała się chłonąć całą sobą panującą wokół nich atmosferę.
– Faktycznie. – Ścisnęła ponownie jego dłoń i odruchowo poprawiła włosy, co rozbawiło go jeszcze bardziej.
Ruszyli w stronę foyer. Okrągłe punktowe światła odbijały się w wypolerowanych kaflach, którymi wyłożono hol.
Mimo eleganckiego garnituru Igor czuł się jak oszust. Nie wyróżniał się spośród otaczającego ich tłumu, jednak zupełnie nie pasował do świata krakowskiej socjety.
We foyer nieco się rozluźnił. Wszechobecna czerwień i kształt pomieszczenia przywodziły mu na myśl stadion piłkarski. Pomimo widocznego przepychu dostrzegł pewien rodzaj bliskiej sobie swojskości.
Rok spędzony w Czorsztynie zmienił go. Przyzwyczaił do prostolinijności, z jaką rozmawiali z nim sąsiedzi. Tęsknił za gruboskórnością górali i emocjami buzującymi w każdej przekazywanej na brzegu jeziora plotce. Brakowało mu nawet bezpardonowości Małeckiego, który po zeszłorocznych śledztwach wciąż darzył go niechęcią. Igor mimowolnie zastanawiał się, jak komisarz skomentowałby otaczający ich tłum.
– Nie mogę uwierzyć, że tutaj jesteśmy. – Anna wygładziła elegancką spódnicę i odłożyła torebkę na kolana, gdy tylko zajęli swoje miejsca. – I do tego tak blisko sceny...
– Cóż, to jedna z zalet pracy w gazecie.
Skwitował uśmiechem jej krzywe spojrzenie, które zaraz się zmieniło, bo Anna wróciła do obserwowania sceny zasłoniętej czerwoną kotarą. Nigdy nie powiedziała mu wprost, co sądzi o tym, że zamienił pisanie książek na dziennikarstwo. Była na to zbyt taktowna. Jednak od czasu do czasu sięgała po jego powieści i kartkowała je z zagadkową miną.
Zerknął na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Przez chwilę rozważał wyjście na papierosa, jednak w końcu uznał, że nie zdąży wrócić przed ostatnim dzwonkiem.
– Podobno główna baletnica nie ma sobie równych. – Anna zbliżyła się do niego i zniżyła głos. – Krążą plotki, że uciekła z Moskwy, jednak nikt nie wie, co ją do tego skłoniło.
– Jestem pod wrażeniem, pani komisarz. Jeszcze kilka takich śledztw i czeka panią kolejny awans. – Pocałował ją w czubek nosa, ale ona odsunęła się na swoje miejsce. Powrócił chłód, który wkradł się w ich relację kilka tygodni temu.
Anna obserwowała drobną kobietę z zapartym tchem. Włosy ściągnięte w ciasny kok odsłaniały jej długą szyję. Satynowe pointy uderzały w deski sceny, gdy lądowała na niej po każdym skoku. Szczupłe ramiona poruszały się, jakby żyły własnym życiem.
Wyróżniała się na tle innych baletnic, które zastygły w równym rzędzie, oddając jej całą uwagę widowni. Wybijała się wdzięcznie w górę, po czym opadała na podłogę z cichym stukotem. W locie zmieniła pozycję stóp, wysuwając do przodu lewą, potem prawą. Anna mimowolnie napięła mięśnie, gdy tancerka zawisła ponownie w powietrzu. Sekundy, które minęły, zanim opadła na deski sceny, zdawały się ciągnąć w nieskończoność.
Wszystko dookoła zniknęło. Otaczający Annę ludzie, Igor, którego obecność czuła do tej pory każdą komórką swojego ciała, orkiestra nadająca tempo ruchom baletnicy...
Istniały tylko one dwie. Anna i Nadia Volkova, która zmuszała swoje ciało, aby dopasowało się do muzyki, zamieniając chaos w porządek.
Taniec stanowił dla Anny zagadkę. Była przyzwyczajona do innego rodzaju wysiłku. Do treningów na siłowni. Podnoszenia ciężarów i pokonywania przeszkód na policyjnym torze. Do napięcia związanego z czającym się w jej pracy zagrożeniem. Ciało Anny było maszyną pozbawioną gracji.
Na myśl o swojej pracy dotknęła odruchowo kolczyków, które dostała od komisarza Małeckiego, gdy poinformowała go o planach przeprowadzki do Krakowa. Podobno były pamiątką rodzinną. Dlaczego stary policjant podarował je właśnie jej? Nie miała pojęcia, jednak przez ostatnie tygodnie stały się dla niej cennym drobiazgiem.
Scena ponownie zapełniła się baletnicami. Poruszały się z jednakową precyzją, rozbiegając się po scenie i znów stapiając ze sobą w równych rzędach. Muzyka przyspieszyła, a wraz z nią serce Anny. Odetchnęła swobodnie dopiero w chwili, gdy kurtyna zasunęła się, zasłaniając jej widok na scenę.
Światła przygasły, gdy rozbrzmiał drugi dzwonek. Ludzie powoli zajmowali swoje miejsca, a głośne rozmowy zamieniały się w jednostajny szum, gdy oczekiwano na trzeci akt Jeziora łabędziego.
– Naprawdę możemy po spektaklu pójść za kulisy? – Anna przysunęła się na tyle blisko, że Igor poczuł jej oddech na swojej skórze.
Skinął głową.
– Artykuł będzie świetnym pretekstem do zamienienia kilku słów z Volkovą.
– Jest niesamowita, prawda? – Zdrojewska ścisnęła jego ramię. – Powinnam zapisać się na lekcje baletu, gdy mama namawiała mnie do tego w dzieciństwie.
– Ale zamiast tego wolałaś wpinać się na drzewa i udawać, że ścigasz przestępców? – Roześmiał się, gdy wzruszyła ramionami, a jego ciało rozluźniło się. Być może napięcie, które odczuł między nimi chwilę temu, było tylko przejściowe. Oderwał wzrok od Anny i spojrzał na ciężką kurtynę.
Jego również pochłonęła atmosfera przedstawienia. Na tyle, że prawie zapomniał o gazowych lampach, którymi ogrzewano operową kawiarnię i foyer. Szybko odgonił od siebie tę myśl, skupiając się na scenie.
Kurtyna rozsunęła się powoli, ukazując zmienioną scenografię. Klasyczną biel zastąpiły kolorowe stroje. Czteroosobowe grupy pojawiały się i znikały za kulisami, aby w końcu zapełnić całą scenę. Starał się zapamiętać każdy szczegół. Wychwycić niedoskonałości i momenty wybijające się ponad całość, aby później zamienić ruchy baletnic w słowa.
Pisanie artykułów ograniczonych formą do kilkunastu tysięcy znaków wymagało dyscypliny, którą nadal starał się wypracować, jednak z każdym tygodniem szło mu to coraz sprawniej. Barwne opisy zastępował zwięzłymi przekazami. Skupiał się na powierzonym mu temacie, nie brnąc w dywagacje i zbędne metafory.
Wyczuł zbliżający się moment kulminacyjny, gdy na scenie ponownie miała zatańczyć Volkova. Tancerze zamarli w oczekiwaniu na Nadię występującą w roli Odetty. Muzyka ucichła na czas oklasków publiczności, a po chwili rozbrzmiały pierwsze dźwięki skrzypiec. Sekundy upływały, a miejsce Volkovej na scenie pozostawało puste.
Melodia przyspieszyła, a Igor przesunął wzrokiem po twarzach tancerzy. Mimo że ich rysy zdawały się zastygnąć w beznamiętnym wyrazie, dostrzegł zdezorientowanie. Jedna z baletnic odwróciła nieznacznie głowę, zerkając za kurtynę.
Wśród publiczności zapanowało poruszenie. Starsza kobieta, która siedziała w rzędzie przed nimi, wyciągnęła szyję i zerknęła przez niewielką lornetkę. Jej partner niepewnie rozejrzał się po widowni.
Dla Schutta świat baletu był zupełnie obcy, ale wyczuwał, że coś było nie tak...
Orkiestra snuła melodię, nieświadoma, że przez widownię poniosła się fala szeptów. Jedna z baletnic ugięła wyprostowaną do tej pory nogę, jakby nagle uzmysłowiła sobie, że trwanie w niewygodnej pozycji nie ma dalszego sensu. Siedząca w centrum sceny aktorka poprawiła się na tronie.
Igor spiął mięśnie, a jego serce przyspieszyło. Artykuł, który miał napisać, właśnie zmienił swój charakter. To już nie będzie zwyczajna recenzja. Poczuł to samo przyciąganie, które pojawiało się, gdy rozpoczynał nową powieść. Każde zakończenie wydawało się teraz możliwe.
Zanim dyrygent opuścił dłonie, a uderzający w bębny mężczyzna dokończył swoją partię, muzykę zakłóciło przeciągłe wycie alarmu.
Igor chwycił Annę za rękę i pociągnął, zanim pierwsze krople ze zraszaczy zamontowanych pod sufitem spadły na scenę.