Tam, gdzie mocniej bije serce - M.B. Morgan - ebook + audiobook + książka

Tam, gdzie mocniej bije serce ebook i audiobook

Morgan M.B.

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wspomnienia mogą doprowadzić cię do miejsca, z którego nigdy nie będziesz chciała wrócić

A gdyby tak zostawić za sobą wszystkie problemy i wrócić do miejsca, gdzie wszystko wydawało się łatwiejsze? Na taki pomysł wpada Magda, gdy jej mąż prosi o przerwę w ich trzyletnim małżeństwie. Dla niej prośba jest równoznaczna z zakończeniem związku, w którym i tak nie czuła się spełniona. Pod wpływem impulsu postanawia wyjechać na miesiąc do Genui, którą zna jeszcze z czasów studenckich i z którą wiążą się najpiękniejsze dla niej wspomnienia.

Na miejscu okazuje się, że wynajęty przez nią pokój mieści się w pensjonacie należącym do Elisy i Giorgia, uroczej starszej pary. Madi czuje, że lepiej trafić nie mogła i ma zamiar rozpocząć zupełnie nowy etap w swoim życiu. Zwłaszcza gdy na jej drodze nieoczekiwanie staje przystojny syn gospodarzy…

Czasem zastanawiałam się, czy to możliwe, że to właśnie tak mam spędzić resztę swojego życia. Marzyłam o tym, żeby coś się zmieniło. Żeby któregoś dnia to wszystko okazało się zwykłym koszmarem. Czułam, że marnuję czas, że gdybym zdecydowała się na rozwód, to kto wie, być może udałoby mi się jeszcze ułożyć sobie życie. Niestety, nie miałam odwagi, żeby to zakończyć. Zresztą nie było przecież powodu, by to zrobić. Byliśmy zgodni i tak „poza tym wszystkim” naprawdę dobrze się dogadywaliśmy. Przecież takie prozaiczne problemy jak brak bliskości czy romantyzmu to jeszcze nie powód, żeby się rozstawać. A przynajmniej tak myślałam. Do dziś.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 253

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 13 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz
Oceny
4,5 (155 ocen)
106
28
13
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
potrafieczytac

Dobrze spędzony czas

"Tam, gdzie mocniej bije serce" to piękna historia o odnajdywaniu siebie oraz swojego miejsca na ziemi, które każdy z nas gdzieś ma". Autorka świetnie wczuła nas we włoski klimat i wywołała sporo emocji. Polecam!
30
Anitka170

Dobrze spędzony czas

Świat głównej bohaterki z dnia na dzień został zaburzony. Już od dłuższego czasu czuła się niespełniona w związku, lecz nie spodziewała się takich nowin od męża. Mimo wszystko nie załamała się i postawiła wszystko na jedną kartę. Odcięła się od wszystkiego i wyjechała pomyśleć. Miłe wspomnienia mają dużą moc. Pod ich wpływem Magda odżywa. Pobyt w miasteczku działa na nią relaksująco, znów staje się pełną szczęścia kobietą, którą kiedyś była. Uświadamia sobie również, iż związek z Krzyśkiem odebrał jej całą radość życia. Czy po tym wszystkich odkryciach nasza bohaterka będzie chciała wrócić?🤔 Książka ma tak piękną okładkę, że nie mogłam przejść obojętnie obok niej. 🥰 A historia w niej skryta jest piękną i wzruszającą opowieścią o szukaniu siebie. Realistyczne opisy miasteczka sprawiały, że czułam się, jakbym przebywała w słonecznej Italii razem z Magdą. Dialogi zostały świetnie dopracowane. Przez książkę wręcz się płynie. Nie mogłam się oderwać. Podczas czytania towarzyszył mi śmiech...
30
Karolina3089

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała !!!
20
iwona281092

Nie oderwiesz się od lektury

kolejna świetna książka autorki ❤️
20
Ola84

Z braku laku…

Strasznie nudna i przewidywalna.
10

Popularność




1

Podobno ludzie dzielą się na tych, którzy podejmują decyzje „głową”, i tych, którzy kierują się „sercem”. Według mnie jest jeszcze trzecia opcja. Impuls. Działanie pod jego wpływem bywa ryzykowne. Ale jak to mówią, „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”. Czasem jednak droga do hucznego otwarcia tej wyjątkowej butelki bywa niezwykle wyboista… I tak też było w moim życiu. Ten jeden raz, gdy zamiast myśleć racjonalnie, posłuchałam tego cholernego impulsu, sprawił, że moje życie stanęło na głowie. I już nie było odwrotu…

– Co ty opowiadasz?! Zmęczony?! Czym jesteś zmęczony? Mną?! Naszą relacją?! Od czego chcesz odpocząć?! – krzyczałam zrozpaczona.

Mój mąż po trzech latach naszego małżeństwa nagle „chce oddechu”? A co, ja mu na klatce piersiowej siedziałam?! Podduszałam go w nocy poduszką?! Cholera jasna, trzeba było tak zrobić! Przynajmniej nie musiałabym teraz wysłuchiwać tych bredni.

– Misiu, to nie tak… Ja przecież jeszcze nie chcę rozwodu… Ja zwyczajnie chciałbym to przemyśleć… – To chyba miało mnie uspokoić, ale w tym momencie każde kolejne jego słowo dolewało jedynie oliwy do niemałego już ognia.

– Przemyśleć?! No tak, ty chcesz tylko przemyśleć… Rzeczywiście, to wielka różnica.

– No widzisz, z tobą już się nie da o niczym porozmawiać. – Wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic.

– Nazywasz to rozmową?! Wracasz sobie z pracy, tak po prostu informujesz mnie, że chcesz ode mnie odpocząć, i jeszcze masz pretensje o to, że się wkurzam?! Poważnie?! A na co ty liczyłeś? Że powiem: „Tak, skarbeńku, oczywiście, rozumiem, daj mi pięć minut, już się wyprowadzam”?!

– To nie tak… Nie musisz nigdzie iść.

– O cholera, łaskawca mi się trafił! Weź, w tyłek sobie wsadź te bzdury… – burknęłam, ciskając w niego naszym ślubnym zdjęciem oprawionym w białą ramkę.

Nie znoszę tej fotografii. Mój mąż jednak się uparł, że to właśnie ona będzie stała w centralnym miejscu naszego salonu. „Bo on na niej ładnie wyszedł”. Nie, nie chodziło o mnie. Kogo przecież obchodzi to, jak wygląda panna młoda, a to akurat ujęcie sprawiło, że wyglądałam paskudnie. Mój podwójny podbródek wydawał się potrójny, oczy miałam zmrużone, jakbym była co najmniej po butelce whisky. A przecież ono zostało zrobione jeszcze przed weselem…

Boże… Szkoda, że nie wpadłam na to, żeby się napić przed ślubem… Może teraz chociaż mogłabym zażądać jego unieważnienia, a tak to jestem w dupie, w kompletnej dupie…

Nasze małżeństwo od dawna się nie układało. Żyliśmy sobie w tej naszej bańce, na zasadach nisko szkodliwej koegzystencji, a przynajmniej tak lubiłam nazywać to, co zbudowaliśmy przez ostatnie lata. Nie było między nami kłótni, ale nie było też seksu i innych trywialnych rzeczy, bez których przecież można żyć, prawda?

Czasem zastanawiałam się, czy to możliwe, że to właśnie tak mam spędzić resztę swojego życia. Marzyłam o tym, żeby coś się zmieniło. Żeby któregoś dnia to wszystko okazało się zwykłym koszmarem. Czułam, że marnuję czas, że gdybym zdecydowała się na rozwód, to kto wie, być może udałoby mi się jeszcze ułożyć sobie życie. Niestety, nie miałam odwagi, żeby to zakończyć. Zresztą nie było przecież powodu, by to zrobić. Byliśmy zgodni i tak „poza tym wszystkim” naprawdę dobrze się dogadywaliśmy. Przecież takie prozaiczne problemy jak brak bliskości czy romantyzmu to jeszcze nie powód, żeby się rozstawać. A przynajmniej tak myślałam. Do dziś.

I co ja niby mam teraz ze sobą zrobić? Dać mu czas? Żeby się wyszumiał? Czekać, aż do mnie wróci? A może błagać, żeby nie odchodził?

Normalnie pewnie by tak było, ale tym razem coś we mnie pękło.

– Tak chcesz grać? – zapytałam, z trudem uspokajając ton mojego głosu. – Proszę bardzo. Nie ma problemu. Mam długi zaległy urlop. Mój szef już nawet lekko naciskał, żebym go w końcu wykorzystała. I ja to zrobię. Jeszcze w tym tygodniu stąd zniknę, a ty rób, co chcesz!

– Ale skarbie, to nie tak…

– A jak?!

– Sam już nie wiem… Zwyczajnie może potrzebuję odskoczni. Przytłacza mnie to wszystko… Może gdybyśmy przez jakiś czas złapali oddech, pospotykali się z innymi osobami, może to wprowadziłoby jakiś powiew świeżości do naszej relacji…

– Powiew świeżości? Co za bzdury… – Spojrzałam na niego z politowaniem. – Powiedz wprost, że chcesz sobie pobzykać na boku, bo za chwilę naprawdę stracę cierpliwość.

– Ale sama widzisz, jak jest między nami – odparł, patrząc na mnie smutnym wzrokiem.

– Widzę. Ale myślałam, że jesteśmy dorośli, że świadomie podjęliśmy pewne decyzje, że jesteśmy w tym razem. Widocznie się myliłam. Trudno, chcesz czasu, to go dostaniesz! Żebyś tylko tego potem nie żałował!

Kolejnego dnia, nie zastanawiając się długo, zarezerwowałam lot do Mediolanu. W jedną stronę. Zachowywałam się tak, jakbym była w jakimś przedziwnym amoku. Kompletnie nie wiedziałam, co robię, ale całą sobą czułam, że z jakiegoś powodu muszę to zrobić.

Miałam dość. Moje małżeństwo od dawna było kompletną porażką. Mój mąż był kompletną porażką. I ja przy nim też się nią stałam.

A może to właśnie ten moment, na który czekałam? Może potrzebowałam takiego wstrząsu, żeby wreszcie zrobić coś dla siebie? Może to ostatni dzwonek, by się ogarnąć i zwyczajnie zacząć żyć?

Prawda była taka, że już zupełnie nie rozpoznawałam siebie w tej kobiecie, którą widziałam codziennie w lustrze. Kiedyś byłam taka radosna, pełna życia i energii, a teraz? Teraz byłam zaledwie cieniem tamtej Magdy. Magdy, za którą tak bardzo tęskniłam. Magdy, którą na studiach wszyscy nazywali Madi…

Ach, jakież to były cudowne czasy…

Wiedziałam, że już nic nie jest w stanie pomóc mojemu małżeństwu. To, co się wydarzyło, było kropką nad i, tą maleńką kropelką, która przelała czarę, a na którą, mam wrażenie, oboje czekaliśmy od lat.

Mój mąż wyraził się jasno. Nie pozostawił miejsca na wątpliwości. Dobrze wiedział, że ja nie uznaję przerw „na oddech” czy jakkolwiek chciał to nazwać. Przerwa oznaczała koniec, a ja bynajmniej nie zamierzałam być frajerką, która będzie siedzieć w domu i płakać, błagając, by zmienił zdanie. O nie! To nie wchodziło w grę, moja duma by mi na to nie pozwoliła. Jeśli mieliśmy to zakończyć, to na moich warunkach. Nie nadawałam się do roli ofiary. Co to to nie! I choć miałam świadomość, że być może popełniam błąd, to już było za późno. Doskonale wiedziałam, co zrobić, żeby go zabolało. Żeby poczuł się tak, jak ja się poczułam w momencie, gdy „poprosił o przerwę”. Wiedziałam, że jak usłyszy, gdzie zamierzam spędzić najbliższych kilka tygodni, to trafi go szlag. I dobrze. Przecież tego właśnie chciał, czyż nie?

Genua – spędziłam tu najlepszy rok mojego życia. Wysiadając z pociągu, nie mogłam przestać się uśmiechać. Doskonale pamiętałam, jak dziesięć lat temu przyjechałam do tego miasta identycznym pociągiem linii Milano–Genova… Jaka ja byłam wtedy podekscytowana! Wiedziałam, że zaczynam nowy rozdział, że to będzie niesamowita przygoda. I nie myliłam się! To był przedostatni rok moich studiów. Miałam całe życie przed sobą. Byłam wolna i całym sercem wierzyłam, że ten wyjazd może odmienić moje życie.

Erasmus[1] był czymś, o czym od zawsze marzyłam. Studia w obcym kraju, możliwość sprawdzenia się, złapania oddechu od moich nadopiekuńczych rodziców… Coś pięknego! Bardzo szybko się zaaklimatyzowałam. Język znałam już całkiem nieźle, dlatego bez problemu wtopiłam się w studenckie towarzystwo i tak oto zaczął się rok pełen imprez, zabawy, szaleństwa, plażowania, ale też, a może przede wszystkim, mojej pierwszej prawdziwej miłości. To właśnie tutaj poznałam Alberta.

Boże, jak on na mnie patrzył podczas tej imprezy na plaży…

Tańczyłyśmy z dziewczynami na podeście, a on dosłownie pożerał mnie wzrokiem. Nie mogłam uwierzyć, że taki facet jak on mógłby zwrócić na mnie uwagę. A jednak to zrobił.

– Ciao, piccola[2], czego się napijesz?

Do dziś pamiętam to świdrujące mnie na wskroś spojrzenie, gdy usiedliśmy razem przy barze.

To było totalne szaleństwo. Nie potrafiłam mu się oprzeć. Był taki przystojny… Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym tak szybko wylądować z kimś w łóżku, ale cóż, przecież byłam dorosła. On był idealny, a ja chciałam przeżyć przygodę… A taki facet przecież nie trafia się codziennie.

Myślałam, że więcej nie zadzwoni. Ale zadzwonił. Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Po cichu wierzyłam, że jakoś się to wszystko poukłada, że wrócę do Polski, skończę studia, on na mnie zaczeka… Niestety, kilka dni przed moim powrotem do kraju jego ojciec załatwił mu pracę w Padwie. Alberto wyjechał, a ja wróciłam do domu. Przez jakiś czas próbowaliśmy utrzymać związek przez internet, ale z czasem nasze rozmowy zaczęły być coraz rzadsze, aż w końcu zupełnie ustały. Ja poszłam do pracy, on też zaczął nowy rozdział. Dokładnie pamiętam ten dzień, gdy na Facebooku zobaczyłam jego zdjęcia ślubne. Nie rozmawialiśmy już ze sobą kilka dobrych lat, a mimo to poczułam dziwne ukłucie w sercu…

Zabawne, że to właśnie tamtego dnia poznałam Krzyśka, mojego męża. Przyjechał do hotelu, w którym pracowałam, z propozycją marketingową swojej firmy. Szybko się dogadaliśmy, podpisaliśmy kontrakt i poszliśmy na kolację. Okazało się, że wiele nas łączy. Oboje kochaliśmy podróże, oboje pracowaliśmy w marketingu, byliśmy wolni i chyba szukaliśmy tego samego. Stabilizacji. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Po trzech miesiącach zamieszkaliśmy razem, po roku mi się oświadczył, po dwóch latach byliśmy mężem i żoną, a po siedmiu… no cóż, zażądał „przerwy”.

Kiedyś śmiałam się z ludzi mówiących o kryzysie, który ponoć przychodził właśnie w siódmym roku związku. Kto wie, może to, co się stało, było właśnie takim zwyczajnym kryzysem, może wystarczyło zacisnąć zęby i jakoś to przetrwać… Ale cóż, moja impulsywna natura sprawiła, że chyba było już za późno na to, żeby się nad tym zastanawiać.

Wyszłam przed budynek stacji Genova Piazza Principe i zaciągnęłam się powietrzem, którego aromat przyjemnie łączył zapach morza z nieco mniej romantycznym odorem spalin.

Genua. Moje ukochane miasto. Takie właśnie było. Z jednej strony piękne i romantyczne, a z drugiej mroczne i pełne tajemnic. Większość ludzi odradzała mi wybór uniwersytetu znajdującego się w tym mieście, „bo niebezpiecznie, bo dużo imigrantów, bo to takie miasto, co niby na północy, ale jednak klimat południowy, czytaj: mafia i złodzieje”… Ja jednak jak zawsze postawiłam na swoim. Tak to już ze mną było, że im mocniej ktoś próbował mnie do czegoś zniechęcić, tym bardziej byłam zdecydowana, że właśnie to powinnam zrobić.

Gdy zobaczyłam w internecie zdjęcia Boccadasse, Nervi, piazza de Ferrari czy katedry San Lorenzo, od razu poczułam, że się tam odnajdę. I tak też było. Tyle że wtedy miałam dwadzieścia dwa lata. Byłam młoda, radosna, szalona, pełna marzeń i planów na przyszłość… Dziś czułam się zaledwie jak cień tamtej dziewczyny.

Taksówkarz zawiózł mnie pod kamienicę mieszczącą niewielki pensjonat, w którym miałam spędzić nadchodzące tygodnie. Mimo że od lat pracowałam w pięciogwiazdkowym hotelu, to jednak podczas moich podróży, szczególnie do Włoch, lubiłam wybierać skromniejsze miejsca. Takie, w których mogłam poczuć się jak w domu. Jak w domu rodziców Alberta, u których tak często spędzaliśmy weekendy. Zapach czosnku, smażonych pomidorów, świeżo upieczonej focaccii… Na wspomnienie tych cudownych chwil moje ślinianki od razu zaczęły pracować na zwiększonych obrotach.

To były czasy… Ciekawe, czy Alberto dalej mieszka w Padwie…

Nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Przestałam go też śledzić w mediach społecznościowych. Nie chciałam sobie utrudniać życia. Nie chciałam już dłużej marnować czasu na myślenie „co by było gdyby”. Bo niby po co miałabym to robić, przecież od lat byłam „szczęśliwą mężatką”.

No właśnie. Byłam.

[1] Erasmus – program uruchomiony przez Komisję Europejską 15 czerwca 1987 obejmujący szkolnictwo wyższe, a mający na celu finansowanie wyjazdów studentów na studia w innym kraju europejskim przez okres do jednego roku oraz wspieranie europejskiej współpracy uczelni wyższych ze wszystkich krajów członkowskich UE (źródło: Wikipedia).

[2] Ciao, piccola (wł.) – Hej, mała!

2

– Buongiorno[3], Maddalena! – powitał mnie radosny starszy pan. Przedstawił się jako Giorgio i szybko zaprowadził mnie do mojego pokoju. – Najlepszy, jaki mamy! Chyba jesteś pierwszą osobą w niekrótkiej historii tego miejsca, która zabukowała pokój na cały miesiąc…

– Grazie![4] Jest naprawdę pięknie! – uśmiechnęłam się, podchodząc do okna.

Apartament był niewielki, ale było w nim wszystko, czego potrzebowałam. Duże łóżko (no dobra, tego akurat nie potrzebowałam, ale przecież dobry sen jeszcze nikomu nie zaszkodził), łazienka i stół, przy którym można było popracować albo coś zjeść. Było też wyjście na taras, z którego mogli korzystać również mieszkańcy pokoi znajdujących się obok.

Od razu spodobał mi się ten pomysł. Wiedziałam, że nic tak nie integruje ludzi jak możliwość wymiany kilku zdań podczas porannej kawy. Taras był przestronny, znajdowało się na nim kilka leżaków i grill, jednak najcudowniejszy był widok. To właśnie jego zdjęcia zamieszczone przez właścicieli w internecie przyciągnęły mnie do tego pensjonatu.

Znajdowaliśmy się na ostatnim piętrze, dzięki czemu można było z góry podziwiać nie tylko niezwykle klimatyczne dachy genueńskich kamienic, ale także szczyt katedry San Lorenzo. Oczyma wyobraźni widziałam już te cudowne wieczory, które miałam spędzać z kieliszkiem wina, podziwiając jedyne w swoim rodzaju włoskie zachody słońca…

Giorgio biegał jak nakręcony, próbując w kilka chwil przekazać mi wszystko, co mogło mi się przydać podczas mojego pobytu w tym mieście. Gdy skończył, zaprowadził mnie do kuchni, wspólnego pomieszczenia, z którego mogli korzystać wszyscy wynajmujący pokoje. Było ono dość sporych rozmiarów. Znajdowały się tam duża kuchenka, mikrofalówka, piec do robienia pizzy, duży stół, a także kanapa i wielki telewizor. Można było stąd również wyjść na taras. To właśnie tam serwowano śniadania, codziennie między ósmą a dziesiątą.

Było idealnie. Dokładnie tak, jak sobie to wymarzyłam. Giorgio był uroczy. Przypominał mi nawet odrobinę tatę Alberta.

Hmm… To było tak dawno…

Poszłam do pokoju i rozpakowałam walizkę. Zwykle podczas urlopów nawet tego nie robiłam, ale wiedziałam, że skoro mam tu spędzić miesiąc, to chyba nie było wyboru. Gdy skończyłam, poszłam prosto pod prysznic. Byłam zmęczona podróżą i wiedziałam, że wejście pod strumień chłodnej wody jest najprostszym sposobem, żeby się nieco rozbudzić.

– Miesiąc w Genui… Kto by pomyślał – westchnęłam do siebie, wycierając włosy ręcznikiem.

Powoli zaczynało do mnie docierać to, co właśnie zrobiłam. Miałam świadomość, że nie było to zbyt mądre. Zwyczajnie poniosły mnie emocje. Zabawne jednak, że poniosły mnie właśnie tutaj. Do miejsca, w którym byłam kiedyś taka szczęśliwa. Minęło jednak tyle lat…

Zaczęłam się obawiać, czy przypadkiem nie strzeliłam sobie w kolano tym całym wyjazdem. Ostatnie, na co miałam ochotę, to ckliwe powroty do miejsc, w których byłam tą szaloną Madi… Wiedziałam, że w mojej sytuacji może mnie to jedynie dobić. Jedynie potwierdzić, że nie da się cofnąć czasu, że to, co najlepsze, mam już za sobą.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Owinęłam się ręcznikiem i niepewnie je otworzyłam.

– Buonasera[5]. Wybacz najście… Jest już dość późno i tak się zastanawialiśmy z żoną… Jeśli masz ochotę zjeść z nami kolację, to zapraszamy. Ale oczywiście jeśli gdzieś wychodzisz, to się nie przejmuj… – zagadnął niepewnie Giorgio.

Co prawda jeszcze pół godziny temu planowałam wyjście na miasto, ale natłok myśli sprawił, że ucieszyła mnie propozycja pana domu. Szybko się ubrałam i po kilku minutach siedzieliśmy już wszyscy razem we „wspólnym” pokoju.

Był wrzesień i zgodnie z tym, co powiedział mi Giorgio, w pensjonacie wciąż było sporo gości, jednak wieczorami niewiele osób korzystało z jadalni, dlatego też on i jego żona Elisa często się tam stołowali, zapraszając ewentualnych turystów, by im potowarzyszyli. To było urocze i tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze trafiłam!

Jak się dowiedziałam po kilkunastu minutach spędzonych przy stole, gospodarze byli razem od ponad pięćdziesięciu lat. Na początku mieszkała tutaj cała ich rodzina, jednak po latach, gdy zmarła siostra Elisy, dwie ich córki wyjechały do Stanów, a syn przeprowadził się ze swoją kobietą na Sycylię, zostali sami. Zamiast jednak się nad sobą użalać, postanowili oddać to miejsce w ręce turystów, dzięki czemu mieli się czym zająć, a przy okazji, jak sami twierdzili, miejsce to dostarczało im więcej rozrywki niż niejeden serial. Jako że sama pracowałam w hotelu, to dobrze rozumiałam, co mieli na myśli.

Momentalnie znaleźliśmy wspólny język. Mimo dzielącej nas różnicy wieku, jak to we Włoszech bywa, szybko przeszliśmy na ty. Elisa zaserwowała lokalne trofie con pesto alla genovese[6] oraz involitini di carne[7], oczywiście również alla genovese[8]. W kieliszkach nie mogło zabraknąć miejscowego wina.

Z każdą minutą atmosfera robiła się coraz bardziej luźna. Giorgio dogryzał swojej małżonce, co było poniekąd urocze, biorąc pod uwagę fakt, jak długo byli razem. Ona nie pozostawała mu dłużna i zdzielała go ścierką za każdym razem, gdy opowiadał fesserie[9].

– No dobrze, dziecko, ale powiedz szczerze, co cię tutaj sprowadza? Miesiąc w Genui? Tak po prostu? Bez męża? – zapytała bezpośrednio Elisa, patrząc na moją obrączkę.

– Ech… – zmieszałam się i zaczęłam pocierać nerwowo dłonie. – Cóż… W sumie się nie znamy, więc co mi szkodzi powiedzieć prawdę… – Wzruszyłam ramionami. – Mój mąż postanowił, że „chce przerwy”. Więc postanowiłam mu ją dać. Przyjeżdżając do miasta, w którym przeżyłam swoją pierwszą miłość.

– Pierwszą miłość?

– Tak… Miał na imię Alberto i cóż… Głupio to zabrzmi, ale do dziś czasem się zastanawiam, jak potoczyłoby się moje życie, gdyby nam się udało… Stare dzieje… Tak, wiem, jestem żenująca…

– Dlaczego tak mówisz?

– Bo wiem, że przyjechałam tu tylko po to, żeby się odegrać na moim mężu. A to głupie. On pewnie i tak się tym nie przejmie. Jak znam świat, zapewne zabawia się już z jakąś panną w naszym łóżku…

– Faceci… – jęknęła Elisa.

– Oj, już faceci! – burknął Giorgio. – To, że jej mąż jest niespełna rozumu, nie oznacza od razu, że wszyscy tacy są! Chyba miałaś parę lat, żeby się o tym przekonać.

– Być może, ale łatwo nie było, cholero ty! – uśmiechnęła się gospodyni.

– Miło tak na was popatrzeć – westchnęłam i upiłam kolejny łyk wina. – Tyle lat razem, a między wami wciąż jest chemia. Jak wy to robicie?

– Trudno powiedzieć. Może zwyczajnie mieliśmy szczęście. Dawniej zresztą było inaczej. Jak człowiek decydował się na małżeństwo, to wiedział, że ono jest na zawsze. Nie było innych opcji. Rozwody, przerwy… to wymysł dzisiejszych czasów. Może właśnie dlatego teraz tak trudno jest utrzymać związek. Wy macie zbyt wiele możliwości, ciągle jakieś wybory, decyzje do podjęcia… My nie zawracaliśmy sobie tym głowy, zwyczajnie żyliśmy razem.

– Ale kochacie się. I to jest najważniejsze…

– A ty? Kochasz swojego męża? Wybacz, nie musisz odpowiadać… – zmieszała się Elisa.

– Szczerze? Sama już nie wiem. Chyba nawet nie wiem, czym tak naprawdę jest miłość. Może mam zbyt wyidealizowany obraz tego, co powinno łączyć dwoje ludzi. Ale jak patrzę na was, to… – Uśmiechnęłam się. – Aż nie mogę uwierzyć, że można przez tyle lat tak cudownie obok siebie funkcjonować. Moi rodzice też do dziś są razem, ale między nimi nie jest tak jak między wami. Nie ma tych iskierek w oczach, nie ma tej chemii…

– Różnie to bywa. I ja doceniam, że miałem w życiu takie szczęście, że na mojej drodze pojawiła się Elisa – powiedział Giorgio, całując ją w rękę. – Ale widzisz, dzieci od nas uciekły. Z córkami rzadko mamy kontakt. Obie wtopiły się w swoje amerykańskie rodziny i pewnie już nawet makaronu na obiad nie jedzą, ech… A do tego syn…

– Daj spokój, Giorgio. Lekarz powiedział, że nie możesz się denerwować. Mój mąż miał zawał pół roku temu… Ledwo z tego wyszedł – wyjaśniła.

– Ojej, tak mi przykro. Ale teraz dobrze się czujesz? – zapytałam z troską.

– Pewnie. Mógłbym biegać na golasa po plaży, gdyby tylko moja nadopiekuńcza żona mi na to pozwoliła.

– Stary zbereźniku! – prychnęła, trącając go łokciem.

– No co?! Na starość już mi się nic nie należy?

– A co? Marzy ci się być wiadomością numer jeden w Telegiornale[10]? Cretino[11]… – Przewróciła oczami.

– Uroczy jesteście. – Roześmiałam się. – No dobra, nie będę wam się dłużej naprzykrzać. Dziękuję bardzo za kolację, ale chyba już się położę. Jestem trochę zmęczona po podróży.

– Oczywiście. Gdybyś czegoś potrzebowała… – powiedział Giorgio.

– Chiaro[12]. Dziękuję wam. Cieszę się, że do was trafiłam.

Elisa przytuliła mnie i poklepała po plecach.

– Zobaczysz, że ten twój mąż zmądrzeje i ani się obejrzysz, będzie skomlał u twoich drzwi.

– Być może. Pytanie, czy nie będzie już za późno.

– Życie pokaże. Ono zawsze pisze najlepszy scenariusz… – uśmiechnął się Giorgio. – Ale czasem warto mu pomóc dopisać pewne sceny. – Puścił mi oczko.

– Zapamiętam.

Ucałowałam go w policzek i poszłam do siebie.

Przez jakiś czas nie mogłam zasnąć. Zapewne miały w tym udział setki kalorii, które przyswoiłam tego wieczoru, ale pewnie i nadmiar wrażeń. To był ciężki dzień. W samolocie nie mogłam pozbyć się uczucia, że popełniam błąd. Tak jakbym podświadomie czuła, że ten wyjazd wszystko zmieni. A ja chyba nie do końca czułam się gotowa na rewolucję. Tak jakbym z jakiegoś irracjonalnego powodu jednak chciała, żeby wszystko zostało tak, jak jest. Spokojnie. Bezpiecznie. Tak, żebym nie musiała podejmować kolejnych dramatycznych decyzji.

Ale teraz było już na to za późno. Byłam w Genui i o dziwo czułam się wspaniale. Ci ludzie przyjęli mnie jak własną córkę. Czułam się przy nich tak dobrze… Nie wiedziałam, co mnie czeka, ale pod skórą przeczuwałam, że ten wyjazd będzie punktem zwrotnym w tym moim prywatnym scenariuszu, o którym wspomniał Giorgio.

[3] Buongiorno (wł.) – Dzień dobry.

[4] Grazie! (wł.) – Dziękuję!

[5] Buonasera (wł.) – Dobry wieczór.

[6] Trofie to typowy dla Ligurii rodzaj makaronu, przeważnie podawany z genueńskim pesto na bazie bazylii, oliwy i orzeszków pinii.

[7] Mięsne roladki.

[8] Alla genovese (wł.) – po genueńsku.

[9] Fesserie (wł.) – głupoty.

[10] Telegiornale (wł.) – dziennik telewizyjny.

[11] Cretino (wł.) – kretyn.

[12] Chiaro (wł.) – Jasne.

3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Droga Czytelniczko,

serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu facebook.com/WydawnictwoAMARE. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmentów powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.

Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!

Zespół

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21

Tam, gdzie mocniej bije serce

ISBN: 978-83-8313-170-2

© M.B. Morgan i Wydawnictwo Amare 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Paulina Górska

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://wydawnictwo-amare.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek