Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 305
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Wyjazd za granicę nic nie zmieni. Próbowałem.Nie uciekniesz przed sobą, przenosząc się z miejsca na miejsce. Nic w ten sposób nie osiągniesz”.
Ernest Hemingway, Zaś wschodzi słońce
1
– Dominika? Czego ona może ode mnie chcieć? – zapytałam samą siebie na widok przychodzącego połączenia, które pojawiło się na wyświetlaczu mojego telefonu.
Od lat nie miałyśmy z siostrą zbyt bliskiej relacji. Jeśli to w ogóle jeszcze można było nazwać jakąkolwiek relacją. Tak naprawdę, odkąd wyjechałam do Włoch, widywałyśmy się tylko w święta, a od jakiegoś czasu już nawet w grudniu nie chciało mi się wracać do domu.
Dom. Ciekawe słowo. Zabawne, że wciąż nazywałam nim tamte strony… Mimo że nie czułam już przynależności ani do mojej rodziny, ani tym bardziej do tej zapyziałej wioski pod Krakowem.
Po kilkunastu sekundach telefon przestał dzwonić. Odetchnęłam z ulgą, ponownie skupiając się na trasie wskazywanej przez nawigację. Jechałam właśnie do jednego z klientów firmy, dla której pracowałam.
Moje myśli poszybowały jednak odruchowo w kierunku Polski. Poczułam ogromną dumę. Przez ostatnie lata osiągnęłam więcej, niż mogłabym sobie wymarzyć. Gdy zaraz po liceum postanowiłam wyjechać do Włoch, wszyscy mnie krytykowali. Jedynie mama mówiła, że to dobra decyzja, że dzięki temu będę miała lepsze perspektywy.
Na samo wspomnienie rewolucji, jaka wydarzyła się w moim życiu, gdy miałam piętnaście lat, poczułam ucisk w żołądku. Minęło tyle lat, a ja wciąż reagowałam w ten sam sposób. Miałam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie, uwalniając znajome poczucie zagubienia, odrzucenia, bólu, złości na los, rozczarowania samą sobą.
– Było, minęło – mruknęłam pod nosem, próbując odgonić czarne myśli.
I wtedy na moim telefonie znów pojawiło się zdjęcie Dominiki.
– Poważnie?! – Od niechcenia nacisnęłam zieloną słuchawkę.
– No wreszcie! Dodzwonić się do ciebie to jakiś koszmar!
– Tak się składa, że jestem dość zajęta. Wiesz, praca, te sprawy… Za to też powinnam przepraszać? Sorry, ale widocznie nie każdy może sobie pozwolić na to, żeby całymi dniami siedzieć w domu, tak jak ty.
– Wiesz co, Marta? Jeśli myślisz, że dzwonię do ciebie, bo zebrało mi się na pogaduszki, to się mylisz. Nie masz pojęcia o niczym, a o moim życiu to już na pewno. Dorośnij wreszcie. Tak czy inaczej, nie obchodzi mnie ani to, co teraz robisz, ani to, co o mnie sądzisz.
– Więc po co dzwonisz? Może mnie oświecisz, bo trochę mi się spieszy.
– Mama nie żyje – rzuciła tak po prostu.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Miałam wrażenie, jakby ktoś z całej siły kopnął mnie w brzuch, tak mocno, że na moment zabrakło mi tchu.
Mama nie żyje? Ale jak to?!
– Kiedy to się stało? – wydukałam, zjeżdżając na pobocze.
– Wczoraj. Od dawna chorowała, ale nie chciała się leczyć. Była zbyt zajęta wychowywaniem twojego syna. A właśnie, pamiętasz jeszcze, że masz syna?
– Pamiętam – wycedziłam przez zaciśniętą szczękę.
– Sporo z nim kłopotów było ostatnio. Prosiłam mamę, żeby odezwała się do ciebie, ale wiesz, jak to ona, nie chciała cię tym obarczać. Do końca wierzyła, że da sobie z nim radę, ale cóż… Zdrowie zaczęło o sobie przypominać.
– Co z nim? Co z Tomkiem? – zapytałam, czując drżenie całego ciała.
– Na razie wezmę go do siebie, ale, wybacz, nie na stałe. Jesteś już dorosła, masz pracę, „wspaniałe życie…” – powiedziała cynicznym tonem. – Chyba stać cię już na to, żeby wreszcie wziąć odpowiedzialność za swoje gówniarskie decyzje.
– Oczywiście – odparłam sucho.
– Pogrzeb jest za trzy dni. Będzie miło, jeśli wpadniesz. A jeżeli nie, to za parę dni skontaktuję się z tobą w sprawie przekazania Tomka.
– Przekazania… – powtórzyłam. – Mówisz o nim, jakby był jakąś paczką…
– A nie jest? No sama powiedz? Kim dla ciebie był przez te wszystkie lata?! Marta, na litość boską, on ma już piętnaście lat!
– Wiem, ile ma lat!
– Tak?! Ach, rzeczywiście! Zapomniałam o tym, że twoje macierzyństwo ogranicza się do wysyłania mu kartek na urodziny. No brawo! Matka roku!
– Nie muszę tego słuchać. Dziękuję ci za informację i za to, że wzięłaś Tomka do siebie. Odezwę się do ciebie, a teraz wybacz, muszę kończyć. Mam robotę… – to powiedziawszy, nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
*
Łzy napłynęły do moich oczu. Dobrze, że dopiero teraz i że nie rozkleiłam się w trakcie rozmowy. Lata spędzone we Włoszech nauczyły mnie skutecznego ukrywania emocji. Od zawsze musiałam radzić sobie sama. Nigdy nie mogłam na nikogo liczyć. I choć byłam z siebie dumna, bo wszystko, co miałam, zawdzięczałam sobie, to jednak w środku wciąż byłam tą małą dziewczynką, która tak bardzo potrzebowała akceptacji, bliskości, wsparcia i zwyczajnej miłości.
Miłości… To właśnie przez tę durną miłość moje życie się posypało!
Poznałam go, gdy miałam trzynaście lat. Byłam w nim taka zakochana!
Jego rodzice kupili dom w naszej miejscowości. Zmęczeni miastem, postanowili przenieść się na wieś. To była najlepsza chata w całej okolicy.
Byłam w szoku, że Oskar w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Do dziś pamiętam, jak latem siedziałyśmy z moją przyjaciółką na ławce, zajadając się lodami na patyku. To było dwa dni po zakończeniu roku szkolnego. Oskar podjechał pod sklep na swoim wypasionym rowerze, którego wszyscy mu zazdrościli. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Od razu oblałam się rumieńcem i poprosiłam Ankę, byśmy stamtąd poszły. Ona jednak się uparła, żeby zostać. Po chwili Oskar wyszedł ze sklepu z plastikową bransoletką.
– Nic piękniejszego tu nie mają, ale gdyby mieli, to wykupiłbym wszystko, co trzeba, żebyś się zgodziła pójść dziś ze mną na spacer – powiedział i mi ją podał.
Zamurowało mnie.
Taki chłopak?! Z takiego domu?! Ze mną?!
Anka odpowiedziała za mnie, że oczywiście się zgadzam. Umówiła nas na osiemnastą na przystanku autobusowym. A ja przez cały ten czas nie odezwałam się ani słowem.
Co to były za emocje! Do dziś uważam, że to była najlepsza randka w moim życiu. Mimo że teraz żyję w pięknym miejscu, mam świetną pracę, cudownego partnera, to jednak tamten zachód czerwcowego słońca miał wyjątkowy smak.
Smak budzącej się kobiecości.
Smak pierwszej miłości.
Smak nadziei, że może właśnie kiełkuje coś, co będzie tym osławionym „na zawsze”.
*
– Marta, ma dove cazzo sei?!1 – usłyszałam w słuchawce poirytowany głos Bruno. – Klient wydzwania, że nie ma z tobą kontaktu. Co jest?!
– Bruno… Wybacz… Już do niego jadę. – Słowa mojego faceta w jednej chwili sprowadziły mnie na ziemię.
– Gdzie jesteś?! – powtórzył.
– Niedaleko. Za piętnaście minut powinnam u niego być. Przeproś go ode mnie.
– Ja?! Ja mam go przepraszać?! Chyba żartujesz! Sama to zrobisz! Co się z tobą dzieje?
– Nic… Nic takiego… – wydukałam.
– Dziwnie brzmisz. Wszystko okej? – W końcu się uspokoił.
– Tak. To znaczy… nie…
– Nic nie rozumiem. Dobrze się czujesz?
– Bruno, moja matka nie żyje – wypowiadając na głos te słowa, ponownie poczułam znajomy ból w okolicach brzucha. – Cholera, nie wierzę w to, co właśnie powiedziałam. Moja matka nie żyje… – powtórzyłam, czując wyjątkowo gorzki smak tych słów, i ponownie się rozkleiłam.
Bruno odwołał moje dzisiejsze spotkanie i kazał mi wracać do domu. Tak też zrobiłam.
*
Przez całe popołudnie brzęczały mi w uszach słowa mojej siostry. „Jesteś już dorosła, masz pracę, wspaniałe życie… Chyba stać cię już na to, żeby wreszcie wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje”. A przecież tak naprawdę to od dawna byłam dorosła. Ba! Stało się to dużo szybciej niż w jej przypadku!
Chyba to właśnie ta słynna „dorosłość”, która spadła na mnie tak niespodziewanie, wywołała tę najprostszą i najbardziej pierwotną reakcję. Ucieczkę. Tak, w tym byłam naprawdę dobra.
Miałam wrażenie, że przez całe moje życie przed czymś uciekałam. Najpierw przed problemami, jakie były w rodzinnym domu… Wtedy nie miałam zbyt wielu opcji, więc znikałam w magicznym świecie książek. Może to właśnie one tak mnie „ukształtowały”. To one pozwoliły mi uwierzyć, że kiedyś pojawi się ten słynny książę na białym koniu, który mnie uratuje.
Nie pojawił się. Za to ja nadal uciekałam. Wciąż czekając na to, aż zjawi się ktoś, kto sprawi, że moje życie z dnia na dzień stanie się lepsze.
Pochodziłam z patologicznej rodziny, a to na zawsze zostawia w człowieku pewną rysę. Skazę, którą wydaje ci się, że widzi każdy, kto tylko na ciebie spojrzy. Coś, co sprawia, że przez całe życie czujesz się tak, jakbyś miała napisane na czole „jestem gorsza”. Bo ojciec był pijakiem, bił matkę, aż w końcu zachlał się na śmierć…
Pamiętam dokładnie ten moment. I to uczucie ulgi. To było chwilę po tym, gdy pojawił się Tomek. Ojciec nie wychodził z ciągu przez całą moją ciążę, aż w pewnym momencie jego organizm nie wytrzymał. Ponoć wypił jakiś niesprawdzony bimber. Miałam to gdzieś. Cieszyłam się. To było chore, ale ja naprawdę się ucieszyłam na wieść o jego śmierci. Przynajmniej jeden problem się rozwiązał. I choć innych wciąż było sporo, to jednak wierzyłam, że jakoś sobie z mamą poradzimy. Ale tak się nie stało.
Młody dawał w kość, a ja byłam totalnie rozwalona psychicznie po porodzie… Do tego moja matka… Przez całe życie płakała przez ojca, a gdy ten umarł, zaczęła z niego robić świętego. Czasem miałam wrażenie, jakby brakowało jej piątej klepki.
Teraz wiem, że to było współuzależnienie. Coś, z czego sama do dziś się leczę. Ale w tamtych czasach nikt nie używał takich sformułowań, a tym bardziej nie proponował, by je przepracować. Ba! Mój ojciec nawet nie pozwalał nazywać siebie alkoholikiem. Bo przecież „on to kontrolował”.
Wspomnienia z mojego dzieciństwa przetaczały się przez moją głowę niczym tornado. Siedziałam na piekielnie drogiej kanapie w moim ekskluzywnym włoskim apartamencie i znów czułam się jak ta zagubiona dziewczynka z małej wsi. Nalałam sobie wina do kieliszka i spróbowałam ukoić nerwy. Niestety, ani ten kieliszek, ani żaden z kolejnych nie pomagały w zagłuszeniu tego wszystko, co powróciło niczym najgorszy koszmar.
Od tak wielu lat nie cofałam się już myślami do tych bolesnych doświadczeń, że teraz poczułam się tak, jakby nagle puściła we mnie jakaś tama. Tama, którą budowałam przez tyle czasu, a która okazała się tak niezwykle krucha… Zburzyło ją tylko jedno zdanie…
Moja mama nie żyje.
To zmieniało wszystko. I byłam tym kompletnie przerażona.
1 Marta, gdzie ty, do cholery, jesteś?! (wł.)
2
Po rozmowie z Anką, moją przyjaciółką z dzieciństwa, jedyną osobą z Polski, z którą wciąż utrzymywałam kontakt, poczułam się odrobinę lepiej. Musiałam się wypłakać, wykrzyczeć, a ona jak nikt inny potrafiła ukoić moje nerwy.
Znałyśmy się jak łyse konie. Tylko ona wiedziała o mnie wszystko. Tylko przy niej nie musiałam niczego udawać. Tylko ona zawsze starała się mnie zrozumieć, nie oceniając tego, co robię. Zawsze była przy mnie, na dobre i złe, pokazując, że to, co z pozoru „złe”, czasem może okazać się tym, czego najbardziej potrzebujemy. I tak też starała się przedstawić mi tę sytuację.
Dla mnie było jednak za wcześnie na takie analizy. Śmierć mamy bolała. Bolały mnie wszystkie niewypowiedziane przez lata słowa. Bolało mnie to, że nie zdążyłam się z nią pożegnać, podziękować… Że nigdy nie usłyszałam od niej, iż jest ze mnie dumna. I że już nigdy nie będę miała okazji spojrzeć w jej smutne oczy.
Tak, zawsze miała smutne oczy. Nawet gdy się uśmiechała.
Nasza więź była specyficzna. Moja siostra od ósmego roku życia wychowywała się w Warszawie. Mama „oddała ją” swojej bezdzietnej siostrze, bo Dominika była oczkiem w jej głowie. Zawsze taka grzeczna i mądra… W mieście miała mieć perspektywy na lepszą przyszłość. Zabawne, że to właśnie ona skończyła jako kura domowa.
Ja byłam wpadką. Matka nie chciała mieć więcej dzieci. Ojciec był pijakiem, nie było pieniędzy… Ale, niestety, w tamtych czasach kobiety nie miały zbyt wiele do powiedzenia. Któregoś wieczoru ojciec „przyszedł po swoje”. Dzisiaj nazwalibyśmy to gwałtem. Wtedy to był „obowiązek małżeński”. Do dziś pamiętam odgłosy tych „obowiązków” dobiegające z sypialni rodziców, gdy byłam mała. Pamiętam, jak za każdym razem mama później płakała cichutko w kuchni…
To wtedy powiedziałam sobie, że nigdy nie podzielę jej losu. Nigdy się nie zakocham. Nigdy nie zwiążę z żadnym facetem. Nienawidziłam ojca. A mimo to podświadomie chciałam zwrócić na siebie jego uwagę. Z naiwnością dziecka wierzyłam, że jak będę miała dobre stopnie, wygram konkurs recytatorski czy będę najlepsza w biegu na czterysta metrów, to on może się zmieni. Doceni to, co ma. Może nawet mnie pokocha… Boże, jaka ja byłam naiwna.
I choć z jednej strony nienawidziłam mężczyzn, to z drugiej rozpaczliwie pragnęłam, by pojawił się „ten, który mnie uratuje”. I wtedy w moim życiu pojawił się Oskar. Był dla mnie jak dar od niebios. Przystojny (jeśli można tak powiedzieć o nastolatku), kulturalny, bogaty, z dobrego domu. Tak bardzo różnił się od wszystkich moich kolegów ze szkoły. Nie mogłam uwierzyć, że zwrócił na mnie uwagę, na taką zwyczajną dziewczynę, z patologicznej rodziny…
*
– No nic, czas spojrzeć prawdzie w oczy. Muszę mu wreszcie powiedzieć o wszystkim… – westchnęłam do siebie.
Tak, mój partner, a równocześnie szef, wciąż niewiele wiedział o mojej przeszłości. Gdy mnie poznał, byłam już zadbaną businesswoman ze specyficznym akcentem. Lubiłam siebie w tej roli. Piękne ubrania, ładne mieszkanie w Rzymie, egzotyczne wakacje… Ciekawe, co ojciec by powiedział, gdyby mógł zobaczyć, jak daleko zaszłam.
Czasem się zastanawiałam, czy robię to wszystko dla siebie, czy może po to, by coś udowodnić mojej rodzinie albo ludziom ze wsi, którzy przez tyle czasu wytykali mnie palcami. To jednak nie był moment, żeby się nad tym zastanawiać. Tego wieczoru czekała mnie ciężka rozmowa i nie wiedziałam, jak mam się za nią zabrać.
*
– Ciao, amore! Come stai?2 – Bruno z czułością pocałował mnie w czoło i usiadł obok mnie.
– Bywało lepiej – odparłam zgodnie z prawdą.
– Tak mi przykro. Liczyłem, że w końcu poznam twoją mamę… Mogę ci jakoś pomóc?
– Potrzebuję wolnego. Chyba nieco dłuższego niż zwykle.
– Jasne. Nie ma nawet o czym mówić. Pytałem jako twój partner, nie jako szef.
– Bruno… My… Musimy porozmawiać. – Podciągnęłam kolana pod brodę i otuliłam je ramionami.
– Chcesz wyjechać do Polski na jakiś czas? Jasne, rozumiem. Nie ma najmniejszego problemu. Postaram się do ciebie szybko dołączyć, ale sama wiesz, jaki mamy teraz bałagan w firmie. – Podrapał się nerwowo po głowie. – Kiedy jest pogrzeb?
– Za trzy dni. Ale spokojnie, nie musisz na niego przyjeżdżać. Chyba nawet wolałabym być tam sama. Moja rodzina jest dość… specyficzna. Poza tym nie widziałam się z nimi tyle lat…
– Rozumiem – odpowiedział lekko rozczarowany.
– Bruno, to nie tak.
– A jak? Wstydzisz się mnie? Jesteśmy razem od trzech lat. Przez ten czas ani razu nie byłaś w Polsce, nie znam twojej rodziny, przyjaciół… Myślałem, że traktujesz nasz związek poważnie, ale skoro nie chcesz mnie mieć przy swoim boku nawet w takiej chwili… Nie wiem, czasem mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz. Kto wie, może nawet masz w Polsce męża…
– O czym ty mówisz?!
– Nie wiem! Marta, ja nic nie wiem! Nic nie wiem o tobie! Wiem tylko tyle, że jesteś świetna w marketingu i że mieszkasz we Włoszech od kilkunastu lat. Że zaczynałaś na zmywaku i zrobiłaś zawrotną karierę. Jesteś niezależna, zaradna, pewna siebie i niesamowicie silna. Tyle wiem. Nie uważasz, że to jednak trochę za mało?
– Przesadzasz. Mieszkamy razem nie od dziś. Znasz mnie lepiej niż…
– Niż kto? Bo wiem, z jakim sosem lubisz jeść makaron? Wiem, jaki jest twój ulubiony serial? Marta, ja naprawdę się staram. Od dawna próbuję jakoś przebić się przez tę twoją zbroję, ale ty…
– Nie dopuszczam cię do prawdziwej mnie – wyrecytowałam to, co powtarzał mi nie od dziś.
– Chociaż tyle, że sama to przyznajesz.
– Masz rację. I chyba właśnie o tym chciałam dziś z tobą porozmawiać. Bo widzisz… Jest coś, o czym nie wiesz. Bruno… Ja… Ja mam syna.
*
Pokrótce opowiedziałam mu o mojej pierwszej miłości. O tym, jaka byłam zakochana i jak pewnego dnia zauważyłam, że okres mi się spóźnia. Miałam piętnaście lat i byłam przerażona. Bałam się o siebie, o moją przyszłość, a przede wszystkim o to, jak zareagują rodzice. Byłam wściekła na siebie i na Oskara. Wiedziałam, że dla mojej mamy to będzie ogromny cios. Ona tak bardzo we mnie wierzyła. Tak bardzo pragnęła, żebym miała lepsze życie niż ona. Po cichu liczyła na to, że Dominika mi pomoże i któregoś dnia zabierze do Warszawy… A tu bach! W sekundzie moja przyszłość rozpadła się jak domek z kart. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
To był koszmar. Przez jakiś czas ukrywałam to przed wszystkimi, aż do pamiętnej lekcji WF-u, podczas której zasłabłam. I wtedy się zaczęło. Ojciec mnie pobił, matka płakała przez tydzień, w szkole i na wsi wytykali mnie palcami, a Oskar… No cóż… Przestał się odzywać.
Po jakimś czasie dowiedziałam się od sprzedawczyni z naszego sklepu, że rodzice wysłali go do szkoły z internatem. W Gdańsku. Bo przecież dalej się nie dało…
Jego rodzice, a potem on, zawsze na czas płacili alimenty. Oczywiście musiałam poddać się badaniom, bo „przecież taka dziewucha jak ja mogła zaciążyć z każdym”. Dokładnie pamiętam ten moment, gdy te słowa padły z ust jego matki.
Przez wiele lat miałam nadzieję, że może Oskar się ze mną skontaktuje, ale nigdy tego nie zrobił. Nigdy. Taka to była ta wielka miłość… Cóż, „było miło, ale się skończyło” – jak to mawiała moja babcia.
Była cudowną kobietą. I chyba jedyną osobą, która w tamtym czasie stanęła po mojej stronie. Wiedziała, jakie jest życie, i powtarzała, że to nie koniec świata i że ode mnie zależy, co będzie dalej. Zawsze mówiła, że poddać się jest najłatwiej, ale prawdziwe życie jest wtedy, kiedy decydujemy się podnieść rękawicę. Że to właśnie wtedy możemy poczuć esencję naszego istnienia. Że to ta walka, ta chęć życia, którą mamy w sobie, jest siłą, która może odmienić nasz los.
Babcia z ogromnym bólem patrzyła na moją mamę. Widziała, że ona już dawno się poddała. Nie walczyła ani o siebie, ani o mnie. Podporządkowała się temu, co przyniosło jej życie, bo tak było łatwiej. Walka wiązała się z ryzykiem, ze strachem, z niewiadomą. A ona sama chyba nigdy nie uwierzyła w to, że mogłoby ją czekać coś dobrego. Dziś nazwalibyśmy to „syndromem ofiary”, wtedy… taki żywot wybierała większość kobiet. Jak dobrze, że te czasy mamy już za sobą.
*
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – Bruno spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Bo to wszystko, cała ta moja historia… Bruno, ty jesteś eleganckim facetem, z dobrego domu, kulturalnym… Jak byś zareagował, gdybym na pierwszym spotkaniu powiedziała ci, że mój ojciec był alkoholikiem?
– A co to ma do rzeczy? Przecież to, że on był alkoholikiem, to jego problem, jego słabość. To nie świadczy o tobie, tylko o nim.
– Tak ci się tylko wydaje. Ja do dziś… Zresztą szkoda gadać. Tak czy inaczej, patologiczna rodzina, dziecko w wieku kilkunastu lat, brak wykształcenia…
– Dobrze wiesz, że w dzisiejszych czasach bardziej liczą się umiejętności, doświadczenie i siła przebicia, a tego nigdy ci nie brakowało.
– Tak, wiem, ale uwierz mi, nie było mi łatwo. Wiele mnie kosztowało, by stać się tą osobą, którą jestem dzisiaj, ale w środku… – Nagle załamał mi się głos.
– W środku dalej jesteś „tamtą dziewczyną”?
– Czasem. Choć staram się do tego nie wracać.
– W każdym razie, kurde, Marta, dziecko… – Przesunął nerwowo dłonią po swojej twarzy.
– No właśnie. Widzisz, na początku myślałam, że trochę zarobię we Włoszech, a potem wrócę do domu. Ale spodobało mi się tu. Ten wasz zupełnie inny styl życia, sam fakt, że mogłam zacząć od zera, mogłam być inną osobą, bez żadnych „łatek” i bycia ocenianą… Wreszcie poczułam, że wszystko jest w moich rękach, i patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, myślę, że wykorzystałam ten czas najlepiej, jak potrafiłam.
– Widujesz się z nim?
– Z Tomkiem?
– Z twoim synem… tak.
– Nie. Od kilku lat go nie widziałam. Mama zajęła się jego wychowaniem. Całkiem nieźle im się żyło. Ojciec Tomka płaci alimenty, ja też przesyłam im pieniądze. Na początku starałam się go odwiedzać, ale… Co tu dużo mówić, nie mam pojęcia o dzieciach. Nie ma między nami żadnej więzi. Tak naprawdę ja nic o nim nie wiem, poza tym, że ma piętnaście lat i lubi piłkę nożną. Szczerze mówiąc, jestem totalnie przerażona tym, co teraz będzie. Ja… Ja nie nadaję się na matkę. Nawet samo to słowo ciężko przechodzi mi przez gardło. Widzisz, ja zupełnie nie czuję się matką. Nigdy się nią nie czułam i chyba nigdy nią nie byłam.
– Zaskoczyłaś mnie… – powiedział po chwili. Wstał, wziął szklankę i nalał sobie odrobinę whiskey.
– Wiem. I wiem też, że nie lubisz dzieci. Zresztą tak jak ja… Tomek, co prawda, jest już nastolatkiem, ale to chyba jeszcze gorzej… Nie wiem, co robić. Nie chcę przenosić się do Polski. Z drugiej strony trudno mi sobie wyobrazić, żeby on miał się przeprowadzić tutaj. Nie zna przecież języka, tam ma przyjaciół i całe swoje życie…
– Spokojnie, spokojnie… Nie wybiegajmy tak bardzo w przyszłość. Jesteśmy w tym razem. Znajdziemy jakieś rozwiązanie, które będzie dobre dla obu stron – mówiąc to, objął mnie ramieniem. – Zobaczysz, wszystko się jakoś poukłada.
– Poważnie? – Łzy napłynęły mi do oczu.
– No a co? Myślałaś, że cię zostawię z tym wszystkim samą? Za kogo ty mnie masz? Marta, kocham cię, a to, co mi powiedziałaś, niczego nie zmienia. Cieszę się, że paradoksalnie ta sytuacja sprawiła, iż udało mi się przebić nieco przez tę twoją skorupę.
– Jesteś niesamowitym facetem, wiesz?
– Wiem. A ty bardzo silną kobietą. I ogromnie cię za to podziwiam. – Uniósł dłonią mój podbródek i delikatnie mnie pocałował.
*
– Dobra, trzeba ci poszukać jakichś biletów do Polski. Na pewno nie chcesz, żebym przyjechał na pogrzeb?
– Nie. Przepraszam cię, ale… Moja siostra jest na mnie wściekła. Reszta rodziny raczej też nie czeka na mnie z otwartymi ramionami. Muszę to jakoś poukładać. Tyle lat zwlekałam, żeby się z tym zmierzyć… Wolałabym, żebyś się pojawił, jak już odrobinę to wszystko ogarnę.
– Jak sobie życzysz, księżniczko. Ale pamiętaj, jedno twoje słowo i jestem w samolocie.
– Wiem. Dziękuję ci. Kocham cię.
– A ja ciebie!
2 Witaj, kochanie! Jak się masz? (wł.)
3
– No niemożliwe… Nasza Włoszka przyjechała… – prychnęła na mój widok ciotka, gdy tylko wysiadłam z samochodu.
– Szok, prawda? Przyjechać na pogrzeb własnej matki to w Polsce nie do pomyślenia, co? – odparłam cynicznie.
– W Polsce nie do pomyślenia jest to, żeby przez tyle lat zrzucać na matkę swoje obowiązki! Nie interesować się niczym! Pokazywać wszystkim na tych fejsbukach czy gdzie tam, jak to ci się pięknie żyje… A teraz przyjeżdżasz tu jak gdyby nigdy nic, i co? Myślisz, że ktoś uwierzy w twoje łzy? W dupie miałaś matkę, syna i całą rodzinę! – wyrzuciła na jednym oddechu.
Dokładnie takiego powitania się spodziewałam. Wiadomo, typowa polska katolicka rodzina. Miłosierdzie i współczucie zawsze na pierwszym miejscu.
W mojej głowie kotłowało się od myśli, które miałam ochotę jej wykrzyczeć, ale wiedziałam, że to nie jest dobry moment. Zacisnęłam więc zęby i bez słowa weszłam do domu. Mojego rodzinnego domu.
Na szczęście w naszej wsi odeszli już od zwyczaju „żegnania” bliskich w ich miejscu zamieszkania, bo szczerze powiedziawszy, do dziś miałam traumę po tym, jak musiałam patrzeć na trumnę z babcią wystawioną przez długie godziny na widok rodziny i sąsiadów. Nie rozumiałam tej tradycji. Nie wyobrażam sobie, żeby po mojej śmierci sąsiadki miały przychodzić i gadać jakieś głupoty nad ciałem, w którym mnie już przecież nie będzie. Aż się wzdrygnęłam na samą myśl.
Wiedziałam, że to nie będzie łatwy dzień. Miałam świadomość, że większość mojej rodziny ocenia mnie dokładnie tak jak ciotka. Ale co oni właściwie o mnie wiedzieli? Owszem, nie mieliśmy kontaktu od wielu lat, i tak, popełniłam wiele błędów, ale kim oni byli, żeby mnie oceniać? Skąd wiedzieli, co działo się w tym czasie w moim sercu i mojej głowie? Skąd mieli pewność, że zostawienie syna było dla mnie łatwe? Skąd mogli wiedzieć, co poczułam na wieść o śmierci matki?
Najłatwiej było przyjąć, że skoro wyjechałam, to znaczy, że miałam to gdzieś. Najprościej było przykleić mi etykietkę gówniary, która narobiła kłopotów i uciekła w poszukiwaniu lepszego życia, a gdy je znalazła, to odcięła się od rodziny, żeby nie psuć swojego wizerunku.
Ale prawda była zupełnie inna. Ja to wiedziałam. Ale nie miałam ochoty tłumaczyć się przed nikim. Byłam dorosła. Okej, nie byłam idealna, ale nikt z nich taki nie był. Tak, w pewnym momencie urwałam kontakt z matką, bo to wszystko stało się dla mnie okrutnie trudne… Za każdym razem, gdy z nią rozmawiałam, czułam ogromne wyrzuty sumienia, czułam, że powinnam coś zrobić, wrócić, ale sama myśl o tym totalnie mnie przytłaczała. Mój syn nie chciał mnie znać i trudno było mu się dziwić. To wszystko było skomplikowane.
Wiedziałam, że kiedyś przyjdzie mi się z tym zmierzyć. Wierzyłam mocno, że gdy się to stanie, będę gotowa. Teraz jednak czułam się tak, jakbym znów była tą zagubioną nastolatką, którą wszyscy wytykają palcami. Nastolatką, którą zaraz miał czekać sąd ostateczny. Tyle że sądzić nie miał miłosierny Bóg, ale moja rodzina. Pełna uprzedzeń i pretensji.
– O, jesteś… – powiedziała bez przesadnego entuzjazmu Dominika, wstawiając wodę na herbatę.
– Tak, przyleciałam porannym samolotem… – Zdjęłam skórzaną kurtkę i powiesiłam ją w przedpokoju. Obok marynarki należącej do mamy. Na jej widok odruchowo się uśmiechnęłam. Wzięłam ją do ręki i poczułam znajomy zapach. Moje oczy momentalnie wypełniły się łzami. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę już jej z nami nie ma. Że już nigdy nie powiem jej tego wszystkiego, co przez te lata…
– Pomożesz mi?! – zawołała z kuchni moja siostra.
– Tak, jasne… – Otarłam łzy i poszłam się z nią przywitać.
Nic się nie zmieniła. Dalej była niesamowicie piękna i zadbana. Miała w sobie coś, czego zazdrościło jej wiele kobiet. Jakiś taki wewnętrzny magnetyzm, który od zawsze przyciągał do niej ludzi. Była mądra, silna, dawało się wyczuć, że zna swoją wartość, ale nie była przy tym wyniosła. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że pomimo świetnie zapowiadającej się kariery wybrała życie żony i matki.
– Kopę lat, co? – Wykrzywiła usta w sztucznym uśmiechu, całując mnie w policzek.
– O tak… – odparłam, rozglądając się po pokoju.
– Szukasz Tomka?
– Mhm… – przytaknęłam niepewnie. – Jest w domu?
– Nie. Adam pojechał odebrać go z piłki.
– Z piłki? Dzisiaj? W dzień pogrzebu?
– Tak, twój syn to zapalony piłkarz, zresztą sama się przekonasz. – Uśmiechnęła się. – Na ile zostajesz?
– Nie wiem. Nie kupiłam jeszcze biletu powrotnego.
– Zamieszkasz tutaj?
– Tutaj? Nie, nie wiem… – Nie byłam gotowa na to pytanie. – Na razie jestem w hotelu, nie wiedziałam, jak to wszystko ogarnąć…
– To twój dom. Teraz będzie stał pusty, więc jeśli tylko warunki ci odpowiadają…
– Daj spokój. Naprawdę? Nawet dzisiaj mi nie odpuścisz?!
– Ale ja nie miałam nic złego na myśli. Obserwuję cię na Instagramie, choć sama przyznasz, że to dość zabawny sposób na utrzymywanie relacji z siostrą. W każdym razie wiem, jak wygląda teraz twoja codzienność. Stary dom na zabitej dechami wsi raczej nie bardzo do niej pasuje.
– Myślisz, że wiesz, jak wygląda moja codzienność? Zabawne…
– Dobra, Marta, dajmy spokój. To nie jest dzień na takie rozmowy. Za chwilę zjedzie się rodzina, choć, jak widziałaś, jej najwspanialsze elementy już są pod domem. Pokroisz ciasto? Wypijemy kawę przed mszą, a potem będzie obiad…
– Pomóc ci coś przygotować?
– Nie, zamówiłam catering.
– Ty?!
– A co? Myślisz, że miałam czas i ochotę na to, żeby jeszcze gotować? – Wzruszyła ramionami. – Ach, no tak… Zapomniałam. Jesteś jedną z tych, która uważa, że jak kobieta nie pracuje zawodowo, to tylko leży i pachnie. Wybacz, ale cię rozczaruję. Mam trójkę dzieci, męża, od kilku dni jeszcze siostrzeńca… Musiałam załatwić wszystko, co związane z pogrzebem, i ogarnąć ten dom, bo jeszcze dwa dni temu wyglądał jak pobojowisko. A do tego, wyobraź sobie, jestem też kobietą, która kilka dni temu straciła matkę. Matkę, która przez ostatnie lata była jej przyjaciółką, powierniczką i wsparciem… – Nagle jej głos się załamał.
– Masz jeszcze mnie… – odpowiedziałam odruchowo, chwytając ją za rękę.
– Ta… – burknęła. – Ciebie… Na ile tym razem? Dwa dni? Tydzień? Szybko ci się znudzi. Pytanie, co będzie z Tomkiem. Ale to też nie temat na dziś. Pokrój to pierdolone ciasto. – Wytarła łzy, wstała i podeszła do okna.
Tak bardzo przypominała mi mamę. Taką, jaka była w latach młodości. I nawet ten smutek, który dziś widziałam w jej oczach, był jakiś znajomy.
– Przyjechali – dodała po chwili. – Mam nadzieję, że jesteś na to gotowa.
*
Tomek wszedł do domu w ubłoconym stroju sportowym. Dominika zrugała go jak typowa matka, wrzeszcząc, żeby szybko się umył i przebrał. Zapanował specyficzny harmider, za którym jakaś część mnie chyba odrobinę tęskniła.
– Już! – rzucił od niechcenia mój syn, po czym spojrzał na mnie.
Zamarłam.
Chciałam coś powiedzieć. Przywitać się, ale… Co można powiedzieć w takiej sytuacji?
Tomek nawet nie zareagował. Jego mina była całkowicie obojętna. Odwrócił się na pięcie i poszedł do łazienki.
Zabolało.
Nie wiem, czego właściwie się spodziewałam. Że rzuci mi się na szyję, krzycząc: „Mamo, tęskniłem!”? Przecież dla niego byłam obcą osobą.
Chociaż nie. Gorzej! Byłam kobietą, która go zostawiła, która go nie chciała, która uciekła i nigdy nie wróciła. Aż do dziś.
– Wyrósł, co? – Dominika wyrwała mnie z kołowrotka myśli.
– Tak… Jest taki podobny do…
– Do naszego ojca. Dramat, co nie? Ze wszystkich osób w tej rodzinie musiał odziedziczyć wygląd akurat po nim. – Pokiwała głową z politowaniem.
– Ale ma też coś z Oskara. Nie wiem… W jego spojrzeniu było coś takiego… – Zamyśliłam się.
– Oskar? Tyle lat go nie widziałam… Ciekawe, jak potoczyły się jego losy. – Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Ciekawe.
– Biedny ten nasz Tomek. Mieć dwoje zdrowych rodziców i wychowywać się z babką… Swoją drogą, wy to naprawdę byliście siebie warci.
– Dominika, błagam cię. – Czułam, jak w moim gardle rośnie coraz większa gula.
– Wybacz… Po prostu… Dobra, nieważne. Nie powinnam. – Machnęła ręką.
– Ja naprawdę wszystko rozumiem i wiem, że masz prawo czuć frustrację, masz prawo się nade mną znęcać, ale czy możemy to jednak przełożyć na jutro? Dziś jest cholernie ciężki dzień. Dla nas wszystkich.
– Dla Tomka to chyba największy koszmar. I myślę, że na tym powinnyśmy się skupić.
– I w tym jednym się zgadzamy.
*
To było trudniejsze doświadczenie, niż myślałam. Na widok trumny, w której była moja matka…
To było tak surrealistyczne…
Cały czas miałam wrażenie, jakby to się nie działo naprawdę. Jakby za chwilę miała do mnie podejść, przytulić się i powiedzieć, że to był jedynie zły sen. Dokładnie tak, jak robiła to, gdy byłam mała.
Tak wiele razem przeszłyśmy. Tak długo zmagałyśmy się z koszmarem, jakim było życie z moim ojcem. Czułam, że ją zawiodłam. Że zostawiłam ją z moim „problemem”, wtedy gdy w końcu mogła odpocząć, zacząć normalnie żyć. Nie wiem, jak to się stało. Gdy wyjeżdżałam, naprawdę wierzyłam w to, że niebawem wrócę. Ale we Włoszech wszystko potoczyło się tak szybko. Praca, nowi znajomi, szkolenia, kursy… Zachłysnęłam się tym wielkim światem, który był tak odległy od mojego dotychczasowego życia.
W pewnym momencie już nawet zaczęłam mieć problem z tym, żeby poprawnie mówić po polsku. Odcięłam się od rodziny, znajomych. Nie chciałam spotykać się z Polakami mieszkającymi we Włoszech. Moje nowe życie było lepsze, łatwiejsze. Tu nikt mnie nie oceniał. Zapracowałam sobie na swoją pozycję i mogłam świadomie kształtować swój wizerunek. W pewnym momencie maska, którą założyłam, wyjeżdżając do Rzymu, stała się mną. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Byłam pewna, że kocham moje życie. Że nie zamieniłabym go na nic innego. Że to byłam prawdziwa ja. Ale teraz… Gdy siedziałam w kościele, tuż za drewnianym „kufrem”, w którym znajdowało się ciało kobiety, którą kochałam przecież najmocniej na świecie, a która odeszła, nie mając o tym pojęcia, poczułam, jak moje serce zaczyna pękać. Jak cała ta moja maska z hukiem opada na kamienną podłogę starej świątyni. Nagle dotarło do mnie, co ja właściwie zrobiłam. Jak bardzo się pogubiłam. Jak bardzo odeszłam od tego, kim jestem. Jak bardzo wszystkich zawiodłam…
Łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach, a moje serce biło coraz szybciej. Miałam wrażenie, jakby chciało wyskoczyć z mojej piersi. Czułam się tak, jakby coś mnie rozrywało od środka. Pragnęłam stamtąd uciec, zaszyć się gdzieś, krzyczeć z całych sił i płakać…
– Masz – usłyszałam nagle cichy głos mojego syna. Podał mi opakowanie chusteczek higienicznych i odwrócił wzrok.
Głos MOJEGO SYNA.
Mojego syna, który był dla mojej mamy całym światem. Syna, który miał już piętnaście lat. Dokładnie tyle, ile miałam ja, gdy dowiedziałam się o tym, że on pojawi się na świecie.
Tomek powoli stawał się mężczyzną, choć w moich oczach przecież wciąż był dzieckiem. Dziś z pewnością cierpiał dwa razy bardziej ode mnie. To ja powinnam go pocieszać i otoczyć opieką. A tymczasem to on, w ten najprostszy sposób, chciał pomóc mnie, a równocześnie swoją obecnością roztaczał wokół siebie przedziwny spokój.
Wytarłam oczy i spojrzałam na niego w całkowicie inny sposób. Tak wiele czasu straciłam. Nic o nim nie wiedziałam. Ale chyba po raz pierwszy poczułam, że… jest częścią mnie. Że może to wszystko jeszcze da się naprawić. Że może jeszcze nie jest za późno…
*
Po uroczystości Tomek poprosił Dominikę, żebyśmy poszli do domu bez niego. Chciał jeszcze zostać na cmentarzu. Zabolało mnie, że zwrócił się z tym do niej, a nie do mnie, choć w tej sytuacji to przecież było zrozumiałe.
Chcąc uniknąć kolejnych nieprzyjemnych przytyków ze strony mojej rodziny, zostałam w kuchni i pomagałam siostrze w wydaniu obiadu. Oczywiście musiałyśmy zrobić to tak, żeby nikt nie zauważył, iż posiłek był zamówiony, bo jak wyjaśniła Dominika: „w tej rodzinie to by nie przeszło”. Widać nie tylko ja nie do końca radziłam sobie z byciem ocenianą.
Uśmiechnęłam się pod nosem, bo po raz pierwszy tego dnia poczułam, że jednak coś nas z siostrą łączy. Wspólna obiadowa konspiracja mogła być krokiem do nawet niewielkiego odbudowania naszej relacji.
Ciotki wychwalały ją pod niebiosa, gdy pytały o przepis na pieczeń i ciasto. Dominika kłamała jak z nut, uśmiechając się przy tym sztucznie i zgrywając idealną panią domu. Ewidentnie to nie był pierwszy raz, gdy odgrywała tę rolę. Co jakiś czas wymieniałyśmy porozumiewawcze spojrzenia. To było miłe. Tak, to był ten moment, kiedy poczułam, że znów jestem w domu.
Po powrocie z cmentarza Tomek zamknął się w swoim pokoju. Nie chciał nawet zjeść obiadu i chyba żadne z nas nie czuło się na siłach, żeby go do tego zmusić. Widać było, jak wiele kosztowało go to popołudnie. Adam zajrzał do niego na moment, po czym potwierdził, że będzie lepiej, jeśli zostawimy go samego.
Cieszyłam się, że Tomek ma dobrą relację z mężem Dominiki. Przez te wszystkie lata martwiłam się, że mój syn wychowuje się bez „męskiego” wzorca. Ale jak się okazało, Tomek spędzał z nim sporo czasu. Ponoć miał też wyjątkowo dobrą relację ze swoim trenerem od piłki. Odetchnęłam z ulgą, gdy dowiedziałam się od siostry, jak dobrze sobie radzi. Oczywiście wchodził w okres buntu, czasem miał problemy w szkole, ale tak to już bywa z nastolatkami.
Zaskoczyło mnie to, że dziś zobaczyłam w nim mężczyznę. To, jak zachowywał się w kościele, to, że przy ludziach starał się udawać twardego tylko po to, żeby potem w samotności przeżywać swój ból… Byłam dumna, że mama przekazała mu to, co powtarzałyśmy sobie od lat: że emocje trzeba z siebie wyrzucić, że nie wolno ich tłamsić. Choć wiem, jak wiele sama musiała przejść, by się tego nauczyć.
*
Redakcja: Barbara Wrona Korekta: Olga Smolec-KmochProjekt okładki: Tomasz BiernatSkład: Tomasz Biernat
Spis treści
1
2
3