Tak chciał los - Katarzyna Świderska - ebook + książka

Tak chciał los ebook

Świderska Katarzyna

0,0

Opis

Czy w życiu można wyczerpać limit nieszczęść? Dominika nie raz się nad tym zastanawiała. Niespełna trzydziestoletnia malarka zdążyła już pochować matkę, toczyć spory z ojcem alkoholikiem, wyjść za mąż, owdowieć i doprowadzić na skraj bankructwa własną galerię sztuki.

 

Piotr również znalazł się w trudnym położeniu. Żona porzuciła go z dnia na dzień, pozostawiając mu pod opieką siedmioletnią córkę. Mężczyzna, nie wiedząc, co począć, jedzie odwiedzić matkę, która od jakiegoś czasu mieszka na Suwalszczyźnie.

 

Jak poznanie się tej dwójki wpłynie na jej życie? Czy przerwie pasmo nieszczęść, które dotyka Dominikę? Czy pomoże Piotrowi ponownie stanąć na nogi? A przede wszystkim… czy będą gotowi obdarzyć się uczuciem?

 

Tak chciał los jest historią o samotności, trudnych relacjach rodzinnych i odnalezieniu się w rzeczywistości po stracie ukochanej osoby. Jednocześnie pokazuje, że każdy zasługuje na szczęście, które prędzej czy później zapuka do drzwi, dając nadzieję na upragniony happy end.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 361

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

Błękit jego oczu

Do odkochania jeden krok

Pod niebem Hiszpanii

Tak chciał los

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Katarzyna Świderska, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Gordon Johnson z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

E-book zgodny z dyrektywą o dostępności cyfrowej WCAG 2.2

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-908-1

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Rozdział 49

Już Cię nie ma w moim życiu, ale wiem, że byłabyś moją najwierniejszą czytelniczkąTo dla ciebie, BabciuSpokojnych snów

Musimy się nauczyć tracić.Musimy być świadomi tego, że bez względu na to, co zdobywamy, wcześniej czy później to tracimy.

Albert Espinosa

Rozdział 1

Cisza.

Z oddali dobiega niemal bezgłośne cykanie zegara. W pokoju czuć zapach lawendy; suchy bukiet kwiatów leży na parapecie przepasany cienkim, białym sznurkiem. Światła są zgaszone, tylko poblask ulicznej latarni stara się wedrzeć do środka. Drzewa za oknem, smagane czule wiatrem, delikatnie kołyszą się w jego rytmie.

Można by tak stać w milczeniu, napawając się spokojem bezgwiezdnej nocy.

Ciszę rozrywa nagle alarm stojącego przy ulicy samochodu. Jezdnia rozbłyska pomarańczowymi światłami, które migają zawzięcie, starając się odstraszyć niewidzialnego wroga. Dominika podąża wzrokiem za dźwiękiem i zauważa niewielkiego, łaciatego dachowca, który ucieka od hałasu, jak złodziej, który nie chce zostać przyłapany na rabunku.

– Ale mnie nastraszyłeś. – Uśmiecha się przez szybę, a jej słowa odbijają się o grubą taflę szkła.

Kot skrywa się w mroku nocy, a wtedy dziewczyna dostrzega coś jeszcze. Jakiś ciemny kształt. Coś leży w bezruchu. Jakaś postać…

Człowiek.

Może potrzebuje pomocy…

Wbiega do przedpokoju i narzuciwszy wiszącą przy drzwiach wyjściowych bluzę, wypada na zewnątrz. W tym samym momencie chłodny wiatr wtapia w jej skórę dziesiątki cienkich igiełek. Podbiega do zaparkowanego pod ogrodzeniem auta. Obok niego leży mężczyzna, w dziwnie nienaturalnej pozycji. Dziewczyna splata ręce na piersiach i rozgląda się dookoła po opustoszałej ulicy. Z każdym krokiem czuje znajome, narastające uczucie niepokoju.

– Halo, proszę pana…

Mężczyzna nie reaguje. Dominika kuca, chwyta go za ramię i delikatnie przekręca na wznak.

W tym samym momencie z jej ust wydobywa się krzyk. Rozpaczliwe, przeszywające wycie.

Czuła, jak po czole spływa jej kropla potu. Usiadła gwałtownie na łóżku, łapczywie chwytając powietrze. Koszmar, który od trzech lat nawiedzał ją w snach, powrócił tej nocy ze zdwojoną siłą. Na ułamek sekundy oślepiło ją zapalone światło.

– Dominiko, wszystko w porządku? Słyszałem twój krzyk.

W drzwiach stanął ojciec wsparty na lasce.

– Tak, tato, możesz wrócić do siebie – powiedziała uspokajająco, starając się ukryć drżenie ciała.

– Znów ten sam sen?

Mężczyzna spróbował pogładzić ją po głowie. Odepchnęła jego rękę i szczelnie przykryła się kocem.

– Dobranoc, tato.

W pokoju ponownie zapadł mrok.

Rano po nocnym koszmarze nie pozostał ślad. Przyzwyczaiła się do tych snów i potrafiła przejść nad nimi do porządku dziennego. Przeciągnęła się leniwie na materacu i spojrzała w stronę okna. Promienie słońca wdarły się do wnętrza, zwiastując piękny dzień. Przekręciła się na bok i zerknęła na zegarek, a jej ciało zesztywniało. Zerwała się z łóżka i chwyciła leżący na stoliku telefon. Z przerażeniem patrzyła na ikonkę trzech nieodebranych połączeń. Nerwowo wybrała numer.

– Pani Iwonko, przepraszam najmocniej! Zaspałam – powiedziała.

Po drugiej stronie usłyszała niezadowolone westchnienie.

– Rozumiem, że czasem się tak zdarza. Ale to ty chciałaś wczoraj dłużej zostać w galerii. Trzeba było zostawić mi klucze pod wycieraczką. Albo chociaż zatelefonować i przełożyć godzinę otwarcia.

– Wiem, nawaliłam. Miałam kiepską noc.

– Mam swoje lata – prychnęła głośno zirytowana. – To ty przekonywałaś mnie, że potrzebujesz pomocy. Że nie dajesz sobie rady w galerii. Zgodziłam się zostać ze względu na pamięć po Janie. Ale miarka się przebrała. Jest piątek rano, powinnam w spokoju parzyć sobie herbatę w domu, a zamiast tego stoję pod zamkniętymi drzwiami, wyczekując, aż raczysz się pojawić.

Dominika zdążyła już wskoczyć w spodnie, narzucić bawełnianą koszulkę i była gotowa do wyjścia.

– Przepraszam! To się już więcej nie powtórzy – zapewniała, zbiegając po schodach. – Za chwilę…

– Za chwilę to ja będę w domu – weszła jej w słowo. – Odchodzę. Radź sobie sama.

I nie czekając na odpowiedź, przerwała rozmowę.

Dominika przystanęła, wpatrując się w telefon. Cholera jasna! Zacisnęła pięści w złości. Jutro otwarcie wystawy, dzisiaj miała zaplanowanych kilka spraw na mieście, a bez pani Iwony trudno będzie się wyrwać.

Z kuchni dobiegł ją brzdęk naczyń. Poczuła gorzki zapach kawy. Nie miała ochoty rozmawiać z ojcem, więc zgarnęła klucze z haczyka w ścianie i szybko wyszła z domu.

Gdy przechodziła przez ogród, jej uwagę rozproszył widok wysokiego bzu, którego słodki zapach przyjemnie otulał okolicę. Zatrzymała się na chwilę przy obsypanym fioletowymi kwiatkami drzewie i przymknęła oczy, zaciągając się przyjemnym aromatem.

Musiała uspokoić nerwy. Czy chociaż jeden dzień nie może się zacząć pozytywnie?

Dumała, nieświadomie skubiąc drobne kwiatki jednej z gałązek.

– Dzień dobry, Dominiko!

Donośny głos dobiegający zza ogrodzenia przywrócił ją do rzeczywistości. Spojrzała wprost na sąsiadkę, która machała do niej małą saperką do przesadzania kwiatków. Nagle zdała sobie sprawę, że maltretuje bezbronne drzewko, więc zawstydzona schowała dłonie za plecy. Posłała przy tym sąsiadce zakłopotany uśmiech.

– Dzień dobry, pani Jagodo.

Jagoda poprawiła słomiany kapelusz, który miał ją chronić przed słońcem, a teraz uparcie opadał na czoło, skutecznie pozbawiając radości z noszenia go na głowie.

– Trudny poranek? – zagaiła i znów poprawiła okrycie głowy.

Dominika przytaknęła.

– Zaspałam i pani, która mi pomaga w pracy, odeszła.

Sąsiadka podeszła do ogrodzenia.

– Może ja bym ci mogła pomóc?

Dominika popatrzyła na nią zmieszana. Z chęcią przystałaby na tę propozycję, resztki odpowiedzialności podpowiadały jednak, aby tego nie robiła. Pani Jagoda była przemiłą kobietą, ale jednocześnie niezwykle roztrzepaną. Stale zapodziewała swoje rzeczy; klucze do domu traciła tak często, że w końcu na wszelki wypadek dorobiła dodatkowe Dominice.

– Dziękuję, w pracy sobie poradzę. Ale… – zawahała się. – Mogłaby pani zajrzeć do ojca w ciągu dnia? – zapytała nieśmiało.

Spojrzała na zegarek na nadgarstku. Czas ją naglił, powinna już być w drodze do galerii.

– Mam mnóstwo pracy, wrócę późno. Nie wiem, czy sobie poradzi sam przez cały dzień.

– Oczywiście, moje dziecko, wiesz, że zawsze z miłą chęcią dotrzymam Jerzemu towarzystwa. – Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie, prezentując dwa, głębokie dołeczki w policzkach. – Zresztą co miałabym innego do roboty?

Kochana pani Jagoda, zawsze gotowa im pomóc. Gdyby nie ona, Dominika by sobie nie poradziła z pracą i opieką nad ojcem. Ojciec Dominiki raczej nie sprawiał problemów, ale z powodu swojej niepełnosprawności wielu rzeczy nie był w stanie zrobić sam.

Wypadek, który uszkodził mu nogę, całkowicie zmienił ich życie. Musiała zajmować się domem, gotowaniem, dbaniem o ogród. Do tego dochodziła jeszcze praca w galerii, bo ktoś musiał ich utrzymywać. Emerytura ojca już wcześniej ledwo starczała mu na przeżycie, więc dorabiał sobie drobnymi zleceniami. Po wypadku był zmuszony z tego zrezygnować. Dlatego wprowadził się do niej i od tamtego czasu całe dnie spędzał na przesiadywaniu na tarasie lub na rozmowach z Jagodą. Z Dominiką rzadko rozmawiał. A te krótkie, kurtuazyjne wymiany zdań w zupełności jej wystarczały.

Wychowywał ją samotnie, choć to nie do końca trafne określenie. Od śmierci matki, czyli od kiedy skończyła siedem lat, sama musiała o siebie zadbać, bo on… miał inne, pilniejsze sprawy.

Wcześniej ich życie nie różniło się od życia innych rodzin. Mieszkali w niewielkim dwupokojowym mieszkaniu w Krasnym, kilkanaście kilometrów od Suwałk. Znajdowało się nieopodal parku, do którego chodzili kilka razy w tygodniu. Przed świętami pomieszczenia wypełniał aromat szarlotki z cynamonem, a matka dekorowała dom, przyozdabiając stoły kraciastymi obrusami i wieszając girlandy na drzwiach. Ojciec w tym czasie zabierał Dominikę na poszukiwania choinki. Matka uwielbiała żywe, duże drzewka, nie zważając na to, że zajmowały jedną trzecią ich niewielkiego salonu, który służył też za sypialnię rodziców. Upajała się zapachem świerku, który towarzyszył im do końca stycznia. W przeddzień Wigilii we troje dekorowali choinkę własnoręcznie wykonanymi, pstrokatymi ozdobami, nucąc kolędy. A nazajutrz przyjeżdżali dziadkowie i razem spędzali święta.

Latem rodzice zabierali ją nad morze, całe dnie przesiadywali na plaży, budując zamki z piasku, a w wietrzne dni skacząc przez białe morskie bałwany. To były piękne wspomnienia, które Dominika przywoływała w gorszych momentach.

Potem matka zachorowała. Rak piersi. Nigdy nie chodziła do lekarzy, więc gdy w końcu zgłosiła się do specjalisty, było za późno na podjęcie leczenia. Odejście na tamten świat zajęło jej dosłownie chwilę, ledwie kilka tygodni od postawienia diagnozy.

Śmierć matki załamała ojca. Nie potrafił sobie wybaczyć, że nie skłonił jej do badań. Zawsze zbywała go śmiechem, żartując, że będzie żyła, dopóki sama nie postanowi odejść z tego świata. Matka zawsze była spontaniczna, gdy wpadła na jakiś pomysł, niezwłocznie starała się go realizować. Szkoda, że choć w kwestii śmierci nie poczekała, jednocześnie zabierając radość, która była paliwem napędzającym ich rodzinę.

Gdy umarła, płakali przez całą noc. A potem przez kolejną i kolejną, i kolejną…

Aż w końcu nastał dzień, gdy ojciec przestał płakać i zaczął pocieszać się małymi, szklanymi buteleczkami. Dominika początkowo nie rozumiała, czemu stał się taki spokojny, zmęczony, nieobecny. Nie chciał się już z nią bawić, nie wyjeżdżali, nie organizowali świąt, prawie nie rozmawiali. Czas stanął w miejscu. Kilka miesięcy zabrało jej zrozumienie, że to ten przezroczysty płyn ze szklanych buteleczek sprawia, że taki jest.

Dziadkowie na początku odwiedzali ich regularne, ale po jednej z awantur z ojcem przestali się pokazywać. Dominika prosiła, żeby pozwolił jej na spotkanie z nimi, jednak już nigdy ich nie zobaczyła. A potem zmarli.

Nawet nie zabrał jej na pogrzeb, bo leżał nieprzytomny na kanapie.

W szkole nie było jej łatwiej. Rówieśnicy traktowali ją jak odludka. Chyba myśleli, że nieszczęściem można się zarazić, jak grypą. Nikt nie rozmawiał z nią o piciu ojca, choć nie raz widziała, jak koledzy szepczą coś za jej plecami.

Wówczas zaczęła widywać się ze szkolną psycholog, panią Magdą. Jasny gabinet, z oknami wychodzącymi na szkolne boisko stał się jej schronieniem. Pani Magda jako jedyna nie bała się z nią rozmawiać o sytuacji w domu. Chciała pomóc. Wezwała ojca na rozmowę. Ale podczas spotkania zrobił jej karczemną awanturę, a potem przepisał Dominikę do innej szkoły. Nie chciał, żeby obcy ludzie wtrącali się w sprawy ich rodziny.

Poniekąd była to dobra zmiana. W końcu nikt nie znał jej przeszłości, mogła zacząć od nowa. Udało jej się nawet zaprzyjaźnić z kilkoma dziewczynami. Najbliższa była Sara. Siedziały w jednej ławce, razem chodziły na lody. Czasem Dominika zostawała u niej na noc.

Wkrótce jednak znów została sama – ojciec Sary dostał pracę w innym mieście i kilka tygodni później wyjechali. Nie wymieniły się nawet numerami telefonów.

Wszystkie problemy powróciły. Nie ma co ukrywać, to Sara dbała o ich kontakty z rówieśnikami. Z powodu wrodzonej nieśmiałości Dominika raczej zajmowała miejsce tej drugiej. Dlatego też po wyjeździe przyjaciółki znowu zaczęła stronić od ludzi.

Wyjazd Sary stał się bodźcem, aby rozmówić się z ojcem. Prosiła go, błagała, żeby przestał pić. Poskutkowało. Na kilka dni.

Postanowiła wówczas, że musi zrobić wszystko, by wyprowadzić się z domu, gdy tylko osiągnie pełnoletność. Mając siedemnaście lat, zatrudniła się w pobliskim domu kultury. Tam odkryła swój talent malarski. Doceniła to jej nauczycielka plastyki i poprosiła ją o pomoc przy organizacji zajęć plastycznych dla dzieci. Dominika mogła więc rozwijać swoją pasję i przy okazji trochę zarobić. Kiedy po roku plastyczka przeszła na emeryturę, Dominika zajęła jej miejsce. I wreszcie miała swoje pieniądze!

Po liceum wyprowadziła się z domu. Dostała się na studia dzienne do Olsztyna, na wymarzony wydział sztuki. Z oszczędności stać ją było na pokrycie kosztów ciasnego pokoju w akademiku.

Ojciec nie sprzeciwił się jej wyjazdowi. Mało co go wówczas interesowało. Jako emerytowany policjant wypełnił swoje życie, zalewając się w trupa. Już nic go nie powstrzymywało przed piciem, nie musiał bowiem wstawać do pracy, udając, że zapewnia godny byt swojej córce.

Dwieście kilometrów od domu w końcu mogła poczuć się wolna. Całkowicie skupiła się na swoim rozwoju. Do ojca dzwoniła od czasu do czasu. Rozmowy na ogół kończyły się po wymianie kilku kurtuazyjnych zdań.

Zaczęła odnosić swoje pierwsze sukcesy. Niewielka galeria sztuki, którą sponsorował jeden z wykładowców, zaproponowała jej wystawienie kilku prac. Szybko odkryła jednak, że wykładowca miał nadzieję zgłębić również inne jej „talenty”. Gdy położył jej rękę na pośladkach, komentując przy tym dość osobliwy obraz Kobieta w czarnych pończochach, na którym widniała rozkraczona niewiasta ukazująca swą dorodną waginę, ich bliższa znajomość się urwała.

A potem poznała Szymona. Jej Szymona.

Otworzyła drzwi galerii. Poszarzałe ściany przestronnego pomieszczenia wskazywały, że przybytek ten lata świetności ma już dawno za sobą. Puste nieomal ściany tylko to potwierdzały.

Z galerią związana była od sześciu lat, kiedy to po skończeniu studiów wróciła do rodzinnego miasta. Początkowo tylko sprzedawała dzieła innych malarzy, jednak po niespełna roku zaczęła wystawiać także swoje obrazy. Właścicielem galerii był wówczas pan Jan. Znał się na sztuce, choć nigdy nie kształcił się w tym kierunku. Rozległą wiedzę powziął z książek i regularnych wizyt w światowych muzeach. Uwielbiał otaczać się obrazami, a że miał spore oszczędności, postanowił otworzyć to miejsce.

Pan Jan widział w niej wielki potencjał. Byli ze sobą bardzo blisko, Dominika znalazła w nim to, czego brakowało jej w relacjach z ojcem. Jan wspierał ją, motywował a w końcu, tuż przed śmiercią, zapisał jej galerię w testamencie. Ufał, że godnie zastąpi go w roli właścicielki. Niestety, zdawało się, że dokonał błędnego osądu. Początkowo zarządzanie biznesem szło jej całkiem nieźle, ale potem, w jednym bolesnym momencie, wszystko się zmieniło i z roku na rok ubywało kupców. Teraz ledwo było ją stać na bieżące opłaty.

Odwróciła na drzwiach tabliczkę z napisem: „Otwarte” i podeszła do kasy. W tak słoneczny dzień nie musiała zapalać wielu świateł, co ją cieszyło. Kilka żarówek już dawno temu wydało swoje ostatnie tchnienie i w pochmurne dni w środku robiło się dość mrocznie.

W piątek na ogół był niewielki ruch. Zresztą jak zawsze ostatnimi czasy. Powycierała więc ramy wiszących obrazów z niewidocznego kurzu i zaczęła bez entuzjazmu przewracać strony czasopisma. Większych porządków nie musiała robić – każdego dnia po zamknięciu zamiatała podłogę i przecierała ją mopem. Tyle wystarczyło, aby miejsce było czyste i schludne.

Gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, skierowała się w stronę wejścia, gotowa przywitać pierwszego klienta.

– Niespodzianka! – Usłyszała znajomy głos.

Do środka weszła Sara, prowadząc przed sobą wózek dziecięcy.

Dziewczyny odnowiły kontakt cztery lata temu, gdy przyjaciółka wróciła do Krasnego. Zobaczyła Dominikę, przeglądając gazetę, w której umieszczone było jej zdjęcie zrobione podczas jednego z wernisaży. Teraz Sara miała dwoje dzieci. Niespełna półrocznego Michasia przyprowadziła ze sobą.

Dominika rozpromieniła się na widok przyjaciółki i przytuliła ją serdecznie. Potem nachyliła się do wózka i pogładziła malucha po łysej główce.

– Ale urósł! Widziałam go dwa tygodnie temu i jeszcze wtedy mieścił się w wózek bez problemu! A teraz? Nogi prawie wystają mu za gondolkę! – powiedziała zdumiona.

– Szybko rośnie… Chyba będzie ci trzeba w końcu wymienić pojazd, co, Michasiu? – Sara połaskotała synka po stopach, na co zareagował radosnym śmiechem.

– A gdzie Inga?

Trzyletnia córka Sary na ogół nie odstępowała matki na krok, dlatego dziwne było, że dzisiaj jej nie towarzyszyła.

– Pojechała z Robertem na basen. Uczymy ją pływać i przyznam, że świetnie sobie radzi! – Sara wypięła dumnie pierś.

– Musi mi kiedyś zaprezentować swoje zdolności – odparła Dominika.

Sara rozejrzała się po wnętrzu.

– Koniec o mnie. Jak ci idzie przygotowanie do wystawy? Przecież już jutro otwarcie.

Dominika zmarkotniała.

– Jak widać. – Wskazała na pustą przestrzeń. – Nic jeszcze nie jest gotowe. Mam ogrom spraw do załatwienia, a nie wyjdę, bo pani Iwonka zrezygnowała z pracy. Dopiero za parę godzin będę mogła chociaż kupić jedzenie na jutrzejsze otwarcie.

– Zrezygnowała? – zmartwiła się przyjaciółka.

– Długa historia…

– To co ty tu jeszcze robisz? Leć, ja zostanę! Zbliża się godzina popołudniowej drzemki Michała, więc nie będzie przeszkadzał.

Nie musiała dwa razy powtarzać.

Dominika zgarnęła portfel i wybiegła pospiesznie z galerii.

– Będę za godzinę! Maksymalnie dwie! – krzyknęła na odchodne, zamykając za sobą drzwi.

Po niecałych dwóch godzinach była z powrotem, z trudem targając dwie wypchane torby papierowe. Sara w tym czasie zdążyła przyjąć dwóch klientów.

– Powiedziałam im o jutrzejszym wernisażu. Z chęcią przyjdą – oznajmiła, bujając Michasia w wózku.

Gdyby nie torby, Dominika klasnęłaby z ekscytacją. Im większe zainteresowanie wystawą, tym większa szansa na uzupełnienie pustej kasy. Jej zarobki od kilku lat sukcesywnie malały. Klienci rzadziej zaglądali do galerii, bo jakiś czas temu wielokrotnie zastawali zamknięte drzwi. Widocznie stracili do niej zaufanie. I wcale się im nie dziwiła, wiedziała, że sama się do tego przyczyniła.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Sary.

– Zaprosiłaś twojego tatę?

Dominika zesztywniała.

– Nie – zaprzeczyła i odwróciła się energicznie.

Jedna z toreb przewróciła się i opakowania z wędliną i serem rozsypały się na podłodze. Przykucnęła, żeby je pozbierać.

Koleżanka zostawiła wózek i podeszła do niej. Oparła się plecami o zimną ścianę i niezrażona wcześniejszą krótką odpowiedzią, drążyła dalej.

– A nie myślałaś… Nie chciałabyś, żeby zobaczył twoje obrazy? Myślę, że dla niego to też jest ważne. W końcu poświęciłaś tę kolekcję… jej.

Dominika nie chciała o tym rozmawiać. Sara znała jej przeszłość. Wiedziała, jak ojciec ją traktował, gdy matka zmarła. To jej się zwierzała. I wiedząc to wszystko, pytała, czy go zaprosiła? Nie miał prawa widzieć tych obrazów. Nie miał żadnego prawa. Podniosła się z kolan i splotła bojowo ręce na piersiach.

– Nie interesuje mnie jego zdanie – powiedziała oschle.

Przyjaciółka uśmiechnęła się blado i skierowała swój wzrok na obrazy.

– Jeżeli chodzi o moje zdanie, to uważam, że są to najpiękniejsze twoje prace! – powiedziała z entuzjazmem, zmieniając temat, i złapała przyjaciółkę pod rękę. – Jestem z ciebie dumna!

Dominika także była dumna. Zadedykowała prace pamięci matki, dlatego też jutrzejsze wydarzenie było podwójnie ważne. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.

Jeszcze chwilę Sara pomagała jej wieszać obrazy na ścianach, po czym Dominika została sama, otoczona troskliwym spojrzeniem matki. Zdawało się, że stara się dodać otuchy córce, zerkając na nią z czarno-białych płócien.

– Kocham cię, mamo – powiedziała Dominika, patrząc na jej spokojne oblicze.

Rozdział 2

Nadszedł dzień wernisażu.

Dominika od rana krzątała się po galerii, chcąc dopilnować, aby wszystko było gotowe na czas. Przecierając z zacieków ostatni kieliszek do wina, wyjrzała przez okno. Ciemne chmury prowadziły ze sobą ścianę deszczu. To na pewno nie zachęci ludzi do przyjścia.

Wystawa dużo dla niej znaczyła, przede wszystkim liczyła na zastrzyk gotówki – ściany od dawna należałoby odmalować, a podłodze przydałoby się cyklinowanie. Także rozpadające się sztalugi warto by było wymienić na nowe. Po raz kolejny dotarło do niej, jak bardzo zaniedbała to miejsce.

– Pani Dominika?

– Tak. Dzień dobry – odpowiedziała i odwróciła się w stronę drzwi.

Do galerii weszły wynajęte na popołudnie kelnerki. Spóźnione o co najmniej czterdzieści minut, więc odetchnęła z ulgą, że w końcu się pojawiły. Ale spoglądając teraz na nie, Dominika zamarła. Dziewczyny wyglądały, jakby noc spędziły w klubie nocnym: podkrążone oczy, szara cera, której nie pomogła nawet gruba warstwa podkładu, i włosy w nieładzie, który można by nawet było uznać za artystyczny, gdyby nie to, że całokształt absolutnie nie wskazywał, jakby miały coś wspólnego ze sztuką. Co gorsza, wokół nich unosił się aromat trawionego alkoholu, co sprawiało, że powietrze robiło się ciężkie i nieświeże.

Zacisnęła usta. Sama była sobie winna. Gdyby miała większe fundusze, zatrudniłaby profesjonalną obsługę cateringową, ale w jej żałosnej sytuacji finansowej stać ją było wyłącznie na opłacenie studentek z ogłoszenia. Nie pozostało jej więc nic innego, jak wytłumaczenie kelnerkom zakresu obowiązków i pogodzenie się z ewentualnymi komplikacjami.

Na szczęście pogoda nie wystraszyła pasjonatów sztuki. Tłumnie przybywali do galerii i z zainteresowaniem oglądali wystawione na sprzedaż obrazy. Kasa sukcesywnie się wypełniała, co poprawiło Dominice nastrój. Krążyła wśród gości, zagadując ich i opowiadając o obrazach.

– Przepiękne prace – zachwycała się pewna dojrzała kobieta. Z krzykliwym makijażem i różowym boa opadającym na obfity biust wyglądała bardzo ekstrawagancko. – Jest pani nadzwyczaj utalentowana.

– Bardzo mi miło to słyszeć – odparła dziewczyna z nieśmiałym uśmiechem.

Kobieta przyglądała jej się przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Matylda Trącka, piacere di conoscerti – przedstawiła się kobieta i wyciągnęła w kierunku Dominiki dłoń z długimi, szpiczastymi paznokciami.

– Dominika.

– Miałam kilka dni wolnego w pracy, więc postanowiłam odwiedzić matkę – zagaiła Matylda niespodziewanie. – Nie radzi sobie sama, ale nie chce przenieść się do mnie do Italii. – Rozłożyła teatralnie ręce. – Ale nie żałuję przyjazdu, bo ominęłoby mnie to wspaniałe wydarzenie! Powinnaś, Dominiko, mam nadzieję, że mogę mówić ci po imieniu, wyjechać do większego miasta. Z twoim talentem byłabyś rozchwytywana!

Przeniosła wzrok na jeden z obrazów. Dominika milczała, bo pewność siebie kobiety ją onieśmieliła. Przez chwilę wpatrywały się w ciepłą twarz matki Dominiki na tle pola maków. Delikatne zmarszczki w kącikach oczu kobiety wskazywały, że była już sporo po pięćdziesiątce, ale wesołe oczy emanowały młodzieńczą energię. Gdyby matka żyła, w tym roku skończyłaby pięćdziesiąt pięć lat. I właśnie tak Dominika wyobrażała sobie ją w tym wieku.

– Kupuję go. Niech w tej dziurze matka zazna trochę nie najgorszej sztuki. – Przedarły się do niej słowa klientki z boa.

„Nie najgorsza sztuka”. Dominice zdawało się, że echo tych słów wypełnia całą galerię. Onieśmielona zerknęła w głąb galerii, sprawdzając, czy osobliwy komplement Matyldy dotarł do uszu innych ludzi. Zdawało się jednak, że nikt nie podsłuchiwał ich rozmowy. Odetchnęła z ulgą i zaprosiła Matyldę do kasy.

Po kilku godzinach galeria zaczęła pustoszeć, aż w końcu Dominika została sama. Po przeliczeniu utargu była w doskonałym humorze. Nie spodziewała się, że będzie aż tak dobrze. Przygasiła światła i przeszła do niewielkiego pokoju, służącego za pracownię. Postanowiła zostać chwilę dłużej i popracować. Oparła płótno na półce masywnej sztalugi i ołówkiem zaczęła kreślić na nim pierwszy szkic. Malowanie zwykle pochłaniało ją do tego stopnia, że kilka godzin pracy zamieniało się w ułamek sekundy.

Była już w trakcie robienia podmalówki, gdy usłyszała cichy pisk otwierania drzwi wejściowych. Zdziwiła się – była pewna, że żegnając ostatniego klienta, zamknęła drzwi na klucz. Wyjrzała ukradkiem z pracowni. Mimo półmroku rozpoznała niespodziewanego gościa. Stał w długim płaszczu przeciwdeszczowym, podpierając się o laskę. Siwe włosy mieniły się, odbijając światło ulicznej latarni.

– Tato?

– Zapomniałem już, że była taka piękna – powiedział, wpatrując się w jeden z obrazów. Drżała mu broda, a ciemne tęczówki wypełniły się łzami. – Tak bardzo za nią tęsknię – dodał łamiącym się głosem.

– Co tutaj robisz? – Dominika zignorowała jego słowa. Stanęła obok ojca, tak jak on wpatrując się w twarz matki.

– Sara nie mogła się do ciebie dodzwonić. Zmartwiło ją to, więc zatelefonowała do mnie.

– Zupełnie niepotrzebnie – odparła chłodno.

Westchnął.

Stali obok siebie w milczeniu, patrząc na obraz.

– Dlaczego nie wspomniałaś mi o wystawie? – zapytał po dłuższej chwili.

Zirytowało ją to pytanie. Doprawdy nie wiedział, dlaczego nie był tu mile widziany?

– Bo nie chciałam, żebyś przychodził.

– Myślałem, że… – Zamilkł, aby pozbierać myśli. – Miałem nadzieję, że czas sprawi, że mi wybaczysz. Że wybaczyłaś… – Urwał.

Dominika poczuła przypływ adrenaliny. Zacisnęła dłonie, starając się opanować wybuch emocji, ale było już za późno.

– Jak możesz myśleć, że ci wybaczę?! – krzyczała. – Zniszczyłeś mi życie! Pozbawiłeś mnie dzieciństwa, odrzucając, gdy potrzebowałam cię najbardziej! A potem odebrałeś mi najważniejszą osobę w moim życiu! Znalazłam szczęście, poukładałam sobie życie! A teraz?! – Od spływających łez zapiekły ją policzki. – Pozbawiłeś mnie wszystkiego! I śmiesz robić mi wyrzuty!

Jej gardło ścisnęło się boleśnie. Niech już stąd pójdzie! Ukryła twarz w dłoniach.

Mężczyzna wpatrywał się w nią przerażony. Pobladł.

– Proszę, córuś… – szepnął. Chciał położyć dłoń na jej ramieniu, ale odruchowo się odsunęła. Opuścił rękę. – Wiem, nie cofnę czasu. Nie sprawię, że Szymon…

Na jej twarzy pojawiły się czerwone plamy złości.

– Nie masz prawa wypowiadać tego imienia – syknęła przez zaciśnięte zęby. – A teraz wyjdź z mojej galerii!

Nie bronił się. Stał jeszcze chwilę z nadzieją, że dziewczyna cofnie swoje słowa, a potem powoli skierował się do wyjścia.

Dominika była roztrzęsiona. Skryła się w pracowni i starała się uspokoić, głęboko oddychając. Jej płuca wypełniły się powietrzem pełnym zapachu podeschniętej farby. Bezwładnie opadła na podłogę, a jej szloch odbijał się od ścian pomieszczenia. Trwała tak dłuższą chwilę. W końcu spojrzała na malowany wcześniej obraz, uniosła się z kolan i drżącą dłonią chwyciła szpachelkę. Z zacięciem zaczęła jeździć nią po płótnie, rozrywając je na strzępy.

Gdy opuściły ją siły, usiadła pod ścianą, głowę opierając o zimny mur budynku. Patrząc na strzępki niedokończonego obrazu fioletowego drzewka bzu, który po spotkaniu z ostrym narzędziem przypominał kartkę przepuszczoną przez niszczarkę, ponownie zalała się łzami.

Rozdział 3

Urodziwa blondwłosa księżniczka z niepokojem czekała na finał bitwy. Ze swojej kanapowej wieży miała widok wprost na piękny, błękitny zamek oblegany teraz przez nieprzyjaciela. Nadzieje pokładać mogła wyłącznie w swoim rycerzu w złotej zbroi, który z lamparcią zwinnością napierał na najeźdźcę.

– Drżyj, wrogu tego królestwa! Ja, wspaniały rycerz, nie pozwolę na porwanie mojej ukochanej!

Długie ostrze miecza pogroziło rywalowi. Nie wystraszyło go jednak. Ich miecze się spotkały. Księżniczka rozdziawiła usta, obserwując, jak jej obrońca sprawnie włada bronią. Zły rycerz, raniony prosto w serce, wydał z siebie ostatnie tchnienie i zasnął na wieki.

Ukochany porzucił swą broń, złapał wybrankę w ramiona i wyznał jej miłość.

– A teraz czas spać, księżniczko.

Julka spojrzała na ojca z nadzieją.

– Nie, proszę! Pobawmy się jeszcze chwilę! Pięć minut! – Chwyciła jego twarz w drobne dłonie i ścisnęła szorstkie policzki.

Maślane oczy były jej jedyną bronią na twarde serce ojca. Ale nie tym razem.

– To samo mówiłaś pięć minut temu.

Nie miał nastroju do dłuższej zabawy. Uniósł córkę z dywanu, łaskocząc czule po szyi.

Dziewczynka zaśmiała się perliście, starając się wyswobodzić.

– Tylko nie pan łaskotek!

– Drżyjcie, wszystkie księżniczki, które nie słuchacie się swoich ojców! – powiedział zmienionym głosem, sprawnym ruchem odkładając córkę na materac łóżka.

W końcu Julka pozwoliła się utulić, ulubioną, różową kołderką.

– Ale obiecujesz, że jutro znów się pobawimy?

Zsunął okulary z jej nosa i złożył je ostrożnie na stoliku nocnym.

– Obiecuję. A teraz już śpij. Dobranoc. – Ucałował czubek jej głowy.

Wychodząc z pokoju, zostawił włączoną małą lampkę w kształcie białego obłoczka. Wiedział, że Julka boi się ciemności. Nie dziwiło go to, miała dopiero siedem lat, każdy w tym wieku bał się wymyślonego potwora z szafy.

Cicho wszedł do kuchni i zapalił światło. Na stole leżała biała koperta. Wyjął z niej kartkę i po raz kolejny przeczytał niedbale nakreślone zdania. Ze złością zgniótł papier i cisnął przed siebie. Bezduszne, upiorne słowa. Wciąż nie znajdował na nie wytłumaczenia.

Oparł łokcie o niewielki stół kuchenny. Jego frustracja nasilała się z minuty na minutę. Nie mógł trzeźwo myśleć. Od rana starał się znaleźć rozwiązanie sytuacji, przed którą został postawiony.

– Tatusiu?

W drzwiach stanęła Julka, tuląc do piersi swojego ulubionego króliczka. Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, lecz w kolejnej sekundzie już kucał przed nią.

– Co się stało, kropeczko?

– Nie mogę usnąć. Światełko miga.

Wziął ją na ręce i zaniósł z powrotem do pokoju.

Położył się przy niej na łóżku i dłuższą chwilę gładził jej jasną głowę. Wtuliła się w niego. Po chwili zapytała cicho.

– Kiedy wróci mama?

Rozdział 4

Od dwóch tygodni Dominika starała się unikać konfrontacji z ojcem. Nie było to trudne. Mieszkali pod jednym dachem, ale ojciec też jakby nie był gotów na stawienie jej czoła. Spędzał czas w swoim pokoju, wychodził z niego wyłącznie w porze posiłków.

Nie żałowała swoich słów. Zasłużył na nie.

Wyszła do ogródka z zamiarem przycięcia róż. To były ulubione kwiaty jej matki.

Gdy z Szymonem wprowadzili się do domu, na jej cześć zasadziła w ogrodzie niewielki krzaczek, który co roku obfitował w piękne czerwone pąki. Poza tym nie dbała specjalnie o swoją działkę. W przeciwieństwie do sąsiadki, która spędzała w ogrodzie każdą wolną chwilę. Gdy pojawiały się pierwsze wiosenne promienie słońca, pani Jagoda zabierała się do pielenia, dzięki czemu już w czerwcu mogła pochwalić się najpiękniejszymi roślinami w okolicy.

Jagoda sprowadziła się do sąsiedniego domu wkrótce po nich. Przyjechała z Warszawy. Jej mąż zmarł kilka miesięcy wcześniej, a ona zapragnęła zmienić swoje życie.

Miała dwóch dorosłych synów. Młodszy, Piotr, założył rodzinę. Kobieta często odwiedzała go w Warszawie. Drugi, skupiony na karierze za granicą, słał jej jedynie lakoniczne wiadomości, bardziej z poczucia obowiązku aniżeli z chęci podtrzymania bliższych relacji.

Dominika dobrze dogadywała się z sąsiadką, ceniła sobie jej mądrość i rady. Gdy wprowadził się ojciec, Jagoda zaczęła częściej zaglądać do ich domu. Widząc, że Dominika nie radzi sobie ze wszystkimi obowiązkami, pomagała im. Robiła drobne zakupy, czasem coś ugotowała, zabierała też ojca na przechadzki, zaprzyjaźnili się.

– Dzień dobry – przywitała się z sąsiadką Dominika.

– Witaj. – Kropla potu spłynęła jej po twarzy i wsiąknęła w granatowy podkoszulek. – Chyba w końcu burze ustały – zagaiła. – Dały się we znaki moim kwiatom. – Pochyliła się nad połamanymi krzaczkami.

– Może trzeba je o coś podeprzeć? – zasugerowała.

Jagoda pokręciła głową.

– Chyba już ich nie odratuję. Ale mam na oku nowe, muszę tylko pojechać na giełdę.

– Na pewno będą równie piękne. – Dominika uśmiechnęła się uprzejmie, ale już chciała odejść w kierunku swoich róż.

– A co tam u Jerzego? Dawno go nie widziałam. Mam nadzieję, że nie choruje.

– Jest u siebie. Może go pani odwiedzić w każdej chwili.

Kobieta podniosła się z kolan i przyjrzała uważnie Dominice.

– Nie chcę się wtrącać, moje dziecko, ale… – zaczęła niepewnie. – Macie jakieś problemy?

Dziewczyna zabrała się do przycinania podeschłych liści.

– Trochę się posprzeczaliśmy.

Kobieta westchnęła.

– Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Ale na pewno dojdziecie do porozumienia.

– A co tam u synów? – zapytała dziewczyna, starając się pokierować rozmowę na inne tory. Nie chciała rozmawiać o pokrętnych relacjach z ojcem.

Kobieta się rozpromieniła.

– Dzwonił do mnie wczoraj Piotr. Wpadnie w odwiedziny, z córką. Julka to już pannica, niedługo kończy osiem lat!

– Cudownie! Z chęcią ich poznam.

– Na pewno będzie ku temu okazja. I być może nawet zostaną na dłużej. Wnusia zaczyna wakacje.

– To może zostanie na całe lato?

Sąsiadka machnęła dłonią.

– Nie sądzę, choć bardzo bym tego chciała. – Jagoda rozejrzała się i zniżyła głos. – Powiem ci w zaufaniu, że trochę się martwię. Przyznam, że nie mam dobrych relacji z mamą Julci. Gdy u nich jestem, widzę, jak ją strofuje. Chyba nie lubi spędzać z nią czasu. A Julcia tak potrzebuje kontaktu z matką! – Twarz sąsiadki poróżowiała. – Trochę niezręcznie mi o tym mówić, ale wydaje mi się, że nie jest dobrą matką. Syn mi kiedyś wyznał, że rozważała usunięcie ciąży, bojąc się o swoją karierę.

Kobieta przeżegnała się i spojrzała w bezchmurne niebo.

– To straszne! – wyrwało się Dominice.

– Na szczęście Piotr odwiódł ją od tego. Jednak nawet teraz zachodzę o głowę, czemu z nią jest… Przepraszam. Nie powinnam tego mówić. – Zasłoniła usta dłonią.

– Proszę się nie martwić, nie powiem jej o tym, gdy ją spotkam. – Dominika puściła jej oczko konspiracyjnie.

Kobieta uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

– Gaduła ze mnie, a widzę, że masz sporo pracy.

Pogawędziły jeszcze chwilę, zanim obie wróciły do prac w ogrodzie.

Gdy nastało południe, Dominika wróciła do domu, aby przygotować obiad. Cały czas powracała myślami do rozmowy z Jagodą.

Spojrzała na wiszącą w kuchni fotografię. Matka trzymała małą Dominikę na kolanach. Obie radośnie uśmiechały się w stronę obiektywu. Szkoda, że jej beztroskie dzieciństwo tak szybko się skończyło.

Wieczorem Dominika miała się spotkać z Sarą i znajomymi z lat szkolnych. Nie ekscytowała się tym wyjściem. Nigdy nie znalazła wspólnego języka z kolegami z klasy. Po wyjeździe Sary ich relacja była licha i rozpadła się, gdy Dominika wyjechała do Olsztyna.

Zawsze mieli ją za dziwadło. Nie bezpodstawnie. Jako nastolatka była tak skupiona na problemach z ojcem, że stroniła od rówieśników. Ominęło ją zatem eksperymentowanie z używkami – wymiotowanie w krzakach po alkoholu czy duszenie się od pierwszych wypalonych papierosów.

Ale nie żałowała. Widząc, jak ojciec niszczy im życie swoim nałogiem, była ostatnią osobą chętną do picia. Na studiach spróbowała kilka razy piwa, ale zawsze w granicach rozsądku i tylko przy wyjątkowych okazjach.

Otworzyła szafę w poszukiwaniu czegoś wygodnego na wieczór. Wszystko, co wkładała, wisiało na niej, podkreślając markotną fizjonomię, którą prezentowała od kilku lat.

– Wyglądam upiornie – powiedziała zrezygnowana do swojego odbicia.

Przechyliła głowę, przypatrując się sobie w lustrze. Przez ostatnie lata bardzo schudła, twarz stała się pociągła, była blada, zmęczona, oczy miała podkrążone po nieprzespanych nocach. Stanęła bokiem do lustra, dotykając brzucha i żeber. Widziała przesadnie wystające obojczyki, a chude jak patyki kończyny prezentowały się komicznie. Jak u marionetki.

Oczami wyobraźni zobaczyła siebie bezwładną w dłoniach podstarzałego mężczyzny, który porusza jej rękami, teatralnym głosem udając, że mówi coś w jej imieniu.

Pokręciła głową zażenowana własnymi myślami. Zdecydowanie musiała przytyć.

Oparła ręce na biodrach i ponownie popatrzyła na zawartość szafy.

W końcu udało jej się wygrzebać nie najgorszą sukienkę. Miała co prawda brzydką falbankę na wysokości biustu i była też trochę zbyt luźna, ale przewiązała się paskiem w talii i jej figura nabrała jako takiego kształtu.

Gdy czesała włosy, dotarły do niej radosne śmiechy pani Jagody i ojca. Wyjrzała dyskretnie przez okno. Kobieta dotknęła ramienia Jerzego. Mężczyzna poczerwieniał zakłopotany, ale nie odsunął się od niej. Dziwny wyraz jego twarzy zastanowił Dominikę. Wyglądał jakoś… radośnie.

Starała się dosłyszeć, o czym rozmawiają, ale ćwierkanie ptaków skutecznie jej to uniemożliwiło. Wychyliła się przez okno i dostrzegła małe gniazdo, które uwiły sobie pod dachem jej domu. W gnieździe popiskiwały pisklęta. Wychyliła się, z zaciekawieniem wyciągając szyję w ich kierunku, a w tym momencie ręka, którą oparła się o parapet, ześlizgnęła się, uderzając z całej siły o gzyms.

– Auć! – krzyknęła z bólu.

Jagoda z Jerzym unieśli wzrok.

– Matko boska, dziecko! Spadniesz!

Dominice udało się złapać równowagę i schowała się bezpiecznie do pokoju.

– Nic się nie stało! – krzyknęła, pocierając dłonią zdarty nadgarstek.

Zawstydzona zatrzasnęła okno i usiadła na łóżko.

Po kilkunastu minutach poprawiła sukienkę i po raz ostatni zerknęła w lustro. Tego wieczoru zdecydowała się nawet na delikatny makijaż. Podkreśliła oczy brązową kredką, wytuszowała rzęsy, a usta musnęła malinową szminką. Przez chwilę w odbiciu dostrzegła swoje stare oblicze – pełnej życia, zakochanej kobiety. „Miłość uskrzydla i upiększa człowieka” – wspomniała słowa matki. I miała rację. Gdy zabrakło Szymona, na co dzień zerkała na nią z lustra nieatrakcyjna kukła.

Pokój ojca był pusty, więc założyła, że mężczyzna jest na dole. W salonie też jednak go nie było. Czyżby poszedł do pani Jagody? Podeszła do okna i wyjrzała w kierunku domu sąsiadki. Delikatne światło sączyło się przez okno.

Zamknęła za sobą drzwi domu. Oby miał klucze.

Na tej polanie odbywały się niegdyś młodzieżowe imprezy. Dzisiejsi nastolatkowie rzadko się tam jednak zapuszczali, woleli bardziej cywilizowane miejsca, wśród bezpiecznego zgiełku miasta.

Dominika przystanęła przed wejściem do lasu. Umówiły się tu z Sarą, aby wspólnie przemierzyć dziewięćset metrów leśnej gęstwiny. Przyjaciółka powinna już być od kilku minut. Czyżby o mnie zapomniała? Uspokoiła się jednak, że Sara nie należy do osób, które mają w zwyczaju wystawiać ludzi do wiatru.

– Domi, to ty?

Trzy osoby zmierzały w jej kierunku, taszcząc wypchane zakupami siatki, z których dobiegał odgłos szkła. Poznała je od razu, choć minęło sporo czasu od ostatniego spotkania. Monika, Damian i Radek. Mężczyźni trzymali w dłoniach otwarte butelki z piwem.

– Chcesz jedno? – zaproponował Radek, wskazując głową na swoją butelkę.

Pokręciła głową.

– Dominika jak zwykle poprawna sztywniara – skomentowała Monika z ironicznym uśmiechem. Zaciągnęła się głęboko papierosem, po czym leniwie wypuściła dym, tworząc rządek równych, szarych kółek.

Dominika objęła się ramionami.

– Może potem – powiedziała krótko, przenosząc wzrok na ziemię.

Gdzie Sara? Już powinna tu być!

Czuła się nieswojo w towarzystwie tej trójki. Nigdy się z nimi nie przyjaźniła.

Już w pierwszej klasie chodziły słuchy, że podczas jednej z imprez Monika straciła dziewictwo z Radkiem. Zapanowała wówczas moda na szybkie pozbywanie się cnoty. Dominika była poza tymi wyścigami, ale inne dziewczyny starały się zwracać na siebie uwagę chłopców. Potem chwaliły się przed koleżankami upojnymi chwilami spędzonymi w ich ramionach. Do Dominiki często docierały podobne plotki o Monice. Nie wiedziała, czy były prawdziwe, i mało ją to obchodziło.

Raz miała okazję bliżej ją poznać. Zostały połączone w parę na lekcji polskiego. Miały opracować wspólnie jedną z lektur i przedstawić przed klasą swój referat. Na ich spotkanie Monika przyszła pijana. Dominika przez trzydzieści minut musiała trzymać jej głowę nad ubikacją, gdy tamta pozbywała się nadmiaru spożytego alkoholu z żołądka. Na domiar złego przez nieuwagę jej telefon wpadł do brudnej muszli. Dominika nawet starała się go wydobyć, ale gdy Monika zaliczyła kolejny „zrzut”, poddała się i spuściła telefon razem z niestrawionymi resztkami pokarmowymi koleżanki.

Ostatecznie Monika zasnęła na kanapie, a ona musiała sama szykować projekt, za który obydwie dostały później piątki. Monika nawet jej nie podziękowała. Ale za to wszystkim ochoczo opowiadała o tym, jaka to zabawna sytuacja się jej przytrafiła ze sztywną Dominiką.

Tak ją przezywali: Sztywna Dominika.

– To co, idziesz?

Patrzyli na nią ze zniecierpliwieniem. Radek dokończył swoje piwo i pustą butelkę rzucił w krzaki. Dominika obserwowała to z narastającym gniewem.

– Czekam na Sarę – syknęła.

Zaśmiali się kpiąco i bez słowa pożegnania weszli do lasu. Po chwili słyszała już tylko piski Moniki, gdy jeden z chłopaków zapewne starał się ją nastraszyć. Wydawali się równie niedojrzali, co piętnaście lat temu.

Czekała kolejne dziesięć minut, nerwowo rozglądając się wokół siebie. Las wywoływał w niej coraz większy niepokój. Co chwilę docierało do niej ciche wycie i podejrzanie trzeszczące gałęzie. Gdy poczuła wibracje telefonu, aż podskoczyła.

– Gdzie ty jesteś?! – krzyknęła zdesperowana.

Usłyszała płacz dziecka.

– Domi, przepraszam cię najmocniej! – Sara wydawała się tak samo podenerwowana jak ona. – Inga, na litość boską, zostaw te noże!

Dominika musiała odsunąć telefon od ucha, żeby uchronić bębenek przed eksplozją. Sara wydała z siebie głośny warkot.

– Nie wiem, co w nią dzisiaj wstąpiło, jest piekielnie niegrzeczna… Ręce mi już opadają.

Dźwięk odkładanych noży uspokoił Sarę.

– To o której będziesz? – zapytała Dominika, z góry przeczuwając, jaka będzie odpowiedź.

– Nie dam rady. – Przyjaciółka westchnęła ciężko. – Robert ma migrenę, Inga wariuje… Tylko Michaś jeszcze nie wyprowadził mnie dziś z równowagi.

– To ja w takim razie wracam do domu – odparła.

– Nie! – wrzasnęła do jej bolącego ucha.

– Sara, na litość boską, przestań tak krzyczeć.

– Przepraszam, to przez mój dzisiejszy nastrój. Ale ty rozerwij się trochę, dobrze ci to zrobi. Nie możesz wiecznie unikać ludzi.

Po kolejnych minutach gorączkowych namów, przerywanych łagodnymi epitetami skierowanymi do córki, rozłączyły się.

Dominika bezmyślnie wpatrywała się w las, zastanawiając się, co zrobić. Podobno ma być kilkanaście osób, między innymi Beata, z którą Dominika zawsze miała nienaganną relację. Jednak nawet z nią nie była blisko. I gdy już zdecydowała, że wróci do domu, ktoś objął ją ramieniem.

– Cześć, mała!

Serce zaczęło jej mocnej bić. Wyrwała się z objęcia, zacisnęła pięści, gotowa do odparcia ataku.

Otoczyło ją kilka osób. Twarze większości z nich wydawały jej się znajome. Ludzie patrzyli na nią z rozbawieniem, po czym chórem wybuchnęli śmiechem.

Twarz Dominiki przybrała kolor dojrzałej jarzębiny. Rozluźniła pięści, chowając dłonie w kieszeni bluzy.

– Tylko spokojnie, poddaję się!

Mężczyzna podniósł ręce na potwierdzenie swoich słów, starając się jednocześnie pohamować rozbawienie. Był bardzo wysoki i dobrze zbudowany, bez problemu mógłby ją powalić na ziemię. Kojarzyła go ze szkoły, choć nie pamiętała imienia. Chyba był aktywny sportowo, a że Dominika raczej nie przepadała za aktywnością fizyczną, nie mogła poznać go bliżej.

– Kretynie, mówiłam ci, że to nie jest dobry pomysł! – żachnęła się Beata, równając się z nimi.

Mężczyzna wzruszył ramionami z miną niewiniątka.

– Kopę lat! – Beata chwyciła Dominikę za ramiona, lustrując jednocześnie jej figurę. – Jak to robisz, że masz tak świetną talię?

Dominika stała zmieszana, starając się opanować kolejną falę zawstydzenia.

Bycie w centrum uwagi, nawet przez tak krótką chwilę, onieśmielało ją.

Ponownie zerknęła na twarze przybyłych, z ulgą uznała, że większość z nich zna. Choć zmienili się: dawniej gładkie, chłopięce buzie, pokryte były teraz mniej lub bardziej intensywnym zarostem, niektórzy mieli pierwsze zmarszczki. Kobiety wyglądały lepiej, ale i one się zmieniły.

Przez piętnaście lat rysy twarzy Beaty wyostrzyły się, a włosy – niegdyś ciemne – przefarbowała na blond. Teraz wyhodowała całkiem spory odrost, jednak nadal była atrakcyjna. Patrzyła na nią wciąż młodymi, ciemnymi oczami, które Dominika znała z przeszłości.

Marta sporo przytyła, ale najwyraźniej nie przejmowała się tym. Nosiła przyciasne spodnie, a znad paska wylewał się brzuch, który skojarzył się Dominice z opadniętym ciastem na pizzę.

Kolejna – chyba miała na imię Renata – trzymała papierosa w ustach, kącikiem wypuszczając dym. Ostatniej nie znała. Prawdopodobnie nie chodziła do tej samej szkoły.

– To co, idziemy?

Beata złapała Dominikę pod rękę i skierowała się w stronę lasu.

– Ja nie… to znaczy. – Dominika nie wiedziała, jak grzecznie ją spławić. Nie chciała tam iść. W dodatku bez Sary. – Miałam właśnie wrócić do domu.

– Daj spokój, Domi! Przecież już tu przyszłaś. Będzie fajnie.

Znała Dominikę na tyle, żeby wiedzieć, że nie lubi spotkań towarzyskich. Nie była nachalna, ale w jej zachowaniu było coś, co sprawiało, że trudno było jej się przeciwstawić.

Przez chwilę stały w milczeniu, mierząc się wzrokiem. W końcu Dominika poddała się i ruszyła za nimi przez las.

Po raz ostatni była tu pięć lat temu. Od tamtej pory jej życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, ale tutaj czas jakby stanął w miejscu. Nocą polana była wyjątkowo piękna. Oświetlana blaskiem pełnego księżyca zamieniała się w baśniową krainę w kolorze sepii. Uroku dodawało jej także niewielkie jezioro; w jego tafli można było podziwiać odbicie wysokich brunatnozielonych świerków.

Usłyszała nagły dudniący dźwięk. Natarczywa melodia spłoszyła kilka ptaków, które wzbiły się w powietrze. Przez chwilę patrzyła, jak odlatują nad koronami drzew, po czym przeniosła wzrok w stronę dochodzącej muzyki.

Radek trzymał w dłoni głośnik, wymachując nim do góry i do dołu, unikając przy tym rąk Moniki, która głośno przeklinając, starała się mu go wyrwać.

Dominika przewróciła oczami i poszła za Beatą w stronę witających się ludzi. Zamieniła parę zdań z koleżankami, kilkukrotnie odmówiła proponowanego przez towarzystwo alkoholu i raczej starała się trzymać za plecami Beaty, która najwyraźniej za punkt honoru obrała sobie zaopiekowanie się nią. Nawet gdy szła siusiu w głąb lasu, proponowała Dominice, aby jej towarzyszyła. Być może na prośbę Sary tak się nią interesowała – Dominika wiedziała, że dziewczyny miały bliską relację, więc domyślała się, że przyjaciółka poprosiła Beatę o pomoc.

Ale im dłużej trwała impreza, tym bardziej Dominika zamykała się w sobie. Nie czuła się komfortowo i prawdę mówiąc, zła była na siebie, że zdecydowała się tu przyjść.

Tym bardziej że towarzystwo było coraz bardziej pijane i coraz bardziej nieobliczalne.

*

Dasz radę! Dodawała sobie otuchy, stojąc na prowizorycznej drewnianej trampolinie. Chwilę się wahała, oceniając wysokość. Było ciemno, więc nie mogła dostrzec dna. Miała jedynie nadzieję, że jest na tyle głęboko, że jej kręgosłup się nie roztrzaska.

Kilkukrotnie podskoczyła w miejscu, rozgrzewając się przed zderzeniem z chłodną taflą jeziora. Sara by jej to odradziła, nie była skora do takich wyzwań. Dominika też nie. Do dzisiejszego wieczora. Ale nie chciała dać satysfakcji stojącym na dole gapiom. Pewnie już zaczęli przyjmować zakłady, że tego nie zrobi. Oczami wyobraźni widziała te ich głupie uśmieszki.

„Przecież z góry było wiadomo, że nie skoczy” – powiedziałby Damian.

„Zawsze się wszystkiego bała, to pewnie przez to jej pogmatwane dzieciństwo. Biedna” – szepnęłaby Monika, z udawaną troską w głosie.

Nie mogła się teraz wycofać.

Tego wieczoru pozwoliła sobie w końcu na wypicie dwóch piw. Musiała choć minimalnie dopasować się do towarzystwa, bo inaczej chybaby oszalała.

Dla jednych taka ilość alkoholu nie jest czymś nadzwyczajnym, ale dla stroniącej od alkoholu Dominiki okazała się upijająca. W uszach jej szumiało, a ten dźwięk nie miał nic wspólnego z delikatnym wiatrem poruszającym zielone korony drzew. Policzki miała zaróżowione.

Alkohol sprawił, że wyluzowała się i bez skrępowania rozmawiała ze starymi znajomymi. W końcu zaczęła się dobrze bawić. Potem podsłuchała, jak Monika rozmawia z Danielem o przytwierdzonej do drzewa trampolinie. Latem dzieciaki skakały z niej wprost do nagrzanego słońcem jeziora. Daniel uznał, że dobrym pomysłem byłaby pierwsza tego lata kąpiel. I zanim ktoś inny zdążył to zanegować, kilku imprezowiczów rozebrało się do bielizny i wbiegło do wody.

Panowie gwizdali, widząc półnagie kobiety i gestami zachęcali je do zanurzenia w wodzie. Ewentualnie na siłę wrzucali je do wody. Oczywiście byli też tacy – między innymi Dominika – którzy absolutnie nie marzyli o nocnej kąpieli w zimnym jeziorze. Grzecznie, acz stanowczo odpierała namowy rozochoconych pływaków przekonujących, że woda w połowie czerwca jest tak samo ciepła jak pod koniec sierpnia.

– Zostawcie ją, przecież to sztywna Dominika, nie dla niej takie zabawy!

Gdy usłyszała kpiący komentarz Moniki, coś w Dominice pękło. Już ja jej pokażę Sztywną Dominikę! Wstała raptownie i zaczęła ściągać sukienkę.