Pod niebem Hiszpanii - Katarzyna Świderska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Pod niebem Hiszpanii ebook

Świderska Katarzyna

4,5

191 osób interesuje się tą książką

Opis

Lena od dwóch lat pracuje w znanym i szanowanym wydawnictwie Codziennym. Na szacunek w biurze jednak nie może liczyć. Ma dość swoich współpracowników, którzy nie szczędzą jej niewybrednych komentarzy tylko dlatego, że jest kobietą.

 

Natrafiwszy przypadkowo na ogłoszenie swojej imienniczki o sprzedaży biletów do stolicy Hiszpanii, niewiele myśląc, postanawia wyruszyć w samotną podróż. Jest to nie lada wyzwanie, bowiem Lena nie zna języków obcych, nigdy nie latała samolotem, nie była za granicą i boi się wracać sama po zmroku. Na szczęście w Madrycie poznaje dwie szalone Polki – Romkę i Matyldę. Zaprzyjaźniają się, a po kilku dniach w stolicy wyrusza z nimi na południe kraju. Tam poznaje przystojnego Carlosa. Po bolesnych doświadczeniach z byłym narzeczonym ma ogromną awersję do mężczyzn, ale na widok Hiszpana jej serce absolutnie nie chce słuchać rozumu.

 

Czy miłość do Carlosa będzie miała happy end?

 

Czy Lena stawi w końcu czoła problemom w pracy?

 

Jaki wpływ na jej wybory będzie miał Kamil, chłopak, którego poznała podczas krótkiego pobytu w Madrycie?

 

Jedno jest pewne – w słonecznej Hiszpanii wszystko może się zdarzyć, a decyzje Leny zafundują jej prawdziwy rollercoaster emocji!

 

 

Zwariowana, zabawna, świeża i kusząca historia, która wyrywa główną bohaterkę Lenę z ramion ekscentrycznych rodziców oraz nachalnego szefa i zabiera ją wprost do skąpanej gorącym słońcem, pachnącej jedzeniem i dobrą zabawą  Hiszpanii! To niesamowita podróż pełna niespodzianek, zwrotów akcji i zmieniających się jak w kalejdoskopie emocji! Powieść o przygodzie życia, poszukaniu swojej drogi oraz trudnych wyborach. Idealna lektura na nadchodzące upalne dni. Kolejna cudowna perełka od Kasi. Gorąco polecam!

Magdalena Szary, meggi.books

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 424

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

Błękit jego oczuDo odkochania jeden krokPod niebem Hiszpanii

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Katarzyna Świderska, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Magdalena Czmochowska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje wewnątrz książki: pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-779-7

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

Mojej Mamie.Najpiękniejszej osobie, którą poznałam w swoim życiuKocham Cię, Mamo

2

Siedziała w sypialni w pozycji kwiatu lotosu i przeglądała rzeczy. Widok wariacji bibelotów na podłodze wskazywał, jakby szafa dostała paskudnej grypy żołądkowej. Masa starych zdjęć; ubrania, których nigdy nie włożyła; niedziałające słuchawki do telefonu; przeterminowane leki; dwa kubeczki menstruacyjne, do których mimo różnej wielkości nie mogła się przekonać, i stare płyty CD były tylko kroplą w morzu bezsensownie gromadzonych przez lata rzeczy. Na tyle długo siedziała na podłodze, sortując przedmioty, że była przekonana, iż jej pośladki zbutwiały.

Przeniosła ciężar ciała na prawy pośladek, czyli ten, w którym miała jeszcze jakieś czucie, i spojrzała na trzy leżące przed nią kupki. Nazwała je roboczo: do zatrzymania, do wyrzucenia i do zastanowienia. Były jak trzy siostry Atomówki, rozprawiające się ze złem całego świata. A w jej przypadku z przydasiami-kurzołapami.

Na ostatniej stercie spoczęły między innymi: koronkowe majtki, które były cholernie niewygodne, ale bardzo seksowne i które włożyła tylko raz, żeby je przymierzyć; wycinek pierwszego artykułu, który napisała o wpływie niewłaściwie dobranych staników na zdrowie kobiet, pod którym Pierre umieścił reklamę siateczkowego stanika no size, który absolutnie przeczył wszystkim poradom, jakiej bielizny nie nosić, aby nie dorobić się problemów zdrowotnych; kilka niedopalonych świeczek zapachowych, a także dziurawe skarpetki, które uwielbiała mimo poprzecieranych pięt i paru naszytych łat, które trochę zaburzały estetykę ich wzoru w gwiazdki.

Na szczycie sterty połyskiwał on – jej pierścionek zaręczynowy. Duch przeszłości, który przypominał jej, że kiedyś miała szansę zostać stateczną żoną, a być może i matką. Może wówczas porzuciłaby swój – jak łaskawie nazywał go jej ojciec – egzotyczny styl, układając wszystkie szeleszczące, fluorescencyjne i uroczo puchate ubrania gdzieś na czwartej, niepowstałej kupce o nazwie Lena z przeszłości.

Jeremi od miesięcy naciskał, żeby mu oddała ten przeklęty pierścionek.

Szczerze mówiąc, początkowo nawet chciała to zrobić. Planowała to zrobić. Ale jak to bywa z planami – szlag je trafiał, gdy człowiek najmniej się tego spodziewał. No bo przecież ona też miała wielkie plany. Planowała, że po ślubie zamieszkają w przytulnym mieszkaniu o pomarańczowych ścianach. Planowała, że w podróż poślubną zabierze ją do Chorwacji. Planowała, że będą mieć dwoje dzieci – najlepiej bliźnięta. Planowała, że zestarzeją się razem.

Dlatego biorąc pod uwagę wszystkie plany, których nie zrealizuje z Jeremim z powodu dwóch rogów, które wyrosły jej z głowy, a o których dowiedziała się tamtego dnia, gdy przyłapała go z inną, uznała, że zostawienie sobie pierścionka jest być może marną, ale rekompensatą.

No bo przecież to był jej pierścionek. Dał jej go, tak jak masę innych rzeczy, których jakoś nie kazał jej zwracać. Ale ten cieniutki pierścionek, o diamenciku wielkości ziarnka ryżu, wyjątkowo go interesował. Tak więc na przekór Jeremiemu postanowiła go zatrzymać.

Był wściekły, co tylko utwierdziło ją w złośliwym przekonaniu, że dobrze zrobiła.

Wspomnienia wspólnych chwil sprawiły, że poczuła uścisk w klatce piersiowej. Chciała zapomnieć o tamtych latach, wyrwać je z pamięci jak… kartkę z kalendarza, którą dostrzegła pod małym porcelanowym słonikiem, którego zresztą też otrzymała od Jeremiego. Ręką zepchnęła porcelanową figurkę z kartki. Słonik odbił się od nogi łóżka, co kosztowało go utratę trąby. Chwyciła kartkę i przez chwilę na nią patrzyła. Była z kwietnia, dwa tysiące dwudziestego roku. Siedemnasty dzień miesiąca, udekorowany był czerwonym serduszkiem. Widząc precyzyjnie nakreślony kształt serca, poczuła się żałośnie. Tamtego dnia Jeremi jej się oświadczył.

Od rana chodził zdenerwowany, czepiając się jej o wszystko: że nie mieli mleka do kawy, że za głośno grał telewizor, który notabene sam włączył, chcąc obejrzeć mecz. To, że dostawca z Uber Eats przyjechał po godzinie, w dodatku z zimnym jedzeniem, też było jej winą. Skończyło się na kłótni, a oliwy do ognia dolał fakt, że ulubiona drużyna piłkarska Jeremiego przegrywała sromotnie trzy do zera.

Gdy zrezygnowana i poirytowana koszmarnym dniem ściągała narzutę z łóżka, a na podłogę wypadło małe, brązowe pudełeczko z emblematem znanego sklepu z biżuterią, nie wiedziała, co myśleć. Zdezorientowana podniosła je z podłogi i wróciła do salonu, gdzie jej chłopak kończył właśnie piątego drinka składającego się z wódki i napoju energetycznego. Spojrzał na nią zachmurzonym wzrokiem.

Wystawiła rękę w jego kierunku.

– Co to? – zapytała.

Wzruszył ramionami.

– Dla ciebie. Chciałem ci się oświadczyć – odparł obrażonym głosem.

Przez chwilę na niego patrzyła, ale on już zdążył stracić nią zainteresowanie i jak gdyby nigdy nic przeniósł wzrok na ekran telewizora, gdzie komentowano zakończony chwilę temu mecz.

Usiadła więc obok niego na kanapie i przekładała pudełko w dłoni. Nawet nie pomyślała, żeby zajrzeć do środka. To było tak… cholernie nieromantyczne!

Po jakimś czasie Jeremi jakby zorientował się, że Lena siedzi tuż obok. Od niechcenia objął ją ramieniem i przysunął do siebie. Drgnęła, gdy poczuła od niego nieprzyjemną woń.

– Nie otworzysz? – zapytał trochę łagodniej, choć gdzieś w jego tonie kryła się jakaś dziwna irytacja.

W tle bębnił telewizor i kłótnia, która wywiązała się między dwoma komentatorami sportowymi o odmiennych zdaniach co do spalonego, który miał miejsce podczas meczu.

Rzuciła przelotne spojrzenie Jeremiemu i zacisnęła mocniej dłonie. Nie chciała otwierać tego pudełka. To znaczy chciała, ale nie tutaj. Nie teraz. Nie, gdy Jeremi śmierdział energetykiem, czego nie cierpiała. Ten specyficzny zapach zawsze przyprawiał ją o ból głowy, wiedział o tym. A mimo to postanowił opić się tego świństwa akurat dzisiaj, akurat w dzień, gdy planował oświadczyny.

Marzyła, że oświadczy jej się w jakiejś wytwornej restauracji. Zamiast brudnych włosów miałaby świeże kosmyki, a zamiast kostiumu tęczowego jednorożca włożyłaby piękną, długą pudrową sukienkę w małe świnki, którą upatrzyła sobie kiedyś w sklepie internetowym. Miałaby manicure bez masy ubytków i starannie ułożone loki, które oplatałyby miękko jej twarz.

Ponownie opuściła wzrok na pudełeczko, które obejmowała krótkimi paznokciami, każdy z nich był w innym neonowym kolorze i oszpecony wystrzępionymi skórkami, które od dziecka podgryzała, gdy się denerwowała. Teraz też najchętniej przywiodłaby dłoń do twarzy i wyskubała kilka skórek. Z tym paskudnym nawykiem walczyła od dawna, ale na razie z marnym skutkiem.

Po kolejnej chwili marazmu, czując szarpnięcie za łokieć przez zniecierpliwionego Jeremiego, westchnęła i ostrożnie otworzyła wieko pudełka.

Widząc błyszczący złoty pierścionek z małym kamyczkiem, poczuła, jak niewidzialne dłonie oplatają jej gardło, a sztywne ciało powoli zaczyna się rozluźniać.

Może i Jeremiego stać było na droższy pierścionek, ale mimo wszystko… To był jej pierścionek. Gdy to dotarło do niej, początkowe wątpliwości zaczęły ją opuszczać. Kochała Jeremiego i chciała spędzić z nim resztę życia, a ten niewielki symbol ich miłości, na który patrzyła wzrokiem coraz bardziej rozmytym od zbierających się pod powiekami łez wzruszenia, miał jej to zagwarantować.

– To jak będzie, zostaniesz moją żoną? – wyszeptał do niej.

Zamrugała kilkukrotnie, pozwalając na uronienie tych kilku napęczniałych łez.

– Tak – odparła cicho i wyciągnęła biżuterię z miękkiej poduszeczki.

Założyła pierścionek na palec. Pasował. Wtedy Jeremi chwycił jej podbródek dłonią i skierował ich twarze ku sobie. Pocałowali się. Poczuła w ustach posmak słodkiego energetyka, którego mimo wszystko nie cierpiała.

Teraz również wsunęła błyskotkę na palec i wyciągnęła dłoń przed siebie. Pierwszy raz od rozstania miała go na palcu i teraz wydawało się, jakby zupełnie na niego nie pasował. Obracała powoli dłoń, patrząc na pierścionek pod różnymi kątami. Zdawało się jej, jakby był wielkim, paskudnym wągrem. Albo oparzeniem gorącą oliwą. Zmarszczyła twarz i szybko ściągnęła biżuterię, po czym położyła z powrotem na stertę.

Jeszcze przez jakiś czas porządkowała rzeczy, aż z podłogi zniknęły przypadkowe przedmioty. To, co chciała wyrzucić, zapakowała w czarny worek foliowy. Robiąc na jego wierzchu supełek, kątem oka ponownie zerknęła na pierścionek. Wrzuciła go do dolnej szuflady komody, aby już nie raził jej w oczy.

Włożyła ulubione chodaki i z workiem w dłoni wyszła z mieszkania. Winda długo nie przyjeżdżała, więc Lena zeszła schodami i po wyjściu z klatki podeszła do wiaty śmietnikowej. Wyrzuciła worek, choć do samego końca nie była pewna, czy znajdujące się tam rzeczy nie powinny jednak wrócić do zakamarków szafy.

Był ciepły wieczór i choć było już ciemno, po osiedlu ganiały jeszcze dzieciaki. Przysiadła na ławce i chwilę im się przyglądała. Maluchy nie wiedziały, że za kilkadziesiąt lat ich życie tak się skomplikuje, że te radosne uśmiechy będą gościć na ich twarzach tylko dziesiątego każdego miesiąca, po wypłacie. Myślała gorzko, wzdrygając się na dźwięk ich donośnego śmiechu.

– Dobry wieczór.

Na ławce usiadła jej sąsiadka, pani plastik. Pani plastik tak naprawdę nazywała się Alina Różycka. Przydomek, który nadała jej Lena, nie miał nic wspólnego z zamiłowaniem pani plastik do powiększania ust czy ostrzykiwania czoła botoksem. Wręcz przeciwnie.

Poznały się w wiacie śmietnikowej. Alina stała wtedy na składanym taborecie, na palcach, bo nie miała więcej niż metr pięćdziesiąt, i zgięta wpół grzebała w czarnym kuble z odpadami zmieszanymi. Początkowo Lena pomyślała, że kobieta jest bezdomna, zresztą trochę tak wyglądała. Miała przetarte na pośladkach spodnie, ubrudzone błotem, bo tamtego dnia lało jak z cebra. Lena powiedziała jej „dzień dobry”, co tak zaskoczyło kobietę, że będąc od pasa w górę zanurzona w śmietniku, straciła równowagę i wpadła wprost do wielkiego pojemnika.

– Cholera jasna! – Usłyszała Lena.

Dopiero te słowa sprawiły, że otrząsnęła się z pierwszego szoku i podbiegła do pojemnika. Nachyliła się nad nim w tym samym momencie, gdy dłoń pani plastik wystrzeliła do góry.

– Pomocy… – jęknęła, kiedy Lena się do niej nachyliła.

Z wnętrza unosił się kwaśny odór śmieci, a kilka zielonych much rozleciało się w popłochu, nieprzyjemnie bzycząc jej do ucha.

– Najmocniej panią przepraszam – powiedziała obolałym głosem Lena i podała jej rękę, żeby pomóc kobiecie wydostać się ze środka śmierdzącej pułapki.

Pani plastik strzepnęła z klatki piersiowej kilka liści kapusty i najprawdopodobniej kostkę kurczaka. Podniosła się z cichym stęknięciem i chwilę później stała, zapadając się w śmieciowym bagnie. Białe, krótkie włosy sterczały jej na boki i Lena mogła przysiąc, że do jednego z kosmyków przykleiło się jej coś zielonego o konsystencji galaretki.

– Proszę objąć moją szyję – poprosiła Lena.

Z jej pomocą kobieta wygramoliła się z kubła. Na szczęście była szczupła, bo w przeciwnym razie mogłaby przeciążyć Lenę, która wylądowałaby obok niej w śmieciach.

Alina stanęła na twardym podłożu i omiotła odzież dłońmi. Wykrzywiła twarz i wyszeptała kilka siarczystych przekleństw.

– Ukatrupię go, no po prostu ukatrupię – mamrotała pod nosem, oglądając ubrudzone ubrania.

Lena nie miała pojęcia, kogo kobieta planowała ukatrupić, i chyba nie chciała wiedzieć.

– Proszę pani, jeszcze raz chciałam panią prze…

– A za co ty chcesz mnie przepraszać? – weszła jej w słowo Alina. Przy okazji zlustrowała twarz Leny małymi, okrągłymi oczami.

– No… – Zawahała się. – Że przeze mnie wpadła pani do śmietnika?

Kobieta machnęła ręką.

– To nie twoja wina, tylko tego przeklętego Jóźka! Po cholerę zabierał tamtą drabinę? – Rozłożyła ręce i spojrzała pytająco na dziewczynę.

– Jaką drabinę?

– Jak to jaką? Tę, która tu stała! Mówiłam mu, żeby pod żadnym pozorem jej nie ruszał! To była dobra drabina. – Pokręciła głową z dezaprobatą.

Lena nic nie rozumiała.

– Pójdę już – powiedziała nieśmiało i skierowała się do wyjścia.

– Ej! Zaczekaj! – krzyknęła za nią kobieta.

Lena odwróciła się i powiodła wzrokiem za dłonią, która wskazywała na jej worek ze śmieciami. Przez to zamieszanie przewrócił się na ziemię, ale na szczęście wcześniej szczelnie go zawiązała, więc śmieci zostały w środku.

– Ty segregujesz? – zapytała Lenę, marszcząc groźnie brwi.

– Śmieci?

– A co innego?

– Ja… no tak, chyba tak. – Podrapała się nerwowo po głowie.

Kłamała. Miała wprawdzie pod zlewem trzy oddzielne pojemniki: na odpady zmieszane, plastik i szkło, ale niejednokrotnie zdarzało jej się wrzucać śmieci do jednego worka.

– Chyba? – Brwi kobiety wystrzeliły w górę.

Lena poczuła się niezręcznie. W tym samym momencie kobieta chwyciła worek z jej śmieciami i rozdarła go u nasady.

– Co pani robi?!

– Sprawdzam. – Nachyliła się do worka i pogrzebała w nim.

Lena wykrzywiła twarz. Wydawało jej się to obrzydliwe.

– Proszę tego nie robić – jęknęła, gdy kobieta przerzucała kolejne śmieci, ale sąsiadka ją zignorowała.

Kilka minut później worek wylądował w czarnym kuble.

Dowody na kłamstwa młodej dziennikarki: zero. Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

– Przepraszam za moją nadgorliwość. Alina jestem. – Wyciągnęła dłoń w kierunku Leny.

Dziewczyna zawahała się, ale w końcu podała jej rękę.

– Lena… – powiedziała cicho.

Kobieta się zaśmiała.

– Uważasz mnie za wariatkę. – Spojrzała na nią rozbawionym wzrokiem. – Pewnie masz rację, ale tak mnie drażni, jak ktoś nie segreguje śmieci! Zużyty plastik można spokojnie poddać recyklingowi! Tylko że ludzie o tym nie myślą. Wrzucają wszystko co popadnie, a nasza planeta wariuje! Huragan Katrina, trzęsienie ziemi u wybrzeży Sumatry, powodzie, pożary, susze, padające z głodu niedźwiedzie polarne… To wszystko przez ten cholerny plastik! Wiesz, że podczas rozkładu plastiku do atmosfery emitowane są gazy cieplarniane i dwutlenek węgla? Ludzie o tym nie myślą! Wiedzą o tym, ale w nosie mają dbanie o planetę! A za sto lat nic z nas nie zostanie! Zrobimy wielkie fuffff – mówiąc to, wykonała dziwny ruch dłońmi, nakreślając koło.

Lena nie wiedziała, co odpowiedzieć, bo należała do tej niechlubnej grupy ludzi, która nie zastanawiała się nad takimi sprawami.

– Chyba tak – powiedziała w końcu.

Alina przewróciła oczami.

– Nie chyba, tylko po stokroć tak! Dobrze, że chociaż tobie los planety nie jest obojętny. W każdym razie tak stwierdzam, patrząc na twoje śmieci. I te ciuszki, które zdaje się, że są z recyklingu. – Spojrzała ukradkiem na żółty kombinezon, który Lena miała na sobie. Alina kontynuowała: – Przepraszam, że pomyślałaś, że brak mi piątej klepki, pewnie cię wystraszyłam. Idź już, porządnie się umyj, ja powinnam zrobić to samo.

Po spotkaniu z Aliną Lena zaczęła baczniej segregować odpady. Głównie dlatego, że bała się kolejnego spotkania sąsiadki w wiacie śmietnikowej…

Lena miała wtedy nadzieję, że już nigdy więcej nie ujrzy pani plastik, ale los postanowił spłatać jej figla, bo gdy kilka dni później wychodziła z mieszkania, znowu się spotkały. Gdy Alina zorientowała się, że mieszkają na tym samym piętrze, jeszcze tego samego dnia zapukała do jej drzwi, wpraszając się na herbatę.

Okazało się wówczas, że wcale nie była tak niespełna rozumu, jak mogło się wydawać. Wręcz przeciwnie. Gdy nie grzebała w śmietnikach, pracowała jako biolożka morska w jednej z organizacji pozarządowych. Podróżowała po całym świecie, badając wpływ globalnego ocieplenia na życie stworzeń morskich. Rzadko można było ją spotkać w Polsce. Dlatego też w kolejnych latach Lena widziała ją zaledwie kilka razy. Ale każde spotkanie było bardzo inspirujące. Lena zazdrościła Alinie dalekich podróży. Ona najdalej pojechała na granicę ze Słowacją, ale nigdy jej nie przekroczyła.

Gdy teraz patrzyła na Alinę, która siedziała obok niej, poczuła nagły przypływ radości.

– Pani Alino, już pani wróciła?

– Wróciłam, wróciłam. I chyba prędko nie wyjadę. – Ostrożnie poruszyła się na ławce.

Dopiero wtedy Lena zauważyła, że noga Aliny była w gipsie, który ciągnął się od kostki aż po pachwinę.

– Co się stało?

– Zaatakował mnie niedźwiedź. Skubany był silniejszy, niż się spodziewałam. – Spojrzała przed siebie rozmytym wzrokiem.

– Naprawdę? – Lenie zaświeciły się oczy.

Spotkanie z niedźwiedziem polarnym musiało być niesamowitym przeżyciem! Mimo całej grozy takiego spotkania.

Alina rzuciła jej nieodgadnione spojrzenie. Potem wykrzywiła twarz.

– Nie. Wypieprzyłam się, wysiadając z samolotu. Uwierzysz, że nawet nie było ślisko? Do tej pory zastanawiam się, jak to zrobiłam. – Opuściła wzrok na chorą nogę i popatrzyła na nią z wyrzutem.

Lena wypuściła przeciągle powietrze. Historia o niedźwiedziu dużo bardziej jej się podobała.

– Na długo panią unieruchomili?

– Dwa miesiące. Dasz wiarę? Co ja mam tu robić przez dwa miesiące? – jęknęła.

– Może trochę odpocząć?

– Nie umiem odpoczywać. Odpoczynek jest dla trupów. Niech one sobie odpoczywają! – Zacmokała.

– Dobrze, że windę naprawili. Ostatnio przez trzy dni była nieczynna.

– Józek znowu dał dupy z załatwieniem rutynowej kontroli?

Lena mogła przysiąc, że Józek podobał się Alinie. Był tutejszym administratorem. Zawsze chodził elegancko ubrany, był kulturalny i bardzo pomocny. I chyba również zadurzony w biolożce, bo gdy tylko odwiedzała Polskę, można było go spotkać na osiedlu wyjątkowo często. Z tego, co Lena wiedziała, Józek od lat był rozwiedziony i nigdy nie ułożył sobie na nowo życia. Nie miał dzieci i całkowicie poświęcał się pracy. Nie mieszkał na ich osiedlu, ale musiał mieć mieszkanie gdzieś niedaleko, bo na ogół pojawiał się kilka minut po wezwaniu.

– A co u Jeremiego?

Lenę zmroziło to pytanie. Alina nie mogła wiedzieć, że się rozstali, bo od ponad roku nie było jej w Polsce. Młoda kobieta przygryzła policzek i utkwiła wzrok w swoich kolanach.

– Nie jesteśmy już razem – odparła.

Czuła na sobie wzrok Aliny. Krępował ją.

– No w końcu! – zagrzmiała sąsiadka.

Zdezorientowana Lena nie wiedziała, jak rozumieć ten nagły przypływ entuzjazmu Aliny.

– Co ma pani na myśli?

– Tylko to, że dobrze, że go w końcu pogoniłaś! Bo domyślam się, że poszłaś po rozum do głowy?

– Ja…

– Lenko – przerwała jej sąsiadka. – Ja wszystko wiem, miłość, fruwające motyle w brzuchu, brak apetytu… Też tak miałam nie raz. Tyle że… to były twoje uczucia. On cię nie kochał.

– Słucham?

– Kiedyś byłam w takim związku jak wasz.

– Nasz?

– Ty nie widzisz świata poza nim, a on ma cię gdzieś. Pamiętasz, jak byłam u ciebie dwa lata temu we wrześniu?

Lena przytaknęła.

– Ty tego nie dostrzegałaś, bo byłaś zakochana, ale on… On miał taką minę, jakby mieszkał z tobą za karę! Gdy pogratulowałam mu tej decyzji, prychnął i schował się w pokoju. Pamiętasz?