Sznurki starej marionetki - Małgorzata Węglarz - ebook

Sznurki starej marionetki ebook

Węglarz Małgorzata

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Ren Cavalier niespodziewanie traci pracę przy wykonywaniu pośmiertnych fotografii. Zmuszony sytuacją, przyjmuje jedyną dostępną ofertę: ma zostać grabarzem. Praca na zabytkowym cmentarzu, który jest dumą miasta, wydaje się prestiżowa. Zarządca ma jednak wielu wpływowych zleceniodawców, a jego pracownikom nie brakuje dodatkowych obowiązków

W tym samym czasie do miasta wraca niezwykle utalentowany skrzypek, Henry von Gradner. W domu oczekuje go siostra, eteryczna i inteligentna Emma. Ich ojciec był znanym twórcą marionetek, a matka rządziła rezydencją twardą ręką. Od powrotu Henry'ego zaczynają ginąć mieszkańcy miasta, a społecznością wstrząsają krwawe akty zemsty.

Co stało się z rodzicami Emmy i Henry'ego? Kto stoi za serią brutalnych morderstw? I co dzieje się za murami cmentarza, gdy zostają tam już tylko grabarze i umarli?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 417

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Autorka: Małgorzata Węglarz

Redakcja: Klaudia Opozda

Korekta: Barbara Jonkisz

Projekt graficzny okładki: Studio KARANDASZ

Skład: Jarosław Hess

Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

© Copyright by Małgorzata Węglarz© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

Bielsko-Biała 2025

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o. ul. Zapora 25 43-382 Bielsko-Biała tel. 338282828, fax [email protected]

ISBN 978-83-8317-579-9

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Wszystkie treści zawarte w tej publikacji, w tym teksty, ilustracje, zdjęcia i grafiki, podlegają ochronie prawnoautorskiej. Zabrania się ich wykorzystywania do trenowania modeli sztucznej inteligencji, w tym dużych modeli językowych (LLM), tworzenia zbiorów danych, eksploracji tekstów i danych (text and data mining) oraz jakichkolwiek innych form automatycznego przetwarzania treści w celach komercyjnych, analitycznych lub badawczych bez uprzedniej, pisemnej zgody wydawcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Niniejszą książkę dedykuję mojej mamie, Bożenie Węglarz. Zamiłowanie do historii i filmów kostiumowych mam po Tobie. A wszystko zaczęło się od kaset z Anią z Zielonego Wzgórza z, jak obie wiemy, jedynym słusznym lektorem. Jesteś dla mnie inspiracją!

PROLOG

W pogrążonej w półmroku sypialni tyka zegar. Oczy starca przez chwilę podążają za wskazówkami.

– Wystarczy – wzdycha i zamyka oczy. Spomiędzy jego palców wystaje zaśniedziały klucz.

Gdzieś za oknem, za zasuniętymi kotarami, rozkwita dzień, nowy świat, pełen młodych ludzi i niepoznanych jeszcze historii. Starzec oddycha ciężko, ściskając klucz równie kurczowo co swoje wspomnienie.

Otwiera usta. Słowa wyprzedza kaszel. Mężczyzna z trudem przełyka ślinę i przenosi wzrok na wzorzystą kołdrę, na rzędy książek oraz na żarówkę, przedmiot zachwytu współczesnych mu ludzi.

– Potrzebowałem wielu lat, aby uporządkować całość, zrozumieć zdarzenia, których nie zawsze byłem świadkiem.

Głos ma łagodny, a z przysłoniętych bielmem oczu emanuje spokój. Chociaż nie może nic zobaczyć, doskonale widzi twarze ludzi, których pogrzebała przeszłość.

– Widziałem marionetki tańczące w ogniu. Krew ściekającą ze ścian. Poznałem życie, które odebrano siłą. Byłem świadkiem rozpaczy niszczącej szczęście.

Podkurczone palce głaszczą klucz, cenny artefakt, żywo przypominający o kimś ważnym.

– Przez lata zbierałem dowody, podróżowałem do wielu miejsc, by odkryć, jakie znaczenie nadałem tamtym wydarzeniom. Myślałem, że odczytując prawdę, poczuję ulgę. Ale prawda ma to do siebie, że rozczarowuje.

Przełyka ślinę i nasłuchuje, zupełnie jakby spodziewał się, że ktoś stanie na progu. Siwe, rzednące włosy opadają mu na twarz. Mógłby zatrudnić cały sztab pielęgniarek, ale uparł się, by umierać w samotności.

Z trudem przełyka szloch. Jeszcze raz. Niech to będzie ostatnia próba.

– Widziałem marionetki tańczące w ogniu. Ludzi podskakujących w takt splątanych dziejów. Przyjaciół, którzy odeszli, zanim zdążyłem ich pokochać. Ale zrozumienie przychodzi z czasem. A czasu, na szczęście, mam już bardzo mało.

Milknie. Czuje ból.

Klucz. Ten cholerny klucz.

– Pozwól, że opowiem ci historię. Nie będzie w niej romansu, ale będzie w niej miłość. Pojawi się śmierć, cała jej brzydota i pustka. Będą ludzie. Wszyscy ci, których dni złączyły się w samym centrum miasta, aby doświadczyć tragedii, o jakiej dzisiaj niewielu zapewne pamięta. Aby pojąć znaczenie tej opowieści, musimy się cofnąć do samego początku i połączyć nasze losy nicią grubą niczym sznurki pewnej bardzo starej marionetki...

Lepki wosk spływał po świecach. Cienie mebli niemalże całkowicie pochłaniały postać wijącą się na dywanie. Cisza pęczniała od oczekiwania. Na ból. Na upokorzenie. Na jeszcze jeden cios.

Przyczajony pod ścianą chłopiec chciał wierzyć, że jest niewidzialny. Obserwował, jak kobieca dłoń unosi się i opada na twarz skamlącego u jej stóp mężczyzny. Za kilka godzin w domu zapadnie cisza, a chłopiec znowu uwierzy, że wcale go tam nie było.

Zapomniał się i ze zmęczenia usnął w fotelu. Gdy usłyszał pierwszy krzyk, jego przyzwyczajone do czuwania ciało zsunęło się na podłogę i przylgnęło do ściany. Teraz jego oczy błądziły w panice, desperacko poszukując lepszej kryjówki.

Leżąca na dywanie postać stęknęła.

– Madeleine, kochanie...

Kobieta podeszła do przewróconego stolika i wyłamawszy z niego przetrąconą nogę, wzięła zamach. Rozległ się trzask i jeszcze głośniejszy jęk.

Chłopiec pisnął.

Chociaż ten wyrwany ze ściśniętego gardła dźwięk nie byłby w stanie obudzić kota, czarnowłosa kobieta zastygła z ręką w powietrzu.

W końcu szarpnęła poły sukni i doskoczyła pod ścianę.

Piętro wyżej zadudniły kroki, czyjś głos wykrzyczał kilka niewyraźnych komend.

Rozległo się pukanie.

– Madame? – Zza drzwi dobiegł przytłumiony kobiecy głos.

– Wynoś się!

Pomimo rozkazu drzwi uchylono. Do salonu wpadł snop światła, przez który kulący się pod ścianą chłopiec stał się widoczny niczym aktor na scenie.

Kobieta zawyła z wściekłości. Złapała syna za łokieć i pociągnęła do siebie.

– Mamo, przestań, to boli!

Wyprostowała się, szarpiąc za sobą przerażone, zapierające się nogami dziecko. Gdy otworzyła usta, z jej gardła wydobył się pisk, skowyt piekielnej uciechy. Jej długie włosy smagały chłopca po twarzy, gdy ten, mocując się z żelaznym uściskiem, wierzgał niczym spłoszony źrebak.

A miał się czego bać.

Ogromna, mahoniowa szafa przybliżała się z każdym krokiem.

– Nie, mamo, tylko nie to, błagam, będę grzeczny!

– Oczywiście, że będziesz! Niegrzeczne dzieci dostają karę!

Zaparł się, ale siła matki przewróciła go na dywan. Czując rdzawy posmak krwi w ustach, zadarł głowę.

W jego najgorszych koszmarach nie istniało równie diaboliczne miejsce. Porażająco głębokie, cuchnęło stęchlizną, a w kątach kłębiły się pająki.

Kobieta chwyciła malca za kark, otworzyła drzwi i wepchnęła go do środka. Szczęknęła zasuwa. Osoba stojąca w progu westchnęła i chyba przez chwilę chciała coś powiedzieć, ale przez pokój przeleciała porcelanowa figurka jelenia, która chybiła celu ledwie o centymetr, i nie padły już żadne słowa.

W jednej sekundzie świat chłopca skurczył się do tego pogrążonego w nieskończonym mroku wnętrza. Patrząc w górę, nie potrafił nawet dostrzec, gdzie kończy się jego więzienie. Widział jedynie wąski strumień światła wpadający przez szczelinę drzwi.

Coś musnęło mu kark. W jego gardle wezbrał krzyk, ale zabrakło mu odwagi, by go oswobodzić.

Pojedynczy snop światła padał prosto na kawałki źle wypolerowanego drewna. Chłopiec wysunął palce i dotknął chropowatej powierzchni, a następnie kręconych włosów, popękanych rąk oraz długich, szorstkich sznurków.

Marionetka zwisała wykręcona pod dziwacznym kątem. Poprzednie badania wnętrza szafy pozwoliły mu ustalić, że, wypełniona nieudanymi wyrobami, była ich swoistym cmentarzyskiem. To nie dodawało otuchy, a wyobrażenie dziesiątek próchniejących twarzy jedynie potęgowało strach.

Chłopiec usłyszał kolejne trzaśnięcie, ale tym razem z jego oczu nie popłynęła ani jedna łza. W ciemności, poza zepsutymi zabawkami, dostrzegł coś jeszcze. Zarys postaci, jasny materiał i załzawione oczy wpatrzone w starą marionetkę bez twarzy.

Mały więzień pociągnął nosem. A kiedy wyciągnął rękę, wilgotna dziewczęca dłoń oplotła ją drżącymi paluszkami.

I

Po zamontowaniu stelaża reszta była dziecinnie prosta. Należało odpowiednio zapiąć skórzane pasy, aby pod ubraniem nie rzucały się w oczy, a z daleka były niemalże niewidoczne. Następnie za pomocą drutów nadać kończynom pożądaną pozę. W tym przypadku młoda kobieta miała stać przy stoliku z lekko podniesioną ręką.

Sztywne mięśnie nie poddawały się łatwo, ale silne i wprawne dłonie potrafiły sobie z nimi poradzić. Za chwilę stanie przy niej siostra i gdy weźmie ją pod ramię, cała iluzja będzie wręcz doskonała. Ułożenie ma być jak najbardziej wiarygodne. Rozłożysta suknia z czarnego aksamitu zakryje nogi stelaża.

René zrobił krok w tył, podziwiając swoje dzieło. Wyprostowana sylwetka, włosy spryskane wodą, by nadać im połysk. Jedynie pociemniałe dłonie, efekt zastygłej krwi, i woskowa cera mogły teraz świadczyć o tym, że jego modelka nie żyje.

Stojące przy drzwiach kobiety co jakiś czas wychylały głowy na korytarz. Wilgotny, letni poranek sprzyjał rozkładowi, a cuchnącego powietrza nie maskowały już nawet ułożone w wazonach kwiaty.

W końcu ciszę przerwała Laura. Rozmawiała przyciszonym głosem, ze smutkiem opuszczając powieki. Robiła to, na co dokręcający dagerotyp mistrz Goodwyn oraz skupiony na swojej modelce René nie mogli, lub nie chcieli, zwracać uwagi. Kobieta trzymała się jednak żelaznej zasady – nie podchodziła do zwłok.

Jako pomocnica fotografa krzątała się przy nim wyłącznie przy portretowaniu żywych ludzi, klientów, których mogła rozśmieszyć i zabawić rozmową. Do takich domów jak ten przychodziła jedynie na wyraźną prośbę swojego pracodawcy.

– Prawie skończyłem, sir – szepnął René do stojącego za nim Goodwyna. – Jeszcze tylko powieki. – Mężczyzna wyciągnął z kieszeni słoiczek z farbą i długi, cienki pędzel. Za moment na powiekach zmarłej namaluje oczy.

Stojąca w bezpiecznej odległości Laura wciąż pocieszała rodzinę. Jej wyrażająca współczucie mina skutecznie maskowała narastające w niej zniecierpliwienie.

Nienawidziła sukni ze sztywnej, czarnej tafty. Z ciężkim sercem przywdziewała ten ohydny kolor, pochłaniający jej wdzięki niczym rozłożysta, ziejąca dziura. Zwykle podkreślała talię strojami w jasnych, odważnych barwach. Była młodą, pełną życia kobietą o wielkich aspiracjach. Jej śmiech powinno się nagradzać, a nie tłamsić. Zapach rozkładu budził w niej najwyższy wstręt, dbała więc o to, aby przed wejściem do cuchnącego pokoju posmarować nos olejkiem lawendowym.

Gdy René skończył przygotowywać ciało, mistrz Goodwyn poprosił, by siostra zmarłej podeszła bliżej. Dziewczyna pewnie oplotła ręką przygotowane, lekko ugięte ramię. Była spokojna. Z miejsca, w którym stał René, obie panny wyglądały na równie żywe. Albo na równie martwe.

Założył ręce za plecami i stanął pod ścianą. Do rzeczywistości przywrócił go dotyk ciepłej dłoni.

– Goodwyn chce z tobą porozmawiać. Dzisiaj.

Mężczyzna zmarszczył brwi.

– Nic tylko gada.

– Tym razem to coś ważnego. Kto wie, może dla odmiany nawet wysłuchasz go do końca.

– Zawsze go słucham.

Laura zakryła uśmiech dłonią w czarnej rękawiczce.

– Zawsze go słyszysz. To chyba lepsze słowo. Bo na pewno go nie słuchasz. Ani mnie. Do tego musielibyśmy mieć o wiele niższą temperaturę.

René puścił tę uwagę mimo uszu. Laura spoważniała. Mężczyźni nie mieli prawa być wobec niej obojętni, a monsieur Cavalier od czasu ich jedynej wspólnej nocy zachowywał się tak, jakby z każdym dniem tracił zainteresowanie.

– Czeka na nas ktoś jeszcze? – szepnął mężczyzna po chwili milczenia.

– Nie. To koniec, René.

Drgnął. Coś mrocznego wybrzmiało w jej słowach. Jak na zawołanie mistrz Goodwyn spojrzał przez ramię prosto w jego oczy.

Dwudziestosiedmioletni Francuz miał w sobie coś, co niepokoiło jego pracodawcę za każdym razem, gdy ten dłużej przyglądał się swojemu podopiecznemu. Zatrudnił go wprawdzie z własnej woli, jednak po tylu latach nie potrafił już przypomnieć sobie dlaczego. Za każdym razem, gdy Cavalier stawał obok pełnej życia Laury, usta fotografa wykrzywiały się w grymasie buntu.

René był cichy i rzadko odzywał się pierwszy. Spojrzenie jego jasnych oczu do złudzenia przypominało nieobecne spojrzenia młodzieńców, których sam ustawiał do zdjęć pośmiertnych. Matowe włosy nadawały mu wygląd dużej, zakurzonej zabawki, którą ktoś po latach zdjął ze strychu, nie zadając sobie uprzednio trudu, by oczyścić ją z pajęczyn.

Cavalier nie spóźniał się, był uprzejmy, pracował bez zarzutu. Nie, to jego stosunek do śmierci tak bardzo przeszkadzał fotografowi.

Ludzie oswoili się z umieraniem, zwłaszcza tutaj, w Cross Meadows, mieście szczycącym się największym i najbardziej zabytkowym cmentarzem w całej Anglii. Doskonale zachowany był on chlubą mieszkańców, tak samo jak ogrody przy Wielkim Zegarze, jabłka z sadów pana Bishopa czy koncerty skrzypka goszczącego na dworach w całej Europie.

Goodwyn pomyślał o czekającej go rozmowie, po czym odwrócił się i schował pod zasłoną dagerotypu.

Deszczowy wieczór zastał René sterczącego nad rachunkami. Laura poprawiała przy lustrze kokardy błękitnej spódnicy i od czasu do czasu posyłała mu zaczepne spojrzenia. Odkąd wrócili do warsztatu, jej humor się poprawił. Oddychała pełną piersią, zadowolona z chwilowej nieobecności mistrza. Czuła się tu jak u siebie. To lokum wprawdzie nie należało do niej, ale to przecież tylko kwestia czasu. Laura Bloom miała zarówno ambicje, jak i pokłady cierpliwości.

Uśmiechnęła się do swojego odbicia, po czym podeszła do René.

– Zapytaj mnie, co dzisiaj robię.

Francuz nie oderwał nawet wzroku od przeglądanych dokumentów. Nigdy nie poświęcał jej całej swojej uwagi i nawet gdy patrzył w jej ciemne oczy, myślami zazwyczaj był gdzieś indziej.

– Masz schadzkę.

– Zazdrosny?

René zanurzył końcówkę pióra w kałamarzu. Stalówka ponownie zazgrzytała o kartkę. Nie miał ochoty kontynuować tej rozmowy.

– Lauro, łamiesz mi serce.

Zaśmiała się świeżym, melodyjnym śmiechem. Nie dbał o nią. Wiedziała o tym. Chociaż znała go od tylu lat, jak dotąd nie udało jej się rozgryźć, co tak często zajmuje myśli monsieur Cavaliera. Może dlatego tak ją intrygował.

– René, najdroższy, oboje wiemy, że do tego najpierw trzeba je mieć.

Wreszcie przestał skrobać i spojrzał na Laurę. Była śliczna. Jak zawsze. Prawie się nie zmieniła, odkąd pięć lat temu przybył do Cross Meadows. Jego zainteresowanie trwało jednak krótko. Pod przyjemną aparycją kryła się zadufana w sobie, chytra osóbka, pragnąca usidlić go, by połechtać swoją kobiecą próżność.

René nie nadawał się ani na męża, ani, na dłuższą metę, na kochanka. Nie wybiegał myślami w przyszłość. Liczył się tylko on. Odkąd pamiętał, zdany był wyłącznie na siebie i taki stan rzeczy najbardziej mu odpowiadał.

Dziewczyna oparła łokcie o pulpit biurka.

– Mój brat pracuje na cmentarzu Cross Meadows. – Przekrzywiła głowę, wprawiając w drżenie misternie ułożone przy skroniach brązowe loki. Popatrzyła na niego, jakby czekała na reakcję, a gdy nie uzyskała żadnej, pokiwała głową. – Czyli nie rozmawiał z tobą.

– Goodwyn? Nie.

– Kochany René. – Dłoń w koronkowej rękawiczce spoczęła na chłodnym policzku mężczyzny. – Praca na tutejszym cmentarzu to przywilej – ciągnęła, sycąc oczy jego skonfundowaną miną.

Skrzypnięcie drzwi powstrzymało ją przed zdradzeniem czegokolwiek więcej. Do środka wszedł Goodwyn.

– Jeszcze tutaj, drogie dziecko? O tej porze?

– Już wychodzę, proszę pana – odparła. Włożyła na głowę czepek z dopiętymi chabrami i odchodząc w kierunku drzwi, zerknęła przez ramię. – Do jutra, mistrzu.

– Urocze dziecko – oznajmił starzec, odprowadzając ją zachwyconym wzrokiem.

Cavalier również wpatrywał się w drzwi.

– Zwalnia mnie pan.

Fotograf odłożył cylinder na wieszak. Minął René i poszedł w stronę swojego ulubionego fotela. Wskazał młodszemu mężczyźnie krzesło, ale po dłużej chwili milczenia pozostało ono wolne.

– Zdecydowałem, że porzucam zdjęcia pośmiertne.

Ta informacja zbiła Francuza z tropu. Spodziewał się usłyszeć stek bzdur, jakie dla zabicia nudy lubiła wymyślać o nim Laura. Nie przypuszczał, że Goodwyn tak po prostu machnie ręką na to, co René osiągnął, co wniósł do jego warsztatu.

– Dlaczego?

– Myślę o tym, żeby zamknąć interes.

Deszcz zaczął stukać o szyby. Gdzieś w oddali śmiejąca się para przecięła ulicę i zniknęła w nowo otwartej kawiarni.

– Zawsze marzyłem o domku na obrzeżach Charlotteshire. Kto wie, może to już czas? – Spojrzenie Goodwyna spoczęło na bladej twarzy bez wyrazu.

Cavalier stał wyprostowany, pozornie nad sobą panując. Myśli wypełniały mu jednak niepokojące obrazy, broniące się przed utratą nadziei jak owady wrzucone do wody.

– Pański warsztat – rzucił w końcu René.

– Co z nim?

– Nie pamięta pan?

Mistrz oparł dłonie na kolanach. Zaczął błądzić wzrokiem po podłodze, jakby szukając na niej rozsypanych wspomnień.

– W moim wieku...

– Obiecał pan, że mi go przekaże.

Czoło Goodwyna wygładziło się, uniósł brwi.

– Doprawdy? Cóż. Wie pan, panie Cavalier, kilka lat temu byłem w dołku. Kiedy pana zatrudniałem, myślałem, że nie pociągnę z interesem za długo. Zdjęcia pośmiertne, które zresztą sam pan wprowadził do Cross Meadows, dały mi szansę... Ale teraz... – Przerwał, gdy na twarz młodzieńca wypłynął zaskakujący wyraz.

Było to coś pomiędzy uśmiechem przy zaciśniętych zębach a gniewem, coś, co wykrzywiło jego i tak wąskie usta w groteskową linię.

René szybko się jednak opanował.

– Dobrze, mistrzu.

– Oczywiście wypłacę panu wynagrodzenie. – Fotograf podszedł do kredensu i, starając się mieć Francuza w zasięgu wzroku, wyjął z niego zieloną sakiewkę. – Proszę, za ostatni tydzień. – Wyciągnął rękę, ale Cavalier zwlekał z przyjęciem zapłaty.

– Z dnia na dzień – odezwał się w końcu René. – Dlaczego nie powiedział mi pan wcześniej?

Mistrz milczał.

– Laura – odparł w końcu. – Mówiła, że jej brat pracuje na cmentarzu. Tam na pewno zarobi pan więcej, jestem przekonany, że pan wie, że tam... No, wiedziałem, że nie zostawiam pana z niczym.

A więc to tak. Laura i jej obrzydliwy brat. Chce podać mu rękę, by mieć go w garści, by zaciągnął dług, który będzie musiał spłacić wedle jej kapryśnego pomysłu. Cavalier szarpnął za sakiewkę i skłonił się mistrzowi z przesadną galanterią.

Gniew pulsował mu w żyłach. Był wściekły na Goodwyna, na Laurę i przede wszystkim na siebie, że nic wcześniej nie zauważył. Zza złości zaczęło przebijać również inne uczucie, jak dawny przyjaciel, muskający mu plecy lodowatym oddechem. Szarpnął za klamkę.

– Proszę pamiętać, że praca na cmentarzu Cross Meadows to...

– Przywilej – dokończył i zniknął w strugach zacinającego deszczu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki