Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Punktem wyjścia, a zarazem elementem łączącym dwa na pozór różne opowiadania są kobiety. Ania, która z wyjazdu za chlebem wraca jako w pełni świadoma siebie i swoich potrzeb osoba, Pani Sara – staruszka u schyłku życia – której choroba odbiera wspomnienia i kradnie teraźniejszość, Sabine – młoda kobieta, stojąca twarzą w twarz z problemami za poważnymi jak na jej wiek – Asia, zachłannie poznająca smak miłości, i Kasia, która boi się, że nowo poznany mężczyzna może skrzywdzić jej syna.
Wyjazd ten bardzo zmienił Anię i jej styl życia. Czuła się jakby po maratonie dobiegła do upragnionej mety, w której na reszcie znalazła czas na odpoczynek i refleksje. Zmieniła się psychicznie i fizycznie. Uspokoiła zawsze niespokojnego, zamieszkującego w niej ducha, do perfekcji nauczyła się panować nad nerwami, wzmocniła poczucie własnej wartości. Jeżdżąc prawie codziennie na rowerze schudła, wzmocniła zwiotczałe mięśnie i nareszcie poczuła się na nowo dobrze w swoim ciele.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 207
Rok wydania: 2017
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jadąc na dworzec, czuła się jak skazaniec. Zawsze lubiła dworce, tę atmosferę gorączki przed podróżą. Kiedy była młodsza i umiała jeszcze marzyć, jeździła na dworzec, aby popatrzeć, jak ludzie się żegnają, witają lub samotnie, nikogo nie oczekując, wsiadają lub wysiadają z pociągu. Przychodziła też na dworzec, aby się napić kawy bądź spożyć posiłek. Uwielbiała to miejsce, które dzisiaj było dla niej początkiem nieznanego.
Przez szybę samochodu uważnie przyglądała się mijanym obrazom, jakby chciała na wieki zachować ich wspomnienie pod powiekami. Nienawidziła długich pożegnań, smętnych spojrzeń w twarz i oczekiwania na odjazd, dlatego szybko odprawiła męża do domu i obserwowała innych podróżnych. Czekała ją dwunastogodzinna droga, dlatego do ostatniej chwili nie zajmowała miejsca, wiedząc, że siedzieć będzie bardzo długo.
Podróż, tak jak się spodziewała, była niezwykle męcząca. I choć ucieszył ją koniec podróży, nie była zadowolona z miejsca, w którym się znalazła.
Rozglądnęła się wokoło w poszukiwaniu osoby, która miała ją odebrać z dworca. Gdy zauważyła zbliżające się do niej kobiety, uśmiechnęła się.
– Dzień dobry, jak minęła podróż? – usłyszała słowa powitania wypowiedziane w języku niemieckim.
– Dziękuję, bardzo dobrze – skłamała, wiedząc, że nikt nie chce słuchać prawdy.
– Sabine – powiedziała, wyciągając do niej dłoń. – A to moja mama Sara. – Młodsza kobieta stojąca za wózkiem inwalidzkim, na którym siedziała starsza pani, dokonała prezentacji.
– Ania – przedstawiła się, przyglądając się ciekawie staruszce.
Kobieta siedziała nienaturalnie wykrzywiona w prawą stronę, jej ręka niczym kikut wystawała poza oparcie wózka, jedna noga, sztywno wyprostowana, leżała na drugiej, która spoczywała na podpórce. Z mocno pomarszczonej, starej twarzy wystawał długi, szeroki nos, a siwe, krótko przystrzyżone włosy raz po raz zmieniały miejsce położenia, targane silnym wiatrem. Jedyny piękny element tego niemłodego, powykręcanego ciała znajdował się za drobnymi, umieszczonymi w złotej oprawce szkłami okularów. Bardzo ciepłe, o trudnym do określenia kolorze oczy spoglądały na nią, jakby chciały dodać jej otuchy w tym nowym, obcym świecie. Ich tęczówki mieniły się ciepłym brązem, zmieszanym z orzeźwiającym granatem. Zastanawiające oczy – pomyślała i nie chcąc zbyt natrętnie spoglądać na kobietę, postanowiła przyjrzeć im się bliżej kiedy indziej.
Rozmawiając na temat pogody i podróży, dotarły do samochodu, którym szybko dojechały do domu kobiet.
Biały dom ze srebrnymi roletami zamontowanymi w oknach wyglądał bardzo schludnie, ale również niesamowicie chłodno. Sprawiał wrażenie pozbawionego życia, jakby dopiero co został wybudowany, a nowi mieszkańcy jeszcze nie zdążyli w nim zapisać swojej historii i obdarzyć go uczuciami. Jedynymi wywołującymi ciepłe uczucia elementami, które można było dostrzec z zewnątrz, były drewniany stół i ławka stojące na werandzie. Reszta emanowała chłodem i nienaturalnością.
Dom leżał na niewysokim, ale i niełatwym do pokonania wzgórzu.
Teren, na którym zbudowane było miasteczko, usiany był bardzo licznymi wzniesieniami, a w oddali widać było majestatyczne, szczelnie porośnięte drzewami góry. Przepiękny i jakże inny widok od nizinnej okolicy, w której mieszkała Ania. Przyroda zachwyciła ją i porwała jej wyobraźnię do wytężonej pracy. Już widziała siebie podążającą tymi stromymi, zarośniętymi, wypełnionymi ożywczym powietrzem ścieżkami. Czuła nawet wiatr targający jej włosy i odzież, gdy zmęczona wspinaczką staje na szczycie.
– Chodź, pokażę ci twój pokój – powiedziała Sabine, gdy po otwarciu drzwi weszły do środka.
Uczuciowa pustka i przytłaczający smutek panujące w środku idealnie pasowały do zewnętrznego chłodu budynku. Tworzyły całość, w której Ania nie potrafiła znaleźć ani krztyny życia, pasji, charakteru, czegokolwiek, co mówiłoby o jego domownikach.
Weszły na górę po drewnianych schodach, jedynym ciepłym elemencie wnętrza. Sabine, otwierając drzwi, zachęciła Anię do wejścia do środka:
– To twój pokój.
– Bardzo ładny – powiedziała, stawiając walizkę na podłodze.
Sufit nad łóżkiem był lekko ścięty, odzwierciedlał kształt dachu. Ściany sypialni, jak i pozostałej części domu, były pomalowane na biało. Pod oknem stała mała beżowa sofa, naprzeciwko której znajdował się niewielki stolik. Pod ścianą brązowa szafa, a obok, na czerwonym, zupełnie tutaj niepasującym biurku stary telewizor. Ot, i cały, mało wyszukany wystrój, ale Ani podobał się ten pokój ze względu na położenie, zawsze uwielbiała poddasza.
– Rozpakuj się, a potem zejdź na kawę.
– Dobrze.
Ania opadła na sofę i z rozpaczą pomyślała, co też najlepszego zrobiła. Z dala od domu, wśród obcych ludzi czuła się totalnie zagubiona i samotna. Była gotowa nawet na piechotę przemierzyć całą drogę, aby tylko z powrotem być w domu.
Ogarnęła ją czarna rozpacz i chciała jak najszybciej uciec z tego miejsca, i nawet nie myślała o rozpakowaniu walizki.
Opanuj się, weź się w garść, wszystko będzie dobrze – powtarzała, chcąc dodać sobie odwagi. Trzeba zejść na dół i spróbować poznać kobiety, z którymi przyjdzie mi mieszkać przez dwa miesiące – myślała, schodząc po schodach.
Do miejsca swojego tymczasowego zamieszkania dotarła około trzynastej i czekała jak na zbawienie na porę snu. Była zmęczona, w autokarze nie była w stanie zmrużyć oka, a po przybyciu do domu kobiet całkiem nie wiedziała, co robić i o czym rozmawiać.
Sabine na szczęście okazała się taktowną osobą i przed osiemnastą zaproponowała jej, żeby udała się do swojego pokoju.
Córka pani Sary, osiemdziesięciosześcioletniej staruszki, prezentowała się nad wyraz młodo. Ania cały czas się zastanawiała się, ile może mieć lat. Wyglądała na trzydziestoparoletnią kobietę, ale jej matka była już przecież w bardzo podeszłym wieku. Jakoś to wszystko dziwnie do siebie nie pasuje – myślała, leżąc w łóżku i próbując poukładać sobie wydarzenia minionego dnia.
*
– Zejdź na dół – usłyszała nagle głos Sabine dochodzący zza drzwi jej pokoju.
Popatrzyła zdziwiona na okno i zrozumiała, że to już ranek.
– Już idę – odpowiedziała i zaczęła się ubierać.
Pani Sara wstawała zawsze, bez względu na dzień tygodnia, o szóstej trzydzieści. Weszła do sypialni pani Sary i zobaczyła dziwnie powyginane ciało leżące na łóżku. Ręce kurczowo splecione na brzuchu, podniesione do góry nogi, uniesiona nad poduszką głowa i wyszczerzone zęby wskazywały, że przez jej ciało przebiegają silne skurcze mięśni. Straszne – pomyślała, widząc ten bezmiar cierpienia.
Sabine zaczęła obmywać gąbką nogi i krocze matki. W tym czasie nogi kobiety odbywały bezcelową wędrówkę w powietrzu. Potem posadziła ją na toalecie i czekała, aż załatwi swoje potrzeby. Ubikacją było plastikowe krzesło na kółkach z otworem, w którym umieszczone było wiaderko. Po założeniu starszej pani pieluchomajtek, spodni i butów oraz umieszczeniu jej na wózku inwalidzkim zabrała ją do łazienki, gdzie umyła jej zęby, twarz i ubrała ją w bluzkę.
Podczas wykonywania tych czynności cały czas tłumaczyła Ani, co i jak należy robić.
Nie wyglądało to wszystko zbyt skomplikowanie i Ania wiedziała, że da radę.
Po śniadaniu staruszka zasnęła, a Ania wzięła się do porządkowania jej sypialni.
Dom był podzielony na dwa mieszkania, pani Sary i Sabine. Część starszej pani była bardzo mała w porównaniu z drugim mieszkaniem. Wyglądała jak ciasna kawalerka z niewielkim salonem, kuchnią, łazienką i równie niedużą sypialnią. Przynajmniej będzie mało do sprzątania – pomyślała optymistycznie Ania.
Po drzemce przyszła kolej na rehabilitację bezwładnych nóg na urządzeniu podobnym do stacjonarnego roweru. Potem można było w końcu wyjść na spacer. Pierwszy spacer z wózkiem inwalidzkim.
Bardzo dziwne uczucie – stwierdziła, pchając pod górę wózek, na którym siedziała wykrzywiona starsza pani. Ania szła chodnikiem wzdłuż domków jednorodzinnych instruowana przez panią Sarę, gdzie ma podążać, i rozglądała się ciekawie po okolicy. Bardzo ładne, zadbane domy i rosnące wokół nich trawniki pozbawione były płotów, tak ważnego w Polsce symbolu terenu prywatnego. Jedyne barierki, jakie zauważyła na tej ulicy, ogradzały teren przedszkola.
Wspinając się dalej w dziwnej ciszy, zrozumiała, że brakuje tu również stałego w jej kraju elementu, czyli szczekania psów. Pewnie nie lubią zwierząt – pomyślała z żalem, ale potem zauważyła, że czworonogi przebywają w domach, a nie, jak w jej rodzinnych stronach, na podwórkach, szczekając zawzięcie na każdego przechodnia.
Po przebyciu kilkudziesięciu metrów skręciły w boczną uliczkę i znalazły się nagle wśród pól żyta, pszenicy i kukurydzy.
Widoczne w oddali pagórki również wypuszczały z urodzajnej gleby przeróżne wielokolorowe plony. Po prawej mijały właśnie mieniące się w słońcu dojrzałe kłosy pszenicy, czesane delikatnymi podmuchami wiatru. Nieco dalej licznie wyrastały z ziemi drzewa dźwigające na gałęziach dojrzewające owoce. Pod drzewami w ulach pracowite pszczoły przy kojących dźwiękach szumiących liści wytwarzały nektar. Dalej zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie rosły dostojne, smukłe łodygi kukurydzy, których kolby wypuszczały delikatne włoski, pląsające teraz w podmuchach wiatru. Delikatnie szemrzący strumyczek, biegnący wzdłuż drogi w sobie tylko znanym kierunku, dopełniał obrazu dobrodziejstwa natury.
– Ale tu pięknie – powiedziała zachwycona do pani Sary.
Nie otrzymawszy potwierdzenia, spojrzała na nią i stwierdziła, że staruszka znowu śpi.
– Jestem zmęczona – usłyszała nagle jej głos.
– Chce pani wracać do domu? – spytała z niedowierzaniem.
– Tak.
To krótkie „tak” zabrzmiało w uszach Ani jak rozkaz. Musiała rozstać się z tym rozśpiewanym, słodko pachnącym, tętniącym życiem miejscem i wracać do cichego, martwego domu, w którym czuła się jak w więzieniu. Co ja tam będę robić całymi dniami? – pytała siebie w myślach. Niechętnie rozpoczęła drogę powrotną, wydłużała jej czas, idąc bardzo powolnym krokiem.
*
Kobiety spożywały obiad o bardzo wczesnej porze, bo o dwunastej. Po obiedzie Sabine poinformowała ją, że ma teraz dwugodzinną przerwę i jak chce, to może pożyczyć jej rower. Anię bardzo ucieszyła ta wiadomość i z radością skorzystała z propozycji. Od razu pojechała do miejsca wcześniejszego spaceru i ze spokojem rozkoszowała się otaczającą ją naturą. Ciesząc oczy pięknem okolicy, wjechała na wzniesienie, aby zjechać i wzbić się na następne, z którego mogła podziwiać kolejne cuda tej krainy.
Szaleńcza jazda rozgrzała jej zastygłe mięśnie i przy podjeździe pod górę czuła ciepło rozchodzące się wzdłuż łydek.
Porządnie zmęczona wróciła do domu. W piwnicy, do której wjazd znajdował się na tyłach zabudowań, odstawiła rower i schodami weszła do środka.
– Halo – oznajmiła domownikom swój powrót.
– Halo. Jak było? – zapytała Sabine.
– Cudownie, naprawdę piękna okolica.
Ania poszła do łazienki się wykąpać, a następnie, ponieważ zostało jej jeszcze dwadzieścia minut przerwy, udała się do swojego pokoju.
Reszta dnia jakoś powoli, bez trudności dobiegła końca i Ania parę minut po dwudziestej, po położeniu pani Sary do łóżka, szczęśliwa mogła iść do siebie.
*
Następnego dnia, w niedzielę, mieli przyjechać goście i staruszka od rana nie potrafiła o niczym innym myśleć, jak tylko o mającej nastąpić wizycie. Siedziała skurczona w swoim fotelu i co chwilę dopytywała się, za ile minut przyjadą, a miało to nastąpić dopiero za parę godzin. Zdenerwowała swym zachowaniem do tej pory spokojną i czułą córkę, która zaciskając mocno dłoń na jej przedramieniu, wysyczała przez zęby, że ma się natychmiast zamknąć. Staruszka z bólem malującym się na jej twarzy otworzyła szeroko usta, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku, tylko ze zdziwieniem popatrzyła przed siebie.
Ta scena zrobiła na Ani duże wrażenie, stąd, po wyjściu córki dumnym krokiem z pokoju, podeszła do staruszki i pogłaskała ją po głowie.
Usiadła potem obok niej i zaczęły przeglądać rodzinne zdjęcia. Zajęcie to sprawiło jej dużą radość i już po chwili całe zdarzenie zniknęło w mrokach jej chorej, krótkotrwałej pamięci.
Ze zdjęć spoglądały na nie wciąż nowe twarze, przywracając we wspomnieniach staruszki fakty i uczucia, którymi się z Anią chętnie dzieliła, opowiadając szczegółowo o wydarzeniach z przeszłości.
Niektóre z fotografii były naprawdę stare, zarówno sprzed, jak i z czasu drugiej wojny światowej. Na jednej z nich znajdował się żołnierz w mundurze wojskowym i Ani zrobiło się bardzo nieprzyjemnie, gdy trzymała to zdjęcie, bo przecież każdy wie, ile zła i okrucieństwa się wtedy wydarzyło. Odłożyła je, nie chcąc poznawać jego historii, i wzięła kolejne z pudełka. Po upływie około pół godziny umysł pani Sary zaczął odmawiać posłuszeństwa, co oznaczało, że czas widzeń z jej prawdziwą naturą dobiegł końca. Usta jej się zamknęły, a oczy wypełniła nagle pustka, jakby wszystko, co nimi zobaczyła przez swoje długie życie, nagle gdzieś wyparowało.
Ania poskładała zdjęcia i wyszła na taras zaczerpnąć świeżego powietrza, gdy nagle usłyszała jękliwy głos:
– Sabine.
Córka zaraz przybiegła i wydarła się, żeby w końcu dała jej spokój i przestała wołać ją co chwilę.
Przybyli goście mogli zobaczyć, jak kochająca córka przytula i całuje swoją starą, chorą matkę, ale Ania miała w tym czasie przerwę i nie musiała tego oglądać.
*
Nadszedł poniedziałek, dzień, w którym pierwszy raz została sama ze swoją podopieczną. Trochę się bała nowej roli, ale była dobrej myśli.
Stanęła w sypialni pani Sary, której zawodzące jęki było już słychać w całym domu, przywitała się z największą życzliwością, na jaką było ją stać w obliczu tego nieznośnego dźwięku, wypełniającego uszy i przenikającego każdą komórkę ciała, i zabrała się do rozprostowywania zesztywniałych rąk i nóg. Każdemu ruchowi wciąż poruszających się bez ładu kończyn towarzyszył dźwięk trzeszczących kości. Przecież ona zaraz się połamie – pomyślała ze strachem. – Jak mam ją umyć, ubrać i przesadzić na wózek, skoro jest sztywna jak deska? Na szczęście jakoś dała radę, ale łatwo nie było. Jadąc do łazienki, która była tuż obok, zauważyła, że starsza pani zaraz się ześlizgnie na podłogę. Złapała ją pod pachami i podciągnęła. Wymachując nogami i rękami, co chwilę się prężąc, pani Sara zmieniała pozycję i Ania co rusz musiała poprawiać jej ciało próbujące siedzieć na wózku.
To jakiś koszmar. Kobieto, uspokój się – myślała, próbując zapanować nad sytuacją. – Ile razy można poprawiać ją na tym cholernym wózku, przecież kręgosłup zaraz mi pęknie w dziesięciu miejscach, a te jęki i stęki doprowadzą mnie do szaleństwa. Pomocy! – chciała krzyknąć, ale i tak nikt nie przyszedłby jej z odsieczą.
Opanowała się i powoli zaczęła pielęgnować sztywne ciało. Mycie twarzy i zębów przebiegło nawet szybko, najtrudniej było z założeniem stanika i bluzki.
Bardzo szczęśliwa, że dała radę, zawiozła staruszkę na śniadanie. Wpadła w panikę, gdy starsza pani odmówiła przyjęcia porannej porcji lekarstw. Co ja teraz zrobię? Przecież ona musi je połknąć – zaniepokoiła się. Wpadła na pomysł, aby odwołać się do jej pamięci o codziennie wykonywanych rytuałach.
– Co dzień przed śniadaniem zażywa pani lekarstwa, które pani pomagają.
– Tak? – Kobieta popatrzyła na małą łyżeczkę z czterema pigułkami, po czym grzecznie otworzyła usta, aby je połknąć.
Choroba pani Sary uniemożliwiała jej sprawne poruszanie nogami i rękami, dlatego też Ania musiała ją karmić.
Po spożyciu jak zawsze trzech kromek chleba i przesadzeniu na sofę zapadła w lekki sen.
Ania miała teraz czas na posprzątanie sypialni i regenerację sił przed dalszym ciągiem wydarzeń. Był to zaledwie trzeci dzień jej pobytu w tym domu, ale wiedziała już, że podopieczna potrafi zaskakiwać swym bardzo zmiennym zachowaniem. Nigdy nie było wiadomo, co zaraz nastąpi, czy się uśmiechnie, czy też zacznie krzyczeć lub jęczeć.
Jęki były najgorsze, nie do zniesienia. Wirowały w powietrzu, wypełniając całą przestrzeń. Każda część ciała była przeszywana niczym sztyletami tym strasznym dźwiękiem. Ania siedziała na krześle, bojąc się poruszyć, aby tylko nie obudzić śpiącej kobiety.
– Sabine?
Zaczęło się – pomyślała, lecz nie reagowała, mając nadzieję, że może jeszcze zaśnie.
– Sabine? – Głos stał się bardziej jękliwy i natarczywy, sygnał, że trzeba się odezwać.
– Sabine jest w pracy, wróci po południu.
– Co ja mam teraz robić? – ciągnęła swym pełnym żalu głosem.
– Może pani teraz pojeździć na rowerku – zaproponowała.
– Dobrze.
Ania podeszła do niej, złapała ją pod pachami, aby przesadzić ją z powrotem na wózek, lecz usłyszała:
– Nie zrzucaj mnie.
– Nie chcę pani zrzucić, lecz przesadzić na wózek. Spokojnie.
Ponowiła próbę, która tym razem zakończyła się sukcesem, następnie przymocowała jej nogi do pedałów roweru i włączyła urządzenie.
Usiadła i zaczęła czytać gazetę, która codziennie, nawet w niedzielę, wrzucana była do skrzynki pocztowej.
Ćwiczenie trwało jak zawsze dziesięć minut. Następnie starsza pani napiła się wody przez słomkę umieszczoną w kubku, po czym Ania zawiozła ją do toalety.
Przymocowała jej na piersi pas transportowy podnośnika i patrzyła, jak po naciśnięciu guzika to bezwładne ciało ze zwisającymi po bokach ramionami się unosi.
Żałosny obraz niemocy i nieszczęścia tej kobiety – pomyślała Ania.
Zabrała spod jej uniesionej pupy fotel, ściągnęła spodnie i pieluchę, podstawiła toaletę, opuściła podnośnik i czekała na efekt.
Zawsze przed wykonaniem tej czynności udawała się najpierw do łazienki i smarowała skórę pod nosem pachnącym kremem lub odrobiną perfum, aby zabić zapach, który wkrótce miał się unosić w powietrzu. Pamiętała, jak pierwszy raz tę czynność demonstrowała jej Sabine i fetor, który wypełnił nagle małe pomieszczenie, przyprawił ją o silny odruch wymiotny. Sabine byłaby pewnie zdziwiona, gdyby zobaczyła na podłodze wymiociny. Na szczęście jakimś cudem udało jej się powstrzymać, ale nie chciała jeszcze raz sprawdzać siły swojej woli.
*
– Jest ładna pogoda, może pójdziemy teraz na spacer – zaproponowała z nadzieją w głosie Ania.
Jeśli poszłyby rano na spacer, istniała duża szansa, że po południu ponowiłyby to ulubione zajęcie Ani. Niestety pani Sara nie była zwolenniczką częstych i długich spacerów. Jeden dziennie do krzyża przy drodze, który był wyznacznikiem długości trasy, i koniec.
– Dobrze – odpowiedziała bez entuzjazmu w głosie.
Tyle wystarczyło, aby Ania szybko zamocowała podpórki na nogi do wózka, ubrała buty i, zanim starsza pani się rozmyśli, opuściła dom.
Nareszcie świeże powietrze owiało jej twarz, a ciepłe już promienie słoneczne lekkimi muśnięciami przypomniały o swoim istnieniu.
– Proszę zobaczyć, ile motyli – powiedziała, dostrzegając owady spoczywające na rosnącym w ogrodzie krzewie, ubarwionym dużymi niebieskimi kwiatami. – Chyba z dziesięć motyli siedzi na tym krzaku.
– Bardzo lubią tu siedzieć – powiedziała pani Sara, patrząc na krzak.
Kierując się dalej znanym już Ani szlakiem, spotkały znajomą, która porozmawiała z panią Sarą, poprawiając jej tym znacznie nastrój, co Ania sprytnie wykorzystała, wydłużając dzisiejszą trasę, i w ten sposób dotarły tym razem do drugiego krzyża.
Krzyży w tej okolicy było naprawdę dużo, co kilkadziesiąt metrów wyłaniał się zza kwiatów bądź krzewów symbol wiary mieszkających tu ludzi. Wszystkie zadbane z uporządkowanym wokół otoczeniem stały dumnie na straży dobrobytu tej krainy.
Szczęśliwa z wydłużonego czasu przebywania na łonie natury, wróciła do domu i zabrała się do przygotowywania obiadu. Co jakiś czas dochodziły ją odgłosy rozmowy, jaką pani Sara prowadziła ze sobą, ale nie zwracała na to uwagi, sądząc, że zaraz jej przejdzie, aż nagle usłyszała:
– Dlaczego nie chcesz mi pomóc? Przecież ja nie mogę pójść, ale ty możesz iść do sąsiada i spytać, co się stało.
– Przecież tu nie ma żadnego sąsiada, a poza tym nic się nie stało.
– Jest, zawołaj go. Sąsiedzie! Sąsiedzie!
– Proszę zobaczyć, nikogo tu nie ma, i nie ma sensu wołać.
– To idź do sąsiada i zapytaj, co się stało.
Ania, zdenerwowana, wycofała się do kuchni, stwierdzając, że dalsze tłumaczenie jest bezcelowe. Wiedziała, że to choroba czyni ją szaloną, i nie powinna się denerwować, ale takie sytuacje były naprawdę nie do zniesienia.
– Sabine? Gdzie ona jest? Boję się o nią.
– Jest w pracy – krzyknęła z kuchni, nie mając ochoty wdawać się w kolejne żmudne tłumaczenia.
Starsza pani zaczęła nagle śpiewać, a głos miała bardzo ładny i w ogóle niepasujący do pomarszczonej, małej postaci siedzącej na wózku.
– Sąsiedzie, sąsiedzie – usłyszała ponownie zamiast śpiewu. – Zobacz, idzie sąsiad, zawołaj go – powiedziała, wskazując chłopca roznoszącego reklamy.
– Gdzie pani widzi sąsiada?
– Idzie z gazetą.
– To nie sąsiad, tylko młody chłopiec roznoszący gazety.
– Nie, to sąsiad. Sąsiedzie! Sąsiedzie! Muszę się dowiedzieć, co się stało.
Ania miała dosyć, poszła dokończyć obiad i zostawiła starszą panią z jej majakami. Słyszała tylko jej ciągłe nawoływania sąsiada albo pytania o córkę, lub śpiew.
Przyszykowała obiad i ustawiła jej wózek przy stole.
– Musisz mi pomóc uporządkować pamięć. Ja mam różne myśli w głowie i nie wiem, które są zmyślone, a które prawdziwe.
Ania popatrzyła na panią Sarę i zrobiło się jej naprawdę żal tej szalonej, biednej kobiety. Nie dość, że ciało ma powyginane w różne strony, nie dość, że kończyny nie chcą współpracować z właścicielką, to jeszcze mózg odmawia jej posłuszeństwa. Potworne! – myślała.
– Nie wiem, jakie myśli ma pani w głowie, ale mogę panią zapewnić, że z Sabine wszystko w porządku i niedługo wróci z pracy.
Popatrzyła na nią tymi dziwnie ubarwionymi oczami i spokojnie zaczęła jeść obiad.
Po upływie czterech godzin wróciła Sabine powitana radosnym uśmiechem matki, a Ania poszła na swoją długo oczekiwaną przerwę.
Tego dnia postanowiła zostać w swoim pokoju i słyszała przez zamknięte drzwi, jak długo oczekiwana, kochana córka krzyczy na matkę.
Po dwóch godzinach zeszła na dół i stwierdziła, że na przedramieniu pani Sary pojawił się siniak, którego wcześniej nie widziała. Czyżby Sabine znowu pokazywała, kto rządzi w domu? Ona jest bardziej szalona od swojej matki – zdenerwowała się Ania.
Ze współczuciem popatrzyła na skuloną na wózku kobietę i pierwszy raz pomyślała, że może to dobrze, że ma problemy z pamięcią.
Ania była bardzo zmęczona i marzyła o położeniu staruszki spać i zrobieniu tego samego.
Patrzyła na zegarek, ale wskazówki poruszały się tak wolno, że miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Dlaczego nie ruszają się w takim tempie, gdy mam przerwę? – pomyślała z żalem, popychając wzrokiem leniwe wskazówki.
– Chcę iść spać – marudziła bez przerwy pani Sara, doprowadzając psychicznie wykończoną Anię na skraj obłędu.
– Jeszcze jest za wcześnie, zostało piętnaście minut. To już niedługo, proszę spokojnie poczekać.
– Chcę spać – powtarzała dalej.
Gorzej niż z dzieckiem. Tłumaczę jej, a ona nadal swoje. Oszaleję – załamała ręce Ania.
Pani Sara nie mogła iść spać wcześniej niż o dwudziestej, ponieważ lekarstwa nasenne działały siedem godzin i potem budziła się w środku nocy, ale można było jej to mówić sto razy z rządu, a ona i tak nie rozumiała. Ważne było tylko to, co chciała w danej chwili, i koniec.
– Maryja, nie, Iwon – wymieniała imiona prawdopodobnie poprzednich opiekunek, nie umiejąc przypomnieć sobie właściwego. – Chcę iść spać.
Panuj nad sobą, jeszcze parę minut i położysz staruszkę do łóżka – powtarzała w myślach, zaciskając zęby, żeby nie powiedzieć czegoś nieprzyjemnego, co cisnęło jej się na usta.
Nareszcie wybiła godzina szczęścia i udały się do łazienki. Wszystkie czynności, które miały tam wykonać, przebiegły bez zakłóceń. Kłopoty zaczęły się dopiero w sypialni.
Najpierw starsza pani stwierdziła, że nie połknie tabletek, bo już to zrobiła, i na nic były wszelkie argumenty wysuwane przez Anię. Upierała się, że już wzięła tabletki i więcej łykać nie będzie. Dobra – pomyślała Ania – zajmę ją czymś innym, może potem się uda. Chciała podczepić ją do podnośnika i posadzić na toalecie, ale nie, ona siku robiła i chce iść do łóżka.
Ani ręce opadły, ale zachowując spokój resztkami sił, negocjowała ze starą, upartą babą. Wszystko na nic. Stała i patrzyła, jak pani Sara robi się coraz bardziej nerwowa, a potem z płaczliwą miną i histerią w głosie woła na pomoc swoją córkę.
Przyleciała Sabine i, po krótkim streszczeniu wydarzeń, wbiła matce palce w ramiona, przemawiając sadystycznym, syczącym głosem, aby robiła wszystko, co Ania jej każe. Ania po raz kolejny zobaczyła te otwarte w niemym krzyku usta i bezmiar zdziwienia malujący się w oczach matki. Było jej żal tej kobiety, ale też miała już dość jej dzisiejszych dziwactw. Zrobiła, co do niej należało, i poszła do łazienki, a następnie do siebie, ale cały czas słyszała dochodzące ją krzyki rozzłoszczonej córki.
Położyła się wykończona do łóżka, ale jak zwykle nie mogła zasnąć. Nagle zauważyła przez okno, którego nigdy tu nie zasłaniała, błyski na niebie. Czyżby kolejna burza? – pomyślała.
Odkąd przyjechała, burze były co noc. Niesamowite. W nocy burza, a potem piękny dzień. Ania nie słyszała jednak żadnego grzmotu, choć okno było otwarte. Zaciekawiona wstała i podeszła do szyby, aby dokładnie przyjrzeć się temu zjawisku.
Całe niebo było szczelnie pokryte chmurami, a nad dachem stojącego naprzeciwko domostwa utworzyła się dziura niczym wrota do nieba. Szalejąca gdzieś w oddali burza niosła ponad chmurami swoje promienie, których jasność Ania mogła podziwiać z okna. Przynajmniej natura chciała wynagrodzić jej godziny śmiertelnej nudy spędzone w tym domu ciszy. Stała zachwycona, podziwiając zjawisko, jakiego jeszcze nigdy dotąd nie widziała, i żałowała, że nie wzięła aparatu fotograficznego.
Odsłoniła firankę, aby mieć lepszy widok, i położyła się do łóżka, które stało na wprost okna. Pierwszy pomruk burzy usłyszała dopiero po pół godzinie, a potem znów nastała cisza i tylko rozświetlane co jakiś czas niebo wskazywało, że ulewa wcale nie straciła jeszcze energii.
Ania zaczęła właśnie przysypiać, gdy nadszedł nieokiełznany żywioł, zamieniając spokojną okolicę w pole walki, a ulice w wartkie potoki.
Kocham burzę – zdążyła jeszcze pomyśleć, zasypiając przy dźwiękach tej groźnej muzyki.
Spacer z piórem
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8083-695-2
© Marzena Mazińska-Cieślik i Wydawnictwo Novae Res 2017
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Barbara Sikora
KOREKTA: Katarzyna Kusojć
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:InkPad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Wydawnictwo Novae Res jest partnerem
Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.