Someone else - Laura Kneidl - ebook + książka

Someone else ebook

Laura Kneidl

4,1

Opis

Cassie i Maurice byliby idealną parą: są najlepszymi przyjaciółmi, mieszkają razem, oboje pasjonują się literaturą fantasy, i, co najważniejsze – kochają się. Mimo to ich drogi się rozchodzą. Auri gra w piłkę nożną, ma wielu znajomych i jest towarzyski, natomiast Cassie raczej ucieka od świata  i obraca się w wąskim kręgu przyjaciół. Z czasem coraz bardziej się obawia, że to, co łączy ją z Aurim, nie jest tak silne jak to, co ich dzieli...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 417

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (180 ocen)
81
55
33
10
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alabomba

Dobrze spędzony czas

Lepsze jak pierwsza cześć
00
NataliaM2000

Z braku laku…

Dużo gorsza niż pierwszy tom. Nudna I miejscami strasznie niedorzeczna. Tych bohaterów bardziej lubiłam w pierwszym tomie, natomiast w swojej własnej książce byli dużo gorzej wykreowani a główna bohaterka była strasznie wkurzająca.
00
iCate0

Dobrze spędzony czas

Moje nerdowskie serduszko się rozpłynęło ❤️
00

Popularność




Tytuł oryginału: Someone Else

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta Dorota Piekarska

Skład i łamanie: Robert Majcher

Opracowanie graficzne polskiej okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright © 2019 by Bastei Lübbe AG, Köln

Projekt okładki ZERO Werbeagentur GmbH

Zdjęcie na okładce: FinePic/shutterstock

Copyright for the Polish edition © 2020 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-7686-926-1

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2020

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2020

Wszystkim tym, którzy szukają siebie

Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu

Anabelle Stehl

Playlista

Aftertheparty – Someone Else

Billie Eilish – wish you were gay

Queen – Somebody To Love

Matt Maeson – Cringe (Stripped)

Jess Glynne – I’ll Be There

Billie Eilish feat. Khalid – lovely

Melanie Martinez – Too Close

Florence + The Machine – Big God

Taylor Swift – Afterglow

Lukas Graham – Love Someone

Halsey – Bad At Love

Marcin Przybyłowicz und Percival –

The Song Of The Sword-Dancer

Hozier – Say My Name

Lizzo – Cuz I Love You

ZAYN – PILLOWTALK

Halsey – Without Me

Aaliyah – Miss You

Selena Gomez – Lose You To Love Me

Billie Eilish – when the party’s over

Camila Cabello – Something’s Gotta Give

Sleeping At Last – Neptune

Hozier – Almost (Sweet Music)

Adele – Make You Feel My Love

Taylor Swift – Lover

Rozdział 1

Droga Cassandro,

cieszymy się, że będziesz częścią tegorocznej edycji SciFaCon. Czekają na Ciebie ekscytujące panele dyskusyjne, ciekawe wykłady i niezwykłe warsztaty. W załączniku znajdziesz bilet. Nie zapomnij go wydrukować i zabrać ze sobą. Gdybyś miała pytania, nasz zespół służy Ci pomocą.

Pisnęłam i zaczęłam podskakiwać na łóżku – to była moja wersja tańca radości. Od wczorajszego wieczora przeczytałam tego mejla co najmniej dziesięć razy i za każdym razem czułam motyle w brzuchu ze szczęścia.

Nareszcie wezmę udział w SciFaCon! Od kiedy sięgam pamięcią, chciałam pojechać na konwent, na którym wszystko kręci się wokół gatunków związanych z fantastyką, niezależnie od tego, czy są to filmy, seriale, książki czy gry komputerowe. Do tej pory jednak nigdy mi się to nie udało. Albo brakowało mi czasu, albo pieniędzy, albo przyjaciół, którzy mogliby dotrzymać mi towarzystwa. A dwa lata temu, jeden jedyny raz, kiedy rzeczywiście byłam bliska wyjazdu, los pokrzyżował mi plany.

W tym roku się uda. Już za kilka tygodni polecę do Seattle z Aurim, z moją najlepszą przyjaciółką Micah i jej chłopakiem Julianem. A to oznacza, że zostało mi już niewiele czasu na uszycie nowego kostiumu.

Pospiesznie zamknęłam skrzynkę pocztową na telefonie i przeszłam do Twitcha. Właśnie załadował się streaming z TRGame.

TR jest moją ulubioną graczką, a odkąd postanowiliśmy z Aurim, że zrobimy wiedźmiński cosplay, po prostu musiałam oglądać, jak TR gra w Wiedźmina 3: Dziki Gon. Auri ma być Geraltem z Rivii, ja Ciri. Nie wiem jeszcze, czy będę miała kostium Ciri z gry, czy z książki. Auri zdecydowanie wybiera wizerunek animowanego Geralta, być może dlatego, że najczęściej nosi na plecach nie jeden, a dwa miecze. Nie sprzeciwiam się temu pomysłowi, bo mogę sobie wyobrazić dużo gorsze rzeczy niż Auri w obcisłym skórzanym uniformie.

Bardziej niż na jego widok cieszę się tylko na wspólnie spędzony czas. Przygotowanie projektów, szycie i wykańczanie kostiumu oznacza ze sto albo i nawet więcej godzin w jego towarzystwie. Wprawdzie na co dzień też spędzamy ze sobą dużo czasu, bo nie tylko mieszkamy razem, ale i jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale to co innego. Leżenie na kanapie i po raz dziesiąty oglądanie serialu Buffy. Postrach wampirów to nie to samo, co wspólna praca nad pochłaniającym nas projektem.

Najchętniej od razu zabrałabym się do roboty i pobiegła do najbliższego sklepu z tkaninami, ale przy tak kosztownych kostiumach trzeba wszystko dobrze przemyśleć. W przeciwnym razie kupimy z Aurim mnóstwo drogich materiałów, których ostatecznie nie wykorzystamy. Wprawdzie rodzice pomagają nam finansowo, a do tego Auri ma stypendium sportowe, ale nie przelewa nam się – jak pewnie większości studentów – zwłaszcza odkąd Julian się wyprowadził i zamieszkał u Micah.

Wróciłam do Let’s Play TRGame, która właśnie wcieliła się w Ciri. Co chwila naciskałam pauzę, uważnie przyglądałam się postaci i porównywałam jej wygląd ze zdjęciami z Internetu, które wydrukowałam na potrzeby projektu. Jednocześnie robiłam notatki i zastanawiałam się, jaki sposób odtworzenia poszczególnych elementów stroju będzie najtańszy.

Byłam całkowicie pochłonięta pracą, gdy z rozmyślań wyrwało mnie pukanie.

Oszołomiona podniosłam wzrok akurat w momencie, kiedy otwierały się drzwi. Auri zawsze tak robił. Zapowiadał swoje wejście pukaniem, ale nigdy nie czekał na zaproszenie. Nie z powodu zniecierpliwienia czy lekceważącego stosunku do mnie, tylko dlatego, że mnie znał i wiedział, że zawsze jest mile widziany. Gdy naprawdę chciałam być sama, zamykałam drzwi na klucz.

– Hej. – Podniosłam wzrok.

Za każdym razem, kiedy patrzyłam na Maurice’a Remingtona, moje serce wykonywało zdradliwy podskok. Zdążyłam się już jednak przyzwyczaić do ignorowania uczuć, jakie budził we mnie najlepszy przyjaciel. Były jak szum samochodów, które nocami przejeżdżały pod oknem mojej sypialni. Słyszałam je, nawet przy zamkniętym oknie, ale mogłam spokojnie spać.

Auri przyjrzał mi się ze zmarszczonym czołem.

– Przecież ty jeszcze nie jesteś ubrana.

Spojrzałam na siebie i stwierdziłam, że wprawdzie już nie siedzę w piżamie, ale mam na sobie zwyczajny domowy strój: wygodne spodnie do jogi i za duży T-shirt, który kiedyś należał do Auriego. Była to czarna koszulka ze spranym logo jakiejś piłkarskiej drużyny. Z przodu związałam ją w supeł, żeby nie plątała mi się koło nóg.

– Micah i Julian na pewno już na nas czekają.

Ściągnęłam brwi i usiłowałam sobie przypomnieć o spotkaniu, o którym najwyraźniej zapomniałam. Nie byłam nawet pewna, jaki jest dziś dzień tygodnia. Zaczęły się wakacje, nie chodziłam na żadne letnie zajęcia, a to oznaczało, że miałam dużo wolnego czasu i mogłam z nim zrobić, co chciałam. Nie musiałam oddawać żadnych prac ani chodzić na seminaria. Byłam wolna od wszelkich studenckich zobowiązań i to było wspaniałe. Nawet jeśli w rezultacie straciłam poczucie czasu.

Zerknęłam na budzik obok łóżka.

Auri westchnął, ale nie wyglądał na zdenerwowanego. Wydawał się raczej rozbawiony moim roztargnieniem. Jego dni były skrupulatnie zaplanowane – począwszy od porannego treningu piłki nożnej aż do wieczornych ćwiczeń. W przerwach chodził na zajęcia, żeby zdobyć punkty zaliczeniowe.

– I jeszcze mieliśmy wpaść na pchli targ w parku.

Ułożyłam usta w przepraszający uśmiech. Teraz sobie przypomniałam. Micah i Julian chcieli rozejrzeć się za rzeczami do swojego wspólnego mieszkania i pytali, czy pójdziemy z nimi, żeby w razie potrzeby pomóc im to przynieść.

– Daj mi dziesięć minut.

– Mhm – mruknął Auri, jakby to, co powiedziałam, było całkowicie nierealne, i zamknął za sobą drzwi.

Zeskoczyłam z łóżka. Pobiegłam do łazienki. Nie było już czasu na długi prysznic, chciałam jednak trochę się odświeżyć. Lato było strasznie upalne, już się spociłam, chociaż nawet nie wstałam z łóżka. Włosy, po zmoczeniu bardziej brązowe niż rude, upięłam wysoko spinką. Na koniec umyłam zęby, bo nie byłam pewna, czy zrobiłam to rano. Z makijażu zrezygnowałam, bo i tak niedługo spłynąłby mi z twarzy.

Owinięta w ogromny ręcznik przemknęłam obok Auriego do swojego pokoju. Szybko się wytarłam, włożyłam świeżą bieliznę i otworzyłam krzywe drzwiczki szafy na ubrania. Dwa lata temu składaliśmy ją z Aurim sami i prawdopodobnie źle przykręciliśmy jakąś śrubę. Nigdy nie zadaliśmy sobie trudu, żeby naprawić tę usterkę.

Zdecydowałam się na lnianą sukienkę w kwiaty z rękawami trzy czwarte, zakrywającymi dwa małe białe aparaty przyklejone do ramion. Kochałam te urządzenia; dostarczały mi insulinę i mierzyły poziom cukru, nie musiałam już kłuć się kilka razy dziennie jak kiedyś, w pierwszych latach po zdiagnozowaniu u mnie cukrzycy typu 1. Nie wyglądały jednak zbyt ładnie i sprawiały, że ludzie gapili się na mnie albo zadawali niewygodne pytania.

Kiedy się ubrałam, złapałam torebkę i sprawdziłam, czy są w niej najważniejsze rzeczy: portmonetka, klucze, telefon, który służył mi też jako aparat do mierzenia poziomu cukru, pompa dozująca insulinę, glukoza i podręczny zestaw ratunkowy na wypadek awarii urządzenia. Z wypchaną torbą na ramieniu poszłam do salonu.

Auri siedział na sofie i jak zaczarowany wpatrywał się w komórkę. Nie zauważył mnie. Był mocno skupiony, miał ściągnięte brwi, dolną wargę wysuniętą w zamyśleniu.

Jego twarz była tak wielowymiarowa jak on sam, jej rysy odzwierciedlały obie jego strony. Wyraźnie zaznaczona szczęka, szeroki nos i krótko przycięte czarne włosy należały do muskularnego sportowca, który nie znał litości na boisku i, nie zważając na nic, szedł na przeciwnika. Pełne usta i delikatne brązowe oczy oddawały natomiast jego czułą naturę, dzięki której został moim przyjacielem i zdobył moje serce. Te dwie strony razem tworzyły fascynujący kontrast. To on powodował, że z trudem odrywałam od Auriego wzrok.

Zrobiłam to jednak, zanim zdążyłby mnie przyłapać na gapieniu się na niego, i odkryłam, że wpatruje się w zdjęcie Geralta. Od razu się uśmiechnęłam. Najwyraźniej nie ja jedna nie mogłam się już doczekać włożenia kostiumu.

– Jestem gotowa! – oznajmiłam, by zwrócić na siebie uwagę Auriego.

Podniósł głowę i popatrzył na mnie.

– To nowa sukienka?

– Tak, i ma kieszenie – odpowiedziałam z zachwytem i demonstracyjnie podniosłam ręce. Byłam bardzo zadowolona z odkrycia tej perełki z sklepie naprzeciwko gabinetu mojego diabetologa. Na manekinie za szybą wystawową sukienka wydawała mi się trochę za krótka, ale że przy moich stu pięćdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu byłam od niego mniejsza, to wyglądałam całkiem dobrze.

– Ładnie ci w niej – powiedział Auri z uśmiechem, od którego zrobiło mi się tak ciepło, że poczułam silną pokusę, by otworzyć bariery, za którymi trzymałam uczucia do Auriego.

– Dzięki – odparłam. Miałam nadzieję, że moje zaczerwienione policzki przypisze upałowi, jaki od wielu dni dręczył Mayfield.

Auri wstał z sofy i oboje wyszliśmy na korytarz.

Ponieważ Micah i Julian jeszcze po nas nie przyszli, zapukałam do sąsiednich drzwi.

Cieszyłam się, że po wielkiej kłótni z rodzicami Micah nie zrezygnowała z tego mieszkania. Byłabym niepocieszona, gdyby się wyprowadziła daleko ode mnie. W ciągu krótkiego czasu stała się moją najlepszą przyjaciółką. Miałam wrażenie, że znamy się nie dziesięć miesięcy, a dziesięć lat. Jeszcze nigdy nie spotkałam serdeczniejszej osoby niż ona i wspaniale było móc ją odwiedzać w dowolnej chwili, bez konieczności przemierzania miasta.

Za drzwiami rozległy się kroki i po chwili zjawił się Julian.

– Hej.

– Sorry za spóźnienie – powiedziałam.

– Spokojnie, Micah też jeszcze nie jest gotowa. – Julian zerknął przez ramię do gabinetu, który przed paroma tygodniami wspólnie urządzałyśmy. – Wejdźcie. To może potrwać. Znalazła jakiś pomysł na Albtraumlady.

Odwróciłam się do Auriego.

– Widzisz, wcale nie musiałam się tak spieszyć.

– Ale za to jesteś już gotowa do wyjścia i możesz w spokoju czekać z nami na Micah – odparł, położył mi rękę na plecach i delikatnie popchnął w stronę mieszkania.

To był ledwo wyczuwalny dotyk, ale przez całe moje ciało przebiegł dreszcz. Było to przyjemne i jednocześnie znienawidzone uczucie. Dałabym prawie wszystko, żeby się go pozbyć. Dziesiątki razy przypominałam sobie wszystkie te rzeczy, które nas dzielą i przemawiają za tym, by nie próbować zmienić naszej relacji w coś innego. Jednak moje przeklęte serce nie chciało słuchać.

Kiedy Auri zdjął rękę z moich pleców, żeby pogłaskać Laurence’a, kota Juliana, odetchnęłam z ulgą. Julian rok temu wyciągnął zwierzątko z kontenera na śmieci i od tego czasu z puchatej kulki wyrósł dorodny kocur z nastroszoną sierścią. Mrucząc, otarł się o nogi Auriego i dał się podrapać po łebku.

Auri ciągle powtarzał, że jest psiarzem, ale miał z Laurence’em dobry kontakt i kocur go uwielbiał. Mnie wręcz przeciwnie. W pierwszych tygodniach omijał mnie szerokim łukiem. Z czasem trochę się poprawiło, pozwalał się głaskać, ale kiedy miał wybór pomiędzy Julianem, Micah, Aurim i mną, zawsze byłam na końcu. Próbowałam nie odbierać tego osobiście. Mój zapach, skutek uboczny choroby i insuliny, niepokoił niektóre zwierzęta. Ludzie go nie wyczuwali, ale koty często na niego reagowały.

– Chcecie się czegoś napić? – zapytał Julian, który akurat stał przy lodówce.

– Chętnie, wody.

– Ja dziękuję – powiedział Auri. Usiadł na podłodze, żeby pobawić się z kotem. Znalazł kocią wędkę i machał nią przy podłodze, a podekscytowany Laurence próbował złapać pluszową przynętę.

– Szukacie na targu czegoś konkretnego?

– Nie, tylko inspiracji – odparł Julian. Wręczył mi schłodzoną wodę i oparł się o kuchenny blat. Brązowe włosy opadały mu falami na czoło. – Mamy jeszcze parę pustych kątów w mieszkaniu i byłoby fajnie znaleźć kilka obrazów, które podobałyby się nam obojgu i nie byłoby potrzeby szukania kompromisu.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Ściany w tym mieszkaniu wyglądały tak, jakby ozdabiali je razem dziesięcio- i osiemdziesięciolatek. Eleganckie czarno-białe zdjęcia budowanych wieżowców i wyrafinowane fotografie miast z lotu ptaka sąsiadowały z plakatami z Deadpoolem czy innymi superbohaterami o nieustępliwym spojrzeniu.

– Dam znać, gdy zobaczę coś, co mogłoby się wam spodobać.

– Dzięki – powiedział Julian z uśmiechem, przy którym widać mu było dołeczki w policzkach.

To nadal był niezwykły widok. Kiedy się poznaliśmy, przez rok nie widziałam, żeby się uśmiechał, a jeśli już, to gorzko. Ale z czasem to się zmieniło. W ostatnich miesiącach Julian mocno pracował nad sobą i nad demonami, dręczącymi go, odkąd został odrzucony przez rodzinę i przyjaciół w Idaho.

Długo nie wiedzieliśmy z Aurim, z czego wynika dystans Juliana. Przyjęliśmy, że on po prostu nas nie lubi, dopóki nie wyjaśnił wszystkiego w liście. Od tego dnia wiele się zmieniło i nasza znajomość z Julianem przerodziła się w prawdziwą przyjaźń.

Usiadłam na komodzie naprzeciwko Juliana.

– Jak tam praktyki?

– Dobrze, ale jest dużo pracy. Mamy właśnie pilną robotę dla centrum handlowego. W tym tygodniu codziennie pracowałem w biurze po dwanaście, trzynaście godzin i jeszcze przyniosłem robotę do domu na weekend. – Julian wskazał stertę segregatorów na ławie. Wystawały z nich karteczki samoprzylepne i notatki.

– Za dużo pracujesz.

Julian westchnął.

– Wiem, ale może teraz jest tego więcej, żeby później było mniej.

– Powiedz, że przynajmniej rozmawiałeś z Ricky’m.

Westchnienie zamieniło się w parsknięcie.

– Mówisz jak Micah.

Spojrzałam na niego z wyczekiwaniem, bo nie to chciałam usłyszeć. Zawsze dużo pracował, w najgorszych momentach w trzech miejscach naraz, do tego studia. Nigdy bym nie uwierzyła, że nadejdzie czas jeszcze większej harówki. Ludzie nie są stworzeni do osiemdziesięciogodzinnego tygodnia pracy.

– Tak, rozmawiałem z Ricky’m – powiedział w końcu. Odchylił się i wyciągnął ręce nad głową, jakby mięśnie zesztywniały mu od wielogodzinnego siedzenia w biurze. – Nie był zadowolony, że nie będzie mnie przez kilka tygodni, zwłaszcza że szybko nie znajdzie zastępstwa. Gdybyś chciała popracować dorywczo przez lato, mogę cię polecić. Ricky by się ucieszył, że daję mu kogoś zaufanego na tacy.

– Skąd wiesz, że się nadaję?

– Umiesz powiedzieć „Dzień dobry” i wiesz, jak działa telefon?

Zmarszczyłam czoło.

– Tak.

– No to się nadajesz. To praca w recepcji, nie musisz od razu tatuować ludzi.

– No nie wiem…

– Zgódź się! – Julian popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

Skrzyżowałam ramiona na piersiach.

– Wciskasz mi tę robotę tylko dlatego, żeby uciszyć sumienie.

– No i? Ja uciszę sumienie, a ty zarobisz kasę na kostium. Każdy będzie zadowolony.

Zatkało mnie. Muszę to przemyśleć. Praca nie stanowi dla mnie problemu. Przez całą szkołę dorabiałam sobie w sklepie z artykułami dla hobbystów, ale rodzice uparli się, że będą płacić za moje studia i za wszystko, co się z nimi wiąże. Chcieli, żebym całkowicie skupiła się na zajęciach, zdobyła najlepsze oceny i studenckie doświadczenia. Z drugiej strony w kolejnych tygodniach nie miałam żadnych zajęć czy wykładów, a praca w Crooked Ink trwałaby tylko do końca praktyki Juliana. Poza tym konwent SciFaCon i kostium to wyłącznie przyjemność, za którą rodzice nie powinni płacić, chociaż zrobiliby to bez mrugnięcia okiem.

– Okej, jeśli Ricky się zgodzi, wezmę twoje zmiany, dopóki nie wrócisz.

– Znakomicie! Zaraz do niego napiszę – powiedział zachwycony Julian i wyciągnął komórkę z kieszeni spodni.

– Co jest znakomite? – zapytała Micah, wchodząc do salonu.

– Cassie zastąpi mnie w Crooked Ink – odpowiedział Julian, nie podnosząc wzroku.

Brwi Micah powędrowały w górę i niemal dotknęły brzegu świeżo przyciętej grzywki.

– Serio? Ty w studiu tatuażu?

– Wyglądasz na zaskoczoną. Nie wierzysz, że dam radę?

– Oczywiście, że wierzę – powiedziała Micah i stanęła przy mnie i przy Julianie. – Dziwię się tylko, że chcesz to zrobić. Wiesz przecież, że będziesz tam musiała rozmawiać z obcymi ludźmi?

Kiwnęłam głową i próbowałam nie zniechęcić się słowami Micah. Nie powiedziała tego w złej wierze, martwiła się o mnie. Dobrze wiedziała, jak nieswojo się czuję, kiedy muszę rozmawiać z obcymi. Rodzice żartują, że do tego stopnia pochłonęły mnie fantastyczne światy z fikcyjnymi postaciami, że już nie potrafię się obchodzić z normalnymi ludźmi. Nie umiem prowadzić small talków, o ile nie dotyczą literatury fantasy albo seriali science fiction. Z drugiej jednak strony ludzie nie będą przychodzić do Crooked Ink, żeby pogawędzić ze mną, tylko żeby umówić się na wizytę albo zrobić sobie tatuaż. A poza tym nie zamierzam robić kariery ani w studiu tatuażu, ani na recepcji. I pracowałabym tam tylko przez parę tygodni, więc nie będzie miało znaczenia, czy Ricky i reszta mnie polubią. Jeśli tylko będę pilnowała kalendarza i podsuwała ludziom do podpisania deklaracje zgody, wszystko będzie w porządku. Gdybym jednak nie dała rady, w każdej chwili mogę wziąć torbę i stamtąd wyjść.

– Jestem pewny, że Cassie świetnie sobie poradzi – rzucił Auri. Wstał z podłogi i stanął obok mnie. Swobodnym gestem położył mi rękę na ramieniu. Natychmiast poczułam znajomy zapach jego wody po goleniu. Sama ją dla niego wyszukałam: zapach ciemnego tropikalnego lasu.

Spojrzałam na Auriego. Mimo że siedziałam na komodzie, musiałam odchylić głowę do tyłu. Auri nie był po prostu wysoki. Był olbrzymi.

– Wpadnę do ciebie do pracy.

– Nie tak prędko. Najpierw Ricky musi mnie przyjąć.

Auri popatrzył na mnie ciepłym wzrokiem, w którym, jak mi się wydawało, dostrzegłam iskierki dumy.

– Zrobi to na pewno, a umawianie klientów możesz poćwiczyć na mnie.

– Naprawdę chcesz sobie zrobić tatuaż? – zapytałam ze zdumieniem. Czasami bywam zapominalska, ale jestem pewna, że dotychczas Auri nie wspominał, że ma taki zamiar.

Kiwnął głową.

– Już od dawna myślę o czymś nowym. Może umówiona wizyta zmotywuje mnie, żeby w końcu wybrać sobie jakiś motyw. A jeśli nie, to ty mi coś wybierzesz.

– Mówisz poważnie?

– Tak. A dlaczego nie?

Wpatrywałam się w Auriego zdumionym wzrokiem.

– Wiesz, że tatuaże są na stałe?

– No i? Znasz mnie, a ja ci ufam.

Nie mówił serio, nie chodziło przecież o tatuaż zmywalny. Nosiłby na skórze taki motyw przez resztę życia. Z pewnością potrafiłabym znaleźć coś, co by mu się spodobało, ale sam fakt, że podjęłabym tę decyzję za niego, związałby nas na zawsze. Za każdym razem, gdy spojrzałby na swój tatuaż, pomyślałby o mnie. Pociągająca myśl, która jednocześnie przepełniała mnie panicznym strachem. Łączyła nas wprawdzie głęboka przyjaźń, ale nie było żadnych gwarancji, że będzie trwać wiecznie, bo tego, co nas łączyło, było tak dużo jak dzielących nas różnic.

Rozdział 2

Trawa była wypalona. Brązowa i sucha trzeszczała pod moimi stopami, kiedy razem z Aurim, Julianem i Micah zmierzałam w kierunku pchlego targu. Deszcz nie padał od wielu dni, drzewa nie rzucały wystarczająco dużo cienia, by ochronić trawniki przed silnymi promieniami słońca, które i teraz paliły nam głowy. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą kapelusza, ale na szczęście przynajmniej pomyślałam o kremie z mocnym filtrem. Gdyby nie to, moja skóra prawdopodobnie już po pięciu minutach zrobiłaby się czerwona.

– Adrian i Keith nie przyjdą – poinformowała nas Micah, która razem z Julianem szła za mną i Aurim.

Spojrzałam do tyłu.

– O nie. Jak to?

– Keith jest chory i mój brat nie chciał zostawiać go samego.

– Szkoda. Pozdrów go w takim razie ode mnie.

– Ode mnie też – powiedział Auri.

– Może po prostu prześlę mu pozdrowienia od nas wszystkich.

Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby Micah mogła w spokoju napisać wiadomość, i ruszyliśmy dalej.

Już z daleka słyszeliśmy odgłosy ożywionego ruchu dochodzące z pchlego targu, a teraz mogliśmy go też zobaczyć. Stoiska stłoczone były w ciasnych rzędach. Niektóre składały się zaledwie z ław piwnych i stołków, inne były przerobionymi kamperami i wyglądały niemalże profesjonalnie. Wszędzie rozstawiono parasole, a między niektórymi stoiskami wisiały zasłony, które miały dać trochę cienia ludziom tłoczącym się wokół licznych wystaw w poszukiwaniu okazji.

Zrobiło mi się słabo. Nie spodziewałam się, że przy takiej temperaturze będzie tutaj ruch.

Auri nachylił się nade mną.

– Nie martw się. Jak zrobi się za ciasno, po prostu wezmę cię na barana.

Zaśmiałam się.

– Dzięki. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że tak to będzie wyglądało.

– Dlaczego ci wszyscy ludzie nie poszli na basen albo na jakieś kąpielisko? Założę się, że dalej jest luźniej.

Auri się mylił. Jednak mimo wielkiego ścisku i poczucia, że dosłownie każdy człowiek na tej planecie jest wyższy ode mnie, mogłam przyglądać się wystawionym towarom, które były tak kolorowe i różnorodne jak odwiedzający targ ludzie. Czegokolwiek człowiek by tutaj szukał, z pewnością by to znalazł. Było wszystko: od suszonych owoców i desek do krojenia, przez stare zabawki aż do płyt winylowych, kosmetyków, używanych ubrań i mebli. Nie było wiadomo, na co najpierw patrzeć.

Po chwili Micah i Julian zdecydowali, że lepiej będzie, jak się rozdzielimy, bo w tym tłoku nie można było poruszać się we czwórkę, żeby co chwila kogoś nie szukać. I w ten sposób mielibyśmy z Aurim czas, żeby obejrzeć te stoiska, którymi tylko my dwoje byliśmy zainteresowani.

– Odezwiemy się, jak coś nam wpadnie w oko – powiedziała Micah, która już po kilku minutach miała torbę pełną starych komiksów. – Jak się nie odezwiemy, to spotykamy się w pizzerii. Znacie drogę?

Auri kiwnął głową i klepnął się w kieszeń spodni.

– Mam adres w komórce.

Restauracja została otwarta niedawno i obiecałyśmy Alizie, że pójdziemy tam razem coś zjeść. Mogłaby wtedy spróbować kilku potraw i ocenić, czy ta pizzeria zasługuje, aby poleciła ją na blogu.

– Super, no to na razie! – krzyknęła Micah i pomachała nam na pożegnanie. Potem szybko złapała Juliana za rękę, żeby nie zgubić się w tłumie. I już po chwili oboje zniknęli.

Auri spojrzał na mnie.

– Dokąd chcesz iść najpierw?

– Nie wiem. – Rozejrzałam się. – Idźmy po prostu przed siebie. – Wskazałam uliczkę, która wydawała mi się najmniej zatłoczona. Stało tam wiele straganów z ręcznie robionymi świecami i mydłami. Mogłyby to być sympatyczne prezenty, ale były przesadnie drogie i nie nadawały się na tę porę roku. Niektóre świece zaczęły się już topić w letnim słońcu.

– Zastanawiałaś się, co zrobimy z pokojem Juliana? – zapytał niespodziewanie.

Odwróciłam wzrok. Unikałam tej rozmowy, odkąd Julian oznajmił nam, że przeprowadza się do Micah.

Nowe wieści z początku mnie zaskoczyły, w końcu byli ze sobą dopiero od jakichś sześciu miesięcy. Ale rozumiałam ich decyzję: pasowali do siebie w sposób, jaki trudno wyjaśnić. Uzupełniali się wzajemnie i wydobywali z siebie najlepsze cechy. Micah była kiedyś zależna od rodziców i poświęcała się, próbując spełnić ich marzenia. To się zmieniło, kiedy w jej życiu pojawił się Julian. Teraz stanęła na nogi i w następnym semestrze, mimo sprzeciwu rodziców, miała zacząć studia artystyczne. Julian był przedtem chłodny i zamknięty, odsuwał się od wszystkich, dziś jest bardziej otwarty i weselszy, co jest w dużej mierze zasługą Micah. Dzięki niej nauczył się być sobą. Zawsze trzymał się z boku, bał się, że ludzie będą go nienawidzić i odpychać. Micah pomogła mu stać się człowiekiem świadomym siebie i życzyłam im obojgu wszystkiego, co najlepsze. Tym niemniej ich decyzja o wspólnym zamieszkaniu oznaczała dla mnie i dla Auriego pusty pokój i nieskończenie wiele możliwości.

Najgorsze było to, że wiedziałam już, czego pragnę. Chciałam, żebyśmy mieszkali z Aurim sami. Był moim najlepszym przyjacielem i nie mogłam sobie wymarzyć niczego wspanialszego. Znał mnie. Przy nim nie musiałam się wysilać, żeby być kimś, kim nie jestem. Nowy współlokator mógłby to zmienić.

Zatrzymałam jednak to życzenie dla siebie. Co, jeśli Auri nie chciał tego samego? Albo bez bufora w postaci trzeciej osoby nasza przyjaźń się rozleci? Albo lekkomyślnie przyjdzie nam do głowy, żeby przekroczyć granice przyjaźni, jak to się stało parę miesięcy temu? Wtedy wszystko skończyło się dobrze, ale nie byłam gotowa na podjęcie tego ryzyka po raz drugi.

– Nie, jeszcze nie – skłamałam, czując wyrzuty sumienia. – A ty?

Auri zatrzymał się pod markizą na jakimś stanowisku. Słońce przeświecało przez materiał i rzucało kolorowe plamki na jego ciemną skórę.

– Ja też nie, ale powinniśmy już podjąć jakąś decyzję. Gdybyśmy chcieli mieć nowego współlokatora, to teraz jest idealny moment na zamieszczenie ogłoszenia. Właśnie wszyscy z pierwszego semestru szukają jakiegoś lokum.

Poczułam ucisk gdzieś w środku.

– To brzmi tak, jakbyś chciał, żeby zamieszkał z nami ktoś nowy.

Auri przejechał dłonią po krótkich czarnych włosach.

– Tego nie powiedziałem. Ale gdybyśmy się na to zdecydowali, to teraz jest najlepszy czas. To wszystko.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Od razu pojawiły się wątpliwości dręczące mnie od lat.

Nie chce być z tobą sam. Nic dziwnego, po prostu do siebie nie pasujecie. Nudzi się z tobą. Na pewno zostaną z nowym lokatorem najlepszymi przyjaciółmi i wtedy ty staniesz się piątym kołem u wozu. Nie pierwszy raz zresztą…

Te rozmyślania przerwał jakiś mężczyzna, który potrącił mnie brutalnie. Straciłam równowagę i w tym samym momencie poczułam ostry ból w prawym ramieniu. Krzyknęłam i kurczowo ścisnęłam rękę.

Auri złapał mnie i uchronił przed upadkiem.

Facet mruknął jakieś przeprosiny i szybko się zmył.

Zamrugałam, żeby pozbyć się łez, które z bólu napłynęły mi do oczu. Ramię pulsowało.

– Wszystko w porządku? – Auri nachylił się nade mną. Przyglądał mi się z niepokojem. Ciepło zniknęło z jego oczu, wyparte przez prawdziwą troskę.

– Tak, facet uderzył w aparat.

Ostrożnie podniosłam rękaw sukienki. Miałam szczęście, aparat się nie poluzował, ale pewnie znowu pojawi się siniak. Robiły mi się od tych urządzeń bardzo szybko.

– Działa?

Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się, żeby przestał się już martwić. Jego brwi drgnęły i twarz się rozpogodziła. Poprawiłam torbę na ramieniu.

– Chodźmy dalej.

Auri nie protestował i znowu wmieszaliśmy się w tłum. Idąc obok siebie, spacerowaliśmy wzdłuż stoisk. Temat nowego współlokatora przepadł, żadne z nas nie podjęło go ponownie.

Próbowałam nie myśleć już o tym, co powiedział Auri, ani o moich wątpliwościach. Nawet jeśli rozważał poszukiwania nowego współlokatora, niekoniecznie musiało to mieć coś wspólnego ze mną. Może chciał tylko zmniejszyć opłaty za wynajem.

Na jednym ze stoisk kupiłam dla mamy magnes na lodówkę w kształcie lisa. Lubiła lisy z powodu koloru ich sierści, połyskującej rudo jak nasze włosy, i zawsze kiedy widziałam coś z motywem lisa, natychmiast myślałam o niej i robiło mi się ciepło na sercu.

Kochałam swoją rodzinę, trudno było mi się z nią rozstać i wyjechać na studia do Mayfield. Ale to była dobra decyzja. Musiałam nauczyć się samodzielności i chciałam znaleźć się daleko od Eugene’a. Nasze rozstanie nie wyglądało tak źle, ale po trzech latach związku mimo wszystko dystans był potrzebny.

– Poczekaj chwilę. – Auri dotknął mojego ramienia, żebym się zatrzymała, po czym ruszył w stronę stoiska po prawej, zbudowanego z trzech ław piwnych ustawionych w literę U. Siedziała za nimi kobieta z czarnymi kręconymi włosami, zaczynającymi już siwieć przy skroniach. Wachlowała się jakimś czasopismem. Gdy podeszliśmy bliżej, przywitała nas skinieniem głowy.

Na stołach były porozkładane przeróżne rzeczy. Wyglądały tak, jakby ostatnie trzydzieści lat przeleżały na strychu albo w garażu.

Auri zainteresował się piłkarskimi kartami kolekcjonerskimi, które znajdowały się w pudełku po butach.

– Po ile są?

– Dwa dolary za sztukę. Dziesięć za sześć – odpowiedziała kobieta z uśmiechem.

Oczy Auriego błysnęły z zachwytu i zaczął przeglądać zawartość pudełka. W międzyczasie oglądałam inne rzeczy. Nie znalazłam jednak niczego dla siebie.

Po pięciu minutach Auri jeszcze był zajęty. Najwyraźniej jedna karta była ciekawsza od drugiej i zastanawiałam się, dlaczego nie kupi od razu całego pudełka.

– Będę tam – powiedziałam i wskazałam na stoisko parę metrów dalej.

– Zaraz do ciebie dołączę. – Auri na chwilę podniósł wzrok.

Podeszłam do straganu, na którym można było kupić głównie płyty DVD i stare książki. Sprzedawca, starszy pan o bladej skórze i przerzedzonym zaroście, bąknął „Dzień dobry” i wrócił do rozwiązywania sudoku.

W jednym z kartonów leżały stare, w większości zniszczone książki. Było tam też kilka obcojęzycznych egzemplarzy i zastanawiałam się, skąd ten mężczyzna je wziął. W każdym razie był to kolorowy miszmasz. Znalazłam niemieckie wydanie Eragona i włoski egzemplarz Cassandry Clare z luźnymi kartkami. Kiedy odkładałam książkę, spojrzałam na ilustrację na okładce.

Zatkało mnie. To niemożliwe…

Szybko złapałam książkę i zaczęłam się przyglądać ilustracji Johna Howe’a, który wykonał wiele rysunków do dzieł Tolkiena. Mimo że nie znałam języka, zorientowałam się, że chodzi o indonezyjskie wydanie Władcy Pierścieni z dwa tysiące drugiego roku, które z pewnością nie miało dodruku. Idealnie pasowałoby do naszej kolekcji.

Już parę miesięcy temu, kiedy podarowałam Auriemu na urodziny wydanie specjalne Władcy Pierścieni, zaproponował, żebyśmy wspólnie stworzyli kolekcję. Od razu spodobał mi się ten pomysł. W końcu nasza przyjaźń zaczęła się od uwielbienia dla Tolkiena, a poza tym lubiłam wszystko, co robiliśmy z Aurim. Do tej pory zgromadziliśmy już dwadzieścia pięć egzemplarzy i z każdą kolejną książką miałam poczucie, że wzbogaca się nie tylko nasz zbiór, ale i nasza przyjaźń.

– Przepraszam! – Nachyliłam się nad stołem. – Ile pan za to chce?

Sprzedawca podniósł wzrok znad sudoku. Uważnie przyglądał się trzymanej przeze mnie książce, zdjął bejsbolówkę z głowy, by wytrzeć ramieniem pot z czoła.

– Dwadzieścia dolarów.

– Dam panu dziesięć – powiedziałam głosem bardziej zdecydowanym i śmiałym niż normalnie. Dorastałam na wsi i często chodziłam z babcią na pchle targi. Wiedziałam więc, że targowanie się jest mile widziane w takich miejscach.

– Osiemnaście.

– Dwanaście.

– Siedemnaście.

– Piętnaście.

Kąciki ust sprzedawcy drgnęły.

– Zgoda.

Wyciągnęłam portmonetkę, ręka nadal bolała mnie po uderzeniu. Zapłaciłam, życzyłam sprzedawcy udanego dnia i zaczęłam się rozglądać za Aurim.

Tak jak myślałam, nadal stał przy kartach.

Drogę do niego torowałam sobie łokciami. Gdy dotarłam na miejsce, Auri wręczał właśnie sprzedawczyni trzydzieści dolarów i odbierał torbę z kartami.

– Powodzenia w następnym meczu – powiedziała do niego kobieta z uśmiechem, od którego wokół jej oczu pojawiły się drobne zmarszczki.

– Dziękuję. A pani córce życzę udanego turnieju. – Auri odwrócił się, gotowy pójść dalej, ale kiedy zauważył, że stoję tuż za nim, nagle znieruchomiał. – Uch! Myślałem, że poszłaś do innego stoiska.

Książkę trzymałam schowaną za plecami.

– Już tam byłam.

– Sorry, że tak długo mi tu zeszło.

– Nie ma sprawy. – Machnęłam ręką. – Zgadnij, co kupiłam?

– Rękawicę kuchenną z lisem?

– Nie.

– Filiżankę z lisem?

– Nie, coś lepszego. – Wyciągnęłam książkę zza pleców i z dumą pokazałam mu okładkę, która zaparła mi dech w piersiach. – Tadaam!

Auri zrobił wielkie oczy.

– Czy to…?

– Tak! – Przerwałam mu z szerokim uśmiechem.

Sięgnął po książkę i odwrócił ją. W skupieniu dotykał okładki i ostrożnie przejechał palcami po małym rozdarciu na górze, jakby to była żywa rana, której nie można dotykać. Potem otworzył książkę i przyglądał się pożółkłym stronom z egzotycznym pismem.

– Ale zdobycz.

Podskoczyłam z radości.

– Wiedziałam, że ci się spodoba.

– Świetnie się nadaje do naszej kolekcji. – Auri po raz ostatni dotknął okładki, po czym schował książkę do torby z kartami i spojrzał na mnie.

– Masz ochotę na lody?

– Orzech włoski i wanilia – powiedział, kiedy w końcu nadeszła nasza kolej. Całą wieczność szukaliśmy budki z lodami, a sądząc po długości kolejki, był to jedyny taki punkt na całym targu.

Sprzedawczyni, młoda kobieta w moim wieku, nałożyła dwie gałki do wafelka, podała Auriemu i zwróciła się do mnie:

– A dla ciebie?

Z wahaniem przesuwałam wzrokiem po witrynie. Lody wyglądały pysznie i wybór był duży, ale nie byłoby rozsądnie brać więcej niż jedną gałkę. Nie tylko dlatego, że było tu dosyć drogo. Wieczorem mieliśmy jeszcze iść do pizzerii i te wszystkie węglowodany źle wpłyną na poziom glukozy w mojej krwi.

– Dla mnie truskawka – wybrałam w końcu.

Auri wyciągnął z kieszeni spodni banknot dziesięciodolarowy i podał go kobiecie. Podziękowała i zrobiliśmy miejsce następnym ludziom w kolejce, która wcale się nie zmniejszała.

Na szczęście budka z lodami stała przy drzewach. W ich cieniu zebrało się już kilka osób, ale znaleźliśmy z Aurim jeszcze kawałek wolnego miejsca.

Usiadłam w trawie.

– Dzięki za lody.

– Nie ma sprawy, ty zapłaciłaś za książkę – powiedział Auri i usiadł naprzeciwko mnie. Tak blisko, że nawet nie musiałabym się wysilać, gdybym chciała go dotknąć.

Podałam mu swoje lody, żeby skontrolować poziom glukozy.

Z powodu upału mocno skakał i zdecydowanie należało go ustabilizować. Zaaplikowałam sobie trochę insuliny i wszystko wróciło do normy.

– Jak wyglądają twoje treningi w przyszłym tygodniu? – zapytałam, kiedy już schowałam swoje rzeczy i odebrałam od niego lody. – Gdybyś miał trochę czasu, moglibyśmy pójść do Laureen i poszukać materiałów do naszych kostiumów.

Auri polizał lody, które zaczęły się topić już po paru sekundach.

– Niestety, będę miał mało czasu. Trener chce nas widzieć na boisku codziennie o wpół do siódmej rano, a wieczorami mamy jeszcze grać w ustawieniach siedem na siedem. Poza tym obiecałem, że przejrzę z pierwszakami, którzy akurat są w mieście, parę starych nagrań.

– Szkoda. A później? – Spojrzałam na lody i zobaczyłam różową strużkę płynącą po mojej dłoni. Szybko ją zlizałam.

– Może, nie wiem – odparł, obserwując mnie uważnie. – Cały tydzień mam zawalony. Muszę zrobić projekt grupowy z marketingu, a na projektowaniu graficznym mamy zrobić animacje dla kampanii reklamowej. Ale może gdzieś to wepchnę.

– Nie musisz. Możemy po prostu przełożyć to na następny tydzień – odpowiedziałam ze słabym uśmiechem, choć cieszyłam się już na wizytę w sklepie z materiałami.

Chętnie chodziłam do Laureen. Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale podczas wizyt w sklepie tak właśnie się czułam. Zawsze proponowała mi filiżankę herbaty i wymieniałyśmy się projektami krawieckimi i rękodzielniczymi.

– Dzięki za zrozumienie. Wiem, że najchętniej zaczęłabyś już wczoraj.

– To prawda, ale może tak będzie lepiej. Będę mogła trochę bardziej popracować nad kostiumem Ciri.

– Może zerknęłabyś też na Geralta?

– Jasne. – Uśmiechnęłam się.

Od prawie dziesięciu lat sama szyłam sobie kostiumy. Wszystko zaczęło się od przebrania na Halloween. Przy wielu rzeczach musiała mi jeszcze pomagać mama, ale byłam coraz lepsza i w międzyczasie nauczyłam się dobrze posługiwać maszyną do szycia i pistoletem do kleju na gorąco. Natomiast Auri dopiero zaczynał. Kiedy się poznaliśmy, nie wiedział jeszcze zbyt wiele o cosplay i LARP-ach i musiałam go najpierw przekonać, że przebieranie się za fikcyjne postacie daje dużo przyjemności. Bardzo się wciągnął w nowe hobby, ale od czasu do czasu przy pracach manualnych musiałam go jeszcze prowadzić za rękę.

– Myślisz, że powinienem sobie zapuścić zarost do cosplay? – Auri w zamyśleniu potarł brodę.

Wiedziałam, że gdybym wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka, poczułabym tylko gładką skórę.

– Geralt z gry oczywiście ma brodę, ale ty nie musisz, obie te rzeczy są możliwe.

Auri do końca zjadł wafelek od lodów i wyciągnął butelkę wody, którą cały czas trzymał w kieszeni szortów.

– Przy tym upale i rozkładzie treningów broda rzeczywiście byłaby mało praktyczna. Poza tym Henry Cavill w serialu też nie ma brody.

– Nie musisz natychmiast decydować. Masz trochę czasu.

Auri wypił łyk wody.

– To prawda.

– W każdym razie bardzo się cieszę na nasz cosplay.

– Ja też – powiedział i podał mi butelkę, pytająco unosząc brwi.

Potrząsnęłam głową i wręczyłam mu resztę wafelka, który był dla mnie o wiele za słodki.

Włożył go do ust w całości, a potem skoczył na równe nogi i podał mi rękę.

Przy jego pomocy wstałam i otrzepałam sukienkę z ziemi i trawy. Potem wyszliśmy z cienia i wmieszaliśmy się w tłum.

Zatrzymaliśmy się jeszcze kilka razy. Kupiłam mieszankę ziołową, którą wetknęłam do torebki, żeby Auri nie musiał nieść wszystkiego.

Zrobiło się już południe i miałam poczucie, że na targu powoli zaczynało się przerzedzać. Nie tak bardzo, ale wydawało mi się, że nie muszę już omijać ludzi przy każdym kroku.

– Hej, Remington! – usłyszałam nagle krzyk, który przebił się przez odgłosy targu.

Spojrzałam do góry i zobaczyłam Colby’ego, kolegę Auriego z drużyny. Miał tak szerokie ramiona, że trudno było go przeoczyć. Szedł w naszą stronę. Kiedy się znalazł przy nas, podniósł rękę i na powitanie przybili sobie z Aurim piątki.

– Cześć, stary, nie wiedziałem, że lubisz pchle targi.

Auri się roześmiał.

– Właściwie nie bardzo, ale mój były współlokator i jego dziewczyna zapytali, czy pójdę z nimi, żeby w razie czego pomóc im nieść rzeczy. Szukają czegoś do mieszkania. A co ty tu robisz?

– Moja mama sprzedaje rzeczy po mnie i siostrach – odpowiedział Colby. Miał jasne włosy i delikatne rysy twarzy, dodające mu chłopięcego wdzięku. Jednak jego głos był szorstki i niski. – Nie chciała tu przez cały czas siedzieć sama, więc przyszedłem jej potowarzyszyć.

– To miło z twojej strony – rzuciłam.

Colby spojrzał na mnie z zaskoczeniem, jakby dopiero teraz mnie zauważył. Zmarszczki na jego czole zdradzały, że usilnie próbuje sobie mnie przypomnieć. Parę razy spotkaliśmy się na chwilę, ale zdaje się, że nie zrobiłam na nim wielkiego wrażenia.

Przez moment panowała nieprzyjemna cisza, więc wykorzystałam to, żeby jeszcze raz się przedstawić.

– Szczerze mówiąc, cały ten bajzel działa mi na nerwy – ciągnął dalej Colby. – Ale po prostu nie potrafię odmówić mamie. Ma jakieś supermoce.

Auri prychnął.

– Myślę, że takie supermoce ma każda matka.

– Ale przynajmniej znalazłem kolczyki dla siostry. W przyszłym tygodniu kończy szesnaście lat. – Colby podniósł małą reklamówkę z wizerunkiem złotego łabędzia. – A ty co kupiłeś? – Pokazał torbę w dłoni Auriego.

– Tylko parę piłkarskich kart kolekcjonerskich.

Na słowo „piłkarskich” oczy Colby’ego się zaświeciły.

– Fajnie, pokaż.

Auri wyciągnął karty z torby i nie minęła sekunda, a już prowadzili rozmowę o jakichś byłych piłkarzach.

Nie miałam nic do powiedzenia, choć większość nazwisk, jakie wymieniali, znałam z opowiadań Auriego. Zależało mi na tym, żeby go słuchać, chociaż nie interesowało mnie, kto w latach osiemdziesiątych poradził sobie z historycznym przyłożeniem. Futbol był dla Auriego ważny, z kolei dla mnie ważny był Auri, więc przy tego typu rozmowach brałam się w garść i usiłowałam się skupić.

– A to co? – zapytał Colby, gdy Auri schował karty. Bez pozwolenia sięgnął do torby i wyciągnął indonezyjskie wydanie Władcy Pierścieni. Uniósł brwi, jakby nigdy nie widział książki. – Władca Pierścieni, serio?

Auri chciał odebrać mu książkę, ale Colby już ją otworzył.

– Stary, to jest po elficku? Nie wiedziałem, że tak się wkręciłeś w ten nerdowski szajs. Mój dwunastoletni brat się tym jara.

Przewróciłam oczami. Co za idiota. Miałam nadzieję, że takich jak on nie spotkam już po skończeniu liceum. Chętnie bym mu wyjaśniła, że ten „nerdowski szajs” nie jest tylko dla dzieci, ale w tym momencie nie przychodziło mi do głowy nic błyskotliwego. Na pewno w nocy, kiedy będę leżeć w łóżku, wymyślę mnóstwo ciętych ripost, ale teraz nic. W mojej głowie było pusto.

– To książka Cassie – odparł Auri.

Zatkało mnie. Naprawdę tak powiedział?

Spojrzałam z niedowierzaniem na Auriego, ale unikał mojego wzroku. Było mi wszystko jedno, czy Colby będzie mnie uważał za największego nerda wszechczasów, nie mogłam jednak uwierzyć w to, że Auri tak bezwstydnie kłamał, choć jeszcze przed godziną bardzo się cieszył z tej książki.

– Rozumiem. – Colby kiwnął głową, jakby było jasne, że książka musi być moja. Zamknął ją i oddał Auriemu. – Muszę już iść, mama na pewno na mnie czeka. Do jutra, Remington! – Znowu przybili sobie piątki, a potem Colby odszedł, nie zaszczycając mnie już ani słowem.

Widziałam, jak znika w tłumie. Cieszyłam się, że sobie poszedł. Niestety nie zabrał ze sobą rozczarowania, które pojawiło się w moim sercu. Przesuwało się coraz niżej i jak ciężki kamień zaległo mi w żołądku.

Usłyszałam, jak Auri głośno westchnął. Wręcz czułam, jak jego mózg pracuje nad jakimś możliwym do przyjęcia wytłumaczeniem tego kłamstwa. Choć, szczerze mówiąc, nie chciałam go słuchać. W końcu nie skłamał w sprawie jakiejś tam książki, tylko tej, na której zbudowany był fundament naszej przyjaźni.

Rozdział 3

Dwa lata wcześniej…

Może właśnie popełniłam najgorszy i ostatni błąd w moim życiu, może się okaże, że Julian Brook jest mordercą, a wolne mieszkanie to tylko przynęta dla naiwnych ofiar. Dziś rano znalazłam na tablicy ogłoszeń Mayfield College jego kartkę. Szukał dwojga lokatorów do wspólnego mieszkania. Od razu do niego zadzwoniłam, żeby nie musieć po raz kolejny nocować w hostelu.

Właściwie miałam zamieszkać u dziewczyny o imieniu Cordelia, ale pięć tygodni temu poznała jakiegoś faceta i w ostatniej chwili zdecydowała, że woli mieszkać z nim. To znaczyło, że zostałam bez dachu nad głową. Pierwsze pieniądze na wynajem zostawiłam w hostelu, ale na dłuższą metę to nie było żadne rozwiązanie.

Julian podczas rozmowy telefonicznej natychmiast zaproponował, żebym się wprowadziła. Powiedział, że dużo pracuje i rzadko bywa w domu, więc jest mu wszystko jedno, z kim dzieli mieszkanie. Byłam tak zdesperowana, że się zgodziłam. Zastanawiałam się tylko, czy skończę poćwiartowana w jego zamrażarce.

Teraz było jednak za późno na odwrót, bo już wciągałam walizkę po schodach. Nie było windy, tylko wąska klatka schodowa, na której unosił się tak intensywny zapach farby, jakby dopiero co ją odnawiano.

Byłam już całkowicie wyczerpana. Oparłam się o ścianę, łapiąc powietrze i rozejrzałam się.

Na każdym piętrze znajdowały się dwa mieszkania. Na jednych drzwiach wisiała tabliczka z napisem Silvermannowie, a drugie były lekko uchylone i widać było pusty apartament.

Weszłam przez otwarte drzwi i rozejrzałam się po mieszkaniu. Widziałam je po raz pierwszy. Ściany wyglądały na świeżo pomalowane, co wyjaśniałoby ten chemiczny zapach, wykładzina podłogowa prezentowała się całkiem dobrze, choć nie była nowa. Nic jednak nie wskazywało na to, że ktoś tu mieszka. Aneks kuchenny z wyspą wyglądał na nieużywany, lodówka była wyłączona z prądu, nigdzie nie zauważyłam kartonów czekających na rozpakowanie. Przy dzwonku nie było nawet nazwiska.

– Halo?! – krzyknęłam niepewnie w głąb pustego pomieszczenia.

Nikt nie odpowiedział i nieprzyjemne uczucie w moim brzuchu nasiliło się.

– Julian?

Znowu cisza.

Poczułam, jak moje palce mimowolnie zaciskają się mocniej na uchwycie walizki. Serce zaczęło mi szybciej bić. Jakaś część mnie chciała się odwrócić i wrócić do hostelu, z którego dopiero co wyszłam, ale to było coś, co zrobiłaby stara Cassie, nie nowa. Nowa Cassie była studentką. Dorosłą. I nie uciekała przy pierwszej lepszej okazji.

– Julian? Jesteś tu?

Gdy znowu odpowiedziało mi milczenie, zebrałam całą swoją odwagę i weszłam do mieszkania. Czułam się przy tym jak intruz, ale jeśli Julian mówił prawdę przez telefon, to było teraz moje mieszkanie.Któreś z zamkniętych drzwi w salonie prowadziły do mojego nowego pokoju.

Podeszłam pod środkowe drzwi i już miałam zapukać, gdy nagle się otworzyły. Przestraszona zrobiłam krok w tył i puściłam walizkę, która z głośnym hukiem upadła na podłogę. Znowu drgnęłam ze strachu.

– Fuck!

– Wszystko w porządku? – zapytał zachrypnięty głos. Miał tak niewiarygodnie przyjemne i ciepłe brzmienie, że równie dobrze mógłby dobiegać z filmowego zwiastuna.

Podniosłam głowę. Gdy zobaczyłam właściciela tego głosu, dosłownie zaparło mi dech w piersiach. Był… wow. Nic lepszego nie przyszło mi do głowy, a jednocześnie wymsknął mi się jakiś dziwny dźwięk świadczący nie tylko o zachwycie, ale i o zdziwieniu.

Facet był olbrzymi. Przyzwyczaiłam się, że aby spojrzeć na większość ludzi, muszę zadzierać głowę, ale rzadko czułam się tak mała i krucha jak w tym momencie. Musiał mieć ze dwa metry wzrostu. Miał szerokie ramiona i twarde mięśnie, których nie dało się przeoczyć, bo nie miał na sobie koszulki. Jego skóra miała kolor ciemnego brązu, a na prawej piersi widniał tatuaż, który wyglądał, jakby był jeszcze nieskończony.

– Ty jesteś Julian? – wychrypiałam, choć znałam już odpowiedź. Głos w telefonie brzmiał całkiem inaczej, nie tak elektryzująco.

– Nie, Maurice. Julian jest w pracy. A ty na pewno jesteś Cassandra.

– Cassie – poprawiłam go. Nikt nie mówił do mnie Cassandra, nawet babcia.

Na ustach Maurice’a pojawił się uśmiech.

– Fajnie. Wygląda na to, że będziemy mieszkać razem.

– Fajnie – powtórzyłam, choć nie byłam pewna, czy rzeczywiście to wszystko jest „fajne”. Nie planowałam mieszkać z facetem, a już na pewno nie z dwoma. Gdyby mój ojciec się o tym dowiedział, wściekłby się. Nie był ani nadmiernie konserwatywny, ani naiwny. Byłam pewna, że wiedział o tym, że sypiałam z moim byłym, w końcu byliśmy parą przez trzy lata. Ciągle jednak widział we mnie swoją małą córeczkę, którą trzeba chronić.

– To wszystkie twoje rzeczy? – zapytał Maurice, wyrywając mnie z zamyślenia.

Zamrugałam i spojrzałam na przewróconą walizkę.

– Tak, reszta dopiero dojedzie.

Maurice kiwnął głową i wskazał za siebie. Z czoła spłynęła mu kropla potu i potoczyła się przez szyję aż na piersi.

– Jak chcesz, możesz posiedzieć u mnie w pokoju.

Zawahałam się, bo nie najlepiej sobie radzę z nowymi znajomościami. Nigdy nie wiem, co powiedzieć i robię się nerwowa. A jak w końcu otwieram usta, jestem zbyt wylewna i opowiadam ludziom rzeczy, które nikogo nie interesują na początku znajomości.

Lubisz kolor czerwony? Kiedy w wieku czternastu lat dostałam okres, miałam na sobie białe spodnie. Potem zrobiły się czerwone.

To właśnie ja. Aspołeczna i dosyć nieporadna. Mimo to przyjęłam zaproszenie, w końcu teraz byliśmy współlokatorami i nie mogłam wiecznie ukrywać tego, jaka jestem. Lepiej mieć to za sobą jak najszybciej.

Maurice się odsunął i wpuścił mnie do swojego pokoju. Sam też dopiero się urządzał, ale było widać, że nie jest tu od paru minut. Miał już złożone łóżko i zamontowaną półkę na ścianie, na której ustawił przeróżne puchary. Naprzeciwko półki wisiał plakat piłkarza w heroicznej pozie, tak jakby właśnie wygrywał najważniejszy mecz w życiu. Stały tam jeszcze nierozpakowane kartony, a Maurice najwidoczniej był w trakcie montowania szafy.

Kiedy znów wziął się do przykręcania śrub, nie mogłam się powstrzymać od przyglądania się, jak pracują mięśnie jego pleców i ramion. Gapienie się na facetów nie było w moim stylu, ale ciało Maurice’a miało w sobie coś takiego, że nie mogłam odwrócić wzroku. Jego siła była hipnotyzująca. Na pewno był sportowcem na MFC, a sądząc po plakatach i pucharach, grał w drużynie piłkarskiej.

– Na jakie chodzisz zajęcia? – zapytałam między dwoma uderzeniami młotka. To pytanie wydawało mi się nieszkodliwe i potencjalnie mało żenujące.

Maurice spojrzał na mnie. Miał ciemnobrązowe oczy.

– Na dużo różnych. Chcę spróbować kilku rzeczy, zanim się zdecyduję, ale projektowanie graficzne bardzo mi się podoba. Poza tym mam stypendium sportowe. A ty?

– Wszystkie moje kursy są związane z literaturą – odpowiedziałam. Od dawna wiedziałam, że chcę pracować w branży księgarskiej albo filmowej. Niestety MFC nie miało w ofercie seminarium z dziedziny filmu, chyba że chciałabym sama stanąć przed kamerą.

– To o włos się minęliśmy – powiedział Maurice i oparł o ścianę półkę, nad którą przed chwilą pracował. – Długo się zastanawiałem, ale w końcu zdecydowałem, że nie będę studiował literatury, żeby nie robić zawodu ze wszystkich moich hobby. Ale uwielbiam książki.

Poczułam, jak moja prawa brew sama unosi się do góry.

– Naprawdę?

Nie udało mi się wypowiedzieć tego słowa bez sceptycyzmu. Wiedziałam, że przemawiają przeze mnie stereotypy i uprzedzenia, ale jeszcze nigdy nie spotkałam sportowca, który jednocześnie byłby zapalonym czytelnikiem. Nie żebym znała wielu sportowców. Chyba że zaliczyć do nich szachistów.

– Tak. – Maurice wskazał na pudło obok mnie.

Zinterpretowałam ten gest jako zaproszenie do otwarcia kartonu, rozłożyłam pokrywę i… zatkało mnie z wrażenia. Karton był pełen książek! I nie jakichś tam książek: dostrzegłam sporo moich ulubionych tytułów. Koło czasu. Gildia czarnego maga. Saga Avalon. Imię wiatru. Hobbit i Władca Pierścieni. Sięgnęłam po podniszczone wydanie Dwóch wież.

– Czytałeś to? – zapytałam, choć liczne rowki na grzbiecie wyraźnie wskazywały, że tak.

– Ze dwadzieścia razy – odpowiedział. Podszedł bliżej i usiadł na podłodze przede mną. Teraz to ja patrzyłam na niego z góry. – Uwielbiam Tolkiena. Czytałaś Hobbita?

– Czytałaś? – prychnęłam. – Raczej wciągałam.

Maurice uśmiechnął się do mnie, jakbym nie mogła udzielić lepszej odpowiedzi.

– Większość znajomych widziała tylko filmy i najczęściej nawet nie wszystkie.

– Niech żałują, te filmy są całkiem dobre – powiedziałam i po krótkim zastanowieniu dodałam: – Oczywiście nie tak dobre jak książki.

– Oczywiście – powtórzył Maurice. – Ale skoro podobały ci się te filmy, to to cię powali.

Nachylił się nad pudłem i zaczął w nim grzebać.

Odkryłam jeszcze więcej książek, które ja też miałam w swojej kolekcji. Tak jakby moi rodzice przysłali Maurice’owi ten karton prosto z mojego dawnego pokoju. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że miał te wszystkie książki i że najwyraźniej bardzo je cenił, skoro zabrał je ze sobą do koledżu. Wprawdzie w liceum byli też uczniowie, którzy nie gardzili literaturą fantasy, zwłaszcza po tych wszystkich ekranizacjach z ostatnich lat, ale z tego, co wiem, niewielu czytało klasyków. Eugene na moją prośbę zaczął czytać Drużynę Pierścienia, ale po stu stronach zrezygnował. Książka wydawała mu się nudna, język nieznośny, a postacie całkowicie niewiarygodne. To jego słowa, nie moje.

– A, tu jest! – krzyknął Maurice, wyciągnął egzemplarz Hobbita i podał mi go.

Wzięłam od niego książkę. W pierwszej chwili nie było w niej nic niezwykłego, dopóki jej nie otworzyłam i nie zobaczyłam podpisu. Nie Tolkiena, takie rzeczy kosztują dziesiątki tysięcy dolarów, ale Martina Freemana.

– Wow, spotkałeś go?

– Niestety nie. Wujek dał mi tę książkę na piętnaste urodziny. Na początku nie byłem zbyt zadowolony, ale po paru stronach nie mogłem się po prostu od tego oderwać.

Wiedziałam, o czym mówił. Moja miłość do fantasy i wszystkich nadnaturalnych rzeczy zaczęła się wcześnie, ale rozwinęła dopiero później, dzięki dziełom Tolkiena. Nie było dla mnie nic piękniejszego niż zanurzyć się w te obce światy i przeżywać przygody, które w rzeczywistości nigdy by mi się nie przydarzyły. I może w końcu w osobie Maurice’a znalazłam kogoś, z kim będę mogła po tych światach podróżować.

Rozdział 4

– Przynieść wam coś do picia? – zapytała kelnerka, która zaprowadziła nas do zarezerwowanego przez Alizę stolika.

Przyszliśmy z Aurim jako pierwsi, dużo za wcześnie, ale w ten sposób zdobyłam jedyne siedzące miejsce na ławce. I nie miałam zamiaru proponować go Auriemu. Był za wysoki i miał za długie nogi, żeby wygodnie siedzieć na tego typu miejscach. Poza tym nadal czułam się zraniona jego kłamstwem o naszym wspólnym egzemplarzu Władcy Pierścieni. Z jednej strony wydawało mi się to trochę dziecinne, w końcu to tylko książka, ale z drugiej strony jednak nie. Dla mnie był to symbol naszej przyjaźni, a skoro jej się wyparł, to w jakimś sensie wyparł się też mnie.

– Jest cola light? – zapytałam kelnerkę.

– Jasne.

– To dla mnie duża.

– A dla mnie zwykła cola – powiedział Auri.

Kelnerka zanotowała zamówienie w specjalnej aplikacji w telefonie i poszła do następnego stolika.

Choć Riccardo otworzyła się niedawno, zostało tylko kilka wolnych miejsc. Nie dziwiło mnie to, bo restauracja była bardzo przyjemnie urządzona. Ciemne drewniane stoły, nieotynkowane ściany, świece i mnóstwo kwiatów i ziół w plecionych koszykach. Na środku pomieszczenia rosło nawet prawdziwe drzewko cytrynowe obwieszone owocami. Żeby zająć czymś myśli i przestać się przejmować, że Auri patrzy na mnie wzrokiem szczeniaczka, zaczęłam liczyć cytryny.