Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Zakazane uczucie i dwa poturbowane serca, które nigdy nie powinny się pokochać. Czy dostaną swoją szansę, nawet jeśli zniknie nadzieja?
Osiemnastoletnia Léa jest przyzwyczajona do autorytarnego stylu wychowania i wojskowej musztry. Nic więc dziwnego, że doskonale radzi sobie w akademii baletowej, w której panuje zacięta rywalizacja, a uczniowie codziennie poddawani są surowej ocenie.
Léa ma tylko dwa cele: zdać ostatnie egzaminy, a następnie dostać się do prestiżowego zespołu baletowego w San Francisco. Rodzice nie akceptują wyboru jej życiowej ścieżki, jednak Léa może liczyć na wsparcie Cédrica– nauczyciela tańca nowoczesnego, który dostrzega w uczennicy kogoś więcej niż tylko przyszłą primabalerinę. Zafascynowana o siedem lat starszym mężczyzną, Léa coraz bardziej się do niego zbliża.
Niespodziewane sploty pechowych okoliczności brutalnie rujnują jednak plany Léi. Do osamotnionej, załamanej baletnicy pomocną dłoń wyciąga Cédric. Czy niespętani przez wcześniejsze zależności dadzą sobie szansę na miłość? Co się stanie, jeśli zabraknie nadziei na lepsze jutro?
Historia niczym z hollywoodzkich filmów: delikatna baletnica i jej nauczyciel, a wszystko to osadzone w mieście miłości. Schematyczny romans? Nic bardziej mylnego!
Dajcie się porwać nowej odsłonie fenomenalnej B.A. Feder. Naprawdę warto!
Paulina Jurga pisarka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 501
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydanie pierwsze
Warszawa 2024
ISBN: 9788367915786
LÉA, 18 LAT
— Nie, Léa. Stop. — Głos Cédrica dotarł do mnie z oddali.
Po minucie poczułam delikatny niczym muśnięcie jedwabiu dotyk jego dłoni na plecach, przez co niemal westchnęłam. Moje doznanie spotęgował fakt, że od nauczyciela biło wręcz nadnaturalne ciepło.
Zerknęłam na niego spod przymrużonych przez zmęczenie powiek. Ciemne kosmyki miał rozwichrzone, ale i tak był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałam. Znaliśmy się już ponad pół roku, a ja wciąż nie umiałam oderwać od niego spojrzenia. Gdy tak na mnie patrzył, marszcząc brwi, po moim ciele wędrował rój niewidzialnych mrówek. Cédric uniósł wzrok, a ja przepadłam w otchłani jego szarych tęczówek. Zresztą… szczerze mówiąc, przepadłam już dawno, i miałam tego pełną świadomość.
Trener intensywnie lustrował moje stopy odziane w klasyczne, najtańsze trampki z supermarketu. Nagle zrobiło mi się głupio, że nie pokusiłam się o włożenie lepszych butów. Nie chciałam, aby pomyślał, że nie doceniam tego, co dla mnie robi i jak mi pomaga. On jednak nie skomentował mojego ubioru. Pozostał profesjonalny i skupił całą swoją uwagę na mojej postawie.
— Nogi szerzej, muszą być bardziej stabilne. Rozluźnij mięśnie. — Po raz kolejny dotknął moich lędźwi. Jego palce z wprawą pobudzały do życia zakończenia wszystkich moich nerwów. — Brzuch wciągnięty.
Gdy jego dłoń niespodziewanie zawędrowała na moją talię i po krótkiej chwili docisnął mnie do siebie, wydałam z siebie dźwięk przypominający cichy pisk. Tak bardzo chciałam, aby to było prawdziwe i trwało jak najdłużej. On jednak był moim nauczycielem, przez co nie umiałam przerwać tamy, która mnie od niego odgradzała. Ale może właśnie tak jest lepiej? Może dzięki temu uniknę zranienia? Marzyłam o nim, tylko czy on to odwzajemniał? Wątpiłam.
— Czujesz to, Léa? — dodał wibrującym szeptem albo to ja go tak odebrałam, jakby pulsował wokół mojego ucha.
— Tak — wydukałam otumaniona. Był zbyt blisko, abym mogła przejrzyście sformułować rozbiegane myśli.
— Pozwól swojemu ciału popłynąć. Puść hamulce. To nie jest balet, tutaj zrywamy krępujące cię łańcuchy. Nie musisz być perfekcyjna. W tańcu nowoczesnym nie ma ram czy schematów, tylko czysta ekspresja. Rozumiesz, co do ciebie mówię? — spytał, kołysząc się ze mną w tylko sobie znanym rytmie.
Z jednej strony chciałam, żeby mnie puścił, ale z drugiej pragnęłam jego wyrzeźbionych ramion, chociaż wiedziałam, że było to niewłaściwe. Profesor, nauczyciel, trener, mentor, wykładowca — był wszystkim, co zakazane. Wszystkim, czego nie mogłam mieć, czego nie powinnam nawet pożądać, a mimo to coraz mocniej wtapiałam się w jego wysportowane, twarde ciało i nie potrafiłam tego żałować. Ubolewałam nad tym, że nie jestem bardziej asertywna albo że nie umiem postawić się ojcu, ale nie biłam się w pierś za to, co czułam w obecności Cédrica. Ten mężczyzna był zbyt dobry, zbyt szarmancki i zbyt hojnie obdarowywał innych swoją empatią, aby to mogło być prawdziwe. A jednak było. On był prawdziwy.
Pozwoliłam sobie na chwilowe zatracenie się w fantazjach. Tutaj, na sali ćwiczeń — poza oficjalnymi godzinami jego pracy — udawałam, że jesteśmy innymi ludźmi, niespętanymi przez zasady i zależności. W trakcie tych sześćdziesięciu minut, których niecierpliwie wyczekiwałam, dostawałam przyzwolenie, aby bezkarnie podziwiać Cédrica. Nie musiałam spuszczać wzroku i zachowywać dystansu. Byliśmy tylko on i ja, w zamkniętej przestrzeni, z dala od otaczającego nas nieprzychylnego świata.
Koliste ruchy naszych bioder, korzenny zapach jego rozgrzanej, lekko spoconej skóry, mój świszczący oddech — wszystko mieszało się ze sobą, tworząc doskonałą melodię, przeznaczoną wyłącznie dla moich uszu. Nieustannie grała, wprawiając moje serce w drgający ruch, gdy Cédric był tak blisko. Wmawiałam sobie, że ta intymność, którą chwilowo dzieliliśmy, znaczyła więcej niż w rzeczywistości.
Jego zgrabne palce sunęły wzdłuż mojego ramienia, jedynie po to, aby zaraz zatrzymać się tuż przy szyi.
— Ufasz mi? — Sprawnym ruchem obrócił mnie ku sobie.
— Tak — odparłam, podczas gdy on bacznie badał wzrokiem moją twarz.
Jak mogłabym odpowiedzieć inaczej? Był jedną z tych osób, którym powierzyłabym własne życie, gdyby zaszła taka konieczność. To, jak bardzo mnie wspierał i jak mocno we mnie wierzył, sprawiło, że z czasem stał się dla mnie bezpieczną kryjówką. Uciekałam do niej za każdym razem, gdy tego potrzebowałam, a on mi na to pozwalał, nawet jeśli robił to nieświadomie.
Kiwnął głową i naciskając na moje plecy, odchylił mnie do tyłu w taki sposób, że moje rozpuszczone włosy dotknęły parkietu. Bezwładnie opuściłam ręce, wysyłając mu w ten sposób sygnał, że się poddaję, i zrobiłam to z rozkoszą. Popatrzył mi w oczy, a potem z powrotem przyciągnął do siebie.
— Zwyczajnie tańcz, Léa. I nie myśl. Stanowczo za dużo analizujesz, a to cię blokuje.
Zarumieniłam się, ale posłuchałam. Nieustannie fascynowała mnie jego spostrzegawczość. Odnosiłam wrażenie, że w trakcie tego roku szkolnego poznał mnie lepiej niż niejeden członek mojej własnej rodziny. Potrząsnęłam głową, aby wymazać z niej paskudny obraz ojca, który momentalnie wypłynął na powierzchnię.
Nie, nie będę dzisiaj o nim myśleć… To czas dla mnie i dla Cédrica.
Przestałam roztrząsać i ofiarowałam Cédricowi swoje ciało oraz umysł. Prowadził mnie po parkiecie pewną ręką, a ja dotrzymywałam mu kroku, dopóki nie skończyła się nasza lekcja.
W każdy piątek o dwudziestej czar jednak pryskał, rozpływając się w powietrzu niczym ulotny dym. Oboje wracaliśmy do swoich ról, których w tym momencie tak bardzo nie znosiłam.
LÉA, 18 LAT
Stałam przed białymi drzwiami, z ręką położoną na kunsztownie zdobionej klamce. Oczywiście była wykonana z najlepszych możliwych materiałów. Jacques Aguillard nie wybaczyłby sobie, gdyby w jego domu znalazło się coś, co odbiegało od przyjętych przez niego wysokich standardów.
Moja blada dłoń dygotała tak samo jak rozchwiane serce.
Dom rodzinny… Powinien wywoływać miłe skojarzenia, ale niestety mnie to nie dotyczyło. Wiedziałam, że od samego wejścia powita mnie krytyczne spojrzenie matki i oschły, władczy głos ojca. Właśnie dlatego zdecydowałam się na naukę w szkole baletowej z internatem. Chciałam znaleźć się jak najdalej od nich i od tego okropnego miejsca. Moja wolność była jednak ograniczona. Raz w miesiącu — dla zachowania pozorów i aby sąsiedzi nie mówili źle o naszej rodzinie — rodzice zapraszali mnie na obiad. Dzisiaj wypadał właśnie jeden z tych przeklętych i szczerze znienawidzonych przeze mnie weekendów.
Wciągnęłam powietrze przez nos, a następnie poprawiłam rdzawą grzywkę, która usilnie pchała mi się do oczu.
Matka na pewno nie pominie milczeniem mojej nieokrzesanej fryzury. Założę się, że od tego zacznie swój wywód…
Na drżących nogach weszłam do środka. Nie miałam innego wyjścia. Gdybym nie stawiła się na wezwanie ojca… Nie, nie zamierzałam dać się sterroryzować tej myśli. Wystarczyło już, że zaraz i tak miałam stanąć twarzą w twarz z moim osobistym dręczycielem.
W progu ściągnęłam swoje ulubione adidasy i ustawiłam je w szafie z butami. Równo, tak jak wymagał tego tata. A może powinnam raczej powiedzieć „pan domu”, bo dokładnie taki stosunek miał do swoich najbliższych. Zachowywał się, jakby był naszym władcą.
Przez sekundę zapatrzyłam się na idealnie gładką, pomalowaną na biało ścianę. Zdobiła ją złota sztukateria, rzecz jasna przyklejona pod linijkę. W tym domu wszystko tak się prezentowało. Perfekcyjnie dopasowane i sztywne, zupełnie jak panujące w nim zasady.
— Léa? — Głos matki wyrwał mnie z letargu, gdy weszła do przedpokoju.
Tak mocno spryskała się perfumami, że niemal dostrzegłam ciągnący się za nią ogon zapachu. Jak zwykle była ubrana w garsonkę, tym razem w kolorze krwistej czerwieni. Krzykliwy odcień kontrastował z jej mleczną cerą, przez co sprawiała wrażenie chorej. Oczywiście zatrzymałam tę uwagę dla siebie — w życiu nie odważyłabym się na skrytykowanie jej wyglądu, bo zjadłaby mnie żywcem.
Podeszła do mnie i bez czułości poklepała moje ramię. Powinnam się już do tego przyzwyczaić, prawda? W końcu od zawsze taka była — oschła i zdystansowana. Mimo to wciąż naiwnie wierzyłam, że kiedyś po prostu przytuli mnie na powitanie.
— Dzień dobry, mamo.
— Witaj w domu, dziecko. Głodna? Zaraz podadzą do stołu. — Otaksowała mnie czujnym spojrzeniem i zatrzymała wzrok na moich podartych dżinsach, na co z niezadowoleniem cmoknęła. — Nigdy nie zrozumiem tej mody na bezdomnego, którą wy, młodzi, tak lubicie. Wyglądasz niechlujnie, ale o tym porozmawiamy później. Nie będziemy sobie psuć humoru przed posiłkiem. A teraz zapraszam do jadalni — dodała oficjalnie i przeszła do holu, po którym poniósł się odgłos jej wysokich szpilek od Chanel.
Zaczęło się. Zaraz przejdziemy do reszty uwag… Jestem w szoku, że chwilowo mi odpuściła…
Niechętnie oderwałam stopy od podłogi — chociaż stawiały opór — i ruszyłam w ślad za matką.
U szczytu wymyślnego mahoniowego stołu siedział ojciec. Kiedy weszłyśmy do pomieszczenia, zsunął okulary z nosa, odłożył gazetę na polerowany blat, po czym zerknął na zegarek.
— Léa, miło, że w końcu raczyłaś pojawić się punktualnie na rodzinnym obiedzie — skarcił mnie w charakterystyczny dla siebie sposób. — Podejdź.
Zadrżałam. Nie lubiłam, gdy był blisko. Od zawsze mnie przerażał, nieustannie strofował. Nie znosiłam aromatu jego ostrej, mszystej wody kolońskiej. Nie znosiłam jego siwych loków, które gładko zaczesywał do tyłu, ale najbardziej nie znosiłam jego głębokiego, despotycznego tonu.
Stanęłam obok fotela, który zajmował, i ucałowałam ojca w gładki, świeżo ogolony polik — był równie mocno wypachniony, jak reszta ciała. Intensywna woń ostentacyjnie zaatakowała mój nos. Cytrusowy zapach jego kremu po goleniu przywoływał okropne wspomnienia z dzieciństwa. Odkąd pamiętałam, używał tego samego kosmetyku. Ukryłam grymas, który w sposób naturalny pchał mi się na usta.
— Dzień dobry, tato.
— Siadaj — wydał polecenie i wskazał na krzesło po swojej prawej stronie. — Jak zaliczenia ostatnich sprawdzianów? Zaraz koniec drugiej klasy, więc oczekuję, że wyniki będą doskonałe.
— Chyba dobrze — wymamrotałam, zajmując miejsce.
Nie liczyłam na wybuch uczuć z jego strony, ale i tak ukłuło. Nawet nie zapytał, jak mi się układa, chociaż ostatni raz widział mnie miesiąc temu. Od razu przeszedł do rozmowy o moich wynikach. W końcu tylko tym dla niego byłam. Jedną z kolumn, w której miał się zgadzać numer, tak aby całokształt prezentował się przynajmniej przyzwoicie, choć to i tak było za mało. Zawsze było za mało, za słabo, zbyt mizernie.
„Dlaczego tylko piętnaście punktów, Léa?! Nie stać cię na więcej?!” „Co to w ogóle było?! Ty to nazywasz obrotem?! To już ja to lepiej potrafię, a nie chodzę na zajęcia z baletu!” „Płacę fortunę za te twoje durne lekcje, a ty nawet nie umiesz zająć miejsca na podium, i to w byle jakim konkursie międzymiastowym! Jesteś do niczego, Léa, rozumiesz?! Do niczego!”
Zadygotałam pod wpływem echa słów ojca z przeszłości. Zauważył moją reakcję i zmrużył oczy, unosząc ciemną brew, gdzieniegdzie poprzetykaną srebrnymi pojedynczymi włoskami.
— Co z tobą, Léa? — mruknął ostrzej. — I co masz na myśli, mówiąc „chyba”? Nosisz nazwisko Aguillard. Wiesz, co to oznacza, prawda?
Pokręciłam głową, chociaż doskonale wiedziałam, do czego zmierzał. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo i tak wygłosiłby elaborat, niezależnie od mojej odpowiedzi.
— My nigdy nie przegrywamy — zaznaczył z naciskiem. — Nigdy. Czy to jest jasne? Nie chcę słyszeć żadnego „chyba”. Musisz mieć pewność. Oczekuję od ciebie perfekcji, Léa, tak jak przystało na moją córkę.
— Twój tata ma rację — wtrąciła mama. — To najlepsza akademia baletowa i wiesz, że tylko dlatego na nią przystaliśmy. Rozumiem, że w tej placówce skupiają się głównie na tańcu, ale powinnaś zadbać również o punktację z reszty przedmiotów, zwłaszcza że w przyszłym roku szkolnym matura. To bardzo istotne, mafille1.
Rozbawiło mnie to czułe określenie. W jej ustach brzmiało nad wyraz sztucznie, bo przeważnie nie traktowała mnie jak ukochanej córki. Chyba że miała w tym jakiś interes.
— Tak, wiem. — Niemal przewróciłam oczami, ale w porę się opanowałam. Ojca drażniło, gdy tak robiłam. — Edukacja to przyszłość — burknęłam pod nosem, gdy nalewałam wody do kryształowej szklanki.
— Owszem — przytaknął jak na zawołanie. — Dobrze, że chociaż tyle zapamiętałaś z tego, co od lat próbujemy wpoić ci do głowy. Może jednak coś z ciebie wyrośnie.
Schowałam dłonie pod stołem i z całej siły zacisnęłam je w pięści. W moim wnętrzu złość toczyła zaciętą bitwę z żalem. Nie byłam pewna, które z nich tym razem zwycięży. Prawdę powiedziawszy, wolałam, aby wygrała złość, bo ona przynajmniej aż tak nie bolała. Żal z kolei wyżerał mnie od środka niczym najgorsza trucizna.
Nie rozumiałam, jakim cudem jestem córką tych ludzi. Ojciec był wyprany z emocji niczym świeżo wykrochmalone prześcieradło. Matka z reguły mu dorównywała, choć brak mimiki zawdzięczała przede wszystkim regularnej dostawie botoksu. Mimo wszystko miała przebłyski i potrafiła okazywać uczucia, tyle że zdarzało się to rzadko, a jak już, to głównie po tym, gdy się wstawiła, no i oczywiście pod warunkiem, że ojca nie było w pobliżu.
Czasami odnosiłam wrażenie, że matka na swój sposób też była ofiarą ojca. Zawsze chodziła pod jego dyktando: mówiła i robiła dokładnie to, czego sobie życzył. Za każdym razem stawała po jego stronie, nigdy mnie przed nim nie obroniła. Cóż, widocznie ona również się go obawiała, chociaż za wszelką cenę starała się tego nie okazywać.
Uosabiałam totalne przeciwieństwo rodziców i czasami zastanawiałam się nawet, czy przypadkiem nie zostałam adoptowana. A może ktoś podrzucił mnie pod ich drzwi? Tyle że nie wierzyłam, by byli skłonni wychować nieswoje dziecko. Przecież to oznaczałoby skandal, a oni unikali afer jak ognia. Z zewnątrz wszystko, co dotyczyło naszej rodziny, wyglądało idealnie, dokładnie jak śnieżnobiałe ściany naszego domu.
— Jak ci idzie przygotowanie do matury z francuskiego? Kiedy w ogóle ten egzamin? — spytał nagle pan domu, od niechcenia przechylając kieliszek z winem. Bordowy płyn leniwie oblewał brzegi naczynia i zostawiał na nim delikatne zacieki.
Pod koniec drugiej klasy liceum wszyscy zdawaliśmy maturę z francuskiego, a w klasie terminalnej z reszty przedmiotów. Od lat radziłam sobie ze wszystkim sama, nie prosiłam rodziców o korepetycje czy zajęcia dodatkowe, ponieważ to tylko utwierdziłoby ojca w przekonaniu, że do niczego się nie nadaję, skoro potrzebuję korków.
— Hmm… Nieźle. Mam jeszcze dwa tygodnie na naukę. Siedzę po nocach, tato. Dam sobie radę.
— Tylko nieźle, tak? — syknął. — Jak dużo miałaś zajęć z języka francuskiego w tym semestrze? Przypomnij.
Nie za późno na takie pytania, drogi ojcze…?
— Mieliśmy francuski pięć razy w tygodniu.
— Pięć? — Zaśmiał się niewesoło. — Przykre, że szkoły artystyczne przykładają tak małą wagę do nauki naszego wyjątkowego języka. Doprawdy nie wiem, za co płacę tej placówce, bo na pewno nie za porządną edukację — prychnął. — Gdyby to ode mnie zależało, mielibyście co najmniej dwa razy tyle.
Na szczęście to akurat nie zależy od ciebie…
— Zgadzam się z tobą, Jacques — podtrzymała matka. — Doskonała znajomość własnej kultury, a już przede wszystkim języka, jest niebywale użyteczna.
Zerknęłam w jej stronę. Kiwała głową z lekkim uśmiechem, który wyraźnie sprawiał jej trudność przez absurdalnie wypełnione policzki.
Skrzywiłam się z niesmakiem, przysłuchując się ich wymianie zdań. Nie miałam doświadczenia w związkach, ale zdawałam sobie sprawę, że nie tak rozmawiają ze sobą kochający się ludzie. Zachowywali się, jakby byli na spotkaniu biznesowym, a nie sobotnim obiedzie.
— Dziękuję, Colette. Cieszę się, że podzielasz moją opinię — odparł ojciec.
— Spróbowałaby nie… — szepnęłam, udając, że chrząkam, co oczywiście nie uszło jego uwadze.
Błyskawicznie spiorunował mnie spojrzeniem chłodnych niebieskich oczu.
— Mówiłaś coś, Léa?
Zagryzłam wargę i wykręciłam serwetkę w palcach. Próbowałam udawać twardą, ale stresował mnie ton jego głosu.
— Nie, nie. Mam trochę suche gardło. Przepraszam.
— No tak, zatem dalej biegaj w takich postrzępionych spodniach, to na pewno będziesz zdrowsza. — Zganił mnie wzrokiem, po czym przeniósł go na moje nogi. — Jesteś już dorosła. Wypadałoby się ubierać stosownie do pogody. Zapewne cię przewiało. — Postawił diagnozę, jakby był urodzonym lekarzem, tymczasem pracował jako bankier wyższego szczebla.
Marzyłam jedynie o tym, aby stąd uciec. Niewystarczająco się uczyłam, nieodpowiednio się ubierałam, niechlujnie się czesałam, a moja szkoła była do niczego. Brakowało jeszcze tylko komentarzy dotyczących mojego oddychania. Mogłam się założyć, że w ich mniemaniu to również robiłam źle.
Zdusiłam w sobie odruch płaczu, mimo że poczułam znajome palenie pod powiekami.
— Wróćmy do tematu — zarządził ojciec. — Założę się, że właśnie przez zbyt małą liczbę zajęć z francuskiego twój wynik na maturze nie będzie satysfakcjonujący. Ciesz się, że teraz masz tylko ten egzamin na głowie, a resztę dopiero za rok, ale sukcesu i tak ci nie wróżę.
Kolejny cios. Dlaczego tata zakładał, że sobie nie poradzę? Dlaczego tak nisko mnie cenił? Może nie byłam wybitna, ale z pewnością nie byłam też totalnym zerem.
Atmosferę oczyściło nagłe wejście Dorothée — naszej gospodyni.
Odetchnęłam.
Dzięki Bogu…
— Och, Léa! Dobrze cię widzieć, słonko! — powiedziała radośnie, gdy tylko mnie dostrzegła.
Uwielbiałam tę kobietę. W dzieciństwie była moją opiekunką. Z czasem stała się też kimś w rodzaju przyjaciółki. Szczerze mówiąc, tylko ona w tym domu okazywała mi rodzicielską troskę, mimo że nie byłyśmy spokrewnione.
— Ciebie też. — Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. — Wszystko u ciebie w porządku?
— Tak, tak, ale lepiej opowiadaj, jak ty się masz! Dawno cię tutaj nie było! Jak tam szkoła? Pewnie jesteś najlepszą tancerką, co? — trajkotała wesoło, stawiając danie przed ojcem, a później mamą. Na końcu podała talerz pełen parujących szparagów z dressingiem gribiche również mnie.
Przynajmniej jedna osoba szczerze cieszyła się z tego, że wpadłam w odwiedziny.
Już miałam odpowiedzieć, ale naczelny zatruwacz nastroju skutecznie uciszył wszystkich zebranych uniesioną dłonią.
— Porozmawiacie później. Teraz chcemy zjeść w spokoju. Możesz odejść, Dorothée.
Gosposia zbladła i pospiesznie wycofała się z jadalni, już nic więcej nie mówiąc.
Tęsknie patrzyłam, jak zasuwa za sobą dwuskrzydłowe drzwi. Nabrałam ochoty, aby za nią pognać. Nie winiłam jej, że zostawiła mnie na pastwę rodziców i posłusznie wykonywała rozkazy pracodawcy. Ojciec sowicie ją wynagradzał, a miała trójkę dzieci, które musiała utrzymać. Jako wdowa nie mogła sobie pozwolić na utratę posady.
Jedliśmy w absolutnej ciszy, którą co jakiś czas przerywało głośne przełykanie ojca. Tego dźwięku również nienawidziłam.
Momentami miałam wyrzuty sumienia, że w myślach przeklinałam rodziców, szczególnie że zapewnili mi właściwie wszystko, zaczynając od najdroższej edukacji, przez egzotyczne wakacje, na pięknym domu kończąc. Nie zapewnili mi jednak jednego: bezwarunkowej miłości. Od zawsze wiedziałam, że muszę na nią zapracować, zasłużyć. Tyle że nigdy mi się to nie udało.
Czułam się bardziej jak jeden z licznych projektów realizowanych przez rodziców. Osiągnęli bogactwo, zdobyli tytuły naukowe, wybudowali dom, więc przyszła pora na dziecko i pech chciał, że trafiłam im się ja. Nie wyolbrzymiałam. Dokładnie tak przedstawiała to matka swoim dwulicowym przyjaciółkom, z którymi często popijała popołudniami. Kiedyś podsłuchałam jedną z ich rozmów. Te gorzkie słowa do tej pory dźwięczały mi w uszach.
W dzieciństwie byłam krnąbrna i niezdarna. Wiecznie brudziłam ukochaną beżową wykładzinę mamy, a czarne podeszwy moich trampek zostawiały ciemne ślady na drewnianej podłodze w gabinecie ojca, zwłaszcza kiedy tańczyłam. Rodzice z całych sił próbowali zainteresować mnie czymkolwiek innym, ale w tej kwestii polegli. W końcu odpuścili i wyrazili zgodę na zajęcia z baletu. Zaznaczyli, że skoro nadaję się tylko do wygibasów — tak to wówczas określili — to przynajmniej będę uczęszczała na lekcje z tańca klasycznego, bo cała reszta to żadna sztuka. Po latach zrozumiałam, że liczyli, iż balet nauczy mnie dyscypliny oraz pokory, których ich zdaniem mi brakowało.
Oczywiście moja edukacja była w pełni zależna od ojca, a raczej od jego kariery, zresztą jak całe nasze życie. Poszłam do szkoły rok później niż moi rówieśnicy, ponieważ tata prowadził wówczas oddział banku w Hiszpanii. Kiedy wróciliśmy do Paryża, rodzice zapisali mnie do najdroższych szkół tanecznych w kraju — w tej kwestii akurat nie miałam nic do powiedzenia. Dla mojego ojca to pieniądze świadczyły o człowieku.
— A jak się miewa Isabelle? — zapytała nagle mama, odkładając sztućce.
Zdziwiłam się, że zapamiętała imię mojej szkolnej przyjaciółki. Z reguły nie zawracała sobie głowy takimi szczegółami z mojego życia. Zawsze myliła moje koleżanki z podwórka, przez co nie chciały przychodzić do nas do domu. Dopiero z czasem pojęłam, że zwyczajnie bały się moich rodziców.
Przełknęłam i wytarłam usta.
— Dobrze, ale ostatnio ma chwile załamania i martwi się, czy poradzi sobie na końcowych egzaminach.
— Och, to przykre — podsumowała, lecz nie wydawała się tym zainteresowana, nie tak naprawdę.
— Być może ten rodzaj tańca nie jest dla niej, skoro pozwala sobie na wątpliwości. Balet nie jest dla słabeuszy. Trzeba mieć twardą skórę — podsunął ojciec. — Powinnaś zadawać się z najlepszymi, Léa, bo tylko tacy ludzie będą cię motywować. Tłumaczyłem ci to milion razy. Pojmiesz to wreszcie?
Niespodziewany gniew rozgrzał mnie od środka. Tacie wyjątkowo łatwo przychodziło ocenianie innych. Tyle że nie wiedział, ile pracy, potu, a nawet krwi wymagał od nas balet.
— Jak możesz tak mówić, tato? Nawet nie znasz Isabelli! — zaoponowałam. — Każdy tancerz mierzy się z presją, ale to nie znaczy, że się do tego nie nadajemy!
— Nie muszę jej znać, żeby wyciągać odpowiednie wnioski — warknął zgryźliwie.
— Naprawdę myślisz, że to takie proste? Nie dość, że przed nami matura, to jeszcze musimy wypaść świetnie przed egzaminatorami baletowymi, więc to chyba normalne, że martwimy się podwójnie?!
— Może i tak, ale same zdecydowałyście się na ten sport, więc teraz nie narzekajcie. I zmień ton, młoda damo. Przypominam ci, że jesteś w moim domu, więc masz się dostosować do moich zasad. — Puknął palcem w drewno. — Odezwij się tak do mnie jeszcze raz, to będziemy inaczej rozmawiać.
Tego było już za wiele. Nie wytrzymałam. Rzuciłam serwetę na stół i poderwałam się z miejsca.
— Masz rację, ojcze. To twój dom… Ja od zawsze czułam się tutaj jak intruz — rzuciłam łamiącym się głosem i wybiegłam z pokoju.
W ekspresowym tempie włożyłam buty, nie zważając na wołanie mamy. Potrzebowałam wyjść. Brakowało mi powietrza. Oziębłość rodziców nieustannie wywoływała we mnie ból.
Wypadłam na zewnątrz i pędem ruszyłam wąską uliczką. W miarę jak biegłam, łzy zasychały mi na policzkach.
Znów sprawili, że poczułam się jak sierota, chociaż w oczach innych niczego mi przecież nie brakowało.
LÉA, 18 LAT
Zwolniłam dopiero wtedy, kiedy dotarłam pod samą świątynię Sybilli, dumnie wznoszącą się na wzgórzu w Parc des Buttes Chaumont. Nie byłam pewna, jak długo biegłam, ale w tym czasie zdążyłam spalić całą złość na rodziców, pozostał we mnie jedynie rozdzierający smutek.
Wspięłam się po schodkach budowli i opadłam plecami na jej kamieniste podłoże, po czym wcisnęłam dłonie do kieszeni bluzy. Próbowałam uspokoić rozpędzony oddech. Żałowałam, że ciemniejące niebo zasłaniała mi kopuła, ale nie miałam wystarczająco dużo siły, aby się poruszyć i zmienić miejsce. Musiałam odpocząć, ochłonąć, pozbyć się supła żalu tkwiącego w gardle.
Moje myśli wciąż wędrowały w kierunku ostatnich słów ojca. Nie rozumiałam, dlaczego tak mnie traktował. Od zawsze starałam się go zadowolić, ale nigdy nie byłam w stanie sprostać jego wymogom. W zasadzie to zawodziłam go od urodzenia. Ciągle mi wypominał, że wolałby mieć syna. Jakby tego było mało, to wymarzył sobie dla mnie zupełnie inną przyszłość. Uważał, że powinnam dostać się na ekonomię po to, aby później obrać taką samą ścieżkę kariery jak on. „Matematyka to bezapelacyjna królowa nauk” — powtarzał.
Lubiłam ten przedmiot, jednak nie na tyle, by wiązać z nim swoje życie. Pragnęłam tylko tańczyć, bo gdy wprawiałam w ruch swoje nogi, czułam, że jestem we właściwym miejscu. Wówczas wszystko dookoła ginęło, bladło. Zostawałam wyłącznie ja oraz muzyka, opanowująca każdą cząstkę mojego umysłu. Prowadziła mnie, a ja całkowicie się jej poddawałam, ponieważ wiedziałam, że nigdy nie sprowadzi mnie na złą ścieżkę. Tak naprawdę to właśnie podczas tańca byłam sobą — Léą, którą podziwiałam i której kibicowałam. Dlaczego tata nie mógł tego po prostu zaakceptować? Dlaczego nie chciał mojego szczęścia?
„Léa, pamiętaj, że dzieci nie wychowuje się dla siebie. Masz wszelkie prawo do własnych planów. I nie, to nie czyni z ciebie złej córki”— powiedziała mi kiedyś szkolna psycholog, madame Nadine, do której od ponad roku potajemnie chodziłam na spotkania. Starałam się pamiętać o jej słowach, ale gdy dostrzegałam grymas niezadowolenia na twarzy taty, automatycznie nawiedzały mnie wyrzuty sumienia, które boleśnie mnie kąsały. Czasami zadawałam sobie przez to te natrętne pytania: a może rzeczywiście do niczego się nie nadaję? Może mogłabym to robić lepiej?
Już dawno doszłam do wniosku, że przestałam sobie radzić z presją ze strony rodziny. Jakoś dźwigałam tę, którą wywierali na nas instruktorzy, tyle że od początku byłam na nią przygotowana. Szkoła baletowa to nie przelewki, jednak pomimo panującej tam ciężkiej atmosfery to właśnie w domu rozgrywał się mój faktyczny koszmar. Nawet najsurowszy nauczyciel nie mógł się równać z moim ojcem.
Znowu wypuściłam spod powiek kilka słonych łez. Dwoiłam się i troiłam, aby nie brać do siebie zachowania taty, ale ono wciąż mnie bolało, zupełnie jakby ojciec zadawał mi niedostrzegalne ciosy. Nigdy nie podniósł na mnie ręki, tylko czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Operował słowem tak biegle, że nie potrzebował stosować siły fizycznej, aby mnie do żywego zranić.
Wstałam i otrzepałam spodnie, zrobiło mi się chłodno. Popatrzyłam na panoramę rozciągającego się w dole okazałego parku. Gdy byłam kilkuletnią dziewczynką, Dorothée często zabierała mnie tutaj na spacery. Później, jako nastolatka, przychodziłam tu sama, zazwyczaj po to, by odciąć się od kłótni, które rozgrywały się w domu. Park stał się moim azylem, enklawą spokoju oraz ciszy. Rosnące w nim drzewa nikogo nie oceniały, nie krytykowały, a cierpliwe jezioro nie patrzyło na mnie z pogardą czy zawodem.
Wyjęłam telefon z kieszeni z myślą, że zadzwonię do Isabelle i zapytam, czy mogłabym u niej przenocować, ale nagle uświadomiłam sobie, że wyjechała ze swoją mamą, Aline, do Créteil w odwiedziny do swojej babci. W duchu zazdrościłam przyjaciółce rodziny. Być może Bella nie mieszkała w tak pięknym domu, jak ten należący do moich rodziców, ale przysięgam, że oddałabym wszystko, aby mieć taką mamę jak madame Aline. Co mi po pieniądzach oraz ojcowskiej willi, skoro nienawidziłam w niej przebywać?
Wzdrygnęłam się na samą myśl o powrocie do domu. Wiedziałam już, jak by się to skończyło. Najpierw papa skarciłby mnie za to, że wybiegłam w trakcie posiłku, później z pewnością zrobiłby mi wykład na temat mojego kiepskiego wychowania, a na końcu zapytałby, jakim cudem płynie we mnie jego krew, skoro brakuje mi ogłady. Jak zwykle nie dostrzegłby w całej tej sytuacji swojej winy i zrzuciłby ją na mnie. Mama zapewne jedynie by mu przyklasnęła albo w ogóle by się nie odezwała. W takich chwilach nie mogłam liczyć na jej wsparcie.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem. Wyglądało na to, że po raz kolejny byłam zmuszona wrócić na weekend do szkoły. Nie lubiłam przekraczać jej progu w sobotni wieczór — w dni wolne zdecydowanie wolałam nocować u Belli, jeśli tylko nadarzyła się taka okazja. Najprawdopodobniej byłam jedyną uczennicą, która tak często spędzała weekendy w akademii — przez to często czułam się samotna. Nadzorca już nawet nie patrzył na mnie pytająco, zwyczajnie mnie wpuszczał i ze zrozumieniem potakiwał głową. Początkowo jednak stanowczo zbyt długo mi się przyglądał. Wiedziałam, że mnie ocenia, zapewne towarzyszyło temu też współczucie. Nie znosiłam tego pełnego politowania wzroku. Sprawiał, że wydawałam się sobie jeszcze słabsza.
Zrobiło mi się niedobrze z nerwów, gdy uświadomiłam sobie, że już za miesiąc rozpoczną się wakacje, a szkoła zostanie na ten czas zamknięta i znów zamieszkam z rodzicami aż do września. Każdy normalny nastolatek na myśl o letniej przerwie skakał z radości pod sufit. Dla mnie to była kara najgorsza z możliwych. Akademia, podobnie zresztą jak ten park, stanowiła schronienie, głównie przed nienawistnymi uwagami ojca. Nie obawiałam się go, kiedy znajdował się kilka kilometrów dalej, ponieważ krytykował mnie wyłącznie twarzą w twarz. Nie wysyłał mi esemesów, nie dzwonił, nie pisał mejli. Papa preferował kontakt bezpośredni, a tego obawiałam się najbardziej.
W pewnym momencie zaburczało mi w brzuchu, a wilgotna od potu bluza przykleiła się do moich pleców. Uznałam, że pora się ruszyć, bo w końcu naprawdę się przeziębię. Marzyłam o gorącym prysznicu, ale najpierw musiałam kupić sobie coś do jedzenia. Całe szczęście, że w pobliżu szkoły znajdowało się sporo moich ulubionych knajp. Szkoda tylko, że po raz kolejny będę jadła sama, z kartonowego pojemnika, siedząc na łóżku, zamknięta w niewielkim pokoju.
Niechętnie ruszyłam w dół, sprawnie pokonując wierzchołek pagórka. W połowie drogi, w najbardziej stromym miejscu, zdecydowałam się przyspieszyć, i to był mój błąd. W pewnym momencie tak bardzo się rozpędziłam, że przez brak ostrożności z impetem zderzyłam się z mężczyzną, który biegł po prostopadłej ścieżce.
— Cholera! — warknął, niemal tracąc równowagę.
Syknęłam, odbijając się od jego twardego boku, po czym wylądowałam na tyłku, uderzając kością ogonową o niski krawężnik. Krzyknęłam z bólu, bo nieznośne palenie powędrowało wyżej po moim kręgosłupie.
Próbowałam się podnieść, ale nieznajomy mnie uprzedził — znalazł się przede mną i podał mi dłoń.
— Szlag… Jesteś cała? — zapytał.
Z uczuciem ulgi chwyciłam jego rękę i pozwoliłam sobie pomóc.
Przynajmniej na mnie nie naskoczył… Może obejdzie się bez awantury…
Przed oczami zamigotały mi gwiazdki. Zamrugałam parokrotnie, aby wyostrzyć wzrok. Mężczyzna cały czas dzielnie mnie podtrzymywał.
— Boże… Bardzo pana prze… — Zamarłam z przeprosinami na ustach, bo spoglądały na mnie intensywnie szare tęczówki. Coś w tym przeszywającym spojrzeniu skutecznie mnie uciszyło. Dopiero po paru sekundach odzyskałam zdolność mówienia. — Przepraszam. Nie chciałam na pana wpaść — dokończyłam drżącym głosem i przerwałam kontakt, odsuwając się o dwa kroki.
On jednak nachylił się tak, aby ponownie go nawiązać.
— To ja przepraszam. W ogóle cię nie zarejestrowałem, chyba za bardzo skupiłem się na muzyce. — Zaśmiał się cicho, wyjąwszy słuchawki z uszu. — Nic ci nie jest?
Dopiero teraz załapałam, że miał na sobie krótkie sportowe spodenki, dzięki czemu widoczne były wymyślne tatuaże na jego nogach, a nieprzyzwoicie obcisła koszulka typu rashguard przylegała do jego ciała w taki sposób, że mogłam podziwiać każdy wyraźnie zarysowany mięsień tego szerokiego torsu. Jak widać, bieganie przynosiło niezłe efekty. Do wilgotnego czoła przykleiło mu się kilka czarnych kosmyków. Był niesamowicie przystojny i z marszu mnie onieśmielił. Przypominał mi pewnego francuskiego modela, którego podziwiałam na okładkach magazynów modowych.
Czy ten dzień mógłby być jeszcze większą katastrofą?! Naprawdę musiałam wpaść na TAKIEGO faceta?!
Momentalnie przymknęłam powieki, aby nie zauważył, że pożeram go wzrokiem, jak jakaś skończona idiotka.
— Ja… — Odchrząknęłam. — Proszę nie przepraszać. To moja wina. Zbiegałam stamtąd — wskazałam na górę — no i jakoś tak wyszło… — zaczęłam chaotycznie tłumaczyć, aż w końcu zamilkłam, bo mój rozmówca krzywo się uśmiechnął.
— Nic się nie stało, zdarza się najlepszym. Bardziej martwię się o ciebie.
— O mnie?
— Upadłaś — doprecyzował. — Coś cię boli?
Zadziwiająco ciepła nuta w jego głosie natychmiast rozgrzała moje serce. Wydawał się szczerze zainteresowany moim samopoczuciem, chociaż to przecież ja spowodowałam ten wypadek.
— Nie, nie, wszystko dobrze — zapewniłam, tyle że zbyt energicznie pokręciłam głową, przez co zachwiałam się w miejscu.
Asekuracyjnie wyciągnął ręce przed siebie, jakby się bał, że zaraz ponownie przywitam się z glebą.
— Jak się nazywasz?
— Léa.
Uniósł kąciki ust.
— Ja jestem Cédric — przedstawił się.
Zapanowała cisza, podczas której zwyczajnie się sobie przypatrywaliśmy, i o dziwo wcale nie było to krępujące. Nie miałabym nic przeciwko, aby ta chwila trwała znacznie dłużej, jednak ostatecznie przekierowałam wzrok, bo wskazał na pobliską ławkę.
— Chodź, usiądź, Léa. Doprowadzimy cię do porządku. — Zaprowadził mnie we wskazane miejsce. — Może to głupio zabrzmi, ale czy mogłabyś odwrócić się do mnie plecami?
— Ale… Jak? — pisnęłam, gdy ostrożnie złapał mnie za ramiona.
— Spokojnie, po prostu chcę sprawdzić, czy nic sobie nie uszkodziłaś — wyjaśnił. — Mogę?
Odwróciłam się i wbiłam w niego niepewne spojrzenie. Z niewiadomych powodów postanowiłam mu zaufać. Gdyby chciał zrobić mi krzywdę, najprawdopodobniej nie pytałby o zgodę, tylko od razu zaciągnął w gęste krzaki, prawda?
Przytaknęłam więc, a on, górując nade mną, nacisnął palcami w okolicy mojego kręgosłupa pomiędzy łopatkami. Kiedy zsunął opuszki nieco niżej, jęknęłam. Wyczułam, że zastygł.
— Tutaj cię boli?
— T-tak…
Mogłabym przysiąc, że zmarkotniał.
— Jak bardzo w skali od jednego do dziesięciu?
— Sama nie wiem… Osiem? Jesteś lekarzem?
— Niestety nie. — Parsknął pod nosem. — Ale znam się na tego typu urazach, miałem ich dziesiątki.
Jego dotyk parzył. Nie miało znaczenia, że jak na czerwiec wiał zimny wiatr, a temperatura wieczorami spadała ostatnio znacznie poniżej dwunastu stopni Celsjusza. To, jak manewrował po mnie dłońmi, sprawiło, że natychmiast zrobiło mi się za gorąco. Wzdrygnęłam się i zerwałam na równe nogi. Dłużej bym tego nie zniosła. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś tak intensywnego.
— Jest okej. Samo przejdzie — powiedziałam, ukrywając się za zasłoną z włosów.
Kątem oka wyłapałam, że się wycofał i znacznie odsunął.
— Przepraszam, nie miałem nic złego na myśli.
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Nie chciałam, aby miał wyrzuty sumienia. Starał się pomóc. To ja zachowywałam się jak niezrównoważona.
— Nie o to chodzi… Zwyczajnie już mi przeszło.
— Léa, popatrzysz na mnie? — zapytał. — Proszę.
Wykręciłam z nerwów kciuk i powoli uniosłam wzrok.
— Nie chciałem wprowadzić cię w zakłopotanie — dodał. — Słyszałem, jak krzyknęłaś, gdy upadłaś na ten krawężnik. Mam nadzieję, że niczego sobie nie złamałaś.
— Nie wprowadziłeś mnie w zakłopotanie — odparłam mimo jego sceptycznej miny.
— Może jednak powinnaś odwiedzić lekarza?
— A co z tobą? — odparowałam, aby zmienić temat. Nie przepadałam za nadmierną uwagą, nie byłam do niej przyzwyczajona. — Ciebie nic nie boli?
Wykrzywił brew.
— Mną się nie przejmuj.
— Okej… — zawahałam się. — Skoro tak, to ty nie przejmuj się mną — dokończyłam bez pomyślunku i momentalnie tego pożałowałam.
Zrobiło mi się potwornie głupio. Cédric ewidentnie chciał dobrze, a ja zaprezentowałam się jak dzikus z problemami w kontaktach społecznych.
— Chyba już rozumiem… — Zamyślił się na sekundę. — Nie lubisz, gdy ktoś okazuje ci troskę — podsunął. — Mam rację?
Stałam jak sparaliżowana i wpatrywałam się w te jego nietypowe tęczówki. Nie wiedziałam, jak zareagować — wytknąć mu bezpośredniość, w dodatku nieco bezczelną, czy przytaknąć, bo strzelił w dziesiątkę.
Już zaczęłam otwierać usta, ale mnie uprzedził i krótko się zaśmiał. Jego śmiech był melodyjny, przyjemny dla ucha.
— Wybacz. Mam taki problem, że często nazywam rzeczy po imieniu.
— A skąd pewność, że to, co mówisz, rzeczywiście jest prawdą?
Zrobił trzy kroki w przód i zerknął na mnie z góry.
— Wydaje mi się, że pod tym względem jesteśmy tacy sami. Ja też nie umiem przyjmować pomocy. — Nachylił się i dodał szeptem: — Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy. Do zobaczenia, Léa.
I tak po prostu się odsunął, po czym pobiegł dalej, a ja przez całą noc przeżywałam każdą minutę naszego dziwnego spotkania.
LÉA, 18 LAT
Ocknęłam się, z ledwością rozklejając oczy, wokół których zaschły mi łzy. Podniosłam się do półprzysiadu i ze zmęczeniem przetarłam twarz. Byłam wykończona. Jak zwykle mój wszystko analizujący mózg odtwarzał ostatnie wydarzenia z domu, torturując mnie pod postacią snów. Śnił mi się wydzierający się na mnie ojciec. Niby nic nowego, koszmar nagminnie się powtarzał, ale i tak czułam się przez to fatalnie. Westchnęłam i zerknęłam na zegarek. Wpół do siódmej.
Świetnie… Nawet w niedzielę nie mogę się porządnie wyspać.
Nie za bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Niedziele przeważnie spędzałyśmy z Bellą na wałęsaniu się po mieście, ale przyjaciółka jeszcze nie wróciła od babci. Zakładałam, że pojawi się w akademii dopiero pod wieczór. Musiałam zatem sama zorganizować sobie czas. Na spędzenie miłego popołudnia z własną rodziną raczej nie miałam co liczyć.
Po mojej wczorajszej ucieczce z obiadu matka raczyła napisać mi tylko jednego esemesa, w którym zaznaczyła, że zachowałam się skandalicznie i że ojciec oczekuje przeprosin. Oczywiście w trybie natychmiastowym. Nawet w takich sytuacjach, w których to nie ja zawiniłam, potrafili skutecznie wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia. Z impetem odrzuciłam telefon na szafkę nocną. Postanowiłam zastanowić się nad tym później. Nie miałam siły znów analizować naszych relacji — kosztowało mnie to mnóstwo energii, a zazwyczaj również gorzkich łez.
Porwałam ręcznik z wieszaka przy drzwiach i ruszyłam w stronę szkolnych łazienek.
Nie rozumiałam dlaczego, ale nie umiałam powstrzymać myśli płynących w kierunku mężczyzny z parku. Cédric. Miał ładne imię. Momentalnie stanęła mi przed oczami jego zatroskana twarz. Odniosłam wrażenie, że mnie rozumiał, jakbyśmy nadawali na tych samych falach. Napomknął, że on też nie umie przyjmować pomocy. Ale czy rzeczywiście taka byłam? Czy rodzina skrzywiła mnie do tego stopnia, że nie pozwalałam sobie pomagać? Wcale nie chciałam taka być. W głębi duszy uważałam, że prawdziwą siłą człowieka jest umiejętność proszenia o pomoc, jeśli się jej potrzebuje.
Dość. Przestań sobie dokładać i skup się na przyjemnościach.
Potrząsnęłam głową, aby oczyścić umysł. Usilnie zastanawiałam się nad tym, gdzie się wybrać. Chciałam miło spędzić ten dzień w nadziei, że poprawię sobie humor. Olśniło mnie dopiero w trakcie mycia włosów.
W Publicis Cinémas mieli dzisiaj grać Śniadanie u Tiffany’ego! Uwielbiałam ten film, nie mniej od samego kina. Publicis Cinémas do tej pory zachowało swój retro klimat. Kochałam zapach karmelowego popcornu wymieszany z zapachem starej skóry bordowych, skrzypiących foteli. Najlepsze było jednak to, że z reguły miałam całą salę dla siebie, zwłaszcza na seansach — jak to określała Bella — staroci sprzed pół wieku. Tłumaczyłam jej, że to klasyki, a nie żadne starocie, ale ona i tak wiedziała lepiej. Dla Isabelle esencją kinematografii było najnowsze Mission: Impossible, a prawdopodobnie najstarszym filmem, który kiedykolwiek obejrzała, Pulp fiction. Bell nie uznawała filmów sprzed lat dziewięćdziesiątych. Twierdziła, że nie da się ich oglądać. Cóż, śmiałam się z nią nie zgadzać.
Uradowana, że przypomniałam sobie o seansie, czym prędzej się przygotowałam i ruszyłam w miasto. Nie mogłam tylko pozbyć się tej uwierającej myśli, że gdy w pobliżu nie ma Belli, muszę mierzyć się z samotnością.
CÉDRIC, 25 LAT
— A jak sytuacja z tą, której imienia nie chcemy wymawiać? Dalej cisza na froncie? — spytał nagle Victor między kolejnymi łykami piwa.
Odstawiłem swój kufel na czarny blat baru, śmiejąc się w duchu z tego oczywistego odniesienia do Harry’ego Pottera.
— Ta, której imienia nie chcemy wymawiać? — prychnąłem. — Błagam cię, stary, nie spraw, bym zaczął żałować, że wciąż się z tobą przyjaźnię.
Kumpel szyderczo uniósł kącik ust.
— Ja po prostu próbuję cię skonfrontować z twoim najgorszym koszmarem. — Wzruszył ramionami. — Tak robią przyjaciele, wiesz?
— Jasne — przytaknąłem z przekąsem. — A ja mam ci za to dziękować?
— Oczywiście. Co więcej, powinieneś być mi wdzięczny.
Zerknąłem na niego z ukosa.
— Mhm… Masz mi jeszcze jakieś inne mądrości do przekazania? — sarknąłem.
— Owszem. Sugeruję, żebyśmy jednak wrócili do nazywania jej wredną suką. To bardziej adekwatne określenie.
Wybuchnąłem śmiechem.
Cieszyłem się, że Victor wpadł do mnie w odwiedziny. Odkąd przeprowadził się do Amiens, a ja zamieszkałem w Paryżu, nie widywaliśmy się już tak często, jak w czasach, kiedy mieszkaliśmy płot w płot. To jedna z wielu rzeczy, która nas łączyła — obaj zrobiliśmy wszystko, aby uciec z rodzinnego Orleanu, i szczęśliwie obu nam się to udało.
Victor był jedyną osobą na świecie, która znała mnie od podszewki. Mówiłem mu dosłownie o wszystkim. W dzieciństwie wiele razy ratował mi skórę, pozwalając spać na podłodze obok swojego łóżka, oczywiście w sekrecie przed jego rodzicami, gdy ja uciekałem przed własnymi. Przyrzekliśmy sobie wtedy, że nigdy nie będziemy mieli przed sobą tajemnic. Tak zostało do dzisiaj, chociaż czasami — zwłaszcza w momentach, w których próbował na mnie freudowskiej psychoanalizy — ostro tego żałowałem.
— Mów na nią, jak chcesz, to już nie jest mój problem. — Machnąłem ręką. — I jestem ci wdzięczny za próbę skonfrontowania mnie z moim najgorszym koszmarem. — Kpiąco przytoczyłem jego wypowiedź. — Zadowolony?
Z dezaprobatą pokręcił głową i upił kolejny łyk.
— Nie, dopóki nie odpowiesz na moje pytanie.
Przysięgam, że niemal wzniosłem oczy ku niebu. Chwilę wcześniej było miło, a on właśnie zamierzał to schrzanić.
— Problem polega na tym, że nie wiem, co chcesz usłyszeć, więc bądź tak uprzejmy i mnie oświeć, żebyśmy mogli już zamknąć ten cholerny temat — warknąłem pod nosem.
Wbił we mnie ślepia jak w swoją ofiarę.
— Chcę usłyszeć, czy już się z tego otrząsnąłeś, Cédric. — Zmienił ton na poważny. — Chcę usłyszeć, czy twoja wyrodna matka w końcu zrozumiała, jaką była wobec ciebie sukowatą jędzą w całej tej sytuacji.
— Vic, daj żyć…
— Nie, Ced — przedrzeźnił mnie, zwracając się do mnie skrótem od imienia. W dodatku zrobił to z tą swoją durną miną, która budziła we mnie najgorsze instynkty. — Do tej pory nie mieliśmy okazji o tym pogadać, bo ciągle wciskałeś mi kit, że to nie jest rozmowa na telefon.
— Dalej to podtrzymuję.
Nie wytrzymał i chwycił mnie za bark, zmuszając, abym zwrócił się w jego stronę. Przygaszone punktowe oświetlenie lokalu jedynie spotęgowało grozę jego spojrzenia, którym mnie uraczył.
— Właśnie skończyły ci się argumenty, bo siedzę tuż obok ciebie. Więc gadaj.
Ja pierdolę…
Wiedziałem, że się nie odczepi. Bywał namolny i męczący, szczególnie w kwestiach, które dotyczyły naszych powalonych rodzin, chociaż obiektywnie patrząc, moja była o wiele gorsza. Victor twierdził, że obaj powinniśmy przepracować przeszłość. Poniekąd go popierałem, bo moje popaprane dzieciństwo wciąż wisiało nade mną niczym wolno opadający topór, tyle że wybrałem zgoła inny sposób na poradzenie sobie z tymi doświadczeniami. Vic stosował autoterapię — uczęszczał na zajęcia grupowe z psychologiem i starał się o tym rozmawiać. Ja spychałem to w głąb siebie, byle jak najdalej od powierzchni. W końcu gdy czegoś nie widzisz, to tego nie ma.
— Odpowiesz mi wreszcie? Wiele można o tobie powiedzieć, ale na pewno nie to, że jesteś głuchy. Ponoć masz słuch absolutny. — Wbił mi niewidzialną szpilkę, powołując się na słowa naszych nauczycieli z podstawówki.
Przyciągnąłem wzrokiem kelnerkę i błagalnie wskazałem na pusty kufel. Jeśli mieliśmy o tym rozmawiać, to potrzebowałem więcej piwa. Najlepiej całą skrzynkę.
— Odpowiem, ale umawiamy się, że więcej nie wrócisz już do tej sprawy. Stoi?
— Stoi.
Odetchnąłem i opadłem lędźwiami o niskie oparcie hokera.
— Cieszę się, że mam to już za sobą. Po ostatnim… incydencie ta, której imienia nie chcemy wymawiać — postawiłem znak cudzysłowu w powietrzu — już się do mnie nie odzywała. Zresztą dobrze wiesz, że zablokowałem jej numer. Nie wiem, gdzie teraz mieszka, co się z nią dzieje, i dobrze mi z tym. A co do mojej szanownej matki, to szczerze wątpię, aby zrozumiała, za co mam do niej żal — dokończyłem, udając, że przyznanie tego na głos nie było kurewsko trudne.
Vic wpatrywał się we mnie i w ciszy analizował moje słowa. Po około minucie wlał w siebie pół kufla jednym gładkim ruchem.
— Sorry, że to powiem, ale twoja matka ma nie za bardzo po kolei pod sufitem — podsumował z warknięciem. Dostrzegałem, że powoli wpadał w złość. — Ona naprawdę uważa, że postąpiła właściwie?
Mocniej zwarłem szczęki. Nienawidziłem do tego wracać.
— Tak sądzę. Ona ma się za nieomylną. Znasz ją przecież.
Z całej siły starałem się ukryć gniew i urazę, które pojawiały się za każdym razem, gdy pozwoliłem sobie choćby na kilkanaście sekund wspominania jednych z najbardziej parszywych chwili mojego życia. Victor znał mnie jednak tak dobrze, że nawet nie musiałem się odzywać, wystarczyło, że odczytał moją minę.
Wyjął portfel z tylnej kieszeni spodni i położył kilka banknotów na barową ladę, po czym klepnął mnie w plecy. Specjalnie tak, abym na pewno poczuł.
— Dobra, Lambert — bąknął, używając mojego nazwiska, i przez to domyśliłem się, że wpadł na jakiś skrajnie idiotyczny pomysł. Tylko wówczas zwracał się do mnie w ten sposób, tak jak wtedy, gdy za dzieciaka uznał, że koniecznie musimy wdrapać się na dach szkoły i rzucać jabłkami w nielubianych nauczycieli. Dla niektórych z nich nie skończyło się to zbyt dobrze, choć dla nas konsekwencje były jeszcze gorsze. — Potrzebujemy więcej. — Wskazał na osuszone szkło. — I cofam swoją obietnicę. Przemaglujemy ten temat.
— Coś ty znowu wymyślił? — spytałem sceptycznie.
— Skorzystaj z tego, że tu jestem, i wyrzuć z siebie cały ten syf. Zobaczysz, że zrobi ci się lżej.
Bardzo wątpliwe.
— Nie ma takiej opcji — wycedziłem przez zęby. — Nie jestem tobą, wiesz, że nienawidzę się uzewnętrzniać. W czym mi niby pomoże to ponowne pranie brudów?
Prychnął z lekceważeniem.
— A może dla odmiany zadaj sobie inne pytanie… — zasugerował. — A co ci szkodzi?
W zasadzie…
Niespodziewanie przypomniałem sobie o pięknej dziewczynie, którą spotkałem wczoraj w parku. Czy ja aby nie wytknąłem jej podczas rozmowy, że nie chce przyjąć mojej pomocy? Wydawało mi się, że nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś się o nią martwi. Mówiłem wówczas szczerze — miałem identyczny problem. Tylko dlaczego z uporem maniaka popełniałem ten sam błąd? Może Victor miał rację? Może nadeszła pora, aby się z tym zmierzyć i w końcu rozprawić raz a dobrze?
— Okej, zaryzykuję — odparłem po chwili, chociaż z lekką niechęcią. Liczyłem na to, że nie będę tego żałował.
LÉA, 18 LAT
Stałam obok Isabelle przed gmachem akademii, mocno ściskając rękę przyjaciółki.
— Nareszcie — szepnęłam z uśmiechem, przyglądając się ozdobnym gzymsom, które pokrywały mury szkoły.
Bella wybuchnęła śmiechem i trąciła mnie biodrem.
— Przysięgam, że jesteś jedyną osobą, która w dzień rozpoczęcia roku mówi „nareszcie” — podsumowała, na co wzruszyłam ramionami.
— Musisz to jakoś przeżyć, że trafiła ci się przyjaciółka dziwak, sorry.
— Może i jesteś dziwakiem, ale jesteś moim dziwakiem i nikomu cię nie oddam. — Wyszczerzyła się i wciągnęła mnie na schodki.
Odetchnęłam pełną piersią, kiedy przekroczyłyśmy próg. Moje nozdrza wypełnił specyficzny zapach środków konserwujących drewniane panele szkolnego korytarza.
Nareszcie tutaj jestem… Koniec z przemykaniem po domu jak cień, byleby nie wpaść na ojca. Koniec ze spuszczaniem wzroku podczas posiłków, byleby nie oglądać jego zgorzkniałej, wykrzywionej w awersji twarzy. Koniec ze słuchaniem wywodów na temat tego, jakim jestem nieudacznikiem. Koniec z tym wszystkim. Nareszcie wróciłam do mojego prawdziwego domu.
— Gotowa? — Głos Belli przerwał moje rozmyślania.
Potrząsnęłam głową i zerknęłam na nią kątem oka.
— Nigdy nie byłam bardziej gotowa — odparłam. — Trzecia klaso, nadchodzimy!
— I takie podejście to ja rozumiem! — Poklepała mnie po ramieniu, po czym pociągnęła w stronę auli.
***
Standardowo zajęłyśmy z Bellą miejsca na środkowym balkonie wielkiej sali. To było jedyne tak duże szkolne pomieszczenie będące w stanie pomieścić wszystkich uczniów, dlatego wszelkie apele, święta czy rozpoczęcia bądź zakończenia roku szkolnego odbywały się właśnie tutaj. Z kolei na co dzień w auli wystawiano spektakle. Spoglądałam na scenę z nadzieją, że już wkrótce będę na niej tańczyła jako zawodowa baletnica.
Przeleciałam wzrokiem po zebranych. Wyłowiłam z tłumu kilka znanych twarzy — tych życzliwych i tych, które zdecydowanie nie należały do tego grona. Większość osób w ogóle się nie zmieniła, pomijając wyraźną wakacyjną opaleniznę.
Pierwszego szoku doznałam dopiero wtedy, gdy zobaczyłam dyrektorkę — madame Odile. Jej niegdyś długie kasztanowe włosy zostały ścięte na krótkiego, ostro zakończonego boba. W takiej fryzurze wyglądała na jeszcze bardziej nieprzystępną niż zwykle. Szanowałam ją i uważałam za odpowiednią osobę na właściwym miejscu, ale i tak zawsze się przy niej prostowałam. Sprawiała wrażenie oschłej.
Drugi szok pojawił się pół godziny później, gdy poinformowano nas, że dotychczasowy trener tańca nowoczesnego, profesor Raul, niespodziewanie odszedł z pracy. Po sali poniosły się zdziwione szepty, a uczniowie zaczęli na siebie pytająco spoglądać. Nie przypominałam sobie, aby monsieur2 Raul choćby napomknął o tym, że zamierza się zwolnić. Byłam tym faktem mocno zaskoczona. Wydawał się nauczycielem z powołania. Miał w sobie ogromną pasję i chętnie nas nią zarażał. Zresztą uczył w tej szkole od zarania dziejów.
Co się stało, że tak nagle nas zostawił?
Po chwili ogólnego poruszenia nastała cisza, ponieważ dyrektorka oświadczyła, że nie musimy się martwić, a opiekę nad zajęciami monsieur Raula przejmie nowy nauczyciel.
— Przywitajcie ciepło pana Cédrica Lamberta — oznajmiła.
Dokładnie w tej samej sekundzie, kiedy do mojej świadomości dotarło imię, a chwilę później ujrzałam, jak na środek sceny wychodzi wysoki przystojny brunet, niemal zsunęłam się z krzesła.
Nie, to niemożliwe…
Zapewne moje oczy przypominały teraz rozmiarem porcelanowe talerze, które matka wyjmowała z kredensu na specjalne okazje.
Z tej odległości nowy instruktor łudząco przypominał mężczyznę, z którym zderzyłam się w parku. Imię również się zgadzało. Tyle że… to byłby zbyt duży zbieg okoliczności, prawda?
Z całej siły chwyciłam się balustrady okalającej balkon. Próbowałam mocniej się nad nią wychylić, aby lepiej widzieć.
Na pewno wzrok płata mi figle. To nie może być on!
Za wszelką cenę musiałam zweryfikować swoje przypuszczenia. Kołatało mi w głowie, a serce obijało się o moje żebra z prędkością rozpędzonego do galopu konia. Nagle Bella szarpnęła mnie do tyłu.
— Przestań się wiercić i stań normalnie. Wolałabym, żebyś się nie zabiła już na początku września. Zaczekaj chociaż do egzaminów — mruknęła rozbawiona.
Nie skomentowałam jej wybornego dowcipu i z impetem odwróciłam się w jej stronę.
— Bell, ja go znam — wysepleniłam na wydechu.
— Co? Jak to znasz? Kogo?
— Jego! — powiedziałam z nutą histerii w głosie, wskazując na Cédrica.
Trener zasiadł obok madame Odile, która dalej opowiadała o kolejnych zmianach czekających nas w tym semestrze. Zazwyczaj słuchałam jej z dużą uwagą, ale teraz byłam zbyt rozemocjonowana i nie nadążałam za jej słowami. Jedyne, o czym myślałam, to szare tęczówki nieznajomego z Parc des Buttes Chaumont.
— Ale…
— Pamiętasz, jak ci mówiłam, że w czerwcu wpadłam na faceta w parku?
Zrobiła taką minę, jakby walczyła ze swoim umysłem, starając się odszukać w jego zakamarkach naszą rozmowę sprzed trzech miesięcy.
— O matko! — Energicznie mną potrząsnęła. — Ten wydziarany przystojniak, tak? Chwila… — Popatrzyła w kierunku sceny. — Nie chcesz chyba powiedzieć, że…
— Dokładnie to chcę powiedzieć! — syknęłam, wchodząc jej w słowo. — Jestem prawie pewna, że to on. No i ma tak samo na imię!
— Hmm… Skoro tak stawiasz sprawę — uśmiechnęła się złowieszczo — to musimy to jak najszybciej potwierdzić.
***
Gdy wkrótce po zakończeniu apelu oraz lekcji wprowadzającej z madame Judith, naszą wychowawczynią, pojęłam, co miała na myśli Bella, gdy powiedziała, że musimy potwierdzić moje domysły co do Cédrica, miałam ochotę jej przywalić. Niemal udało jej się wepchnąć mnie do klasy, w której — jak założyłam — właśnie rozpoczynało się spotkanie dla chętnych z nowym profesorem. Na szczęście zaparłam się piętami.
— Czyś ty oszalała? — burknęłam. — Jeśli to jest to, co myślę, to za cholerę tam nie wejdę.
— No co? Nie mów, że nie chcesz przyjrzeć mu się z bliska i posłuchać, co ma o sobie do powiedzenia — odparowała i chwyciwszy mnie pod rękę, siłą zaciągnęła do środka.
Zdążyłam tylko spuścić głowę tak, aby nie było widać mojej twarzy. Wkleiłam się w bok przyjaciółki, licząc na to, że skutecznie mnie sobą zasłoni.
— Witam spóźnialskie. — Usłyszałam jego głos. — Zapraszam, zajmijcie miejsca. Obiecuję, że nie będę was tutaj trzymał do wieczora. — Zaśmiał się.
Nie musiałam mu się już przyglądać. Gdy tylko wychwyciłam ten dobitny, a jednocześnie serdeczny ton — ten sam, który poznałam pewnego czerwcowego wieczoru — wiedziałam, że profesor Lambert to tajemniczy mężczyzna z parku. Właśnie zderzyłam się z rzeczywistością… Problem polegał na tym, że nie rozumiałam swoich emocji. Powinnam cieszyć się z faktu, że znów go spotkałam, czy może rozpaczać, bo został moim nauczycielem? Czy to w ogóle miało jakiekolwiek znaczenie? W końcu widzieliśmy się tylko raz, i to przelotnie.
Przemknęłyśmy z Bellą na koniec i zajęłyśmy miejsca w ostatniej ławce. Przez cały czas wgapiałam się w podłogę, licząc na to, że Cédric nie zwrócił na mnie uwagi.
Bałam się podnieść wzrok. Jak zareaguje, gdy zrozumie, że jestem jego uczennicą? Czy w ogóle mnie zapamiętał? Automatycznie przyszły mi go głowy jego słowa z tamtego dnia:„Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy. Do zobaczenia, Léa”.
Ścisnęło mnie w dołku z podekscytowania, ale jak na zawołanie wybuchnęłam wewnętrznym śmiechem. To był jakiś absurd.
Nie wyobrażaj sobie za dużo!
Po mrożącej krew w żyłach walce z własnym tchórzostwem w końcu się odważyłam i wyprostowałam szyję. Teraz albo nigdy. Musiałam stawić temu czoła.
Przecież i tak tego nie uniknę…
Trener nonszalancko opierał się o krawędź biurka. Chyba objaśniał plan nauki na najbliższe miesiące, ale nie byłam przekonana, bo szumiało mi w uszach, co skutecznie mnie rozpraszało. Wyłapywałam jedynie co drugie słowo.
Zerknęłam na jego czarne lśniące włosy. Nie wiedziałam, jak to robił, ale pozornie wyglądały, jakby niespecjalnie się na nich skupiał, a jednak prezentowały się świetnie. Boże… On naprawdę tutaj był, w tej szkole.
Zagryzłam wargę, przywołując w pamięci nasz czerwcowy wypadek. Byłam tym tak zaabsorbowana, że nie zarejestrowałam ciszy, która nagle spowiła pomieszczenie.
Oprzytomniałam, wróciwszy z krainy fantazji, i rozejrzałam się dookoła. Niektórzy uczniowie cały czas przyglądali się Cédricowi, ale kilka osób spoglądało to na niego, to na mnie. Trener natomiast wbijał wzrok w ostatnią ławkę. W moją ławkę.
Przełknęłam ślinę, gdy nasze oczy się spotkały. Oblał mnie zimny pot, a po ciele rozeszło się coś na kształt wyładowania elektrycznego. Nie byłam w stanie nawet zamrugać.
Jest zły? Zaskoczony? Rozbawiony?
Nie potrafiłam odczytać jego reakcji. Lekko marszczył brwi, drobiazgowo mnie lustrując. Zaraz jednak odchrząknął, odwrócił spojrzenie i ponownie zabrał głos. Dopiero wówczas zdołałam normalnie nabrać powietrza. To dziwne zawieszenie trwało tylko kilka sekund, ale niechętnie uznałam, że te kilka sekund może mieć w przyszłości decydujący wpływ na moje życie.
CÉDRIC, 25 LAT
Gdy po ponad godzinie odpowiadania na liczne pytania skończyłem się już produkować, uczniowie zaczęli tłumnie wylewać się z klasy. Przyznaję, byłem miło zaskoczony ich zaangażowaniem. Sądziłem, że spotkanie potrwa co najwyżej dwadzieścia minut, a tymczasem przez rozgorzałą dyskusję zająłem im sporą część popołudnia.
Żegnałem ich z uśmiechem na ustach, chociaż wewnętrznie czułem dziwny niepokój.
Udało mi się nie zerkać w stronę Léi aż do momentu, w którym podniosła się z krzesła. Tak, doskonale pamiętałem jej imię. Prawie dostałem zawału, gdy dostrzegłem ją w ławce i rozpoznałem w niej dziewczynę z Parc des Buttes Chaumont.
Wymagało to ode mnie tytanicznej pracy, ale po prostu skinąłem głową, kiedy powiedziała cicho:
— Do widzenia.
Odetchnąłem dopiero wtedy, gdy zatrzasnęły się drzwi i zostałem sam.
Szlag…
Po naszym zderzeniu w parku w życiu nie podejrzewałem, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczę.
Jesteś idiotą, Lambert. Powinieneś się już nauczyć, że los raczej ci nie sprzyja.
Skłamałbym, twierdząc, że od czerwca nie myślałem o tej delikatnej dziewczynie. Łapałem się na tym, że od czasu do czasu jej eteryczna twarz pojawiała mi się przed oczami. Dlaczego? Sam tego nie rozumiałem. Zwyczajnie wyryła się w moim umyśle. A teraz zostałem jej nauczycielem. Jasna cholera. Już wówczas przeczuwałem, że jest ode mnie młodsza, ale nie sądziłem, że aż tak. Ile mogła mieć lat? Siedemnaście? Osiemnaście? Do której klasy uczęszczała? Przydzielono mi te od pierwszej aż do trzeciej. Możliwości było zatem sporo.
Ja pieprzę… Błagam, oby nie do pierwszej.
Skrzywiłem się i natychmiast udzieliłem sobie reprymendy. To nie miało już żadnego znaczenia, nawet jeśli wkrótce kończyła szkołę i była pełnoletnia. Biorąc pod uwagę okoliczności, ta urocza tancerka wraz z nastaniem pierwszego września właśnie znalazła się poza moim zasięgiem.
Z zamyślenia wyrwała mnie wibracja telefonu. Wyciągnąłem go z kieszeni spodni i sprawdziłem wyświetlacz. Dzwonił Victor.
To sobie wybrał moment…
Wypuściłem powietrze z płuc i starałem się przybrać jak najbardziej neutralny ton głosu, aby nie wyłapał mojego zdenerwowania.
— Hej, Vic — odebrałem. — Co tam u ciebie?
— Hej… — przeciągnął. — Wszystko okej?
No po prostu nie wierzę…
— A dlaczego miałoby nie być? — Udałem głupka i zacząłem zbierać swoje rzeczy.
— Bo nigdy nie pytasz, co u mnie, już na wstępie. Zazwyczaj odbywa się to dopiero po kilku minutach rozmowy — wyjaśnił, po czym zarechotał.
Dupek.
Złapałem się za nasadę nosa i westchnąłem. Czasami serio żałowałem, że znał mnie tak dobrze. Chyba aż za dobrze, prawdę mówiąc.
— Jest okej — burknąłem, licząc na to, że się odczepi.
— Weź nie chrzań — zirytował się. — Przecież słyszę, że coś jest na rzeczy. Jak pierwszy dzień w nowej pracy? Bo sądząc po twoim głosie, był nie najlepszy.
Przewróciłem oczami.
— Dobra, powiem ci, tylko już przestań wiercić mi dziurę w brzuchu — syknąłem przez zęby. — Pamiętasz, jak opowiadałem ci o dziewczynie z parku?
Przez sekundę się nie odzywał, jakby starał się sobie przypomnieć naszą rozmowę z czerwca.
— No, pamiętam — odparł z dystansem. — A dlaczego teraz to wyciągasz?
— Bo… — Oparłem się ręką o blat. — Wychodzi na to, że właśnie zostałem jej nauczycielem — wydusiłem z siebie.
Victor zamilkł, a ja zamarłem w oczekiwaniu. Niespodziewanie wybuchnął śmiechem, co tylko mocniej podniosło mi ciśnienie.
— Dobre, Ced! Prawie się nabrałem, przyznaję!
No ubaw po pachy…
— Ja nie żartuję, bałwanie — warknąłem, a on dopiero wówczas pojął, że mówię całkowicie poważnie, bo momentalnie przestał rżeć jak koń.
— Nie no, powiedz, że to jakieś żarty…
— Niestety nie.
— Ale… — Urwał, a ja wyobraziłem sobie, jak nerwowo drapie się po karku. Zawsze tak robił, gdy coś wytrącało go z rytmu. — To trochę… nieoczekiwane.
— Mówisz? — sarknąłem, unosząc brew.
— Cholera… A jak ona zareagowała?
Przypomniałem sobie zmieszanie Léi.
— Wydaje mi się, że była mocno zaskoczona. Zupełnie jak ja — przyznałem.
— I co teraz zrobisz? To trochę głupia sytuacja.
Z powrotem usiadłem na krześle. Zaczęło ze mnie wychodzić zmęczenie.
— Nie wiem, Vic, ale nie za bardzo mam wyjście — westchnąłem. — Po prostu będę się trzymał od niej z daleka.
***
W nocy nie mogłem zasnąć, najprawdopodobniej od nadmiaru sprzecznych emocji.
Gdy skoro świt zadzwonił budzik, ledwo podniosłem się z łóżka. Oprócz bólu głowy doskwierał mi również stres, irytująco łaskocząc mnie w kark. W zamierzchłej przeszłości obiecałem sobie, że nie pozwolę, aby nerwy tak negatywnie na mnie oddziaływały. Już nigdy więcej.
No to wprost świetnie ci idzie… Gratulacje.
Zakląłem pod nosem i bez zbędnej analizy przebrałem się w strój do biegania, po czym wypadłem z mieszkania. Musiałem spuścić z siebie trochę pary. Wolałem nie wyładowywać się na swoich uczniach, i to już na pierwszej oficjalnej lekcji. Nie zasłużyli na to.
Pokonywałem ścieżkę wzdłuż Sekwany w Dzielnicy Łacińskiej, pomstując na siebie w myślach. Po jaką cholerę wziąłem tę robotę? Zarzekałem się, że nigdy nie skończę jako trener. Nie chodziło o to, że uważałem tę pracę za umniejszającą czy nieistotną, a wręcz przeciwnie — podziwiałem nauczycieli — tyle że od zawsze miałem na siebie inny plan. Szkoda, że nie wypalił.
Ojciec będzie miał prawdziwe używanie, gdy zrozumie, w co się wpakowałem.
Przyspieszyłem w mgnieniu oka, aby uciec jak najdalej od myśli o rodzinie. Relacje z ojcem miałem poprawne, ale nie zażyłe. Z matką nie rozmawiałem prawie w ogóle, poza sytuacjami bez wyjścia jak święta czy imprezy rodzinne. Problem polegał na tym, że chwilowo miałem mieć z nią do czynienia znacznie częściej, niżbym sobie tego życzył.
Gdy uświadomiłem sobie, jak głupie decyzje podejmowałem w ostatnich miesiącach, aż się zatrzymałem. Oparłem ręce na kolanach i rzuciłem pod swoim adresem wiązankę soczystych przekleństw.
Jestem w czarnej dupie.
***
Lekcje z pierwszakami okazały się bardzo owocne i mocno satysfakcjonujące, co przyjąłem z ogromną ulgą. Dzieciaki były zdeterminowane oraz chętne do nauki, mimo że zafundowałem im niemały szok, każąc im wykonywać ćwiczenia z poppingu3. Chciałem, aby nabrały dystansu do swoich ciał i nauczyły się bawić. Z doświadczenia wiedziałem, że dla tancerzy baletowych to był jeden z głównych problemów — nie potrafili działać spontanicznie. Tak usilnie tkwili w swoich sztywnych zasadach, jakby od tego zależało ich życie. Planowałem to zmienić, a przynajmniej pokazać, że można inaczej.
Szczerze mówiąc, obawiałem się, że będę brał nogi za pas już po tygodniu pracy, ale wcale się na to nie zanosiło. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później trafię na klasę Léi, a to nie napawało mnie optymizmem. Za cholerę nie wiedziałem, jak mam się przy niej zachowywać. Udawać, że się nie znamy, czy może poruszyć temat naszego przelotnego czerwcowego spotkania?
Po co to w ogóle roztrząsasz?
Jak na zawołanie — w dodatku szyderczej siły wyższej lub innego cholerstwa, a konkretnie wedle planu lekcji — na salę ćwiczeń zaczęły się schodzić uczennice.
Może będę miał szczęście i to nie jest klasa Léi…
Marzenia ściętej głowy. Oczywiście, że to była klasa Léi. Tyle dobrego, że właśnie się dowiedziałem, że chodzi do trzeciej klasy. Po chwili ją dostrzegłem — weszła jako ostatnia i tym razem też usilnie wpatrywała się w posadzkę. Ewidentnie nie chciała nawiązywać ze mną kontaktu wzrokowego.
Jest aż tak wycofana czy zwyczajnie się mnie boi?
Nabrałem powietrza do płuc i wziąłem się w garść. Nie będę się kulił przed nastolatką, choćby była, nie wiem jak urzekająca.
Niewiele myśląc, utorowałem sobie drogę pomiędzy dziewczętami i stanąłem na środku parkietu.
— Dzień dobry. Wiem, że część z was była na wczorajszym spotkaniu, ale dla tych, które mnie jeszcze nie znają, nazywam się Cédric Lambert i będę miał przyjemność prowadzić w tym roku lekcje z tańca nowoczesnego. — Uśmiechnąłem się. — Na początek ustawcie się, proszę, w okręgu — powiedziałem i poczekałem, aż wykonają polecenie, tyle że one zamarły. Zmarszczyłem brwi i skrzyżowałem ramiona na piersi. — Wszystko jest jasne czy…
— Po prostu zawsze ustawiamy się w rzędach. Z profesorem Raulem ćwiczyłyśmy modern jazz, więc tak jest łatwiej i bezpieczniej — przerwała mi blondynka zajmująca miejsce najbliżej ściany luster.
No tak, mogłem się spodziewać, że któraś już na wstępie będzie podważała mój pomysł na prowadzenie tych zajęć.
— Rozumiem, ale jak wspominałem na rozpoczęciu roku, chcę, abyście wyniosły z naszych lekcji coś nowego. Nie będziemy skupiać się jedynie na jazzie. Jesteście baletnicami, więc jazz macie w małym palcu, prawda? Spróbujemy czegoś innego, dobrze?
Popatrzyłem po ich ściągniętych twarzach. Niektóre wydawały się szczerze przerażone, inne sceptyczne. Musiałem je jakoś uspokoić, i to jak najszybciej. Nie potrzebowałem scen ani wybuchów histerii, a wedle słów moich kolegów z pokoju nauczycielskiego niektóre z uczennic wprost uwielbiały Raula, więc miałem wysoko postawioną poprzeczkę.
— Ale… To co niby będziemy robić? — wtrąciła kąśliwym tonem wysoka brunetka. — Chyba nie będzie pan nam kazał kręcić się na głowie jak w breakdansie?
— Jak się nazywasz? — spytałem.
— Béatrice.
Cóż, trafiła niemal w dziesiątkę. Może nie planowałem uczyć ich breakdance’a, ale hip-hopu owszem. Chwilowo wolałem jednak nie mówić tego na głos.