Słowo do Przyjaciela - Maria Robenek - ebook

Słowo do Przyjaciela ebook

Maria Robenek

5,0

Opis

Jeszuda, Judasz i Janosz. Uczestnik spisku przeciw Królowi, który przez zbieg okoliczności trafia na ucztę do pałacu władcy. Uczeń, który postanawia sprzedać swojego Mistrza, próbując udowodnić samemu sobie, że obrał właściwą drogę postępowania. Ojciec rodziny, który w ogarniętym kolejną pandemią świecie staje przed odpowiedzialnością za życie innych… Bohaterów trzech historii opowiedzianych przez autorkę zdecydowanie więcej dzieli niż łączy. Mimo to każdemu z nich przychodzi zmierzyć się z dokładnie tym samym, odwiecznym problemem wierności – sobie, innym, Bogu. 

W świecie, jaki rysuje przed nami Maria Robenek, nie ma łatwych rozstrzygnięć, a kategorie Dobra i Zła, Prawdy i Fałszu nigdy nie są tylko abstrakcją. Tę rzeczywistość, która jawi się nam w dość ciemnych barwach, rozświetla jednak Ktoś, kto nie wzbrania się nazywać nas swoimi przyjaciółmi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 76

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Maria Robenek

 

 

 

 

 

 

 

Słowo do przyjaciela

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tarnów 2022

 

© by Wydawnictwo BIBLOS, Tarnów 2022

 

 

ISBN 978-83-7793-826-3

 

 

 

 

 

 

Projekt okładki i stron działowych:

Mateusz Przeklasa

 

 

 

 

 

 

W książce wykorzystano cytaty pochodzące z Biblii Tysiąclecia(Poznań: Pallottinum, 2000), Państwa Bożego św. Augustyna (tłum. W. Kubicki, Kęty: Wydawnictwo Marek Derewiecki, 2015) oraz Noty Kongregacji Nauki Wiary na temat moralnej oceny stosowania niektórych szczepionek przeciw COVID-19 z 21 grudnia 2020 r. (tłum. ks. D. Ostrowski / Biuro ds. Komunikacji Zagranicznej KEP)

 

 

 

 

 

 

Druk:

Poligrafia Wydawnictwa BIBLOS

 

Wydawnictwo Diecezji Tarnowskiej

 

Plac Katedralny 6, 33-100 Tarnów

tel. 14-621-27-77

fax 14-622-40-40

e-mail: [email protected]

http://www.biblos.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Słudzy dobrze się spisali. Odświętnie przystrojona sala zapełniła się gośćmi po brzegi – choć słowo „goście” nie do końca oddaje charakter tego szczególnego zgromadzenia. Nie wszyscy są zachwyceni. Wielu miało całkiem inne plany, gdy słudzy Króla zgarnęli ich prosto z drogi do domu weselnego. Było oczywiste, że opór na nic by się nie zdał wobec stanowczości wykonawców królewskiego rozkazu. Wielu jednakże z obecnych na sali jest pod wrażeniem, bo nawet w najśmielszych snach nie wyśniliby, że dane będzie im skosztować dań z pańskiego stołu. Wśród nich są i tacy – można to bez trudu poznać po wychudłych ramionach i przygasłych oczach – którzy od dawna nie mieli niczego w ustach.

W każdym razie znalezienie się w tej sali z obficie zastawionymi stołami uczyniło z do niedawna obcych sobie ludzi, idących gościńcem, każdy w swoim celu, swoistą wspólnotę. I nie ma tu różnic – zgodnie z życzeniem Króla jednakowo ugoszczony ma być każdy: dobry i łotr, biedny i bogaty, ułomny i mocny. Nikt tu o nic nikogo nie pyta, wszak ma to być uczta na cześć królewskiego syna i wybranki jego serca. Odświętny nastrój wszystkim zaczął się już udzielać.

Choć jedno pytanie ciśnie się wszystkim na usta: gdzie są ci, którzy zostali wpierw zaproszeni, zgodnie z przyjętym obyczajem – z wyprzedzeniem i wszystkimi należnymi im jako przyjaciołom Króla względami?

Biesiadnicy zaczęli między sobą szeptać, że to jest właśnie ta uczta, na którą Król zaprosił wybranych poddanych, a ci go znieważyli, odmawiając przyjścia – a nie tylko to, bo byli i tacy, co pozabijali jego posłańców. Gniew Króla był straszny. Skończyło się to tak, że posłał wojsko, by wytracić zabójców i spalić miasto. Nie wiadomo, czy ktoś uszedł z życiem. Niewdzięcznicy popadli w dozgonną niełaskę. Słudzy, którzy dostali zadanie, by zapełnić salę do ostatniego miejsca innymi gośćmi, słyszeli, jak Król zapowiedział: „Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, a nie przyszli, nie skosztuje mojej uczty”.

I wszedł Król, by przypatrzeć się biesiadnikom. Jego uwagę przyciągnął człowiek odbiegający wyglądem od reszty zgromadzonych. Był nędznie ubrany, ale jego gładka, choć pochmurna twarz, zadbane dłonie i dobre maniery zdradzały kogoś znaczniejszego. Król podszedł i… Rzeczywiście! Miał przed sobą syna człowieka, którego jeszcze do niedawna zaliczał do swoich przyjaciół – powinien tu siedzieć ubrany odświętnie, wraz z rodziną i innymi, których zaszczycił swoim zaproszeniem. Pragnął z nimi dzielić swą radość, a pozostała gorycz, smak zdrady. Niestety, potwierdziły się wcześniejsze podejrzenia Króla, że przedstawiciele wybitnych rodów zmówili się przeciw niemu, aby przemocą położyć kres jego panowaniu. To nie był przypadek, że wszyscy oni jednomyślnie odrzucili zaproszenie, znieważając posłańców. Wszystko, czym się tłumaczyli, było jedynie pretekstem.

– Przyjacielu, jakże tu wszedłeś? A gdzie twój weselny strój? – zwrócił się Król do młodzieńca.

Jeszuda zadrżał. Paraliżujący strach ścisnął go za gardło, nie pozwalając mu wydobyć głosu. Jak tu wszedł? To jest ostatnie miejsce na ziemi, w którym chciałby się znaleźć! W jednej chwili stanęło mu przed oczami wszystko, co się wydarzyło. Udało mu się uciec z Chasor w ostatnim momencie, gdy wojska Króla już przekraczały bramy miasta. Rozkazał służącym, by opuścili go w koszu po murze po przeciwnej stronie zabudowań. Potem z daleka widział pożary wybuchające jeden po drugim – jego rodzinne miasto płonęło. W ukryciu przeczekał noc i jeszcze pół dnia, wypatrując jakiejś znajomej sylwetki – miał nadzieję, że ktoś z jego ludzi, może nawet ojciec lub któryś z braci, pojawi się na horyzoncie. Potem ruszył przed siebie. W drodze spotkał biedaka kusztykającego w stronę Hebronu i udało mu się go namówić, by zamienił się z nim ubraniem. Najgorszy interes, jaki Jeszuda zrobił w życiu – za same srebrne guziki mógłby kupić dorodnego rocznego baranka – ale życie było cenniejsze. Nie miał chwili do stracenia, bo królewscy jeźdźcy co rusz galopem przemierzali gościniec. Do najbliższych sąsiadów nie odważył się wstąpić, nie mając pewności, czy nie spotkał ich podobny los, jak jego rodzinę. Gdyby nie ci wścibscy posłańcy! Króla już od dawna nie uznawał nikt, kogo Jeszuda znał, i tylko kwestią czasu było, aż zbiorą dostateczne siły, by zdjąć go z tronu. Król chyba coś podejrzewał, bo zdarzało się, że posyłał swoich ludzi na zwiady w okolice Chasor. Tego fatalnego dnia słudzy zjawili się stanowczo nie w porę – zaskoczyli ojca, gdy otwierał drzwi do arsenału… Dopiero potem przy ciele jednego z nich znaleziono pergamin z zaproszeniem… Ten nudny starzec chyba wciąż chciał być kochany przez swoich poddanych.

Teraz stoi nad Jeszudą i jego surowe, a zarazem pełne smutku spojrzenie zdaje się przenikać rozgorączkowane myśli młodzieńca. „Powiedział «przyjacielu»? Przecież on już wie, że nie jestem jego przyjacielem!” – pomyślał Jeszuda. To jedno słowo uzmysłowiło mu całą grozę sytuacji. Przed jego oczami znów pojawił się pergamin, który trzymał w zakrwawionych dłoniach: „Ja, Król i Władca Judy, w dniu zaślubin mego umiłowanego syna… pragnąc dzielić radość z moimi wiernymi… mam zaszczyt zaprosić…”. Miał tu dziś siedzieć z ojcem, matką i braćmi wśród innych wybranych, znakomitych gości, weselić serce wybornym winem i kosztować najlepszych potraw. Wino co prawda jest to i potrawy są te, i dzień jest ten, ale on tu siedzi w cuchnących łachmanach, a otacza go zbieranina obcych mu ludzi. Czy to jakiś zły sen?!

Tak, ta sala weselna jest ostatnim miejscem na ziemi, w którym Jeszuda chciałby się znaleźć, odkąd rozpoczął swój żywot zbiega! Lecz właśnie w chwili, gdy zatrzymał się na rozstaju dróg, by rozważyć, którędy pójść dalej, nie wiadomo skąd pojawili się słudzy Króla i nakazali iść ze sobą.

Król żądał, by sprowadzić co rychlej wszystkich, których napotkają, nie wyłączając żebraków, ułomnych, niewidomych, chromych. O sprzeciwie nie było mowy. Prowadzony przez zbrojnego, Jeszuda przez chwilę nawet pomyślał, że to dobrze: w tym przebraniu nikt go nie rozpozna, a po dwóch dniach głód coraz mocniej dawał mu się we znaki.

Sala się zapełniła. Drzwi zamknięto.

Teraz znów się otwarły i Jeszuda zobaczył przed sobą nieprzeniknioną ciemność. Usłyszał jeszcze:

– Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bezwładne ciało Judasza stoczyło się po stromym stoku, rozcinane krawędziami wystających skał. W górze sterczała ułamana gałąź terebintu, który okazał się zbyt słaby, by udźwignąć ciężar Iskarioty. Zapadał zmierzch i cieniste dno doliny Ge-Hinnom powoli zaczynały zasnuwać obłoki zimnej mgły. Chłód tego miejsca wydawał się tym bardziej przejmujący, że ze wzniesienia otwierał się widok na miasto, które o tej porze rozbłyskało już tysiącem świateł ogłaszających nadejście święta Paschy. Niemal na wprost, na tle murów, wprawne oko mogło jeszcze rozpoznać sylwetki trzech krzyży – ciała już zdjęto, rozeszli się ostatni świadkowie misterium śmierci.

***

Widział wszystko z daleka. Tam umierał Mesjasz. Wtedy Judasz Iskariota już wiedział, że Jezus nie zejdzie z krzyża – tak samo jak nie bronił się przed stronniczym sądem i jak nie przeszkodził mu, by on, jeden z dwunastu wybranych uczniów, wypełnił swoją misję zdrajcy. Cała kalkulacja Judasza upadła.

W ostatnim czasie, kiedy atmosfera wokół Nauczyciela zaczęła się niebezpiecznie zagęszczać i napaści, nie tylko słowne, ze strony arcykapłanów i uczonych w Piśmie nasilały się, Judasz był już pewien, że konfrontacja ze Świątynią jest nieunikniona, a słowa Jezusa o śmierci i o prześladowaniu tych, którzy za Nim poszli, nie są przesadzone. O nie, nie zamierzał dać się zabić! Nawet jeśli to, w co się zaangażował, miałoby się okazać dziełem Bożym, a Jezus – posłanym ludowi wybawcą. „Nawet jeśli…” – Judasz wolał myśleć w tych kategoriach, bo czy w końcu na tym świecie jest coś pewnego? Nauczył się podchodzić do spraw z rozwagą i pewną dozą nieufności, a przede wszystkim nie dawał się ponieść uczuciom, jak to mógł obserwować u innych apostołów; z jakiegoś powodu różnił się od nich i, prawdę mówiąc, nawet trochę się dziwił, że Jezus dołączył go do najściślejszego grona swoich uczniów.

Na początku było miło. Judasz chętnie zgodził się na propozycję Mistrza, by zajął się zaopatrywaniem całej grupy we wszystko, co niezbędne. Przyjął to jako wyróżnienie, bo przecież Jezus mógł powierzyć pieczę nad trzosem Mateuszowi, który jako były celnik miał dobre pojęcie o wartości pieniądza. W tym czasie z uwagą słuchał nauk Jezusa i podziwiał przenikliwość Jego umysłu oraz nowość ujęcia znanych, zdawałoby się, tematów. Jezus zwykł był przy tym mówić o sobie jako o Synu Bożym, co zastanawiało Judasza i kazało zachowywać pewną rezerwę. Jezus zdecydowanie przewyższał pod każdym względem uczonych w Piśmie, których Judasz miał okazję słuchać, i mógłby stanąć obok największych proroków Izraela, ale żeby od razu „Syn Boży”?

Po jakimś czasie Judasz zorientował się, że sprawy zmierzają w niepożądanym kierunku. Radykalizm wypowiedzi Jezusa zaczął go coraz bardziej niepokoić. I nie tylko to, że głosił prymat miłości i zwracał się do ludzi żyjących na marginesie społeczności, ale wchodził w konfrontację z faryzeuszami i arcykapłanami, wykazując im w ostrych słowach sprzeczność między tym, co czynią, a czego nauczają. Decydujący w poczuciu Judasza był moment, gdy Jezus stwierdził, że nie są potomstwem Abrahama, lecz mają diabła za ojca. Taka zniewaga nie mogła być odpuszczona!