Skrzydła motyla - Teresa Smurzyńska - ebook + książka

Skrzydła motyla ebook

Smurzyńska Teresa

3,3

Opis

Poruszająca powieść o miłości, odwiecznej ucieczce przed samotnością i poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi

Leszek traktuje Marię jak delikatnego motyla, którego stale musi chronić. Ona natomiast doskonale się w tej roli odnajduje i chce, by tak było już zawsze. Ale czy istnieje zawsze? Widmo śmierci, które nieoczekiwanie wkrada się do ich życia, sprawia, że oboje będą musieli zweryfikować swoje dotychczasowe pragnienia. Dla Marii będzie to początek najtrudniejszej podróży – w głąb własnej duszy. A gdy będzie przekonana, że znalazła odpowiedź na nurtujące ją pytania, pojawią się kolejne, które ponownie odbiorą jej spokój ducha… W tej poruszającej opowieści o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi nic nie jest oczywiste, a pozornie banalna codzienność pełna jest nieoczywistych emocji i głębokich refleksji.

Leszek nie lubił zmian. Zawijał życie wokół starej osi. Kiedy już się nawinęło na szpulkę, nie wystawał nawet koniuszek nici i mógł udawać, że początku ani końca w ogóle nie ma, tylko mocno nawinięty środek.
Szpulka Marii wciąż rozwijała się, spadała z kłębka, zaczynała ją zwijać kilka razy od nowa, jeszcze raz i jeszcze. Za każdym razem wyglądała trochę inaczej, co nie znaczy, że lepiej. Chciała, żeby bezpieczniej i mniej samotnie, ale samotność wracała do niej jak natrętny sen. Gdziekolwiek odwinęła się nitka, wyzierała spod niej pustka.


Teresa Smurzyńska
Urodziła się w 1957 roku, mieszka w Krakowie. W wieku 30 lat debiutowała poematem poświęconym Bronisławie Wajs-Papuszy w „Życiu Literackim”. Była członkiem Klubu Młodych Poetów przy ZLP, który prowadził Jerzy Harasymowicz. Współpracowała również z Domem Kultury „Pod Baranami”, który wydał jej arkusz poetycki Czytam twoje życie z ręki. Opublikowała także dwa tomy poezji: Pierwszy Grzech, promowany przez Urszulę Kozioł, a także Ciepło Utracone. Jej utwory ukazywały się m.in. w miesięczniku „Odra”, czy „Literatura”. Fragmenty powieści Skrzydła Motyla znalazły się w „Odrze” w 2009 roku. Z powodów osobistych dopiero teraz mogła ukończyć rozpoczętą powieść, która traktuje o rzeczach ostatecznych: miłości i śmierci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 175

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (4 oceny)
0
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monika877

Z braku laku…

Na mnie ta książka podziałała usypiająco. Nic się w niej nie dzieje, nie ma żadnej akcji. Jeśli ktoś nie może zasnąć to polecam powyższa książkę. Mega nudna.
01

Popularność




Dziękuję moim przyjaciołom, którzy wspierali mnie w trakcie pracy, zwłaszcza Markowi Bernasiowi i Krysi Pytel. Bez ich pomocy ta książka prawdopodobnie nigdy nie zostałaby ukończona.

Teresa Smurzyńska

Buty

Leszek miał tylko jedne buty. Właściwie trudno o butach powiedzieć jedne, bo buty są dwa. Leszek miał zawsze tylko dwa stare buty. W szafie Marii było wiele par butów. Lubiła mieć buty na każdą okazję – takie, które pasują do sukienki i do spódnicy, ale najbardziej buty do spodni. Leszek uważał, że buty powinno się nosić dopóty, dopóki się nie rozlecą. Kiedy kupowała mu nowe w prezencie, pod pretekstem imienin czy innych okazji, o których i tak nie pamiętał, prezentem były bardziej dla niej. Maria uwielbiała kupować mu nowe buty, ale on kładł je na półkę albo na szafę, by tam poczekały, aż się dostatecznie zestarzeją, pokryją patyną kurzu, pajęczyną zapomnienia, dojrzeją jak ser.

Kiedyś kupili razem trampki. To „razem” miało wielkie znaczenie, bo jemu się spodobały, tak samo jak jej. Były smoliście czarne z zielonymi sznurówkami i pasowały jak ulał.

– Buty na całe życie – zażartował Leszek.

Lubił grać w piłkę, a do tego potrzebne są trampki, więc one były mu bardzo potrzebne, ale miały jedną wadę: wadę nowości. Powędrowały na szafę, a Leszek biegał po boisku w starych, zużytych tenisówkach, do których dziurami wpadały kamienie.

– Załóż je choć raz – prosiła Maria, ale Leszek uważał, że jeszcze nie przyszła pora.

Kiedy Maria przywiozła dla niego modne traperki z dalekiego Londynu, nie zwrócił na nie uwagi, lecz aby nie robić nikomu przykrości, obiecał je włożyć na działkę, bo jak twierdził, tam najlepiej się sprawdzą. Stąpał więc po błocie w traperkach made in England, a wszystkim rozpowiadał, że sprawdzają się bardzo dobrze, nie przemakają nawet w najgłębszych kałużach. Z drugiej strony była to dla butów nobilitacja, bo działka stawała się dla Leszka szczególnie ważna.

Ziemia jak kobieta

Kiedy ją oglądali pierwszy raz, nie spodobała mu się. Była zaniedbana jak stara kobieta, ale potem rzuciła na niego urok. Była, rzeczywiście, jak kobieta – wymagała opieki i Leszek starał się o nią jak o swoją kobietę: czesał trawę, wyplątywał chwasty z jej włosów, zmieniał jej wizerunek, odmładzał ją. A ona była coraz piękniejsza i – co różniło ją od kobiety – coraz młodsza.

Kupno działki to był pomysł Marii na osiedlenie się Leszka, na jego zakorzenienie się i oderwanie od pracy. Działka miała być ich wspólną duszą. Mimo że to ona pierwsza dała się oczarować jej wdziękom, i że była to miłość od pierwszego wejrzenia, dla Leszka okazała się sprawą daleko bardziej poważną: zadawnionym prawem własności, przynależności i posiadania, czymś, co było w nim, a o czym zdawał się wcześniej nie wiedzieć. Na działce czuł się wolny, własna ziemia dała mu szczęście bezwarunkowe. Był prawie jak Bóg – stworzyciel. Zapamiętale kopał, prawie gryzł ziemię, a gdy mu się opierała, wbijał się w nią całą swą męską siłą. Musiała mu się oddawać, a potem rodziła mu plony: słodkie maliny, aronie i dzikie róże. Wieczorem Leszek palił w piecu porąbane przez siebie polana, zapalał papierosa i cały dom napełniał się dymem, a Maria wdychała w myślach zapach kwiatów w ogrodzie. Papierosy były dla Leszka symbolem męskości. Uważał, że prawdziwy mężczyzna pali zawsze fajkę, cygaro lub papierosa.

Po całym dniu na ogół byli tak zmęczeni, że nie mieli siły już na nic. Maria chciałaby zostać na noc w domu na działce, ale Leszka ciągnęło do siebie. Miał swój pokój w internacie, który był jego „służbowym mieszkaniem” i miejscem pracy zarazem.

Opuszczając działkę, już planowali następne prace. Wracali do miasta jako inni ludzie – bardziej szczęśliwi wieśniacy, niż zagubieni mieszkańcy miasta.

Leszek nigdy przedtem nie miał domu i – mimo że dobiegał pięćdziesiątki – wcale go nie pragnął. Miał za to wiele kobiet. Do żadnej się nie przywiązał, w ogóle nie odczuwał potrzeb stadnych. Był jak zwierzę, które poluje i mieszka samotnie. Kobiety go uwielbiały za jego chłopięcy wdzięk, męską niezależność i dziewczęcą wrażliwość. On również je wielbił, ich ciała zaspokajały wszystkie jego zmysły: wzrok, dotyk, węch. Były częścią Natury, którą chciał zgłębić, rozkoszować się nią bez granic, stworzyć nowy wymiar rozkoszy, niezależny od jej podmiotowości – osobny.

Teraz liczyła się dla niego tylko Maria, ale choć stale powtarzał, że to Bóg mu ją zesłał, ona nie do końca wierzyła w jego przemianę. Potrzebowała czegoś, co by go zapewniło dozgonnie: domu. Bała się, że ją opuści i zostanie sama – mała dziewczynka zagubiona w wielkim, kamiennym lesie.

Strachy

W dzieciństwie karmiono Marię bajkami o strzygach i zmorach. Babcia opowiadała o nich w letnie wieczory, kiedy mała Maria nie mogła zasnąć, a księżyc równie podstępnie zaglądał przez szybę wiejskiego domku. Wyobrażała sobie, że wszystkie te upiory dobrze wiedzą o jej strachu i w nocy drapieżnie wyruszają na łowy.

Strach się nie skończył wraz z minioną młodością, nadal gdy nikogo nie było w domu, chowała głowę pod kołdrę lub włączała światło. Dopiero o świcie układała się do krótkiego snu.

Leszek nie bał się samotności, gdyż była jego siostrą. Ludzie nie byli mu potrzebni, mógł ich nigdy nie spotkać, mógł mieszkać na świecie sam. Miał dzieci, ale przy całej swojej dobroci nie poświęcał im życia ani zbyt wiele czasu. Musiało im wystarczyć, że nosił je w sercu.

Dziecka Marii w sercu nie nosił, bo go nie urodziła. Chciała, ale nie była pewna Leszka, który bał się spraw nieodwracalnych, obawiał się też stałych związków. Może także nie chciała go z nikim dzielić. Nie była to jednak ostateczna decyzja. Jej decyzjami można było grać w kości, nie wiedziała, co to nieodwracalność, ale co Leszek postanowił, było niezłomne jak udeptana ziemia.

A jednak los można było odwrócić: pozamieniać miejscami słowa, postawić nowy płot i posadzić drzewa. Nawet wtedy nie było to nieodwracalne. Można jeszcze wszystkiego się pozbyć, rzucić monetą i zacząć od nowa. Była gotowa do drogi. Gdzie ty, Kajus, tam ja, Kaja – myślała. Leszek nie lubił zmian, zawijał życie wokół starej osi. Kiedy już się nawinęło na szpulkę, nie wystawał nawet koniuszek nici i mógł udawać, że początku ani końca w ogóle nie ma, tylko mocno nawinięty środek. Szpulka Marii wciąż rozwijała się, spadała z kłębka, zaczynała ją zwijać kilka razy od nowa, jeszcze raz i jeszcze. Za każdym razem wyglądała trochę inaczej, co nie znaczy, że lepiej. Chciała, żeby bezpieczniej i mniej samotnie, ale samotność wracała do niej jak natrętny sen. Gdziekolwiek odwinęła się nitka, wyzierała spod niej pustka.

Oswajanie samotności

Leszek był przewodnikiem po samotności, uczył jak się z nią pojednać. Maria powoli wnikała w jej mroczne zakamarki, ślepe labirynty zaczynały odsłaniać prześwit, mgliste światełko pojawiało się w dali, gdzieś tam na końcu było wyjście. Czuła zapach samotności we śnie – pachniała deszczem i skoszoną trawą, a to dawało nadzieję.

Leszek lubił kosić trawę, celebrował koszenie i uczynił z tego święto. Kosiarka – ciężka spalinowa kosa, miotełka do omiatania trawy i żółta żyłka – święte uczestniczki rytuału wędrowały z nim samochodem. Paliwo, którym miał je rozpalić, stało niepozornie chłodne w kącie komórki. Siedząc na ławce przed domem, napełniał zbiornik cieczą, wymieniał żyłkę, a potem wkładał starą, przepoconą koszulę, która leżała obok pojemnika z benzyną i puszek z farbą, była miejscami podarta i przybrudzona rdzą. W strzępiącej się koszuli i ze spalinową kosą Leszek – jak Terminator – siał zniszczenie wśród traw, ścinał pióropusze chwastów. Maria prosiła tylko o łaskę dla stokrotek, których obrodziło całe mnóstwo, ale Leszek Terminatorem był tylko z pozoru, więc ostrożnie omijał kwitnące wyspy, a ona strzygła je nożyczkami, każdą stokrotkę z osobna, by potem wstawić je wszystkie do wazonu.

Nie znali umiaru w pracy. Leszek tak się w niej zatracał, że przechodził na drugą stronę, w wieczne święto kwiatów, gdzie wiosną kwitły i zawiązywały pąki o wiele szybciej, trawa nie znała wytchnienia we wzroście, a drzewa strzelały w górę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Drzewa, które zwykle sadzili „pod sznurek”, wcześniej były starannie hodowane w szkółce. Leszek zawsze wybierał jak największe: dorodne świerki i rozłożyste sosny. Maria zwykle protestowała – czy jest coś lepszego niż patrzeć jak rosną? Wychowane od dziecka stawały się częścią ich życia, dzieliły z nimi kłopoty, martwiły się i marniały, ale potrafiły też pocieszać. Brzozy na piaszczystym wzgórku były w tym najlepsze. Sieroty znalezione w rowie przynosiły wiosną seledynową radość. Wczoraj jeszcze maluchy, ledwie odrosłe od ziemi, dziś panny, z których każda o głowę wyższa od Marii, ale za to bardziej wiotka i miękka jak mgła. Były ich dumą. Stara jabłoń, zazdrosna i zrzędliwa, starała się, jak mogła, żeby je przewyższyć. Nie rosnąc już w górę, dawała szeroki cień, była jak rozłożysta lipa dla poety – siadali pod nią wszyscy. Utrapieniem były jej dzieci, kwaśne, gnijące jabłka, do których ściągały chmary os, a szerszenie – jak małe helikoptery – buczały nad głową. Maria i Leszek wynosili kosze pełne spadłych jabłek na kompost. Tam do woli mogły ucztować owady. Mieli z nimi wiele kłopotów, nie poddawały się żadnej dyscyplinie. Małe i przewrotne „towarzystwo” pojawiało się tam, gdzie go nie chciano. Tylko Leszek był obrońcą tych stworzeń. Złośliwe mrówki przenosił cierpliwie w inne miejsce, chronił czerwone skorki.

Kiedyś, kosząc przyległy zagajnik, uszkodził gniazdo szerszeni i stoczył z nimi bitwę na śmierć i życie. Mając do obrony jedynie dzielną kosiarkę, dał się haniebnie podejść od tyłu. Pogryzionemu udzieliły pomocy panie z sąsiedztwa i skończyło się na spuchniętym pośladku. Szerszenie odbudowały gniazdo w innym miejscu i od czasu do czasu hałaśliwie oznajmiały o swoim istnieniu. Szczególnie upodobały sobie dojrzewające za domem winogrona, które wspinały się po drewnianej żerdzi, zawieszonej nad drogą. Leszek pozbierał je, wszedł wysoko po drabinie i tam jeszcze raz stanął oko w oko ze starym wrogiem. Później opowiadał jak przebiegło to spotkanie na najwyższym szczeblu, jak nie dał się sprowokować i ze spokojem patrzył w żółte oczy stwora, i jak honorowo postąpił nieprzyjaciel, wycofując się na upatrzone z góry nadpsute grono.

Wiele razy toczyli boje z owadzimi współlokatorami. Turkuć podjadek wzbudzał szczególny respekt. Swym wyglądem przypominał miniaturową ciężarówkę zaopatrzoną z przodu w straszliwe kleszcze. Zastanawiali się, ile tymi kleszczami zniszczył ich małych roślinek. Byli przeczuleni na punkcie roślin. Nie dopuszczali do nich chwastów ani ślimaków, ale na turkucia nie mieli sposobu. Rył ziemię jak koparka i podjadał zielone maleństwa. Zdarzało mu się nawet zapędzić do środka domu, do nisko położonej sieni. Było tam ciemno i wilgotno, a on widocznie to lubił. Wtedy jednak kończyła się im cierpliwość – za zjedzone Jasie i Małgosie wrzucali go do pieca. Nie było to zbyt humanitarne, ale uważali, że złą czarownicę musi w końcu spotkać zasłużona kara.

Mieli również i milszych sąsiadów: w nocy odwiedzały ich jeże, a na początku lata robaczki świętojańskie zapalały srebrne światełka. Wieczorem iskry ogniska mieszały się z ich blaskiem.

Początek

Maria i Leszek pracowali w tej samej szkole. Na początku nie zwracała na niego uwagi. Był, ale nie zajmował jej myśli. Mijali się obojętnie na korytarzu. Widziała, jak na konferencji siedzi sam w ostatnim rzędzie i rozwiązuje krzyżówki. Chociaż miejsce dyrekcji było z przodu i zawsze na takie okazje dla przemawiających przygotowywano na scenie stół przykryty zielonym suknem, on siadał z tyłu. Widocznie nie lubił przemówień. Gdy go wywoływano, szedł przez aulę charakterystycznym krokiem skradającej się pumy. Nigdy nie mówił długo, potem wracał, tak samo skradając się, na swoje miejsce.

Dziwny – myślała. Wysoki i smagły, typ sportowca – nie gustowała w takich. Wolała jasnowłosych intelektualistów.

Kiedyś jechał rowerem w krótkich spodenkach, ona szła chodnikiem z autobusu do pracy od stóp do głów w czerni. Czarny to był jej ulubiony kolor, Leszek natomiast wyglądał jak kolorowy ptak. Zrobiła na nim chyba okropne wrażenie. Kiedy powiedział „dzień dobry”, skinęła głową – nic więcej. Żadna myśl nie przemknęła jej po głowie, żadne przeczucie. Dane im było poznać się bliżej na studniówce, na którą dostali zaproszenia od tej samej klasy. Posadzono ich przy jednym stole obok siebie. Rozmowa z początku się rwała, nie wiedzieli, jak zacząć. Potem trochę tańczyli.

– Maria? Czy można mówić do ciebie Mario?

Nienawidziła swojego imienia. Kto nosi dziś takie imię? „Matka Boska Częstochowska” – wołali za nią w szkole. Uważała, że imię w jakiś sposób definiuje człowieka: mądra Zofia, Teresa poświęcająca się chorym. Sądziła, że najlepsze imię dla dziewczynki to romantyczna Ania – jak Ania z Zielonego Wzgórza. Rodzice nie zostawili jej żadnego wyboru, nie nadali drugiego imienia: Anna Maria, brzmiałoby dużo lepiej.

– Maria? Nie, raczej niekoniecznie – odpowiedziała. – Mów do mnie jakoś inaczej.

Zapytał, czy odwieźć ją do domu. Zdziwiona, zgodziła się. Nie znała wtedy jeszcze jego troski o innych.

Po kilku tygodniach zaprosił ją na obiad do szkolnej stołówki, gdzie jako kierownik internatu i stały bywalec miał specjalne względy. Panie pracujące w kuchni myliły krok na jego na widok, rumieniły się jak młode panny, podsuwały mu najlepsze kąski. On z zażenowaniem udawał, że tego nie widzi, ale pochlebiało to jego próżności, nawet się tym pysznił.

Maria odwzajemniła zaproszenie – kolacją u siebie. Przyszedł, lecz nie na długo. Rozglądał się po mieszkaniu, zauważył książki na półce, tomik poezji i kwiaty na stole. Przeprosił, że nic nie przyniósł.

– Nie szkodzi – powiedziała, myśląc o kwiatach, które jej kiedyś przyniesie.

Spotykali się teraz wszędzie: w pracy, w jego służbowym pokoju, u niej. Dostrzegła to, co się kobietom tak w nim podobało: chłopięcą naiwność, bijącą od niego siłę, która nie uwodziła, ale dawała się uwieść.

Kto kogo uwiódł – trudno teraz powiedzieć. Stali się jak dwoje narkomanów uzależnionych od siebie. Szukali się w tłumie, na korytarzach, schodach. Maria biegła po pracy do jego służbowego pokoju, otwierał jej drzwi, jedli wspólnie obiad, rozmawiali o głupstwach, o ptakach, o drzewach. Niechętnie się rozstawali, ale każde miało swoje życie. Czekali jutra i najbliższej soboty, kiedy mogli się widzieć dłużej i nacieszyć sobą.

Nałogi i słabostki silnego mężczyzny

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Buty
Ziemia jak kobieta
Strachy
Oswajanie samotności
Początek
Nałogi i słabostki silnego mężczyzny
Wiejskie siedlisko
Marzenia Leszka
Niepotrzebny wynalazek
Zabawki dużych chłopców
Leśni ludzie, leśne szlaki
Sierpniowe bukiety
Troglodyta
Opowieści gminne
Kraina Wielkich Łowów
Plotki o starych znajomych
Nad jeziorem z radiową Trójką
Jednooki korsarz
Czytanie na głosy
Bardzo dobry kierowca
Gniazdo z widokiem na góry
Nocny motyl
Rajd samochodów terenowych
Gra w berka
Pierwsze imię – Bosman
Albion – cyrkowy kuglarz
Jarmarczne skarby
Tajemnice nie do końca wyjawione
Marzenia Marii
Zakazane miłości
Wygasły krater
Ułuda życia
Ptaki i nieloty
Rapsodia szalonego kompozytora
Specjalność: wolny duch
Światełka na śniegu
Resztkami sił
Skrzydła motyla
Skrócony kurs prawa jazdy
Na zawsze
Czarna godzina
Rozmowy nie o tym
Przyjazdy – odjazdy
Lustrzane odbicia
Zdrowie ponad wszystko
Nowe trampki
Spowiedź
Ostatnia wyprawa

Skrzydła motyla

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-546-0

© Teresa Smurzyńska i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Barbara Górnicka-Naszkiewicz

Korekta: Małgorzata Szymańska

Okładka: Patrycja Dajos

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek