42,99 zł
Uwodzicielski thriller o pożądaniu, chciwości i śmiertelnych kłamstwach
Zawsze byłam tą drugą bliźniaczką. Mniej pewną siebie, mniej kochaną, mniej... idealną.
Moja siostra Summer miała wszystko: urodę, pieniądze, szczęście i miłość Adama. I jeszcze coś, czego pragnęłam najbardziej: prawo do fortuny, która mogła zmienić mój los.
Nie planowałam tego, co wydarzyło się podczas rejsu jachtem z Tajlandii... To przyszło samo – jak fala, której nie da się zatrzymać. Wystarczyło jedno kłamstwo.
Miałam wybór: utonąć razem z Summer albo wziąć to, co zostało.
Wzięłam wszystko.
I wszystko przegrałam.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 365
Data ważności licencji: 4/6/2030
Tytuł oryginalny: The Girl in the Mirror Copyright © Rose Carlyle, 2020
First published by Allen & Unwin, Australia, in the English language, 2020
© Copyright for the translation by Dominika Chylińska © Copyright for this edition by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak sp. z o.o., 2025
Projekt okładki: Roman
Fotografie na okładce: © Chris Osmond, Viennoisery Design / Unsplash
Przekład: Dominika Chylińska
Redaktorki nabywające: Dominika Kraśnienko, Dorota Gruszka
Redaktorka prowadząca: Justyna Skalska
Opieka redakcyjna: Katarzyna Mach
Adiustacja: Małgorzata Biernacka
Korekta: Justyna Jagódka, Marta Tyczyńska-Lewicka
ISBN 978-83-8427-030-1
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie pierwsze, Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
Przez pierwsze dwanaście dni naszego życia byłyśmy jedną osobą. Inteligencja naszego ojca i uroda naszej matki splotły się w jednym błogosławionym zarodku, jedynym spadkobiercy fortuny Carmichaelów.
Trzynastego dnia się rozdzieliłyśmy. Niemal w ostatniej chwili. Jeden dzień dłużej i podział byłby niecałkowity. Summer i ja pozostałybyśmy bliźniaczkami syjamskimi, zapewne połączonymi wspólnymi organami, i albo byłybyśmy przykute do siebie na resztę życia, albo rozdzielono by nas chirurgicznie, co mogłoby skończyć się naszym okaleczeniem.
Prawdę mówiąc, nasze rozdzielenie nie było idealne. Może i wyglądamy identycznie, nawet bardziej niż większość bliźniąt, ale jesteśmy bliźniaczkami lustrzanymi, swoimi lustrzanymi odbiciami. Drobne asymetrie w twarzy mojej siostry – jej pełniejszy prawy policzek, jej wyżej osadzona prawa kość policzkowa – powtarzają się w mojej twarzy po lewej stronie. Ludzie nie zauważają tych różnic, ale gdy patrzę w lustro, nie widzę siebie. Widzę Summer.
Kiedy miałyśmy sześć lat, tata wziął długi urlop w pracy w firmie Carmichael Brothers i całą rodziną pożeglowaliśmy na północ, wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii i do południowej Azji. Wakefield to ostatnie bezpieczne dla morskich kąpieli miejsce, za nim zaczyna się królestwo krokodyli, więc Summer, ja i nasz brat Ben spędzaliśmy podczas tego rejsu wiele czasu na wspólnych zabawach na jachcie.
Uwielbiałam Batszebę. Była zbudowanym na zamówienie slupem. Jej gładki, lśniący, aluminiowy kadłub wyposażono w elementy z najlepszych gatunków drewna – pokłady z drzewa tekowego, dębową stolarkę – ale najbardziej podobało mi się genialne, podwójne lustro w łazience. Wykonawca zamontował dwa lustra w narożniku pod kątem prostym, pasujące do siebie tak precyzyjnie, że łączenie było niemal niewidoczne. Kiedy patrzyłam prosto w każde z luster, jak zwykle widziałam Summer. Gdy jednak wpatrywałam się w narożnik, poza tę łączącą je linię, widziałam obraz nieodwrócony. Widziałam prawdziwą siebie.
– Jak dorosnę, będę miała w domu takie lustro – oznajmiłam Summer, spoglądając w lustro na poważną dziewczynkę o jasnych włosach, poruszającą ustami w rytm mojego głosu.
Summer położyła rączkę na mojej piersi.
– Ależ Iris, myślałam, że lubisz udawać, że jesteś tą właściwą, tą odwrotną stroną – powiedziała.
– Lustra nie zmieniają tego, co jest w środku. – Odepchnęłam jej rękę. – Poza tym moje serce jest po właściwej stronie.
Stanowiłyśmy najbardziej skrajny przypadek lustrzanego odbicia kiedykolwiek znany lekarzom. I nie o różnice w twarzach chodziło, niemal niezauważalne bez suwmiarki. Prześwietlili mój brzuch, gdy byłam niemowlęciem, i okazało się, że wątroba, trzustka, śledziona – wszystkie moje organy – znajdują się po niewłaściwej stronie ciała. Właśnie dzięki temu lekarze się dowiedzieli, że tak późno się rozdzieliłyśmy. Kiedy leżę bez ruchu i przyglądam się mojej nagiej klatce piersiowej, widzę, że to jej prawa strona podnosi się i opada w takt rytmicznego kołatania na dowód, że moje serce znalazło się po niewłaściwej stronie.
Tymczasem w ciele Summer wszystko znajdowało się tam, gdzie należy. Summer była doskonała.
Część I
1
Budzę się w łóżku mojej siostry bliźniaczki. Moja twarz wciśnięta jest między puchate poduszki w białych bawełnianych poszewkach. Czuję się, jakbym znów była dzieckiem i jakbyśmy, jak wtedy, zamieniły się z Summer miejscami, a jednak wszystko się zmieniło. Jesteśmy teraz dorosłe, a łóżko należy także do Adama.
Odwracam się i uważnie oglądam małżeńską sypialnię. Wszystko jest za duże i luksusowe: kolory kremowe i jasne, a dywan w odcieniu dojrzałej brzoskwini. Czuję, że leżąc tu, robię coś zakazanego, mimo że Summer i Adam są teraz tysiące kilometrów stąd, już nawet nie w Australii. Ktoś zapewne zmienił pościel po ich wyjeździe, ale czuję zapach Summer. Pachnie niewinnie: płynem do opalania, jabłkami, plażą.
Ten pokój oddycha Summer, więc ze zdziwieniem przypominam sobie, że to nie ona wybrała meble. Adam był już właścicielem tego domu, kiedy ożenił się z Summer, wkrótce po śmierci swej pierwszej żony, Helen. Pokój wygląda niemal tak samo jak w dniu ślubu Summer. To właśnie w stylu mojej siostry – wpasować się w życie pozostawione przez inną kobietę. Jest do bólu niewymagająca.
Olbrzymie małżeńskie łoże wsunięte jest w wykusz z oknem wychodzącym na nieprzyzwoicie piękną zatokę Wakefield. Podnoszę się z trudem – łóżko jest za miękkie – i opieram na mahoniowym wezgłowiu, zanurzając twarz w świetle wschodzącego słońca. Turkusowy odcień Morza Koralowego miesza się ze złocistymi odpryskami odbitych promieni słonecznych. Chciałabym być teraz w wodzie, pływać w tych kolorach. Jest kilka rzeczy, które muszę z siebie zmyć.
Usadowiona na krawędzi klifu widzę stąd, z jednej strony, na północ od miasta, rzekę Wakefield, przecinającą ląd jak rana. Summer zawsze kochała tę rzekę, chociaż – jako miejsce lęgu słonowodnych krokodyli – nie nadaje się do pływania. Lubi na nią patrzeć z bezpiecznej odległości mostu, który zbudował nasz tata – był to jego pierwszy projekt konstrukcyjny.
W przeciwnym kierunku nieskazitelna plaża rozpościera się z północy na południe, dzika i otwarta na oceaniczne fale. Dom, w którym się wychowałyśmy, stoi pośrodku zatoki. Pseudowiktoriański, z nutką stylu bizantyjskiego, przyćmiewa pozostałe posiadłości na nabrzeżu. Tam właśnie mieszkaliśmy do śmierci taty.
Moja matka Annabeth zapewne śpi jeszcze w pokoju gościnnym, mogę więc spokojnie skorzystać z okazji i obejrzeć łupy Summer. Gdybym to ja opiekowała się domem, nie gniotłabym się w pokoju gościnnym, ale Annabeth upaja się swoją skromnością. Próbowała nie dopuścić, żebym tu spała, kiedy przyjechałam wczoraj późnym wieczorem, ale ja nie umiałam się oprzeć.
Wygramoliwszy się z fałdów pościeli, pocieram nagie stopy o gruby dywan. Marzec to nadal środek lata w Wakefield – i kiedy kręcę się po pokoju, ciepłe powietrze pieści moje nagie ciało. Wczoraj o tej porze byłam w górach Nowej Zelandii, gdzie zima już mroziła poranne powietrze.
Jedną ścianę garderoby zajmują sukienki Summer, tęcza jedwabiu i koronek. Dziwię się, że szuflady wciąż pełne są bielizny, chociaż planowali z Adamem roczną podróż za granicę. Bielizna jest w stylu Summer, upstrzona różyczkami, skromna, odpowiedniejsza dla dziewczynki niż dla dwudziestotrzyletniej mężatki. Mnóstwo tego; na pewno nie zauważyłaby, gdyby połowa znikła. Podejrzewam, że nie była w stanie zmieścić wszystkich ubrań na jachcie.
Jacht. Batszeba. Oto sedno sprawy. Dlatego właśnie czuję się tak, jakbyśmy się zamieniły miejscami. Ponieważ Summer jest na Batszebie. I Batszeba nie jest moja, nigdy nie była moja, nigdy nie będzie moja, chociaż mam poczucie, że powinna być. Czuję się, jakby to Summer spała w moim łóżku, na moim jachcie.
Summer nigdy nie lubiła Batszeby, a teraz to jej dom. Kupili z Adamem jacht, wykupili go uczciwie z majątku po tacie i teraz jest ich własnością, podobnie jak dom, w którym właśnie jestem.
A co ja posiadam? Kurczące się konto w banku, obrączkę ślubną, której już nie chcę, trochę mebli pozostawionych w Nowej Zelandii. Fortepian, na którym pewnie nigdy już nie zagram. I tak był tani. Summer i Adam mają lepszy.
Wybieram stanik i majtki do kompletu, tak niewinne, że niemal ocierające się o porno. Żółta kraciasta bawełna trąci szkołą z internatem: kije do hokeja i zimne łazienki. Stanik w rozmiarze dwa D, a ja noszę D, ale chyba będzie pasował. Wkładam majtki. Chcę zobaczyć, jak wygląda w nich Summer.
Kiedy zapinam stanik, w odległej części domu dzwoni telefon. Obudzi Annabeth. Podejrzewam, że będę musiała stawić jej czoło i tłumaczyć się, dlaczego tu jestem. Wieczorem udawałam zbyt zmęczoną.
Ledwie mam czas, żeby się zastanowić, a już Annabeth wpada do pokoju.
– Tu jest – mówi matka do słuchawki, drepcząc przez środek sypialni w niegustownej koszuli nocnej.
Jej jasne włosy są mocno kręcone, przeplecione pasemkami siwizny. Matka jest w wieku, w którym kobieta potrzebuje makijażu i różnych upiększających środków do włosów, aby przywrócić urodę, z którą się niegdyś budziła; a teraz nie wygląda najlepiej.
– Nie, nie, już nie spała. Śliczny stanik w kratkę, Iris. Summer ma taki sam.
Patrzy na mnie zaspanymi, niebieskimi, krótkowzrocznymi oczami. Wymachuje słuchawką przed moją twarzą, jakbym nie była w stanie jej zobaczyć, dopóki nie podetknie mi jej pod sam nos.
Chwytam telefon i wypraszam Annabeth z pokoju.
– Zamknij za sobą drzwi – wołam.
Kto dzwoni? Kto może wiedzieć, że wróciłam do Australii, a tym bardziej do domu mojej siostry?
– Halo? – pytam niepewnie, jakbym została przyłapana gdzieś, gdzie nie powinno mnie być.
– Iris! Bogu dzięki, że tam jesteś. – To Summer. Jej głos łamie urywane łkanie. – Musisz mi pomóc. Mamy kłopoty. Jesteś jedyną osobą, która może pomóc.
Nie bardzo mogę się skupić, ponieważ zastanawiam się, czy uwaga Annabeth o staniku mnie zdradziła. Summer miewa zadziwiająco silne poczucie własności w kwestii ubrań. Ale najwyraźniej nie słyszała. Mówi coś o Adamie, o tym, jak bardzo mnie potrzebuje, jak Adam mnie potrzebuje. Adam chce, żeby powiedziała, że to jego pomysł i że modli się, żebym się zgodziła.
Gapię się na wieszak z białymi koszulami Adama. Każda przechowuje kształt Adama, jakby cały rząd niewidzialnych Adamów był w nie właśnie ubrany, tutaj, ze mną, w tej garderobie. Koszule są bardzo szerokie w obwodzie klatki piersiowej, z bardzo długimi rękawami. Przyciskam jedną do twarzy. Pachnie goździkami. Widzę Adama w tej nieskazitelnej bieli, kontrastującej z jego ciemną karnacją.
– Biedny maluszek, jego siusiaczek jest spuchnięty i czerwony, i coś z niego kapie. To okropne. Napletek jest taki napięty. I płacze cały czas.
Co ona mówi? Słucham zszokowana. Jesteśmy bliźniaczkami, ale nie ma między nami takiej zażyłości. Nigdy nie słyszałam, żeby Summer opisywała czyjś penis, a tym bardziej własnego męża. Co do licha jest z nim nie tak?
– A najgorzej, jak ma erekcję. To nie do zniesienia. Niemowlęta też miewają erekcję, wiesz przecież. To nie ma nic wspólnego z seksem.
Niemowlęta?
– Czekaj – mówię – mówisz o Tarquinie?
– A o kim miałabym mówić?
Cisza.
Tarquin. Kolejna rzecz, którą Summer odziedziczyła po Helen, wraz z domem Helen i mężem Helen. Dziecko.
Summer jest teraz matką Tarquina. Adam i Summer uznali, że Tarquin zasługuje na normalną rodzinę, więc Tarquin nazywa Summer „mamusią”. A przynajmniej będzie ją tak nazywał, jeśli kiedyś nauczy się mówić.
– Summer, wiem, że mali chłopcy mają erekcję – mówię – mamy młodszego brata, pamiętasz? Widziałam to już.
Summer zawsze uważa, że nie mam pojęcia o dzieciach, tłumaczy mi, że muszą być codziennie kąpane i regularnie kłaść się spać, i tym podobne fascynujące rzeczy, jakbym była idiotką. Ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, to myśleć o siusiaku Tarquina. Zwłaszcza jeśli coś z niego cieknie.
– Uwierz mi, nigdy czegoś takiego nie widziałaś – mówi Summer. – To się robi groźne. Infekcja może się rozprzestrzenić. Lekarze mówią, że może stracić penisa. On może umrzeć. – Ostatniemu słowu towarzyszy łkanie. – Musi mieć operację. Obrzezanie. Nie można go przetransportować do domu. Operację ma dzisiaj, w Phuket. Jesteśmy w międzynarodowym szpitalu.
Summer mówi szybko, drżącym głosem. Balansuje między histerycznym krzykiem a potokiem łez. Zasadniczo to Summer jest tą pewną siebie, czarującą bliźniaczką, a ja tą nerwową i nieokrzesaną. Ale kiedy przychodzi co do czego i sytuacja staje się krytyczna, to ja nie tracę głowy.
Wchodzę w rolę. Odwieszam koszulę Adama, wygładzam ją. Nikt nie zgadnie, że ktoś jej dotykał.
– Międzynarodowy szpital brzmi dobrze – mówię.
– Tak. Są tu dla nas tacy mili.
– To dobrze. I dobrze, że do mnie zadzwoniłaś. – Powtarzam „dobrze” jak mantrę, uspokajając Summer. – Oczywiście pomogę. Czyli jeszcze nie mówiłaś Annabeth?
– Nie mogłam… – Głos Summer znowu drży.
– Ja jej powiem. Może polecieć dzisiaj do Phuket. Bez problemu zajmę się domem przez kilka dni.
Nie ma odpowiedzi.
– Tak długo, jak to będzie konieczne – dodaję wspaniałomyślnie.
– Nie, nie, Iris, potrzebujemy ciebie, nie mamy.
Huczy mi w głowie. Summer mnie potrzebuje. Adam mnie potrzebuje. Ale dlaczego? Nie nadaję się do dzieci. Tarquin ma już dwoje rodziców. W każdym razie jedynych, których zna. Po co ja im jestem potrzebna?
Wyobrażam sobie siebie w Tajlandii, snującą się po pełnej wspaniałych jachtów Królewskiej Marinie w Phuket, pijącą koktajle. Mocne, nie takie bezalkoholowe, jakie tata kupował nam, kiedy byłyśmy dziećmi. Z pewnością nie wszyscy milionerzy z jachtów szukają tajskich dziewcząt. Niektórzy muszą woleć blondynki.
Ale o czym ja myślę? Tarquin jest chory. Wygląda na to, że jego penis gnije i odpada. Nie będzie czasu na picie i flirtowanie. Na pewno.
– Jesteśmy w poważnych tarapatach, Iris, i nie możemy o tym powiedzieć byle komu. Tylko ludziom, którym bezwarunkowo ufamy.
Summer przerywa.
– Ależ oczywiście, możecie mi powiedzieć – mówię.
– Jasne – odpowiada Summer. – Mówię po prostu, że musisz zachować to w tajemnicy. Rzecz w tym, że nasze pozwolenie na pobyt dla Batszeby wygasło. Już ją wyrejestrowaliśmy w Tajlandii. Byliśmy gotowi do wyjazdu, ale plaże są tu takie piękne. Uznaliśmy, że możemy spędzić jeszcze parę tygodni na kotwicy w jakimś spokojnym miejscu i nikt się nie dowie. Nie mogliśmy przypuszczać, że Tarquin się rozchoruje. Fatalny zbieg okoliczności. Jeśli celnicy odkryją, że Batszeba wciąż tu jest, skonfiskują ją. Tutejsi ludzi są cudowni, ale straszna tu korupcja.
Summer mówi to takim tonem, jakby korupcja była jakąś przypadłością, jak malaria, na którą biedni Tajowie cierpią bez swojej winy. Ale za bardzo chcę usłyszeć ciąg dalszy, żeby się z nią spierać.
– Więc co chcecie, żebym zrobiła?
– Och, Twinnie, nie wiem, jak mam cię prosić o tak wielką przysługę. Adam jest dobrym żeglarzem, ale prawie nigdy nie był poza zasięgiem lądu. Wiesz, jak trudno bywa na otwartym morzu. Na Seszele jest daleko, przynajmniej dwa tygodnie, a wkrótce kończy się sezon. W kwietniu zaczną się tajfuny. Tak czy owak do kwietnia nie możemy czekać. Musimy teraz wyprowadzić Batszebę z Tajlandii. A ty zawsze byłaś taką dobrą żeglarką, Iris. Naturalnie zapłacimy za twoje bilety lotnicze. A Adam mówi, że możesz wybrać sobie taką wachtę, jaką zechcesz.
Summer wciąż mówi, a ja wracam do jej sypialni i podchodzę do okna w wykuszu. Daleko w dole migocze woda, kotłując się wokół pobielałych od słońca skał. Trudno mi uwierzyć słowom Summer. Brzmią zbyt dobrze, żeby były prawdziwe. Przenikam przez szkło i lecę nad oceanem, zmieniającym barwę na wesoły odcień seledynu.
Teraz w tle odzywa się Adam. Cały czas słuchał?
– Powiedz jej, że ja wezmę wszystkie nocne wachty – mówi tym swoim głębokim głosem, zabarwionym nutką seszelskiej intonacji. Jego głos staje się trochę cichszy.
Trzymam słuchawkę blisko ucha i zamykam oczy, wytężając słuch.
– Możesz wierzyć lub nie, ale Iris lubi żeglować nocą – mówi Summer. Kiedy zwraca się do Adama, jej głos staje się żartobliwy, spokojny, płynny. Nic dziwnego, że z trudem wytrzymuję w tym samym pokoju z moją siostrą i jej mężem.
Wygląda jednak na to, że nie musiałabym spędzać zbyt dużo czasu z obojgiem. Plan jest chyba taki, że Summer zostanie z Tarquinem i jego ropiejącymi genitaliami w Phuket, a ja zostawię moją nieudaną pracę, nieudane małżeństwo i nieudane życie i popłynę przez Ocean Indyjski jachtem, który kocham od dzieciństwa. I kto będzie ze mną? Mój szwagier, bogaty, charyzmatyczny Adam Romain.
Wyobrażam sobie rejs na Seszele, krainę marzeń z kokosowymi palmami i cudownymi plażami. Nie jestem jednak zwykłą turystką, ponieważ mój mąż stamtąd pochodzi, więc jest to w pewnym sensie powrót do domu.
Cóż, w żadnym wypadku nie mąż. Szwagier. Ale jednak.
– Pewnie, że chcę pomóc – mówię – ale czeka mnie mnóstwo rozmów w sprawie pracy. – To nieprawda; nawet jeszcze nie zaczęłam szukać. Próbuję wymyślić, jak wytłumaczyć przyszłym pracodawcom, dlaczego odeszłam z mojej ostatniej pracy. – I mam mnóstwo rachunków.
Głos Summer jest teraz cichszy.
– Wszystko zapłacimy – mówi. – Samolot, długi, które musisz spłacić, cokolwiek potrzebujesz. Przepraszam, Iris. Wiem, że rozstanie z Noahem było dla ciebie trudne. Wiem, że to nie w porządku, że cię proszę. Gdybym nie była w takim rozpaczliwym położeniu… Gdybyśmy nie byli w takim rozpaczliwym położeniu…
Summer nieczęsto bywa w potrzebie. Przez całe nasze życie była zadowolona z tego, co ma, zadowolona ze swego losu. Każdy byłby na jej miejscu. Ale nie jestem w stanie dłużej tego przeciągać. Wygląda na naprawdę nieszczęśliwą i w każdej chwili mogłaby wpaść na pomysł, żeby poprosić kogoś innego.
– Zrobię to – mówię. – Zrobię to dla ciebie, Twinnie.
Summer piszczy do słuchawki.
* * *
W ciągu kilku minut wszystko jest zaplanowane. Adam na smartfonie znalazł bezpośredni lot. Wylatuję z Wakefield dziś rano. Mam godzinę, żeby się spakować i powiedzieć o wszystkim naszej mamie, zanim wyruszę na lotnisko. Będę w Phuket wieczorem. Będę na Batszebie.
Adam podchodzi do telefonu.
– Jaka jest twoja data urodzenia? Och, głupek ze mnie, przecież wiem. Jakie jest twoje drugie imię? Takie jak Summer?
– Nie mam drugiego imienia.
– Naprawdę, tylko Iris? OK, to proste. Krótkie i słodkie. Poczekaj sekundę, kocha… Iris, strona potwierdza rezerwację.
Czyżby o mało nie powiedział do mnie: kochanie? Sama myśl o tym robi na mnie głębokie wrażenie. Czuję ją w całym ciele. Rumienię się ze wstydu; naprawdę powinnam zdjąć bieliznę Summer.
Adam właśnie się żegna. W tle Summer wypytuje o szczepienia Tarquina, ale Adam nie zna odpowiedzi na jej pytania. Zawsze jest taki oderwany od rzeczywistości, że zastanawiam się, jakim cudem może prowadzić biuro podróży. Summer musi zajmować się całą codzienną biurokracją. Oddaje jej telefon, a ona prosi mnie o przesłanie mailem ewidencji szczepień Tarquina. Potem się rozłącza.
Bez trudu znajduję rejestry szczepień. Summer położyła je wszystkie na półce w szafie. Zadziwia mnie jej nadzwyczajny zmysł organizacyjny. Całe jej życie leży tu poukładane i zapisane; jest nawet teczka z napisem „Ulubione potrawy Adama”. Kiedy ją wyciągam, wypada podręcznik seksu. Tysiącletnia Kamasutra. Jest mocno zniszczony.
Mogłabym tu buszować cały dzień, ale muszę się zbierać. Muszę się ubrać, coś zjeść, powiedzieć Annabeth o całym planie. Matka ledwie zdołała się otrząsnąć po moim nagłym pojawieniu się, a teraz znowu znikam. Będzie wariować z powodu Tarquina. Traktuje dzieciaka jak rodzonego wnuka.
Najpierw biegnę do łazienki, by raz jeden rzucić okiem na Summer w jej grzecznej bieliźnie w kratkę. I wtedy to zauważam. Jedyną rzecz, którą Summer zmieniła w tym domu.
Dwie tafle szkła musiały kosztować masę forsy i zapewne nie było łatwo je tu wtaszczyć. Są chyba większe niż drzwi. Zamontowano je z wielką starannością. Kąt jest dokładny, łączenie niemal niewidoczne. Nawet lepsze niż na jachcie.
Nie obeszłoby mnie to, nie dręczyłoby mnie tak do głębi, gdyby Summer rzeczywiście chciała mieć podwójne lustro. Jesteśmy bliźniaczkami; nie mogę jej winić, że pragnie tych samych rzeczy co ja. Ale Summer nigdy nie obchodziło, kogo widzi w lustrze. Nigdy jej nie interesowała kwestia „lustrzanych bliźniąt”. Wiem, że zamontowała to lustro tylko dlatego, że dobrze wygląda. Pasuje w tym miejscu idealnie, a przy otwartych drzwiach łazienki odbija wykusz z oknem i ocean za nim.
Summer dostaje pierwsza nawet te rzeczy, na których wcale jej nie zależy.
Patrzę z ukosa w podwójne lustro. Dziewczyna w lustrze patrzy na mnie. Ma na sobie żółtą bieliznę Summer, ale to nie jest Summer. Jej lewy policzek jest pełniejszy, lewa kość policzkowa wyżej osadzona.
Dziewczyna w lustrze to ja.
2
Przez pewien czas Summer była jedynaczką. Annabeth miała beztroskie, artystyczne usposobienie i odmówiła poddania się badaniu USG w ciąży, mimo że tata koniecznie chciał znać płeć dziecka. Nie miała też dużego brzucha. Nie było więc żadnej przesłanki, by sądzić, że urodzi bliźnięta.
I urodziła się dziewczynka. Moja ładna, młoda mama trzymała w ramionach różowiutkiego, jasnowłosego noworodka i nadała mu imię, które przeznaczała dla niego przez całe życie: Summer Rose.
A potem zorientowali się, że nadchodzę ja. Tata bez wątpienia poczuł ponowny przypływ utraconych nadziei – drugą szansę na syna. Annabeth miała nadzieję, że nie będziemy identycznymi bliźniaczkami.
Oboje byli rozczarowani. Ojciec, zawsze logiczny, zaproponował, by dać nam na imię Summer i Rose. Ale Annabeth nie mogła odebrać mojej siostrze imienia, którym już ją pobłogosławiła.
Parę godzin później ktoś przyniósł mamie bukiet irysów i musiało być w tych sterczących ostro, bezwonnych kwiatach coś intrygującego, ponieważ tak właśnie rodzice nazwali mnie.
Annabeth zawsze opowiadała tę historię, jakby to było coś szczególnego, ale ja nie mogłam wyzbyć się uczucia, że rozejrzała się po szpitalnym pokoju i nazwała mnie imieniem pierwszej rzeczy, która rzuciła jej się w oczy. Ponieważ nadal chciała, żeby Summer była Summer Rose.
Na lotnisku, w strefie krótkiego parkowania, gramolę się niezgrabnie z czarnego sedana wuja Coltona. Wyskakuje, żeby pomóc mi z walizką, ale powstrzymuję go ruchem ręki. Wujek Colton podwiózł mnie na lotnisko, ponieważ wzrok Annabeth ostatnio bardzo osłabł. Nie pozwoliłabym jej ze mną jechać. Po telefonie Summer udało mi się tak minąć z prawdą, iż jest teraz przekonana, że zjawiłam się w Australii, żeby pomóc przy Batszebie. Tak czy inaczej, zdążyła mi i tak zadać zbyt wiele pytań o Noaha.
Towarzystwo wuja Coltona jest o wiele mniej skomplikowane, chociaż w miarę jak się starzeje, jego podobieństwo do taty staje się niemal upiorne. Kiedy zeszłam na dół z właśnie ponownie spakowaną walizką, Colton stał obok mamy w wielkim białym salonie, gdzie wszystko było skąpane w słońcu padającym przez świetliki zamontowane przez Adama. Oboje patrzyli na wiszące na ścianie olbrzymie, przeskalowane zdjęcia Tarquina noworodka. Na fotografii Tarquin jest bardzo chudy i cherlawy, z rurkami tlenowymi w nosie, a trzyma go nie jego umierająca mama, ale młoda pielęgniarka z oddziału neonatologii.
– To wszystko oczywiście należało do Helen, meble i fortepian? – zapytał wujek Colton swoim nosowym, jęczącym głosem.
Helen była zawodową pianistką, a jej fortepian koncertowy marki Steinway nadal zajmuje honorowe miejsce w salonie Summer i Adama. Czarny i ciężki, nie pasuje do wystroju pokoju, w którym wszystko inne jest jasne.
– Pewnie nikt na nim nie gra? – dodał wujek.
– Może mają nadzieję, że Tarquin będzie się uczył – westchnęła Annabeth. – To śmieszne, że Summer ma taki piękny fortepian, a tymczasem to Iris umie grać.
Śmieszne nie jest chyba słowem, którego bym użyła. Korciło mnie, żeby podnieść wieko i przebiec palcami po nieskazitelnych klawiszach, pozwolić słodkiej, ciepłej muzyce wypełnić tę przewiewną przestrzeń, ale robiło się późno.
Gdy tak stali razem, mój wujek i moja mama, wyglądali identycznie, jasnowłosi i ładnie się starzejący, a mnie uderzyła paskudna myśl, że Annabeth mogłaby czuć pociąg do tego niesamowitego drugiego wcielenia swego męża. A potem pomyślałam, że zapewne nie widzi wystarczająco dobrze, żeby docenić to podobieństwo. Cierpi na zwyrodnienie plamki żółtej, więc wszystko w jej świecie ma niską rozdzielczość.
Wuj Colton jest relaksująco nudny. W drodze na lotnisko mruczał coś o pięknych dziewczynach, które wychowuje Francine, i o tym, jak Virginia radzi sobie w szkole średniej, ale słuchałam go tylko jednym uchem. Z tego, co mówi, można by wnioskować, że Francine jest jego żoną, a nie wdową po bracie. Jedną z trzech wdów, które pozostawił mój ojciec.
W hali odlotów zabawiam się wyszukiwaniem bliźniąt. Dostrzegam kilka par. Kiedy wyrastają z fazy identycznego ubierania się, na ogół ludzie ich nie zauważają, nawet tych identycznych. Większość bliźniąt nie jest identyczna, jak Summer i ja, więc zmiana fryzury i ubrań wystarczy, by nie zwracać niczyjej uwagi.
Ja zawsze spostrzegam bliźnięta. Udaje mi się nawet rozpoznać bliźnięta dwujajowe, ponieważ to nie wygląd je zdradza.
Brat i siostra, młode nastolatki, przechodzący obok mają takie same smętne oczy. Po kilku sekundach znikają, ale ja wiem. Ona jest o głowę wyższa, pełna wdzięku i kobieca, on natomiast nadal chudy, o włosach jasnych jak piasek. Większość ludzi uzna, że ona jest rok lub dwa lata starsza, ale chłopaka to nie obchodzi. Śmieją się z tego oboje i niecierpliwie wyczekują dnia, kiedy on ją przerośnie. Odgaduję takie rzeczy.
Sposób, w jaki szepczą, idąc razem, uśmiechają się, pochylają ku sobie głowy, to pierwsza wskazówka. Ale zdradza ich fakt, że on niesie jej walizkę, nie tylko swoją. Który nastolatek nosi walizkę siostry? Tylko bliźniak.
A dalej, naprzeciw mnie, sadowi się rodzina. Mama, tata i dwie dziewczynki o wspólnej twarzy. Z Chin kontynentalnych. Nie mam wielkiej wprawy w identyfikowaniu pochodzenia etnicznego, ale zawsze można rozpoznać chińskie bliźnięta, ponieważ ich rodzice mają na ustach tryumfalny uśmiech ludzi, którzy przechytrzyli politykę jednego dziecka. I uśmiech ten zapewne nie schodzi z ich ust przez całe życie. Według mnie są stuknięci. Planuję trzymać się polityki jednego dziecka, odkąd skończyłam czternaście lat. Planowałabym zapewne politykę bezdzietności, gdyby nie pewne komplikacje. Gdyby nie testament mojego ojca.
Chińskie bliźniaczki nie chcą już ubierać się tak samo; ich ubrania są prowokująco różne. Jedna ma na sobie sukienkę, druga – dżinsy. Jedna ma krótkie włosy, chociaż do niej nie pasują. Poświęciła się dla wspólnego dobra.
Mimo że różnią się wyglądem, nie wiedzą, jak przestać zachowywać się jak bliźniaczki. Mama grzebie w pudełku na lunch i podaje im dwa jajka na twardo – Summer robi to samo, zawsze karmi Tarquina, najwyraźniej w obawie, że mógłby pewnego dnia doświadczyć głodowych skurczy. Bliźniaczki sięgają po jajka identycznym ruchem. Jedna obiera je, wyłuskuje z nich żółtka i podaje siostrze, zatrzymując białka. Dopiero wtedy jedzą, jakby odpowiadały na niewidzialny sygnał. Każda wkłada do ust najpierw zawartość lewej ręki, a potem prawej. Żują w zgodnym rytmie.
Znałam już kiedyś oczywiście takie bliźniaki. Chloe i Zoe, moje koleżanki ze szkoły prawniczej w Melbourne, były takimi właśnie bliźniaczkami. Dzieliły się ubraniami, przyjaciółmi, sekretami. Nie mogły wprost uwierzyć, że zostawiłam moją bliźniaczkę w innym mieście – Summer została w Wakefield i poszła do szkoły pielęgniarskiej. Skazanie się na cztery lata rozłąki z moją bliźniaczką było zarazem najlepszą i najgorszą decyzją w moim życiu. Uciekłam od nieustannych porównań ze strony innych ludzi, ale po wyjeździe z Wakefield to ja sama zaczęłam się porównywać – tym razem z wersją Summer z mediów społecznościowych, jeszcze bardziej olśniewającą niż ta dziewczyna z realu.
Aby pojąć rodzaj relacji między Chloe i Zoe, wystarczyło wiedzieć, że informowały się SMS-ami, ilekroć któraś z nich dostawała okres. Ja wolałam nie wiedzieć, kiedy Summer ma okres. Sposób, w jaki nosi białe albo pastelowe majtki codziennie przez cały miesiąc, jak dziewczyna z reklamy tamponów, przyprawia mnie o mdłości. A myśl o okresie Summer zawsze przypomina mi o konkursie piękności.
Czy były czasy, gdy Summer i ja przypominałyśmy Chloe i Zoe albo te wsuwające jajka bliźniaczki? Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Summer byłaby tą bliźniaczką, która obiera jajka dla siostry i pozwala jej zjeść oba żółtka. Wszyscy zawsze wiedzieli, że jest kochana. Była miła dla zagubionych i słabych. Choć byłyśmy przecież identyczne, Summer była jakby piękniejsza. Miała wewnętrzne piękno.
Jeśli był kiedyś taki czas, ojciec zniszczył go swym ostatnim wyczynem. Od jego śmierci Summer i ja nie jesteśmy jak inne bliźniaczki. Tata nauczył mnie, że nie wystarczy dla dwóch. Jest tylko jedno życie, którym musimy się podzielić.
* * *
Ridgeford Carmichael, zwany Ridge’em, choć nigdy nie miałam odwagi nazywać go po imieniu, tak jak zwracam się do Annabeth, był typowym Australijczykiem, wszystko zawdzięczającym sobie i swojej pracy, dumnym ze wszystkich rzeczy, których wstydzą się ludzie w innych krajach: przodków skazańców, braku wykształcenia, trzech żon, każdej kolejnej młodszej, jaśniejszej i bardziej płodnej niż poprzednia.
Nigdy nie rozumiałam, skąd tata miał pieniądze. Zawsze zajmował się handlem nieruchomościami, zdobywając przychylność polityków i jadając z nimi obiadki, odbywał też liczne zagraniczne podróże. Był mocno zbudowany, o surowych, spalonych słońcem rysach. Był znacznie starszy od Annabeth, ale nie rzucało się to w oczy; był hałaśliwy i pełen życia aż do śmierci.
Tata nie miał żadnej rodziny prócz Coltona. Dzieciństwo upłynęło mu w rodzinach zastępczych i państwowym domu dziecka. O swoim pochodzeniu wiedział jedynie tyle, że jakiś przodek został zesłany za kradzież kufla piwa w angielskim pubie.
Być może dlatego tata był taki rodzinny. Gdy skończył dwadzieścia dwa lata, objął opiekę prawną nad Coltonem, wówczas dwunastolatkiem, i posłał go do najlepszej szkoły z internatem w Wakefield. Colton został jego protegowanym i partnerem w interesach.
Tata odkładał decyzję o posiadaniu dzieci, dopóki nie zarobił swoich milionów, a wtedy jego pierwsza żona Margaret była już za stara. Rozwiódł się z Margaret i nie powtórzył więcej swego błędu: Summer i ja zostałyśmy poczęte podczas miesiąca miodowego. Kiedy Annabeth powiedziała dość po urodzeniu naszego młodszego brata, tata uciekł z Francine, która dopiero co skończyła katolicką szkołę. A ja nadal nie rozumiałam jego obsesyjnej chęci zaludniania świata.
Takie są fakty z jego życia, jednakże nie oddają one tego, jaki tata był naprawdę. Może powinnam opisać go tylko tak: nie lubił miłych ludzi. Odkryłam to, kiedy ostatni raz widziałam go żywego.
* * *
Nasza rodzina zgromadziła się przy obiedzie w dużym domu przy Beach Parade z początkiem grudnia, krótko po czternastych urodzinach moich i Summer. Annabeth opowiadała historię o spotkaniu z żebrakiem. Kilka godzin wcześniej zabrała mnie i Summer do Billabong, żeby wybrać nowe stroje plażowe na Boże Narodzenie; mnóstwo pięknie zapakowanych w sklepie pudeł leżało teraz pod choinką. Po drodze do centrum handlowego Annabeth życzyła jakiemuś żebrakowi wesołych świąt i dała mu dwudziestodolarówkę. On, cuchnący jak kosz na śmieci, wziął banknot z jej ręki i pomaszerował prosto do sklepu z alkoholami.
– Na moich oczach! – krzyknęła Annabeth, rzucając sowitą porcję cannelloni z indykiem na talerz taty.
Przechylił talerz, żeby sprawdzić, czy wielka srebrna łyżka nie uszkodziła porcelany.
– Więc byłaś przed sklepem z alkoholem, kiedy dałaś temu przygłupowi pieniądze? – zapytał tata.
– Próbuję nauczyć dzieci, że trzeba być miłym dla ludzi, Ridge – powiedziała Annabeth.
– Co miłe, to głupie – stwierdził tata. Odwrócił się do mnie i mrugnął porozumiewawczo.
Ucieszyłam się. Summer była tą piękną w rodzinie – już wtedy o tym wiedziałam – a Ben był jedynym chłopcem, dziedzicem. Ale to ja byłam tą, z którą tata podzielił się swoim szczególnym żartem.
Uważnie spojrzałam na mamę, brata, siostrę. Annabeth dała pieniądze żebrakowi pod sklepem z alkoholem. Ben, dziesięcioletni i mały na swój wiek, był tak delikatny, że tata poddał się i postanowił nigdy nie uczyć go strzelać, nawet do blaszanej puszki. A Summer, cóż, Summer to Summer.
Ale ja byłam Iris, nieoczekiwaną bliźniaczką, nadprogramową bliźniaczką, i tym mrugnięciem tata wyznaczył mi nową pozycję w naszej rodzinie. Nie miła. Nie głupia.
Dlatego właśnie sądziłam, że dostanę przynajmniej jakąś cząstkę rodzinnych pieniędzy – nie żebym spodziewała się, że tata wkrótce umrze. Przeciętny ojciec mógł nie dostrzegać we mnie zbyt wiele, w porównaniu z moją anielską siostrą, ale tata zawsze wydawał się doceniać moją skłonność do cynizmu. Trzeba mieć w sobie sporo cwaniactwa, żeby nie dać się wykiwać przy podziale rodzinnej fortuny.
Annabeth i tata byli już wtedy rozwiedzeni, co zapewne częściowo tłumaczy jego obiadowe enuncjacje na temat jej władz umysłowych. Pewnie to dziwne, że nadal przychodził na obiad, cztery lata po rozstaniu z mamą, ale wciąż był właścicielem domu przy Beach Parade. Później, kiedy poszłam na studia prawnicze, zastanawiałam się, jakim cudem udało mu się zatrzymać posiadłość mimo dwóch rozwodów. Może Annabeth była aż nazbyt porządna. Lub może sędziowie bali się Ridge’a Carmichaela, właściciela połowy Wakefield. Cokolwiek to było, kiedy umarł, zostawił swoje trzy żony i siedmioro dzieci w niezbyt komfortowej sytuacji. Chodzi o lwią część jego majątku – i tu zaczyna się najciekawsze.
Przez pierwsze kilka lat po rozwodzie mieszkaliśmy w domu przy plaży. Tata przeniósł się do luksusowego apartamentu w centrum Wakefield ze swoją dziewczyną, Francine. Córeczka Francine, Virginia, miała dwa lata. Sądziliśmy, że jest jej dzieckiem z poprzedniego związku.
Miałyśmy wówczas z Summer po czternaście lat. Francine urodziła jeszcze troje dzieci: Vicky, Valerie i Verę Carmichael. Podobnie jak Francine wszystkie dzieci były zbyt jasnowłose, żeby nazwać je blondynkami – ich włosy były białe. Kiedy tata ożenił się z Francine, zmienili nazwisko Virginii na Carmichael. Nadal nie dociekałam, kim mógł być jej ojciec, ale mama musiała mieć jakieś podejrzenia.
Annabeth nie powiedziała jednak nigdy złego słowa o swoim byłym mężu. Zachowywała się, jakby spotkało ją szczęście, że mogła być jego żoną, chociaż była bardzo ładną kobietą, a przy tym niezwykle łagodną i dobrą żoną. Tylko w jeden sposób można było domyślić się, że coś ją zdenerwowało – zawsze wtedy rzucała się w wir prac domowych z większą niż zwykle energią, trzaskając odkurzaczem o meble, grzmocąc w poduszki, żeby znalazły się na swoim miejscu.
Narodziny czwartej córki Francine zakłóciły równowagę sił. Teraz było ich więcej niż nas, a Francine zaczynała przebąkiwać o zamianie domów. Okazało się, że Ridge był właścicielem obu posiadłości. Nikt nie ma ochoty mieszkać w apartamencie z czwórką dzieci, nawet w wielopoziomowym penthousie z ogrodem na dachu i basenem. Nie wiem jednak, czy Francine udałoby się wygrać, gdyby tata nie umarł.
Po obiedzie tego wieczoru, kiedy pocałowałam tatę na dobranoc, błagałam go, żeby mnie ze sobą zabrał. Od rozwodu każdego lata tata zabierał mnie, Summer i Bena do Tajlandii, ale w tym roku zabrał Francine i ich dzieci.
– Mogę pomóc w żeglowaniu, tato – powiedziałam. – Mogę nawet pomóc przy dzieciach.
Tata się roześmiał.
– Zostań tu i pomóż mamie – powiedział. – Nie pozwól, żeby wydała wszystkie moje pieniądze.
* * *
Dwa tygodnie później tata dostał zawału na pomoście przy plaży w południowym Phuket i zmarł na miejscu. Francine powiedziała, że musieli przewieźć jego ciało na ląd tuk-tukiem, ponieważ stary pomost nie wytrzymałby ciężaru ambulansu.
Francine z dziećmi wróciła do Australii dwa dni później. Mieszkający na statkach żeglarze z Phuket, zbieranina hipisów, stare wilki morskie i marzyciele z całego świata, skrzyknęli się, żeby pomóc młodej wdowie. Zorganizowali przewóz ciała taty, nakarmili i uspokoili dzieci i odprowadzili Batszebę do Królewskiej Mariny w Phuket, odholowując ją do suchego doku, gdzie stała sucha i umieszczona wysoko na podporach przez następne dziewięć lat, ponieważ nikt w rodzinie nie wiedział, co z nią zrobić. Pamiętałam tych ludzi z naszych żeglarskich wypraw z tatą. Pił z nimi, ale czasem wydawało się, że rozmawia z nimi tylko po to, żeby zebrać historyjki dowodzące ich głupoty: o ich amatorskim żeglowaniu, ich nudnym życiu, o tym, jak Tajowie ich okradali. To byli mili ludzie, mawiał, jakby to była najgorsza rzecz, jaką można o kimś powiedzieć.
A teraz zrozumiałam. Co miłe, to głupie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Część II
Dostępne w wersji pełnej
Część III
Dostępne w wersji pełnej
