Siostra gwiazd - Marah Woolf - ebook + książka

Siostra gwiazd ebook

Marah Woolf

4,4

12 osób interesuje się tą książką

Opis

We Francji, w magicznym lesie, znajduje się przejście, przez które demony mogą przenikać do świata ludzi. Nad tym, żeby tak się nie stało, czuwa Loża i jej Wielki Mistrz, magowie od pokoleń, spadkobiercy króla Artura, który zawarł przed wiekami pakt z demonami, aby uratować ludzi.

Trzy siostry, czarownice, decyzją Wielkiego Mistrza zostają wysłane na Wyspy Brytyjskie do zaprzyjaźnionej Kongregacji, gdy najmłodsza z nich zostaje ukąszona przez sylfidę. Dziewczynę uratować mogą jedynie uzdrowiciele z wysp.

Gdy po dwóch latach Vianne w końcu odzyskuje zdrowie, siostry wracają do Francji w towarzystwie tajemniczego Asha. Mają dowiedzieć się, czy nowy Wielki Mistrz Loży, Ezra, wielka miłość Vianne, nie przeszedł na stronę demonów. Nie wiedzą, że Ash ma jeszcze dodatkowe zadanie…

Tak rozpoczyna się ta historia, opowieść o Vianne, która musi wydorośleć. W tle politycznych machinacji Asha i Ezry pojawia się miłość, tak skomplikowana jak świat, w którym się rodzi.

Tymczasem Kongregacja czarodziejów dobija z królem demonów własnego targu, w czym niebagatelną rolę pełni Vianne.

Kiedy król demonów chce zaprezentować swoją siłę, młoda czarownica demonstruje własną moc… Czy jej niesamowite umiejętności wystarczą, by powstrzymać króla demonów?

Oto potężne czary, w których odprawianiu pierwsze skrzypce grają dziewczyny i idea siostrzeństwa. Odnajdziecie tu to co najważniejsze w powieściach fantasy. Poszukiwanie siebie, walkę dobra ze złem, połączenie świata magicznego z rzeczywistym. Odkryjecie znakomicie nakreślone wątki z obszaru polityki i dyplomacji, które przedstawione zostały jak w najlepszym thrillerze. Wartka akcja, w której każdy odnajdzie swoje ulubione elementy to siła Siostry gwiazd. Są tu moce, żywioły, demony i krucha dziewczyna. Poznajcie opowieść o sile czarów i miłości.

Drugi tom Siostra Księżyca jesienią 2021.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 475

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (471 ocen)
273
132
41
19
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FannyBrawne

Z braku laku…

Świat magii, przeniesienie legend arturiańskich we współczesność - super. Niestety, główna bohaterka była totalną mameją, której jedynym celem była miłość do gościa, który przez 90% czasu miał ją gdzieś.
40
funnybunny

Z braku laku…

Bohaterka strasznie infantylna i irytująca, co zniszczyło całą książkę.
20
Natnatix583

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem w ogromnym szoku jak bardzo ta książka mnie wciągnęła, a wręcz oczarowała. Czasami (często) irytowała mnie główna bohaterka swoim zachowaniem i naiwnością, ale od 3/4 książki zaczęłam ją lubić i zaczął podobać mi się jej charakter. Każda postać została stworzona przemyślanie a świat jest wspaniały - niby współczesny świat, który jest tak naprawdę odległy a jednak jest zaraz obok. Jeśli chodzi o magiczny świat to dla mnie wszytko i wszyscy byli fascynujący (no może poza Kongregacją - przeczytaj to zrozumiesz). Każdy kto przeczyta tę książkę znajdzie w niej coś co przemówi do jej/jego wewnętrznej duszy czytelnika. Zaintrygowała mnie piękna i ciekawa okładka a samo wnętrze okazało się równie interesujące co ona. Mocno polecam bo warto przeczytać.
20
Karztarzyna

Nie oderwiesz się od lektury

Akcja, ktora w pewnym momencie cie wciągnie i nie wypusci długo po skonczeniu ksiazki. Ciesze sie, ze ja przeczytalam, bo inaczej żyła bym w paskudnej niewiedzy co mi przeleciało miedzy palcami
20
Glusiek21

Całkiem niezła

Muszę powiedzieć że gdyby nie zapewnienia siostry że to super seria, po 100 stronach odłożyła bym ta książkę na półkę i szybko o niej zapomniała... Po 250 stronach w końcu zaczęło się coś dziać i mam nadzieję że reszta opowieści nie będzie się tak ciągła jak pierwsza część 🙈😀
10

Popularność




Tytuł oryginału: Sister of the Stars: Von Runnen und Schatten

Korekta: Dorota Piekarska, Renata Kuk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Projekt okładki: Carolin Liepins, München

Opracowanie graficzne polskiej okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright © 2020 by Marah Woolf (www.marahwoolf.com), represented by AVA international GmbH, Germany (www.ava-international.de)

Originally published 2020 by Marah Woolf, Germany

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-7686-980-3

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Tę książkę dedykuję wszystkim, którzy wierzą w magię, czarownicei demony.

Bądźcie dzielni!

Wasza Marah

Przesilenie letnie 2020

PROLOG

BROCÉLIANDE

Północna Bretania

Nie powinnaś przychodzić tu o tej porze sama, Vi. – W głosie Ezry słychać było jednocześnie troskę i gniew. Pocieszające było to, że zwrócił się do mnie zdrobnieniem mojego imienia, którym zwracał się do mnie zresztą tylko on. Zsunęłam z głowy kaptur i uśmiechnęłam się.

Laurent, strażnik Loży oraz przyjaciel Ezry, który na moją prośbę przyprowadził go z gabinetu do zamkowego holu, teraz wycofał się dyskretnie. Zostaliśmy sami.

Było późne popołudnie, słońce chyliło się ku zachodowi. Wkrótce szara mgła zakradnie się przez zarośla, nadciągnie znad jeziora. Zazwyczaj nie przynosiła niczego dobrego. A ja wiedziałam o tym najlepiej. Potarłam zmarznięte ramiona. W zamku było niewiele cieplej niż na zewnątrz. Ogromne gobeliny nie były w stanie powstrzymać chłodu, który przenikał przez mury. Elektryczność działała nader kapryśnie, dlatego w wysokich świecznikach płonęły świece, rozjaśniając przestronny hol. Spojrzałam na krzyż wiszący na ścianie przy drzwiach. Uśmiechnęłam się na widok symbolu chrześcijaństwa w kwaterze głównej Loży Merlina.

– Nie przyszłabym tu, gdybyś odpowiedział na moją wiadomość – odparłam stanowczo. – Przekazałam Laurentowi więcej niż jedną. – Ezra nie zareagował na żadną z nich, więc przyszłam, stawiając wszystko na jedną kartę. Bez zaproszenia, i jak się okazało, niezbyt mile widziana. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Odeśle mnie, zanim powiem to, co mam do powiedzenia?

– Przecież już się pożegnaliśmy. – Podszedł bliżej. Jego kroki niosły się echem po nierównej kamiennej posadzce. Był zły, ale spodziewałam się tego. W pewnym momencie zatrzymał się i wcisnął dłonie w kieszenie bryczesów. Czy on musiał wyglądać dokładnie jak arystokrata ze staroświeckich filmów, które kiedyś oglądała Mémé? Ten jego nieskazitelny wygląd zawsze wytrącał mnie z równowagi. – Masz dość sił na podróż? – Ton Ezry złagodniał, co dodatkowo pogorszyło sytuację. Nie potrzebowałam jego troski. Pragnęłam o wiele więcej.

Odwróciłam się do niego plecami. To, co miałam mu do powiedzenia, łatwiej przejdzie mi przez gardło, gdy nie będę musiała patrzeć w jego mądre oczy. Wpatrywałam się w haft zdobiący jeden z gobelinów. Każde dziecko dorastające w okolicach lasu Brocéliande znało historię, którą przedstawiał. Podczas jednej ze swoich podróży czarodziej Merlin zakochał się we wróżce Viviane. Wróżka odwzajemniła jego uczucie, a czarodziej w zamian podzielił się z nią swoją wiedzą i przekazał jej całą swoją magię. Viviane wykorzystała pozyskane moce, by przywiązać Merlina do Brocéliande. Od tej pory miał zawsze być przy niej i mieli żyć długo i szczęśliwie. Ale Merlin dosłownie umierał z rozpaczy. Viviane postanowiła zwrócić mu wolność, rzucony czar okazał się jednak zbyt mocny. Poczucie winy, że unieszczęśliwia ukochanego, spalało wręcz wróżkę od środka. Z legendy wynikał jasny morał, że nie powinno się przywiązywać do siebie ludzi wbrew ich woli, ale ja akurat w tej chwili szczerze żałowałam, że nie znam zaklęć Merlina i nie mogę zmusić Ezry, by mi towarzyszył.

– Sto euro za twoje myśli, Vi. – Czułam na plecach jego oddech. Moje ramiona pokryły się gęsią skórką, a policzki płonęły. O nie, na pewno nie chciał wiedzieć, o czym myślę.

– Mam nadzieję, że tak, jestem dość silna. – Wolałam odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie, czy mam dość sił na podróż. – I że czarownice z Glastonbury mnie uzdrowią. – Co było mniej więcej równie prawdopodobne jak narodziny czarownicy w trzynastym księżycu. Byłam zbyt chora.

– Tam nie będę mógł cię chronić. – Podszedł tak blisko, że poczułam za sobą jego ciepło. – Będziesz musiała sama na siebie uważać. – Położył mi dłonie na ramionach, przyciągnął do siebie. Był na tyle wysoki, że mógł swobodnie oprzeć podbródek na czubku mojej głowy. Otulił mnie swoim ciepłem i spokojem. Przez materiał peleryny czułam opuszki jego palców. Poruszały się delikatnie, jakby mnie głaskał.

– Nie musisz mnie chronić – szepnęłam bez tchu, oszołomiona jego bliskością. To za jej sprawą chłód wielkiego holu nagle ustąpił. Tak bardzo liczyłam, że ze mną porozmawia, że mnie nie odprawi. Oparłam się o niego z ulgą. – Siostry będą na mnie uważać. Nigdy nie byłeś za mnie odpowiedzialny.

Nigdy mnie nie chciałeś.

Nie powiedziałam tego na głos, bo moim ciałem niespodziewanie wstrząsnął atak kaszlu. Jak ja tego nienawidziłam. Ekscytacja i zimno tak mnie wyczerpały, że brakowało mi powietrza w chorych płucach. Gorączka demoniczna jednak wzięła górę.

Ezra obejmował mnie mocno. Jak zawsze, odkąd niemal równo dwa lata temu napadła i ukąsiła mnie sylfida. Byłam na tyle głupia, że zapragnęłam popływać w jeziorze wróżek w Brocéliande. Jeszcze pełna magii, czułam się tak pewna siebie, tak silna, choć jednocześnie wiedziałam przecież, że nie wolno bezkarnie zakłócać spokoju wróżek.

Ezra mnie uratował, ale nie mógł nic poradzić na złowrogą gorączkę. Powoli, ale zdecydowanie choroba postępowała. Posunęła się już bardzo daleko. Dlatego siostry postanowiły zabrać mnie do Glastonbury. Wiedza tamtejszych czarownic to moja ostatnia szansa, by pokonać demoniczną gorączkę. Ale jeśli tam umrę, będę tak daleko od Ezry. Tego bałam się najbardziej. Musiał ze mną jechać, bez niego już przegrałam.

– Niechętnie cię puszczam. – Jego usta poruszały się tuż przy mojej skroni.

Wyobrażałam sobie, że wyczuwam drżenie w jego głosie, choć wiedziałam, że to niemożliwe. Niepewność to stan, którego Ezra Tocqueville nie znał.

Zdecydowana wcielić postanowienie w czyn, odwróciłam się do niego. Nie miałam już nic do stracenia, nic poza nim. Ku mojemu zdumieniu nie wypuścił mnie z ramion. Widziałam mięśnie klatki piersiowej, zarysowane pod jasnym materiałem koszuli, i nie zdołałam oprzeć się pokusie, by przyłożyć do nich czoło. Był taki silny, wprost emanowała od niego wewnętrzna moc. Ja zaś byłam bardzo, bardzo słaba. Choroba mnie wykończyła, zabrała gdzieś dawną mnie. Kiedyś byłam odważna, nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed często brawurowymi czynami. Teraz wyglądałam jak cień samej siebie. Wstać z łóżka i przyjść tutaj wiązało się z niemal nadludzkim wysiłkiem.

Odgoniłam smutne myśli. Teraz byłam w bezpiecznych ramionach Ezry i nic poza tym się nie liczyło. Gładził dłońmi moje plecy, coraz mocniej przyciskając mnie do swej piersi. Objęłam go w talii. Od przykrego incydentu z sylfidą był moim powiernikiem i najlepszym przyjacielem, ale ja pragnęłam czegoś więcej.

– Nie chcę wyjeżdżać – powiedziałam cicho i podniosłam na niego wzrok. – Boję się. Najchętniej zostałabym przy tobie, ale wiem, że to niemożliwe. Jedź ze mną. W Glastonbury oboje będziemy bezpieczni. Jak mam wyzdrowieć, skoro wciąż będę się o ciebie martwić?

Ezra zmarszczył brwi, popatrzył na mnie z troską.

– Nie powinnaś wyjeżdżać, bo twoje miejsce jest w tym lesie. Ale sama wiesz, jak wielu cieszyłoby się z takiej szansy. Nie zmarnuj jej. – Położył mi dłoń na policzku. – Bądź rozsądna, Vi.

Poczułam jego usta na czole i serce zabiło mi szybciej.

– Musisz nam towarzyszyć. – Nie mogłam teraz ustąpić. Musiało być coś, czym go przekonam. – Potrzebuję cię. Sama nie dam rady.

Jego oczy, tak ciemne, że cudem udawało się odróżnić źrenicę od tęczówki, teraz pociemniały jeszcze bardziej. Gwiazdy, które tylko ja w nich widziałam, zniknęły.

– Nie pojadę z tobą, Vi. Moje miejsce jest tutaj. A ty nie możesz tu wrócić. To zbyt niebezpieczne. Dla was trzech. Zostańcie w Glastonbury. Tam demony nie dotrą.

Sam w to nie wierzył. Prędzej czy później pokonają morze. Demony nie spoczną, póki nie pochłoną całego świata. Ojciec Ezry był zbyt słaby, by je powstrzymać.

– Wrócę, jeśli wyzdrowieję – odparłam zadziornie. – Mam siedemnaście lat. Jestem chora i zapewne umrę. – Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej. Jego ciemne rzęsy zadrżały. – Ale jeżeli, wbrew rokowaniom, jednak wyzdrowieję – szepnęłam – czy to coś zmieni między nami? Przyznasz, co do mnie czujesz, gdy będę dla ciebie wystarczająco silna? – Wiedziałam, że darzy mnie uczuciem, choć nigdy tego nie powiedział. Jakby ignorował łączącą nas więź. Ja zaś byłam dzisiaj tak zdesperowana, że nawiązałam do niej bezpośrednio.

Jego nozdrza zadrżały.

– Nic się nie zmieni – wydusił z siebie i ściszył głos, jakby ściany miały uszy. – Opactwo to bezpieczne miejsce. Odpływacie ostatnim promem, który może jeszcze opuścić Francję. Później nastąpi blokada kraju. Nawet gdybyś chciała, nie zdołasz wrócić do Brocéliande.

Zobaczymy. Zdusiłam w sobie i łzy, i jęk.

– Postaramy się powstrzymać demony – dodał łagodniej, bo widział, co czuję. Czytał we mnie jak w otwartej księdze. – Coraz więcej z nich pokonuje barierę. Paryż jest niemal całkowicie ewakuowany, mur już prawie gotowy. Nie czytałaś? We Francji zostają już tylko członkowie Loży i wykształceni czarownicy i czarownice. Nie zdołamy pomóc tym, którzy uparcie nie chcą wyjechać albo nie są świadomi niebezpieczeństwa. Nie chcę, żebyś tu była. – Oczy mu rozbłysły. – Nie mogę walczyć, gdy ciągle się o ciebie martwię. Rozumiesz? – Skinęłam głową, a Ezra mówił dalej: – Obiecaj mi, że nie wrócisz. Wyjedź stąd i nie odwracaj się za siebie, Vi. Musisz o mnie zapomnieć.

Żołądek ścisnął mi się boleśnie. Powinnam się odsunąć, ale Ezra, jakby chciał złagodzić gorycz ostatnich słów, zrobił coś nieoczekiwanego. Pochylił się nade mną, musnął nosem mój policzek, wciągnął mój zapach.

– Nie traktuj opactwa jak więzienie. To miejsce, w którym będziesz bezpieczna. Jeżeli tak na to spojrzysz, możesz być tam zdrowa i szczęśliwa. A ja tylko tego dla ciebie pragnę.

– Ty może tak, ale ja nie. – Jego bliskość doprowadzała mnie do szaleństwa, pragnęłam chwycić go za ramiona. Chciałam go całować i dotykać, chciałam zerwać z niego tę cholerną koszulę i wtulić się w jego klatkę piersiową. Dawna wersja mnie zrobiłaby to bez wahania, ale odważna Vi to przeszłość. Dzisiaj czułam przede wszystkim strach. Strach przed bliską śmiercią, strach, że utracę Ezrę, strach przed nieznaną przyszłością. Jeżeli miałam go przekonać, musiałam odnaleźć w sobie dawną moc, nieważne, jak trudne miałoby to być. Bo mój czas z Ezrą dobiegał końca. Dobrze wiedziałam, że nie uda mi się go przekonać do wyjazdu ze mną, że tu i teraz to nasze ostatnie wspólne chwile.

Resztkami sił zebrałam się w sobie i wysunęłam koszulę zza paska jego spodni. Musiałam go dotknąć, musiałam chociaż raz poczuć, jaki jest. Potem będę już tylko marzyć. Tygodniami, miesiącami, może nawet dłużej. Na samą myśl oczy zaszły mi gorącymi łzami. A potem ze wstrzymanym oddechem dotknęłam napiętej, ciepłej skóry. Wszystko wokół mnie straciło znaczenie. Dłonie mnie mrowiły, gdy przesuwałam nimi po jego brzuchu i bokach. Nie powstrzymywał mnie i było to cudowne.

Poczułam na szyi gwałtowny oddech, poczułam jego wargi za uchem i zadrżałam. Ezra zawsze starannie skrywał uczucia, ale nie robił tego dobrze. Czuł do mnie więcej, niż chciał przyznać, zawsze o tym wiedziałam. Dzisiaj te uczucia były bliżej powierzchni, niż sobie zwykle na to pozwalał. Oddychał coraz szybciej. Z coraz większą śmiałością przesuwałam palcami po wyrazistym rysunku jego pleców. Z trudem przełknął ślinę.

– Bardziej niż demonów boję się utraty ciebie – szepnęłam w ciszy. Dopiero teraz się odsunął, ale nie ustąpiłam. Przytrzymałam go mocno. Pragnęłam mieć coś, na co będę czekać. – Wyobraź sobie, że nie spotkamy się nigdy więcej. Wyobraź sobie, że umieram. Czy to ma być nasze ostatnie pożegnanie?

Ezra pokręcił głową, a na jego twarzy pojawił się rumieniec. Nie wiedziałam, gniewu czy napięcia.

– Wyzdrowiejesz.

– Nie możesz tego wiedzieć. Nawet Aimée nie widzi mojej przyszłości ani w kartach, ani w kuli. Nie wiemy, co się wydarzy. Wiem tylko, że bez ciebie nie chcę jechać. – Po chwili wahania spojrzałam mu prosto w oczy. – Kocham cię. – Czułam, że to najwłaściwsza chwila, by w końcu wypowiedzieć te słowa.

W jego oczach płonął ogień, widziałam w nich czystą, dziką rozpacz. On także mnie kochał. Nie myliłam się. Ale czy to powie? Ezra ujął moją twarz w dłonie. Opuścił powieki. Mars na jego czole pogłębił się, jakby był na siebie zły. Chciałam wygładzić te zmarszczki, ale nawet nie drgnęłam, ze strachu, że wytrącę go z transu. Przyglądał mi się, jakby uczył się mnie na pamięć.

Powietrze między nami gęstniało. A potem bez słowa opuścił głowę, nakrył moje usta swoimi i zaczął mnie całować. Najpierw ostrożnie, potem z coraz większą namiętnością. A we mnie wzbierał prawdziwy ogień, kręciło mi się w głowie. Tylko moc, jaką Ezra mnie otulił, sprawiała, że mogłam utrzymać się na nogach. Od dawna marzyłam o tym, by mnie pocałował, a to, co czułam w tej chwili, nie zawiodło moich oczekiwań. I teraz byłam już pewna, że Ezra nie pozwoli mi odejść samej w nieznaną przyszłość albo w śmierć. Będzie przy mnie aż do końca, nieważne, jaki on będzie.

Jego język czule muskał moje usta. Rozchyliłam wargi, by go wpuścić. Wstrzymaliśmy oddech. Zaczęłam snuć zaklęcie ochronne, by ukryć nas przed wszystkim, co mogłoby zabłądzić do holu. Nitki splatały się, tworzyły kolejne. Nigdy nie miałam dość mocy na taki czar, ale w tym momencie czułam się silna płonącym we mnie żarem.

Palce Ezry wędrowały po mojej piersi. Nie zdołałam powstrzymać drżenia. Pragnęłam więcej. Chciałam otoczyć go ramionami i nogami, chciałam, żeby mnie gdzieś zabrał i się ze mną kochał. Przywarłam do niego, odnalazłam palcami twardą, nabrzmiałą część jego ciała, którą poczułam na swoim brzuchu. Przesunęłam po niej opuszkami palców. Ogarnął mnie ogień. Ezra zaklął cicho i oderwał się ode mnie. Cofnął się o trzy kroki i szeroko otwartymi oczami patrzył na mnie z takim wyrzutem, jakbym rzuciła na niego zaklęcie. Zachwiałam się, wyciągnęłam do niego rękę, ale on tylko energicznie potrząsnął głową, zaciskając usta.

– To był tylko pożegnalny pocałunek, Vianne – oznajmił. – Nie zbliżaj się do mnie.

Zatoczyłam się w tył. Nienawidziłam, gdy zwracał się do mnie pełnym imieniem, a on doskonale o tym wiedział. A potem zapadła cisza, zakłócana jedynie rzężeniem w moich płucach. Delikatne nitki ochronnego zaklęcia rozpłynęły się w powietrzu. Czułam, jak moja skóra, mimo chłodu, pokrywa się delikatną warstwą potu. Do moich nozdrzy zaczął docierać zapach zakurzonych gobelinów oraz zwiędłych kwiatów stojących w wazonie na wielkim stole. Dzwon na wieży kościelnej rozbrzmiał sześciokrotnie. Z kuchni dobiegło stukanie, na dziedzińcu krzyknęło dziecko. Znów byłam tu i teraz.

– Powiedz to – poprosiłam łamiącym się głosem. – Powiedz, że do mnie dołączysz, gdy tylko będzie to możliwe. – Nie mogłam zrezygnować z tej walki. Nie po tym pocałunku.

– Idź stąd. Natychmiast. – W jego głosie nie było już ani śladu emocji. Gdybym nie czuła go wciąż na swoich ustach, uznałabym, że nasz pocałunek należał do jednego z moich snów.

– Kogo chcesz chronić? – zapytałam. W moich słowach słychać było zarówno waleczność, jak i rezygnację. – Mnie czy siebie?

Jego surowe spojrzenie sprawiło, że zamilkłam.

– Czuję się za ciebie odpowiedzialny – powiedział. – To moja wina, że napadła cię sylfida. Powinienem był temu zapobiec.

– Bzdura. To twój ojciec jest Wielkim Mistrzem, nie ty. A po nim stanowisko Wielkiego Mistrza obejmie twój brat. Ty jesteś wolny. Nie złożyłeś żadnej przysięgi, żadnego zobowiązania wobec Loży. Możesz robić, co tylko chcesz. Możesz wyjechać ze mną.

Przez jego twarz przemknął wyraz bólu.

– Myślisz, że nie mam zobowiązań wobec rodziny? Przysięga nic nie znaczy. I tak jestem magiem i odkąd się urodziłem, jestem częścią Loży. Jak moi przodkowie. Czy tego chcę, czy nie. To nie jest coś, co mogę tak po prostu zostawić za sobą, o czym mogę zapomnieć. Dbałem i troszczyłem się o ciebie. – Nabrał głęboko powietrza, a potem mówił dalej: – Teraz, gdy wyjedziesz, pozbędę się tego ciężaru i będę mógł skoncentrować się na innych rzeczach. – Jego głos był równie lodowaty, jak wyraz jego oczu. – Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić. Powinnaś wyjechać o wiele wcześniej. Ale byłaś zbyt uparta.

Jego słowa przebijały mi serce, ale nie dziwiły. Współczucie i żal to bardziej prawdopodobne motywy niż skrywana miłość. Prosiłam go o wyjaśnienie, więc otrzymałam je, bardzo klarowne.

– Życzę ci, żebyś wyzdrowiała – ciągnął, nie patrząc na mnie. Wbił wzrok w gobelin za moimi plecami. Myślami od dłuższej chwili był już gdzie indziej. – Życzę ci, żeby spełniły się wszystkie twoje marzenia, żebyś znalazła mężczyznę i urodziła dzieci, którym przekażesz swoją magię. Takie jest twoje przeznaczenie.

Znał moje dziewczęce marzenia. Nagle zawstydziłam się, że mu je powierzyłam.

– Ale ty nie będziesz tym mężczyzną?

Pokręcił głową. Tak miałam go zapamiętać. Mroczny, piękny, dumny i uparty. Podjął decyzję za nas oboje, a ja nie miałam innego wyboru, musiałam się z nią pogodzić.

Nie mogłam go zmusić. Aż do tej sekundy, wbrew rozsądkowi, liczyłam na to, że będzie mi towarzyszył, że nie pozwoli mi tak po prostu odejść. Miałam nadzieję, że nie może beze mnie żyć, tak samo, jak ja bez niego. Ale to oczywiście bzdura. Stłumiłam gorzki śmiech. Jak mogłam sądzić, że mężczyzna taki jak Ezra pokocha taką dziewczynę jak ja? Najwyraźniej zadawał się ze mną tylko z litości. Wspólna przyszłość, o której marzyłam, nigdy się nie wydarzy. Nie chciał jej. Moje leczenie będzie długotrwałe i bolesne. Bez nadziei, że do niego wrócę, to niemal niemożliwe przedsięwzięcie. A zatem umrę. Oparłam się o ścianę, by nie upaść. Przynajmniej walczyłam. Niestety przegrałam.

– Zawsze będę cię kochać – powiedziałam po raz ostatni.

Nic nie zmieni jego zdania. Najwyraźniej nigdy nie miałam tej szansy.

Krótko skinął głową, jakby mi dziękował.

– Ja ciebie nie kocham. Bądź szczęśliwa, Vianne.

A potem odwrócił się na pięcie, przemierzył hol i wszedł na szerokie schody. Chwilę później usłyszałam, jak ciężkie drewniane drzwi zamykają się głucho. Wszedł do biblioteki – mojego ulubionego pomieszczenia w zamku.

Objęłam się ramionami, próbując opanować łzy, które po raz kolejny wypełniły mi oczy. Już zbyt wiele razy płakałam przez niego. Najwyższy czas ruszać w drogę. Nie wiedziałam, co mnie czeka u jej kresu. Ale Ezra nie był jej częścią. Moje serce rozpadło się na kawałki.

ROZDZIAŁ 1

GLASTONBURY

Dwa lata później

Razem z siostrami stałam przed głównym budynkiem opactwa Glastonbury. Od wielu tygodni usiłowałam przygotować się na dzień, w którym wyruszymy w drogę powrotną. Teraz, gdy wreszcie do tego doszło, najchętniej wróciłabym natychmiast do łóżka, które przez dwa lata oferowało mi schronienie. Nie mogłam przecież tak po prostu z niego wyjść, nie mogłam wrócić do Paimpont, do Brocéliande. Nie po tym wszystkim, co wtedy powiedziałam i zrobiłam. Na moją twarz wypełzł rumieniec wstydu. Jak miałabym stanąć twarzą w twarz z Ezrą? Po tak długim czasie? A jednak byłam tu i teraz. Mój żołądek fikał salta ze strachu. Ash uśmiechnął się, próbując dodać mi otuchy. Dzięki niemu wyzdrowiałam. W ciągu minionych dwóch lat spędzaliśmy razem dużo czasu. Wiedział, co się ze mną dzieje, zdawał się wyczuwać mój strach, ale stał teraz przy pozostałych członkach Kongregacji, którzy zebrali się, by nas pożegnać, i nie mógł mi pomóc.

Kongregacji, czyli najwyższej rady czarownic i czarodziejów. Składała się z dziesięciu członków, którzy podejmowali wspólnie wszystkie decyzje, by nas chronić. Wymierzała kary, ilekroć łamano nasze prawa, stawiała w naszym imieniu żądania polityczne. Dzisiaj jednak jej najważniejszym zadaniem było ochronić ludzkość przed największym zagrożeniem, któremu kiedykolwiek stawiła czoło: demonami, które wracały do naszego świata.

Wyprostowałam się, westchnęłam głęboko. Ash nie musi się o mnie martwić. W wieku dwudziestu trzech lat był najmłodszym członkiem Kongregacji. Powołano go całkiem niedawno. Ciężko na to pracował i byłam z niego naprawdę dumna.

Jednym uchem słuchałam ostatnich rad przed podróżą, które zresztą powtarzano nam już setki razy. Nie wiedziałam, co czeka nas za murem, który po moim wyjeździe oddzielił Francję od reszty świata.

Michael Galkin, przewodniczący Kongregacji, podszedł do nas. Omiótł wzrokiem mnie i moje siostry.

– Już czas – oznajmił pompatycznie. – Składamy nasz los w wasze ręce.

Moja siostra Maëlle zaśmiała się cicho. Druga pod względem wieku z nas trzech, często nabijała się z patosu Michaela. Teraz jednak było to bardzo nie na miejscu.

Uniósł jedną siwą brew i pogłaskał się po długiej brodzie.

– Chcesz coś powiedzieć, moje dziecko? – Przewiercał ją surowym spojrzeniem szarych oczu.

Nie spuszczając wzroku, pokręciła przecząco głową. Jako jedyna z nas nie miała na sobie czarnej skórzanej zbroi. Właściwie zabawne było to, że ja ją włożyłam, skoro nawet nie umiałam walczyć. W każdym razie nie dzięki magii. Moje magiczne siły zniknęły. Tak po prostu, jakby rozpłynęły się w powietrzu. Kolejna rzecz, o której wolałam nie myśleć. Maëlle w długiej kolorowej spódnicy w kwiaty i w musztardowych martensach stanowiła barwną plamę na tle pozostałych, niemal identycznie ubranych czarodziejów i czarownic. Kiedy nastał kryzys, jak to określano w kuluarach, wśród czarodziejów i czarownic zapanowała moda na swoisty mundur, demonstrację jedności. Ciemne ciuchy i koniecznie peleryna. W tych czasach nie trzeba już było ukrywać, że jest się czarownicą lub czarodziejem. To minęło bezpowrotnie, bo ludzie potrzebowali nas, by przetrwać.

Maëlle nie podporządkowała się tej modzie i z całego serca kochałam ją za tę odwagę. Za odwagę, którą powinnam odnaleźć także w sobie. Czasami zastanawiałam się, czy to nie będzie jeszcze trudniejsze niż zmagania z podstępną gorączką demoniczną. Zdecydowanie zacisnęłam pięści. Powrót do łóżka nie wchodził już w grę.

Kiedy trzy tygodnie temu Michael Galkin zwrócił się do nas z prośbą, byśmy wróciły do Paimpont i spróbowały przemówić Ezrze do rozumu, w pierwszej chwili wyśmiałam go w głos. Szybko jednak stało się jasne, że mówił zupełnie poważnie. Choćbym nie wiadomo ile razy uświadamiała mu bezsens tego planu, nie dawał się przekonać. I tym sposobem stałam teraz tutaj, targana zarówno radością, jak i paniką. Rozsądek podpowiadał, że panika dotyczy możliwych spotkań z demonami. Tak naprawdę jednak przede wszystkim histerycznie obawiałam się ponownego spotkania z Ezrą. Ale nie byłam już tamtą piętnastolatką, która była na tyle głupia, że dała się zaatakować sylfidzie, ani też siedemnastolatką, rzucającą się na szyję mężczyźnie, który jej nie chciał. Na samo wspomnienie naszego ostatniego spotkania oblałam się rumieńcem. Może o tym zapomniał. Na pewno. Tak samo, jak i mnie.

– Zdajemy sobie sprawę z powagi naszej misji – oświadczyła Aimée, nasza najstarsza siostra. Zgrabnie wsunęła się między Maëlle, mnie i Michaela. Starsza ode mnie o cztery lata, od Maëlle o dwa, zachowywała się wobec nas jak lwica broniąca swoich młodych. Chroniła nas przed innymi, ale też przed naszymi własnymi błędami. – Jesteśmy bardzo wdzięczne Kongregacji za to, że uleczyliście Vianne, i spełnimy oczekiwania, które w nas pokładacie. Jeżeli będzie to w naszej mocy, przekonamy Ezrę Tocqueville’a, żeby pozwolił wam pertraktować bezpośrednio z królem Regulusem de Moradą. Pytałam o powodzenie tej misji zarówno karty, jak i kulę. Za każdym razem obiecywały sukces.

Michael skłonił głowę w podziękowaniu. Był czarodziejem czasu, podobnie jak nasz ojciec, i zapewne nie miał zbyt wysokiego mniemania o czarownicach wróżebnych, przewidujących przyszłość, bo ta może się zmieniać wraz z okolicznościami. Większość czarodziejów i czarownic bardzo się szczyciła swoim szczególnym darem, bo nie u każdego wykształca się on w pełni.

Aimée była największą pesymistką z nas trzech i często sama nie wierzyła we własne przepowiednie, choć do tej pory zawsze trafiała w punkt. Jej skuteczność była imponująca. Kongregacja proponowała, by została w opactwie i pracowała w dziale predykcji. Tam ze swoimi zdolnościami mogłaby zrobić karierę. Ale Aimée nigdy w życiu nie puściłaby Maëlle i mnie samych w taką podróż. Mimo to niełatwo było jej odrzucić tę propozycję. Podobało jej się w Glastonbury, w opactwie, polubiła spokojną monotonię naszych dni tutaj.

To, co nas czekało, na pewno nie będzie monotonne. Mogłabym założyć się o każdą sumę, że także to wyczytała w kartach. Ezra nigdy nie da się przekonać. Będziemy miały szczęście, jeżeli w ogóle nas przyjmie. Nie wierzyłam, że to zrobi. Niby dlaczego? Nie miał wobec nas żadnych zobowiązań. Nie musiał mieć wyrzutów sumienia w związku z napaścią na mnie. A fakt, że przyjaźniliśmy się w dzieciństwie i latach młodości, z całą pewnością nie będzie dla Ezry Tocqueville’a przekonującym argumentem. To wręcz śmieszne. Kiedy już podjął decyzję, trwał w niej, nieważne, jak była okrutna.

Przełknęłam rozczarowanie. Przede mną nowy rozdział życia i choć się bałam, ciągnęło mnie do domu. Miałam świadomość, że gorączka demoniczna zniszczyła moją magię. Byłam zdrowa, ale mój dar zniknął bez śladu, choroba go wypaliła. Czar ochronny, który snułam w holu zamku, by ukryć Ezrę i mnie, był moim ostatnim. Bardzo chciałam odzyskać magię. Czarownica bez sił jest jak drzewo bez liści, jak kwiat bez płatków. Ash i moje siostry uważali, że się do tego przyzwyczaję, ja jednak byłam innego zdania. Równie dobrze mogli mi wmawiać, żebym wyrwała sobie serce i żyła bez niego. Może to nieco melodramatyczne, bo nie ustawali w wysiłkach, w kółko powtarzając, że mam szczęście, że w ogóle przeżyłam. Owszem, miałam, ale i tak spróbuję wszystkiego, co w mojej mocy, by odzyskać magię. A w domu, w Brocéliande, szansa na to była o wiele większa niż w Glastonbury. Czułam to. To brzytwa, której się chwytałam, bo bez magii byłam nikim. Aimée i Maëlle tego nie rozumiały. Kochały mnie i przede wszystkim cieszyły się, że mnie nie straciły.

– Pakt dobiega końca w dniu letniego przesilenia – ciągnął Michael. – Jeżeli do tego czasu nie uda się go przedłużyć, demony zniszczą nas wszystkich. Mamy więc jeszcze dokładnie pięć tygodni.

Nie musiał nam o tym nieustannie przypominać. Wiedziałyśmy, jaka jest stawka w tej grze. Dzisiaj właściwie wszystko kręciło się wokół paktu, który Merlin, najwyższy druid królestwa i doradca króla Artura, tysiąc pięćset lat temu zawarł z demonami. Wówczas, po długich wojnach i konfliktach, stało się jasne, że koegzystencja ludzi i demonów nie jest dłużej możliwa. Artur wygnał demony z Brytanii, więc uciekły do Bretanii, ale i tam deptał im po piętach ze swoimi rycerzami, a właściwie dwunastoma magami wyszkolonymi w Avalonie. W przeciwieństwie do czarodziejów magowie panują nad prawdziwą fizyczną magią i dzięki temu potrafili zdziesiątkować populację demonów. Wtedy Merlin przekonał ówczesnego króla demonów do zawarcia paktu. Demony zostawiają ludziom ten świat i przez Białe Źródło udają się na Kerys, ósmy, ukryty kontynent. Źródło jest ukryte głęboko w Brocéliande. Tym samym zakończyła się mroczna epoka. Merlin założył Lożę. Od tego czasu Loża i dwunastu magów czuwa nad Białym Źródłem, czyli wejściem do Kerys, i nad dotrzymaniem paktu.

Do Michaela podeszła Sophia Chadwick, wiceprzewodnicząca Kongregacji. Mierzyła nas tym swoim charakterystycznym spojrzeniem, które sprawiało, że człowiek od razu chciał cofnąć się o krok. Sophia to anima, czarownica, która potrafi nie tylko zmieniać cudze myśli, ale nawet wcielać je w życie. Nieliczne animy cieszyły się ogromnym szacunkiem, głównie ze strachu przed ich umiejętnościami. Przy czym akurat Sophia, w ogrodniczkach, z burzą rudych włosów, w znoszonych butach, przypominała raczej walijską hodowczynię owiec niż czarownicę o tak wielkiej mocy. Ona także lekceważyła obecną modę, ale nie wynikało to z buntu przeciwko uniformizacji, lecz raczej z faktu, że uważała się za kogoś wyjątkowego.

– Samochód już czeka. Gotowe? – zapytała tym swoim słodziutkim głosem.

Na szczęście jej dar podlegał ostrym ograniczeniom. Nie mogła tak po prostu wizualizować myśli każdemu, kogo nie lubiła. Gdyby tak było, w holu opactwa roiłoby się teraz od owiec. Stłumiłam uśmiech.

U mego boku Maëlle energicznie skinęła głową. Chciała wyjechać stąd jak najszybciej. Dwa lata poza domem sporo nas kosztowały, a teraz stare życie było w zasięgu ręki. Ale już nie będzie jak dawniej. Powrót oznaczał dla nas, ale przede wszystkim dla mnie, śmiertelne niebezpieczeństwo. Podczas podróży miały mnie chronić jedynie moje siostry oraz Ash.

Usłyszałam raptowne trzaski i zgrzyty. Pod kopułą opactwa zapłonęły tysiące malutkich fajerwerków, na sklepieniu zabłysły białe gwiazdy. Na schodach i w krużgankach tysiącletniego gmachu zgromadzili się czarodzieje i czarownice, którzy zazwyczaj pracowali pilnie w niezliczonych biurach. Teraz żegnali nas uroczyście. Kilka czarownic posyłało całusy, które zmieniały się w malutkie motylki i opadały na nas kolorowym deszczem. Maëlle uśmiechała się od ucha do ucha.

– Arcus – wymamrotała, zatoczyła prawym ramieniem łuk i tym samym wyczarowała tęczę, na którą opadły motyle.

Moja siostra znalazła w opactwie wielu przyjaciół. Każdy, kto ją poznał, z miejsca czuł do niej sympatię. Z nikim jednak nie zawierała bliższych znajomości i zapewne dlatego powrót do domu przychodził jej z taką łatwością. Jako jedyna z nas zgodziła się od razu. Ja wymyślałam początkowo wszelkie możliwe wymówki, póki nie dotarło do mnie, jaka to dla mnie szansa.

Machałam czarodziejom i czarownicom, z których zapewne wielu miało krewnych we Francji. Nagle wszyscy jednocześnie położyli sobie lewą dłoń na sercu, a potem odwrócili w naszą stronę. Pożegnanie dla moich sióstr, Asha i mnie, a zarazem prośba do czterech bogiń, by nas chroniły. Ostatnie kaskady gwiazd i fajerwerków spływały na nas deszczem barw spod sklepienia. Skłoniliśmy głowy w podzięce. Czułam dotyk Asha na plecach; nadeszła pora, abyśmy przeszli przez otwarty portal, nie oglądając się za siebie.

Samochodem Kongregacji dojechaliśmy z Glastonbury do portu w Portsmouth. Jeden z nielicznych statków, które jeszcze stamtąd odpływały, zabierze nas do Caen na francuskim lądzie. Dopiero tam, gdy zejdziemy z pokładu, będziemy zdane same na siebie. W drodze do Portsmouth obserwowałam ludzi na ulicach i zastanawiałam się, czy ktoś z nich choć przez chwilę myśli o sytuacji we Francji. Na razie prawie nic się nie zmieniło. Problem krył się za wysokim murem i wszyscy mieli nadzieję, że tam też zostanie. Rządy wciąż jeszcze skrywały przed mieszkańcami poszczególnych krajów rozmiar nadciągającej katastrofy, ale jeżeli nasza misja zakończy się klęską, nic nie zdoła powstrzymać inwazji demonów. Przeszedł mnie dreszcz.

– Damy radę. – Ash uśmiechnął się do mnie. – Nie widzę powodu, dla którego Ezra Tocqueville nie miałby was wysłuchać.

Bo nie miał pojęcia, jaki jest Ezra. Zapewne nas wysłucha, ale zawsze jednak kierował się własnym rozumem. Nie dawał się przekonać, o czym nikt nie dowiedział się równie boleśnie, jak ja. Przez dwa lata nie odezwał się do mnie ani słowem. Ani jednym słowem. Żadnej wiadomości, nawet zwykłych pozdrowień. Dwa lata to siedemset trzydzieści dni, siedemnaście tysięcy pięćset dwadzieścia godzin i ponad milion minut. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś mnie tak potraktował. W pewnym momencie nienawidziłam samej myśli o tym, że kiedyś go zobaczę. Ale kiedy Kongregacja poprosiła nas, byśmy pośredniczyły między nim a jej członkami, nie mogłyśmy odmówić. Niezależnie od wszystkiego, to dzięki Kongregacji w ogóle żyłam. Zbyłam słowa Asha lekkim skinieniem głowy i wróciłam do własnych myśli. Nie wiedziałam, jak wprowadzić postanowienia w czyn, bo magia nie słucha rozkazów.

Niewielki dwumasztowiec kołysał się przy wiekowym nabrzeżu niemal opustoszałego portu w Portsmouth. Nie robił przesadnie dobrego wrażenia, ale tylko drogą morską można było szybko dostać się do Francji. Potężny mur, który ciągnął się wzdłuż granicy, miał tylko jedną jedyną oficjalną bramę wjazdową prowadzącą na teren kraju. Znajdowała się niedaleko Strasburga, a podróż lądem zajęłaby wiele dni. Statkiem dotrzemy na miejsce wieczorem. Choć to zabronione, w murze znajdowały się przejścia i tamtędy przemytnicy ciągle wywozili ludzi z Francji. Nikt nie oszalał na tyle, by tam wracać. Jednemu z tych przemytników powierzyliśmy nasze życie. Kongregacja sowicie mu za to zapłaciła.

Kapitan odebrał swoją należność i dwóch członków załogi wniosło nasze bagaże na pokład. Nie było tego wiele. Właściwie w walizkach znajdowały się głównie zioła Maëlle do przyrządzania napojów leczniczych i lekarstw. Kierowca czekał, póki statek nie odbił od brzegu, dopiero wtedy odjechał. Staliśmy we trójkę przy burcie i odprowadzaliśmy wzrokiem oddalający się ląd. Towarzyszyło nam już tylko kilka mew. Przeprawa miała trwać mniej więcej sześć godzin. Dotrzemy do Francji w środku nocy, o ile nie zdybie nas żaden patrol. Krążowniki brytyjskiej straży przybrzeżnej nieustannie patrolowały kanał La Manche. Czarodziei i czarownice, którzy usiłowali wydostać się z Francji, bez litości odsyłano z powrotem.

Po pewnym czasie Aimée i Maëlle zeszły pod pokład, chciały się zdrzemnąć. Na lądzie będą potrzebowały dużo energii, żeby cało i zdrowo doprowadzić nas do domu. Ash rozmawiał chwilę z kapitanem, a potem podszedł do mnie.

– Jak samopoczucie? Denerwujesz się?

– I tak, i nie – odparłam. Odetchnęłam głęboko świeżym morskim powietrzem. – Wobec tego, co nas czeka, powinnam się właściwie bać, ale tak nie jest.

Morski wiatr zwichrzył krótko ostrzyżone ciemne włosy Asha. Jak zwykle nie spieszył się z odpowiedzią.

– Może przyjdzie na to czas – odparł dyplomatycznie. – Na razie zwycięża radość. Ale nie powinnaś robić sobie zbyt wielu nadziei. Możliwe, że w ogóle nie uda nam się dotrzeć do Paimpont. A nawet jeśli dotrzemy, może się okazać, że wasz dom został zniszczony. Ta podróż to jedno wielkie ryzyko, musisz mieć tego świadomość.

– I mam.

Zdawałam sobie sprawę, że być może zawrócimy, niczego nie osiągnąwszy. Ale jeśli chodzi o nasz rodzinny dom, to z całą pewnością nie został zniszczony. Moją rodzinę i nasz dom od wielu pokoleń łączy specjalna więź. W tym domu mieszka nie tylko nasza magia, lecz także duchy przodków. Gdyby przestał istnieć, jedna z nas wyczułaby to na pewno.

W milczeniu obserwowaliśmy zachód słońca, gdy statek sunął po spokojnym morzu.

– Kongregacja nie powinna wysyłać nas z tą tajną misją. To martwi mnie najbardziej – zauważyłam cicho. W opactwie nie śmiałam powiedzieć tego na głos. Tam ściany miały uszy, a w obecnych czasach krytyka działań Kongregacji nie spotykała się z ciepłym przyjęciem. Bądź co bądź organizacja miała na celu nasze dobro. Nie bardzo jednak rozumiałam, dlaczego miało być ono osiągnięte za pomocą kłamstw i tajemnic. Ludzie nie są głupi, mogli pomóc nam przygotować się do spotkania z zagrożeniem. – Dlaczego ludzie nie mogli wiedzieć o naszym wyjeździe? – W dzisiejszych czasach i tak żaden rząd na świecie nie podejmował decyzji, nie konsultując jej uprzednio z Kongregacją.

– Kongregacja nie chciała budzić w nich płonnych nadziei – odparł Ash. – Ani obarczać was jeszcze większym brzemieniem ich oczekiwań.

Skinęłam głową ze zrozumieniem. Jeżeli poniesiemy klęskę, nikt się o tym nie dowie. Ciągle wydawało mi się to niewłaściwe, chociaż rozumiałam tę logikę. Nadzieja to właściwie coś dobrego. Bez niej nie zdołałabym przeżyć. Niemniej jednak nadzieja nie zawsze staje się rzeczywistością.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, i osiągniemy sukces. – Ash skrzyżował ręce na piersi i pochylił się.

Statek mknął zadziwiająco szybko, biorąc pod uwagę jego stan i wiek. Towarzyszyła nam ławica ryb. Chwilami nie wiedziałam już, co mieni się bardziej srebrzyście, fale czy rybie łuski.

– Skąd ta pewność?

Ash uśmiechnął się zakłopotany.

– Liczę po prostu na to, że Ezra Tocqueville w końcu zdecyduje się wyłuszczyć ci prawdziwe powody, dla których odrzuca nasze wsparcie. Stosunki między Lożą a Kongregacją nigdy nie były dobre. Ale teraz stoimy na skraju przepaści. Tylko szaleniec rezygnowałby ze wsparcia sojuszników.

Ezra akurat nigdy nie był szalony. Zaledwie kilka tygodni po wyjeździe z Brocéliande otrzymałyśmy wiadomość, że został Wielkim Mistrzem Loży. W tamtym okresie gorączka demoniczna szalała we mnie tak bardzo, że nie zapytałam nawet, dlaczego tej funkcji nie objął jego starszy brat Aden. Przecież to jego szykowano do tej roli. Jeszcze kilka tygodni wcześniej wcale mnie to nie interesowało. Nie chciałam myśleć ani o Brocéliande, ani o naszym domu czy Ezrze.

A jednak Kongregacja miała wobec mnie inne plany i tym samym otworzyła drzwi do spełnienia najskrytszych marzeń. Właśnie dlatego, mimo obaw, nie wycofałam się z zadania.

Opuszkami palców kreśliłam wzory na zroszonym relingu. Morze ciemniało tym bardziej, im głębiej słońce opadało za linię horyzontu. Koło północy dotrzemy do wybrzeża i wtedy pozostawało nam mieć nadzieję, że przemytnicy będą czekać w wyznaczonym miejscu i przekażą nam samochód do dalszej podróży. Im bliżej było Francji, im dalej za plecami zostawała Anglia, tym ucisk w żołądku przybierał na sile. Nie mogłam go dłużej ignorować. Bo jeśli zamiast przemytników będzie na nas czekał tuzin demonów, już po nas.

Demony nie posiadają zdolności magicznych, są za to niewiarygodnie szybkie i o wiele silniejsze niż zwykły człowiek. Musiałabym zdać się całkowicie na Asha i siostry, ale moja bezradność sprowadzała na nich dodatkowe niebezpieczeństwo.

Kiedy dwa lata temu szukałam schronienia w opactwie, podczas gdy większość ludzi trafiała do obozów dla uchodźców, nieraz się zastanawiałam, dlaczego Kongregacja nas przyjęła. Dzisiaj znałam już odpowiedź. Mieli nadzieję, że Ezra nas posłucha. Byłyśmy ostatnią deską ratunku, szansą, że nakłonimy go do zmiany zdania.

Ash objął mnie ramieniem.

– Damy radę – zapewnił. – Kongregacja na nas liczy.

– Nie przeraża cię to?

– Nie – odparł. – To raczej wyzwanie.

Pod statkiem przemknęła fala, uniosła go, opuściła z powrotem na powierzchnię. Nasze twarze pokryła słona mgiełka. Roześmiałam się, ale Ash odciągnął mnie od relingu i poprowadził do drewnianej budki sternika. Przez bulaj widzieliśmy kapitana za kołem sterowym. Wydawał się ponury i bardzo skoncentrowany. Zapewne pokonywał tę trasę już setki razy, co jednak wcale nie oznaczało, że przeprawa była dla niego bezpieczna. Mimo cenzury i ograniczeń wolności prasy brytyjski rząd nie zdołał stłumić plotek, które zalewały cały kraj. Mówiło się głośno o morskich potworach, o potyczkach między osobami magicznymi i demonami, o straszliwych znakach i rzekach pełnych krwi. Większość z nich wyssano z palca, ale kiedy raz trafiły do obiegu, nie sposób było ich powstrzymać. W dzisiejszych czasach strach i fascynacja były niemal nierozłączne.

– Niesamowite, nie uważasz? – zapytałam cicho.

Słońce już zaszło. Atramentową czerń gładkiego morza rozjaśniał jedynie blask księżyca w pełni oraz gwiazd. Słabe światła statku omiatały dziób. Czułam się malutka i równie nieważna, jak pojedyncza gwiazda w nieskończoności wszechświata.

– Nie chcesz zejść pod pokład? – Ash przyglądał mi się uważnie.

Pokręciłam głową. Wcześniej spędziłam kilka minut w jednej z małych kajut i do klaustrofobii natychmiast dołączyła choroba morska, a przecież wtedy byliśmy jeszcze w porcie. Przy minimalnie większej fali na pewno bym zwymiotowała. Lustrowałam wzrokiem horyzont w poszukiwaniu lądu, co było trudne w panującej wokół ciemności. Mimo to liczyłam, że dostrzegę w oddali chociaż nikłe światełko. Ciekawe, czy nadal istnieją latarnie morskie, które wskazują żeglarzom trasę? Zapewne nie.

– To jeszcze trochę potrwa – zauważył Ash. – Przed nami co najmniej trzy godziny drogi, jeżeli wiatr nadal będzie nam sprzyjał.

Wiatr stanowił największe ryzyko tej przeprawy. Kapitan wolał nie uruchamiać silnika, więc postawił żagle. Tym samym owszem, płynęliśmy cicho, ale byliśmy zdani na kaprysy natury. Podeszłam do relingu, zacisnęłam na nim dłonie i zamknęłam oczy. Bryza chłodziła moje policzki. Wracałam do siebie. Wkrótce zobaczę nasz dom, przyjaciół i Ezrę. Zmienił się? Na tyle długo był częścią mnie, że jego utrata niemal mnie zabiła. Przede wszystkim dlatego, że tak stanowczo wykreślił mnie ze swojego życia. Nie spodziewałam się po nim podobnego okrucieństwa.

Miałam dwanaście lat, a on szesnaście, gdy wraz z rodzicami i starszym bratem Adenem sprowadził się do Francji z Oksfordu. Zamieszkał w zamku, w siedzibie Loży Merlina. Wówczas jego ojca powołano na stanowisko Wielkiego Mistrza. Matka Ezry, piękna elegancka kobieta, częstowała miejscowe dzieciaki ciastkami i mlekiem. Jej synom było z tego powodu głupio, ale obaj, podobnie jak ich ojciec, wielbili ziemię, po której stąpała. Czułam zazdrość, ilekroć widziałam całą czwórkę. O takiej rodzinie marzyłam dla siebie i swoich sióstr.

Rok po ich przybyciu do Paimpont matka Ezry nagle zniknęła. Jeżeli wierzyć plotkom, uciekła z innym mężczyzną. Wielki Mistrz nigdy nie pogodził się z utratą żony. Od tego czasu jego synowie byli zdani sami na siebie. Stąd szalone imprezy, które odbywały się potajemnie w lasach Brocéliande.

Ponieważ Ezra pod wieloma względami przypominał matkę, jego stosunki z ojcem były coraz bardziej napięte. Odziedziczył po niej ciemne oczy i czarne włosy. Po ojcu miał wąski nos i wyraziste kości policzkowe. Nagle stanął mi przed oczami. W moich wspomnieniach wyglądał dokładnie tak, jak podczas naszej ostatniej rozmowy. Czy nadal ma równie arogancki wyraz twarzy?

Kto go nie znał, uważał, że jest bezwzględny i oschły, i przypuszczalnie było w tym dużo prawdy. Ezra nie uznawał kompromisów.

Przypomniałam sobie jego gęste, podkręcone rzęsy, usta z wyraźnie zarysowanym łukiem i mocny podbródek. Właściwie to cud, że nasza przyjaźń, czy jakkolwiek nazwać to, co nas łączyło, przetrwała tak długo. Kiedy zostałam napadnięta, studiował w Paryżu, na Sorbonie, ale w każdy weekend przyjeżdżał do domu. Odwiedzał mnie, uczył jeździć konno, gdy jeszcze miałam na to dość siły, wysyłał zabawne wiadomości i pocztówki z komicznymi podpisami. Urządzaliśmy sobie pikniki w magicznych zakątkach lasu. Swoim niskim, ochrypłym głosem opowiadał mi o Merlinie, Vianne, Lancelocie i Arturze. Znałam te historie, ale i tak słuchałam go chętnie. Kochałam go, chociaż wiedziałam, że na uniwersytecie spotyka się z innymi dziewczynami. Nigdy jednak nie przywoził ich do Paimpont. Tutaj należał tylko do mnie. Tak przynajmniej sobie wmawiałam.

Chmura nagle przysłoniła księżyc i zrobiło się jeszcze ciemniej. Od strony mostka kapitańskiego dobiegło głośne przekleństwo, a po chwili statek gwałtownie podskoczył. Ruch, który zakołysał dwumasztowcem, zdecydowanie różnił się od poprzednich. To nie była fala. Deski pokładu zatrzeszczały groźnie. Dwóch mężczyzn z harpunami w dłoniach biegło w kierunku rufy. Kolejny wstrząs i statek gwałtownie przekrzywił się na prawą stronę. Chwyciłam się relingu. Maëlle i Aimée wybiegły na pokład.

– Co jest? – zapytała Aimée. – Wpłynęliśmy na mieliznę?

– Na pełnym morzu to niemożliwe – odparł Ash.

– Do roboty! – wrzasnął kapitan. – To pieprzony kraken! Rozwala mi statek. – Jego słowom towarzyszył kolejny grzmot. Rufa zadrżała.

– Zostajesz tutaj. – Ash zaciągnął mnie do budki sternika, a potem wraz z moimi siostrami pobiegł na dziób.

– Siadaj – polecił kapitan. – Cholerny świat. I do tego ta mgła. Tej nocy miało być czysto. Bydlak się nie wynurza, gdy jest jasno. – Posłał mi podejrzliwe spojrzenie, jakby chmura była moją sprawką.

– Jak wielki jest ten kraken? – zapytałam drżącym głosem.

Statkiem wstrząsnęło kolejne uderzenie. Chciałam zerwać się z miejsca, pobiec do sióstr i Asha, ale tylko bym im przeszkadzała. Bezradność doprowadzała mnie do szału, więc wbijałam jedynie palce w ławkę, gdy statek kołysał się na wszystkie strony.

– Ogromny – odparł kapitan. – Widziałem kiedyś, jak całkowicie rozwalił frachtowiec trzykrotnie większy niż mój statek. Cała załoga utonęła.

Kolejny wstrząs był tak silny, że zsunęłam się z ławki i wylądowałam na mokrej podłodze. Tym razem statek przechylił się w lewo. Kapitan gorączkowo starał się opanować ster.

– Dobre czarownice z tych twoich sióstr? Wziąłem to zlecenie tylko dlatego, że znacie się na magii.

Większość zwykłych ludzi wrzucała czarownice, czarodziei i magów do jednego worka. Dla nich wszyscy byliśmy tacy sami. A przecież w rzeczywistości bardzo się różniliśmy.

– Ludzi już nie przewożę – dodał. – To zbyt niebezpieczne. Ale zawsze znajdą się szaleńcy, którzy chcą szukać krewnych.

– Jeżeli krakena da się pokonać magią, poradzą sobie – odpowiedziałam.

Wyprostowałam się. Skórzane spodnie były na szczęście wodoodporne, ale przemoczona peleryna ciążyła mi na barkach. Zrzuciłam ją i podeszłam do drzwi.

– Mam nadzieję – wycedził kapitan. Najwyraźniej nie byłam zbyt przekonująca. – Dokąd się wybierasz?

– Chciałam tylko wyjrzeć na zewnątrz.

Wbiłam stopy w podłogę, chwyciłam się poręczy. Jedną ręką przetarłam zamgloną szybę. Nie pojmowałam, jakim cudem kapitan wiedział, dokąd i po co płyniemy. Ale to akurat nie było w tej chwili istotne. Statek wciąż zmagał się ze wzburzonym morzem. Zatoczyłam się w tył, gdy potężne, śliskie ramię z setkami przyssawek przecięło powietrze tuż przed nami. Stworzenie na chwilę zastygło w bezruchu, a po chwili zniknęło w morskiej otchłani. Minęło statek zaledwie o milimetry. Dwumasztowiec był jak skorupka orzecha zdana na łaskę żywiołów.

Machałam rękami, rozpaczliwie szukając czegoś, czego mogłabym się przytrzymać, ale kolejny raz wylądowałam na pośladkach i zaczęłam sunąc po śliskim, mokrym drewnie. Uderzyłam tyłem głowy o ławkę, na której jeszcze niedawno siedziałam. Kapitan zaklął siarczyście i jak szalony obracał kołem sterowym. Utoniemy tu wszyscy. Ten potwór rozwali statek w drobny mak. Nigdy więcej nie zobaczę Ezry.

Po kilku nieudanych próbach w końcu udało mi się wstać. Jakimś cudem obróciłam się na czworaki, a potem dźwignęłam do pozycji pionowej. Wszystko mnie bolało. Chwilę trwało, zanim odzyskałam ostrość widzenia. Musiałam coś zrobić. Coś więcej niż siedzieć i pozwalać, by potwór miotał mną na wszystkie strony. Moje siostry i Ash walczyli o nasze życie, a ja… Byłam do niczego. Wzburzona rozejrzałam się w poszukiwaniu broni i znalazłam harpun. W tych czasach słyszało się najdziwniejsze opowieści. Opowieści o wężach morskich, gigantycznych ośmiornicach, rekinach mordercach z głębin, a także o gigantycznym krakenie. Do tej pory zakładałam, że te historie mają odstraszyć ewentualnych śmiałków, którzy zamierzają wypłynąć na morze. Niestety okazały się prawdziwe.

Usiłowałam opanować strach i chwyciłam za harpun. Niedawno wyzdrowiałam, nie chciałam teraz umierać. Niech ten pieprzony kraken wybije to sobie z głowy. Z harpunem w dłoni podeszłam do drzwi. Kapitan westchnął cicho. Podążyłam za jego spojrzeniem. Zgromadzona nad statkiem mgła rozpływała się po pokładzie. Drżenie ustało, nagle zapadła taka cisza, jakbyśmy znajdowali się w oku cyklonu. Mgła zmierzała w naszą stronę. Szare jak dym palce były coraz bliżej. To było upiorne. Przynajmniej w oczach człowieka pozbawionego magii.

– Ascenda nebularis – wyszeptałam zaklęcie, które miało przywołać mgłę.

Przed chorobą znałam ich całe mnóstwo, ale teraz były na nic. Także to nie zadziałało. Mgła gęstniała, nie słuchała moich poleceń. Położyłam dłoń na szybie. Statkiem wstrząsnęło kolejne drżenie, a po chwili runął w przód. Nic nie widziałam. Nawet dziobu, bo mgła całkowicie go spowijała. Panowała absolutna cisza, tylko czasem żagiel uderzał o maszt.

– To działa. – Przepełniała mnie duma z sióstr i Asha. Odpędzili krakena.

– Wiedźmowa mgła – stwierdził kapitan. Wydawał się zarazem przerażony i zadowolony. Niemagiczni przeżywali chwile grozy, gdy widzieli dowody naszej mocy. Bali się nas tak samo, jak nas podziwiali. No, mnie już nie. – Słyszałem o tym, ale nigdy nie widziałem. Nie po raz pierwszy mgła ukrywa statki przed okiem potwora. Powinienem chyba zawsze mieć czarodzieja na pokładzie. Ale tacy słono sobie liczą za swoje usługi.

Odwróciłam głowę w jego stronę.

– Zazwyczaj nie stać cię na zapłatę?

Pokręcił głową i podrapał się w kark.

– Myślałem, że to tylko bajania marynarzy. W portowych knajpach słyszy się wiele bzdur. – Upił spory łyk z płaskiej manierki.

– To akurat nie jest bzdura. – Ciągle drżały mi dłonie.

Rozległy się kroki i po chwili drzwi przybudówki stanęły otworem. Ash chwycił mnie za ramiona.

– Wszystko w porządku? Nie jesteś ranna? Chwilę trwało, zanim mgła zrobiła się wystarczająco gęsta.

Skinęłam głową. Przeniosłam wzrok na siostry. Stały tuż za nim. Oczy Maëlle lśniły z podniecenia. Aimée zacisnęła usta w wąską linię.

– Dał nam spokój? – zapytałam.

– Oczywiście – zapewnił Ash.

– Poszedł tam, gdzie jego miejsce – dodała Aimée. – Bez mgły byłoby z nami krucho. To był świetny pomysł, Ash.

Skinął głową.

– Musieliśmy go zmylić.

– Przedtem zadałam mu parę niezłych ciosów. Nie zapomni mojej trucizny – oznajmiła Maëlle triumfalnie.

Zamknęła malutką fiolkę i wsunęła ją do kieszeni peleryny z ciemnozielonego aksamitu. Wyjrzałam na zewnątrz. Mgła zniknęła, jakby nigdy jej tu nie było. Otaczała nas spokojna morska tafla, ciemna, ale gładka jak lustro. Na niebie pysznił się księżyc. Odetchnęłam z ulgą.

– Gdzie twoja peleryna? – zapytała Aimée.

Machnęłam ręką w kierunku ławki.

– Przemokła.

Moja siostra skinęła głową i sięgnęła po okrycie.

– Chodźmy na zewnątrz – zaproponowała Maëlle. – Za ciasno tu dla pięciu osób.

Tak naprawdę miałam nie widzieć, jak Aimée za sprawą czarów suszy moją pelerynę. Z niewiadomego powodu moje siostry uznały, że będę mniej cierpiała nad utratą magicznych sił, gdy w mojej obecności nie będą ich używać. To bzdura, ale nie dawały wybić sobie tego z głowy. To kolejny powód, dla którego musiałam spróbować odzyskać moc. W innym wypadku moje siostry do końca życia będą czuły się za mnie odpowiedzialne i zmuszone, by o mnie walczyć. Nie mogłam tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego i nauczyć się żyć bez magii. Spróbuję wszystkiego. Z utratą pewnych rzeczy nie sposób się pogodzić.

Krótko po północy w zasięgu naszego wzroku pojawił się ląd. Księżyc w pełni wyłonił z ciemności przerażającą rzeczywistość. Przed statkiem wzbijał się w niebo gigantyczny mur. Z pokładu spuszczono na wodę łódkę, zeszliśmy do niej po sznurkowej drabince. Jeden z marynarzy przetransportował nas na ląd, po czym zawrócił, jak tylko wysiedliśmy.

– Jak pokonamy przeszkodę? – zapytałam Asha.

Mur wydawał się nie do przejścia. Był co najmniej pięć razy wyższy ode mnie. Nigdzie nie widziałam najmniejszej szczeliny.

– Najpierw musimy kawałek przejść – wyjaśnił Ash. – Znajdziemy oznaczone miejsce, przez które można przedostać się na drugą stronę.

Zarzuciłam plecak na ramię i ruszyliśmy w milczeniu. Co pewien czas Ash albo jedna z moich sióstr kierowali na mur niewielką wiązkę światła, aby odnaleźć magiczne znaki. Mniej więcej po dwudziestu minutach znaleźliśmy jedno z tajemnych przejść.

– Kto zna zaklęcie, dzięki któremu przejdziemy na drugą stronę? – szepnęłam do Asha.

– Kongregacja. Te przejścia stworzono dla bezpieczeństwa.

Skinęłam głową ze zrozumieniem. A zatem Kongregacja przygotowała trasy ewakuacyjne. Dla siebie i licho wie dla kogo jeszcze.

Ash położył dłoń na kręgu przeciętym kreską.

– Apudiamente – powiedział cicho, ale stanowczo. Opuszkami palców wystukał dziwny rytm na zimnej powierzchni muru.

Zafascynowana obserwowałam, jak robi się przezroczysty.

– Idziemy – pogoniła mnie Maëlle i wyprzedziła Asha. Aimée ruszyła za nią. Najwyraźniej żadna z nich nie obawiała się tego, co czeka nas po drugiej stronie. Ash skinieniem głowy dodał mi otuchy. Podążyłam za siostrami. Miałam wrażenie, że przechodzę przez lepką masę. Maëlle uśmiechnęła się. Ash był tuż za mną. Po chwili mur się zamknął.

Po kolejnych dwudziestu minutach dotarliśmy na ustalone miejsce, gdzie czekał już przewodnik, który zaprowadził nas do samochodu. Na razie wyglądało na to, że Kongregacja zaplanowała naszą podróż perfekcyjnie, choć pojazd nie robił najlepszego wrażenia. Nawet w mdłym świetle księżyca widać było, że jest w opłakanym stanie.

– Da radę, spokojnie – zapewniał mężczyzna. Co chwila rozglądał się nerwowo na prawo i lewo.

– Nie masz w sobie magii – zauważyłam. – Dlaczego nie chciałeś się ewakuować?

– Nie chciałem trafić do obozu dla uchodźców, a tutaj jeszcze ciągle da się robić niezłe interesy. – Wyciągnął rękę. Ash podał mu plik banknotów. – Nie jedźcie starą autostradą. Lepiej bocznymi drogami. Tak będzie bezpieczniej, chociaż nieco dłużej.

Po tych słowach zniknął wśród dawnych portowych budynków jak szczur, który umyka z tonącego statku. Z ciemności dobiegł nas krzyk. Wzdrygnęłam się.

– Najlepiej od razu ruszajmy w drogę – zdecydował Ash i wrzucił nasze bagaże do auta. – Jak się czujesz? – zapytał, gdy podawałam mu plecak.

– Dobrze, wszystko w porządku. Nie musisz się o mnie martwić.

Uśmiechnął się.

– Wcale się nie martwię. Podczas jazdy możesz się zdrzemnąć.

– Zobaczymy. – Byłam zbyt podekscytowana. Nie przypuszczałam, aby choć na sekundę udało mi się zmrużyć oczy.

– Pośpieszcie się! – zawołała Maëlle z samochodu. – Dziwnie się tu czuję. W tych magazynach na pewno mieszkają różne stwory.

O dziwo, samochód zapalił od razu, silnik mruczał cicho i kojąco. Jednak zasnęłam, wsłuchana w jego monotonny szum. Obudziłam się dopiero, gdy umilkł.

– Jesteśmy na miejscu? – oprzytomniałam natychmiast. Przetarłam zaspane oczy.

– Niestety nie – odparła Aimée. – Musimy zatankować. Bak chyba przecieka. Ale przynajmniej znaleźliśmy stację benzynową. To nie potrwa długo.

– Miejmy nadzieję, że jest czym zatankować. Nie mam ochoty, by pokonywać reszty drogi na piechotę – mruknęła Maëlle. – Dziwnie tu. Jedna latarnia, ani żywej duszy. Czuję się jak na wymarłej planecie.

Ash otworzył drzwi od strony kierowcy.

– Rzeczywiście, kojarzy się z apokalipsą zombie – mruknęłam, wpatrzona w powybijane szyby.

– A co ty wiesz o zombie? – zapytała Aimée nerwowo.

– Całkiem sporo, o ile mi wiadomo – odezwała się Maëlle. – Prawdopodobnie Vianne jest naszą ekspertką od spraw zombie. Oglądała wszystko, co tylko zdołała znaleźć. Teraz możemy ci to powiedzieć. Przecież nigdy nie zablokowałaś jej Netfliksa.

– Pozwalałaś jej oglądać potajemnie filmy o zombie? – Aimée nie wierzyła własnym uszom.

– Słuchaj, na dłuższą metę twój głupkowaty pan Darcy jest dosyć nudny. Vianne potrzebowała odrobiny rozrywki, a poza tym nie ma już dziesięciu lat.

Obserwowałam Asha. Chwycił wąż przy jednym ze stanowisk, zaraz jednak odwiesił go na miejsce.

– Nie mogłaś wymyślić nic lepszego od filmów, w których żywe trupy latają po świecie i smarują się ludzkimi wnętrznościami?

– Najwyraźniej ty także sporo wiesz na ten temat – odparła złośliwie Maëlle. – Zdaje się, że mamy w rodzinie więcej fanek gatunku.

– Ech – westchnęła tylko Aimée.

Ash poszedł dalej. Żadne ze stanowisk nie nadawało się do użytku. Zresztą bez prądu i tak nie da się z nich skorzystać, nawet gdyby benzyna wypełniała je po brzegi.

– Może powinnyśmy mu jakoś pomóc? – zwróciłam się do sióstr.

– A może powinnyśmy sprawdzić w sklepie, czy zostało coś słodkiego? – odparła Maëlle. – Oddałabym wszystko za rogalika z czekoladą.

– Jeśli nie będziesz uważała, sama staniesz się rogalikiem z czekoladą dla jakiegoś potwora – zauważyła Aimée, ale otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu. – Ty czekasz tutaj – zwróciła się do mnie.

– Dlaczego ona jest zawsze w złym humorze? – zapytała Maëlle retorycznie. Nie czekając na moją odpowiedź, ruszyła w ślad za Aimée.

Ja czekam w samochodzie? O nie. Zanim Maëlle i Aimée zniknęły między stanowiskami z benzyną, już wyskoczyłam na zewnątrz. Rozejrzałam się ostrożnie, a potem skierowałam się w stronę światła, którym Aimée balansowała na czubku palca jak małą błyszczącą kulką.

– Ash! – usłyszałam jej głos. – Gdzie jesteś?

W szopie nieopodal rozległ się głośny zgrzyt. Wzdrygnęłam się.

– Znalazłem kilka kanistrów – odparł, a mnie kamień spadł z serca. Chwilę później otworzyły się drzwi i metalowe pojemniki pofrunęły w kierunku auta. Ruszył za nimi. – Jedźmy stąd jak najszybciej – dodał. – Na drzwiach są świeże ślady pazurów.

– Przelejmy benzynę – zdecydowała Aimée. – Maëlle na pewno zaraz wróci.

Powędrowałam wzrokiem w kierunku sklepu, w którym zniknęła Maëlle. Powinnam jej powiedzieć. Drzwi stały otworem.

– Maëlle – szepnęłam. – Chodź już. Ash znalazł benzynę.

– Ale tu są lizaki Bernier! Przecież nie zostawię ich na poniewierkę.

– Oszalałaś? Mają pewnie ze dwa lata.

– No i co z tego? Przez to są jeszcze lepsze. Jak wino.

Potrząsnęłam głową i weszłam do środka. Drzwi na zaplecze stały otworem. Rozbita kasa leżała na podłodze, przeszklone drzwi lodówek wyrwano z zawiasów. Odłamki szkła cicho chrzęściły mi pod stopami. Większość regałów ziała pustką i fakt, że Maëlle w ogóle coś znalazła, zakrawał na cud. Sięgnęłam po jedyną puszkę na półce i nagle moją dłoń okleiły lepkie włókna. Przypominały pajęczynę, ale były grubsze, bardziej gęste. Obrzydlistwo. Nie znoszę pająków. Odskoczyłam w tył i wpadłam na inny regał, który aż zadrżał. I znowu ta substancja. Z obrzydzeniem wytarłam palce w spodnie. Za moimi plecami rozległy się dziwne dźwięki. Odwróciłam się gwałtownie. Usłyszałam syk, ale nie dostrzegłam jego źródła. Włosy na karku stanęły mi dęba. Odwróciłam się powoli.

– Nie ruszaj się – szepnęła Maëlle nienaturalnie spokojnym głosem. Zastygła w bezruchu. – Kiedy powiem „teraz”, pochylisz się szybko – poleciła.

Przywarłam plecami do regału. Serce biło mi tak głośno, że na pewno słyszeli to wszyscy dookoła, kimkolwiek byli. Dlaczego nie mogłam po prostu poczekać w samochodzie? Niewykluczone, że przez to moje nowe życie potrwa tylko kilka godzin.

– Teraz! – ryknęła Maëlle. Rzuciłam się na ziemię. – Fulgato!

Nade mną przemknęła błyskawica. I zaraz kolejna. W ostrym świetle zobaczyłam dwie kobiety o długich kruczoczarnych włosach i pustych oczodołach. Z ich pleców wyrastały pajęcze nogi. Jeden z potworów kroczył w moją stronę jak na szczudłach. Wyszłam spomiędzy regałów, nie spuszczając z oczu tej przedziwnej istoty. Drugi stwór chyba oberwał błyskawicami Maëlle, bo stanął w ogniu. Piszczał przy tym tak przeraźliwie, że najchętniej zakryłabym uszy rękami. Zamiast tego zerwałam się z ziemi i puściłam biegiem. Pajęcza nić momentalnie oplotła mi kostkę. Upadłam na kolana, a pajęczyna przyciągała mnie z powrotem.

– Cholera! – zaklęłam, usiłując przytrzymać się jednego z regałów.

Kolejne ogniste kule przecinały powietrze. Stwór z piskiem zaatakował, przyciągnął mnie do siebie lepką nicią. Szarpałam się, walczyłam, by się uwolnić.

– Solvi vinculum! – krzyknęłam, gdy był tak blisko, że widziałam strużki śliny w kącikach jego ust. Zaklęcie rozmyło się w powietrzu. Usta potwora wykrzywiły się w koszmarnym uśmiechu.

– Vianne! – ryknął Ash. – Gdzie jesteś?!

– Tutaj! – odkrzyknęłam, a tymczasem potwór był tuż-tuż.

Kropelka demonicznej śliny upadła mi na twarz. Paliła jak ogień. Przycisnęłam dłonie do nozdrzy demona. Rozległ się upiorny trzask, a potem oderwał się ode mnie niespodziewanie. Pajęcza sieć na mojej nodze pękła.

W tej samej chwili Ash znalazł się przy mnie. Pomógł mi wstać. Nie spuszczał demony z oczu. Skuliła się w sobie i osunęła na podłogę przy lodówkach. Długie pajęcze nogi drżały. Ash posłał jeszcze jedną ognistą kulę w jej stronę i demona stanęła w ogniu. Powietrze wypełnił głośny pisk. Jej kończyny drżały w konwulsjach. Skrzywiłam się z obrzydzeniem.

– Chodźmy stąd. – Ash objął mnie ramieniem. Pomieszczenie stopniowo wypełniało się dymem. Ruszyliśmy do drzwi. Otoczył mnie chłód. Chciwie wdychałam czyste powietrze. Ash w końcu mnie puścił. – Wszystko w porządku? Zrobiły ci coś?

– Nie, wszystko w porządku. – Przetarłam twarz dłonią. Miejsce, na które upadła kropelka śliny demony, ciągle piekło, ale teraz nie zwracałam na to uwagi.

Budynek płonął jak pochodnia, ale Aimée i Maëlle na wszelki wypadek wciąż obrzucały go ognistymi kulami.

– Wystarczy – zdecydował Ash. – Lepiej oszczędzajcie magię. Kto wie, co jeszcze przed nami.

– Co to było? – zapytała Aimée. Była blada jak ściana. Przyglądała mi się badawczo. – Przecież miałaś zostać w samochodzie. Prosiłam cię.

Ależ oczywiście.

– Furki – wyjaśnił Ash. – Spadajmy stąd, zanim zjawi się ich więcej albo wszystko wyleci w powietrze. Polują zazwyczaj stadami.

– Pieprzone monstra – sapnęła Maëlle. – Dobrze się czujesz?

– Tak – zapewniłam, zła na siebie i zarazem z wielką ulgą w duszy.

Biegliśmy do samochodu. Ledwie stacja benzynowa zniknęła nam z oczu, wyleciała w powietrze. Za naszymi plecami wzbiła się w niebo kolumna ognia. Miałam szczerą nadzieję, że przy okazji upiekło się jeszcze kilka demonów. Nie miały prawa tu być i okupować naszej ojczyzny.

– Masz. – Maëlle wręczyła mi lizaka. Uśmiechnęła się z satysfakcją. – Wywalczony.

Serce wciąż biło mi jak szalone, ale uśmiechnęłam się.

– Wielkie dzięki.

– To wszystko twoja wina – zauważyła Aimée, która siedziała z przodu koło Asha. – Gdybyś nie poszła do środka, nie zaatakowałyby was.

– Bardzo mi przykro – żachnęła się Maëlle. – Nie mogłam przecież wiedzieć, że się tam chowają.

– Teraz już wiecie – odezwał się Ash. – Mogą być wszędzie. Musicie być czujne. Dopiero w Paimpont będziemy w miarę bezpieczni.

– A gdzie dokładnie teraz jesteśmy? – zapytałam, rozwijając smakołyk z papierka.

– Niedaleko Saint-Aubin-d’Aubigné – odparł Ash. – Według moich obliczeń do Paimpont jest jeszcze ponad siedemdziesiąt kilometrów.

Dawniej łatwy do pokonania, dzisiaj zupełnie nieprzewidywalny dystans. Wkrótce wzeszło słońce i spowiło naszą ojczyznę ciepłym światłem wczesnego lata. Nie odważyliśmy się jednak zatrzymać, zjadaliśmy prowiant w samochodzie. Ash jechał jeszcze ostrożniej, tylko bocznymi drogami. Mimo to niedaleko Le Val-Saint-Père mało brakowało, a wjechalibyśmy w stado kelpi. Konie wodne z ognistymi kopytami i płomiennymi grzywami mijały nas galopem. Naliczyłam piętnaście sztuk. Potem było spokojnie. Im bardziej zbliżaliśmy się do Paimpont, tym mniejsza wydawała się szansa na kolejne spotkanie z demonami. Te bowiem unikają zazwyczaj miejsc, w których znajduje się więcej osób magicznych.