Siostra księżyca. Trzy czarownice. Tom 2 - Marah Woolf - ebook

Siostra księżyca. Trzy czarownice. Tom 2 ebook

Marah Woolf

4,6

Opis

Vianne
przeżyła atak demonów podczas ceremonii zaślubin Ezry i Wegi
Niestety wszystkie trzy siostry podstępem zostają wywiezione na dwór króla
demonów Regulus usiłuje zmusić je, aby dostarczyły mu magiczne
przedmioty, dzięki którym miałby nieograniczoną władzę Władzę, którą
chciałby wykorzystać przeciwko całej ludzkości Vianne ma niewiele czasu
na znalezienie wyjścia z tej sytuacji Jeśli jej się nie uda, Regulus spełni swoją
groźbę i przekaże siostry w ręce demonów, aby dokonało się skrzyżowanie
gatunków i wyhodowanie nowej rasy
Wszystko,
w co Vianne wierzyła do tej pory, okazuje się kłamstwem, a wybory,
przed którymi musi stanąć, są coraz trudniejsze

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 501

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (330 ocen)
236
68
22
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Katmis1998

Całkiem niezła

Ksiazka sama w sobie jest bardzo interesująca, ciekawe postacie, dobrze rozpisany magiczny świat. Ale bohaterka ... w żadnej innej książce postać tak bardzo mnie nie irytowała. Czasem miałam wrażenie, że jej myślenie jest jak dziecka w podstawówce. Ciągłe fochy, wychwalanie Ezry jaki to on świetny, jej miłość jest bardzo toksyczna i nie widzi świata poza nim. Bardzo płytka bohaterka. Przydałyby się inne części o jej siostrach.
10
Glusiek21

Nie oderwiesz się od lektury

Hmmm.... Pierwszej części dałam tylko 3 gwiazdki za to tej części daje zdecydowane 5 😀 skoro idziemy w górę to znaczy, że w trzeciej części braknie mi skali 😀 Oby tak właśnie było a z tego co słyszałam to właśnie tak będzie 🙈🙈 A tak na marginesie POLECAM 🤣🤣
10
justa87

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwsza część średnio mnie wciągnęła ale za to druga... 😍Nie mogę się doczekać 3 części. Polecam.
10
JustynaEStachura

Nie oderwiesz się od lektury

Jejku... No świetna jest ta książka. Zakochałam się w księciu :). Trochę zaczęła mnie irytować Vi, ile można jęczeć za facetem, który ma inną.. Ale historia także świetnie napisana. Chciałabym, żeby ktoś to zekranizował... Z niecierpliwością czekam na trzeci tom!
10
domireads_

Nie oderwiesz się od lektury

O wiele lepsza od pierwszego tomu! Bardzo ciekawił mnie świat Demonów i pojawiające się tam postacie. No i oczywiście bracia de Coralis skradli moje serce ❤️ Chciałabym żeby zakończenie było inne i kosztowało mnie mniej nerwów, ale zadowolę się tym co mam. Polecam jak najbardziej!
10

Popularność




Tytuł oryginału: Sister of the Moon: Von Siegeln und Knochen

Korekta: Renata Kuk, Katarzyna Malinowska

Skład i łamanie: Robert Majcher

Opracowanie graficzne polskiej okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright © 2020 by Marah Woolf (www.marahwoolf.com), represented by AVA international GmbH, Germany (www.ava-international.de)

Originally published 2020 by Marah Woolf, Germany

Projekt okładki: Carolin Liepins, München

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-035-7

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

ROZDZIAŁ 1

BROCÉLIANDE

Północna Bretania

Płomienie w misach tańczyły, mieniąc się na niebiesko.

– Nocere– powtórzyłam.

Regulus de Morada, najwyższy król Kerys, zmrużył oczy, aż zmieniły się w wąskie szparki. Nie zwracałam uwagi ani na siostry, ani na nikogo innego. Rycerze Loży zaatakowali demony, zewsząd otoczył mnie zgiełk. Ja jednak widziałam tylko króla. Z opuszków moich palców wystrzeliły smugi powietrza czarnego jak noc i pomknęły w kierunku Regulusa. Magiczny wir przypominał grot strzały. Nie znałam wprawdzie zaklęcia śmierci, ale taka strzała powinna sprawić, że Regulus nie będzie w stanie walczyć. Teraz cieszyłam się z każdej chwili, którą poświęciłam na treningi z Ezrą. Skoncentrowałam całą uwagę na klatce piersiowej Regulusa. Kiedy król odsłonił ostre zęby, dłonie mi zadrżały, ale wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na strach. Strzała była już bardzo blisko. Spotęgowałam zaklęcie, a wtedy jeden z demonów rzucił się w moją stronę i zastawił władcę własnym ciałem, po czym runął u stóp Regulusa, skręcając się z bólu. Król demonów zaniósł się śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Z przerażenia mój żołądek ścisnął się w twardą kulę.

Z jaskini wypełzało, wybiegało i wyłaniało się coraz więcej demonów. Makabryczna armia. Ich przewaga była niewyobrażalna. Powietrze przecinały kule i ogniste strzały. Niektóre rozpadały się daremnie, inne trafiały w ciała potworów. Ale gdzie się podziały obiecane armie Altaira de Maskuna i Aarvanda de Coralisa? Nikt z nas nie spodziewał się dziś Regulusa. Ten dzień miał tylko przypieczętować przymierze między Lożą, Altairem a księciem Coralis.

Obok mnie pojawiła się Aimée.

– Musimy zamknąć dojście do źródła i zbudować przyzwoitą barierę. Alligio dupli. – Rzuciła czar wiążący na dwa demony o połyskującej, oślizgłej skórze, które zaatakowały Asha od tyłu.

Skrępowały je zielone liny. Z wrzaskiem osunęły się na kolana.

– A jak niby mamy to zrobić? – sapnęłam. Spojrzałam na polanę, w kierunku Ezry. To był Wielki Mistrz, następca Merlina. Jeżeli ktoś z nas był w stanie ponownie wznieść barierę, to tylko on. – Mittare. – Ognista kula pomknęła w kierunku Regulusa i odbiła się od jego zbroi. Demony nie mają magii, a Mittare to silne zaklęcie ochronne. Powinno zadziałać. A jednak król demonów, nawet niedraśnięty, przebijał się mieczem przez szeregi walczących.

Maëlle uklękła na trawie i wymamrotała zaklęcie. Chroniłam ją magią powietrza. Z ziemi wypełzły korzenie. Zbliżały się do demona, który atakował Laurenta, chociaż on całkiem nieźle sobie radził za pomocą miecza i magii. Zamiast włosów na głowie demona wiły się węże. Wszystkie syczały na Laurenta. Oczy potwora połyskiwały bielą. Chyba był ślepy, a jednak nieuchronnie zmierzał do celu – do naszego przyjaciela.

Dopiero wtedy zauważyłam Ezrę. Dostrzegłam determinację w jego twarzy. Jego zaklęcie sprawiło, że trzy potwory jednocześnie przecięły powietrze i runęły na ziemię z takim impetem, że ziemia zadrżała mi pod stopami. Ezra natychmiast skierował uwagę na kolejnego napastnika. Zacisnęłam dłoń na athame. Rytualny sztylet niewiele zdziała, ale nie poddamy się bez walki. Mimo magii nasze szanse wobec takiej przewagi wyglądały co najmniej marnie. Już dwóch rycerzy leżało bez życia na mchu. Potrzebowaliśmy wsparcia. Wszędzie widziałam krew, słyszałam pękające kości i przeraźliwy odgłos rozrywanych ciał. Głośny krzyk kazał mi się odwrócić. Zobaczyłam Thérèse w powietrzu, z nienaturalnie przechyloną głową. W pierwszej chwili zmroził mnie szok, potem coś rzuciło się na mnie, przygniatając do ziemi. Grunt pod moimi palcami był mokry od krwi i deszczu, który padał łagodnie, jakby to był zwykły letni dzień.

W moich dłoniach wzbierał ogień. Przycisnęłam je do piersi napastnika, a zaraz potem do jego pokrytej łuskami twarzy. Wrzasnął, gdy ktoś zepchnął go ze mnie. Rozległ się głośny trzask. Po chwili demon leżał u mojego boku ze skręconym karkiem. Ezra patrzył na mnie z przerażeniem w oczach.

– Vi – szepnął ochryple i szybkim gestem postawił mnie na nogi. – Musisz uciekać. Natychmiast. Błagam cię. Nie zniósłbym, gdyby… – wyrwało mu się, ale nie dokończył.

Zamiast tego podniósł rękę, cisnął kolejne zaklęcie, a drugą przygarnął mnie do siebie.

Pozwoliłam sobie wtulić się w niego na chwilę. Nieważne, że zostawił mnie wtedy samą w łóżku. Teraz liczyło się tylko to, żebyśmy przeżyli. Wyzwoliłam się z jego objęć i cisnęłam błyskawicą w demona. Ezra stał tuż za mną. Walczyliśmy ramię w ramię, aż spojrzałam na Regulusa. Nie zmienił się jeszcze całkowicie w demona, ale to, co zobaczyłam, wystarczyło, by krew zastygła mi w żyłach. Mimo wszystko starałam się zignorować zimno i przerażenie, jakie budził we mnie jego widok. Nie chciałam, żeby mnie sparaliżowały.

Teraz zaatakowały go ogniste ptaki. A jednak znowu po prostu spłonęły, zanim dosięgły jego barków. Po chwili powietrze wypełnił zapach palonego futra, bo w płomieniach stanęła sierść jednego z jego wilków.

Nie zwracałam uwagi na nic wokół siebie, koncentrowałam się tylko na Regulusie. Uniosłam dłonie i rozkazałam płomieniom z misy, by się uniosły. Ku niebu wystrzeliły czerwone jęzory, przybierając kształt smoczych łbów. Potwory ziały ogniem na walczących, podpalały włosy i ubrania demonów. Magia pozbawiała mnie wszelkich uczuć. Jaką moc dały mi boginie? Demony wycofały się na moment. Niezliczone zalegały na leśnej ściółce.

– Ventus! – Maëlle zaklinała wiatr, by niósł ogień dalej, w kierunku napastników, przez polanę, aby przeganiał demony na skraj lasu.

Niezadowolone warczały i zgrzytały zębami.

Przeszedł mnie dreszcz. Magowie i demony leżeli bez życia na leśnym poszyciu, tylko nieliczni wili się jeszcze z bólu i krzyczeli. Maëlle klęczała przy zwłokach Thérèse. Lawrence Mackenzie wyciągał dłonie ku niebu ponad misami ognia. Chwiał się na nogach, był trupio blady. U jego stóp leżało to, co Regulus zostawił z Sophii.

Ten widok na ułamek sekundy rozproszył moją uwagę i wtedy demony znowu zaatakowały. Runęły na nas jak fala. Uskoczyłam przed potworem o wilczym łbie. Kłapał zębami. Chwyciły mnie silne, długie ramiona porośnięte czarnym włosiem, bez chwili namysłu dźgnęłam sztyletem jeden z nadgarstków. Jego wrzask rozbrzmiał mi w uszach, nagle nie słyszałam zgiełku. Potknęłam się, opuściłam wzrok i wtedy zobaczyłam węża wijącego się wśród walczących. Był żółtobrązowy, gruby jak moje udo. Uniósł się, szykując się do ataku. Spojrzenie jego ślepi wbijało się we mnie, paraliżowało.

– Colligatio. – Białe liny światła zaatakowały wężowe ciało, krępowały je.

Zwierzę oderwało ode mnie wzrok, walczyło z pętami.

– Biegnij! – wrzasnął Ezra. Nie sposób było zignorować rozpacz w jego głosie. – Ratuj się!

Puściłam jego rozkaz mimo uszu. Kilkoma krokami dobiegłam do Lawrence’a i uklękłam przy nim.

– Co możemy zrobić?! – wrzasnęłam.

Dotknęłam go. Krew płynęła mu strumieniem z gardła, a jednak w jego oczach dostrzegłam niezłomność. Zacisnął zakrwawione palce na mojej dłoni, a potem bardzo wyraźnie usłyszałam jego głos w głowie: Obicere.

Skinęłam głową. Lawrence zamknął oczy i przesyłał mi swoją siłę. Trzech rycerzy Loży zebrało się wokół, aby nas ochraniać.

– Obicere – powtórzyłam zaklęcie, którego Lawrence nie był już w stanie wypowiedzieć. – Obicere.

Czarodziej tak mocno ściskał moje dłonie, że jęknęłam z bólu. Z moich palców wystrzelił promień czystej magii. Wtedy Lawrence zwiotczał. Przed wejściem do jaskini pojawiła się przezroczysta ściana. Oczywiście nie była to bariera, która wytrzyma długo, ale dawała nam przynajmniej chwilę oddechu. Lawrence zwolnił uścisk. Pozwoliłam, by jego ciało osunęło się na ziemię. Puste oczy wpatrywały się w niebo. Rozwścieczone demony waliły w niewidzialny mur.

W moją stronę biegła Aimée. Po drodze dotykała delikatnie pni drzew i nagle powietrze wypełniły niezliczone liście, otoczyły demony, utrudniając im widoczność i orientację w terenie.

– Gdzie Caleb i armia jego pieprzonego brata? – zapytałam, kiedy do mnie dobiegła.

– Nie wiem, ale koniecznie potrzebujemy wsparcia. Musimy wracać do zamku.

Zaprotestowałam gwałtownie.

– Nie możemy ich zostawić. – Gardło piekło mnie od zaklęć i dymu, który zawisł nad polaną.

– Sami nie wygramy tej walki. – Była coraz bardziej stanowcza; jej magia nie słabła ani na chwilę, ale niewiele więcej mogła nią zdziałać.

Przerażenie ściskało mnie od środka. Większość zaklęć po prostu odbijała się od demonów. Pozostali rycerze Loży ustawili się w szyku bojowym. Miotali zaklęcie za zaklęciem, a jednak demony ciągle posuwały się do przodu. To, co w pierwszej chwili wyglądało na chaotyczny atak, było w rzeczywistości formacją, która miała nas otoczyć.

Ash trzy razy posłał w ich stronę Nocere, lecz demon najzwyczajniej w świecie uskoczył przed mroczną kulą światła. Chwycił za miecz i wziął go na cel.

Możemy z nimi walczyć tylko magią. Jeżeli ona ich nie powstrzyma, jesteśmy straceni. Aimée wzięła mnie za rękę.

– Ascendia nebularis! – Otoczyła nas mgła. Miałam nadzieję, że osłoni nas na tyle długo, że dotrzemy do koni.

Ktoś przedzierał się do nas przez mglisty mur. Zobaczyłam twarz umazaną ziemią i krwią. Odskoczyłam i instynktownie uniosłam dłoń, by wypowiedzieć zaklęcie.

– To tylko ja, myszko. Spadajcie stąd. Dam wam chwilę przewagi.

Caleb, nareszcie! Podczas walki straciłam go z oczu. Demon z uniesioną bronią zaatakował go od tyłu. On jednak tego nie zauważył, bo wpatrywał się w twarz Aimée, jakby chciał na zawsze zapamiętać nawet najmniejszy szczegół.

Fala czystej energii sprawiła, że potwór wzniósł się w powietrze.

– A ty? – zapytała Aimée niewzruszona.

– Pojadę za wami. – Prowadził nas w kierunku koni. – Jedźcie do zamku! Mój brat jest w drodze do Coralis.

– Jeszcze możemy walczyć. – Bez Ezry nie mogłam… nie chciałam odchodzić.

Powinniśmy się wycofać, wszyscy razem zabarykadować się w zamku. Łatwiej bronić wysokich murów.

– Wy sprowadzacie wsparcie, my walczymy. – W głosie Caleba nie było tym razem ani łagodności, ani żartobliwej nuty. Teraz przemawiał wojownik. – To jedyna szansa, w innym wypadku Regulus zabije nas wszystkich.

Król demonów stanął przed wzniesioną przeze mnie barierą i przejechał po niej szponem. Pękła na pół z cichym brzękiem jak cieniutka nóżka kieliszka do wina, gdy ściśnie się go zbyt mocno. Uwięzione za barierą demony wysypały się na naszą stronę. Triumfalne i zarazem przepełnione nienawiścią spojrzenie Regulusa skierowało się na mnie i siostry.

U jego stóp leżała Rosa. Wszędzie widziałam krew. Do końca życia będę unikała czerwieni. Ash miotał zaklęciami, które nawet nie docierały do celu. Laurent biegł w naszą stronę. Przebijał się przez walczących, wymachując mieczem na wszystkie strony. Krew zalewała mu oczy, zasłaniając widok. Demona, który się na niego rzucił, zauważył dopiero wtedy, gdy ten wbił mu pazury w bok. Maëlle zawyła głośno i cisnęła piorunem w potwora, ale Laurent osunął się na kolana.

Z płaczem zakryłam usta dłonią.

– Uciekajcie! – wrzasnął Caleb.

Blada jak ściana Maëlle rzuciła się ku Laurentowi. W jego oczach lśniły wściekłość i strach. Białe wstęgi mocy wystrzeliły z jego palców i otoczyły szyje dwóch demonów. Nie były w stanie sprzeciwić się magii jego gniewu. Po prostu złamał im kark. Wstał.

Poczułam przypływ nadziei. Rycerze Loży są potężni. Zdołają jeszcze przez jakiś czas powstrzymać demony.

– Twój brat nie zostawi nas na lodzie, prawda? – zwróciłam się do Caleba.

– Zawsze robi to, co należy. – Ujął twarz Aimée w dłonie.

Nie protestowała, gdy najpierw czule pocałował ją w usta, a potem wsadził na konia.

Ja także wskoczyłam w siodło i po raz ostatni spojrzałam na Ezrę. Ciągle walczył, zarówno mieczem, jak i magią, ale widać było, że powoli traci siły, bo atakowało go coraz więcej demonów. Mocniej zacisnęłam dłonie na wodzach. Jeśli chcemy im pomóc, musimy się pospieszyć.

Gałęzie co chwila uderzały mnie w twarz. Pochyliłam się niżej nad końskim grzbietem, pewniej ujęłam wodze, żeby zwierzę nie spanikowało. Wiele lat temu Ezra uczył mnie jazdy konnej, ale jeszcze nigdy nie galopowałam w takim tempie. Po ciemnej sierści zwierzęcia spływał pot, pysk pokrył się pianą. Z wysiłkiem utrzymywałam wierzchowca na wąskiej ścieżce. Wyraźnie wyczuwał bliskość demonów, bo cały aż drżał ze strachu.

Brocéliande straciło swój czar. Wydawało się, że po omszałej ziemi rozpełzają się mrok i chłód. Wreszcie las przerzedził się i moim oczom ukazała się Dolina Bez Powrotu. Tak samo jak wcześniej, gdy jechaliśmy do źródła, powierzchnia jeziora mieniła się srebrzyście. Ale teraz już nic nie emanowało spokojem. Miałam wrażenie, że czas cofnął się o całe stulecia. Artur i jego rycerze walczyli kiedyś w tym lesie z demonami, teraz historia się powtarza. Maëlle zatrzymała konia. Nie będziemy wracać tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Wybierzemy inną. Krótszą, ale trudniejszą. Prowadziła poprzez głaz, można ją pokonać tylko na piechotę. Nasłuchiwałam, wydawało mi się, że wciąż słyszę bitewny zgiełk. Aimée zeskoczyła z konia. Poszłam w jej ślady.

– Regulus wyśle kogoś za nami. – Na policzkach Maëlle dostrzegłam ślady łez.

– Jeżeli szybko wrócimy, zdążysz jeszcze pomóc Laurentowi. – To była dość naiwna próba pocieszenia jej.

Zdawała sobie z tego sprawę, ale i tak skinęła głową.

Trzymałyśmy się z dala od brzegu jeziora. Nie wiadomo, co się w nim kryło. Demony naprawdę wróciły do naszego świata.

– Musimy tu zostawić konie. – Weszłam na wąziutką ścieżkę, dla niewtajemniczonych niemal niewidoczną. Prowadziła wzdłuż jeziora, dopiero potem odbijała w górę.

– Pośpieszmy się. – Maëlle przeskoczyła zwalony pień drzewa. – Nasze zaklęcia się od nich odbijały. Jak to możliwe?

Omijałam kamienie i korzenie. Podarły mi się spodnie na łydce. Włosy niesfornie opadały na twarz, więc odgarnęłam je energicznie. Gardło paliło z pragnienia.

– Nie wiem – odparłam szczerze. – Jakim cudem Regulus zdołał zniszczyć barierę i dlaczego zjawił się dwa dni przed czasem?

– To wszystko możemy omówić później! – krzyknęła Aimée.

Nagle rozległ się przeraźliwy wrzask, a nad wierzchołkami drzew pojawił się cień.

– Cholera! – wyrwało mi się. Biegłyśmy przed siebie, ale oglądałam się co chwila, aż w końcu zorientowałam się, co nas ściga. – Gryfy! – wrzasnęłam.

Dobiegłyśmy do głazu. Tak naprawdę to grzbiet skamieniałego smoka, którego Morgana, przyrodnia siostra Artura, w dawnych czasach zaczarowała w kamień i uczyniła strażnikiem doliny. Oby nie zbudził się do życia. To demon, a Morgana rzuciła na niego zaklęcie. Zapewne chciałby się krwawo zemścić. Ledwie to pomyślałam, a w kamieniu pojawiły się szklane drzwi. Trzy gryfy rzuciły się do ataku. Niemal czułam na karku ich gorący oddech. Widziałam wyraźnie ostre dzioby i metalicznie połyskujące szpony. Korony drzew kołysały się w podmuchach wiatru wywoływanego ich gigantycznymi skrzydłami. Położyłam dłoń na klamce i szarpnęłam drzwi. Maëlle nie wahała się ani chwili, pokonując ostatnie metry. Wciągnęłam do środka Aimée. W mdłym świetle dostrzegłam wilgotne stopnie prowadzące w nieprzeniknioną ciemność. Przełknęłam ślinę i starałam się zignorować fakt, że włoski na rękach stanęły mi dęba.

– Miridiem – szepnęła Maëlle i wnętrze wypełnił świetlny pył, dzięki czemu zejście nie wydawało się takie straszne.

Ruszyła przodem. Aimée za nią.

W ostatniej chwili głośny plusk kazał mi się odwrócić. Woda jeziora się wzburzyła. Miałam nadzieję, że nie ruszy za nami kolejny potwór. Na szczęście okazało się, że to tylko Caleb, który wyszedł właśnie na brzeg. Ulga i panika wypełniały mnie w równym stopniu.

– Poczekajcie! – krzyknął i uchylił się przed atakiem gryfa.

Woda w jeziorze pieniła się gniewnie. Ciało Caleba oblepiało ciemne ubranie.

– Aeris vertigo! – krzyknęłam, gdy gryf znalazł się zdecydowanie za blisko Caleba.

Trąba powietrzna odepchnęła ptaszysko. Caleb puścił się biegiem. Gryfy krzyczały groźnie.

ROZDZIAŁ 2

Chodź. – Caleb doskoczył do mnie, złapał za rękę i razem wpadliśmy do środka. Drzwi zamknęły się z brzękiem. Jeden z gryfów wylądował i wściekle walił w szklaną taflę. – Było blisko. – Caleb dyszał głośno. – Gdzie Aimée?

– Poszła przodem.

Skinął z ulgą, przeczesał włosy palcami i zmierzył mnie wzrokiem.

– Już tędy nie wyjdziemy.

Na szybie pojawiła się rysa, bo gryf atakował ją nieustannie.

– W takim razie musimy poszukać innego wyjścia.

Zbiegaliśmy wąskimi schodami. Wydawały się o wiele starsze niż te, które w zamku prowadziły do Glamorgan. Ulżyło mi, że chwilowo uciekliśmy przed demonami, ale jednocześnie bałam się tego, co nas czekało. To miejsce chyba nie miało wobec mnie dobrych zamiarów. Schody wiły się coraz głębiej, aż w końcu znaleźliśmy się na dole. Na ścianach płonęły osadzone w uchwytach pochodnie. Maëlle niespokojnie chodziła w tę i z powrotem. Aimée jęknęła głośno, gdy zobaczyła, kto mi towarzyszy.

Caleb podszedł do niej po chwili wahania.

– Jesteś ranna? Ruszyłem za wami natychmiast, gdy tylko Regulus nakazał gryfom was ścigać.

– Nic się nie stało. – Objęła się ramionami, jakby sama siebie chciała utrzymać w pionie.

Czule pogłaskał jej bark. Sądząc po jego minie, najchętniej przytuliłby ją do piersi.

– Musimy iść – zauważyłam. – Jedyną szansą Ezry jest nasz szybki powrót z posiłkami.

– Tam dalej są schody, prowadzą jeszcze niżej, aż do korytarza. – Maëlle patrzyła na mnie niecierpliwie. – Co ty na to?

– Nie zejdziemy niżej. – Caleb odważył się jednak zrobić mały krok w kierunku Aimée. – W podziemiach kryją się całkiem inne potwory niż na powierzchni. Lepiej ich nie budzić.

– Co może być gorszego od tego, co widzieliśmy przy źródle? – wymamrotała.

Caleb cofnął dłoń i przyglądał jej się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– Są rzeczy gorsze od nas.

– Nie to miałam na myśli. – Aimée uniosła głowę. – No dobrze, miejmy nadzieję, że ta droga doprowadzi nas do zamku.

Maëlle stanęła w progu wąskiego tunelu.

– Możemy iść tylko parami. I strasznie tu zimno.

– Aridamus – powiedziała Aimée, zanim zrobiła pierwszy krok, tym samym wysuszając ubranie Caleba.

– Dzięki. – Zdjął pelerynę i zarzucił jej na ramiona. – Im niżej, tym będzie zimniej. – Patrzył na cieniutką sukienkę, którą włożyła na ceremonię zaślubin. Zadziwiające, że pozwoliła nawet, by zawiązał jej pelerynę pod szyją.

– Jesteśmy w Glamorgan – orzekłam. – To królestwo Morrigan. Musimy bardzo uważać. Nie wchodzimy do żadnych pomieszczeń. Szukamy tylko wejścia do zamku. Miejmy nadzieję, że zdążymy przed Regulusem.

Caleb wyjął pochodnię z uchwytu i wyciągnął rękę do Aimée. Po chwili wahania ich palce się splotły.

Zmarszczyłam czoło, ale nie skomentowałam.

– Sprowadzimy wsparcie, a potem pokażemy Regulusowi, do kogo należy ten świat.

Strach ciążył mi w żołądku jak wielki kamień. Ezra nie mógł umrzeć. A Laurent potrzebował pomocy. On i inni, których zostawiliśmy. Zrobiłabym wszystko, żeby zapobiec ich śmierci. Byłam nawet gotowa jeszcze raz wejść do pokoju tajemnic i poprosić kielich, by zostawił ich przy życiu. Mogłabym zapłacić każdą cenę, jakiej by zażądał.

– Jeśli Laurent nie żyje, osobiście poderżnę Regulusowi gardło. – Maëlle, wyczerpana i zrozpaczona, energicznie chwyciła pochodnię i w ślad za Calebem ruszyłyśmy w wilgotny mrok.

Niepotrzebnie się martwiłam. Tym razem nie widziałam żadnych drzwi, które chciałyby nas zwabić do jakiegoś pomieszczenia. Tylko ściany. Ściany, po których wilgoć spływała niczym łzy, i odbijające w bok korytarze, jeszcze węższe niż ten, którym szliśmy. Powietrze cuchnęło stęchlizną. Dwukrotnie potknęłam się i poślizgnęłam na posadzce, bo biegliśmy zbyt szybko, niż powinniśmy w tych okolicznościach. Straciłam nadzieję, że prędko znajdziemy wyjście, bo korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. A co, jeżeli nigdy nie znajdziemy wyjścia? Poczucie zagrożenia narastało z każdym kolejnym metrem. Starałam się o nim nie myśleć i przenikać wzrokiem otaczającą nas ciemność, lecz niezbyt mi to wychodziło. Echo naszych kroków niosło się przesadnie głośno wśród kamiennych ścian. Ciemność pochłaniała światło pochodni już po kilku krokach.

Caleb zwolnił, gdy Aimée się zachwiała, i chociaż z każdą chwilą coraz bardziej denerwowałam się o Ezrę, ucieszył mnie krótki postój.

Znużona oparłam się o wilgotne kamienie.

– Dlaczego nasze zaklęcia odbijały się od tylu demonów? – rzuciłam w ciszę, którą przerywały tylko nasze głośne oddechy.

Echo powtórzyło moje pytanie.

Caleb dość długo zwlekał z odpowiedzią.

– Od zawsze najbardziej baliśmy się waszej magii. Zwłaszcza Regulus. Ale jest królem i właśnie w jego rękach spoczywa przyszłość Kerys. Wybrano go, bo pozostali książęta uważali, że to on najlepiej upora się z sytuacją. Nie mieliśmy pojęcia, co nas czeka, gdy pakt dobiegnie końca. Odkąd nas wygnano, nie mieliśmy kontaktu z waszym światem. Oczywiście zawsze krążyły jakieś plotki. Mogło być tak, że nikt o nas nie pamięta. Mogło być też tak, że nie ma już czarownic i magów. Najgorsza była dla nas ewentualność, że wracamy do świata pełnego magii. Musieliśmy być przygotowani. Nie mogliśmy pozwolić sobie na to, by stanąć naprzeciw was równie bezbronni jak kiedyś. Nasi uczeni uznali, że teraz to magiczni panują nad światem i zabiją każdego demona, który po zakończeniu paktu wejdzie do waszego świata.

– No to się pomylili – wymamrotała Maëlle. – Bardzo byliście rozczarowani?

– Troszeczkę. – W słowach Caleba wychwyciłam żartobliwą nutę. – Nikt z nas nie przypuszczał, że światem rządzą zwykli ludzie. To było prawdziwe zaskoczenie.

– Ale dzięki wam sytuacja szybko się zmieniła – zauważyła Maëlle.

– Co za ironia losu… – Potrząsnął głową. – To, czego baliśmy się najbardziej, nastąpiło, gdy za wszelką cenę chcieliśmy temu zapobiec.

– I dlatego nigdy nie należy pragnąć czegoś za wszelką cenę. – Aimée podniosła na niego wzrok.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Jakim cudem sprawiliście, że nasze czary nie działają? Jakim cudem Regulus jest… odporny? I dlaczego nic nam o tym nie powiedziałeś? Ezra o tym wiedział?

Caleb uniósł pochodnię wyżej, żeby zajrzeć głębiej w korytarz, ale już wiedział, że nie wywinie się od odpowiedzi. Ruszył przodem.

– Ezra wiedział, podobnie jak Michael i Sophia. Gdyby chcieli, powiedzieliby wam.

– Ale jak tego dokonał? – zapytała Aimée niemal bezgłośnie.

Ja natomiast zastanawiałam się, jakie jeszcze tajemnice skrywa Ezra.

– Tuż po tym, jak został królem, Regulus rozkazał naszym lekarzom, naukowcom i uczonym znaleźć coś, dzięki czemu będziemy mogli się bronić. Miał obsesję na tym punkcie. Wyobrażał sobie, że w dniu, w którym bariera runie, do Kerys wkroczy armia magicznych. Chciał być przygotowany.

– Czyli w Kerys są naukowcy i lekarze? – Maëlle podeszła do Caleba.

– Oczywiście. Nawet demony miewają katar.

Roześmiała się cicho, ale nie było w tym rozbawienia.

– Po pewnym czasie odkryli, że samarium wykazuje pożądane właściwości.

– A to nie jest jakiś metal? – wtrąciłam się. – Wydawało mi się, że z tego są wasze drzewa.

Caleb cały czas trzymał Aimée za rękę.

– Już dawno usiłowałem ci wytłumaczyć, że Kerys i wasz świat wcale się tak bardzo nie różnią. Nasze drzewa to zwykłe drzewa. Owszem, samarium to metal. Występuje także w waszym świecie.

– To bardzo rzadki pierwiastek – potwierdziła Maëlle. – Ale czy nie jest nader często mocno zanieczyszczony?

– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – odparł Caleb. – Nasi naukowcy byli pewni, że zdoła nas ochronić. Był tylko jeden problem: nie wiedzieliśmy, jak to sprawdzić. Bariera była szczelna, lecz gdy nieco ponad cztery lata temu pojawiły się na niej pierwsze rysy, uznaliśmy to za znak od losu. Regulus wysłał szpiegów na waszą stronę. Wrócili cali i zdrowi. Gadali niestworzone rzeczy.

– No teraz to już naprawdę umieram z ciekawości. – Nie sposób było nie usłyszeć ironii w głosie Maëlle.

– Dowiedzieliśmy się, ilu jest ludzi i jak niewielu w porównaniu z nimi pozostało magicznych. Merlin nie żyje, nie pojawił się nikt o podobnej mocy. Zawsze zakładaliśmy, że magia przybiera na sile z pokolenia na pokolenie. – Caleb odwrócił się do nas. – Kiedy dotarły do nas te informacje, Regulus postanowił, że wracamy. Nie mogliśmy wybić mu tego z głowy. Aarvand naprawdę próbował. Mój brat uważa, że to wielki błąd.

– Dlaczego? – wyrwało mi się.

Na wspomnienie lodowatego spojrzenia, którym Aarvand de Coralis obrzucił mnie przy źródle, przeszył mnie dreszcz.

– Nie wierzy, że zdołamy przeżyć w waszym świecie.

– I ma rację – zauważyła Aimée. – Jeżeli nie pokonają was magiczni, załatwią to zwyczajni ludzie. Niechętnie się dzielą. Kto jak kto, ale my wiemy coś na ten temat.

– Dlaczego właściwie Regulus nie posłuchał twojego brata? – wtrąciłam się.

– Bo król nie chce słuchać innych i uważa, że zawsze ma rację. Naciskał na uczonych. Chciał, by każdy demon dostał dawkę samarium. Niestety zapasy się skończyły, a wydobycie tego metalu okazało się trudne i skomplikowane. Wtedy zaczęły się eksperymenty z różnymi mieszankami i pojawiły się pierwsze przerażające skutki uboczne.

Zafascynowane słuchałyśmy tego, co mówił. Nie wiadomo skąd w korytarzu zerwał się zimny wiatr, a po chwili rozległo się wycie. Wzdrygnęłam się tak mocno, że mało brakowało, a z dłoni wypadłaby mi pochodnia, którą jakiś czas temu wzięłam od Maëlle. Zatrzymałyśmy się i zbiłyśmy w ciasną gromadkę.

– Meridiem – rozkazałam i ściany pokryły się świetlistym pyłem.

– Nie radzę – mruknął Caleb.

Uniosłam pochodnię odrobinę wyżej. Pobladł nagle.

– Ktoś za nami idzie? – zapytała Aimée. – Żołnierze Regulusa?

– Nie, to nie demony.

Nasłuchiwał, ale otaczała nas cisza. Moja siostra zniżyła głos do szeptu.

– Wydawało się bardzo daleko.

– Szybciej. – Caleb nas poganiał. – Gdzieś w końcu musi być wyjście.

Przyspieszyliśmy kroku, ale już nie biegliśmy, żeby niepotrzebnie nie hałasować.

– Jakie skutki uboczne? – zapytała Aimée, gdy ciągle otaczała nas cisza. – Co się dokładnie wydarzyło?

Po raz pierwszy, odkąd weszliśmy do labiryntu, puścił dłoń Aimée i przejechał nią po karku.

– Okazało się, że samarium wcale nie jest tak nieszkodliwe, jak się nam wydawało. Metal nie tylko nas chroni, lecz także przemienia.

Aimée wzięła go za rękę, jakby wyczuwała, że potrzebuje wsparcia i otuchy.

– To znaczy?

Niełatwo było mu o tym mówić.

– Początkowo skutki uboczne w ogóle nie rzucały się w oczy. Wręcz przeciwnie. Po zażyciu samarium wielu z nas w postaci demonicznej nabierało siły i mocy. To kusiło, a zatem wielu z nas zażywało metal raz za razem. Tylko nielicznych stać na samarium w czystej postaci. Jest bardzo drogie. Wizja powrotu do tego świata i ochrony przed waszą magią kusiła niewyobrażalnie. Dlatego większość z nas przyjmowała samarium bezrefleksyjnie. Kto przyjął choć jedną dawkę, chciał więcej.

– Regulus zafundował swoim poddanym narkotyk. – Z niedowierzaniem pokręciłam głową.

– Wcześniej w Kerys nie było niczego podobnego, teraz każdy tego pragnął.

– Też to zażyłeś? – zapytała Aimée.

– Jeden jedyny raz i nigdy więcej. Aarvand mi zabronił. Za co niestety będę mu wdzięczny do końca życia. – Uśmiechnął się lekko. – Jeżeli kiedyś go spotkacie, pod żadnym pozorem mu o tym nie mówcie.

Jeżeli kiedykolwiek stąd wyjdziemy, nie chcę nigdy więcej oglądać żadnego demona, a już na pewno nie jego brata o lodowatych oczach.

– No więc co to za skutki uboczne? – Maëlle traciła cierpliwość. – Nie rób z tego takiej tajemnicy. Uzależnienie można wyleczyć odwykiem.

– To nie takie proste. Pojawiły się problemy z transformacją… – zaczął Caleb. – Niektórzy przeobrażali się bardzo rzadko albo w ogóle tracili tę zdolność. Inni z kolei nie byli w stanie wrócić do poprzedniej postaci. Widziałyście tego demona z wężami zamiast włosów? To przykład takiej sytuacji. Nie może ich ukryć.

– A co w tym złego?

Do moich uszu dobiegło dziwne drapanie. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził odgłos.

– W postaci pomiędzy? – Caleb także zatrzymał się, nasłuchując. – To najgorsze, co może spotkać demona. Wtedy nie jest się nikim do końca: ani człowiekiem, ani demonem. Poza tym na co dzień świetnie się czujemy w ludzkiej skórze.

Po przemianie jesteśmy bardziej agresywni i nieobliczalni. Nie zawsze jest to korzystne, zwłaszcza kiedy musimy koegzystować na ciasnej przestrzeni.

– Nie wiedziałam.

– Wielu rzeczy o nas nie wiecie. Wydawało mi się, że to już ustaliliśmy. – Dzięki uśmiechowi jego słowa nie zabrzmiały tak ostro.

– Co to jest? – szepnęłam. – Słyszycie?

– Trudno tego nie słyszeć – sapnęła Maëlle, gdy drapanie rozległo się znowu.

– Znaleźli nas. – Caleb wysunął się przed Aimée, gdy w oddali rozbłysły błyszczące punkty. Z ciemności wyszły masywne, skulone postacie. – Magiożercy. – Wyraźnie usłyszałam przerażenie w jego głosie.

– A co to za bestie? – zapytała Maëlle.

Z opuszków jej palców wystrzeliła błyskawica i najodważniejszy z intruzów wycofał się z piskiem.

– Nie! – wrzasnął Caleb, ale żadna z nas nie zwracała na niego uwagi.

Napastnicy byli coraz bliżej. Wilcze łby na ludzkich ciałach. Dłonie i stopy zakończone pazurami. Lśniące czerwienią ślepia. Jeden z nich schylił łeb i wśród skołtunionych kłaków dostrzegłam ostre rogi.

– Nie używajcie magii – polecił Caleb stanowczo. – To je tylko wzmacnia. – Chwycił swój miecz i pchnął Aimée na ścianę, gdy jeden z napastników ruszył w jej kierunku. Załatwił go jednym celnym ciosem w klatkę piersiową. Monstrum osunęło się na ziemię. – Więcej światła! – wrzasnął, gdy rozległo się kolejne warknięcie, głębsze, zdecydowanie groźniejsze.

Cisnęłam moją pochodnię w korytarz przed sobą i skoczyłam w tył. Potwór, który zaczął się zbliżać do Caleba, był jeszcze większy niż poprzedni i wydawał się rosnąć w oczach. Na szczęście korytarz był tak wąski, że naprzeciwko Caleba mógł stanąć tylko jeden przeciwnik. Dlaczego Caleb się nie zmieniał? W postaci demonicznej na pewno pokonałby potwora.

Przysunęłam się do Maëlle.

– Jest ich coraz więcej.

Tam, gdzie nie sięgało światło pochodni, mieniły się czerwono niezliczone ślepia. Warkot przybierał na sile.

– Co robimy?

– Nic. Nie możemy nic zrobić. – W głosie Aimée brzmiała rozpacz. – Słyszałaś go. Atakując je za pomocą magii, tylko dodajemy im sił.

Głośno nabrała powietrza w płuca, gdy magiożerca wyciągnął długie ramię, usiłując powalić Caleba na ziemię. Na szczęście nie trafił. Wydawało się, że nie potrafi całkowicie skoncentrować się na ofierze. Oślepiało go światło pochodni. Zamrugał i jeszcze raz zaatakował Caleba, który zdążył jednak wydobyć miecz z ciała pierwszej ofiary i wbił go potworowi prosto w żołądek. Monstrum odskoczyło, zatoczyło się w tył, ale natychmiast pojawiły się następne. Z głośnym sykiem, z wystawionymi szponami, ruszyły na nas. Aimée chwyciła za rytualny sztylet, gdy magiożercy dotknęli gardła Caleba. Potwór uniósł go, jakby był marionetką. Choć demon miotał się na wszystkie strony, był zupełnie bezradny. Zanim zdołałyśmy powstrzymać Aimée, zaatakowała, wbijając sztylet w ramię magiożercy. Zawył i puścił Caleba, który na ułamek sekundy stracił równowagę. Potwór tymczasem zaatakował Aimée, ale Caleb natychmiast wziął się w garść i odciągnął ją na bok.

Podbiegłam do miecza, który wypadł mu z dłoni. Kopnęłam go w kierunku Caleba. Podniósł broń i jednym zwinnym ciosem pokonał trzeciego napastnika. Dysząc, oparłam się o ścianę, ale już dwóch kolejnych magiożerców atakowało Caleba i Aimée. Byli mniejsi, ale zwinniejsi.

– Dość tego! – Jedno zaklęcie Maëlle wystarczyło, by między nami a napastnikami wyrosła ściana ognia.

– Biegnijcie – wykrztusił Caleb. – Powstrzymam ich. – Gniewnie spojrzał na Aimée. – Nie zaatakujesz jeszcze raz.

– Chciał cię udusić! – Mocniej zacisnęła dłoń na athame.

Magiożerca przeskoczył płomień.

– Mittare! – wrzasnęłam i kula ognia pchnęła go w tył.

– Szukajcie wyjścia! – Caleb objął Aimée, przyciągnął do siebie i pocałował krótko i mocno. A potem ją odepchnął. – Biegnijcie!

Przez barierę płomieni przedarło się dwóch magiożerców.

Jeden z nich zaatakował Aimée, która akurat ruszała, od razu jednak runęła na ziemię. Drugi wymierzył Calebowi cios w brzuch.

Kopałam napastnika Aimée, zamierzyłam się na niego moim sztyletem. Jedną ręką trzymał moją siostrę, drugą wyciągał po mnie. Rozległ się trzask, gdy podarł mi spodnie. Stłumiłam krzyk. Poczułam szpony na skórze. Z moich palców trysnął jaskrawoczerwony strumień czystej magii i spowił ciało magiożercy. Ten najpierw zastygł nieruchomo, a potem zapadł się w sobie i uciekł w mrok. Od smrodu palonego ciała zbierało mi się na mdłości. Wpatrywałam się w moje dłonie. Co to właściwie było? Skąd taka moc? Nie miałam jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Maëlle ściągnęła potwora z z Aimee, po czym, dysząc ciężko, podniosła się i od razu ruszyła biegiem. Caleb wbił napastnikowi miecz w bok i ten uciekł z piskiem. Nasłuchiwaliśmy w napięciu, ale za ścianą ognia panowała podejrzana cisza.

– Odeszli? – zapytałam.

– Dostali sporo magii, na jakiś czas mają jej dosyć. – Wystarczyły dwa kroki, by Caleb znalazł się przy Aimée i ukląkł przy niej. Na jego policzku drgał mięsień. – Zranił cię?

– Da się wytrzymać. Skręciłam kostkę i stłukłam sobie kolano.

– Pozwól, że obejrzę.

– Musimy iść – zaprotestowała. – Na pewno jest ich więcej.

– Na pewno. I nas znajdą.

Oparłam się o ścianę. Straciłam całą energię. Unikałam badawczego spojrzenia Maëlle.

– Co to za istoty? Nigdy dotąd nie słyszałam o magiożercach.

Mimo protestów Caleb odrobinę uniósł suknię Aimée, żeby odsłonić kostkę. Była opuchnięta.

– Żarłoczne stwory. Jak powiedziałem, teraz są najedzone, ale zjawią się inne. Naprawdę tak trudno zrozumieć polecenie, że macie nie posługiwać się magią?

– A niby jak inaczej miałyśmy ci pomóc? – żachnęłam się. – Czy one są także w Kerys?

W świetle latarni Caleb wydawał się bardziej przerażający niż zazwyczaj. Prawie tak, jakby był gotów zaatakować każdego, kto tylko zbliży się do Aimée. Pod skórą wyraźnie tętniła demoniczna krew, bo ktoś zaatakował kobietę, którą uwielbia. Niedobrze. Lubiłam go i ufałam mu, ale przecież to ciągle demon.

– Żywią się magią, a w Kerys jej nie ma. – Maëlle myślała na głos. – Nie dałyby rady tam przeżyć, prawda?

– Zdziwiłabyś się – odparł Caleb i ponownie przyjrzał się kostce Aimée. – Ale transformacja to także rodzaj magii i właśnie dlatego tutaj tego nie zrobiłem. Nie chcę ich niepotrzebnie karmić.

– Przepraszam. Oczywiście masz rację.

– Chyba nic nie jest złamane – powiedział do Aimée, odetchnął z ulgą i rozluźnił się odrobinę. – Zwęszyły magię, gdy rozsypałyście świetlny pył. To je zwabiło. Magia, która nie zabija, dodaje im sił. – Patrzył na Aimée z poważną miną. – Poniosę cię. Musimy się spieszyć. Boginie nie wpuściły was tu po to, żebyście zginęły.

– Może są rozgniewane, bo sprowadziłyśmy demona do ich królestwa – powiedziała Maëlle. – Zjawiłeś się dość nieoczekiwanie.

– Pozwól, że na razie puszczę to mimo uszu.

Aimée wsparła się na jego dłoni i z trudem wstała.

– Przestańcie. To nie jest odpowiednia chwila na kłótnie. – Usiłowała iść, ale tylko jęknęła głośno. Caleb wziął ją na ręce. Gniewnie zmarszczyła czoło. – Puść mnie.

– Nie ma mowy. Przestań marudzić, kochanie. Poniosę cię. Przynajmniej kawałek. Ze skręconą kostką będziesz nas tylko spowalniać. A tego przecież nie chcesz.

– To poniżające. Wezmę się w garść. I nie mów do mnie „kochanie”.

Caleb roześmiał się cicho i ruszył długimi krokami.

– I tak będziesz nas spowalniać. A teraz cicho.

Maëlle udała, że wymiotuje. Mimo przerażenia na myśl o tym, co jeszcze nas czeka, uśmiechnęłam się.

– Wyprowadzę nas stąd całych i zdrowych, ale im dłużej to trwa, tym większe prawdopodobieństwo, że nie zdążymy wrócić z posiłkami na czas. Później możesz się ze mną kłócić, ile tylko będziesz chciała – ciągnął Caleb, maszerując tak szybko, że ledwo dotrzymywałyśmy mu kroku.

Po tych słowach zapadło milczenie. Aimée już nie protestowała. Z każdą chwilą opuszczała mnie pewność siebie. Od jak dawna byliśmy już w podziemiach? Zupełnie straciłam poczucie czasu. Modliłam się, żeby armia Aarvanda zjawiła się w odpowiedniej chwili, by wesprzeć rycerzy Loży. Miałam nadzieję, że boginie również wkroczyły do akcji. W czeluściach labiryntu znowu rozległo się wycie. Maëlle się wzdrygnęła.

– Merde – mruknęła.

Caleb szepnął coś do ucha Aimée. Objęła go za szyję. O ile to możliwe, zaczął biec jeszcze szybciej.

– Byłaś tu już dwukrotnie i Glamorgan pozwoliło ci odejść. Jak to zrobiłaś? – zwrócił się do mnie.

– Ani razu nie natknęłam się na magiożerców. Za pierwszym razem nie mogłam znaleźć wyjścia. Za drugim, z Ezrą, poszło o wiele szybciej. Ale najpierw trafiałam do pokoju tajemnic. Może trzeba mieć powód, by tu wejść.

– Ochrona to chyba wystarczający powód – warknęła Maëlle i zerknęła za siebie.

– Wyjdziemy stąd. – Zagryzłam usta. – Kiedy byłam tu z Ezrą, opowiedział mi pewną historię. Podobno Glamorgan uwielbia stare legendy. Może spróbujemy?

Każda myśl o Ezrze budziła we mnie strach. Czy Regulus go pojmał? A może ciągle czekał na wsparcie? Każda sekunda spędzona przez nas w podziemiach zmniejszała jego szanse przeżycia. Przycisnęłam dłoń do ust i stłumiłam szloch. Poślubił Wegę, by tego uniknąć. Zdradził wszystko, co było między nami, jakkolwiek to nazwać.

– Żeby udobruchać to miejsce? – powątpiewał Caleb.

– Tak. Opowiedziałam historię o tym, jak Gwion stał się pierwszym demonem. I być może właśnie dlatego dostałam szczególne wsparcie Cerridwen.

Z każdym metrem robiło się coraz chłodniej. Przesuwałam dłonią po zziębniętych ramionach.

– Gdyby boginie nie chciały, żebyś stamtąd wyszła, umarłabyś w pokoju tajemnic – zauważył Caleb. – Ale proszę bardzo, spróbuj. Opowiadaj. My, demony, wierzymy w potęgę słów.

Z głębi labiryntu dobiegło zawodzenie.

– Ja opowiem – odezwała się Aimée. – A potem postawisz mnie na ziemię.

– Ależ oczywiście – zgodził się Caleb. – Nie będę cię niósł ani chwili dłużej, niż to konieczne, a jeżeli dogonią nas ci cholerni magiożercy, rzucę cię tutaj i ucieknę.

– Gdyby on chociaż raz uciekł, poczułabym się o niebo lepiej… – szepnęła Maëlle.

Spojrzałam na nią uważnie.

– Caleb w niczym nam nie zawinił. O co ci chodzi?

– Nie wydaje ci się dziwne, że bariera runęła dwa dni przed czasem? – syknęła. – I do tego ta sprawa z samarium. Dlaczego mówi o tym dopiero teraz? 

– Zamknij się – warknęłam. – Sprzeciwił się swojemu królowi, żeby nie zostawić nas w potrzebie. Pytanie tylko, dlaczego Michael i Sophia to przed nami zataili?

– I Ezra. On także o tym wiedział. Na boginie, środek, który blokuje działanie naszej magii. To…

– Ezra na pewno miał swoje powody. Ufa Calebowi, więc ja także darzę go zaufaniem. Damy radę tylko razem.

– Ależ oczywiście. Ja po prostu cholernie się boję.

– Jak my wszyscy.

– No, dawaj – rzuciła wreszcie do Aimée. – Im szybciej stąd wyjdziemy, tym lepiej.

– Morgana była przyrodnią siostrą Artura – zaczęła Aimée. Choć mówiła cicho, jej głos niósł się echem, oddając rytm naszych kroków. – Mieszkała na jego dworze w Camelocie i tam zakochała się w Guimoarze z Carmelide. Morgana była młoda, a on podobno wysoki, umięśniony, piękny i bardzo męski. Trochę od niej starszy, zdążył już walczyć przeciwko Saksonom.

– Miał w ogóle jakieś wady? – zapytał Caleb rozbawiony.

Nagle korytarz wypełniło ciepłe tchnienie wiatru.

– Ależ owszem – zapewniła Aimée. – Jak wszyscy zbyt piękni mężczyźni. Flirtował z Morganą, a ona zakochała się po uszy.

– Z twojego tonu wnioskuję, że koleś nie odwzajemnia jej uczuć.

– Bynajmniej. Prawdopodobnie po tym związku obiecywał sobie tylko większe wpływy na dworze.

– A to drań. – Caleb potrząsnął głową z udawanym oburzeniem.

Maëlle zachichotała.

– Bo przestanę opowiadać – zagroziła Aimée.

– Za żadne skarby. – Pocałował ją w skroń. – Już czuję, jak robi się cieplej. Twoja baśń chyba się podoba.

Miał rację. Ja także miałam wrażenie, że z każdym słowem Aimée temperatura rosła. Znikały zimno i zaduch.

– Któregoś dnia Ginewra, żona Artura, przydybała tę parkę i Artur natychmiast odesłał Guimoara z dworu. Morgana była zrozpaczona. Chciała spędzić z ukochanym ostatnią noc. W tym celu zakradła się do jego komnat. – Aimée urwała na chwilę. Wydawało się, że jej słowom towarzyszy słodko-gorzki zapach wydobywający się ze ścian. – Niestety ten bynajmniej nie czekał na nią tęsknie, lecz zabawiał się z inną. Z Morgause, ciotką Artura i Morgany.

– Mam nadzieję, że Morgana wydrapała obojgu oczy – syknęła Maëlle.

W odpowiedzi podłoga zadrżała nam pod nogami, jakby podziemny świat podzielał gniew Morgany. Najwyraźniej Glamorgan jednak nie przepadało za tą historią.

– Była na to zbyt dobrze wychowana, a poza tym o Morgause mówiono, że jest czarownicą – ciągnęła Aimée. – Morgana była zrozpaczona. Kochała Guimoara, a on ją zdradził. Kilka lat później w ślad za Arturem ruszyła na wojnę do Bretanii. Król potrzebował wszystkich rycerzy, by pokonać demony, więc pogodził się także z Guimoarem. Morgana spędziła w Avalonie wiele lat i tam pobierała nauki w sztukach magicznych. Wojsko dotarło do Brocéliande. Szala zwycięstwa przechyliła się na ich stronę, została jeszcze ostatnia bitwa. Podczas całej batalii Guimoar usiłował ponownie uwieść Morganę, a ona, chociaż zdradzona, wciąż go kochała i bardzo chciała uwierzyć w to uczucie. Wybaczyła mu. W ślad za nim poszła do doliny, którą dzisiaj nazywamy Doliną Bez Powrotu, i tam zastała go w czułych objęciach innej. Rozwścieczona zamieniła oboje w kamień. Do dzisiaj nazywamy tę formację skalną głazem niewiernych kochanków.

Caleb się skrzywił.

– Nie przesadziła trochę?

– Przesadziła? – Aimée była oburzona. – Zdradził ją dwukrotnie, dwukrotnie zawiódł jej zaufanie. Wybrałabym gorszą karę. Ale Morgana nie zakończyła na tej dwójce. Miała magiczny przedmiot. Był to róg do picia. Kto w tej dolinie napił się z rogu i albo zdradzał swojego partnera, albo choćby o tym pomyślał, ściągał na siebie klątwę. Przeklęci na wieki zostają w dolinie. W stanie, w którym nie ma ani czasu, ani miejsca.

– Czy ktoś poza mną uważa, że to straszne? – zapytał Caleb.

– Ja nie – odparłam. – Dobrze im tak. Ci faceci na to zasłużyli.

– Ale przecież Ginewra zdradziła Artura z Lancelotem – zauważył Caleb. – Dlaczego Morgana nie uwięziła jej w tej dolinie?

– Ginewra nie towarzyszyła Arturowi na tej wyprawie. Została w Camelocie – odparła Aimée.

– Zresztą miała powody do zdrady – wtrąciłam się. – Artur nie był wzorowym mężem.

– Co to znaczy: wzorowym? – obruszył się Caleb. – Jaki twoim zdaniem jest dobry mąż? Od kiedy można go zdradzać?

– Ja w każdym razie nigdy nie wyjdę za mąż – odezwała się Maëlle na nasze szczęście.

Nasłuchiwałam w ciemności, odruchowo dotknęłam sztyletu. Czułam łaskotanie w opuszkach palców.

– Prędzej czy później spotkasz mężczyznę, któremu nie będziesz chciała pozwolić odejść. – Aimée wydawała się niemal zła. – Artur ją kochał i w końcu za niego wyszła.

– O ile pamiętam, tylko dlatego, że zmusił ją do tego ojciec. Jeszcze przed ślubem kochała Lancelota – zauważyła Maëlle. – Wiemy z legend arturiańskich, że ją kochał, ale mowa także o tym, że zadurzył się w Morganie. W swojej przyrodniej siostrze.

– I zapewne dlatego Ginewra zdradziła Morganę i Guimoara przed Arturem. Była zazdrosna i nie chciała, by Morgana była szczęśliwa – dorzuciłam. – Zaaranżowane małżeństwa nigdy się nie udają.

– W Kerys zadziwiająco często – odezwał się Caleb ku mojemu zdumieniu. – Ale Morgana nigdy nie byłaby szczęśliwa z Guimoarem. Był dupkiem. To oczywiste.

– Nie mogę uwierzyć, że był taki okrutny i pozbawiony uczuć, i zdradził Morganę w noc rozstania. A co, jeżeli zobaczyła to, co po prostu chciała widzieć?

– A potem w dolinie biedaczka znowu spotkał ten sam niefart? – prychnął Caleb. – Zdecydowanie prawdziwy z niego pechowiec, że kobiety ciągle rzucają mu się na szyję, chociaż wcale tego nie chciał. – Nie sposób było nie słyszeć rozbawienia w jego głosie.

Aimée szturchnęła go w ramię, on jednak tylko się roześmiał.

Puściłam mimo uszu ich przekomarzanie, gdy wdali się w dyskusję o zaaranżowanych małżeństwach. Ile jeszcze będziemy szli tym korytarzem? Po obu stronach tylko zatęchłe, wilgotne ściany. Nie miałam pojęcia, dokąd zmierzamy. Być może z każdym krokiem oddalamy się od zamku. Legenda dobiegła końca, ale Glamorgan nie okazało nam litości.

– Lancelot przynajmniej przerwał zaklęcie, zabił smoka, który pilnował doliny na rozkaz Morgany i uwolnił nieszczęśników. Mam nadzieję, że później zastanawiali się kilkakrotnie, zanim posunęli się do zdrady. – Głos Maëlle wyrwał mnie z zadumy.

– Smok to demon, któremu Morgana narzuciła swoją wolę. – W głosie Caleba nieoczekiwanie pojawiły się poważne nuty.

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale oczywiście miał rację.

– Macie własne legendy z tamtych czasów, prawda? – zapytała cicho Aimée.

– Owszem. I w naszych wersjach wasi bohaterowie nimi nie są.

Odwróciłam się, bo usłyszałam gniew w jego głosie. Aimée czule położyła mu dłoń na policzku. Uśmiechnął się, ale po raz pierwszy nie dostrzegłam rozbawienia w jego oczach.

Zanim zdążyłam powiedzieć coś, co pomogłoby rozładować napięcie, przed nami rozległo się warczenie. Z ciemności wyłoniły się czerwone ślepia. Wyrwałam sztylet zza paska. Akurat w tym momencie na ścianie obok mnie pojawiły się drzwi. Wyjście. Co za ulga. Boginie ulitowały się nad nami! Drewno sięgało sufitu, deski wzmacniały miedziane sztaby pokryte zielonkawym nalotem.

Caleb ostrożnie postawił Aimée na ziemi i przez chwilę przyglądał się drzwiom. Po jego twarzy przemknął cień.

– Otwórz je – zwrócił się do mnie. – Ale bez magii. I pospiesz się, a ja zajmę się nimi. – Ruchem głowy wskazał magiożerców, którzy skradali się powoli w naszym kierunku.

Drżącymi palcami wsunęłam athame z powrotem za pasek i patrzyłam na wrota, podczas gdy on stawiał czoło napastnikom. Wyglądały zupełnie inaczej niż te, które do tej pory otwierałam i zamykałam w Glamorgan. Czy ten cholerny labirynt nie mógł chociaż raz okazać się przewidywalny? Czy boginie bawiło zwodzenie nas? Uniosłam pierwszą zasuwę. Była ciężka i zgrzytnęła tak, jakby jeszcze nikt nigdy jej nie unosił.

– Skąd wiemy, dokąd prowadzą? – sapnęła Maëlle, która razem ze mną napierała na ciężki metal. – Kto wie, co się za nimi kryje?

– Tego dowiemy się dopiero, kiedy je otworzymy. Nie mamy wyboru. Chyba nie chcesz tu zostać? Zresztą niby dokąd miałyby nas wysłać boginie?

Magiożercy warczeli i piszczeli. Starałam się puszczać te dźwięki mimo uszu, jednak słyszałam, jak Caleb wyciąga miecz z pochwy. Jeden z potworów zaatakował go, szczękając szponami. Miecz przeciął powietrze, wbił się w ciało i mięśnie. Zaduch zastąpił wrzask, ale ja skupiłam się na drugiej zasuwie. Była węższa, niestety niewiele lżejsza.

– Pośpieszcie się! – krzyknęła Aimée. – Nadciąga ich jeszcze więcej. Caleb, po lewej!

I znowu brzęk miecza, a potem jęk Caleba i uderzenie. Nie śmiałam się obrócić. Obok mnie Aimée odetchnęła z ulgą.

– W czwartej zasuwie jest zamek – szepnęła Maëlle. – Co za pech!

Trzeci rygiel się zaciął. Usłyszałam wycie i serce na moment niemal przestało mi bić. Ciągnęłam i szarpałam z całej siły. W końcu sztaba drgnęła. Aimée krzyknęła. Odwróciłam się gwałtownie. Caleb leżał pod magiożercą, który już pochylał się nad jego szyją. Demon wbił sztylet w bok potwora, którego w tej samej chwili trafił piorun. Magiożerca odskoczył z piskiem. Na kamiennej posadzce dostrzegłam kałużę krwi. Monstrum pokuśtykało w mrok.

Znowu zapadła cisza.

– Żadnej magii, przecież mówiłem. – Caleb łypnął na Aimée, która opierała się o ścianę.

– Bałam się, że cię zabije.

– Panowałem nad sytuacją! – syknął. – Czy ty kiedykolwiek zaczniesz mnie słuchać?

– Na pewno nie, dopóki będziesz się zachowywał jak neandertalczyk. – Złośliwy komentarz Maëlle go otrzeźwił.

– Musimy stąd wyjść. – Uważnie przyjrzał się drzwiom i przesunął palcem po dziwnych wężowych liniach wyrytych w drewnianej powierzchni.

Aimée uniosła pochodnię.

– Co one oznaczają? Myślisz, że bezpiecznie jest je otworzyć?

Caleb był śmiertelnie blady.

– Nie wiem – wyznał po chwili wahania. – Wyglądają na bardzo stare. Wy zdecydujcie. Magiożerców będzie coraz więcej. Otwieramy czy idziemy dalej? – Można by niemal pomyśleć, że wolałby to drugie rozwiązanie.

– Nie ma mowy. – Aimée położyła dłoń na drzwiach.

– Nie wiadomo, co się za nimi kryje – ostrzegłam cicho. – Jeżeli to pokój tajemnic, wchodzę tylko ja.

– Gorzej już chyba być nie może. Nie mieści mi się w głowie, że byłaś tu sama – stwierdziła Maëlle. – Chodźmy stąd.

Caleb jedną ręką objął Aimée w talii. Na jego twarzy malowała się troska i coś jeszcze, czego nie umiałam nazwać. Jego zdrada wyszła na jaw. Co zrobi z nim Regulus, jeżeli kiedykolwiek dorwie go w swoje szpony? Plan jego brata legł w gruzach. Na pewno się bał. Czy wiedział, co czeka po drugiej stronie? Czy ukrywał coś przed nami, żeby nas chronić? Czy kryją się tu jeszcze inne potwory?

– Najwyższy czas się dowiedzieć, co się dzieje w naszym świecie. Kto… – Zawahałam się. – Kto z naszych przyjaciół jeszcze żyje.

Caleb wsunął miecz do pochwy, a potem skinął głową.

– Otwieraj.

Położyłam dłoń na wiekowych drzwiach. Przeszył mnie lodowaty dreszcz, przeczucie niebezpieczeństwa niemal paraliżowało. Chciałam się cofnąć, ale z głębi labiryntu dobiegał wrzask. Wilgotne ściany odbijały go, potęgowały, aż zawibrował także we mnie. Nie zdołamy odeprzeć kolejnego ataku. Nie mamy wyboru. Nie możemy tu dłużej zostać. Zamek wyglądał całkiem normalnie, ale te drzwi są częścią magicznej iluzji. Glamorgan nie działa jak nasz świat. A zatem to magiczne przejście. Dotknęłam drewna jednym palcem.

– Apudiamente – szepnęłam i zamek ustąpił.

Nikt z nas nie odezwał się ani słowem, tylko Caleb głośno wypuścił powietrze z płuc. Maëlle pomogła mi odsunąć czwartą zasuwę, a potem razem naparliśmy na drzwi. Były ciężkie, Caleb się przydał. W końcu ustąpiły z cichym trzaskiem. Wpadłam do środka. Poczułam ulgę, słysząc głosy. Oślepiło mnie światło, ktoś mnie złapał. Udało nam się. Wyszliśmy z Glamorgan. Wszyscy.

ROZDZIAŁ 3

Otoczył mnie słony zapach morza, otuliło ciepło. Głęboko zaczerpnęłam tchu i rozejrzałam się. Przyglądały mi się oczy w kolorze bursztynu o dziwnych, wąskich źrenicach. Chwilę trwało, zanim zdałam sobie sprawę, kto mnie trzyma. Jego strój był równie nieskazitelny, jak kilka godzin temu podczas uroczystości zaślubin. Nie sposób było po nim poznać, że przy źródle walczyliśmy o życie. Jego piękna, wyrazista twarz była niemal całkowicie pozbawiona wyrazu. Jedynie usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie. Aarvand de Coralis! Odepchnęłam go. Wypuścił mnie bez słowa. Szybko odskoczyłam o kilka kroków. Powróciły zimno i przerażenie, wypełniające moje wnętrze. Czy on przypadkiem nie powinien siedzieć teraz w lochach Regulusa, skoro zdradził króla? A może Loża jednak wygrała i udzieliliśmy mu schronienia?

– Wreszcie zaszczycasz nas swoim towarzystwem, braciszku! – Głos księcia przeciął powietrze jak nagłe uderzenie w policzek. – Co tak długo z nimi robiłeś?

Maëlle zmarszczyła czoło. Jeszcze przez chwilę Caleb tulił do siebie Aimée. Wszystko zwolniło, gdy usiłowałam zrozumieć słowa księcia. W końcu Caleb pocałował Aimée w skroń, odsunął się od niej i podszedł do brata. Przeraził mnie wyraz triumfu na jego twarzy.

– Też się cieszę, że wróciłem i cię widzę, Aarvandzie, całego i zdrowego. – Dziwnie przeciągał ostatnie słowa.

Wpatrywałam się w księcia, który zbuntował się przeciwko królowi. Był wysoki, miał szerokie barki i wąskie biodra. W każdym, nawet najmniejszym jego ruchu czaiła się ledwie kontrolowana siła. Długie czarne włosy spływały lśniącą falą na plecy. Przypominały krucze skrzydła zabarwione nutą błękitu, ciemne jak nocne niebo. Symbolem jego pozycji była wąska srebrna opaska na czole. Skórzane ubranie leżało na nim idealnie. Na ramiona miał zarzuconą czarną pelerynę.

Oderwałam od niego wzrok, gdy Aimée sapnęła głośno, i wreszcie rozejrzałam się wokół, rejestrując świat, do którego sprowadziło nas Glamorgan. Byłam w szoku. Dopiero teraz dotarło do mnie, gdzie jesteśmy.

To zdecydowanie nie zamek Loży. To w ogóle nie była żadna znana mi część naszego świata. Tu nie czekało na nas schronienie, wręcz przeciwnie. Z niedowierzaniem patrzyłam na mury z ciemnoszarego piaskowca, które zdawały się na nas napierać. Znajdowaliśmy się w ogromnej sali. Oświetlały ją niezliczone świece i pochodnie, niektóre zatknięte w uchwytach na ścianach, inne podwieszone pod sufitem. Podobnie jak w zamku Loży, także tutaj na większości ścian wisiały gobeliny. Nie miałam niestety czasu, by podziwiać przedstawione na nich sceny. Nerwowym wzrokiem obserwowałam gigantyczny rozpalony kominek. Był tak wielki, że spokojnie można by w nim upiec jelenia. Pod stopami miałam posadzkę z zimnego, szarego kamienia. Powietrze wypełniały zapachy pieczeni, wosku pszczelego i zdecydowanie zbyt słodkich perfum. Oraz przenikliwa muzyka. Poczułam łaskotanie w palcach, a żołądek ze strachu podszedł mi do gardła, gdy rozejrzałam się wokół po tych, którzy zebrali się w tym posępnym pomieszczeniu. W blasku świec mieniły się aksamity i jedwabie. Brylanty i szmaragdy odbijały płomyki ognia, jednak wszystko to nikło wobec chciwych, przerażających błysków w oczach demonów, które nas otaczały. Muzyka gwałtownie ucichła. Tłum rozstąpił się, tworząc przejście. Ugryzłam się w język, gdy w mojej krtani wezbrał jęk, bo na żelaznym tronie w przeciwległym krańcu sali siedział…

Regulus de Morada, król Kerys.

Przed nim, na kamiennej posadzce, ułożono rzędem co najmniej tuzin zmasakrowanych ciał. Stłumiłam krzyk, gdy poznałam podartą suknię Rosy. Obok leżeli martwi mężczyźni w mundurach Loży. Maëlle chciała do nich podbiec, ale złapałam ją za ramię, przytrzymując z całej siły. Wokół nas powstało zamieszanie, ale wystarczył jeden ruch Aarvanda de Coralisa, by demony trzymały się od nas z daleka. Wielu z nich zgrzytało zębami i nie wątpiłam ani przez chwilę, że rozerwałyby nas na strzępy, gdyby tylko mogły.

– Puść mnie! – syknęła Maëlle. – Muszę się nimi zająć!

– Nie żyją – powiedziałam. – Już nic dla nich nie zrobisz. – Trzymałam ją, chociaż sama najbardziej na świecie chciałam się przekonać, czy Ezry nie ma wśród poległych. Co myśmy zrobiły? Niepotrzebnie oddaliłyśmy się od źródła. Trzeba było walczyć dalej. Ogarnęło mnie przerażenie, gdy patrzyłam na krwawy ślad na kamiennej posadzce. Tędy ciągnięto zwłoki. Metaliczny zapach tłumił wszystkie inne. Czułam pieczenie pod powiekami, straciłam ostrość widzenia, ale musiałam wziąć się w garść, musiałam się skupić. Najmniejsza słabość oznaczałaby naszą śmierć. – Puszczę cię dopiero wtedy, gdy obiecasz, że zachowasz rozsądek.

– Dobrze. – Stała u mego boku sztywna jak kij.

Regulus niemal po ojcowsku uśmiechał się z tronu. Zabronił nas atakować, co w gruncie rzeczy tylko pogarszało sytuację. Skoro nas nie zabił, miał wobec nas inne plany. Wstał i się wyprostował.

Moja odwaga rozwiała się bez śladu. Otuliłam się ramionami, bo zaczęłam dygotać na całym ciele, i odskoczyłam w tył. Aarvand zacisnął palce na moim ramieniu. Jego dotyk palił mnie żywym ogniem. Głośno nabrałam tchu. Nie puścił mnie, lecz temperatura spadła.

– Nie powinieneś krytykować brata, Aarvandzie. – Głos Regulusa, ciepły, dobroduszny, niósł się echem po sali.

Wolnym krokiem zmierzał w naszą stronę. Uścisk księcia nie pozwalał mi nawet myśleć o ucieczce. Zresztą niby dokąd? Drzwi zniknęły, zewsząd otaczały nas demony. Po takim koszmarze trafiłyśmy tutaj? Ale dlaczego?

Regulus się nie śpieszył, ale jego triumfalny uśmieszek z każdym krokiem był coraz wyraźniejszy. Obrzucił mnie i moje siostry lodowatym spojrzeniem błękitnych oczu.

– Wyglądają na mocno zużyte, Calebie. Obiecałeś mi nieskazitelny towar, a przyprowadzasz to?

Odgłos jego kroków odbijał się od posadzki, był jak upiorne werble przed naszą egzekucją. Białe włosy Regulusa były splecione w warkocz, tylko kilka kosmyków opadało mu na czoło. Teraz zorientowałam się, że jego blizny to nie ślady po ranach, a rodzaj dziwacznej ozdoby. Trzy z nich przecinały podbródek, po dwie widniały nad oczami i na policzkach. Na czole wyryto podwójny krzyż. Blizny były tego samego koloru co jego szata z krwiście czerwonego brokatu, przetykana złotą nicią i wyszywana klejnotami. Wpatrywałam się w łańcuch z małych kostek na jego szyi i starałam się zrozumieć, co właściwie przed chwilą usłyszałam. Spojrzałam na Caleba.

Opuścił długie rzęsy na błyszczące oczy. Szarmancki uśmieszek zniknął, gdy zwilżał usta językiem, a potem uniósł głowę i na jego twarzy malowała się czysta arogancja. Zmiana była tak nagła, jakby ktoś niespodziewanie opuścił żaluzje na rozjaśnionym oknie.

– Ze wszystkim poradzą sobie woda i odrobina mydła – zapewnił z typową dla siebie nutą rozbawienia w głosie. – Uwierzcie mi, pod tym brudem są bardzo atrakcyjne. Będziecie zadowoleni. Ruszyłem za nimi zgodnie z waszym rozkazem. Glamorgan udzieliło im schronienia. – Roześmiał się cicho. – A potem doszło tam do nieprzewidzianych zajść.

– Caleb… – Aimée zacisnęła palce na jego pelerynie, którą ciągle miała na ramionach. Moja siostra rzadko się bała, ale teraz wyraźnie widziałam jej przerażenie. – Co to wszystko ma znaczyć?

– Czyż to nie oczywiste, skarbie? – Uniósł brew i oto patrzyłyśmy na aroganckiego księcia demonów. Nie musiał nawet zmieniać postaci. – Naprawdę jesteś bardzo brudna. – W tych słowach kryło się obrzydzenie. Strącił pyłek ze swojej dotychczas nieskazitelnie białej koszuli. – Ale spokojnie. Zajmiemy się tym. Po tym całym trudzie, który sobie zadałem, chcę, żeby moje dzieło zostało odpowiednio docenione. Sam rozpaczliwie potrzebuję kąpieli, jedzenia i ciekawego towarzystwa.

To nie ten sam Caleb, który zajadał naszą marmoladę, żartował z nami, który się o nas troszczył. To nie ten sam Caleb, który – byłam tego pewna – zakochał się w mojej siostrze. A już na pewno nie ten sam, który w Glamorgan uratował nam życie i niósł Aimée na rękach. Przed nami stała obrzydliwa, godna pogardy wersja mężczyzny, któremu jeszcze kilka minut temu bez chwili namysłu powierzyłabym życie moje i moich sióstr. Jeżeli to podstęp, by nas stąd wyciągnąć, powinien działać natychmiast. Wpatrywałam się w twarze demonów. Podchodziły coraz bliżej. Kły, płonące ślepia, szczątki skrzydeł, grube narośle, pajęcze nogi, wężowe języki. Wszyscy przejawiali ślady demonicznej formy. W migotliwym blasku świec wyglądali jeszcze bardziej niesamowicie.

Nikt się nie odzywał.

– Zrób coś – poprosiłam. – Zabierz stąd Aimée.

Uśmiechnął się ze współczuciem.

– Nie da się, myszko. Wreszcie znalazłyście się tu, gdzie od początku chciałem was mieć. Zdajesz sobie sprawę, ile wysiłku mnie to kosztowało?

Zbierało mi się na mdłości. Żołądek podszedł mi do gardła, gdy dotarło do mnie, co powiedział. Czyżby tak naprawdę to wcale nie była nowa rola? Czy taki naprawdę był Caleb de Coralis?

„Trzeba konsekwentnie grać swoją rolę”, powiedział mi w ogrodzie warzywnym zamku. A teraz jesteśmy w Kerys. Nie musiał już niczego udawać, mógł wreszcie być sobą.

Regulus roześmiał się cicho. Jego dworzanie zawtórowali mu posłusznie.

– Sprowadziła nas tutaj Vianne. Wszyscy jesteśmy jej winni wdzięczność. – Usłyszałam miękki, łagodny głos Caleba. – Kiedy dogoniłem je przy wejściu do Glamorgan, w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że boginie zaprowadzą nas do Kerys. Ale to znak, prawda? Od tej chwili ich przychylność jest po naszej stronie. Nie kwestionuj tego, poddaj się – zwrócił się bezpośrednio do mnie.

Właśnie tym głosem nas omamił. Nas wszystkich. Tym uśmiechem, poczuciem humoru i urokiem. A to była tylko gra.

– Nie – szepnęłam, gdy śmiech przybierał na sile.

Zanim zdążyłam przemyśleć konsekwencje mojego czynu, splunęłam mu w twarz.

Otworzył szeroko oczy, przez salę przemknął pomruk oburzenia. Caleb natychmiast uniósł rękę, jakby chciał mnie uderzyć.

– Aeris vertigo – rzuciła Maëlle i trąba powietrzna cisnęła nim pomiędzy gapiów.

Zabiją nas za to, ale i tak nie mogłam się gniewać na Maëlle. Caleb na to zasłużył. Właściwie zasłużył na coś o wiele gorszego. Schyliłam się, przycisnęłam dłonie do kamiennej posadzki. Aarvand zaklął cicho i zanim zdążyłam rzucić zaklęcie, złapał mnie za kark i podniósł. Caleb ruszył do Maëlle, ale Aimée zasłoniła ją sobą. Zatrzymał się w pół kroku. Wyrwałam się Aarvandowi i spojrzałam mu prosto w twarz. W jego oczach błyszczał ogień.

– Będziesz posłuszna i zrobisz, co ci się każe – rozkazał cicho. – Nie tolerujemy tu kobiet, które się sprzeciwiają. – Wyciągnął athame zza mojego paska. – Lepiej ja to wezmę. Nie chcemy przecież, żebyś coś sobie zrobiła.

Zacisnęłam pięści, ale głos Regulusa pomógł mi odzyskać przytomność.

– Bardzo pięknie. – Król z rozbawieniem obserwował całe zajście. – Aarvandzie, udzielam ci pochwały. Kiedy przedstawiłeś ten dziwaczny plan, nie sądziłem, że się powiedzie. Ale te kobiety doskonale nadają się do moich celów. – Odchylił głowę do tyłu i głośno nabrał powietrza w płuca. – Dobra robota, Calebie. Taka silna magia… – stwierdził. – Jestem zachwycony. Chociaż… – Jego przenikliwe spojrzenie zdawało się przewiercać Maëlle na wylot. – Radzę lepiej panować nad magią i językiem… Bo inaczej osobiście ci go wyrwę.

I sprawiłoby mu to autentyczną satysfakcję. Maëlle zamrugała szybciej, słysząc tę groźbę. Ból po zdradzie Caleba przenikał mnie do głębi. Co będzie z Aimée? Przysunęłam się do Maëlle.

Caleb skłonił się królowi.

– Służyć Waszej Wysokości to dla nas zaszczyt.

Gest Caleba sprawił, że Regulus stracił zainteresowanie Maëlle. Pstryknął palcami i w naszym kierunku ruszyła grupa demonów w skórzanych uniformach.

– Zabierzcie je. Dzisiaj świętujemy zwycięstwo. – Głos mu złagodniał. – A potem zajmiemy się wami. – Na te słowa krew zaszumiała mi w uszach.

Demony nas otoczyły. Starałam się zapanować nad nerwami, ale na darmo. Strach był tak silny, że nie mogłam się przed nim obronić i cieszyłam się jedynie, że nogi jeszcze nie odmawiają mi posłuszeństwa. Nie chciałam załamać się na oczach tych potworów. Zawiodłam. Nie zdołam pomóc Ezrze i na dodatek przyprowadziłam siostry prosto do piekła. Nie byłam w stanie spojrzeć im w oczy.

Prowadzili nas ledwo oświetlonymi korytarzami. Przez wąskie okna usiłowałam wyjrzeć na zewnątrz, ale panowała tam zupełna ciemność. Wędrowaliśmy przez Glamorgan wiele godzin. Po moim policzku popłynęła łza. Otarłam ją wściekle i tak mocno zagryzłam wargi, żeby się nie rozpłakać, aż poczułam smak krwi. Wciąż nie wiedziałam, co właściwie wydarzyło się przy źródle. Niepewność doprowadzała mnie do szału. Regulus zwyciężył, ale czy zabił także Ezrę? A jeżeli tak, czy Wielki Mistrz Loży zdążył się dowiedzieć, że go zdradzono? Nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli, że być może już nie żyje.

Demon, który szedł przodem, otworzył drzwi. Wepchnięto nas do środka.

– Zostaniecie tutaj – syknął władczo.

Lewą stronę jego twarzy pokrywały łuski, oczy ograniczały się do źrenic, bo całą rogówkę zasłaniały łuskowate powieki. Zatrzasnął drzwi. Zostałyśmy same. Same w ciemnym, zimnym pomieszczeniu z dwoma kuframi i trzema wąskimi posłaniami, jakby nas oczekiwano. I tak zapewne było. Caleb sprowadziłby nas w taki czy inny sposób. Boginie po prostu nieco ułatwiły mu zadanie, otwierając drzwi do Kerys. Pod ścianą dostrzegłam stół i trzy krzesła. Roztarłam ramiona. Było bardzo zimno, a na kominku nie było ognia, chociaż na palenisku leżało sporo drewna.

Maëlle jako pierwsza wzięła się w garść.

– Ignis – mruknęła i na stole pojawiły się zapalone świece. Niestety nawet światło nie dodało pomieszczeniu przytulności. – Lepsze to niż lochy. Jakim cudem dałyśmy się tak podejść?

Aimée cały czas stała przy drzwiach. Położyła dłoń na klamce, nacisnęła. Ledwie to zrobiła, rozległo się warczenie, ciche, ale wyraźne.

Natychmiast cofnęła dłoń.

– Błagam, powiedzcie, że to tylko zły sen – szepnęła Maëlle. – Bo jeżeli nie, przy pierwszej okazji zamorduję Caleba gołymi rękami. – Podeszła do jednego z trzech łóżek, usiadła ciężko, a posłanie zatrzeszczało.

– Może to podstęp z jego strony? – odparłam. – Nie powinnyśmy zbyt szybko w niego wątpić.

Maëlle uniosła brwi.

– Nie bądź naiwna! – zaatakowała mnie. – Słyszałaś Regulusa. To był ich plan od samego początku. Podstępem zdobył nasze zaufanie, żeby nas tu sprowadzić.

– Nie mógł wiedzieć, że Glamorgan wypuści nas ze swoich szponów akurat w Kerys.

– Podążał za nami od źródła, żebyśmy mu nie umknęły. Wie sporo o rzeczach, o których my zapomnieliśmy już dawno. Nie mógł dopuścić, żebyśmy sprowadziły posiłki.

– To wszystko ciągle nie ma sensu. Przecież chciał, żebyśmy uciekły.

– Tak, bo dzięki temu byłyśmy zdane tylko na siebie, a rycerze nie koncentrowali się na walce – wyjaśniła Aimée. – Niepotrzebnie mu w ogóle zaufałyśmy. To demon. Od samego początku popełniłyśmy błąd.

– Ezra też mu ufał – zauważyłam.

Na wspomnienie rzezi u źródła mój żołądek ścisnął się boleśnie.

– Naprawimy to. – Aimée usiadła obok Maëlle. – Jakoś… Boją się naszej magii, więc musimy to wykorzystać, by najszybciej, jak to tylko możliwe, wrócić do domu.