Znak i omen. Wiccańskie kredo. Tom 1 - Marah Woolf - ebook

Znak i omen. Wiccańskie kredo. Tom 1 ebook

Marah Woolf

4,4

Opis

Nie próbuj zakuć magii w kajdany, bo zniknie!

Przed kilkunastu laty rodzice Valei zostali brutalnie zamordowani. By chronić dziedziczkę znamienitego wiccańskiego rodu, dziadek wysyła ją za mur, do krainy zamieszkałej przez ludzi, gdzie Valea musi ukrywać swe magiczne zdolności. Pracuje w karczmie i coraz trudniej znosi bezczelne zaczepki rozochoconych biesiadników.

Pewnego wieczora w obronie pięknej barmanki staje tajemniczy młodzieniec w czarnej pelerynie. W jego spojrzeniu, jego gestach i słowach jest coś niezwykłego. Od razu widać, że pochodzi z daleka… Mężczyzna odprowadza Valeę do domu i… dziewczyna nigdy nie zapomni tamtego żaru, tamtej namiętności.

Jakiś czas później młodą wiccankę odwiedza posłaniec zza muru i zabiera ją do rodzinnego domu. Valea wpada w sam środek zawiłej plątaniny kłamstw, intryg i zdrad. Okazuje się przy tym, że dziadek był z nią przez te wszystkie lata nie do końca szczery.

A na dodatek w zamku Caraiman, gdzie w dwóch bibliotekach kryje się cała wiedza o białej i czarnej magii, spotyka przystojnego strzygonia, o którym tak długo nie mogła zapomnieć…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 612

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (38 ocen)
22
12
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tusz_na_papierze

Z braku laku…

Z poprzednich książek autorki znam Kroniki Atlantydy. Polubiłam je ze względu na fenomenalnych bohaterów drugoplanowych. Jak było tym razem, Wiccanie, czarownice i strzygi. Krwawa wojna i ciekawe zakończenie. Szybki wątek romansowy i rodzinne kłopoty. Brzmi dobrze, czytało się niestety źle. Początek był fajny, autorka budowała napięcie i szybko się czytało. Później coś się stało i nie potrafiłam wciągnąć się w akcję. Czytałam po kilka stron dziennie z musu, chociaż nie były to złe strony. To jak z bieganiem we śnie. Sen fajny, ale twoje nogi są jak z betonu w basenie z kisielem. Końcówka faktycznie jest wow, sporo się wyjaśnia, coś się komplikuje i pozostaje niedosyt wiedzy, bo na pewno nie stron. Książka porusza ciekawe tematy : wojna 3 rodzajów, magia która nie może czynić zła, tajemnice, kłamstwa, gorący romans czy utracona rodzina. Może to był dla nas zły czas. Może lepiej bym się w nią wciągnęła za miesiąc czy dwa. Bo historia ma potencjał, ale no ja utknęłam w kisielu.
10
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Cudo cudo cudo
00
asiaz951

Dobrze spędzony czas

Bardzo wciągająca, przeczytałam w jeden dzień, aż samo rzuca się pytanie: „To kiedy drugi tom?”
00
Solind

Dobrze spędzony czas

Tak do połowy książka jest trochę nudnawa, na szczęście jak przebrnie się przez to wprowadzenie to później już z górki czyta się z ogromną przyjemnością. Książki Pani Woolf mają to do siebie, że osią fabularną można od początku iść jak po sznurku w każdej bardzo podobnie, ale wymyśla przy tym ciekawe lokacje, historię i całą resztę, która tworzy kolejne części. Mam nadzieję na szybkie wydanie kolejnej księgi.
00
Aloevera

Nie oderwiesz się od lektury

W tej książce znalazłam wszystko co sprawia mi przyjemność w czytaniu. Jest to historia z zagadką w tle do rozwiązania, przepełniona intrygami, sekretami, tajemnicami, niedopowiedzeniami utrzymującymi w napięciu lecz również z mrocznymi niuansami. Nie zabrakło też wątków miłosnych które rozgrzewają całą atmosferę, ale i łamiących serce momentów. Cóż historia Valei od początku jest dość zagadkowa. Dziewczyna zna tylko skrawki informacji o swoim pochodzeniu oraz rodzinie, to samo odnosi się do jej nadzwyczajnych umiejętności. Ukryta wśród ludzi nie może też pozwolić na zdemaskowanie swojego pochodzenia. Jednak los jest zawrotny i zbieg wydarzeń powoduje, że nasza bohaterka wraca w rodzinnie strony, a tam czeka ją do rozwikłania zagadkowe zabójstwo, odkrycie prawdy i wojna. Pozycja jak dla mnie idealna na leniwy, deszczowy weekend w domu. Dzięki której przeniosłam się myślami w świat wyobraźni i przygody. Nie mogę się doczekać kolejnej części, bo obecna kończy się w momencie wielu niedo...
00

Popularność




Tytuł oryginału: Wicca Creed. Zeichen und Omen

Copyright © Marah Woolf, Magdeburg

Projekt okładki: Carolin Liepins

Ilustracje wykorzystane na okładce: © Shutterstock/Inna Sinano

Ilustracje we wnętrzu: Marina Ceban

Adaptacja okładki i projekt stron tytułowych: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Renata Kuk, Magdalena Magiera

Skład i łamanie: Robert Majcher

Copyright for the Polish edition © 2024 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-396-9

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

SPIS POSTACI

Adrian Grigore        Czarownik

Alexej Lazar        Brat Nikolaia, strzygoń

Alva        Czarownica

Amelia        Asystentka Brediki, czarownica

Ancuta        Duch z Caraimanu, córka Celesty, czarownica

Arvid         Strzygoń

Bredica Fatou        Administratorka, zarządczyni Caraimanu, czarownica

Carys        Czarownica

Celesta        Królowa czarownic, czarownica

Celia Lazar        Siostra Nikolaia, strzyga

Eleni        Czarownica

Estera        Czarownica

Gabriella Lazar        Matka Celii, strzyga

Ivan        Naczelny dowódca Nikolaia, strzygoń

Jaron Valeri        Czarownik

Kayla Anghel        Pierwsza oficerka Nikolaia, strzyga

Kyrill        Brat bliźniak Valei, wiccanin

Liana        Strzyga

Lupa        Siostra Valei, wiccanka

Magnus        Cobrii; dowódca armii kruków, wiccanin

Melinda Dumont        Dyrektorka Caraimanu, czarownica

Milas        Syn Ancuty, czarownik

Natalie        Wiccanka

Nexor        Mąż królowej Estery, czarownik

Nikita Lazar        Ojciec Nikolaia, Alexeja i Celii, strzyga

Nikolai Lazar        Magnat rodziny Lazarów, strzyga

Radu        Arcykapłan, wiccanin

Sophia        Zamordowana wiccanka

Valea        Wnuczka arcykapłana, wiccanka

Valeria        Czarownica

Vito        Czarownik

Nikt nie wiedział, kto w Merlinie, na ciemnych belkach podniszczonego drewnianego kontuaru, wypalił dawno już wyblakłą inskrypcję. Legenda głosiła, że zrobili to członkowie owianego złą sławą zrzeszenia studentów z Aquincum, stolicy Muntenii. I za każdym razem, gdy moje spojrzenie padało na sentencję: „Magia zniknie tylko wtedy, gdy zakujemy ją w kajdany”, przychodziło mi do głowy, że zrzeszenie niemal zrealizowało swój cel i usunęło z tego świata wszelką magię. Ludzie wprawdzie nie mogli – dosłownie – zakuć magii w kajdany, osiągnęli jednak zadziwiającą wprawę w prześladowaniu, torturowaniu i zabijaniu magicznych istot. Na szczęście moja magia przypominała raczej rozpaczliwie żarzący się płomień będący o włos od zgaśnięcia. W przeciwnym razie mieszkańcy Aquincum dawno by mnie wrzucili do kotła z gotującą się smołą i unieszkodliwili. W ogóle ich nie interesowało, że taka wiccanka jak ja nigdy nie wyrządziła nikomu żadnej krzywdy. Magia to magia, uważali, czarna czy biała – bez znaczenia. Przeraźliwie się jej bali, ale któż brałby im to za złe. W przeszłości byli zbyt często wciągani w wojny między czarownicami, wiccanami i strzygami. Już się pogodziłam z tym, że moja własna magia prawie nie istnieje, bo trudno, żeby brakowało mi czegoś, czego w zasadzie nigdy nie miałam, dziś jednak sporo bym dała, żeby umieć chociaż rzucić zaklęcie uspokajające i przynajmniej na moment uciszyć panujący wokół hałas. Pękała mi głowa. Od smrodu potu i zwietrzałego piwa kręciło mnie w nosie, a drażniący dym papierosowy kłuł mnie w oczy i przesłaniał widoczność. Kilka godzin w dusznej gospodzie wystarczyło, żeby moje wrażliwe zmysły całkowicie się rozstroiły.

Z ulgą odstawiłam wyładowaną tacę na kontuar i spróbowałam zaczerpnąć powietrza, starając się go nie wąchać. Denerwowała mnie podszewka. Sukienka kleiła mi się do pleców, a ręce drżały od ciężaru, który od wczesnego wieczora nosiłam w tę i z powrotem między stolikami. Padałam z nóg, ale godziny dzieliły mnie jeszcze od powrotu do domu. Rękawem otarłam pot z czoła.

Damir przesunął w moją stronę kolejną, wyładowaną niemal po brzegi tacę.

– No dalej, do roboty. Spać będziesz w domu – popędził mnie właściciel Merlina, który oparł się o kontuar i przyglądał mi się, zmrużywszy oczy. Był ogromny, a każdy jego wystający spod ubrania skrawek ciała, a także ten zakryty, tatuaże. Ze względu na panujący tu gorąc chodził w wytartej skórzanej kamizelce, zaś krótko ostrzyżone włosy ufarbował na biało. Ogólnie rzecz biorąc, nie sprawiał wrażenia osoby godnej zaufania, ale ja cieszyłam się, że przed trzema laty przyjął mnie do pracy mimo braku referencji.

– Daj mi chwilę – poprosiłam możliwie hardym głosem. – Zaraz się tym zajmę.

Mamrocząc, podsunął mi kubek wody.

– Kiedy ostatnio coś jadłaś? I nie chodzi mi o garść orzeszków, którą w siebie wrzuciłaś.

Zamyślona zmarszczyłam czoło, ale nie dałam się zwieść, że Damir martwi się o moje dobro, bo zależy mu na mnie jako na osobie.

– Jakoś wczoraj. Miałam sporo roboty.

Pokręcił głową.

– Musisz o siebie dbać. Nie możesz sobie pozwolić na to, żeby na kilka dni wypaść z grafiku. Ja zresztą też nie.

– Niech cię o to głowa nie boli – odparłam sarkastycznie. – Dbam o siebie, żebyś mógł mnie dalej wykorzystywać. Kupię sobie kilka podpłomyków za tę głodową pensję, którą mi płacisz. – O ile będę miała jeszcze siłę gryźć. Chwilowo pragnęłam tylko walnąć się na łóżko i przespać kolejny rok. Niestety to nie wchodziło w rachubę.

– Zawsze możesz trochę dorobić. – Jego głos zrobił się śliski. – Jak inne dziewczyny. Wystarczy jedno słowo. Nie brakuje tu gości, którzy o ciebie pytają.

– Znasz moją odpowiedź, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Zapomnij. – Najchętniej chlusnęłabym mu piwem prosto w twarz. Nie dałabym się nigdy dotknąć żadnemu z tych oblechów, o czym Damir doskonale wiedział. Ale wiedział też, że pilnie potrzebuję gotówki na czynsz. Nie szukałam jednak kochanków w tym podupadłym przybytku i nie miałam ochoty oddawać się nikomu za pieniądze.

– Nasza Valea jest zbyt wytworna dla twojej klienteli – rozległ się za mną wysoki głos. – Ile razy będziesz ją jeszcze pytać?

Odwróciłam się do Ivany, dziewczyny, która tak jak ja pracowała w Merlinie. Usta miała pomalowane krwistoczerwoną szminką, na plecy opadały jej luźno jasne włosy. Była ubrana w tak obcisłą sukienkę, że nie pozostawiała ona wiele pola dla wyobraźni tego, kto na nią patrzył. Przyjrzała się mojej sylwetce, całkowitemu przeciwieństwu bujnych kształtów.

– Musisz częściej jeść coś ciepłego, przede wszystkim mięso. Inaczej mężczyźni nie będą mieli nawet za co cię złapać.

– Kolejny powód, żeby jednak zrezygnować z mięsa. – Przyciągnęłam tacę i napięłam mięśnie. Co ja bym dała, żeby taca sama unosiła się w powietrzu. – A tak na marginesie, wiem już, jak ugotować jajko – oświadczyłam tym dwojgu. – Jakiś postęp w porównaniu do zeszłego tygodnia. – Dzięki tej głupiej gadaninie udało mi się przynajmniej odrobinę dłużej odsapnąć.

Huczący śmiech Damira zagłuszył na moment gwar gości.

– Ćwiczyłaś. Dobra dziewczynka.

– Znasz mnie przecież. Kiedy raz wbiję sobie coś do głowy, to wcześniej czy później dopnę swego. – Większość jajek popękała w trakcie gotowania, na koniec we wrzącej wodzie pływały grudki białka i całość wylałam prosto do lichej kanalizacji, kilka szczurów miało dzięki temu wyżerkę. Było to obrzydliwe i już na wstępie położyło kres mojej obiecującej karierze kucharki. Oni jednak nie musieli o tym wiedzieć.

– Mogłabym ci coś ugotować – oświadczyła ze złośliwym uśmiechem Ivana. – Jeśli w zamian powróżysz mi z ręki.

W tej dziedzinie nie była wprawdzie dużo bardziej utalentowana ode mnie, ale mimo wszystko przytaknęłam. Wróżenie z ręki stanowiło niegroźną sztukę, do której ludzie nie przykładali większej wagi, jeśli zbyt wiele przepowiedni naprawdę się nie sprawdzało. Nie miałam może dużego doświadczenia jako wróżka, ale za gorący posiłek byłam skłonna sięgnąć po swoją znikomą wiedzę.

Ivana odeszła tanecznym krokiem, kołysząc biodrami. W innym życiu mogłybyśmy się zaprzyjaźnić. Tak jak ja była sama na tym świecie, bez rodziny, która by się o nią troszczyła. Stała się przez to wyrachowana i bezwzględna. Może pewnego dnia też tak skończę, jeśli tylko przyjdzie mi zostać w Aquincum. Każdy dzień przypominał tu walkę, a dla Ivany ta walka była jeszcze cięższa.

– Wciąż liczy, że na jej linii serca zobaczysz mężczyznę, który obsypie ją pieniędzmi, a nie jakiegoś przegrywa jak ojciec jej syna. Coś takiego się jednak nie wydarzy – burknął Damir. – Jest najzwyklejszą dziwką, a ja nie zamierzam tu więcej tolerować hokus-pokus.

Doskonale wiedziałam, czego Ivana ode mnie oczekuje. Trochę nadziei na beztroskie życie. Chiromancja to jednak nauka, nie koncert życzeń. Ostatnia sesja nie potoczyła się zgodnie z jej oczekiwaniami, podstawiła mi więc tamtego wieczoru nogę i z pełną tacą w rękach zaryłam nosem w ziemię – koszt drinków Damir potrącił mi z wypłaty. A to wszystko dlatego, że w jej dłoni nie udało mi się dojrzeć upragnionego i jakże potrzebnego księcia. Ludzie nie rozumieją, że przede wszystkim sami odpowiadają za swoje szczęście.

Złapałam tacę, żeby wrócić do pracy, kiedy ktoś mało subtelnie chwycił mnie za pierś. Taca uderzyła z powrotem o kontuar, a kufel się wywrócił. Piwo przelało się przez drewniany brzeg i spłynęło mi na dół sukienki. Odwróciłam się. Jakiś facet o zwichrzonej czuprynie, zapadniętych policzkach i szarej cerze szczerzył się do mnie znacząco.

– Jeśli życie panu miłe, radzę trzymać ręce przy sobie.

Stonowane, a zarazem stanowcze polecenie padło zbyt późno, bo już chwyciłam drugi kufel i chlusnęłam spienionym sokiem jęczmiennym prosto w twarz macantowi. Gromkie śmiechy rozległy się wśród gości. Nie pierwszy raz byłam napastowana i zapewne nie ostatni. Damir nigdy nie stawał w naszej obronie, więc szybko się nauczyłam, że najważniejsze to nie okazywać strachu. Napastnik otarł sobie gorzki napój z policzków, uniósł ręce i się wycofał. Oczy, zamglone po spożyciu zbyt dużej ilości wiedźmich grzybków, płonęły mu złośliwą wściekłością. To jednak nie ze względu na mnie tak szybko się poddał, skłonił go do tego mężczyzna, który wypowiedział groźbę i którego obecność czułam za sobą aż nazbyt wyraźnie. Jego zimny, świeży oddech muskał mnie po karku, powodując gęsią skórkę. Zarazem jednak czułam mrowiącą ulgę – miła odmiana od duchoty panującej w pomieszczeniu. Obróciłam się, uniosłam głowę i serce na moment zamarło mi w piersi. Na jego pięknych ustach zamigotał uśmiech. Mężczyzna przede mną jakby słyszał nierówne bicie mojego serca, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem zamarkował uprzejmy ukłon. Miał nie więcej niż trzydzieści lat i zdecydowanie przewyższał mnie wzrostem. Przesunęłam wzrokiem po jego prostym nosie, kanciastej szczęce i wróciłam do ust. Jego blada karnacja wydawała się wręcz nienaturalna. W przytłumionym świetle nie byłam w stanie rozpoznać koloru jego oczu, jego włosy lśniły jednak czernią jak polerowany heban. Spokojnie znosił to, jak mu się przyglądam, i sam także mierzył mnie wzrokiem spod długich, gęstych rzęs. Miał na sobie czarną pelerynę z delikatnego materiału i białą koszulę z falbaną przy kołnierzu – w tej zapuszczonej knajpie wyglądał, jakby uciekł z innej bajki. Na umięśnionych nogach miał skórzane spodnie, wpuszczone w czarne kozaki wypastowane na wysoki połysk. Cała jego postać zdawała się imponująca, ale twarz nie miała sobie równych, tak był przystojny. Podszedł i pochylił głowę, stosownie hamowana dzikość w jego drobnych ruchach sprawiła, że przeszły mnie ciarki. Gdybym miała wątpliwości co do tego, kto to jest, zniknęłyby jak ręką odjął po zaciągnięciu się jego zapachem. Czuć było od niego igliwiem sosnowym i wilgotną ziemią, a pod spodem dało się wyczuć delikatną, metaliczną woń krwi. Bez cienia wątpliwości był to strzygoń i najmądrzej by było zacząć wołać w przerażeniu o pomoc. Gdybym była zwykłym człowiekiem, tak właśnie bym postąpiła. Jednak jako wiccanka nie bałam się go. Nie napije się mojej krwi, bo strzygom nie wolno pić z wiccan ani czarownic, i gdy nie są akurat ogarnięte krwawym amokiem, to respektują ten zakaz, a strzygoń przede mną nie wykazywał żadnych objawów tej budzącej lęk choroby. Ręce mu nie drżały, nie brakowało mu tchu, a oczy nie żarzyły się jak płonące węgle. To on powinien się bać. Jeśli ktoś go rozpozna lub padnie na niego jakiekolwiek podejrzenie, że może być krwiopijcą, to go zlinczują.

Ani trochę nie sprawiał jednak wrażenia zlęknionego.

– Zrobił coś pani? – spytał z kamienną twarzą, choć pełnym obawy głosem. Sporo czasu minęło, od kiedy ktoś się o mnie troszczył i pod wpływem tej świadomości stało się ze mną coś dziwnego. Ogarnęło mnie nagłe pragnienie, żeby nie musieć codziennie walczyć. Chciałam kogoś, kto razem ze mną poniesie brzemię mojego życia. – Jeśli tak, to go zabiję – dodał niby mimochodem, jakby zapraszał mnie na herbatę.

Przepędziłam te naiwne myśli. Nikt tu za mnie nie będzie walczyć.

– Nie ma takiej potrzeby – odrzuciłam uprzejmie propozycję. – Nie trzeba mi rycerza, który będzie zabijać za mnie smoki. – Ani żadnego miłośnika krwi w gospodzie w Aquincum. Nie powinnam była się na niego gapić, ale okazało się to ponad moje siły. Wręcz nie mogłam oderwać oczu. Kiedy się mu przyglądałam, hałasy w oberży zeszły na dalszy plan.

Rozpuszczone włosy sięgały mu ramion. Były zmierzwione, jakby musiał walczyć z wiatrem, który nie chciał mu pozwolić wejść do Merlina. Byłoby lepiej, gdyby posłuchał wiatru. Lepiej dla mnie. Należał do Ardealu, krainy za Mglistym Murem, dokąd po ostatniej wielkiej wojnie wycofały się z tego świata wszystkie obdarzone magią istoty. Normalnie ludzie nie przekraczali tej granicy, jeśli nie liczyć ludu wędrownego. Był to kraj, o który strzygi, wiccanie i czarownice od wieków ze sobą walczyły. Kraj, który był również moją ojczyzną do czasu, aż w wieku dziesięciu lat musiałam ją opuścić, bo mój dziadek – arcykapłan wiccan – tak zdecydował. Kazał mnie stamtąd zabrać, żeby mnie chronić. Żeby dać mi szansę na normalne życie, cokolwiek to miało znaczyć po utracie korzeni. Miałam się u niego meldować tylko raz w roku – w urodziny. Poza tym wszelkie kontakty były dozwolone jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Gdyby w moim domu nie pojawiały się regularnie książki z Ardealu, może bym uznała, że tylko sobie ubzdurałam to pochodzenie. Dzięki temu istniała jednak przynajmniej jakaś drobna więź, nawet jeśli była ona tak cienka jak nić w pajęczej sieci.

– Gdybym był rycerzem, byłaby pani damą mego serca. – Zaśmiał się, a w powietrzu nagle coś jakby zatrzeszczało. Ten typ był o niebo bardziej niebezpieczny od tego, który mnie przed chwilą molestował, bo przed jego bronią nie sposób było się obronić działem ani magią.

Z trudem udało mi się nad sobą zapanować i dostrzegłam chciwe spojrzenie Damira. Miał zapewne nadzieję, że tym razem okażę słabość i zgarnie swoją działkę. Co do słabości może nawet się nie mylił, ale mężczyzna naprzeciwko mnie z całą pewnością nie musiał płacić kobietom za ich przychylność. Musiałam jednak wracać do pracy – nie powinnam pozwalać, żeby jakiś obcy zbijał mnie z pantałyku. To poniżej mojej godności.

– Widzi pan gdzieś jakieś damy? – Przeniosłam wzrok z rozpraszającego mnie oblicza na kołnierz koszuli. Dwa górne guziki miał rozpięte, dzięki czemu dostrzegłam jego żylastą szyję i fragment torsu. Z trudem powstrzymałam ochotę, żeby go dotknąć. To tyle w kwestii mojej godności. Rozpłynęła się właśnie po brudnej podłodze. Westchnęłam bezgłośnie. Jak każda dwudziestodwulatka miałam naturalne potrzeby i je zaspokajałam, Wielka Bogini była w końcu znacznie mniej pruderyjna niż ludzie, jeśli chodzi o obcowanie mężczyzn i kobiet. Pożądanie było częścią nas, nie sposób przed nim uciec. Dlatego od czasu do czasu wynajdywałam sobie towarzystwo na jedną noc w lepszych częściach tego miasta. Nigdy jednak nie uległabym tej pokusie tutaj, w Merlinie, choć sprawy wcale nie ułatwiało to, że właśnie się we mnie odezwała. Pod wpływem przenikliwego spojrzenia strzygi.

Zauważyłam Ivanę, która stała przy stoliku i z otwartymi ustami przyglądała się temu mężczyźnie. Niedobrze.

– Jakaś się chyba znajdzie. – Jego uśmiech stał się niemal diaboliczny. – Poszukać?

Pokręciłam głową, żeby otrząsnąć się z zamroczenia, które groziło tym, że zostanie ze mną na stałe.

– Powinien pan stąd chyba jak najszybciej odejść – poradziłam zachrypniętym głosem. Zazwyczaj byłam zdecydowanie bardziej błyskotliwa. Musiała to być wina zmęczenia. – Najwyraźniej musiał pan zmylić drogę.

Nie pasował do tego przybytku przegranych. Nic w tym strzygoniu nie wskazywało na taką bezradność, jaka spowijała innych ludzi i która przez ostatnie tygodnie próbowała mi się udzielić. Aż do teraz. Do tego momentu. Pomimo zmęczenia tryskałam pełnią życia bardziej niż któregokolwiek innego dnia minionej zimy, mroźniej i surowej. Ale gdyby Ivana podeszła i go rozpoznała… Wolałam nawet nie myśleć o panice, jaka by wtedy wybuchła. Zeszłego lata dwie ogarnięte krwawym amokiem strzygi zabłądziły do Aquincum. Złapano je dopiero, gdy zabiły dwanaścioro osób i doszczętnie wyssały z nich krew – poddano je wtedy okrutnym torturom i wbito na pal przed zamkiem.

– Jestem dokładnie tam, gdzie chcę. Gdybym mógł, przybyłbym dużo wcześniej. – Jego głos był łagodny, ale pobrzmiewała w nim szorstka nuta, która, jak mi się wydawało, zdradzała uczucia, chociaż mogło się to okazać jedynie urojeniem.

Muszę wyrwać się z tego kręgu, bo inaczej pogrążę się jeszcze bardziej, chcąc patrzeć na tego mężczyznę przez resztę nocy. Albo z nim rozmawiać, albo go dotykać. Choć bardziej niż czegokolwiek innego pragnęłam z nim zostać i poprosić go, żeby opowiedział mi o domu. O tamtych gęstych lasach, górach, otwartym niebie. Nie mogłam znieść tęsknoty i na moment stałam między szorstkimi skałami, przytulałam się do jednego z prastarych drzew i biegałam z bratem po gospodarstwie, gdzie mieszkałam z rodziną. Towarzyszyło nam szczekanie psów i słyszałam zatroskane nawoływanie mamy tak wyraźnie, jakby stała obok mnie. Zamrugałam, żeby przepędzić te obrazy. Nie było to ani odpowiednie miejsce, ani odpowiednia chwila na przywoływanie wspomnień. Wzrok stojącego naprzeciwko mężczyzny spoczywał na mnie tak uważnie, jakby widział to, co miałam przed oczami. Pospiesznie cofnęłam się o krok i wtedy się potknęłam. Wysunął ręce w moją stronę, ale mnie nie dotknął, bo pokręciłam głową. Nie dlatego, że się go bałam. Bałam się, że już takie nieznaczne muśnięcie wystarczy, bym straciła nad sobą pełną kontrolę.

Za barem Damir polerował lśniące czystością krany do piwa i przysłuchiwał się naszej osobliwej rozmowie, nie mieszając się w nią jednak.

– Coś panu podać? – zapytałam opanowana.

– Poproszę herbatę. Z mlekiem, ale bez cukru.

– Herbatę? Serio? – Obstawiałam, że zamówi ciężkie czerwone wino. – Może jeszcze z kawałkiem ciasta? – W Merlinie było do wyboru pięć różnych gatunków piwa, gin własnej produkcji i bardzo podłe wino.

– Nie, bardzo dziękuję. Jakoś nie mam ochoty… – oblizał swoje namiętne usta – …na ciasto.

Przewróciłam oczami i znów stałam się sobą. Z takimi idiotycznymi flirtami byłam w stanie sobie poradzić.

– Spodziewałam się chyba nieco więcej wyrafinowania.

Jego tłumiony śmiech zawibrował we mnie, robiąc coś dziwnego z moim żołądkiem. Nie był ani trochę urażony moją odmową, bo chciał jedynie, żebym się rozluźniła. Z uśmiechem pokręciłam głową, kiedy do mnie mrugnął.

Damir napełnił szklankę wodą i postawił ją głośno na kontuarze. Mętna ciecz chlapnęła mu przy tym na rękaw jego nieskazitelnie czystej koszuli.

– Zielsko może pan sobie urwać na zewnątrz. – Nie było to do niego podobne, żeby tak nieuprzejmie zwracać się do klientów, ale liczył na zdecydowanie lepszy interes i nie udało mu się ukryć zawodu, gdy stracił już wszelkie nadzieje. – I niech pan da pracować tej dziewczynie.

– Bardzo dziękuję – odparł nieporuszony strzyga.

– Muszę wracać do roboty – wyjaśniłam. – I chociaż nie było to konieczne, to mimo wszystko dziękuję. – Nieczęsto się zdarza, że ktoś staje w mojej obronie. Praktycznie nigdy.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Na pożegnanie lekko skinął głową.

Odwróciłam się z dużym trudem – nie mogłam nic poradzić na to, że moje myśli cały czas wokół niego krążyły. Czego on tu szuka? Jeśli kogoś, z kogo mógłby się napić, to Merlin nie jest najlepszym adresem. Ludzie na ogół wierzą, że strzygi piją krew pierwszej lepszej osoby, nie zważając na to, kogo przemienią w przyszłych krwiopijców. Wcale tak jednak nie jest. Starannie wybierają swoje źródła, a dawcy muszą oddać się im dobrowolnie. Wyłącznie strzygi ogarnięte krwawym amokiem zabijają na chybił trafił, tak jak było to latem w przypadku tamtych dwóch krwiopijców. Plotki docierające aż do Aquincum głosiły jednak, że coraz więcej strzyg zapada na tę chorobę. Większość magicznych istot przestrzega zawartej z ludźmi umowy i trzyma się za Mglistym Murem w Ardealu. Strzygi opętane krwawym amokiem starały się natomiast raz za razem przez niego przebić. Zastępy mężczyzn służyły na granicy, żeby powstrzymać ich już na samym początku. Nie zawsze się to udawało.

Poświęciłam się pracy, sama z trudem mogąc uwierzyć, jakie to rozsądne z mojej strony. Po raz pierwszy od ponad dwunastu lat spotkałam istotę z mojej ojczyzny, ale trzymałam się złożonej w dzieciństwie przysięgi, że nikomu, ale to nikomu nie zdradzę, że jestem wiccanką. Choć niełatwo przychodziło mi ignorowanie tego strzygonia, dziadek byłby ze mnie dumny.

Przez kolejne godziny zbierałam kufle, wycierałam lepiące się piwo z drewnianych stolików i krzeseł i skłaniałam gości do opuszczenia lokalu. Dopiero kiedy wszystko już było zrobione, rozejrzałam się i potarłam zmęczone oczy. Nie było go. Smutek, który mnie ogarnął, był nieoczekiwany, mimo że wyjątkowo rzadko zawierałam nowe znajomości. Wolałam być sama. Przywykłam do samotności. Jeśli jest się samemu, nie można nikogo stracić. Ot, całkiem proste równanie: jeden minus jeden daje zero. Kiedyś było inaczej. Kiedyś miałam rodzinę. Ale to kiedyś już dawno minęło. Dlatego przeraziła mnie potrzeba, którą roznieciło we mnie krótkie spotkanie ze strzygoniem. Wierzyłam – albo raczej miałam nadzieję – że pogodziłam się już ze swoim losem. Najwyraźniej jednak wcale tak nie było.

– Do zobaczenia pojutrze – powiedziałam do Damira na pożegnanie.

– Nie zapomnij o podpłomykach. – Wcisnął mi w rękę skromną wypłatę. – I pilnie potrzebujesz trochę słońca, jesteś zdecydowanie zbyt blada. Można by cię przez pomyłkę wziąć za strzygę – mruknął bezlitośnie.

Z piersi wyrwał mi się śmiech przerażenia. Jeśli powie to kiedyś głośno przy świadkach, będzie to mogło dla mnie oznaczać wyrok śmierci.

– Tak też zrobię – obiecałam, ale on już się odwrócił i poczłapał w swoją stronę.

Wyczerpana pchnęłam drewniane drzwi prowadzące na cuchnącą boczną uliczkę. Bolały mnie stopy, oczy piekły i najchętniej zasnęłabym, tak jak stałam. Trzęsąc się, wyszłam na ciemnicę i przeszywający ziąb. Teraz czekało mnie ponad półtora kilometra marszu. Gdybym nie była uzależniona od zarabianych tu pieniędzy, już dawno rzuciłabym tę pracę. Moja druga posada – w bibliotece w Aquincum – była jednak jeszcze gorzej płatna, a ja potrzebowałam pieniędzy. Miałam nadzieję, że pewnego dnia będę studiować na uniwersytecie i w związku z tym odkładałam każdy zarobiony pieniądz. Jeśli dziadek nie pozwoli mi wrócić do Ardealu, będę potrzebować planu B. Nie ulegnę nigdy losowi, w którym nie ma żadnego światełka. Ivana wyszła już z jakimś frajerem. Była starsza ode mnie zaledwie o dwa lata, ale gdy kiwnęła mi głową na pożegnanie, poczucie beznadziei w jej oczach niemal wcisnęło mnie w ziemię.

Ciężkie drzwi się za mną zatrzasnęły i zbyt późno dostrzegłam trzy postaci stojące na środku zaułka. W słabym świetle, które docierało tu z ulicy, nie byłam w stanie rozpoznać, czy to goście gospody, czy obcy. Zmęczona oparłam się o ścianę, licząc, że odejdą, nie zwróciwszy na mnie uwagi. Ciszę przerwał jakiś krzyk, ale zaraz został stłumiony.

– Siedź cicho, a pójdzie całkiem szybko – wysapał męski głos. – Nie fikaj nam tu.

– Zabierz jej kasę i niech spada – odezwał się drugi mężczyzna.

– Najpierw chciałbym się jeszcze trochę zabawić – wybełkotał ten pierwszy.

– Puśćcie mnie. – Panika w głosie kobiety była aż nadto wyraźna i dopiero teraz udało mi się ją rozpoznać. Ivana. Co ona tu jeszcze robi? – Nie mam pieniędzy.

Pijany napastnik parsknął śmiechem.

– Wcale nie chcemy twoich pieniędzy. – Przysunął się do niej. – I tak rozkładasz nogi przed każdym.

– O ile mi za to zapłaci – prychnęła Ivana.

Musiałam jej pomóc. Może i sprzedawała swoje ciało, żeby utrzymać syna, ale była to zawsze jej decyzja. Tutaj z kolei zapowiadało się na czystą przemoc i nie zamierzałam dopuścić do czegoś takiego.

– Łapy precz, wy cholerne łajzy, won mi stąd – zażądałam stanowczo i ruszyłam do tej niewielkiej grupy.

Mężczyźni się obrócili. Okazało się, że do Ivany dobierał się właśnie tamten koleś, który napastował mnie w oberży.

– Niczego się wcześniej nie nauczyłeś? – zbeształam go. Powinnam była podejść do tego bardziej dyplomatycznie. Tych dwóch zapewne czekało tu na mnie, żeby odpłacić mi się za tamtego kosza i towarzyszący mu wstyd.

Ivana skorzystała z okazji, że się odwrócili, odepchnęła od siebie tego, który trzymał ją bez większego przekonania, i uciekła. Popatrzyłam za nią z niedowierzaniem, zastanawiając się, dlaczego po tych wszystkich latach jeszcze się tak łudzę w stosunku do ludzi.

Drugi – obcy – mężczyzna się roześmiał.

– Dużo ciekawej będzie się zabawić z takim dzikim kociakiem niż z tchórzliwą kurą. Zostawiła nam ciebie na pożarcie. Najwyraźniej nieszczególnie za tobą przepada. – Podszedł do mnie. Obaj mężczyźni byli pijani i musieli, jeśli sądzić po blasku ich oczu, dopiero co zażyć wiedźmie grzybki. Narkotyki nieustannie przepływały przez Mglisty Mur i wielu sądziło, że do miasta szmuglują je oficerowie, którzy na granicy handlują z czarownicami, żeby dorobić do żołdu. Marzłam, byłam zmęczona i głodna, przeciwko dwóm mężczyznom nie miałam żadnych szans. Nie zamierzałam się jednak poddać bez walki.

– Dałem ci dwa hellery – oświadczył macant. – Dość wysoki napiwek dla takiej dziwki jak ty, wypadałoby się chyba jakoś odwdzięczyć.

– Mam na ten temat inne zdanie. A jedno piwo dostałeś za darmo – odparłam, nadając mojemu głosowi szorstkość, która w przypadku tych dwóch była czystym marnotrawstwem. Nie mogłam jednak wrócić do gospody, bo od tej strony w drzwiach była tylko gałka. Budynki wychodzące na zaułek były pozbawione okien. Wołanie o pomoc nie miało większego sensu, bo nikt nie przyjdzie mi tu w nocy z pomocą. Damir nie używał tego wyjścia, tylko szedł od razu na górę do swojego pokoju nad Merlinem, a za mną droga kończyła się dwumetrowym parkanem. Może Ivana wróci? Na to jednak wolałam nie liczyć. Musiałam poradzić sobie jakoś własnymi siłami, chociaż nie miałam ich zbyt wiele. Wykluczałam sięgnięcie po przemoc, bo wiccanom nie wolno stosować zaklęć, które mogą wyrządzić komuś krzywdę. Ten, kto ustanowił tę zasadę, najwyraźniej nie wiedział, jak bezbronne są kobiety w świecie ludzi. Z tą dwójką będę musiała postąpić wbrew wszelkim zasadom, nie miałam po prostu innej opcji. Musiałam zaryzykować i użyć tej odrobiny magii, którą dysponowałam, licząc po cichu, że tych dwóch jest na tyle zamroczonych, że nie będą później nic pamiętać i nikomu o tym nie opowiedzą. Czy wystarczy mi magii, żeby ich obu unieszkodliwić? Jeszcze nigdy nie używałam jej po to, by kogoś zranić. Czysto teoretycznie wiedziałam, jak takie zaklęcie funkcjonuje, jednak… potknęłam się i skręciłam nogę, kostkę przeszył nieznośny ból. Stłumiłam w sobie jęk, ale mój pech nie uszedł uwadze napastników. Zarechotali pewni swego. Zebrało mi się na mdłości. Drugi mężczyzna przyglądał mi się jak jastrząb, który zamierza się rzucić na mysz. Był szczuplejszy od macanta, słabiej umięśniony i – co wyraźnie dało się zauważyć – dużo bardziej niebezpieczny. Złapał mnie za rękę.

– Mam jasne zasady – oświadczyłam chłodno, żeby dać im i sobie ostatnią szansę. – Wolno patrzeć, ale nie dotykać.

– Ale cała przyjemność kryje się w dotykaniu. – Wyszczerzył się mężczyzna, ukazując mi brązowe, spróchniałe zęby. Jego oddech cuchnął tak potwornie, że mnie zemdliło.

– Może i tak, ale będziecie musieli poszukać sobie jakiejś innej rozrywki. – Opierałam się uściskowi, ale palce mężczyzny coraz mocniej wrzynały mi się w rękę. Pochylił się i wcisnął nos w moje włosy. Teraz zbliżył się do nas także macant i znów się ośmielił położyć mi dłonie na piersiach. Zazwyczaj w takich sytuacjach najmądrzej jest zachować spokój i opanowanie, ale akurat teraz nie chciałam być mądra. Uniosłam zaciśniętą w pięść wolną dłoń i zdzieliłam go w brodę. Przy ciosie zęby nieprzyjemnie mu zazgrzytały, a potem wydarł się na całe gardło. Tak go to rozjuszyło, że rzucił się i powalił mnie na ziemię. Na moment pociemniało mi przed oczami, kiedy walnęłam plecami o bruk, a z moich płuc uszło powietrze. Był taki ciężki, że ledwie mogłam się pod nim ruszyć.

– Jeszcze tego pożałujesz – wysapał, podczas gdy macant się podniósł i położył dłoń na moim gardle. Jego skóra wydawała się wilgotna i lepka.

Stłumiłam w sobie odruch wymiotny.

– Puśćcie mnie – wydusiłam z siebie.

– Dopiero jak z tobą skończymy. Pokażę ci, do kogo należy tu ostatnie słowo.

Nie pozostawił mi wyboru. Ten mężczyzna nie był dobrym człowiekiem, ale zaatakuję go bronią, której nie da rady się oprzeć. Skupiłam się i z poczuciem ulgi stwierdziłam, że ciepło napływa mi do dłoni. Położyłam mu je na torsie, szeroko otworzył oczy. W moich opuszkach palców zgromadziła się energia, po czym magia rozładowała się gwałtowniej, niż się tego po niej spodziewałam. Napastnik wyleciał w powietrze, a impet zaklęcia cisnął nim o ścianę. Po zaułku poniósł się echem odgłos łamanych kości, po czym zapanowała kompletna cisza. Żar w moich dłoniach przygasł równie szybko, jak się w nich rozniecił. Pospiesznie podniosłam się z ziemi. Z tym drugim napastnikiem będę musiała poradzić sobie konwencjonalnymi środkami – wyczerpałam już swoje pokłady magii.

– Wiedźma – syknął. – Jesteś czarownicą. – Jego głos zdawał się przyczajony.

Nie mogłam dopuścić, żeby wykrzyczał to oskarżenie na całe gardło.

– Nie jestem żadną czarownicą – oświadczyłam z pełną stanowczością. Jeśli uda mi się jakimś cudem ujść stąd cało, nie będę mogła się pokazać w tej okolicy. Damir nie wie, gdzie mieszkam ani że dodatkowo pracuję jeszcze w bibliotece. Przy odrobinie szczęścia tych dwóch nie zgłosi też żadnego zdarzenia. W przeciwnym razie straże będą jutro przeczesywać całe miasto, szukając moich śladów.

Mężczyzna powoli do mnie podszedł, stan jego przyjaciela zdawał się nieszczególnie go interesować.

– Moglibyśmy chyba dojść do porozumienia. Nikomu nie powiem, co z ciebie za jedna, jeśli w zamian wyświadczysz mi przysługę.

Mogłam już sobie wyobrazić, na czym miałaby ta przysługa polegać.

– Po moim trupie – rzuciłam.

Zachichotał.

– Kiedy już z tobą skończę, zawiśniesz na szubienicy przed zamkiem. Masz wybór. Ja albo kaci.

Kiedy podszedł i zatrzymał się tuż przede mną, stłumiłam odruch wymiotny. „Proszę”, błagałam w duszy swoją magię, ta jednak się zużyła i trzeba było dni, aby znów się naładowała. Nie pozostała ani iskierka.

– Co do tego jesteśmy chyba zgodni? – Przycisnął mnie do ściany, ale oparłam dłonie o jego pierś, odepchnęłam go i pomimo bolącej kostki rzuciłam się biegiem. Udało mi się pokonać zaledwie kilka metrów, nim napastnik chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Jeszcze raz walnęłam plecami o ziemię, nie byłam jednak gotowa się poddać, machałam rękami i kopałam. Mężczyzna zaśmiał się tylko, po czym złapał dekolt mojej sukienki. Materiał rozerwał się akurat w chwili, kiedy wcisnęłam kciuki w jego oczodoły. Zawył, a jego ciężar nagle ze mnie zniknął. Rozległ się pomruk tak groźny, że zmroziło mi krew w żyłach. Ciemna postać złapała za szyję tego bandziora i przytrzymała go wysoko w powietrzu jak najpospolitszą kukłę. Pospiesznie odczołgałam się od nich obu.

– Jeśli ci życie miłe, to się stąd wynoś i niech więcej cię tu nie widzę – oświadczyła ta postać lodowatym głosem.

– Jesteś… jesteś – jąkał się mężczyzna, usiłując się podnieść.

– Jestem nikim – wyszeptał mój wybawca. – Najlepiej będzie, jeśli o mnie zapomnisz.

– Tak, tak, zapomnę – wymamrotał, podniósł się wreszcie i uciekł.

Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a strzygoń już przy mnie klęczał, nawet nie zauważyłam, jak się ruszył z miejsca. Troskliwie odgarnął mi z twarzy pasmo długich rudych włosów, które wyszło z mojego warkocza. Kiedy położył zimne dłonie na moich policzkach, poczułam wokół siebie jego zapach.

– Mimo wszystko może przyda ci się rycerz – powiedział cicho. – Dobrze się czujesz?

Skinęłam głową i z dużym trudem stłumiłam pokusę wtulenia się w jego dłoń. Przez chwilę siedziałam, odczuwając ulgę, że uniknęłam najgorszego.

– Lepiej stąd chodźmy – wymamrotał strzygoń. – Przypuszczam, że niełatwo o mnie zapomnieć.

Zaśmiałam się na tę uwagę. Odsunął się i pomógł mi wstać. Zmieszana wytarłam ziemię z sukienki.

– Bardzo dziękuję. – Zapieranie się, że jego pomoc na nic się tu nie zdała, byłoby z mojej strony dziecinadą. – Musisz stąd zniknąć. Ten typ zgłosi, że jakiś strzygoń go zaatakował. Już sobie poradzę. – Trzeba wrócić do domu. Zaryglować drzwi i pomodlić się do Wielkiej Bogini, żeby nikt mnie nie szukał.

Strzygoń nie ruszył się jednak z miejsca.

– Często ci się to zdarza? – Jego pytanie zabrzmiało niewinnie, ale nie udało mu się ukryć wściekłości w głosie. Wściekłości, która nie była wymierzona we mnie.

– Tak źle jeszcze nie było. – Pokuśtykałam do nieprzytomnego mężczyzny i upewniłam się, że żyje. Strzygoń już mnie nie dotykał, ale nieustannie trzymał się tuż obok mnie. Żeby mnie bronić na wypadek, gdyby było to konieczne. – Ten typ ściągnie nam na głowę straż miejską. Rada płaci wysoką nagrodę za zgłoszenie aktywności magicznej i jeszcze wyższą, jeśli dostanie wskazówkę, jak namierzyć strzygę.

Zignorował moje ostrzeżenia i trącił butem nieprzytomne cielsko. Rozległo się ciche jęknięcie.

– Wykończyć go? – Lodowatość tych słów nie pozostawiała cienia wątpliwości, że jest gotów to zrobić, jeśli tylko mu pozwolę.

– Myślę, że przez jakiś czas nie będzie już nikogo napastować. Nie ma więc co brudzić sobie rąk. – Dotknęłam obolałej szyi. Z pewnością jutro będę tam miała siniaki, tak samo jak na ręce. Z dużym trudem stłumiłam drżenie, po czym kuśtykając, odeszłam. Czułam, że strzygoń za mną podąży i że nic głupiego nie przyjdzie mu do głowy. Wielka Bogini nie wybaczy mi śmierci człowieka.

– Chciałbym mieć w sobie tyle ufności. – Westchnął, potarł sobie kark, cały czas idąc koło mnie do wyjścia z tej uliczki, gdzie zatrzymałam się niezdecydowana. Musiałam go zapytać, co tu robi. Dlaczego tu przyszedł. Dlaczego nie poruszył kwestii mojej magii. Jeśli to widział, musi wiedzieć, że jestem wiccanką. Ale może wcale nie było to dla niego ważne.

– Nie skrzywdzimy bardziej tego człowieka – oświadczyłam kategorycznie. – Już samo to, co mu zrobiłam, było niewłaściwe.

– Ale to przecież on skrzywdził ciebie. – Jego spojrzenie powędrowało z mojej twarzy na szyję i kostkę.

– Byłam nieuważna i się potknęłam. Za to akurat nie ponosi odpowiedzialności.

– Ale nie potknęłabyś się, gdyby tych dwóch się na ciebie nie zaczaiło – upierał się, a jego gniew zawibrował już wyraźnie w powietrzu. – Nie było to mądre z twojej strony, żeby samej się tu zapuszczać. – Przejechał wzrokiem po zaułku. Paliło się tu raptem kilka latarni olejnych, a wiatr niósł po błotnistej ziemi śmieci, które zatrzymywały się pod ścianami domów. Szczury w poszukiwaniu jedzenia przemykały wąskimi ściekami cuchnącej kanalizacji.

– Dzięki za info – prychnęłam poirytowana.

– Nie ma za co, chociaż nie sądzę, żebyś w przyszłości zmieniła swoje podejście. – Jego oczy nagle się jakby rozżarzyły. Zauważył, że drżę, a na szyi i dekolcie mam gęsią skórkę. Płynnym ruchem ściągnął z siebie pelerynę i zarzucił mi ją na ramiona. Materiał był ciepły i miękki i chociaż nie powinnam była jej przyjmować, nie dałam rady się oprzeć. Strzygoń troskliwie mi ją zawiązał, a mnie przeszedł dreszcz, gdy jego palce musnęły wrażliwą skórę na moim gardle. Natychmiast się cofnął o krok. – Ci dwaj chcieli ci zrobić coś dużo gorszego.

– Ale nie zrobili. Dzięki tobie. – Nie znosiłam sytuacji, w których traciłam kontrolę nad tym, co się dzieje. Nienawidziłam jeszcze bardziej, kiedy działo się to na oczach świadków. A współczucia naprawdę nie mogłam ścierpieć. Mimo to owinęłam się szczelnie peleryną i zarejestrowałam, że kąciki jego ust drgnęły z satysfakcji. Zapach świeżego powietrza, miękkiej, bagiennej ziemi i sosnowego igliwia przenikał tkaninę. Ostrożnie zaciągnęłam się tą wonią. W głowie błyskawicznie pojawiły się obrazy i na moment oddałam się kilku wspomnieniom, które zachowałam z wcześniejszego życia. Wtedy miałam dom, rodziców i rodzeństwo, kochano mnie. Tata jeździł ze mną konno po lesie i uczył mnie żywić się roślinami. Moja matka śpiewała ze mną i z moją siostrą Lupą i pocieszała nas, kiedy coś sobie zrobiłyśmy. Nocami leżałam w jednym łóżku z bratem bliźniakiem Kyrillem i słuchałam opowieści taty o historii Ardealu. Byłam szczęśliwa. Obecnie zdecydowanie zbyt często miałam wrażenie, że te wspomnienia należą do jakiejś innej dziewczyny. Do dziewczyny, która umarła tamtej nocy, gdy królowa czarownic zabiła jej rodzinę. Zerknęłam na strzygonia, który uważnie mi się przyglądał.

– Powinienem był wcześniej interweniować. – Jego głos spłynął po mojej skórze jak gorąca woda źródlana po długiej nocy.

– Nie powinieneś był tego w ogóle robić. Ściągnąłeś przez to na siebie niepotrzebne zagrożenie. – Zrobiłam krok do przodu i znów jęknęłam. Ból nasilał się z sekundy na sekundę. Troskliwie wziął mnie pod rękę i podparł. Jego druga ręka otuliła moją talię, niezbyt mocno, ale zdecydowanie. Zamiast go odtrącić, jak byłoby najrozsądniej, poddałam się uściskowi i na moment uległam iluzji bezpieczeństwa. Potem zagryzłam zęby, uwolniłam się z jego uścisku, a on pozwolił mi się odsunąć. Ostrożnie, stawiając jeden krok za drugim, wyszłam na główną ulicę. Strzyga trzymał się cały czas tuż obok, ale więcej mnie już nie dotknął.

– Daleko masz? – Ton jego głosu wydawał się nadal przyjacielski, ale kryła się pod nim ta sama stalowa surowość, z którą wcześniej wygrażał tamtemu mężczyźnie w knajpie. Jego akcent był miękki, ale głos ciemny. Nie będę go pytać o Ardeal, bo jeśli to zrobię, tęsknota za domem stanie się jeszcze bardziej dokuczliwa. – Mogę cię tam zanieść – zaproponował.

– Nie ma takiej potrzeby – zapewniłam. – Poradzę sobie.

Jego wzrok był uparty i w końcu dostrzegłam kolor jego oczu. Bursztynowe tęczówki żarzyły się pośród nocnej ciemności tak jasno jak ognisko w noc Beltane, które zapamiętałam z dzieciństwa.

– Chciałbym tylko, żebyś bezpiecznie dotarła do domu.

– Zawsze bezpiecznie docieram do domu. Nie jesteś za mnie odpowiedzialny.

Gniewnie zmarszczył czoło. Jeśli teraz ktoś zbyt mocno się do mnie zbliży, urwie temu komuś głowę. To, co zrobiła ze mną ta krótka chwila, w której wydawało mi się, że nie tylko ja jestem za siebie odpowiedzialna, było niewłaściwe. Żeby wyzbyć się odurzającego poczucia, oschle się roześmiałam. Mimo wszystkich swoich starań przez ostatnie lata co jakiś czas odzywała się we mnie potrzeba bliskości.

– Bardzo nie lubię się powtarzać. Ale sama sobie poradzę.

– Nie poradzisz sobie. Nie dzisiaj w nocy. – Ton głosu miał cwany, a jego oczy zmieniły się w wąskie szparki.

– Serio. – Byłam świadoma tego, jak uparcie to brzmi, i ruszyłam z miejsca.

Nie poszedł za mną, a ja kategorycznie postanowiłam, że nie będę tej decyzji żałować.

Dotarłam do kolejnego skrzyżowania, kiedy rozległ się hałas. Najpierw usłyszałam szczekanie psa i krzyki, potem coś błysnęło. Ludzie wyruszyli na łowy. Tamten mężczyzna nas zdradził. Oczywiście. Jak w ogóle choćby przez sekundę mogłam liczyć na coś innego?

Na plecach i pod kolanami poczułam umięśnione ramiona. Zostałam przyciśnięta do twardej piersi.

– To chyba odpowiedni moment, żebyś dała się odprowadzić do domu. – Głos miał opanowany i stanowczy. – Czy może jednak wolisz tu zostać?

Miękkie wargi ześlizgnęły mi się po skroniach i tchnęły płynny ogień w moje żyły. Krzyki się zbliżyły. W międzyczasie wrzaski i wycie zaczęły docierać też z drugiej strony. Siarkowy smród pochodni wdarł mi się do nosa.

– Musimy iść tamtędy. – Wskazałam mu drogę, bo nie mogłam w pełni zdać się na niego, a ze względu na skręconą kostkę nie byłam w stanie uciec przed tym tłumem. – A potem zaraz w następną uliczkę.

Poruszał się tak szybko i zwinnie w podcieniach budynków, że błyskawicznie zostawiliśmy za sobą tę zgraję. Żeby dotrzeć do chałupy, potrzebowałam zazwyczaj dwudziestu minut. On pokonał tę odległość maksymalnie w pięć, chociaż musieliśmy kluczyć i wybrać okrężną drogę, żeby nie wpaść na naszych prześladowców, którzy zdawali się nadciągać ze wszystkich stron. Prowadziłam go wąskimi, cuchnącymi uliczkami, lecz on nie pisnął z tego powodu ani słówka skargi. Chociaż powinnam się była go obawiać, wcale nie czułam lęku.

Ulica, przy której mieszkałam, była jeszcze ciemniejsza i brudniejsza niż okolice Merlina. Strzygoń postawił mnie przed drzwiami. Pospiesznie wygrzebałam z płaszcza klucz i je otworzyłam. On zaś się zawahał i zatrzymał na chwilę w progu.

– Oni dotrą i tutaj – stwierdził.

– Może i tak, chociaż bardziej prawdopodobne jest to, że będą cię szukać w zamożnych dzielnicach.

– A to czemu? – spytał poirytowany.

– Krew jest tam zdecydowanie smaczniejsza niż tutaj.

– Wątpię. – W ciemności mogłam się jedynie domyślić, że drwiąco się uśmiechnął.

Złapałam go za koszulę – chciałam wciągnąć go do środka, zanim zauważą go sąsiedzi. Moja rudera nie była idealnym schronieniem, ale dawała większe szanse na ukrycie się niż stanie pod gołym niebem. Strzygoń jednak ani drgnął, więc go puściłam.

– Chcesz już iść? – Ulga i żal ogarnęły mnie równocześnie. Jeśli straże mnie wytropią i oskarżą o stosowanie magii, będę mogła się wszystkiego wyprzeć i liczyć, że mi uwierzą. Ale jeśli znajdą u mnie strzygonia, obrona będzie bez porównania trudniejsza. Mimo to myśl o tym, że odejdzie, napawała mnie lękiem. Nigdy więcej go nie zobaczę, a on zapewne wkrótce zginie.

– Nie zostawię cię samej – odparł. – Ale zanim wpuścisz mnie do środka, powinnaś się dowiedzieć, jak się nazywam.

Przewróciłam oczami, co znów wywołało uśmiech na jego twarzy.

– Skoro nalegasz.

– Tak właśnie robię. – Delikatnie skinął głową. – Nazywam się Nikolai. Nikolai Lazar. – Ani na sekundę nie spuścił mnie z oczu.

Strzygi z Ardealu dzieliły się na rody. Było ich dokładnie siedem i każdym kierował magnat. Ten przede mną należał do potężnego i wpływowego klanu Lazarów. Spróbowałam sobie przypomnieć, co jeszcze o nich wiem, nic jednak nie przyszło mi do głowy. Książki, które przysyłał mi dziadek, dotyczyły przede wszystkim zamierzchłych dziejów Ardealu. Od czasu do czasu posyłał mi grymuary naszej rodziny, żebym mogła się podszkolić w magii, i książki o sztuce uzdrawiania. Obecna polityka wydawała mu się nieistotną częścią wykształcenia.

– Valea – odparłam. – Valea Grecu. – Nazwisko było fałszywe. Nadał mi je dziadek, żeby nikt nie odkrył, że należę do kowenu Patelów, czyli kowenu arcykapłana, który podczas wojny obronił wiccan przed intrygami królowej czarownic i czterdzieści lat temu zmusił ją do kapitulacji. Czarownice jednak krwawo zemściły się za to na mojej rodzinie.

– Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać, Valeo – oznajmił powoli i wszedł wreszcie do środka.

Odetchnęłam z ulgą, zaryglowałam drzwi i zabrałam się do szukania zapałek. Ubiegł mnie i zaraz świeca zapłonęła na szafeczce koło drzwi, a moje domostwo skąpało się w ciepłym świetle. Nie ruszył się z miejsca, lecz uważnie przyglądał się każdemu detalowi. Domek składał się tylko z jednego pomieszczenia o ścianach cienkich jak papier, zrobionych z gliny i słomy. Do tej pory cieszyłam się, że mam gdzie zaryglować drzwi i zamknąć okiennice, kiedy rano wschodzi słońce. Teraz jednak popatrzyłam na ten dom jego oczami. Było tu zimno, wilgotno i nędznie.

– Napalę. – Wciąż się trzęsłam, chociaż niekoniecznie było to spowodowane zimnem, raczej strachem. On z kolei jakby w ogóle nie obawiał się tego, że ludzie mogą go zabić. Taki błąd popełniali przed nim już inni.

– Usiądź, ja się tym zajmę – oświadczył i zanim w ogóle zdążyłam zaprotestować, uniósł mnie i przeniósł na stojące w kącie łóżko. Materac był wypchany świeżą słomą, którą wymieniłam raptem tydzień temu i która wciąż wydzielała przyjemny zapach. Może ta chałupa była nędzna, ale przynajmniej dbałam o to, żeby zawsze panował tu porządek i było czysto. Nikolai odwrócił się do pieca, z wprawą rozpalił ogień i nastawił wodę, którą przyniosłam rano. – Masz gdzieś zioła lecznicze na tę nogę? – spytał potem.

Przytaknęłam, wstałam, ignorując jego posępny wzrok i zapaliłam jeszcze kilka świec. Utykając, poszukałam ziół, które powinny ukoić pierwszy ból i nie dopuścić, żeby moja kostka dalej puchła. Na szczęście znalazłam odrobinę dziurawca i babki zwyczajnej. Moja mama była cenioną uzdrowicielką, niestety nie odziedziczyłam po niej talentu. Te kilka rzeczy, które wiedziałam, przeczytałam w książkach dziadka. Przynajmniej księżyc przybierał, co powinno wspomóc rekonwalescencję. Utarłam zioła w moździerzu i dodałam do nich odrobinę olejku goździkowego, Nikolai w tym czasie wlał gorącą wodę do cebra, który był na tyle duży, żebym mogła w nim stanąć i się umyć. Zazwyczaj pilnowałam, by porządnie się wypucować po pracy w gospodzie i spłukać z siebie cały ten odór i brud, ale zazwyczaj byłam tu sama.

– Nie będę patrzeć. – Nikolai jakby czytał w moich myślach. – Dobrze ci to zrobi. Zaufaj mi.

Wbrew wszelkiej logice faktycznie postanowiłam się umyć. Zwlekałam tylko moment, bo parująca woda okazała się zbyt kusząca. Szybko ściągnęłam z siebie sukienkę i halkę.

Nikolai podszedł do niewielkiego stolika w rogu i usiadł do mnie tyłem. Na stole leżała książka z biblioteki. Te z Ardealu trzymałam w schowku pod drewnianą podłogą, żeby nikt ich przypadkiem nie znalazł. Nikolai otworzył książkę i na pozór zagłębił się w lekturze. Ale jego uwadze nie uszedł najpewniej żaden szmer, nawet odgłos kropli spływającej po skórze.

Trzy razy namydliłam się porządnie mydłem limbowym, aż byłam pewna, że pozbyłam się wszystkich spojrzeń, całego brudu i zapachu tej nocy. Potem rozpuściłam rude włosy i tak długo je płukałam, aż mokre i lśniące sięgały mi do talii. Ani na sekundę nie zapomniałam o obecności strzygonia, chociaż siedział jak posąg i tylko od czasu do czasu przewracał kartkę. Gdybym miała jeszcze choćby najmniejsze wątpliwości co do tego, kim jest, teraz bym się ich ostatecznie wyzbyła. Żadna żywa istota nie była w stanie siedzieć tak spokojnie. Zastanawiałam się, czy zdradzi mi, ile naprawdę ma lat. Ostrożnie wyszłam z cebra i się wytarłam. Chociaż Nikolai ani drgnął, wyobraziłam sobie, jak muska mnie wzrokiem. Owinęłam włosy ręcznikiem i wciągnęłam na siebie ciepłą koszulę nocną, która zakrywała mnie od szyi do stóp. Uszyta była z białej flaneli, wytartej od częstego noszenia, ale wciąż grzała, mimo że wyglądałam w niej potwornie staroświecko. Z moździerzem w dłoni pokuśtykałam do łóżka. Ledwie usiadłam, a on już stał przy mnie i wyjmował mi go z dłoni.

– Pozwól, że ja to zrobię.

Nie zdążyłam nawet zaprotestować, Nikolai przysiadł na materacu, delikatnie ujął moją kontuzjowaną nogę, podwinął lekko koszulę i pogładził zimnymi palcami opuchliznę. Jego kciuki zataczały delikatne kręgi wokół mojej kostki, a ja całą sobą czułam jego dotyk. Serce zabiło mi szybciej, kiedy zaczął smarować mnie oleistą mieszanką ziół. Masował moją stopę, staw i łydkę. Rąbek koszuli nocnej podjechał wyżej. Żadne z nas nie odezwało się choćby słowem, ale uwadze Nikolaia nie uszedł mój przyspieszony oddech. Kosmyk włosów opadł mu na czoło, kiedy jeszcze głębiej pochylił się nad moją stopą.

– Boli? – przerwał milczenie.

Podparłam się o materac i tylko z dużym trudem udało mi się stłumić westchnienie.

– Da się wytrzymać. – Jego monotonne ruchy wydawały mi się obce, a zarazem takie znajome. W myślach modliłam się do Wielkiej Bogini, żeby przyspieszyła rekonwalescencję. Przyjemny chłód promieniował z kostki i ból przechodził w delikatne pulsowanie. Ogarnięta poczuciem ulgi, odetchnęłam i się rozluźniłam. Nikolai ułożył moje stopy na materacu i zakrył je koszulą nocną.

– Musisz się trochę przespać. Jesteś wycieńczona. – Pochylił się nade mną i przejechał palcami po ranach na mojej szyi. Jego spojrzenie było tak intensywne i skupione, że zaschło mi w ustach.

Do tej pory nie zwróciłam uwagi na to, że prawą stronę jego twarzy pokrywa delikatna plątanina blizn. Nie sięgały oka, ale niewiele im brakowało. Nie ujmowało mu to jednak urody. Strzygi dysponują wyśmienitymi zdolnościami samoleczenia, więc albo miał te blizny jeszcze przed przemianą, albo podczas kuracji coś poszło nie tak. Niepostrzeżenie odwrócił głowę i straciłam te blizny z oczu.

– Będziesz tu jeszcze, kiedy się obudzę? – Kiedy się cofnął, przykryłam się kołdrą aż po czubek nosa. Na samą myśl o tym, że w którymś momencie w nocy ogień zgaśnie, zaczęłam marznąć. Każdego innego mężczyznę zaprosiłabym teraz do łóżka, ale nie wiedziałam, jak zinterpretuje taką propozycję.

– Nie sądzę – odparł szczerze na moje pytanie. – To bardzo odważnie z twojej strony oferować mi schronienie.

– Może jednak jestem rycerką, która dla ciebie zabije smoka. – Zamknęłam oczy, bo nie chciałam patrzeć, jak stąd odchodzi.

– Może – odparł rozbawiony, a potem poczułam jego usta na swoim czole. Ale mimo wszystko nie uniosłam powiek. Tak było lepiej. Jutro będzie wspomnieniem, tak samo jak moi rodzice i rodzeństwo.

Otworzyłam oczy, kiedy czyjaś zimna dłoń spoczęła na moich ustach. Błyskawicznie się rozbudziłam. Świece były zgaszone, w kominku nie palił się ogień. W środku panowała taka ciemność, że nie widziałam, do kogo należy ręka, wyczułam jednak zapach Nikolaia, który w międzyczasie nauczyłam się już rozpoznawać.

– Idą – wyszeptał, a jego usta musnęły moje ucho.

Serce szybciej mi zabiło, chociaż nie słyszałam nic więcej niż tradycyjne odgłosy nocy przenikające cienkie ściany. Szczekanie kilku psów, kupca, który wcześnie sunął swoim wozem po błotnistej drodze i walczące ze sobą koty. Nikolai zabrał rękę z moich ust i usiadłam, a on objął mnie w talii. Przytuliłam się do niego i obserwowałam jego twarde mięśnie pod białym płótnem koszuli, aż mój niedoskonały słuch wyłapał wykrzykiwane ostrzeżenia. Nagle jakby zaczęły nadchodzić ze wszystkich stron. Nikolai mocniej mnie ścisnął, jego objęcia zdały mi się bardziej swojskie jak na ten krótki czas, który się znaliśmy. Nie mogę pozwolić, żeby go złapano, torturowano i zabito. Nikogo przecież nie skrzywdził.

– Chodzą od domu do domu – wyszeptałam. – Nie masz gdzie się schować.

– Wszystko będzie dobrze – odszepnął, a ja zaczęłam się zastanawiać, skąd u niego ten optymizm.

Chociaż niebezpieczeństwo z sekundy na sekundę coraz bardziej się przybliżało, nie byłam w stanie zignorować tego, co jego uścisk ze mną robi. Miałam wrażenie, jakbym aż nadto wyraźnie odczuwała każde miejsce, w którym stykają się nasze ciała. Moje tętno szalało, a oddech praktycznie nie zwalniał. Jego palce kreśliły kręgi na moich plecach, które miały mnie zapewne uspokoić, ale doprowadziły jedynie do tego, że miałam ochotę usiąść mu na kolanach i wcisnąć twarz w jego szyję. Z wielkim trudem powstrzymałam jęknięcie, kiedy wsunął dłoń pod moje włosy i zaczął masować spięte mięśnie karku. Jeszcze nigdy nic nie sprawiało mi aż takiej niepojętej rozkoszy. Oparłam czoło o jego ramię. Krzyki zbliżały się coraz bardziej. Rozlegało się wołanie o pomoc. W takie noce, kiedy straże urządzały polowanie na strzygi, czarownice i wiccan, raz za razem dochodziło do aresztowania niewinnych. Tylko dlatego, że byli zbyt bladzi albo zawistni sąsiedzi donieśli, że posługują się magią. Tuż przed moimi drzwiami rozgrywały się właśnie okrutne sceny, a ja mimo to czułam się, jakbym była nowo narodzona i siedziała na jakiejś bezludnej wyspie.

Tym raptowniej podskoczyłam, kiedy załomotano w drzwi.

– Otwierać! – wydarł się jakiś męski głos. – Szukamy wiedźmy i strzygonia.

– Nie możesz im pokazać, że się boisz – wyszeptał Nikolai. – Myśl o tym, że jesteś moją rycerką. – Uniósł mi brodę, a jego usta delikatnie niczym piórko musnęły moje, rozpalając ogień w całym ciele.

Wciągnęłam na siebie zapinany szlafrok, żałując, że nie mam czasu włożyć sukienki. To jednak tylko jeszcze bardziej rozwścieczyłoby mężczyzn na zewnątrz. Drżącymi palcami przekręciłam zamek. Nikolai skinął do mnie zachęcająco. Stał tak, że zasłaniały go otwarte drzwi. Nie była to wystarczająca osłona, ale jeśli Wielka Bogini okaże się łaskawa, powinno wystarczyć.

Drzwi się otworzyły, a przede mną stanęło dwóch mężczyzn ze straży miejskiej. W rękach trzymali włócznie, u pasów brzęczały im miecze. Byli w pełnych zbrojach ozdobionych herbem króla. Króla, który szczodrze wynagradzał każdego, kto przyczyni się do całkowitego wykrzewienia magii. Zlustrowali mnie oceniającym wzrokiem, a ja objęłam się rękami.

– Nie ma tu żadnej wiedźmy ani żadnego strzygonia – oświadczyłam z ulgą, bo nie było wśród nich mojego napastnika, który mógłby mnie zidentyfikować.

– Jesteś tu sama? – spytał młodszy strażnik, na którego policzkach zaczynał pojawiać się zarost. Przyjrzał się moim rudym włosom. Zapomniałam z powrotem zapleść je w warkocz.

Przytaknęłam.

Odsunął mnie na bok i wszedł do środka. Tak oparłam się o drzwi, żeby przypadkiem się nie zatrzasnęły. Obaj szczegółowo przyjrzeli się mojemu domostwu, podczas gdy z dworu docierały zimno, smród ognia i krzyki. Młodszy z nich uniósł pelerynę Nikolaia i na moment serce zamarło mi w piersi.

– Jest zimno – wyjaśniłam beznamiętnie i ku mojej uldze ją puścił.

Starszy mężczyzna o siwiejących włosach wsunął palec do moździerza z ziołową papką i go powąchał.

– Sama to zrobiłaś?

– Skręciłam kostkę na rynku – wyjaśniłam. – To jedynie kilka ziół i olejek.

– Tylko nie waż się tego sprzedawać – parsknął. – Nie ciebie pierwszą obwiniono by o czarnoksięstwo za coś takiego. Byłoby szkoda takiego biedactwa jak ty. – Można by niemal pomyśleć, że próbuje mnie przestrzec. – Zbierajmy się – polecił drugiemu z mężczyzn. – Nic tu po nas. Zarygluj za nami drzwi i jutro najlepiej zostań w domu. Mam córkę w twoim wieku. Nie jest łatwo w dzisiejszych czasach – dodał, kiedy ten drugi już zniknął.

Znów tylko skinęłam głową w odpowiedzi. Najwyraźniej zdarzają się jeszcze ludzie, którzy nie myślą jedynie o sobie. Kiedy wyszedł, zatrzasnęłam drzwi i przekręciłam zamek. Najchętniej zastawiłabym je jeszcze komodą, ale dałam sobie spokój, bo trzęsły mi się nogi. Nikolai chwycił mnie za rękę, przyciągnął do siebie i wsłuchaliśmy się w oddalające się hałasy.

– Zaraz będziesz mógł odejść i schronić się w bezpiecznym miejscu – wyszeptałam. – Gdy tylko opuszczą tę dzielnicę, kieruj się po prostu na północ. – Kiedy pójdzie, znów będę sama. Zmusiłam się, żeby sobie przypomnieć, że byłam sama od lat. To krótkie spotkanie z nim nic nie znaczyło. Był to tylko przypadek i już za kilka dni o wszystkim zapomnę, bo zbyt mocno będę pochłonięta walką o przeżycie. Dbaniem o to, żeby wystarczająco dużo jeść i żeby nikt się nie zorientował, że jestem wiccanką.

– Chętnie zostanę. – W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć własnym uszom, czy aby się nie przesłyszałam. Musiałam mu się przyjrzeć. – Mogą wrócić.

– I właśnie dlatego nie powinni cię tu wtedy zastać. – Nie chciałam, żeby coś mu się stało. Gdybym była ostrożniejsza, w ogóle nie musiałby się w to mieszać.

– Marzniesz. – Zignorował moje ostatnie słowa i zamiast tego położył mi dłoń na szyi. – Masz gęsią skórkę. – Kciukiem przejechał po linii mojej brody. – Tutaj i tutaj. – Stałam w bezruchu, kiedy opuszki jego palców ostrożnie przejechały po moim gardle. Cierpliwie gładził mnie dalej i czekał na jakiś znak. Jednak dopiero kiedy jego oddech musnął moje usta, obawy i troski odpuściły. Przez ponad dwanaście lat byłam rozsądna i samotna. A tego dnia moi ludzie świętują Imbolc, jedno z czterech świąt Słońca. Jak mogłabym lepiej złożyć hołd Wielkiej Bogini niż poprzez zespolenie mężczyzny i kobiety? Zerknęłam na niego, przyjrzałam się jego poważnej, przystojnej twarzy, dojrzałam w jego oczach żądzę i zrozumienie. Kto niby będzie czynił mi wyrzuty, jeśli wezmę to, co ma do zaoferowania? Tylko ja sama.

Wzięłam głęboki oddech i położyłam dłonie na jego klatce piersiowej. Pochylił się do mnie i pocałował zewnętrzny brzeg moich brwi. Przytuliłam się do niego, pogładziłam rękami jego barki i wsunęłam palce w jedwabiście miękkie włosy. Na moim ciele wszystkie włoski się podniosły, kiedy z cichym pomrukiem odchylił mi głowę i polizał mnie po gardle. Mimowolnie się usztywniłam. Złożył w tamtym miejscu delikatny pocałunek i pomasował mi kark.

– Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała – wyszeptał. – I nie ugryzę cię, dopóki mnie o to sama nie poprosisz.

Jęknęłam, bo wizja, jak z nieodpartą czułością wbija mi kły w skórę, wywołała u mnie gęsią skórkę. Resztka instynktu samozachowawczego powstrzymała mnie jednak przed tym, żeby od razu go o to poprosić. Przysunęłam jego usta do swoich. Wyglądało to tak, jakby faktycznie tylko czekał na moje zaproszenie, bo wszelka ostrożność zniknęła z jego dotyku. Mocno mnie do siebie przyciągnął, przygryzł mi dolną wargę, a mnie wyrwało się z piersi stęknięcie. On, jakby chciał posmakować tego odgłosu, przycisnął całe usta do moich. Jedną ręką przytrzymywał moją potylicę, drugą zjechał mi po plecach. Zaczęło mi się robić gorąco. Kompletnie mnie omotał. Wszędzie było ciało i zapach Nikolaia. Szarpnęłam jego koszulę i wyciągnęłam mu ją zza paska. Dziś w nocy nie zamierzałam myśleć o konsekwencjach, które może to za sobą pociągnąć. Na to zostało już zbyt mało czasu do poranka i prawdziwego życia. Bo ta noc będzie tylko pajęczyną marzeń. Wsunęłam dłonie pod płótno i dotknęłam zimnej, gładkiej skóry. Sprawiała wrażenie, jakby ktoś naciągnął jedwab na stal. Wspięłam się na palce, a moje sutki zesztywniały. Nikolai polizał moje ucho i lekko mnie ugryzł. Moje biodra same zaczęły się poruszać i przycisnęły do niego. Zimne powietrze owiało łydki, kiedy uniósł rąbek mojej koszuli.

– Opleć mnie w biodrach nogami – poprosił ochrypłym głosem i mnie podniósł. Kiedy tak zrobiłam, poczułam, jak jego penis wciska się we mnie. Całując mnie, Nikolai trzymał mnie jedną ręką, a drugą gładził po piersi. Jego kciuk okrążał wrażliwy koniuszek. Wygięłam się, ale jego pocałunki tylko się nasiliły. Wbił się we mnie językiem i nade mną zapanował. Moje piersi zrobiły się cięższe, gdy dokładnie zaczął badać ich kontury. Maleńka część mózgu wciąż próbowała mnie przestrzec, ale ją zignorowałam, bo jego ruchy doprowadzały mnie do szaleństwa. Chociaż jego miednica rytmicznie przyciskała się do mojej, to mi nie wystarczyło. – Poczekaj – wyszeptał.

– Nie chcę czekać – zaprotestowałam i cicho się zaśmiałam. Czy nie wie, że w każdej chwili ktoś nam może przerwać? Może się skończyć, jeszcze zanim się w ogóle zacznie. Mimo protestów postawił mnie na podłodze. – Nie tak przy drzwiach. – Powoli ściągnął mi koszulę przez głowę, rozbierając mnie tym samym do naga. Nie wstydziłam się jednak nagości i pozwoliłam, żeby się napatrzył, pożerając mnie wzrokiem.

– Jesteś taka piękna – wyszeptał, biorąc w palce kosmyk moich włosów.

Nie tak piękna jak on. Powoli rozpiął koszulę i ściągnął ją z ramion. Potem pogrzebałam przy rozporku jego spodni, nie powstrzymywał mnie. Wąski paseczek czarnych jak obsydian włosków zbiegał mu po brzuchu między uda. Z mojego podbrzusza promieniowało gorąco, zbierając się między nogami. Nikolai pochylił głowę i znów przejechał nosem po moim gardle.

– Nie musimy tego robić, jeśli nie jesteś pewna.

Słyszałam jego słowa, ale wygłodniały ton głosu im przeczył. Pragnął mnie tak, jak ja pragnęłam jego, i wobec tego pożądania byłam kompletnie bezbronna. Znów przygryzł moją dolną wargę, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję.

– Zanieś mnie do łóżka – poleciłam. Nie kazał się dwa razy prosić, zaraz mnie podniósł, zaniósł do łóżka i delikatnie posadził na materacu. Jeszcze raz przyjrzał mi się w płomieniu świecy. Delikatnie pogłaskał mnie palcami po wewnętrznej stronie ud. Potem pochylił się nad moimi piersiami i figlarnie oblizał je dookoła. Wygięłam się i poczułam nogą, jak jego penis jeszcze sztywnieje. Od czasu mojego zesłania nikt mnie nie przytulał, nie mówiąc o delikatnym dotykaniu i pieszczotach. Tych kilku mężczyzn, których w przeszłości sobie znalazłam, rzadko było zainteresowanych tym, żeby sprawić mi rozkosz. Do tej pory nawet nie przypuszczałam, jak niesamowita może być bliskość. Chciałam przywrzeć do Nikolaia, stopić się z nim w jedno. Żaden fragment mojego ciała nie miał pozostać nietknięty, żebym nie zapomniała, jak to jest naprawdę pożądać, kiedy już go tu nie będzie. Wcisnęłam nos w zagłębienie szyi i zaciągnęłam się jego zapachem. Lizałam i podgryzałam jego skórę, wywołałam tym u niego warknięcie, świadczące o tym, że doszczętnie stracił nad sobą kontrolę. Dłońmi i językiem badał uważnie moje ciało, dotykał mnie i zatrzymywał się w miejscach, w których dotyk sprawiał mi najwięcej przyjemności. Przewrócił mnie na brzuch i przejechał językiem po moim kręgosłupie, przez co prawie straciłam głowę. Miałam wrażenie, że lepiej zna moje ciało niż ja sama. Kompletnie nade mną panował, znakował mnie, a ja już teraz wiedziałam, że z żadnym innym mężczyzną nigdy nie będzie mi równie dobrze. Przez cały czas czułam się pewnie i bezpiecznie. Znów obrócił mnie na plecy, a moje dłonie przejechały po jego ciele. Wciągnęłam go między nogi, rozsunęłam uda, a on bez słów zrozumiał, czego mi trzeba. Jego pocałunki stały się bardziej niecierpliwe. Język wbijał się we mnie w tym samym rytmie, w którym napierałam na niego miednicą. Żądza rosła we mnie i rosła. Objęłam nogami jego wąską talię i wtedy poczułam go właśnie tam, gdzie najbardziej tego potrzebowałam. Mimo zimna w chacie moją skórę pokryła cienka warstwa potu, krew się we mnie gotowała, a serce galopowało mi w piersi. Poczułam delikatne drapnięcie na szyi, kiedy przejechał kłami po wrażliwym miejscu, gdzie biło tętno. Cała moja świadomość skupiła się na tym niewielkim bólu, który powinien mnie wystraszyć, ale strach zniknął przesłonięty niedającym się opisać uczuciem, które mnie owładnęło, kiedy wreszcie we mnie wszedł. Sapiąc, mocniej się do niego przytuliłam i napięłam mięśnie pochwy. Pojękując, wbijał się we mnie, centymetr po centymetrze torując sobie drogę i czekając, aż moje ciało przyzwyczai się do jego rozmiarów, po czym ostatnim pchnięciem zapadł się we mnie doszczętnie. Teraz był ze mną w pełni połączony, a ja z nim. Przyjrzałam mu się szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziałam i nawet nie przypuszczałam, że takie uczucie może temu towarzyszyć. Uśmiechnął się i przez moment słychać było tylko nasze pełne ulgi sapanie, po czym znów zaczął się rytmicznie poruszać. Cały czas patrzył mi prosto w oczy. Ciemny ogień buchał w jego tęczówkach, a podniecenie zalało mnie jak fala. Każda cząstka mojego ciała pulsowała, kiedy Nikolai poruszył się we mnie, wsunął rękę pod pośladki i uniósł mi biodra. Wewnątrz mnie eksplodowało światło. Tak jasne, jakby Wielka Bogini osobiście posypała mnie gwiezdnym pyłem. Przycisnęłam twarz do jego obojczyka, żeby stłumić krzyk, który wzbierał mi w gardle. Doszedł tuż po mnie z taką samą intensywnością i skończył we mnie. Poruszaliśmy się dalej w tym samym prastarym rytmie, jakby żadne z nas nie chciało, żeby się to skończyło, w końcu jednak bicie naszych serc i nasze oddechy się uspokoiły.

Ostrożnie wysunął się ze mnie i podparł na łokciu. Popatrzył na mnie pełen podziwu, odgarnął mi z twarzy wilgotne od potu włosy i mnie pocałował.

– Chciałem to zrobić od chwili, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem. Nigdy bym jednak nie sądził, że będzie temu towarzyszyć takie uczucie.

Położyłam mu dłoń na policzku i nie musiałam nawet pytać, co miał na myśli.

Pogłaskał mnie i znów potarł kciukiem wierzchołek mojej piersi. Z radości na to, co zaraz nastąpi, ścisnęło mnie w łonie, a jego usta podążyły za palcem i zaczął mnie delikatnie podgryzać.

Chociaż wciąż miałam zamknięte oczy, wiedziałam, że już go nie ma – uczucie samotności było boleśnie znajome. Nikolai rozpalił ogień, przykrył mnie kołdrą, a do tego peleryną, zgasił świece i poszedł. Kochaliśmy się jeszcze dwa razy, po czym przytrzymał mnie w ramionach, aż usnęłam. Powstrzymałam łzy. Nie był mi nic winien. Ta noc na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Nawet jeśli nie wrócę więcej do Ardealu, miałam teraz coś, co będzie mi przypominać o ojczyźnie. Zapaliłam świecę koło łóżka. W chacie mimo palącego się ognia było zimno, więc przykryłam się peleryną, która nadal nim pachniała. Przez chwilę się nie ruszałam, mimo że powinnam się szykować do pracy w bibliotece. Jeśli sądzić po hałasach dochodzących z zewnątrz, słońce już dawno wstało. Zamiast jednak się podnieść, pstryknęłam palcami i cicho wymamrotałam polecenie.

– Manifestere.