Bajki robotów - Stanisław Lem - ebook + audiobook + książka

Bajki robotów ebook i audiobook

Stanisław Lem

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Opowiadania wzorowane na mitach i ludowych przypowieściach spajają dwa obce sobie światy: feudalny i cybernetyczny. Śmiały eksperyment artystyczny jest – jak zazwyczaj u Lema – głęboko zakorzeniony w tradycji literackiej, a “Bajki robotów” zdobyły trwałe miejsce w dorobku europejskiej kultury. Opowiadanie “Jak ocalał świat” stało się kanwą dla Doodle’a, którym wyszukiwarka Google uczciła Lema w kilkunastu krajach świata. Niniejsze wydanie “Bajek robotów” zostało uświetnione ilustracjami znakomitego grafika Daniela Mroza.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 189

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 22 min

Lektor: Borys Szyc

Oceny
4,4 (568 ocen)
333
132
87
12
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lacerta_

Z braku laku…

Język oraz słowotwórstwo Lema jest zarazem interesujące jak i męczące. W połączeniu z tym niezwykle liczne zdania złożone okazały się dla mnie dużą przeszkodą podczas lektury. Miałam wrażenie, że zanim zdążyłam ogarnąć co się dzieje w danym opowiadaniu, następował koniec i cały proces musiałam zaczynać od nowa. Mam wrażenie, że przy dłuższej formie byłoby mi zdecydowanie łatwiej zaznajomić się z historią stworzoną w taki sposób. Nie wiem czy to kwestia wyboru formy książki (zdecydowałam się na audiobook), ale słuchanie każdego opowiadania wymagało ode mnie bardzo dużego skupienia, często powrotu do jakiegoś fragmentu, a nawet początku opowiadania. Pomimo tego już w tym momencie mam problem z odtworzeniem większości opowiadań. Zupełnie jakby po zakończeniu książki zostały one zupełnie wymazane z mojej pamięci. Jednocześnie niezwykle oldschoolowy klimat, który towarzyszył mi podczas lektury był bardzo zachęcający i pomimo wszystko skłania mnie do tego, żeby jeszcze nie rezygnować z twórc...
42
MagdalenaLukas

Całkiem niezła

ciekawe doświadczenie,nietypowe
20
PiotrMaciaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka, po mistrzowsku przeczytana przez Borysa Szyca!
21
mitkarocks

Dobrze spędzony czas

Trochę się skrzywiłam że Szyc jest lektorem, ale jednak było bardzo fajnie, super praca głosem. Treść różnie, niektóre bajki lepsze, inne gorsze, ale dobrze się słuchało.
10
iCate0

Całkiem niezła

Interesująca, choć nie są do końca moje klimaty. Ale jestem zaciekawiona, by sięgnąć po coś innego od Lema ;)
10

Popularność




Sta­ni­sław Lem

"Baj­ki ro­bo­tów"

© Co­py­ri­ght by To­masz Lem, 2016

ilu­stra­cje: Da­niel Mróz © Co­py­ri­ght by Łu­cja Mróz-Ray­noch

pro­jekt okład­ki: Anna Ma­ria Su­cho­dol­ska

© Co­py­ri­ght for this edi­tion: Pro Auc­to­re Woj­ciech Ze­mek

Pro Auc­to­re Woj­ciech Ze­mek

www.lem.pl

ISBN 978-83-63471-01-9

Kra­ków, 2019 (wy­da­nie dru­gie po­pra­wio­ne)

Stanisław Lem

BAJKI ROBOTÓW (frag­ment)

Spis treści

Trzej elek­try­ce­rze

Ura­no­we uszy

Jak Erg Sa­mo­wzbud­nik bla­daw­ca po­ko­nał

Skar­by kró­la Bi­ska­la­ra

Dwa po­two­ry

Bia­ła śmierć

Jak Mi­kro­mił i Gi­ga­cy­an uciecz­kę mgła­wic wsz­czę­li

Baj­ka o ma­szy­nie cy­fro­wej, co ze smo­kiem wal­czy­ła

Do­rad­cy kró­la Hy­drop­sa

Przy­ja­ciel Au­to­ma­te­usza

Król Glo­ba­res i mę­dr­cy

Baj­ka o kró­lu Mur­da­sie

Jak oca­lał świat

Ma­szy­na Trur­la

Wiel­kie la­nie

Ga­le­ria ry­sun­ków Da­nie­la Mro­za

TRZEJ ELEKTRYCERZE

Żył raz pe­wien wiel­ki kon­struk­tor-wy­na­laz­ca, któ­ry nie usta­jąc, wy­my­ślał urzą­dze­nia nie­zwy­kłe i naj­dziw­niej­sze stwa­rzał apa­ra­ty. Zbu­do­wał był so­bie ma­szyn­kę-okru­szyn­kę, któ­ra pięk­nie śpie­wa­ła, i na­zwał ją pta­szy­dło. Pie­czę­to­wał się ser­cem śmia­łym i każ­dy atom, któ­ry wy­szedł spod jego ręki, no­sił ów znak, że dzi­wi­li się po­tem ucze­ni, od­naj­du­jąc w wid­mach ato­mo­wych mi­go­tli­we ser­dusz­ka. Zbu­do­wał wie­le po­ży­tecz­nych ma­szyn, wiel­kich i ma­łych, aż na­szedł go po­mysł dzi­wacz­ny, aby śmierć z ży­ciem w jed­no złą­czyć i tak do­piąć nie­moż­li­wo­ści. Po­sta­no­wił zbu­do­wać isto­ty ro­zum­ne z wody, ale nie tym okrop­nym spo­so­bem, o któ­rym za­raz po­my­śli­cie. Nie, myśl o cia­łach mięk­kich i mo­krych była mu obca, brzy­dził się jej jak każ­dy z nas. Za­mie­rzył zbu­do­wać z wody isto­ty praw­dzi­wie pięk­ne i mą­dre, więc kry­sta­licz­ne. Wy­brał tedy pla­ne­tę, bar­dzo od wszyst­kich słońc od­da­lo­ną, z za­mar­z­łe­go jej oce­anu wy­siekł góry lo­do­we i z nich, jak z krysz­ta­łu gór­skie­go, wy­cio­sał Kry­oni­dów. Zwa­li się tak, bo tyl­ko w prze­raź­li­wym mro­zie ist­nieć mo­gli i w pu­st­ce bez­sło­necz­nej. Po­bu­do­wa­li też w nie­dłu­gim cza­sie mia­sta i pa­ła­ce lo­do­we, a że wszel­kie cie­pło gro­zi­ło im zgu­bą, zo­rze po­lar­ne ła­pa­li do wiel­kich na­czyń przej­rzy­stych i nimi oświe­tla­li swo­je sie­dzi­by. Im kto był wśród nich moż­niej­szy, tym wię­cej miał zórz po­lar­nych, cy­try­no­wych i sre­brzy­stych, i żyli so­bie szczę­śli­wie, a że się nie tyl­ko w świe­tle, ale i w szla­chet­nych ka­mie­niach ko­cha­li, sły­nę­li ze swych klej­no­tów. Klej­no­ty te były z za­mar­z­nię­tych ga­zów cię­te i szli­fo­wa­ne. Bar­wi­ły im wiecz­ną ich noc, w któ­rej, jak du­chy uwię­zio­ne, pło­nę­ły wy­smu­kłe zo­rze po­lar­ne, po­dob­ne do za­klę­tych mgła­wic w kło­dach z krysz­ta­łu. Nie­je­den zdo­byw­ca ko­smicz­ny chciał po­siąść te bo­gac­twa, cała bo­wiem Kry­onia była z naj­więk­szych dali wi­docz­na, mi­go­cąc bo­ka­mi jak klej­not, ob­ra­ca­ny z wol­na na czar­nym ak­sa­mi­cie. Przy­by­wa­li więc awan­tur­ni­cy na Kry­onię, by szczę­ścia wo­jen­ne­go pró­bo­wać. Przy­le­ciał na nią elek­try­cerz Mo­sięż­ny, któ­ry stą­pał, jak­by dzwon dzwo­nił, ale za­le­d­wie na lo­dach nogę po­sta­wił, sto­pi­ły się od go­rą­ca i ru­nął w ot­chłań lo­do­we­go oce­anu, a wody za­mknę­ły się nad nim i jak owad w bursz­ty­nie w gó­rze lo­do­wej na dnie mórz kry­oń­skich po dzień ostat­ni spo­czy­wa.

Nie od­stra­szył los Mo­sięż­ne­go in­nych śmiał­ków. Przy­le­ciał po nim elek­try­cerz Że­la­zny, opiw­szy się płyn­nym he­lem, aż mu w sta­lo­wym wnę­trzu bul­go­ta­ło, a szron, osia­da­ją­cy na pan­ce­rzu, uczy­nił go do ku­kły śnie­go­wej po­dob­nym. Ale szy­bu­jąc ku po­wierzch­ni pla­ne­ty, roz­pa­lił się od tar­cia at­mos­fe­rycz­ne­go, hel płyn­ny wy­pa­ro­wał z nie­go, świsz­cząc, a on sam, świe­cąc czer­wo­no, na ska­ły lo­do­we upadł, któ­re za­raz się otwar­ły. Wy­do­był się, parą bu­cha­jąc, po­dob­ny do gej­ze­ra wrzą­ce­go, lecz wszyst­ko, cze­go się tknął, sta­wa­ło się bia­łym ob­ło­kiem, z któ­re­go śnieg pa­dał. Usiadł więc i cze­kał, aż osty­gnie, a gdy już gwiazd­ki śnie­go­we prze­sta­ły top­nieć mu na pan­cer­nych na­ra­mien­ni­kach, chciał wstać i ru­szyć w bój, lecz smar stę­żał mu w sta­wach i nie mógł na­wet grzbie­tu wy­pro­sto­wać. Do dzi­siaj tak sie­dzi, a śnieg pa­da­ją­cy uczy­nił go bia­łą górą, z któ­rej tyl­ko ostrze heł­mu wy­sta­je. Na­zy­wa­ją tę górę Że­la­zną, a w oczo­do­łach jej lśni wzrok za­mar­z­nię­ty.

Po­sły­szał o lo­sie po­przed­ni­ków trze­ci elek­try­cerz, Kwar­co­wy, któ­re­go w dzień nie wi­dać było ina­czej jak so­czew­kę po­le­ro­wa­ną, a w nocy jak od­bi­cie gwiazd. Nie oba­wiał się, że mu olej w człon­kach stę­że­je, bo go nie miał, ani że lo­do­we kry pod no­ga­mi mu pęk­ną, mógł bo­wiem zim­nym sta­wać się, jak chciał. Jed­ne­go mu­siał uni­kać, to jest my­śle­nia upo­rczy­we­go, od nie­go bo­wiem roz­grze­wał mu się kwar­co­wy mózg i to mo­gło go zgu­bić. Ale po­sta­no­wił so­bie bez­myśl­no­ścią ży­wot ura­to­wać i zwy­cię­stwo nad Kry­oni­da­mi osią­gnąć. Przy­le­ciał na pla­ne­tę, a taki był dłu­gą po­dró­żą przez wiecz­ną noc ga­lak­tycz­ną zmro­żo­ny, że me­te­ory że­la­zne, któ­re się o jego pierś w lo­cie ocie­ra­ły, trza­ska­ły na ka­wał­ki, dzwo­niąc jak szkło. Osiadł na bia­łych śnie­gach Kry­onii, pod jej nie­bem czar­nym jak gar­nek peł­ny gwiazd, i, po­dob­ny do lu­stra przej­rzy­ste­go, chciał się za­sta­no­wić, co ma po­cząć da­lej, ale już śnieg wo­kół nie­go sczer­niał i po­czął pa­ro­wać.

– Oho! – rzekł so­bie Kwar­co­wy – nie­do­brze! Nic po tym, byle tyl­ko nie my­śleć, a bę­dzie do­bra na­sza!

I po­sta­no­wił so­bie tę jed­ną fra­zę po­wta­rzać, co­kol­wiek się sta­nie, bo nie wy­ma­ga­ła wy­sił­ku umy­sło­we­go, a dzię­ki temu wca­le go nie roz­grze­wa­ła. Ru­szył tedy pu­sty­nią śnież­ną Kwar­co­wy, bez­myśl­nie i byle jako, aby chłód za­cho­wać. Szedł tak, aż do­szedł do mu­rów lo­do­wych sto­li­cy Kry­oni­dów, Fry­gi­dy. Roz­pę­dził się, gło­wą w blan­ki ude­rzył, aż skry po­szły, lecz nic nie wskó­rał.

– Spró­bu­je­my ina­czej! – rzekł so­bie i za­sta­no­wił się, ile to też bę­dzie: dwa razy dwa?

A kie­dy roz­my­ślał nad tym, gło­wa mu się nie­co roz­grza­ła, więc dru­gi raz mury roz­iskrzo­ne ta­ra­no­wał, ale tyl­ko do­łek uczy­nił nie­wiel­ki.

– Mało było! – rzekł so­bie. – Spró­bu­je­my cze­goś trud­niej­sze­go. Ile to też bę­dzie: trzy razy pięć?

Te­raz to już gło­wę jego oto­czy­ła chmu­ra skwier­czą­ca, bo śnieg w ze­tknię­ciu z tak gwał­tow­nym my­śle­niem od razu ki­piał, więc cof­nął się Kwar­co­wy, na­brał roz­pę­du, ude­rzył i na wy­lot prze­szedł mur, a za nim jesz­cze dwa pa­ła­ce i trzy domy po­mniej­szych Gra­fów Mroź­nych, wy­padł na wiel­kie scho­dy, chwy­cił się po­rę­czy ze sta­lak­ty­tów, ale stop­nie były jak śli­zgaw­ka. Ze­rwał się szyb­ko, bo już wszyst­ko wo­kół nie­go ta­ja­ło i mógł w ten spo­sób prze­wa­lić się przez całe mia­sto w głąb, w prze­paść lo­do­wą, gdzie by na wie­ki za­marzł.

– Nic po tym! Byle tyl­ko nie my­śleć! Do­bra na­sza! – rzekł so­bie i w sa­mej rze­czy za­raz ostygł.

Wy­szedł więc z tu­ne­lu lo­do­we­go, któ­ry wy­to­pił, i zna­lazł się na wiel­kim pla­cu, ze wszech stron oświe­tla­nym zo­rza­mi po­lar­ny­mi, któ­re mru­ga­ły szma­rag­dem i sre­brem z ko­lumn krysz­ta­ło­wych.

I wy­szedł mu na­prze­ciw skrzą­cy się gwiezd­nie ry­cerz ogrom­ny, wódz Kry­oni­dów, Bo­re­al. Ze­brał się w so­bie elek­try­cerz Kwar­co­wy i ru­nął do ata­ku, a tam­ten zwarł się z nim i był taki ło­skot, jak kie­dy się zde­rzą dwie góry lo­do­we po­środ­ku Oce­anu Pół­noc­ne­go. Od­pa­dła lśnią­ca pra­wi­ca Bo­re­ala, od­rą­ba­na u na­sa­dy, ale nie stro­pił się, dziel­ny, lecz od­wró­cił się, aby pierś, sze­ro­ką jak lo­do­wiec, któ­rym wszak był, nad­sta­wić wro­go­wi. Tam­ten zaś dru­gi raz na­brał szyb­ko­ści i znów ta­ra­no­wał go strasz­li­wie. Tward­szy był kwarc i bar­dziej spo­isty od lodu, pękł więc Bo­re­al z hu­kiem, jak­by la­wi­na ze­szła po zbo­czach skal­nych, i le­żał roz­pry­śnię­ty w świe­tle zórz po­lar­nych, któ­re pa­trza­ły na jego klę­skę.

– Do­bra na­sza! Byle tak da­lej! – rzekł Kwar­co­wy i ze­rwał z po­ko­na­ne­go klej­no­ty cu­dow­nej pięk­no­ści: pier­ście­nie wy­sa­dza­ne wo­do­rem, ha­fty i guzy roz­iskrza­ne, po­dob­ne do dia­men­to­wych, lecz z trój­cy ga­zów szla­chet­nych rżnię­te – ar­go­nu, kryp­to­nu i kse­no­nu. Ale gdy się nimi za­chwy­cał, po­cie­plał ze wzru­sze­nia, to­też owe bry­lan­ty i sza­fi­ry, sy­cząc, wy­pa­ro­wa­ły mu pod do­tknię­ciem, że nie trzy­mał już nic – prócz kil­ku kro­pe­lek rosy, któ­ra też się za­raz ulot­ni­ła.

– Oho! A więc i za­chwy­cać się nie na­le­ży! Nic to! Byle tyl­ko nie my­śleć! – rzekł so­bie i ru­szył da­lej w głąb zdo­by­wa­ne­go gro­du.

Uj­rzał w dali po­stać nad­cią­ga­ją­cą ogrom­ną. Był to Al­bu­cyd Bia­ły, Je­ne­rał-Mi­ne­rał, któ­re­go roz­ło­ży­stą pierś rzę­dy or­de­ro­wych so­pli prze­ci­na­ły, z wiel­ką gwiaz­dą Szro­nu na wstę­dze gla­cjal­nej; ów straż­nik skarb­ców kró­lew­skich bro­nił do­stę­pu Kwar­co­we­mu, któ­ry ru­nął nań jak bu­rza i zdru­zgo­tał z grzmo­tem lo­do­wym. Przy­biegł Al­bu­cy­do­wi z po­mo­cą ksią­żę Astro­uch, pan na lo­dach czar­nych; temu elek­try­cerz nie dał rady, bo ksią­żę miał na so­bie kosz­tow­ną zbro­ję azo­to­wą, w helu har­to­wa­ną. Mróz od niej szedł taki, że Kwar­co­we­mu od­ję­ła im­pet i ru­chy jego osła­bły, a zo­rze po­lar­ne aż przy­bla­dły, taki się wiew Zera Ab­so­lut­ne­go roz­szedł wo­ko­ło. Ze­rwał się Kwar­co­wy, my­śląc: – Rety! Co, też to się zno­wu dzie­je ta­kie­go? – a z wiel­kie­go zdu­mie­nia mózg mu się roz­grzał, Zero Ab­so­lut­ne sta­ło się let­nie i na jego oczach Astro­uch sam jął się roz­pa­dać na dzwo­na, z gro­ma­mi, któ­re wtó­ro­wa­ły jego ago­nii, aż tyl­ko kupa czar­ne­go lodu, wodą jak łza­mi ocie­ka­ją­ca, w ka­łu­ży zo­sta­ła na po­bo­jo­wi­sku.

– Do­bra na­sza! – rzekł so­bie Kwar­co­wy – byle tyl­ko nie my­śleć, a je­śli po­trze­ba, to my­śleć! Tak lub owak – zwy­cię­żyć mu­szę!

I po­gnał da­lej, a kro­ki jego dzwo­ni­ły, jak­by ktoś mło­tem tłukł krysz­ta­ły; i tęt­nił, pę­dząc uli­ca­mi Fry­gi­dy, a miesz­kań­cy jej spod bia­łych oka­pów pa­trzy­li nań z roz­pa­czą w ser­cach. Mknął tak ni­czym roz­ju­szo­ny me­te­or Dro­gą Mlecz­ną, gdy do­strzegł w dali po­stać sa­mot­ną, nie­wiel­ką. Był to sam Ba­ry­on, zwa­ny Lo­do­ustym, naj­więk­szy mę­drzec Kry­oni­dów. Roz­pę­dził się Kwar­co­wy, by go jed­nym cio­sem zmiaż­dżyć, ten jed­nak ustą­pił mu z dro­gi i po­ka­zał dwa pal­ce wy­sta­wio­ne; nie wie­dział Kwar­co­wy, co by to mo­gło zna­czyć, ale za­wró­cił i – nuże na prze­ciw­ni­ka, lecz Ba­ry­on zno­wu tyl­ko o krok mu się usu­nął i szyb­ko po­ka­zał je­den pa­lec. Zdzi­wił się nie­co Kwar­co­wy i zwol­nił bie­gu, cho­ciaż już na­wró­cił i wła­śnie miał brać roz­pęd. Za­my­ślił się i woda jęła pły­nąć z po­bli­skich do­mów, ale nie wi­dział tego, bo Ba­ry­on uka­zał mu kół­ko z pal­ców zło­żo­ne i przez nie kciu­kiem dru­giej ręki pręd­ko tam i sam po­ru­szał. Kwar­co­wy my­ślał i my­ślał, co też by te mil­czą­ce ge­sty mia­ły wy­ra­żać, i otwar­ła mu się pust­ka pod no­ga­mi, chlu­snę­ło z niej czar­ną wodą, a on sam po­le­ciał w głąb jak ka­mień i nim zdą­żył so­bie jesz­cze po­wie­dzieć: – Nic to, byle nie my­śleć! – już go na świe­cie nie było. Py­ta­li po­tem ura­to­wa­ni Kry­oni­dzi, wdzięcz­ni Ba­ry­ono­wi za ra­tu­nek, co chciał wy­ja­wić zna­ka­mi, któ­re strasz­li­we­mu elek­try­ce­rzo­wi-przy­błę­dzie po­ka­zy­wał.

– To rzecz cał­kiem pro­sta – od­parł mę­drzec. – Dwa pal­ce zna­czy­ły, że jest nas dwóch, ra­zem z nim. Je­den, że za­raz ja sam tyl­ko zo­sta­nę. Po­tem po­ka­za­łem mu kół­ko na znak, że się wko­ło nie­go lód otwo­rzy i ot­chłań czar­na oce­anu po­chło­nie go na wie­ki. Jed­ne­go nie po­jął, tak samo jak dru­gie­go i trze­cie­go.

– Wiel­ki mę­dr­cze! – za­wo­ła­li zdu­mie­ni Kry­oni­dzi. – Jak­że mo­głeś da­wać ta­kie zna­ki strasz­li­we­mu na­past­ni­ko­wi?! Po­myśl, pa­nie, co by­ło­by, gdy­by cię zro­zu­miał i zdzi­wie­nia za­nie­chał?! Prze­cież nie roz­grzał­by go wów­czas na­mysł i nie ru­nął­by w bez­den­ną ot­chłań…

– Ach, tego nie oba­wia­łem się wca­le – rzekł z zim­nym uśmie­chem Ba­ry­on Lo­do­usty – wie­dzia­łem bo­wiem z góry, że ni­cze­go nie poj­mie. Gdy­by choć odro­bi­nę miał ro­zu­mu, nie przy­był­by do nas. Cóż bo­wiem może przyjść isto­cie, któ­ra pod słoń­cem miesz­ka, z klej­no­tów ga­zo­wych i srebr­nych gwiazd lodu?

A oni za­dzi­wi­li się z ko­lei mą­dro­ści mę­dr­ca i ode­szli, uspo­ko­je­ni do swych do­mów, w któ­rych cze­kał ich mróz miły. Od­tąd nikt już nie pró­bo­wał na­je­chać Kry­onii, bo za­bra­kło głup­ców w ca­łym Ko­smo­sie, cho­ciaż nie­któ­rzy mó­wią, że ich jesz­cze spo­ro, a tyl­ko dro­gi nie zna­ją.