Korona popiołów. Kroniki Atlantydy. Tom 3 - Marah Woolf - ebook

Korona popiołów. Kroniki Atlantydy. Tom 3 ebook

Marah Woolf

4,5

Opis

Przerażająca zdrada. Utracona nadzieja. Triumfalne zwycięstwo – porywający finał cyklu „Kroniki Atlantydy”.

Nefertari ginie z rąk Seta, ale wampiryczna córka Platona daje jej kolejne życie… Nefertari nie może się odnaleźć w wampirzym ciele, chociaż po transformacji zyskała nowe moce i umiejętności. Nie znosi jednak dotyku innej istoty, nie toleruje bliskości, a poza tym obawia się, że żądza krwi zmusi ją do wyrządzenia krzywdy najbliższym, dlatego odpycha od siebie i Azraela, i Kimmy.

Na dworze Saidy nie mogą się otrząsnąć po zdradzie Seta. Zaufali mu, a on znowu zdradził. Wszyscy nieśmiertelni planują zemstę. Nefertari postanawia uciec, zakraść się na dwór Seta, który przejął pierścień ognia i ogłosił się królem demonów, i zabić go z zimną krwią, a także przejąć pierścień. Udaje jej się dotrzeć do Gehenny, jednak tam sprawy okazują się bardziej skomplikowane.

Czy Set naprawdę jest tym, za kogo jest uważany?

Zabił Nefertari, ale być może kierował się dobrem wyższym?

Fascynująca, magiczna opowieść o odwadze, walce i miłości, która jest silniejsza niż wszystko. Pradawna waśń, zaginione insygnia i moc uczuć w pociągającej, fantastyczno-przygodowej oprawie.

Trylogia odnosi ogromne sukcesy w Niemczech, trzeci tom zdobył na Amazonie ponad 4500 recenzji czytelników, z czego aż 81% pięciogwiazdkowych.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 658

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (94 oceny)
61
25
6
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
przeczytane1995

Nie oderwiesz się od lektury

Kompletnie się nie spodziewałam, że w tej serii znajdę coś tak super, że wywoła we mnie tyle emocji i stanie się jedną z moich ulubionych. Jestem zachwycona tym jak autorka budowała całą historię i to jak ją zakończyła. Rzadko się zdarza, że podoba mi się zakończenie serii, bo zazwyczaj jest zbyt cukierkowe, jednak tutaj, jak dla mnie jest bardzo dobrze stworzone. Jestem bardzo rozdarta, bo z jednej strony te 3 tomy są idealnie domknięte i nie potrzeba nic więcej, ale z drugiej strony strasznie mi smutno, że żegnam się z tymi wszystkimi bohaterami. Już wiem, że jak najszybciej muszę sięgnąć po kolejne książki tej autorki, bo podobno część z nich jest w jednym świecie. Poza tym, skoro tak mi się spodobała ta trylogia, to mam nadzieję, że pozostałe książki również mnie nie zawiodą.
10
Pattox

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka to była wisienka na torcie tej historii. Chciałabym wiedzieć więcej o przyszłości bohaterów, ale i tak koniec był świetny.
10
PapieroweDziewczyny

Dobrze spędzony czas

"Zamiast koncentrować się na tym, co nas łączy, podkreślamy różnice"❤️ 👑 KORONA POPIOŁÓW - MARAH WOOLF (tłum. Ewa Spirydowicz) 8,5/10⭐️ 👑 Q: wolicie stopniowane budowanie napięcia czy dynamiczną akcję przez cały czas?🤔 👑 Opowiem Wam historię... Historię o odzyskaniu Atlantydy... Historię o niemożliwej miłości... Historię o przeznaczeniu... 👑 ❤️"Zniecierpliwienie w małych rzeczach oznacza klęskę w dużych" 👑 Pierwszy tom Kronik Atlantydy był ciekawy, drugi mi się bardzo podobał, od trzeciego nie mogłam się oderwać🫠 👑 PRZEMIANA... Nefertari musi się odnaleźć się w nowym ciele. Byłam bardzo ciekawa jak ten motyw zostanie poprowadzony i mogę przyznać, że jestem z tego zadowolona. Nie było też zaskakujące to, gdzie udaje się najpierw. Niemniej tamten świat był bardzo interesujący 👑 PRZYJACIEL? WRÓG? Najbardziej niedocenioną postacią tej trylogii jest Set, którego zresztą od początku lubiłam. Gość włada cieniami, więc jestem usprawiedliwiona😅Całe trzy tomy liczyłam na to, że ktoś w ...
00
CzytAnka89

Dobrze spędzony czas

Dwie pierwsze części bardziej mi się podobały.
00
Jasminka78

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, szkoda, że to już koniec. Bardzo polecam!
00

Popularność




Tytuł oryginału: Krone aus Asche

Copyright © 2022 by Marah Woolf (www.marahwoolf.com), represented by

AVA international GmbH, Germany (www.ava-international.de)

The book has been negotiated through AVA international GmbH, Germany

(www.ava-international.de).

Projekt okładki: Carolin Liepins, München

Redakcja: Joanna Czarkowska

Korekta:, Renata Kuk, Magdalena Magiera

Adaptacja okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Copyright for the Polish edition © 2023 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-272-6

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2023

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2023

Nad nami piętrzą się groźnie szare ściany jaskini. Odbierają mi powietrze niezbędne do oddychania, a tymczasem ciało Nefertari z każdą chwilą staje się chłodniejsze. Stwory, uwięzione w kamieniu płaczu, wydają się ożywać. To zapewne tylko iluzja, którą zawdzięczam truciźnie w żyłach, ale wyobrażam sobie, że się ruszają. Jeżeli uda im się wyrwać z więzienia, rzucą się na nas i rozerwą na strzępy. Nie mogę do tego dopuścić, ale w tej chwili nie mam dość sił, by stawić czoło nawet jednemu z nich. Wtulam twarz we włosy Nefertari. Cuchną krwią i śmiercią, zbiera mi się na mdłości, bo przypominam sobie niezliczone lata wojny. Sądziłem, że te wspomnienia są już poza mną, tymczasem wracają, jeszcze gorsze, jeszcze bardziej wyniszczające niż dawniej. Staram się zapanować nad drżeniem, ale ponoszę sromotną klęskę. Oczy pieką. Pozostawienie ich otwartych wymaga ogromnego wysiłku. Przeszywa mnie morderczy ból. Minuta dłużej w okowach z oryszalku, a umarłbym. Nie czuję jednak do Seta wdzięczności za uwolnienie. Trucizna to nic w porównaniu z cierpieniem na myśl, że odebrał mi Nefertari. Trafiłem do innego piekła. Mam wrażenie, że nie tylko ciało, lecz przede wszystkim serce pęka mi na kawałki. Całuję jej czoło, drżące powieki. Myśli mi galopują. Bezdenna rozpacz przeplata się z wściekłością ciemniejszą niż najmroczniejsze zakamarki Duat. Ten gniew jednak nie dotyczy boga chaosu, lecz mnie samego. Pozwoliłem, by ją zabił, a Yuna przemieniła. Nieśmiertelni będą ją ścigać. Zawsze tak traktowaliśmy demony – zero współczucia. Zżera mnie poczucie winy. Żaden z nich nie chciał stać się potworem, ale nigdy nie braliśmy tego pod uwagę. Teraz jednak nie dopuszczę, by stała się jej krzywda. Będę ją chronił. Zanim zabiją Nefertari, muszą pokonać mnie. Znowu całuję jej zakrwawione policzki. Była niewiarygodnie dzielna i mam nadzieję, że ta odwaga nie spłonęła w ogniu transmutacji. Gdy tylko przemiana dobiegnie końca, zabiorę ją stąd. Pojedziemy gdzieś, gdzie będzie bezpieczna i nikt nigdy więcej jej nie skrzywdzi. Nie wiem jeszcze, gdzie znajdę takie miejsce, ale nie spocznę, póki tego nie odkryję. Chciałbym, żeby otworzyła oczy. Chciałbym powiedzieć jej, że ją kocham i że już nie musi się obawiać. Ona jednak leży niema i zimna w moich ramionach.

– Zostaw ją tutaj. – Sądząc po głosie, Mikail nawet nie bierze pod uwagę mego sprzeciwu. – Bardzo mi przykro. Nie miałeś wyboru. Pomyśl o sobie. Akurat w tej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na łamanie własnych praw. Musimy zmierzyć się z zagadką, jakim cudem Setowi udało się ukraść pierścień ognia. Jesteśmy to winni naszym ludom.

Przez całe nieśmiertelne życie działałem dla dobra mojego ludu. Chciałem chronić naszą ojczyznę, a gdy to się nie udało, chciałem ją odzyskać. Ale teraz nie chcę już wracać na Atlantydę. Pragnę pomóc Nefertari dojść do siebie. Nie Set jej to zrobił, lecz my.

– W nosie mam myślenie o sobie. – Słowa płoną mi na języku jak rozpalony piasek. Muszę się napić, muszę odpocząć, żeby rany się zabliźniły, ale nie mogę wypuścić Nefertari z objęć.

– Jesteś poruszony i zraniony, jednak wszyscy mamy obowiązki. – Saida kładzie mi dłoń na ramieniu. – Nie zawsze łatwo je dźwigać, ktoś jednak musi to robić.

Czy dlatego oczekiwała od syna, że zwiąże się z kimś, kogo nie kocha? Przecież właśnie z tego powodu jest tu teraz Mikail, a nie Izrafil. Bo jemu nie ufa. Jakie jeszcze skrywa tajemnice? I czy nie żal jej Nefertari? Doprowadziły nas tutaj te wszystkie intrygi i potajemne machinacje. Zakładam Nefertari zakrwawiony kosmyk za ucho. Zimno skalnego podłoża przenika przez podartą nogawkę.

– Wciągnęliśmy ją w to wszystko. Nie zostawię jej na pastwę losu – upieram się. – Bez względu na to, kim będzie, nie opuszczę Nefertari. Jeżeli Mikail chce temu przeszkodzić, musi wyrwać ją z moich objęć i mnie zabić.

– No dobrze. – Saida ustępuje zaskakująco szybko. – W takim razie zabieramy ją do naszego pałacu.

Łypię na nią podejrzliwie. Krew zalewa mi oczy, niezbyt wyraźnie widzę minę królowej, dostrzegam za to znajomy uśmiech. Żałuję, że nie ma z nami Horusa, że nie przeczyta jej myśli. To na pewno pułapka, to zbyt niebezpieczne. Po przemianie Nefertari będzie nieobliczalna. Będzie stanowiła zagrożenie dla każdego, w czyich żyłach płynie czerwona krew.

– Azrael ma rację. Poświęciła się dla nas – tłumaczy swoją decyzję. – Nie zostawimy jej na lodzie. Biorę odpowiedzialność za Nefertari. Dżiny się nią zajmą.

Z ulgą patrzę, jak Mikail lekko skłania głowę. Musiałbym z nim walczyć. Przegrałbym.

– Równie dobrze on mógłby ją zabrać – proponuje jeszcze archanioł, zerkając na Platona i jego córkę.

Oszalał? Wiadomo, że do tego nie dopuszczę. Chodź nie czuję już rąk, przyciskam Nefertari do piersi. Jej lodowaty chłód parzy mnie jak ogień.

– Od początku to planowałeś? – zwracam się do Platona. Gdyby nie on, nie rozwiązalibyśmy tej zagadki. Gdyby nie on, Set nie odnalazłby magini z pierścieniem. Zwabił nas tutaj. Kręci mi się w głowie i nie daję rady myśleć logicznie. – Dlaczego ją przemieniłeś?

– Nefertari zasłużyła na życie – odpowiada na tylko jedno z moich pytań. Wycofuje się. – Jest odważniejsza niż wy wszyscy razem wzięci, a ta odwaga będzie jeszcze potrzebna. – Uśmiecha się smutno, jakby znał jej przyszłość i może tak właśnie jest. Zdarzają się wampiry o nietypowych umiejętnościach. Platonowi odwagi z pewnością nie brakuje i jemu też będzie ona niezbędna, gdy Set się dowie, że przemienił Nefertari. Nie sądzę, by taki miał plan. Jej śmiercią Set chciał mnie ukarać, bo uważał, że go zdradziłem. Nigdy nie rozumiał, że w tej wojnie nie chodziło o nas ani o to, czego chcemy.

– Hekate także tam jest? – Saida wskazuje głową ogromną bramę. – To wasz wspólny plan? – Mimo bólu słyszę jej przerażenie, gdy dociera do niej, że Hekate mogła o wszystkim wiedzieć. Dawniej przyjaźniły się równie mocno, jak Set i ja. I znowu mnie zdradził, a cena, którą płacę tym razem, jest jeszcze wyższa niż poprzednio. Nefertari leży w moich ramionach bez życia, lodowata jak sama śmierć.

Platon zaprzecza ruchem głowy.

– W życiu by w to nie weszła. – Kładzie córce dłoń na ramieniu. – Dla nas jednak Gehenna to jedyne bezpieczne schronienie przed waszym pościgiem. Idźcie już. Rytha, pierwsza magini, żąda waszej śmierci. Nie wybaczy mi, że zlitowałem się nad Nefertari. Ale Set mi podziękuje, gdy znajdzie mu koronę.

Zlitował się? Żartuje z nas? Zamykam oczy, gdy dociera do mnie, co przed chwilą powiedział.

– Koronę? – pyta Mikail z przerażeniem. Niełatwo wyprowadzić go z równowagi, ale teraz wydaje się wzburzony do głębi. – Czyżby korona popiołów znajdowała się w Gehennie? – Archanioł chwyta miecz, jakby chciał tę informację wydobyć z Platona nawet siłą, gdyby zaszła taka potrzeba.

Ludziom się wydaje, że Gehenna to piekło, ale to za mało powiedziane. Nawet my, nieśmiertelni, tylko szeptem wymieniamy tę nazwę i najchętniej zapomnielibyśmy o istnieniu tego miejsca. Niemożliwe, żeby korona tam była. To oznaczałoby koniec.

Groźny gest Mikaila nie robi na wampirze żadnego wrażenia, tyle że w nieludzkim tempie rusza z Yuną do bramy.

– Gdybym wiedział, gdzie jest, nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji – odpowiada tajemniczo i ciągnie córkę na drugą stronę. – Nikt z nas. Zostań przy niej – zwraca się do mnie. – Transmutacja jest bardzo bolesna. Będzie cię potrzebowała. – Sekundę później głazy łączą się ze sobą, kryjąc przejście, jakby nigdy go tam nie było. Gwiazdy tańczą mi przed oczami, z najwyższym wysiłkiem zachowuję przytomność. Pewnego dnia wynurzy się stamtąd bóg chaosu, a ja będę tu czekał, by go zabić. Wściekłość sprawia, że trucizna szybciej krąży mi w żyłach. Gorączkowo chwytam powietrze. Rany pokrywają mi całe ciało, skrzydła mam w strzępach, ledwie się ruszam, oryszalk sieje spustoszenie. W tej chwili w walce z Setem nie miałbym żadnych szans, ale wyzdrowieję i wtedy wyruszę na polowanie, nawet gdyby miało ono być ostatnim, co zrobię w życiu. Tego, co on uczynił Nefertari, nie da się wytłumaczyć. Dla nas dwóch nie ma miejsca na tym świecie. Ani na tym, ani na Atlantydzie.

– Platon ma rację. – Saida gestem przywołuje jednego z wojowników cienia. – Musimy uciekać, i to natychmiast.

– Naprawdę chcesz zaryzykować? – Mikail wsuwa miecz do pochwy. – Rada was wezwie. Ryzykujesz, że cię wykluczą, jeżeli będziesz chronił Nefertari.

Królowa dumnie unosi głowę. Dante staje obok niej.

– Tylko wówczas, jeżeli wy, archaniołowie, staniecie przeciwko nam i dalej będziecie kurczowo trzymać się praw, które już dawno straciły sens.

– Jedyną dla niej alternatywą jest to miejsce – odpowiada Dante zamiast matki i wskazuje litą skałę, w której jeszcze przed chwilą widniała brama. Na myśl, że Nefertari będzie tak zdesperowana, by się tam udać, oblewa mnie zimny pot i jeszcze mocniej tulę ją do siebie. Saida to jedna z najodważniejszych kobiet, jakie znam, ale obawa o syna, który tymi słowami opowiedział się przeciwko Aristoi, wyraźnie maluje się na jej twarzy.

– Nefertari nie pójdzie do Gehenny – wtrąca się także Enola i kładzie mi dłoń na ramieniu. Jako jedyna z nas jest w tym momencie zdolna do walki, tyle że ta walka oznaczałaby jej pewną śmierć. W starciu z archaniołem nawet jad nie pomoże. Ta myśl wcale jej nie przeraża. Przepełnia mnie wdzięczność, ale nie chcę, by przyjaciele ponosili konsekwencje moich czynów. Nie kolejny raz. Nie wiem, jakim cudem udało się Saidzie przekonać Mikaila, by jej pomógł. Gdyby nie zjawił się tutaj z berłem światła, gdyby nie zniszczył kamienia płaczu i nie otworzył przejścia, zginęlibyśmy wszyscy. Set i jego demony zamordowaliby każdego z nas. Ostatkiem sił otulam Nefertari skrzydłami, czy raczej tym, co z nich zostało. Powinienem był zamordować Seta pierwszego wieczoru, zaraz po jego powrocie. Z nas wszystkich to ja znam go najlepiej, a jednak nabrałem się tak samo jak pozostali. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Z westchnieniem usiłuję wstać, nie wypuszczając Nefertari z objęć, i opadam na ziemię. W żadnej z wojen, które toczyłem, nie odniosłem tak poważnych obrażeń jak dzisiaj, ale muszę zabrać ją w bezpieczne miejsce. Nie może tu zostać.

– Jestem po twojej stronie, Azraelu – zapewnia Mikail. – Chcę tylko mieć pewność, że wiesz, co robisz i w co się pakujesz. Nefertari nie będzie tą samą osobą po transmutacji.

Warczę cicho. Naprawdę myśli, że to ma dla mnie znaczenie? Dotykam czoła dziewczyny. Mógłbym za nią zginąć, ale co to da, skoro wówczas nie zostałby nikt, kto by chronił ją przed nami i przed samą sobą? Od samego początku nasza wspólna przyszłość stała pod wielkim znakiem zapytania, ale w tym momencie gaśnie we mnie ostatnia nadzieja, w żyłach buzuje wściekłość. Czerpię siłę nie z jadu, lecz z desperacji. Powinienem był przewidzieć, że Set znowu nas zdradzi.

Dobiega mnie zrezygnowane westchnienie.

– Pozwól, że ją wezmę – proponuje Mikail. – Zawsze byłeś cholernie uparty. Przykro mi, że wszystko tak się potoczyło, nigdy nie byłem twoim wrogiem, Azraelu. Po prostu bardziej niż ty panuję nad emocjami.

Może nawet ma rację. Staram się myśleć logicznie, ból jednak znacznie to utrudnia. Jeżeli wypuszczę Nefertari z objęć, jeżeli powierzę mu tę, którą kocham, możliwe, że ją zabije. Rozpacz jest gorsza niż cierpienie fizyczne. Nie mogę jej stracić, nie oddam jej nikomu.

Saida kładzie Dantemu dłoń na ramieniu. Uśmiecha się do mnie.

– Daj ją Mikailowi i możemy wracać. W pałacu zajmiemy się twoimi obrażeniami. W takim stanie nie zdołasz jej obronić, wiesz o tym.

Ma rację. Moje skrzydła są do niczego, w tej chwili nie byłbym w stanie nawet unieść noża. Mikail pochyla się powoli, jakby obawiał się, że skoczę mu do gardła. Ostrożnie wyjmuje mi Nefertari z ramion. Dostrzegam spojrzenie, którym Enola obrzuca archanioła. Nigdy nie kwestionowała jego pozycji wśród Aristoi, ale jeżeli zrobi coś złego Nefertari, rozszarpie go na strzępy. Dla mnie. Targa mną ból wielu ran, lecz zaciskam zęby, gdy podchodzi po mnie wojownik cienia i dźwiga na nogi. Z jego pomocą wychodzę z jaskini. Wzdłuż świątynnego muru wracamy do wejścia tunelu. Straciłem poczucie czasu, nie mam pojęcia, jak długo byliśmy w środku. Wydaje mi się, że minęły całe stulecia, ale gdy wychodzimy na zewnątrz, Ra pcha przez niebiosa krwistoczerwony słoneczny dysk. Kto wie, co jeszcze zrobił Set? Oszukał przecież także boga słońca. Będę go ścigał, póki ponownie nie wyląduje w mrocznych lochach Ra, ale tym razem nie będzie łaski ani litości. Śmierć to zbyt mała kara. Walczę z omdleniem, które wyciąga po mnie chciwe łapy.

Wojownik cienia zabiera mnie z powrotem do pałacu dżinów. Mam szaroczarne plamy przed oczami, w głowie słyszę wrzaski setek demonów, gdy wreszcie osuwam się na marmurową posadzkę. Czerwona krew barwi jasny kamień. Oddycham z trudem, zaciskając wargi. Widok Mikaila, który chwilę później ląduje obok mnie, przynosi ulgę. Nefertari spoczywa nieruchomo w jego ramionach. Z wdzięcznością kiwam głową. Uwadze archanioła nie uchodzi nieufność w moich oczach, lecz zrezygnowany tylko wzrusza ramionami.

Straż pałacowa i dżiny wpadają do komnaty z ogrodów i innych budowli. Saida odprawia ich zwięzłym rozkazem, ale niestety, nie może powstrzymać szeptów niedowierzania i przerażenia. Stanowimy koszmarny widok.

– Zostanę przy niej – szepcze blada jak śmierć Enola i klęka obok mnie. Jak my wszyscy, ona także jest w szoku. Kojącym gestem kładzie mi dłoń na ramieniu. Palce mojej przyjaciółki drżą. – Nie martw się. Nikt nie zrobi jej krzywdy.

Nie udaje mi się uśmiechnąć, zbyt wielka rozpacz mną targa, powala przerażenie tym, co się stało. Nie mogę pozwolić, by trucizna mną zawładnęła, więc zbieram resztki sił, wstaję, macham do Mikaila. W milczeniu podaje mi Nefertari. Miewaliśmy różnice zdań, ale mimo wszystko on rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek inny z obecnych. Jesteśmy archaniołami, chronimy to, co do nas należy. Wspiera mnie bez słów. Enola idzie po mojej drugiej stronie. Saida i wojownicy cienia towarzyszą nam do pokoju Nefertari. Ostrożnie układam ją na posłaniu.

– Ty także musisz odpocząć – zauważa Saida. – Miriam zajmie się twoimi obrażeniami.

Kręcę głową przecząco. Być może Platon nas okłamał, ale wierzę mu, jeżeli chodzi o transmutację. Muszę być przy niej, nawet jeżeli nie mam pojęcia, ile to potrwa. Nie zostawię jej samej ani na sekundę. Obawiam się, że najgorszy będzie nie ból fizyczny, lecz cierpienie duszy. Zostanę, póki będzie tolerowała moją obecność, bo choć nie odbierze mi jej śmierć, teraz uosabiam wszystko, czego będzie się bać i brzydzić. Krew pulsująca w moich żyłach, moje ciepło, bijące serce – Nefertari z trudem to zniesie. Ponieważ nie mogę położyć się obok niej i wziąć w ramiona, ujmuję tylko dziewczęcą dłoń i zapominam o wszystkim innym. Nie zostawię jej samej w ciemności, która na nią czeka. Nie tylko Set ponosi winę za to, co spotkało Nefertari. Ja także. My wszyscy. Chociaż wyrzuty sumienia rozrywają mi serce, byłoby jeszcze gorzej, gdybym pozwolił jej odejść na dobre. Set nie wygra. Niema przysięga rozbrzmiewa w mojej głowie jak okrzyk, a potem zapadam się w ciemność, która pochłania Nefertari.

Otacza nas ostre, zimne powietrze. Brzęczący lód nie pozwala jej oddychać. Krew dziewczyny przestaje płynąć, a potem, po ostatnim, rozpaczliwym uderzeniu, jej serce przestaje bić, dusza obija się desperacko o wyrastający wokół złowrogi mur, który chce ją odciąć od wszystkiego, co dla niej ważne i cenne. Wbijam palce w czarny kamień, walę w niego w całej siły i wrzeszczę zrozpaczony, gdy mur rośnie i rośnie. Moje dłonie, moje palce, to krwawa masa. Nie udaje mi się pokonać kamienia, na nic moje wysiłki. Chcę wziąć Nefertari w ramiona i odlecieć jak najdalej, ale skrzydła mam w strzępach. Tracę siły, muszę jednak ją utrzymać. Nie może wkroczyć do Duat, a nie wiem, dokąd udają się dusze demonów. Pochłania nas gigantyczna fala. Gorączkowo chwytam powietrze. Płuca zalewa mi lodowata i zarazem parząca woda. Coraz mocniej ściskam dłoń Nefertari, nie wiem, co się dzieje, jeżeli jednak puszczę, stracę ją. Oślepia mnie jaskrawe światło, otaczają nas języki ognia, a potem w powietrze wzbija się szary popiół. Bezradnie patrzę, jak ciało Nefertari się rozpada. Cały czas trzymam dłoń jej duszy. Strach w jej srebrnym spojrzeniu pali moje oczy. Jej lęk jest gorszy niż poprzednie cierpienia.

– Wszystko będzie dobrze – szepczę i nienawidzę się za to kłamstwo. Chcę zamknąć jej oczy, bo nie mogę znieść malującej się w nich męki. Ale to jedyne, co w tej chwili mogę dla niej zrobić. Ściska moją dłoń i uśmiecha się. Serce mi pęka, gdy widzę tę desperacką odwagę. A potem jej ciało zaczyna się odradzać kawałek po kawałku. Jest piękniejsze, doskonałe, niezniszczalne. Takie samo i zarazem zupełnie inne. Cały czas zdaję sobie sprawę, że zostałem świadkiem tego procesu ze względu na więź łączącą nasze dusze, ale jest on przerażająco prawdziwy. Nefertari poczuje się uwięziona w tym idealnym ciele, a ja zrobię wszystko, by ją uwolnić.

Otacza mnie ciemność, przy czym słowo to nawet w przybliżeniu nie oddaje panującego wokół mroku, nie przybliża też znaczenia zimna w całym ciele. Zimna, które nie jest jednak w stanie zagłuszyć ognia w żyłach. Mam wrażenie, jakby moja krew parowała w kotle lodowatej wody. Ból rozrywa mnie na strzępy. Chociaż rozpaczliwie usiłuję zebrać myśli, rozsypują się jak perły z zerwanej kolii. Nie mam pojęcia ani kim jestem, ani gdzie się znajduję. Szumi mi w uszach, a gdy usiłuję zaczerpnąć tchu, ponoszę klęskę. Jakiś ciężar spoczywa mi na klatce piersiowej. Spinam się, ktoś jednak przywiera do mnie, powstrzymuje. Usiłuję go odepchnąć, ale nie jestem w stanie unieść rąk. I wtedy dociera do mnie kuszący zapach, łaskocze nozdrza. Wyczuwam nutę cynamonu, rozmarynu, potem miedź i żelazo. Z mojego gardła wyrywa się jęk pożądania. Chociaż to absurd, czuję, że jednocześnie zasycha mi w ustach i napływa do nich ślinka. Skręca mną pragnienie. Niezmierzone pragnienie, ale nie łaknę wody, lecz... Mój umysł nie chce przyjąć do wiadomości tego, z czym ciało już zdążyło się pogodzić. Krew. Pragnę krwi. Gdy formułuję tę myśl, zaczynam wrzeszczeć. To musi być zły sen. Kojące słowa Azraela z trudem przenikają przez ogarniającą mnie panikę. Koncentruję się na jego głosie, każdą sylabę słyszę aż za wyraźnie.

– Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. – Jego słowa prowadzą mnie przez niekończący się tunel mroku i przerażenia. – Jestem przy tobie. Zostanę. Postaraj się zasnąć. Nie walcz z tym… – Jego słowa to lina prowadząca do światła. Jeżeli ją puszczę, zapadnę się w czeluści, z której nie ma już powrotu.

– Az, teraz ja się nią zajmę. – Ktoś mu przerywa. – Musisz odpocząć. Twoje obrażenia...

Gniewny syk przerywa temu, który chce mnie zabrać. Poruszam palcem. Niech wie, że go słyszę, że go potrzebuję, że nie może odejść.

Zrezygnowane westchnienie.

– Tylko siłą zdołasz go oderwać od jej posłania. – Natychmiast rozpoznaję głos Izydy. Wydaje się rozbawiona. – Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?

I znowu syk, tylko że tym razem dociera do mnie, że to ja go wydaję. Mojej dłoni dotyka inna, zdecydowanie zbyt ciepła. Drażni odciskami moją wrażliwą skórę. Ten dotyk sprawia ból, a jednocześnie wydaje się kojąco znajomy. Szlocham z ulgą.

– Nigdzie nie idę – zapewnia Azrael. – Zostaję tutaj. Nie obawiaj się. Cały czas będę przy tobie.

Cały czas – brzmi prawie jak wieczność. Będę jej potrzebowała, by pokonać labirynt, który mnie uwięził.

– Na miłosierdzie bogów! Połóż się w takim razie koło niej. Pewnie umierasz z bólu. Twoje skrzydła wyglądają, jakby ktoś przepuścił je przez maszynkę do mięsa. Pozwól, że się nimi zajmę. Nikomu nic nie przyjdzie z tego, że umrzesz.

Umrzeć? Gwałtownie nabieram powietrza. On nie może umrzeć. Jeżeli on umrze... Nie wyobrażam sobie świata bez Azraela. Szukam go po omacku, gdy cofa dłoń. Chcę go zawołać, ale gardło mam ściśnięte. Musi zostać przy mnie. Obiecał mi. Materac ugina się pode mną. Nagle czuję go u boku, chociaż już mnie nie dotyka. Chcę tego i zarazem nie chcę. Powietrze, które go otacza, jest takie gorące. Ma gorączkę? Dlaczego nie mogę się obudzić? Chcę go zobaczyć.

– Jestem tu – zapewnia szeptem i chociaż czuję na policzku jego ciepły oddech, wydaje się mówić z wielkiej odległości. A potem znowu bierze mnie za rękę.

Zaciskam palce na jego dłoni, bo to moja kotwica, chociaż jego skóra płonie. Sprawia mi ból, ale nie puszczam. Mój oddech się uspokaja, a jednocześnie wewnętrzne zimno zatacza coraz większe kręgi. I znowu zapadam się w nieskończony mrok. Otacza mnie jak grób. Zimno jest we mnie, boleśnie parzy skórę, jakby pochodziło z innego świata, z innego czasu. Nie wytrzymam tego dłużej, chociaż nie wiem, jak mogłabym się rozgrzać. Rozpacz i strach ściskają mnie za serce. Muszę się uspokoić, muszę spróbować skoncentrować się na biciu serca i oddechu.

Nasłuchuję. Słyszę, jak gdzieś w kominie hula wiatr. Słyszę ciche wołanie ptaka, słyszę, jak chrząszcz drepcze po kamiennym parapecie łukowato sklepionego okna. Słyszę chmury na niebie, ale nie słyszę uderzeń serca. W mojej piersi panuje cisza, śmiertelna cisza. Przepełniają mnie pustka i przerażenie. Czyżby jednak nam się nie udało? Czy dlatego otacza mnie taki mrok? Czy Azrael wybrał się ze mną do Duat? Ale czy tam jest tak zimno? Czyżby Maat zważyła moje serce i okazało się cięższe od jej pióra? Inne wytłumaczenie nie przychodzi mi do głowy, bo przecież nie jestem w królestwie błogosławionych u boku Malachiego. Czy on i nasi rodzice także tak cierpieli? Zawsze mi się wydawało, że umieranie jest łatwiejsze. Łza wypływa mi z kącika oka i zamarza na policzku. Azraela nie powinno tu być. Potrzebuje światła. To nie miejsce dla anioła. Nawet dla anioła śmierci.

* * *

– Musi pozostać w okowach. – Poznaję głos Saidy i powstrzymuję szloch ulgi. Królowa dżinów nie ma wstępu do Duat. A zatem nie umarłam, chociaż ciągle jest mi cholernie zimno. Mrok przybrał odcień szarości, nie jest już tak nieprzenikniony. Przez chyba całą wieczność wędrowałam wśród ogni piekielnych. Gdyby Azrael nie trzymał mnie za rękę, zabłądziłabym. Nie mam pojęcia, gdzie byłam, on jednak sprowadził mnie z powrotem. Szukam jego dłoni, lecz zniknęła. Czyżby to wszystko tylko mi się śniło? Zaczynam dygotać. Obiecał, że zostanie przy mnie. Chciwie nabieram świeżego powietrza w płuca, oblizuję suche wargi. Płonie mi w gardle. Przypominają mi się wcześniejsze krzyki. A potem w głowie pojawiają się strzępy wspomnień. Byliśmy w jaskini. Walczyliśmy z demonami. Maginie już na nas czekały. Zwabiły nas w pułapkę. One i Set. Wszędzie krew. Cały czas mam w nosie zapach miedzi i żelaza, miesza się z aromatem róż, wanilii i kadzidła. Zbiera mi się na mdłości, chwytają mnie torsje. Set sprzedał nas maginiom. Jak mógł nas zdradzić? Wszyscy mogliśmy zginąć, a on nawet nie kiwnął palcem. To on jest potworem. Mdłości przybierają na sile, gdy okruchy wspomnień sklejają się w większe fragmenty. Przed oczami przewijają mi się makabryczne obrazy. Set wykorzystywał nas przez cały czas. Nigdy nie był moim przyjacielem. Rozpaczliwie szarpię za łańcuchy, które krępują moje nadgarstki i kostki. Żelazo drażni gładką skórę, ale jej nie rani. Sprawię mu taki sam ból, jak on mnie. Dlaczego trzymają mnie w kajdanach?

– Przestań, jeszcze sobie coś zrobisz. – Głos Enoli wydaje się zaskakująco cichy i przerażony.

Czyżby Azrael zginął i zabrali jego ciało? Enola zakuła mnie w kajdany? Znowu szarpię za łańcuchy. Ogarnia mnie panika. Usiłuję się wyprostować. Czuję dłonie na klatce piersiowej, ale płoną na zimnej skórze i przyprawiają mnie o ból nie do zniesienia. Dygoczę, sapię, wreszcie otwieram oczy. Oślepia mnie jaskrawe słoneczne światło. Każdy szczegół pomieszczenia postrzegam z przesadną dokładnością. Jakby ktoś przyłożył mi do oka lunetę i przybliżył wszystko, co znajduje się w oddali. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wyraźnie. Saida pochyla się nade mną. Wyczuwam jej ciepło, i chociaż to niemożliwe, smak miedzi, żelaza i odrobiny cynamonu. Wszystko się we mnie spina. Przepełnia mnie pragnienie, by wbić zęby w miękkie ciało na jej szyi. Wciskam głowę w poduszkę, by zachować jak największą odległość. Ciągle nie chcę przyjąć do wiadomości, co się wydarzyło, chociaż prawda już czai się w najdalszym zakamarku umysłu. Rozlega się zwierzęcy warkot, niemożliwe, bym to ja go wydała, taki jest straszny, a jednak dochodzi właśnie z mojego gardła. Z obrzydzenia i wstydu zaciskam usta i powieki. Nie będę oddychać!

– Wyjdźcie – rzuca Saida nie wiadomo do kogo.

Mrugam. Królowa przyjmuje postać dżina, teraz jej skóra mieni się ciemnymi odcieniami niebieskiego, oczy stają się ciemniejsze, bardziej migdałowe, a długie włosy spływają na ramiona. Z ulgą stwierdzam, że po zapachu krwi nie ma śladu.

– Nefertari – mówi cicho, odgarniając mi włosy z twarzy. – Poznajesz mnie?

Żar na mojej skórze przybiera na sile. Płonę.

– Boli – wykrztuszam z trudem. – Dlaczego tak boli? Gdzie Azrael?

Wędruje wzrokiem do swoich dłoni. Cofa je.

– Przepraszam. O tym nie pomyślałam. Nie wytrzymujesz ciepła. Twoja skóra jest zbyt wrażliwa.

– Co... – Zwilżam usta językiem. – Co się właściwie stało? Gdzie on jest? Nie żyje?

– Żyje. Cały czas był przy tobie. – Uśmiecha się i jednocześnie jej oczy zachodzą łzami. – Nie mogliśmy go przekonać, by odstąpił od twego boku. Ale dziś rano mało brakowało, a straciłby przytomność. Był u kresu.

I znowu dopada mnie strach, lecz nie mogę mu ulec. Nie pozwolę sobie na powrót do lodowatego, mrocznego miejsca z sennych koszmarów.

– Ale żyje? – upewniam się.

Po chwili wahania kiwa głową.

– Jeszcze żyje. Miriam się nim zajęła. Nie chciał odejść, póki się nie dokona.

Nie mam pojęcia, o co jej chodzi.

– Ale co się dokona?

– Naprawdę nie pamiętasz? Nie wiesz, co się stało?

Panika, która cały czas czai się na skraju świadomości, chwyta mnie ostrymi szponami. Owszem, pamiętam, ale musi chodzić o coś więcej. I znowu zapadam się w bezdenną czerń. Ze wszystkich sił staram się nie tracić przytomności.

– Az naprawdę żyje? – szepczę resztkami sił i unoszę dłonie. Łańcuchy dźwięczą. Azrael nie dopuściłby do tego. Saida kłamie. Czyżby ona także zdradziła? Każdy jest w stanie stoczyć określoną liczbę walk. Opadam z sił.

– Żyje, dochodzi do siebie. Wyjdzie z tego. Nie musisz się o niego martwić. Kiedy tylko będzie w stanie kiwnąć choćby piórem, wróci tutaj. Trzeba było sześciu wojowników cienia, by go od ciebie oderwać. Ale umarłby, gdybyśmy tego nie zrobili. Długo mi tego nie wybaczy. Równie wściekły nie był nawet po zatonięciu Atlantydy.

Był ciężko ranny, to pamiętam. Czy cierpiał tak samo jak ja? Łańcuchy, którymi przykuto go do ścian jaskini, wykonano z oryszalku. Trucizna zapewne przyprawia go o obłęd. Trucizna i bezsilne obserwowanie, jak Set po raz kolejny z przyjaciela staje się wrogiem. We wspomnieniach czuję dłonie Seta na policzkach i słyszę trzask. Ten dźwięk przeszywa mnie, aż z krzykiem wyginam się w łuk.

Widzę przerażenie na twarzy Saidy. Zmusza mnie, bym opadła na miękkie posłanie.

– To tylko wspomnienie – usiłuje mnie uspokoić.

Lecz ja wiem lepiej. To nie jest wspomnienie, to rzeczywistość. Set mnie zabił, a jednak jestem tutaj. Skręcił mi kark, nie jestem jednak w Duat, tylko w moim własnym, osobistym piekle.

Oczy Saidy zasnuwa współczucie, lecz nic nie mówi.

– Nie żyłam. – Mój głos to tylko szept. Na sekundę zamykam oczy i nagle wszystko wraca. Zimno, serce, które już nie bije, i przemożna żądza krwi prowadzą do jednego wniosku: przeszłam transmutację. Ktoś mnie ukąsił i przemienił w wampira. Nieśmiertelne monstrum. – Tam był Malachi. – Własny głos wydaje mi się obcy, chociaż teraz brzmi o wiele melodyjniej niż dawniej. – Nie chciał zabrać mnie ze sobą. – A mogłabym teraz być przy nim. – Dlaczego nie pozwoliliście mi odejść?

– Bo masz jeszcze zadanie do wykonania, moje dziecko. Zbyt wcześnie na ciebie. Potrzebujemy cię.

Przeszywa mnie lodowaty dreszcz. Łańcuchy wydają się z każdą chwilą coraz cięższe i bardziej gorące.

– Zdejmij je – cedzę przez zęby. Jak śmieli? Czy ona mówi poważnie? Utrzymali mnie przy życiu tylko dlatego, że mam jeszcze zadanie do wykonania? Wściekłość pali mnie w kark.

Saida przecząco kręci głową.

– Nie mogę. Bardzo mi przykro.

– Dlaczego nie? – Szarpię za okowy. Przynajmniej nie są z oryszalku. Tak, ciążą mi i przeszkadzają, ale nie wyczuwam trucizny.

– Tylko zrobisz sobie krzywdę – tłumaczy Saida. – Założył je Mikail, a nawet ty nie jesteś tak potężna, by stawić czoło archaniołowej magii.

– Nawet ja? – powtarzam jej słowa. Przestaję walczyć. Azrael naprawdę na to pozwolił, czy może właśnie dlatego go stąd zabrali? Koncentruję się na oddechu, żeby nie stracić panowania nad sobą. Co by się wówczas ze mną stało? Czy ja w ogóle muszę oddychać?

Saida gładzi mnie po włosach.

– To żadna kara. Kajdany są dla twojego bezpieczeństwa. Gdybyśmy cię uwolnili, mogłabyś zrobić coś, z czym później nie potrafiłabyś żyć. – Błękitna postać znika, jej miejsce zajmuje ludzka sylwetka. Podmuch wiatru rozchyla jasne, właściwie przezroczyste zasłony i wtedy uderza mnie zapach krwi. Żołądek i gardło się zaciskają, w gardle narasta warkot, czuję, jak w moich ustach coś się zmienia – zęby wydłużają się gwałtownie, odchylają wargi. Gdy to sobie uświadamiam, zalewa mnie fala szoku. Chcę krzyczeć, ale strach i panika mnie paraliżują. Ręce mi drżą. Odruchowo walczę z kajdanami, chociaż powoli powinno zacząć do mnie docierać, że sama nie zdołam się uwolnić. Mój umysł nie pracuje jednak jak należy. Chcę wbić zęby w szyję Saidy, dokładnie tam, gdzie dostrzegam pulsującą arterię. Chcę pić jej krew, póki nie zostanie nawet jedna kropelka. Nie jestem w stanie zapanować nad burzą w trzewiach, ale też wcale nie o to mi chodzi. Pragnę tylko poczuć na języku smak jej krwi. Zbieram się w sobie, rzucam na królową, szamoczę i wrzeszczę. Żądza krwi pozbawia mnie rozumu. Drzwi otwierają się gwałtownie, słyszę głos Enoli, szybkie kroki i nagle czuję jeszcze więcej krwi. Krzyki pragnienia osiągają crescendo. Ktoś chwyta mnie z całej siły i kładzie dłoń na czole. Przeszywa mnie prąd. Odsuwam się.

– Błędem było sprowadzanie jej tutaj. Musimy położyć temu kres. – Dociera do mnie pogardliwy głos Izrafila.

– Muszę przyznać mu rację. – Izyda. – Szkoda dziewczyny, ale nic się nie poradzi. Prawa są pod tym względem jasne i jednoznaczne. To demona, co wystarcza, by skazać ją na śmierć.

– Tak naprawdę wcale nie jest demoną, więc to prawo jej nie dotyczy. – Mrugam niespokojnie. – Nefertari nie spadnie włos z głowy. Jest pod opieką Azraela – oznajmia Mikail.

– W tej kwestii nie stać go na bezstronność – Izrafil protestuje. – Trzeba było zabić ją jeszcze w jaskini.

– Obiecałam Azraelowi, że będę mieć na nią oko – wtrąca się Enola. – Jeżeli chcesz ją zabić, musisz najpierw pokonać mnie – dodaje ku mojemu zdumieniu, ma przecież idealną okazję, by się mnie pozbyć.

Nie jestem na tyle naiwna, by się łudzić, że dla mnie zabiłaby archanioła.

– Co to ma być? Polowanie na czarownice? – zgrzytam zębami. – Co, wbijecie mi osikowy kołek w serce?

Izyda śmieje się perliście.

– Wspaniale, że nie straciłaś poczucia humoru. Dziewczyno, chcemy tylko postąpić, jak należy. Stanowisz niebezpieczeństwo dla nas wszystkich. Chyba sama to rozumiesz.

– Jasne. – Czy naprawdę lubiłam ją kiedyś dlatego, że nigdy nie kryła swojego zdania? Zaciskam powieki. Byłoby tak źle, gdybym zginęła naprawdę? Przecież to nie jest życie. A jednak. – Odnajdę koronę popiołów – wyduszam z siebie, bo właśnie tego ode mnie oczekują. – Kiedy odzyskacie wszystkie trzy insygnia, pomożecie mi odzyskać ludzką postać.

– Akurat – komentuje Izrafil w tej samej chwili, gdy do mnie dociera, jaką jestem idiotką, ciągle wierząc w to, co opowiadał Set. – Przecież ta bajeczka stanowiła tylko pretekst, by zwabić was w pułapkę. Set nie przywróci demonom dawnej postaci, nawet gdyby insygnia miały taką moc i wolę. Te monstra to jego armia ciemności. Bez niej jest królem bez ludu. Chciał do nich wrócić, by wyruszyć na wojnę przeciwko nam, a ty poprowadziłaś go do nich jak po sznurku.

Naprawdę? Co jest prawdą, a co kłamstwem? Czy moje usta wypełniają się żółcią? Komu ufać, a komu nie? Set zażądał od Aristoi, by za pomocą insygniów przywrócili demonom ludzką postać. Dopiero gdy rada odmówiła, wypowiedział jej wojnę. Jeżeli Izrafil mówi prawdę, na wieki pozostanę tym, czym teraz jestem. Tylko że ja wcale nie chcę tego niezniszczalnego ciała. Chcę odzyskać swoje serce, ciepło. W bezkrwistych teraz żyłach pulsują mi gniew, strach i obrzydzenie.

– Poczekamy, aż Azrael dojdzie do siebie – decyduje Saida. Mówi ochryple. Set oszukał także ją. – Poza tym Odyn ma co nieco do powiedzenia.

– Przecież Odyn zrobi dokładnie to, czego zechcesz. Już dawno nie jest taki, jak kiedyś, a Thor... – Izyda zbywa go machnięciem ręki i w tym momencie jej nienawidzę, bo pozbawia nas nadziei. – Masz zobowiązania wobec swojego ludu. A jeżeli Nefertari skrzywdzi jedno z twoich dzieci?

– Nie zrobi tego.

Skąd w Saidzie taka pewność? Jeżeli jedna z księżniczek podejdzie do mnie w ludzkiej postaci, a ja wyzwolę się z więzów, sama nie wiem, co się wydarzy. Rzucę się na nią? Zdołam zapanować nad pragnieniem? Kiedyś? Może już zawsze będą mną targały te żądze? A przecież Platon nad sobą panował. Ciekawe tylko, ile czasu zajęło mu nauczenie się takiej kontroli?

– Uwolnimy Azraela od ciężaru decyzji – Izrafil wtrąca się znowu. – Zbyt wiele razy dokonywał niewłaściwego wyboru. Jej śmierć będzie dla niego wybawieniem. W tej postaci Nefertari to monstrum. Azrael pogodzi się z jej odejściem, zrozumie, że to była jedyna słuszna decyzja. Mamy berło i będziemy ścigać Seta, póki nie odzyskamy także pierścienia. Brakuje jeszcze tylko korony popiołów. A kiedy wrócimy na Atlantydę, zastanie tam Neith. To go uzdrowi.

Co za wredny intrygant. Nie patrzy na mnie, domagając się mojej śmierci. Będzie drążył skałę tak długo, aż Azrael nie zdoła mnie ochronić. Dla niego jestem już tylko śmieciem.

– Posuwasz się za daleko! – rzuca ostro Mikail, którego uwadze nie uszło, że z wściekłości zaciskam i rozluźniam pięści. Kiedy uda mi się rozerwać kajdany, najpierw rzucę się na Izrafila.

Usiłuję skoncentrować się na drugim archaniele. Widzę wyraźnie jego czerwone skrzydła, pióra, które miękko otulają szerokie barki. Wydaje się groźny, ale nie sądzę, by zdołał zastraszyć Izrafila. Dlaczego Mikail staje po mojej stronie? Albo po stronie Azraela? Ocalił nas. Za pomocą berła udało mu się zniszczyć tamten głaz. Bez niego, bez wojowników cienia Saidy zginęlibyśmy w tamtej jaskini. Jego skrzydła lśnią nieziemskim blaskiem. Podchodzi do mojego posłania. Najwyraźniej zdarza się, że archaniołowie nie są tak jednomyślni, jak mi się do tej pory wydawało. W jaskini Set mówił coś o Izrafilu i Ozyrysie. Usiłuję sobie przypomnieć jego słowa, ale nic z tego. Przypomina mi się za to coś innego: Azrael opowiadał, że wampirom nie można ufać. Wraz z transmutacją zmienia się ich charakter. Będzie mną gardził. Być może Izrafil ma rację i moja śmierć przyniesie mu ulgę. Ale to jeszcze nie jest mój czas. Nie, póki Set nie zapłaci za to, co zrobił. Cierpienia z ręki Ra okażą się niczym, w porównaniu z tym, co ja mu zgotuję. Muszę się tylko uwolnić i natychmiast ruszam w pogoń. Wściekłość i rozpacz ustępują desperacji. Głęboko nabieram tchu, a w krtani tlen zmienia się w lód. Może moje serce wcale nie umarło, tylko zniknęło pod lodowatym pancerzem? To właściwie pasuje do uczuć, które nagle też zniknęły. Teraz mam już tylko jeden cel i na nim się skoncentruję. Nie pomoże mi żaden nieśmiertelny. Jeżeli chcę odzyskać moje życie, muszę zrobić to sama.

– Jesteście w moim pałacu. – Saida odchodzi kilka kroków, zniża głos, ale mój wyostrzony słuch wyłapuje każde słowo. Nie kto inny jak Enola kładzie mi rękę na barku. Wpatruję się w Aristoi, zebranych wokół Saidy. A więc do tego doszło – peri to nagle jedyna osoba po mojej stronie. To niemal ironia losu, że akurat jej dotyk nie parzy tak bardzo jak innych.

– Nefertari jest silna, odnajdzie się w tej sytuacji – zapewnia Saida. – Potrzebujemy jej pomocy, by odnaleźć koronę. Co do tego byliśmy jednogłośni. Według Platona nie ma jej w Gehennie. A to już dobra wiadomość.

Pozostali milczą, lecz niemal słyszę ich myśli. Każdy usiłuje wyciągnąć z tego, co zaszło, korzyść dla siebie.

– Nawet jeżeli odnajdzie się w tej sytuacji, nadal będzie stanowiła zagrożenie dla wszystkich, którzy mają krew w żyłach. – Izyda bawi się skrajem szala misternie udrapowanego na jej barkach. – Weźmiesz za to odpowiedzialność? Jej drogę mogą znaczyć niezliczone trupy.

– Dokładnie tak samo jak twoją – zauważa Enola tak cicho, że tylko ja ją słyszę.

Dawniej rozbawiłby mnie ten suchy komentarz. Teraz kolejny raz uświadamia mi, że nigdy więcej nie mogę znaleźć się w pobliżu człowieka. Ani Kimmy, ani Harolda, ani krewnych, ani też Azraela. Zwłaszcza jego.

Saida podchodzi do mnie.

– Znajdziemy rozwiązanie. – W geście otuchy gładzi mnie po policzku. Jej dotyk pali żywym ogniem. Odwracam głowę w bok. – Kiedy odzyskamy wszystkie trzy insygnia, cofniemy transmutację. Być może...

– Przestań robić jej próżne nadzieje – prycha Izyda. – Set wciągnął was w pułapkę, a wy w nią wpadliście.

Zachowuje się, jakby od samego początku wiedziała, co się wydarzy. Staram się wyczytać coś z jej twarzy. I może tak właśnie było. Być może uknuła to razem z Setem. Przecież jego żona romansowała z jej mężem. Może połączyła ich nienawiść.

Enola zaciska pięść na moim ramieniu. Jej ojciec stał się demonem. Tylko jej zdrada Seta mogła nie zaskoczyć, bo i tak obwinia go o wszystko. O śmierć braci, zatonięcie Atlantydy – a jednak Izyda jest bez serca, pozbawiając ją nadziei, że być może odzyska ojca.

– Jemu chodzi tylko o insygnia. Ma już pierścień. Jeżeli się okaże, że te maginie zachowały dla niego informacje o miejscu ukrycia korony, już po nas. – Izyda mówi z pełnym przekonaniem. – To wróg nas wszystkich. Nie możemy dopuścić, by postawił na swoim. Potęga magiń jest ogromna. Przy ich pomocy może dokonać przerażających rzeczy.

Unoszę ręce, łańcuchy brzęczą.

– Pozwólcie mi więc iść do niego i odzyskać pierścień. Jeżeli te maginie naprawdę wiedzą, gdzie jest korona, dowiem się tego. Musicie mnie tylko uwolnić. Nikomu z was nie zrobię krzywdy. – Mam w nosie, co powiedzą Izrafil i Izyda. Muszę wierzyć, że insygnia są w stanie odwrócić transmutację. Nie pozwolę odebrać sobie jedynej szansy.

Saida nerwowo przełyka ślinę.

– W początkowym okresie żądza krwi jest zbyt wielka. Musimy poczekać. Zresztą Azrael nigdy się na to nie zgodzi.

Tylko że jego tu nie ma i nie ma prawa mi niczego narzucać.

Pozostali unikają mojego wzroku. Wszyscy, poza Mikailem.

– Nie musisz tego robić. To nasza walka, nie twoja. Zostań tutaj, gdzie jesteś bezpieczna. Znalazłaś dla nas dwa insygnia. To wystarczy.

Nigdzie już nie jestem bezpieczna. Wiedzą o tym oni, wiem i ja.

– Chce mi się pić. – Jak dla mnie, rozmowa dobiegła końca. Oni knują swoje plany, ja swoje. – Może...

– Każę ci coś podać – zapewnia Saida pospiesznie. – Tak mi przykro. Powinniśmy byli bardziej na ciebie uważać.

To fakt.

– Zdawałam sobie sprawę z ryzyka.

Usta mi drżą, bo czegoś takiego w życiu sobie nie wyobrażałam. Czy wampiry nie są nadludzko silne? Akurat w tej chwili czuję się krucha jak nigdy i cieszę się, gdy wszyscy wychodzą. Ich ulga, że się ode mnie oddalają, jest namacalna. Pomieszczenie spowijają ciemność i cienie. Przestaję walczyć z okowami, wbijam palce w prześcieradło pode mną i słucham, jak pęka. Dlaczego Azrael nie pozwolił mi umrzeć? Mogłabym teraz być z Malachim. Wolałabym walczyć z demonami w Duat, niż sama stać się monstrum.

* * *

W środku nocy budzą mnie wiatr i szelest palmowych liści. Śniła mi się jaskinia. Wrzaski demonów, ból, wszędzie krew. I silne dłonie Seta. Gdyby moje serce jeszcze umiało bić, waliłoby mi w piersi jak oszalałe. Dziękuję losowi, że obudziłam się, zanim po raz kolejny przeżyłam własną śmierć. Nagle słyszę szept.

– Muszę ją zobaczyć – upiera się cicho Kimmy. – Chcę się upewnić, że nic jej nie jest.

– Nikomu nie wolno do niej wejść – tłumaczy Namik z typową dla niego cierpliwością. – Wpakujemy się w nie lada tarapaty, jeżeli ktoś nas przyłapie.

– To znikaj, proszę bardzo. Nie powiem Saidzie, że mi pokazałeś, gdzie ukryła Tari, ale jeżeli sądzisz, że odejdę, nawet jej nie widząc, jesteś w błędzie.

– Ludzieeee… – mamrocze ochmistrz królowej dżinów – jeżeli pozwolę ci wejść samej, Horus mnie zamorduje.

Kimmy parska pogardliwie.

– Na pewno nie. Jest twoim dłużnikiem. Gdybyś nie poinformował Hathor, do końca swoich nieśmiertelnych dni byłby ślepy. Nie, żeby to było takie złe, bo wówczas nie mógłby robić słodkich oczu do tych wszystkich ślicznych młodych dżinek.

– Wydaje mi się, że z was dwojga to ty jesteś ślepa – karci ją Namik. – Otworzę drzwi i pozwolę ci zajrzeć do środka – ustępuje zrezygnowany. – Może wtedy mi uwierzysz, że Nefertari naprawdę tu jest i żyje.

Do pokoju wpada wąski strumień światła. Zaciskam powieki.

– Kimmy – szepczę, gdy otacza mnie jej zapach. – Wyjdź. Uciekaj.

Oczywiście mnie nie słucha. Drzwi otwierają się, a ona podbiega do posłania i chce mnie objąć, szlochając. Otula mnie miękki, jasnozielony materiał jedwabnej sukni. Krew kuzynki sprawia, że warczę gardłowo.

– Namik – błagam rozpaczliwie – zabierz ją. – Z całej siły zaciskam usta. Jeżeli jej coś zrobię...

Gwałtownie odciąga ją ode mnie. Sam jest w postaci dżina, na szczęście.

– Wybacz. Jest szalona.

To prawda, bo w przeciwieństwie do niego Kimmy w ogóle nie wygląda na przerażoną. Ktoś jej powiedział, co się ze mną stało?

– Żyjesz. – Uśmiecha się przez łzy. – Tak się cieszę. Nie chcieli mnie do ciebie wpuścić. – Czerwone loki tańczą niesfornie wokół jej twarzy. Wydaje się zmęczona, a jednak otacza ją blask, który zapewne lśnił zawsze, ale dostrzegam go dopiero teraz wampirzym wzrokiem. – Tak bardzo się bałam. – Usiłuje wyzwolić się z objęć Namika. Czy ona naprawdę postradała zdrowy ludzki rozsądek? Powinna się bać. Nie mnie, o siebie. Powinna wrzeszczeć z przerażenia, ale moja słodka, kochana kuzynka zachowuje się zupełnie nieracjonalnie. Zapewne ciągle jest w szoku.

– Właściwie nie żyję – wyznaję przejęta. – Nie jestem już człowiekiem.

Kimmy zbywa mnie machnięciem ręki.

– Nie obchodzi mnie, czym jesteś. Popatrz tylko – wskazuje dżina – Namik jest niebieski, a i tak go lubię. Ciągle wyglądasz jak ty i nie zrobisz mi krzywdy.

Niby skąd w niej taka pewność? Przełykam ślinę, która wezbrała mi w ustach, gdy kuzynka podchodzi znowu do mnie i przygląda się czemuś na nocnym stoliku.

– Czy to to, o czym myślę? – zwraca się do Namika.

– Królowa chciała podać ci krew, ale zasnęłaś – odpowiada ten, patrząc na mnie.

Kimmy energicznie sięga po kubek, stojący w miseczce z lodem.

– Chce ci się... – Dopiero teraz jej głos zaczyna drżeć.

– Powinnaś posłuchać Namika i wyjść stąd – wykrztuszam z trudem. – Horus na pewno cię potrzebuje.

Uparcie zaprzecza ruchem głowy.

– Byłam u niego cały czas. Teraz śpi, a kiedy się obudzi, no cóż, musi uzbroić się w cierpliwość. Przez trzy dni i trzy noce przemywałam mu oczy mlekiem gazeli, czy co to było za zwierzę, a naprawdę nienawidzę mleka. Od samego zapachu robi mi się niedobrze. Następnym razem, gdy Hathor zjawi się z tym paskudztwem, ktoś inny będzie musiał go pielęgnować.

– Horus strasznie marudzi, ilekroć tego zadania podejmuje się ktokolwiek inny – informuje mnie Namik. – Staje się nie do wytrzymania, gdy Kimmy pójdzie choćby do toalety.

– Bo on nie jest jedynie chory – protestuje Kimmy natychmiast. Najwyraźniej tylko jej wolno krytykować niewiernego bożka. – Demony wyłupiły mu oczy. Strasznie cierpi.

– Oczy mu się zregenerują. Wkrótce będzie jak nowy – zauważa zirytowany Namik – ale i tak marudzi, gdy tylko znikasz za progiem. Co nie zmienia faktu, że kiedy stanie na nogi, natychmiast pobiegnie do księżniczek. – Te słowa brzmią jak ostrzeżenie i zapewne nim są.

– A proszę bardzo – zapewnia Kimmy wyniośle. – Nie spodziewam się rewanżu. Od Horusa nie spodziewam się w ogóle niczego. To byłby szczyt głupoty. On jest bogiem, a ja zwykłą śmiertelniczką. Ale to mój przyjaciel. Potrzebuje mnie.

Namik odpuszcza sobie kolejny komentarz, na szczęście. Podczas tej rozmowy niemal zapomniałam o pieczeniu w gardle. Przynajmniej do chwili, gdy Kimmy usiadła na skraju posłania, uniosła moją głowę i podsunęła kielich do ust. Zapach krwi przeszywa mnie, całym ciałem pragnę pierwszego łyka. Gorączkowo wychylam puchar do ostatniej kropli, nie zwracając uwagi na odruchy wymiotne Kimmy, która mimo wszystko dzielnie wyciera mi kąciki ust. Pieczenie nie zniknęło, ale straciło na sile.

– Czyja to krew? – pytam Namika w panice. Jeżeli kogoś zabili, żebym...

– Izrafil sprowadził ją z kairskiego banku krwi. W początkowej fazie potrzebujesz ludzkiej krwi. Później być może wystarczy krew zwierzęca – informuje po chwili wahania.

– Izrafil sprowadził dla mnie krew? Dlaczego to zrobił?

– Dante go o to prosił. – Ma dziwny głos. Nie podoba mu się, że tym samym jego książę stał się dłużnikiem archanioła. – Bardzo mi przykro, Taris. Niepotrzebnie cię zabrali.

Jeżeli jeszcze ktoś będzie się z tego tłumaczył, zacznę wrzeszczeć. Jedyni, którzy ponosimy za to jakąkolwiek odpowiedzialność, to Set i ja, bo przeceniłam swoje siły i zaufałam Setowi.

Kimmy z całej siły ściska moją dłoń.

– Damy radę. Poproszę Saidę, by zdjęła ci kajdany. To nieludzkie.

Chociaż sama o to błagałam, tym razem zdecydowanie zaprzeczam ruchem głowy.

– Ja już nie jestem człowiekiem, Kimmy – przypominam i pozwalam sobie na chwilę pokazać jej kły. Może będzie trzymać się ode mnie z daleka, kiedy się przestraszy. Muszę wybrać odpowiedni moment i zabrać się stąd. Kimmy zdecydowanie zbyt beztrosko podchodzi do mojej metamorfozy.

– Skoro tak uważasz. – Z niesmakiem patrzy na łańcuchy. – Dzwoniłam do Harolda, powiedziałam mu, co się stało. Cieszy się, że żyjesz, w pewnym sensie, i z najwyższym wysiłkiem powstrzymałam go przed przyjazdem, bo chciał być u twego boku. A i tak idę o zakład, że już zdążył zapakować swój arsenał.

Odwracam głowę, żeby Kimmy nie widziała łzy, która wymyka mi się z oka i zamarza na skórze. Kto by pomyślał, że wampiry płaczą? Dlaczego w ogóle jeszcze mnie to obchodzi? Dlaczego jedynym obiektem pożądania nie jest kolejny puchar krwi? Nie jestem już człowiekiem, ale też nie jestem prawdziwą wampirzycą. Cały czas czuję się jak monstrum pozbawione duszy i uczuć. Kimmy jednak zauważa łzę i czule gładzi moją dłoń. Cofam rękę.

– Jesteś za ciepła – tłumaczę szeptem. – To boli. – Nigdy więcej nie zobaczę Harolda, Selket ani pozostałych członków rodziny. Niepotrzebnie w ogóle zadałam się z nieśmiertelnymi. – Wracaj do domu.

– Nie ma mowy. Odnajdę Platona i zmuszę go, by powiedział, jak udało mu się przeżyć. Skoro on mógł, możesz i ty. Zakładam, że za jego czasów nie było banków krwi.

Śmieję się ze smutkiem.

– Platon jest bardzo stary. Kto wie, ile osób zamordował tuż po transmutacji. Trzymaj się od niego z daleka.

– Posłuchaj, Tari. Nie zostawię cię w potrzebie. I wcale się ciebie nie boję. Przetrzymamy to razem. – Z jej głosu bije ten sam upór, co wcześniej. Nie, Kimmy nie odejdzie. Odczuwam ulgę i szok jednocześnie. – Może rzeczywiście lepiej, żeby łańcuchy na razie zostały. – Uśmiecha się krzywo. – Dzięki temu nie możesz mnie zmusić, żebym wyjechała i zostawiła cię samą.

Słyszę kroki za drzwiami.

– Jeżeli tam jest, popamięta to! – wrzeszczy Horus.

– Nie może cały czas sterczeć przy twoim łóżku. Pewnie śpi. Kimmy pada z nóg. – Dante ma taki głos, jakby chciał uspokoić tygrysa. – Zająłeś jej wystarczająco dużo czasu.

– Równie dobrze mogłaby spać w moim łóżku – ripostuje bożek natychmiast. – Nie po raz pierwszy. Jakkolwiek by było, jesteśmy przyjaciółmi.

– My też jesteśmy przyjaciółmi, a jednak nie sypiam w twoim łóżku. Na Atlantydę, ta dziewczyna musi mieć chwilę oddechu.

Horus już tego nie komentuje, ale słyszę jego pogardliwe prychnięcie. Tak ciche, że wychwyciłam je tylko dzięki nadludzkiemu słuchowi.

Namik wzdycha.

– Chyba mogę się już pożegnać z posadą.

– Możesz zniknąć przez okno – podsuwa Kimmy. – Nie zdradzę cię.

Namik kręci przecząco głową.

– Przyznaję się do błędów. I nie zostawię mojego księcia sam na sam z rozjuszonym bogiem.

Z Namika żaden wojownik, co tylko dodaje wagi jego słowom. Chociaż w starciu z Horusem nie miałby nawet cienia szansy.

Drzwi otwierają się. Po chwili do komnaty wchodzi Dante w postaci dżina. Horus trzyma go za ramię. Ma zabandażowane oczy, jest blady i drżący.

– Kimmy? – pyta. – Jesteś tu, prawda?

– Przecież wiedziałeś to już na korytarzu. Dlaczego nie śpisz? Masz wypoczywać. Wykaż się choć odrobiną rozsądku. – Moja kuzynka brzmi jak nauczycielka z podstawówki, która karci niesfornego ucznia, bo znowu nabroił, lecz robi to tak łagodnie, że rzeczony chłopiec jest gotów brykać dalej, byle tylko znowu spotkała go taka kara.

– Nie mogę zasnąć, oczy mnie bolą. Odsuń się od Taris. – Puszcza Dantego i mimo niepełnosprawności zmierza prosto do Kimmy. – Bardzo mi przykro, księżniczko, ale dopilnuję, żebyś nie zrobiła jej krzywdy. Choćby niechcący. – Dochodzi do Kimmy i obejmuje ją. Kuzynka nie stawia oporu, gdy odciąga ją ode mnie. Chociaż jest od Horusa o wiele drobniejsza, w tej chwili mam wrażenie, że to ona go podtrzymuje, a nie on ją.

– Ktoś jeszcze wpadnie? – pytam złośliwie. – Możemy urządzić imprezę inwalidów. Co z tobą, Dante? Jak zniosłeś zamknięcie w butelce?

– W każdym razie jestem w lepszej formie niż ty, Horus czy Azrael. Gdybym tkwił tam dłużej, byłoby kiepsko, ale na szczęście Namik uwolnił mnie w ostatniej chwili. – Uśmiecha się do ochmistrza królowej i na niebieskich policzkach Namika wykwita rumieniec.

– Enola u Azraela? – dopytuję dalej, rozpaczliwie chwytając się czegoś na kształt normalności, która i tak nigdy nie wróci. Czy nadal wyglądam jak ja? Podczas naszego pierwszego spotkania Platon wydał mi się zaskakująco stary. Aby udowodnić, czym tak naprawdę jest, zademonstrował kły i zmienny kolor oczu. Nie wydawał się jednak szczególnie żądny krwi, chociaż niewykluczone, że napił się tuż przed spotkaniem. A może żądza krwi z czasem traci na intensywności? Saida wspominała o czymś takim, ja jednak nie mogę tkwić na tym posłaniu przez najbliższe wieki. Beznadzieja, która mnie dopada, boli bardziej niż żądza krwi.

– Azrael ma się dobrze. Musieli was rozdzielić, żeby nie umarł – tłumaczy Horus ponuro, co jednak nie maskuje jego paniki.

Jak to: rozdzielić? Zanim jednak zdążę o to zapytać, Dante zabiera głos.

– Enola i kilku wojowników cienia są w Jerozolimie. Nie spuszczają tunelu z oczu. Musimy wiedzieć, jakie są dalsze plany Seta. – Podpływa bliżej. – Azrael niedługo dojdzie do siebie. Nie martw się o niego. Dla ciebie także znajdziemy wyjście.

Ciekawe, co konkretnie ma na myśli. Czyżby przynajmniej on wierzył, że możliwa jest odwrotna transmutacja?

– Gdzie ja właściwie jestem? W gustownym miniwięzieniu na Antarktydzie? Te klimaty?

Dante się nie uśmiecha.

– Żadne więzienie, nie. Azrael nie pozwoliłby na coś takiego, księżniczko.

– Nie mów tak do mnie! – syczę. Czy Azrael o mnie zapomni, gdy wróci na Atlantydę, do czekającej Neith? Na samą myśl czuję ogień na lodowatych policzkach. Czyżby Izrafil miał rację?

– Nawet tak nie myśl, księżniczko – rzuca ostro Horus. – Nie potrafiłby o tobie zapomnieć.

Czyli nie wszystko się zmieniło. Bożek nadal bez problemu spaceruje po mojej głowie bez zaproszenia. Warczę groźnie, on jednak tylko się śmieje, ale jednocześnie obraca Kimmy tak, że tracę ją z oczu. Mimo to ciągle czuję zapach kuzynki.

– Najpierw musimy wszyscy wyzdrowieć – zauważa Dante. – Potem zobaczymy, co dalej. Krąży wiele plotek na temat zajść w jaskini. Na razie mama powstrzymuje Aristoi. Staramy się zachować w tajemnicy, że Set przechwycił pierścień.

– Odzyskamy go, a Set zapłaci za to, co zrobił – syczę.

– Tak będzie – zapewnia Horus z tą samą zawziętością. Jeszcze mocniej obejmuje Kimmy. Dante milczy. – Ale do tej walki musimy być silniejsi niż teraz. Nie odda pierścienia z własnej woli. Nie możemy także lekceważyć magiń. Co za żmije. Nie mieści mi się w głowie, że mieszkają w Gehennie. – Jego słowa ociekają pogardą i czymś jeszcze. Czyżby strachem? – Już zapomniałem, że to miejsce w ogóle istnieje.

– Raczej nie chciałeś o nim pamiętać – zauważa Dante. – Jak my wszyscy. Działy się tam niewyobrażalne rzeczy.

Wyszukuję w głowie wszystko, co wiem o tej strefie, ale przypomina mi się tylko, że według judaizmu trafiają do niej potępieni.

– Jeżeli to piekło, Set znalazł się na swoim miejscu. Kiedy w pełni odzyskasz wzrok?

– Za tydzień, może troszkę dłużej.

– Wszystko zależy od tego, ile będzie wypoczywał – zauważa Kimmy. – Dlatego miał leżeć, a nie włóczyć się nie wiadomo gdzie.

– Bałem się, że Taris cię ukąsi, bo smakowicie pachniesz, a nie chciałam wysyłać strażników Saidy – broni się bożek. – Kiedy odzyskam siły, zabieram cię do Londynu, do Harolda i Selket. I tam zostaniesz.

– Nawet o tym nie myśl. – Kimmy klepie go po klatce piersiowej. – Zresztą obawiasz się tylko, że stracisz pielęgniarkę.

– Obawiam się o ciebie. W takim razie zabiorę cię do Highclere i opowiem wszystko twojej mamie – rzuca groźnie. – Idę o zakład, że zamknie cię w lochu, żebyś odzyskała zdrowy rozum. Musisz być bezpieczna. Na razie masz jeszcze wybór.

Kimmy tylko kręci głową, wyzwala się z jego objęć i wraca do mnie.

– Jestem tu, gdzie moje miejsce.

Bierze mnie za rękę. Z wysiłkiem powstrzymuję warczenie. Nie znoszę jej ludzkiego ciepła, chociaż nie jest nawet w połowie tak gorąca jak dżiny. Nikt więcej mnie nie dotknie. Jestem zwierzęciem w ciele młodej kobiety. Gwałtownie cofam dłoń.

– On ma rację, Kimmy. Niepotrzebnie w to wszystko cię wciągnęłam. – Byłam zdecydowanie zbyt beztroska. A teraz ona musi wypić to piwo.

– W nic mnie nie wciągałaś – zauważa tonem zadziwiająco podobnym do tonu Horusa. – Sama podjęłam decyzję. I cieszę się, że właśnie tak wybrałam i jestem tutaj.

Poddaję się. Przynajmniej na razie.

– Postaraj się zdrzemnąć – proponuje Dante. – Rano przyniosę ci świeżą krew.

Wystarczy to słowo, bym poczuła nowe pragnienie. Muszę nauczyć się nad nim panować. Nie mogę pozwolić, by zawładnęła mną żądza. Czy dzięki transmutacji zyskałam nowe umiejętności? W baśniach wampiry umieją latać. Gdyby przemiana nie była takim koszmarem, fascynowałoby mnie wyobrażanie sobie, jak latam razem z Azraelem.

– Głowa do góry, Taris – rzuca Horus od progu. – Jeżeli to cię pocieszy, uwierz, że w walce pokonałabyś i mnie, i Azraela. Teraz możesz sobie na wiele pozwolić.

Kimmy szturcha go w bok. Wzdryga się i wyprowadza ją z pokoju.

– Ledwie trzyma się na nogach, ale nie zdołałem wybić mu z głowy poszukania Kimmy – zauważa Dante.

– Bo ją kocha – mamroczę. Powieki same mi opadają. – Tylko sam jeszcze o tym nie wie. Czy raczej wie, ale panicznie boi się do tego przyznać.

Dante wędruje po całym pomieszczeniu, gasi niepotrzebne ogniki dżinów, bo w ciemności widzę równie dobrze, jak w świetle dnia.

– Na szczęście nieprawdziwe są bzdury z sagi Zmierzch, że wampiry nie potrzebują snu.

Mimo wściekłości i rozpaczy nie mogę powstrzymać się od śmiechu.

– Oglądałeś Zmierzch!

– Co najmniej sto razy – przyznaje. – Ale sama powiedz, Jacob jest mega.

– Ja tam zawsze wolałam Edwarda – szepczę. – I kiedy tak sobie myślę, w sumie cieszę się, że nie stałam się wilkołakiem.

– Ja też – wtóruje mi Dante. – Mama byłaby wściekła o te kłaki. Tutaj nie ma miejsca nawet na kotka.

Namik śmieje się cicho, a potem drzwi zamykają się i zostaję sama. Łańcuchy brzęczą, gdy je szarpię. Wpatruję się w mrok i boję się zasnąć i śnić. Ledwie zamykam oczy, znowu widzę wszystko dokładnie. Postrzępione skrzydła Azraela. Słyszę trzask moich kości. Słyszę wrzaski Horusa. Skoro nawet we śnie nie znajdę ukojenia, gdzie go szukać?

Gdy wchodzę do komnaty, Nefertari siedzi na łóżku. Ma na sobie tunikę z białego lnu, typową dla dżinów, i jasne spodnie. Barwa ubrania niemal zlewa się z kolorem jej skóry, właściwie jej karnacja jest jeszcze bledsza. Starannie złożony koc leży w nogach posłania. Nie potrzebuje go już. Jest lodowata, a ciepło pałacu to dla niej zapewne koszmar. Zanim straciłem przytomność, nie mogłem nawet trzymać jej za rękę. Dostrzegam kilka kropli krwi na kołnierzu jej koszuli, nie do końca zapiętej, dzięki czemu odsłania gładką, jasną skórę. Taris tkwi nieruchomo jak marmurowy posąg. Nie oddycha, nie mruga. Nie mam pojęcia, czy w ogóle zarejestrowała moją obecność. Ciągle jest sobą, a jednocześnie kimś zupełnie innym. Zamykam za sobą drzwi i opieram się o nie, bo obawiam się, że nogi odmówią mi posłuszeństwa. Nie chodzi o fizyczną słabość, lecz o przytłaczający ciężar winy. Nigdy nie wynagrodzę jej tego, co się stało, choćbym żył nie wiadomo ile. Będę musiał o nią walczyć. Na razie, Saida zdoła ją ochronić, ale nie wiemy, na jak długo. Nieśmiertelni zawsze panicznie bali się demonów. Tylko że Nefertari to nie pierwsza z brzegu demona. To kobieta, którą kocham. O czym ona najwyraźniej nie wie, gdy w końcu zerka na mnie z wyraźną nieufnością. To także moja wina. Nigdy jej tego nie powiedziałem, a teraz nie jest odpowiedni moment. W niczym mi nie pomoże, jeżeli przy jej posłaniu rozsypię się na kawałki i będę błagał o wybaczenie. Jest napięta jak cięciwa. Cała ona, nawet w tej sytuacji demonstruje siłę. Być może jej ciało jest niemal niezniszczalne, ale mnie nie oszuka. Boi się panicznie. Chciałbym wziąć ją w ramiona i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Ale nawet tego nie mogę.

Kiedy już nabieram pewności, że nogi wytrzymają mój ciężar, zmierzam powoli w jej kierunku. Podchodzę, trzymając się jak najdalej od okna, żeby przypadkowy podmuch wiatru nie przyniósł jej zapachu mojej krwi. Trzyma ręce na kolanach. Na widok łańcuchów wzbiera we mnie wściekłość. Saida odważyła się na to dopiero, gdy mnie zabrali. Minęło pięć dni, odkąd jej wojownicy oderwali mnie od posłania Nefertari. Resztki sił, których nie pozbawiła mnie trucizna, zużyłem na to, by jej towarzyszyć podczas przemiany. Chciałem uchronić ją przed najgorszym bólem. Przed bólem i koszmarem. Nie sądzę, żeby mi się to udało. Za fasadą siły dostrzegam strach i wrażliwość. Przetrwała. Wielu się to nie udało. Proces jest zbyt makabryczny. Ciągle słyszy się plotki o tych, których ostatecznie złamał. Dla nas zazwyczaj oznaczało to po prostu jednego potwora mniej do upolowania. Teraz widziałem na własne oczy, jak to jest, gdy ciepłe ciało umiera i jednocześnie budzi się do życia. Nie sposób wyrazić tego słowami. Koniec końców niemal zabrakło mi sił, by uzdrowić siebie. Gdyby Saida nie przerwała więzi, umarłbym. Mimo to jestem wściekły na królową dżinów. Nefertari pomyśli, że ją zostawiłem, chociaż przysięgałem tego nie zrobić. Miriam, uzdrowicielka Saidy, jako tako poskładała mnie do kupy, ale ciągle jestem słaby jak niemowlę. Zbliżam się do niej powoli. Równie wolno odwraca głowę. To ciągle ona. Być może jej włosy lśnią nieco bardziej, jej skóra wydaje się jaśniejsza, bardziej przezroczysta. Kobiety wampiry charakteryzuje nieziemska uroda, za pomocą której bez problemu uwodzą ofiary. Ale dla mnie Nefertari zawsze była przepiękna. Jedyna autentyczna zmiana kryje się w jej oczach. Srebro błyszczy bardziej metalicznie, mieni się różowo. Prawdopodobnie niedawno piła. Póki będziemy dostarczać jej krew, nie zaatakuje. Najchętniej kazałbym ją rozkuć, chociaż to nie zmieni tego, czym teraz jest.

– Nie zbliżaj się – prosi.

Zatrzymuję się w pół kroku, chociaż chciałbym wziąć ją w ramiona. Nader wyraźnie widzę strach na jej twarzy. Strach, że mi coś zrobi. Ostrożnie pokonując dzielącą nas odległość, siadam na skraju łóżka, wyciągam do niej rękę. Dotyk trwa krótko, bo zaraz cofa dłoń. Jest jeszcze zimniejsza niż przed pięcioma dniami. Jej chłód parzy mnie jak rozżarzone węgle.

Oczy Nefertari ciemnieją, czerwona poświata przybiera na sile. Znowu czuje pragnienie. Słyszę, jak syczy cicho, a potem krzyżuje ręce na piersiach.

– Przepraszam, ale pachniesz bardzo smakowicie. Mam ochotę cię ukąsić.

Włosy na karku stają mi dęba. Rozum podpowiada, żebym się natychmiast odsunął, nie robię tego jednak, tylko się uśmiecham. Najwyraźniej wysiłki, by oszczędzić jej mojego zapachu, spełzły na niczym.

– Może kiedyś na to pozwolę.

Żachnęła się niemal niezauważenie.

– Mało prawdopodobne. Powinieneś stąd iść.

Chce trzymać mnie na dystans. Podobnie jak za życia, także teraz usiłuje nie okazywać słabości. Nie wybucha gniewem, nie zmienia się w krwiożerczą bestię, a mogło się tak zdarzyć. Nie pojmuję, skąd w niej ta siła. Zamiast jej posłuchać, przysuwam się bliżej i przyciągam ją do piersi. Nefertari spina się. Gdyby chciała, mogłaby, bez wysiłku, odepchnąć mnie tak, że walnąłbym o ścianę. Nie robi tego jednak, lecz wstrzymuje powietrze. Reszta jej ciała jest równie zimna jak palce. Nie wyczuwam bicia serca. Pachnie inaczej niż dawniej, ale dla mnie nie ma to znaczenia.

– Nie zostawię cię z tym samej.

Odpręża się na ułamek sekundy.

– Azrael – szepcze, gdy obejmuję ją jeszcze mocniej. – Puść mnie. Jesteś za ciepły, a twoja krew...

Dawniej roześmiałbym się z tych słów i z niej żartował, teraz, wbrew sobie, spełniam prośbę, bo słyszę desperację w jej głosie i sam skręcam się z bólu, chociaż zniósłbym go, bo zasłużyłem na cierpienie. Jej srebrne źrenice mienią się purpurowym ciepłem. Nerwowo przełyka ślinę.

– Przepraszam. Nie chciałem wodzić cię na pokuszenie – odpowiadam spokojnie, bo nie wiem, czego już dowiedziała się od innych. – Musisz nauczyć się panować nad instynktem łowieckim. Póki nie ulegasz żądzy krwi i nie zaczynasz zabijać, ciągle będziesz sobą.