Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Aniceta lubi swoje spokojne życie bez zbędnych emocji. Jest świeckim mówcą pogrzebowym, a szaleństwa nie leżą w jej naturze. Właśnie czeka na przyjazd dawno niewidzianej przyjaciółki, z którą wybiera się w podróż po Polsce. Wszystko jednak się komplikuje, gdy w jej życiu niespodziewanie pojawia się mała dziewczynka z wielkim psem, jej matka nagle znika, a ona sama natyka się na zwłoki mężczyzny z nożem w piersi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
JURNY DZIĘCIOŁ PUKA WIĘCEJ NIŻ DWA RAZY
– Szanowni państwo! – Aniceta Kraszczyszyn jak zawsze zaczęła niskim, ale donośnym głosem. Zatrzymała się na chwilę, aby rozejrzeć po zgromadzonych żałobnikach. Jak na skromnego, nikomu nieznanego człowieka zjawiło się sporo osób i szczelnie wypełniło kaplicę. Wdowę po Marianie Dunku poznała od razu. Mocno wychudła kobieta, z wielkimi, przesuszonymi ustami, niezdrową cerą i małymi oczkami, ukrytymi teraz za ciemnymi okularami. Niesforne rude włosy ciasno upięła w kok, przez co twarz się wydłużyła i sprawiała wrażenie wygłodzonej. Katarzyna Dunek siedziała w pierwszym rzędzie w towarzystwie dwóch starszych kobiet spowitych w czerń i głośno pochlipywała w czarną chusteczkę. Skąd taką wzięła? – zastanowiła się Aniceta, ale po chwili znów powróciła do swojej przemowy. Wieloletnie doświadczenie sprawiało, że dygresje w myślach podczas ceremonii co prawda nie przeszkadzały, wolała jednak skupić się na swoim zadaniu, a nie na planowaniu obiadu, jak nierzadko jej się zdarzało.
Zgodnie ze stanowczymi zaleceniami i wskazówkami wdowy Aniceta powinna delikatnie wspomnieć o zawodzie kuriera, w którym Marian pracował pomimo emerytury, a potem – i przede wszystkim – skupić się na pasji zmarłego, czyli wędkarstwie. Na potwierdzenie zamiłowania do wędkowania ktoś przyniósł całą dość imponującą kolekcję wędek nieboszczyka, sięgających niemal po sufit kaplicy, i rozstawił chaotycznie pomiędzy wieńcami wokół urny i przy mównicy. Na turystycznym krześle postawiono otwartą skrzyneczkę z haczykami albo innymi cudami niewątpliwie związanymi z wędkowaniem. Wrażenie straszliwego bałaganu dopełniały dwa mocno zużyte podbieraki oparte o kolumny ze świecznikami, których rozmiar mógł sugerować, że Marian poławiał rekiny na Pacyfiku, a nie płotki w Jeziorze Koskowickim. W ten sposób dojście do urny stanowiło nie lada wyzwanie, ale ostatecznie doświadczeni grabarze powinni sobie z tym poradzić podczas ceremonii.
– Spotkaliśmy się dzisiaj, by pożegnać Mariana Dunka... Niezwykłego człowieka, męża, ojca, syna, dziadka, brata, przyjaciela i... kuriera oraz zapalonego wędkarza. Wszystkim będzie brakować Mariana. Nie ma bowiem dobrego czasu, by odejść... Nie ma takiej dobrej chwili, aby się pożegnać. Wciąż cieszymy się życiem i odkładamy myśl o śmierci. Marian żył pełnią życia, kochał swoją rodzinę i dla jej dobra nierzadko się poświęcał. Kochał swoją pracę kuriera i codzienny kontakt z ludźmi.
W tym momencie Aniceta zawiesiła głos i rozejrzała się po obecnych. Nie uszło jej uwadze, że gdy wspomniała o rodzinie, gdzieś z tyłu usłyszała jakieś szmery i pomruki. Trudno było zlokalizować źródło niezadowolenia w tłumie. Ludzie cisnęli się i stali bardzo blisko siebie. Zresztą drzwi od kaplicy co chwilę się uchylały i wchodziły kolejne osoby, choć miejsca było coraz mniej. Zanim Aniceta powróciła do przemówienia, zauważyła, że większość żałobników stanowią kobiety.
– Największą pasją Mariana zawsze było wędkarstwo – podjęła zalecany przez wdowę wątek. – Spędzanie czasu pod gołym niebem, na otwartej przestrzeni przy tafli wody świętej pamięci Marian mógł przedłużać w nieskończoność. Od pięćdziesięciu lat, od dnia, gdy jako piętnastolatek otrzymał od ojca pierwszą wędkę, pokochał ten sport. W każdą wolną chwilę zabierał ze sobą swoje krzesełko, zestaw wędek, spławików, podbierak i wszystko, czego potrzebował, by siedzieć w ulubionym miejscu nad Jeziorem Koskowickim. Nierzadko długie godziny wyczekiwania dzieliły go od sukcesu, ale kochał świeże powietrze, otwartą przestrzeń i przede wszystkim ten stan oczekiwania. Nawet bardzo długi.
Aniceta ponownie zrobiła przerwę. Teatralnie westchnęła i pokiwała głową w głębokim smutku. Odpowiedziały jej pełne zrozumienia podobne kiwnięcia, szczególnie pośród licznie przybyłych mężczyzn ubranych w charakterystyczne kamizelki, spodnie khaki i czapki, jakby nie wybrali się na pogrzeb, ale właśnie na ryby. Z dumą na twarzy dzierżyli niczym rycerskie miecze trzymane w dłoniach wędki.
– Marian kochał wodę, kochał przyrodę... – podjęła ponownie.
Dalej rozwodziła się kwieciście nad przyrodą okolic, nawet wymieniła kilka gatunków ryb, które wyszukała w internecie. Wszystko według wskazówek wdowy, która twierdziła, że Marian stanowił przykład okropnego nudziarza i poza tym, że roznosił paczki, to jedynie przesypiał większą część małżeństwa w fotelu przed telewizorem, więc najlepiej skupić się na jego pasji. Notabene również paskudnie nudnej, ale Aniceta sprawnie poradziła sobie w znalezieniu odpowiednich słów, aby życie Mariana przynajmniej po śmierci uatrakcyjnić. Przynajmniej w swojej mowie pogrzebowej. Obserwując zebranych, nie widziała, aby ktokolwiek ziewał czy usnął, co zawsze poczytywała sobie za sukces, ale i sygnał, by nie przedłużać nadmiernie przemowy.
– Drogi Marianie – zwróciła się w stronę zdjęcia uśmiechniętego dziadka bez górnej jedynki. Cóż, podobno wdowa nie znalazła lepszego zdjęcia, a braku zęba nie pozwoliła wyretuszować. Delikatne sugestie, by znaleźć bardziej reprezentacyjną fotografię, nie odniosły skutku. Zatem nieboszczyk Marian dość nieestetycznie szczerzył się do wszystkich wybrakowanym pożółkłym uzębieniem. Dodatek do nieatrakcyjnego antruażu stanowiły potargane siwo-rude włosy i co najmniej trzydniowy zarost, również w tych barwach. Wdowa uparła się na to akurat zdjęcie, twierdząc, że było ono ulubionym zdjęciem męża.
– Drogi Marianie... – powtórzyła Aniceta. – Posklejamy nasz świat po twojej śmierci z każdego wspomnienia po tobie, z każdego uśmiechu i powiedzonka. By nie czuć takiej ogromnej pustki po twym odejściu, będziemy cię długo wspominać.
Ponownie rozejrzała się po kaplicy. Jakaś kobieta w rogu kaplicy głośno zaszlochała. Po chwili inne do niej dołączyły i powstało delikatne zamieszanie. Mężczyźni w wędkarskich kamizelkach zachowali grobową ciszę i śmiertelną powagę. Tymczasem wdowa uśmiechała się szyderczo i triumfalnie. Dwie starsze panie po bokach miały twarze zacięte w niemej złości. Aniceta, przyzwyczajona do dziwnych reakcji na stratę najbliższej osoby, postanowiła kontynuować z pełnym profesjonalizmem. Właśnie nadszedł czas, aby dopuścić do głosu tych, którzy chcieli coś powiedzieć na ostatnim pożegnaniu.
– Szanowni państwo... Jeśli ktokolwiek by chciał powiedzieć ostatnich parę słów, to zapraszam...
Godzinę później Aniceta nie tylko żałowała, że kogokolwiek dopuściła do głosu, ale i rozważała, czy raz na zawsze nie zrezygnować z takiej możliwości. Otóż pierwszy na podium przy urnie wszedł przyjaciel Mariana. „Wszedł” to raczej powiedziane na wyrost. Wtoczył się, walcząc z grawitacją. Z trudem trzymał się w pozycji pionowej. Aniceta dyskretnie dała znak grabarzom, by usunęli pijanego wędkarza, ale wszyscy czterej skupili się na zawodzących coraz głośniej kobietach. Jedna z nich właśnie zasłabła i trzeba było wyprowadzić ją na świeże powietrze. Mariusz i Zbyszek ujęli ją pod pachy i wyszli z kaplicy.
– Marian! – wykrzyknął w mikrofon „przyjaciel” nieboszczyka. – Całą noc rozpaczałem, więc wybacz, Kaziu... – Tu zwrócił się dwornie w stronę wdowy. – To znaczy Kasiu... – Machnął ręką, bagatelizując pomyłkę. – Normalnie nie mogę uwierzyć, żeś ty, Marian, nas opuścił! No świnia jesteś, że tak sam nawiałeś!
Tutaj nastąpiła seria przekleństw, które niestety – ku rozpaczy przemawiającego kolegi – nie posiadały mocy wskrzeszającej. Aniceta podeszła do Tomka, jednego z dwóch pozostałych grabarzy, bo na nawiązanie kontaktu wzrokowego nie mogła liczyć.
– Pomóżcie mu odejść od podium... – poprosiła dyskretnym szeptem.
– Marian! – ryknął ponownie mężczyzna i sięgnął do kieszeni swojej wędkarskiej kamizelki, by po chwili wyjąć piersiówkę. – Twoje zdrowie, przyjacielu!
Zanim dwaj rośli grabarze, Tomek i Benek, zdołali go wyprowadzić, zdążył wypić zawartość swojej piersiówki. Ku zaskoczeniu Anicety i pozostałych żałobników wdowa nie wyglądała na oburzoną. Wręcz przeciwnie, zaśmiewała się, jakby nie był to pogrzeb, ale występ popularnej grupy kabaretowej. Aniceta zamrugała w pełnym niedowierzaniu. Ponownie weszła na podium i odezwała się z lekką obawą:
– Bardzo państwa przepraszam – powiedziała spokojnie. – Czy jeszcze ktoś chciałby coś powiedzieć?
W stronę Anicety ruszyła zamaszyście kobieta w średnim wieku, która swe rubensowskie kształty spowiła w czerń długiej sukni. Stukot obcasów jej czarnych wysokich szpilek roznosił się echem po całej kaplicy. Zgromadzeni zaczęli się rozstępować, ale gdy ktoś nie zdążył zejść z drogi, został z impetem zmieciony na bok. Wielkie niczym taran ramię okazało się bezlitosne dla opieszałych. Wreszcie dotarła do podium. Aniceta się cofnęła. Tymczasem kobieta zgrabnym ruchem podciągnęła suknię do kolan, by wejść na stopień, i zachłannie pochwyciła mikrofon.
– Maniuś! Wielkieś mi uczynił pustki w domu mojem! – zaczęła parafrazą trenu Kochanowskiego i teatralnie ocierała nieobecne na twarzy łzy. – Byłeś wspaniałym mężczyzną! Nie takim jak na tym okropnym zdjęciu! – Tu przerwała, by rzucić mściwe spojrzenie w stronę wdowy. – Przystojny, potężny i silny mężczyzna, który nigdy nie odmówił bigosu, pierogów... Jak on te paczki nosił! Jedną ręką!
– Bo drugą gmerał w rozporku – rzuciła głośno jedna ze staruszek siedzących przy wdowie.
Po kaplicy rozniósł się śmiech.
– Mówisz o moim synu, stara raszplo! – zaskrzeczała donośnie druga ze staruszek.
Cięta riposta ze strony pierwszej staruszki nastąpiła błyskawicznie. Od razu rozpoczęła się głośna i zażarta wymiana poglądów na temat skłonności seksualnych Mariana. Wdowa bawiła się znakomicie, a Aniceta pospiesznie analizowała, jak opanować sytuację. Co innego pogrzeb z założenia i za prośbą rodziny mający być wesoły, a co innego spontaniczny wybuch niesmacznych wypowiedzi. Tymczasem zanosiło się także na awanturę przy mównicy, bo w tym kierunku zmierzała kolejna kobieta o obfitych kształtach, które wcisnęła wbrew materii w rozmiar S. Aniceta rozejrzała się niepewnie za grabarzami. Najwyraźniej okiełznanie „przyjaciela” Mariana i cucenie jednej z kobiet zajęło więcej czasu, niż zakładała.
– Marian był wspaniałym mężczyzną! Kochałam go całym sercem, tak jak on kochał mnie! – przemawiała kobieta od Rubensa, niezrażona kłótnią staruszek. – Jak on pięknie opowiadał o naszym wspólnym życiu!
– Pobzykać chciał! – wykrzyknął ktoś z tłumu wędkarzy.
– Umiał bajerować! – dodał inny, ośmielony powszechną wesołością.
– Kurier jak listonosz... puka dwa razy.
– Dzięcioł chyba! Jurny dzięcioł!
Aniceta pozbawiona wsparcia grabarzy postanowiła samodzielnie przywrócić należytą powagę ceremonii i energicznie podeszła do mównicy. Stojąca tam kobieta od Rubensa odepchnęła ją jednak z taką siłą, że mówczyni przeleciała w powietrzu do tyłu na stojące nieopodal wędki. Grabarze, którzy właśnie weszli do kaplicy, nie mogli już pomóc. Aniceta straciła równowagę, opadła na pośladki i poczuła, jak coś boleśnie wbija się jej w plecy. Kiedy wreszcie się podniosła, okazało się, że jedna z wędek postanowiła na trwałe związać się z żakietem od kostiumu. Tymczasem przy mównicy o dostęp do mikrofonu walczyły dwie kobiety, które posturą przypominały wojowników sumo.
– Jak mogłaś go spalić?! To było takie cudowne, piękne męskie ciało! – jęknęła w stronę wdowy kobieta w obcisłym ponad miarę czarnym wdzianku i zaraz dodała: – To mnie kochał! Mnieee!!! Dawał mi tyle rozkoszy!!!
– Poniosła cię wyobraźnia, kłamczucho i zazdrośnico! – ryknęła ta od sukni.
– Wywłoka! Wywłoka! – dokładała jakaś kobieta z tłumu, również o obfitych kształtach.
Na mównicę wtoczyła się jeszcze trzecia kobieta, odziana w czarny namiot ukrywający potężną nadwagę, i zanim również została odepchnięta przez walczące wojowniczki sumo, na chwilę dopadła do mikrofonu, by wykrzyknąć:
– Mnie kochał! Mnie! Was tylko wykorzystywał!
Pomimo niedogodności w postaci bólu pleców i kości ogonowej Aniceta postanowiła także zawalczyć o dostęp do mikrofonu. Choćby tylko po to, by go zniszczyć i zakończyć to szaleństwo, które za nic nie powinno mieć miejsca na pogrzebie i mogło zniweczyć jej dobrą reputację w branży. Żwawo ruszyła w stronę przepychających się kobiet, wlokąc za sobą – ku własnemu zaskoczeniu – dwie wędki. Tymczasem zdezorientowani grabarze nie mogli się zdecydować, czy rozdzielać szamoczące się i przekrzykujące pod podium staruszki, czy awanturujące już na całego, spowite w żałobną czerń zawodniczki MMA, czy pomóc trzeciej na podium kobiecie w rozplątywaniu się z czarnego namiotu i wędek Mariana, czy wynosić urnę z prochami nieboszczyka, która była poważnie zagrożona tymi przepychankami. Tymczasem podjęcie jakiejkolwiek aktywności uniemożliwiał im zwarty tłum wędkarzy, którzy, by mieć najlepszy widok na pogrzebowe widowisko, pchali się do przodu jeden przez drugiego. Sytuacji nie ułatwiały pozostałe kobiety, które z głośnym szlochem również próbowały się dostać na podium, by pożegnać zmarłego kochanka. Temperatura w kaplicy urosła do poziomu tej z samego jądra ziemi. Nadludzkim wysiłkiem i sprytem godnym bohatera z Mission: Impossible Aniceta zdołała wreszcie pochwycić mikrofon, ale sekundę później otrzymała rykoszetem z łokcia cios w szczękę i ponownie wylądowała pośród wędek. W ostatniej chwili pochwyciła jeszcze w ramiona strąconą urnę z prochami Mariana, ratując go przed ostatecznym upadkiem.
Grabarze z większym zdecydowaniem i impetem zaczęli przedzierać się przez tłum. W ich rękawy wczepiły się jakieś dwie lamentujące kobiety, by łatwiej dostać się na podium, inne zawzięcie okładały ich trzymanymi w dłoni bukietami. Mężczyźni z niedowierzaniem spoglądali na zdjęcie szczerbatego Mariana i tłum napierających żałobnic. Sądząc po ilości kobiet rozpaczających po kurierze-wędkarzu, musiał to być facet niezwykle biegły w sztuce uwodzenia, o niespotykanej jurności i niewątpliwie skłonności do krewkich kobiet o obfitych kształtach. Nie da się ukryć, że stanowiły totalne i znaczne przeciwieństwo chudej małżonki.
Pośród wędek i szalejącego tłumu siedziała Aniceta w kucki z Marianem w objęciach. Czuła się totalnie bezradna i zmęczona. Mocno zacisnęła ramiona na urnie w obawie, że któraś z byłych kochanek może zechcieć go pośmiertnie porwać i postawić na domowym ołtarzyku. Postanowiła, że powalczy o prochy po Marianie z każdym, kto tylko spróbuje go wyrwać! Uroczystość się rozsypała, ale Aniceta nie może dopuścić do profanacji zwłok. To byłby koniec jej kariery. Z ulgą i radością powitała grabarzy, którzy pomogli jej wstać, odebrali urnę i rozplątali ze wszystkich wędek. Razem skierowali się do tylnego wyjścia, podczas gdy awantura w kaplicy powoli zaczynała dogasać.
– Kiedy on miał czas chodzić na ryby? – rzucił Tomek z niedowierzaniem.
A Aniceta pokręciła głową z dezaprobatą i zanim zamknęła za sobą drzwi, pomyślała, że mogłaby na koniec swojej przemowy dodać, że wszystko o Marianie można powiedzieć, ale na pewno nie mógł być nudnym gościem z nudnym życiem i z nudnym pogrzebem.