Siódme niebo aż po grób - Monika B. Janowska - ebook
NOWOŚĆ

Siódme niebo aż po grób ebook

Monika B. Janowska

4,3

Opis

Aniceta lubi swoje spokojne życie bez zbędnych emocji. Jest świeckim mówcą pogrzebowym, a szaleństwa nie leżą w jej naturze. Właśnie czeka na przyjazd dawno niewidzianej przyjaciółki, z którą wybiera się w podróż po Polsce. Wszystko jednak się komplikuje, gdy w jej życiu niespodziewanie pojawia się mała dziewczynka z wielkim psem, jej matka nagle znika, a ona sama natyka się na zwłoki mężczyzny z nożem w piersi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (29 ocen)
20
2
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
elicea

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Zosia-M1

Dobrze spędzony czas

Fajna, można się pośmiać.
00
supernova_

Z braku laku…

Przerysowane za bardzo
00
MOnlnkA1795

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna i wesoła od pierwszego rozdziału.
00
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, książka z humorem i całą gamą kobiecych zachowań, tak różne a tak współgrały ze sobą.
00



Text Co­py­ri­ght © by Mo­nika B. Ja­now­ska Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Au­to­rzy gra­fik na okładce: OLHA (Stock.adobe.com)
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
Re­dak­cja i ko­rekta: Ju­styna Ja­kub­czyk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-64-6
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1

JURNY DZIĘ­CIOŁ PUKA WIĘ­CEJ NIŻ DWA RAZY

– Sza­nowni pań­stwo! – Ani­ceta Krasz­czy­szyn jak za­wsze za­częła ni­skim, ale do­no­śnym gło­sem. Za­trzy­mała się na chwilę, aby ro­zej­rzeć po zgro­ma­dzo­nych ża­łob­ni­kach. Jak na skrom­nego, ni­komu nie­zna­nego czło­wieka zja­wiło się sporo osób i szczel­nie wy­peł­niło ka­plicę. Wdowę po Ma­ria­nie Dunku po­znała od razu. Mocno wy­chu­dła ko­bieta, z wiel­kimi, prze­su­szo­nymi ustami, nie­zdrową cerą i ma­łymi oczkami, ukry­tymi te­raz za ciem­nymi oku­la­rami. Nie­sforne rude włosy cia­sno upięła w kok, przez co twarz się wy­dłu­żyła i spra­wiała wra­że­nie wy­gło­dzo­nej. Ka­ta­rzyna Du­nek sie­działa w pierw­szym rzę­dzie w to­wa­rzy­stwie dwóch star­szych ko­biet spo­wi­tych w czerń i gło­śno po­chli­py­wała w czarną chu­s­teczkę. Skąd taką wzięła? – za­sta­no­wiła się Ani­ceta, ale po chwili znów po­wró­ciła do swo­jej prze­mowy. Wie­lo­let­nie do­świad­cze­nie spra­wiało, że dy­gre­sje w my­ślach pod­czas ce­re­mo­nii co prawda nie prze­szka­dzały, wo­lała jed­nak sku­pić się na swoim za­da­niu, a nie na pla­no­wa­niu obiadu, jak nie­rzadko jej się zda­rzało.

Zgod­nie ze sta­now­czymi za­le­ce­niami i wska­zów­kami wdowy Ani­ceta po­winna de­li­kat­nie wspo­mnieć o za­wo­dzie ku­riera, w któ­rym Ma­rian pra­co­wał po­mimo eme­ry­tury, a po­tem – i przede wszyst­kim – sku­pić się na pa­sji zmar­łego, czyli węd­kar­stwie. Na po­twier­dze­nie za­mi­ło­wa­nia do węd­ko­wa­nia ktoś przy­niósł całą dość im­po­nu­jącą ko­lek­cję wę­dek nie­bosz­czyka, się­ga­ją­cych nie­mal po su­fit ka­plicy, i roz­sta­wił cha­otycz­nie po­mię­dzy wień­cami wo­kół urny i przy mów­nicy. Na tu­ry­stycz­nym krze­śle po­sta­wiono otwartą skrzy­neczkę z ha­czy­kami albo in­nymi cu­dami nie­wąt­pli­wie zwią­za­nymi z węd­ko­wa­niem. Wra­że­nie strasz­li­wego ba­ła­ganu do­peł­niały dwa mocno zu­żyte pod­bie­raki oparte o ko­lumny ze świecz­ni­kami, któ­rych roz­miar mógł su­ge­ro­wać, że Ma­rian po­ła­wiał re­kiny na Pa­cy­fiku, a nie płotki w Je­zio­rze Ko­sko­wic­kim. W ten spo­sób doj­ście do urny sta­no­wiło nie lada wy­zwa­nie, ale osta­tecz­nie do­świad­czeni gra­ba­rze po­winni so­bie z tym po­ra­dzić pod­czas ce­re­mo­nii.

– Spo­tka­li­śmy się dzi­siaj, by po­że­gnać Ma­riana Dunka... Nie­zwy­kłego czło­wieka, męża, ojca, syna, dziadka, brata, przy­ja­ciela i... ku­riera oraz za­pa­lo­nego węd­ka­rza. Wszyst­kim bę­dzie bra­ko­wać Ma­riana. Nie ma bo­wiem do­brego czasu, by odejść... Nie ma ta­kiej do­brej chwili, aby się po­że­gnać. Wciąż cie­szymy się ży­ciem i od­kła­damy myśl o śmierci. Ma­rian żył peł­nią ży­cia, ko­chał swoją ro­dzinę i dla jej do­bra nie­rzadko się po­świę­cał. Ko­chał swoją pracę ku­riera i co­dzienny kon­takt z ludźmi.

W tym mo­men­cie Ani­ceta za­wie­siła głos i ro­zej­rzała się po obec­nych. Nie uszło jej uwa­dze, że gdy wspo­mniała o ro­dzi­nie, gdzieś z tyłu usły­szała ja­kieś szmery i po­mruki. Trudno było zlo­ka­li­zo­wać źró­dło nie­za­do­wo­le­nia w tłu­mie. Lu­dzie ci­snęli się i stali bar­dzo bli­sko sie­bie. Zresztą drzwi od ka­plicy co chwilę się uchy­lały i wcho­dziły ko­lejne osoby, choć miej­sca było co­raz mniej. Za­nim Ani­ceta po­wró­ciła do prze­mó­wie­nia, za­uwa­żyła, że więk­szość ża­łob­ni­ków sta­no­wią ko­biety.

– Naj­więk­szą pa­sją Ma­riana za­wsze było węd­kar­stwo – pod­jęła za­le­cany przez wdowę wą­tek. – Spę­dza­nie czasu pod go­łym nie­bem, na otwar­tej prze­strzeni przy ta­fli wody świę­tej pa­mięci Ma­rian mógł prze­dłu­żać w nie­skoń­czo­ność. Od pięć­dzie­się­ciu lat, od dnia, gdy jako pięt­na­sto­la­tek otrzy­mał od ojca pierw­szą wędkę, po­ko­chał ten sport. W każdą wolną chwilę za­bie­rał ze sobą swoje krze­sełko, ze­staw wę­dek, spła­wi­ków, pod­bie­rak i wszystko, czego po­trze­bo­wał, by sie­dzieć w ulu­bio­nym miej­scu nad Je­zio­rem Ko­sko­wic­kim. Nie­rzadko dłu­gie go­dziny wy­cze­ki­wa­nia dzie­liły go od suk­cesu, ale ko­chał świeże po­wie­trze, otwartą prze­strzeń i przede wszyst­kim ten stan ocze­ki­wa­nia. Na­wet bar­dzo długi.

Ani­ceta po­now­nie zro­biła prze­rwę. Te­atral­nie wes­tchnęła i po­ki­wała głową w głę­bo­kim smutku. Od­po­wie­działy jej pełne zro­zu­mie­nia po­dobne kiw­nię­cia, szcze­gól­nie po­śród licz­nie przy­by­łych męż­czyzn ubra­nych w cha­rak­te­ry­styczne ka­mi­zelki, spodnie khaki i czapki, jakby nie wy­brali się na po­grzeb, ale wła­śnie na ryby. Z dumą na twa­rzy dzier­żyli ni­czym ry­cer­skie mie­cze trzy­mane w dło­niach wędki.

– Ma­rian ko­chał wodę, ko­chał przy­rodę... – pod­jęła po­now­nie.

Da­lej roz­wo­dziła się kwie­ci­ście nad przy­rodą oko­lic, na­wet wy­mie­niła kilka ga­tun­ków ryb, które wy­szu­kała w in­ter­ne­cie. Wszystko we­dług wska­zó­wek wdowy, która twier­dziła, że Ma­rian sta­no­wił przy­kład okrop­nego nu­dzia­rza i poza tym, że roz­no­sił paczki, to je­dy­nie prze­sy­piał więk­szą część mał­żeń­stwa w fo­telu przed te­le­wi­zo­rem, więc naj­le­piej sku­pić się na jego pa­sji. No­ta­bene rów­nież pa­skud­nie nud­nej, ale Ani­ceta spraw­nie po­ra­dziła so­bie w zna­le­zie­niu od­po­wied­nich słów, aby ży­cie Ma­riana przy­naj­mniej po śmierci uatrak­cyj­nić. Przy­naj­mniej w swo­jej mo­wie po­grze­bo­wej. Ob­ser­wu­jąc ze­bra­nych, nie wi­działa, aby kto­kol­wiek zie­wał czy usnął, co za­wsze po­czy­ty­wała so­bie za suk­ces, ale i sy­gnał, by nie prze­dłu­żać nad­mier­nie prze­mowy.

– Drogi Ma­ria­nie – zwró­ciła się w stronę zdję­cia uśmiech­nię­tego dziadka bez gór­nej je­dynki. Cóż, po­dobno wdowa nie zna­la­zła lep­szego zdję­cia, a braku zęba nie po­zwo­liła wy­re­tu­szo­wać. De­li­katne su­ge­stie, by zna­leźć bar­dziej re­pre­zen­ta­cyjną fo­to­gra­fię, nie od­nio­sły skutku. Za­tem nie­bosz­czyk Ma­rian dość nie­este­tycz­nie szcze­rzył się do wszyst­kich wy­bra­ko­wa­nym po­żół­kłym uzę­bie­niem. Do­da­tek do nie­atrak­cyj­nego an­tru­ażu sta­no­wiły po­tar­gane siwo-rude włosy i co naj­mniej trzy­dniowy za­rost, rów­nież w tych bar­wach. Wdowa uparła się na to aku­rat zdję­cie, twier­dząc, że było ono ulu­bio­nym zdję­ciem męża.

– Drogi Ma­ria­nie... – po­wtó­rzyła Ani­ceta. – Po­skle­jamy nasz świat po two­jej śmierci z każ­dego wspo­mnie­nia po to­bie, z każ­dego uśmie­chu i po­wie­dzonka. By nie czuć ta­kiej ogrom­nej pustki po twym odej­ściu, bę­dziemy cię długo wspo­mi­nać.

Po­now­nie ro­zej­rzała się po ka­plicy. Ja­kaś ko­bieta w rogu ka­plicy gło­śno za­szlo­chała. Po chwili inne do niej do­łą­czyły i po­wstało de­li­katne za­mie­sza­nie. Męż­czyźni w węd­kar­skich ka­mi­zel­kach za­cho­wali gro­bową ci­szę i śmier­telną po­wagę. Tym­cza­sem wdowa uśmie­chała się szy­der­czo i trium­fal­nie. Dwie star­sze pa­nie po bo­kach miały twa­rze za­cięte w nie­mej zło­ści. Ani­ceta, przy­zwy­cza­jona do dziw­nych re­ak­cji na stratę naj­bliż­szej osoby, po­sta­no­wiła kon­ty­nu­ować z peł­nym pro­fe­sjo­na­li­zmem. Wła­śnie nad­szedł czas, aby do­pu­ścić do głosu tych, któ­rzy chcieli coś po­wie­dzieć na ostat­nim po­że­gna­niu.

– Sza­nowni pań­stwo... Je­śli kto­kol­wiek by chciał po­wie­dzieć ostat­nich parę słów, to za­pra­szam...

Go­dzinę póź­niej Ani­ceta nie tylko ża­ło­wała, że ko­go­kol­wiek do­pu­ściła do głosu, ale i roz­wa­żała, czy raz na za­wsze nie zre­zy­gno­wać z ta­kiej moż­li­wo­ści. Otóż pierw­szy na po­dium przy urnie wszedł przy­ja­ciel Ma­riana. „Wszedł” to ra­czej po­wie­dziane na wy­rost. Wto­czył się, wal­cząc z gra­wi­ta­cją. Z tru­dem trzy­mał się w po­zy­cji pio­no­wej. Ani­ceta dys­kret­nie dała znak gra­ba­rzom, by usu­nęli pi­ja­nego węd­ka­rza, ale wszy­scy czte­rej sku­pili się na za­wo­dzą­cych co­raz gło­śniej ko­bie­tach. Jedna z nich wła­śnie za­sła­bła i trzeba było wy­pro­wa­dzić ją na świeże po­wie­trze. Ma­riusz i Zby­szek ujęli ją pod pa­chy i wy­szli z ka­plicy.

– Ma­rian! – wy­krzyk­nął w mi­kro­fon „przy­ja­ciel” nie­bosz­czyka. – Całą noc roz­pa­cza­łem, więc wy­bacz, Ka­ziu... – Tu zwró­cił się dwor­nie w stronę wdowy. – To zna­czy Ka­siu... – Mach­nął ręką, ba­ga­te­li­zu­jąc po­myłkę. – Nor­mal­nie nie mogę uwie­rzyć, żeś ty, Ma­rian, nas opu­ścił! No świ­nia je­steś, że tak sam na­wia­łeś!

Tu­taj na­stą­piła se­ria prze­kleństw, które nie­stety – ku roz­pa­czy prze­ma­wia­ją­cego ko­legi – nie po­sia­dały mocy wskrze­sza­ją­cej. Ani­ceta po­de­szła do Tomka, jed­nego z dwóch po­zo­sta­łych gra­ba­rzy, bo na na­wią­za­nie kon­taktu wzro­ko­wego nie mo­gła li­czyć.

– Po­móż­cie mu odejść od po­dium... – po­pro­siła dys­kret­nym szep­tem.

– Ma­rian! – ryk­nął po­now­nie męż­czy­zna i się­gnął do kie­szeni swo­jej węd­kar­skiej ka­mi­zelki, by po chwili wy­jąć pier­siówkę. – Twoje zdro­wie, przy­ja­cielu!

Za­nim dwaj ro­śli gra­ba­rze, To­mek i Be­nek, zdo­łali go wy­pro­wa­dzić, zdą­żył wy­pić za­war­tość swo­jej pier­siówki. Ku za­sko­cze­niu Ani­cety i po­zo­sta­łych ża­łob­ni­ków wdowa nie wy­glą­dała na obu­rzoną. Wręcz prze­ciw­nie, za­śmie­wała się, jakby nie był to po­grzeb, ale wy­stęp po­pu­lar­nej grupy ka­ba­re­to­wej. Ani­ceta za­mru­gała w peł­nym nie­do­wie­rza­niu. Po­now­nie we­szła na po­dium i ode­zwała się z lekką obawą:

– Bar­dzo pań­stwa prze­pra­szam – po­wie­działa spo­koj­nie. – Czy jesz­cze ktoś chciałby coś po­wie­dzieć?

W stronę Ani­cety ru­szyła za­ma­szy­ście ko­bieta w śred­nim wieku, która swe ru­ben­sow­skie kształty spo­wiła w czerń dłu­giej sukni. Stu­kot ob­ca­sów jej czar­nych wy­so­kich szpi­lek roz­no­sił się echem po ca­łej ka­plicy. Zgro­ma­dzeni za­częli się roz­stę­po­wać, ale gdy ktoś nie zdą­żył zejść z drogi, zo­stał z im­pe­tem zmie­ciony na bok. Wiel­kie ni­czym ta­ran ra­mię oka­zało się bez­li­to­sne dla opie­sza­łych. Wresz­cie do­tarła do po­dium. Ani­ceta się cof­nęła. Tym­cza­sem ko­bieta zgrab­nym ru­chem pod­cią­gnęła suk­nię do ko­lan, by wejść na sto­pień, i za­chłan­nie po­chwy­ciła mi­kro­fon.

– Ma­niuś! Wiel­kieś mi uczy­nił pustki w domu mo­jem! – za­częła pa­ra­frazą trenu Ko­cha­now­skiego i te­atral­nie ocie­rała nie­obecne na twa­rzy łzy. – By­łeś wspa­nia­łym męż­czy­zną! Nie ta­kim jak na tym okrop­nym zdję­ciu! – Tu prze­rwała, by rzu­cić mściwe spoj­rze­nie w stronę wdowy. – Przy­stojny, po­tężny i silny męż­czy­zna, który ni­gdy nie od­mó­wił bi­gosu, pie­ro­gów... Jak on te paczki no­sił! Jedną ręką!

– Bo drugą gme­rał w roz­porku – rzu­ciła gło­śno jedna ze sta­ru­szek sie­dzą­cych przy wdo­wie.

Po ka­plicy roz­niósł się śmiech.

– Mó­wisz o moim synu, stara rasz­plo! – za­skrze­czała do­no­śnie druga ze sta­ru­szek.

Cięta ri­po­sta ze strony pierw­szej sta­ruszki na­stą­piła bły­ska­wicz­nie. Od razu roz­po­częła się gło­śna i za­żarta wy­miana po­glą­dów na te­mat skłon­no­ści sek­su­al­nych Ma­riana. Wdowa ba­wiła się zna­ko­mi­cie, a Ani­ceta po­spiesz­nie ana­li­zo­wała, jak opa­no­wać sy­tu­ację. Co in­nego po­grzeb z za­ło­że­nia i za prośbą ro­dziny ma­jący być we­soły, a co in­nego spon­ta­niczny wy­buch nie­smacz­nych wy­po­wie­dzi. Tym­cza­sem za­no­siło się także na awan­turę przy mów­nicy, bo w tym kie­runku zmie­rzała ko­lejna ko­bieta o ob­fi­tych kształ­tach, które wci­snęła wbrew ma­te­rii w roz­miar S. Ani­ceta ro­zej­rzała się nie­pew­nie za gra­ba­rzami. Naj­wy­raź­niej okieł­zna­nie „przy­ja­ciela” Ma­riana i cu­ce­nie jed­nej z ko­biet za­jęło wię­cej czasu, niż za­kła­dała.

– Ma­rian był wspa­nia­łym męż­czy­zną! Ko­cha­łam go ca­łym ser­cem, tak jak on ko­chał mnie! – prze­ma­wiała ko­bieta od Ru­bensa, nie­zra­żona kłót­nią sta­ru­szek. – Jak on pięk­nie opo­wia­dał o na­szym wspól­nym ży­ciu!

– Po­bzy­kać chciał! – wy­krzyk­nął ktoś z tłumu węd­ka­rzy.

– Umiał ba­je­ro­wać! – do­dał inny, ośmie­lony po­wszechną we­so­ło­ścią.

– Ku­rier jak li­sto­nosz... puka dwa razy.

– Dzię­cioł chyba! Jurny dzię­cioł!

Ani­ceta po­zba­wiona wspar­cia gra­ba­rzy po­sta­no­wiła sa­mo­dziel­nie przy­wró­cić na­le­żytą po­wagę ce­re­mo­nii i ener­gicz­nie po­de­szła do mów­nicy. Sto­jąca tam ko­bieta od Ru­bensa ode­pchnęła ją jed­nak z taką siłą, że mów­czyni prze­le­ciała w po­wie­trzu do tyłu na sto­jące nie­opo­dal wędki. Gra­ba­rze, któ­rzy wła­śnie we­szli do ka­plicy, nie mo­gli już po­móc. Ani­ceta stra­ciła rów­no­wagę, opa­dła na po­śladki i po­czuła, jak coś bo­le­śnie wbija się jej w plecy. Kiedy wresz­cie się pod­nio­sła, oka­zało się, że jedna z wę­dek po­sta­no­wiła na trwałe zwią­zać się z ża­kie­tem od ko­stiumu. Tym­cza­sem przy mów­nicy o do­stęp do mi­kro­fonu wal­czyły dwie ko­biety, które po­sturą przy­po­mi­nały wo­jow­ni­ków sumo.

– Jak mo­głaś go spa­lić?! To było ta­kie cu­downe, piękne mę­skie ciało! – jęk­nęła w stronę wdowy ko­bieta w ob­ci­słym po­nad miarę czar­nym wdzianku i za­raz do­dała: – To mnie ko­chał! Mnieee!!! Da­wał mi tyle roz­ko­szy!!!

– Po­nio­sła cię wy­obraź­nia, kłam­czu­cho i za­zdro­śnico! – ryk­nęła ta od sukni.

– Wy­włoka! Wy­włoka! – do­kła­dała ja­kaś ko­bieta z tłumu, rów­nież o ob­fi­tych kształ­tach.

Na mów­nicę wto­czyła się jesz­cze trze­cia ko­bieta, odziana w czarny na­miot ukry­wa­jący po­tężną nad­wagę, i za­nim rów­nież zo­stała ode­pchnięta przez wal­czące wo­jow­niczki sumo, na chwilę do­pa­dła do mi­kro­fonu, by wy­krzyk­nąć:

– Mnie ko­chał! Mnie! Was tylko wy­ko­rzy­sty­wał!

Po­mimo nie­do­god­no­ści w po­staci bólu ple­ców i ko­ści ogo­no­wej Ani­ceta po­sta­no­wiła także za­wal­czyć o do­stęp do mi­kro­fonu. Choćby tylko po to, by go znisz­czyć i za­koń­czyć to sza­leń­stwo, które za nic nie po­winno mieć miej­sca na po­grze­bie i mo­gło zni­we­czyć jej do­brą re­pu­ta­cję w branży. Żwawo ru­szyła w stronę prze­py­cha­ją­cych się ko­biet, wlo­kąc za sobą – ku wła­snemu za­sko­cze­niu – dwie wędki. Tym­cza­sem zdez­o­rien­to­wani gra­ba­rze nie mo­gli się zde­cy­do­wać, czy roz­dzie­lać sza­mo­czące się i prze­krzy­ku­jące pod po­dium sta­ruszki, czy awan­tu­ru­jące już na ca­łego, spo­wite w ża­łobną czerń za­wod­niczki MMA, czy po­móc trze­ciej na po­dium ko­bie­cie w roz­plą­ty­wa­niu się z czar­nego na­miotu i wę­dek Ma­riana, czy wy­no­sić urnę z pro­chami nie­bosz­czyka, która była po­waż­nie za­gro­żona tymi prze­py­chan­kami. Tym­cza­sem pod­ję­cie ja­kiej­kol­wiek ak­tyw­no­ści unie­moż­li­wiał im zwarty tłum węd­ka­rzy, któ­rzy, by mieć naj­lep­szy wi­dok na po­grze­bowe wi­do­wi­sko, pchali się do przodu je­den przez dru­giego. Sy­tu­acji nie uła­twiały po­zo­stałe ko­biety, które z gło­śnym szlo­chem rów­nież pró­bo­wały się do­stać na po­dium, by po­że­gnać zmar­łego ko­chanka. Tem­pe­ra­tura w ka­plicy uro­sła do po­ziomu tej z sa­mego ją­dra ziemi. Nad­ludz­kim wy­sił­kiem i spry­tem god­nym bo­ha­tera z Mis­sion: Im­pos­si­ble Ani­ceta zdo­łała wresz­cie po­chwy­cić mi­kro­fon, ale se­kundę póź­niej otrzy­mała ry­ko­sze­tem z łok­cia cios w szczękę i po­now­nie wy­lą­do­wała po­śród wę­dek. W ostat­niej chwili po­chwy­ciła jesz­cze w ra­miona strą­coną urnę z pro­chami Ma­riana, ra­tu­jąc go przed osta­tecz­nym upad­kiem.

Gra­ba­rze z więk­szym zde­cy­do­wa­niem i im­pe­tem za­częli prze­dzie­rać się przez tłum. W ich rę­kawy wcze­piły się ja­kieś dwie la­men­tu­jące ko­biety, by ła­twiej do­stać się na po­dium, inne za­wzię­cie okła­dały ich trzy­ma­nymi w dłoni bu­kie­tami. Męż­czyźni z nie­do­wie­rza­niem spo­glą­dali na zdję­cie szczer­ba­tego Ma­riana i tłum na­pie­ra­ją­cych ża­łob­nic. Są­dząc po ilo­ści ko­biet roz­pa­cza­ją­cych po ku­rie­rze-węd­ka­rzu, mu­siał to być fa­cet nie­zwy­kle bie­gły w sztuce uwo­dze­nia, o nie­spo­ty­ka­nej jur­no­ści i nie­wąt­pli­wie skłon­no­ści do krew­kich ko­biet o ob­fi­tych kształ­tach. Nie da się ukryć, że sta­no­wiły to­talne i znaczne prze­ci­wień­stwo chu­dej mał­żonki.

Po­śród wę­dek i sza­le­ją­cego tłumu sie­działa Ani­ceta w kucki z Ma­ria­nem w ob­ję­ciach. Czuła się to­tal­nie bez­radna i zmę­czona. Mocno za­ci­snęła ra­miona na urnie w oba­wie, że któ­raś z by­łych ko­cha­nek może ze­chcieć go po­śmiert­nie po­rwać i po­sta­wić na do­mo­wym oł­ta­rzyku. Po­sta­no­wiła, że po­wal­czy o pro­chy po Ma­ria­nie z każ­dym, kto tylko spró­buje go wy­rwać! Uro­czy­stość się roz­sy­pała, ale Ani­ceta nie może do­pu­ścić do pro­fa­na­cji zwłok. To byłby ko­niec jej ka­riery. Z ulgą i ra­do­ścią po­wi­tała gra­ba­rzy, któ­rzy po­mo­gli jej wstać, ode­brali urnę i roz­plą­tali ze wszyst­kich wę­dek. Ra­zem skie­ro­wali się do tyl­nego wyj­ścia, pod­czas gdy awan­tura w ka­plicy po­woli za­czy­nała do­ga­sać.

– Kiedy on miał czas cho­dzić na ryby? – rzu­cił To­mek z nie­do­wie­rza­niem.

A Ani­ceta po­krę­ciła głową z dez­apro­batą i za­nim za­mknęła za sobą drzwi, po­my­ślała, że mo­głaby na ko­niec swo­jej prze­mowy do­dać, że wszystko o Ma­ria­nie można po­wie­dzieć, ale na pewno nie mógł być nud­nym go­ściem z nud­nym ży­ciem i z nud­nym po­grze­bem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.