Sięgaj gwiazd - Magdalena Alicja Kruk - ebook

Sięgaj gwiazd ebook

Magdalena Alicja Kruk

4,5

Opis

Małżeństwo Inki i Adama na pierwszy rzut oka wydaje się być idealne, a oni dobrze dobraną parą i szczęśliwymi rodzicami Marysi. I zapewne nikt by nie uwierzył, że Adam jest nieczułym, pozbawionym empatii tyranem, stosującym wobec żony przemoc psychiczną i finansową. Choć jego zdrada jest gwoździem do trumny ich małżeństwa, to daje Ince upragnioną wolność i swobodę działania.

Jednak życie bywa przewrotne i przygotowało dla kobiety kolejny cios. Pewnego dnia przez przypadek odkrywa guza w piersi, który spędza jej sen z powiek.

Z pomocą Ince przychodzi Majka, nowa sympatyczna i nieco zwariowana sąsiadka, która niedawno zamieszkała w tej samej kamienicy. Pokaże i udowodni, że siła kobiecej przyjaźni jest nie do pokonania.

 

 

 

Magdalena Alicja Kruk w 2021 roku zadebiutowała powieścią pt. „Jeszcze będzie epicko”, która głosami internautów otrzymała nagrodę w plebiscycie organizowanym przez portal literacki Granice.pl na „Najlepszą książkę na wiosnę 2021” w kategorii „powieść obyczajowa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"Nauczyła się przede wszystkim tego, żeby żyć teraźniejszością i zanurzać się w każdej pięknej chwili, zbierać i pielęgnować, podejmować decyzje i się nie bać albo bać, ale i tak robić swoje". Życie to ciągłe zmiany, stąd też nigdy nie przestajemy się uczyć. Niestety nie znajdziemy dobrego przepisu, który przygotowałby nas do tego, jak żyć pełnią życia, czyli szczęśliwie i zgodnie z naszym sumieniem. Dlatego też nauka życia bywa bolesna i odbywa się poprzez błędy, potknięcia, pomyłki, rozczarowania… "Sięgaj gwiazd" Magdalena Alicja Kruk Wydawnictwo Lucky to historia których wiele w naszym codziennym życiu. Tuż obok nas ludzie mierzą się z wieloma przeciwnościami losu. Jednemu dzieje się krzywda, drugi próbuje walczyć o życie, natomiast kolejny chce choć trochę być szczęśliwy. "Uświadomiła sobie, że świat za szybką, dla każdego może wyglądać zupełnie inaczej, nawet jeżeli spogląda z tego samego budynku. To od niej zależy co zobaczy". Inka wiedzie w miarę poukładane życie. Zajmuje si...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Mag­da­lena Ali­cja Kruk Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Klau­dia Jo­va­no­vska
Au­to­rzy zdjęć: Se­ba­stan No­rima (stock.adobe.com)
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-86-1
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

„Się­gaj gwiazd. Są bli­żej niż my­ślisz”.

Ri­chard Bran­son

Dla mo­jej mamy i mo­ich przy­ja­ció­łek.

Roz­dział 1

„Kre­ska za­wsze lu­biła wiatr, jaki by nie był – zimny czy cie­pły, przy­kry czy nie – po pro­stu lu­biła wiatr, bo on był samą wol­no­ścią, pę­dem i nie­skrę­po­wa­nym lo­tem”.

Mał­go­rzata Mu­sie­ro­wicz„Opium w ro­sole”

Ko­niec lata za­wsze ko­ja­rzył jej się ze smut­kiem. To za tymi wscho­dami i za­cho­dami słońca bę­dzie tę­sk­nić naj­bar­dziej. Stała nad brze­giem mo­rza, jej stopy pod­my­wały fale i czuła, jak de­li­kat­nie za­pada się w mo­kry pia­sek. Była do­piero szó­sta rano, więc sta­rała się zła­pać pierw­sze po­ranne pro­mie­nie słońca. Uwiel­biała przy­cho­dzić tak wcze­śnie na plażę. Wiatr de­li­kat­nie ba­wił się jej wło­sami i przy­no­sił uko­je­nie, mu­skał opa­loną skórę i miała wra­że­nie, że pie­ści każdy pieg na jej skó­rze, a miała ich im­po­nu­jącą ko­lek­cję, szcze­gól­nie na twa­rzy. Ostat­nie dni wa­ka­cji były bar­dzo upalne. Miała ochotę zrzu­cić su­kienkę i wy­ką­pać się w mo­rzu na go­lasa, jed­nak od­pę­dziła od sie­bie te my­śli. Musi prze­cież za­cho­wy­wać się jak do­ro­sła; jest żoną i matką. Adam za­wsze po­wta­rza: „nie za­cho­wuj się jak dziecko”. W daw­nych cza­sach jej nad­wraż­liwa na­tura za­wsze wy­gry­wała z roz­sąd­kiem, więc kie­dyś pew­nie wsko­czy­łaby do wody i bez­tro­sko się plu­skała. W prze­szło­ści wła­śnie taka była – na­iwna do bólu, ro­man­tyczna do gra­nic wy­trzy­ma­ło­ści i za­ko­chana. Kie­dyś była sobą, ale już dawno prze­stała taka być.

Zro­biła kilka kro­ków w tył i usia­dła na pia­sku. Bran­so­letka z mu­sze­lek za­grze­cho­tała na jej nad­garstku. Szum mo­rza i od­głosy mew dzia­łały na nią zba­wien­nie. Już dziś wra­cają do domu, ko­niec wa­ka­cji. Gdy­nię po­ko­chała ca­łym ser­cem od pierw­szego wej­rze­nia i za­wsze przy­jeż­dżała tu­taj z ro­dziną cho­ciaż na kilka dni w sierp­niu. Na szczę­ście Adam rów­nież lu­bił to mia­sto. To była ta jedna z nie­wielu spraw, w któ­rych jesz­cze się zga­dzali. Poza tym Inka była pewna, że to wła­śnie tu­taj za­szła w ciążę z Ma­ry­sią, a ona była ca­łym jej świa­tem, kro­pelką nieba na ziemi, po­wo­dem, dla któ­rego każ­dego ranka wsta­wała z łóżka i roz­po­czy­nała ko­lejny dzień. Już my­ślała, że ni­gdy nie bę­dzie mo­gła zajść w ciążę; mie­siące sta­rań, dwa po­ro­nie­nia, na wspo­mnie­nie któ­rych na­dal ści­ska ją w brzu­chu, wy­rzuty su­mie­nia, że nie po­trafi dać Ada­mowi tego, czego on pra­gnie i czego od niej ocze­kuje. Ni­gdy nie po­wie­dział jej tego wprost, ale wie­lo­krot­nie da­wał do zro­zu­mie­nia, że nic w ży­ciu nie po­trafi, do ni­czego się nie na­daje. Roz­wa­żała ad­op­cję, my­ślała o in vi­tro, ale Adam nie chciał na­wet o tym sły­szeć. Cu­dzych dzieci wy­cho­wy­wać nie za­mie­rzał, poza tym po co da­wać lu­dziom po­wody, by ga­dali. A in vi­tro dla niego było czymś nie­do­pusz­czal­nym. Ro­dzice by mu tego nie wy­ba­czyli, że ma dziecko z za­mro­żo­nego za­rodka. I kiedy ona już stra­ciła na­dzieję, udało się.

Adam w łóżku był bar­dzo po­prawny, ro­bił to, co do niego na­le­żało, nie sku­pia­jąc się za bar­dzo na tym, czego ona po­trze­buje, uzna­jąc, że chyba nie­wiele i z całą pew­no­ścią ją za­spo­kaja. Inka kie­dyś na­wet pró­bo­wała go na­kie­ro­wać, ale osta­tecz­nie od­pu­ściła so­bie. Tego dnia, kiedy po­częli Ma­ry­się, zro­bili to po ko­la­cji, po wy­my­ciu zę­bów i po bo­żemu. Czyli tak, jak Adam so­bie wy­ma­rzył.

Całe ży­cie wszystko ro­bi­łam po bo­żemu – po­my­ślała i po­ło­żyła się na pia­sku. Ona i Adam po­cho­dzili z bar­dzo wie­rzą­cych ro­dzin, ale u niej w domu było wię­cej mi­ło­ści i to­le­ran­cji, u niego pa­no­wały twarde za­sady i zimny chów. Przez lata była scho­lanką, a jej pierw­szą mi­ło­ścią był mi­ni­strant. Cho­dziła na wszyst­kie ro­raty, drogi krzy­żowe. Adam był jej na­rze­czo­nym, dla któ­rego za­cho­wała dzie­wic­two. Co z tego, że wszyst­kie ko­le­żanki w li­ceum pa­trzyły na nią, jak na idiotkę? Kiedy one na prze­rwach opo­wia­dały so­bie pi­kantne szcze­góły z łóż­ko­wych wy­bry­ków, ona sie­działa i tylko słu­chała, za­ja­da­jąc ka­napkę z jaj­kiem i sa­łatą. Po­tem był ślub, biała suk­nia i we­lon, bło­go­sła­wień­stwo ro­dzi­ców. Póź­niej po­ja­wiła się Ma­nia – jej skarb i speł­nie­nie ma­rzeń, jej mo­ty­wa­cja, żeby każ­dego dnia wstać i roz­po­cząć nowy dzień.

Od pół roku z mę­żem sta­rają się o dru­gie dziecko, po­nie­waż Ada­mowi ma­rzy się syn. Gdyby tylko wie­dział, że ona bie­rze pi­gułki... To jej pierw­sza rzecz nie po bo­żemu, jej pierw­sze ta­kie kłam­stwo, ale obie­cała so­bie, że to nie może się przy­da­rzyć – nie może drugi raz zajść w ciążę. Ma­nia ma już dzie­sięć lat, więc musi wy­trzy­mać, aż córka jesz­cze tro­chę pod­ro­śnie, a po­tem odej­dzie od męża. Nie ma po­ję­cia gdzie i za co, ale zrobi to, by od­zy­skać wol­ność.

Ta myśl do­da­wała jej sił. Za­nu­rzyła palce w pia­sku, wiatr za­wiał moc­niej i kilka zia­re­nek zna­la­zło się na jej twa­rzy i ustach, więc pal­cem de­li­kat­nie mu­snęła wargi, po czym je zwil­żyła ję­zy­kiem.

Wsłu­chała się w szum fal. Przed jej oczami sta­nął nie­zna­jomy, cho­ciaż miała wra­że­nie, że już go gdzieś wi­działa, że już kie­dyś się spo­tkali. Te­raz po­ło­żył się obok niej i de­li­kat­nie mo­krą dło­nią pie­ścił jej piersi, do­ty­ka­jąc je rów­nież swo­imi ustami.

Po­czuła, jak przy­jemne cie­pło roz­lało się po jej ciele, a gę­sia skórka po­kryła skórę; ma­lut­kie wło­ski na rę­kach na­prę­żyły się jak igiełki, w pod­brzu­szu po­czuła przy­jemny ucisk. Za­ci­snęła moc­niej oczy, chciała za­trzy­mać ten mo­ment na dłu­żej. Dłoń nie­zna­jo­mego wsu­nęła się w jej majtki, gdy na­gle usły­szała mę­ski głos:

– Inka! Inka, gdzie ty się szla­jasz o tej go­dzi­nie po plaży? – Adam za­py­tał po­iry­to­wa­nym gło­sem.

– Dzi­siaj jest nasz ostatni dzień, chcia­łam zo­ba­czyć wschód słońca. – Pod­nio­sła się z pia­sku, usia­dła i zmu­siła się do uśmie­chu. – Zo­sta­wi­łam ci kar­teczkę przy łóżku.

– Tak, prze­czy­ta­łem. Mu­sisz skoń­czyć czy­tać te swoje głu­pie ro­man­si­dła, bo idio­tyczne po­my­sły przy­cho­dzą ci do głowy. Chcia­łem tylko wy­pić z żoną po­ranną kawę, cho­ciaż ta ho­te­lowa to lura. – Skrzy­wił się.

– A mnie bar­dzo sma­kuje – od­po­wie­działa, ale Adam nie zwró­cił na to uwagi. Już się przy­zwy­cza­iła, że rzadko kiedy jej słu­cha.

– Dziś wy­jeż­dżamy, a ty, za­miast nas pa­ko­wać, sie­dzisz i du­masz o nie­bie­skich mig­da­łach.

No tak, on był na wa­ka­cjach, od­po­czy­wał od pracy, a ona peł­niła swoje obo­wiązki, nie miała od czego od­po­czy­wać, prze­cież nie pra­co­wała. Nie mu­siała, bo tak za­de­cy­do­wał Adam.

– Chodź już, pro­szę, bo Ma­nia wsta­nie i wy­stra­szy się, że nas nie ma. Co też ci strze­liło do głowy?

– Słu­chaj, a może masz ochotę wy­ką­pać się w mo­rzu przed go­rącą kawą? – za­py­tała, cho­ciaż do­sko­nale wie­działa, jaka bę­dzie od­po­wiedź.

Mąż uniósł do góry brwi i po chwili par­sk­nął śmie­chem.

– Przez chwilę my­śla­łem, że ty tak na po­waż­nie py­tasz, my w tej zim­nej wo­dzie z glo­nami, o szó­stej rano w ubra­niach?

– Nie no, bez ubrań. – Inkę za­częła ba­wić ta sy­tu­acja, do tego wy­obra­ziła so­bie Adama.

Po­stu­kał się pal­cem w czoło.

– Co się z tobą ostat­nio dzieje? Do­ro­śnij – po­wie­dział i ru­szył w kie­runku wyj­ścia z plaży.

Inka wstała i otrze­pała zia­renka pia­sku z su­kienki, a wraz z nimi ulot­niły się ostat­nie my­śli o nie­zna­jo­mym. Spoj­rzała jesz­cze w kie­runku ho­ry­zontu i po­my­ślała: – Wy­trzy­maj, Inka, dasz radę. Zło­żyła ręce na wy­so­ko­ści piersi, ukło­niła się w stronę mo­rza i wy­szep­tała „Na­ma­ste”, co ozna­czało „Po­kłon to­bie”, wy­ko­nu­jąc w ten spo­sób tra­dy­cyjne in­dyj­skie po­zdro­wie­nie. Po­woli ru­szyła w kie­runku męża, który za­trzy­mał się i bacz­nie ją ob­ser­wo­wał. Kiedy do niego do­szła, po­wie­dział tylko:

– Co to za ukłony? Inka, to­bie ostat­nio na­prawdę od­wa­liło.

– Lu­bię to ro­bić – od­po­wie­działa szep­tem, ale oczy­wi­ście już jej nie słu­chał.

Roz­dział 2

„Sa­mot­ność wcale nie za­czyna się od tego, że na­gle nikt nie czeka na cie­bie w domu.

Sa­mot­ność za­czyna się wów­czas, kiedy pierw­szy raz od­czu­jesz pra­gnie­nie, aby cze­kał tam na cie­bie ktoś zu­peł­nie inny...”.

Ja­nusz Leon Wi­śniew­ski„Wszyst­kie moje ko­biety. Prze­bu­dze­nie”

Inka ner­wowo spa­ce­ro­wała po ob­szer­nym sa­lo­nie. Nie mo­gła zna­leźć so­bie miej­sca od czasu po­wrotu z Gdyni. To miesz­ka­nie we wro­cław­skiej ka­mie­nicy ją przy­tła­czało. Przy­tła­czała ją nad­cho­dząca je­sień. I co z tego, że jesz­cze słońce świeci, że wszy­scy te­raz są tacy szczę­śliwi wśród spa­da­ją­cych li­ści. Wrzu­cają na Fa­ce­bo­oka prze­pisy na zupy grzy­bowe i cia­sta z jabł­kami, otu­lają się ko­cy­kami i pla­nują wy­pady do lasu. Do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę, że to nie w ka­mie­nicy czy w po­rze roku tkwi pro­blem, nie w lu­dziach, któ­rzy do­bi­jali ją swoim po­zy­tyw­nym na­sta­wie­niem. Pro­ble­mem jest ona, a wła­ści­wie jej zgniłe mał­żeń­stwo. Z jed­nej strony lu­biła ten mo­ment, gdy zo­sta­wała sama w domu lub gdy były tylko we dwie z Ma­nią. Z dru­giej strony jed­nak czuła, jak z każ­dym dniem do­skwiera jej co­raz więk­sza sa­mot­ność. Nie, nie była sama, ale była sa­motna. Kiedy jesz­cze pra­co­wała w szkole pod­sta­wo­wej, spo­ty­kała się z ko­le­żan­kami, miała swo­ich uczniów. Ona uwiel­biała ich, a oni ją. Uczyła mu­zyki, wkła­da­jąc w to za­da­nie całe swoje serce. Ni­gdy nie pod­no­siła głosu i za­wsze się sta­rała, aby każda lek­cja była no­wym do­świad­cze­niem; ona grała na for­te­pia­nie, dzie­ciaki grały na in­nych in­stru­men­tach, cho­dzili ra­zem na kon­certy, stwo­rzyła rów­nież kółko te­atralne. Chciała za­szcze­pić w mło­dych umy­słach pa­sję i prze­ko­na­nie, że można ina­czej, a nie tylko wy­sta­wać w bra­mie i snuć się po uli­cach albo spę­dzać czas z te­le­fo­nem w ręku.

Nie­stety Adam uznał, że kiedy pra­cuje za­wo­dowo, nie speł­nia swo­ich obo­wiąz­ków jako matka i żona. Wie­czo­rami nie miała czasu na seks, a Ma­rysi we­dług niego po­świę­cała za mało czasu. Nie po to on pra­cuje na utrzy­ma­nie ro­dziny, żeby ona za ta­kie śmieszne pie­nią­dze za­prze­pasz­czała przy­szłość ich córki, a w przy­szło­ści i syna, bo syn musi być. Inka prze­pła­kała wiele nocy, bła­gała go na ko­la­nach, pró­bo­wała prze­ko­nać. Nie udało się. Dzień, w któ­rym że­gnała się ze swo­imi uczniami, pa­mięta do­kład­nie, na­wet Igor z 8c, naj­więk­szy bun­tow­nik, pod­szedł do niej i ją wy­ści­skał.

Do szkoły za­wsze cho­dziła w gol­fach, ma­ry­nar­kach, spodniach, a je­żeli de­cy­do­wała się na spód­nicę, to mu­siała być za ko­lano. Włosy spięte w kok lub war­kocz. Taki miała dress code, który na­rzu­cił jej Adam, nie dy­rek­cja. Na więk­szą swo­bodę mo­gła so­bie po­zwo­lić, gdy była przy boku męża, a po­nie­waż zda­rzało się to co­raz rza­dziej, za­po­mniała już, że ma ja­kieś wyj­ściowe su­kienki czy ko­ron­kowe bluzki. Buty na ob­ca­sie uwiel­biała i za­glą­dała do nich raz na ja­kiś czas, za­kła­dała je na nogi, po­cho­dziła po miesz­ka­niu i cho­wała do pu­dełka. Adam lu­bił, gdy za­kła­dała je na spe­cjalne oka­zje, czyli do łóżka, bo ja­koś inne mo­menty nie przy­cho­dziły jej do głowy. Mo­gła jesz­cze za­ło­żyć je na Boże Na­ro­dze­nie, ale wtedy bie­gała z kuchni do sa­lonu i z po­wro­tem, z mi­skami, ta­le­rzami, barsz­czem. Szpilki by­łyby wtedy bar­dzo nie­prak­tyczne, więc z ulgą za­kła­dała ba­letki. Kie­dyś przy go­to­wa­niu po­ma­gała jej jesz­cze mama, ale ostat­nio bar­dzo pod­upa­dła na zdro­wiu i nie chciała jej tym ob­cią­żać.

Na szczę­ście mama nie była sama; miała praw­dziwe szczę­ście, że tra­fiła na naj­cu­dow­niej­szego męż­czy­znę w swoim ży­ciu, czyli jej ojca. Wzięli ślub, gdy oboje mieli po dzie­więt­na­ście lat, rok póź­niej na świat przy­szła Inka. Wię­cej dzieci nie mieli. Dla­czego? O to Inka ni­gdy nie za­py­tała. Mama czę­sto po­wta­rzała, że jest dla niej da­rem od sa­mego Boga, cho­ciaż naj­lep­szy kon­takt od za­wsze miała z tatą, była jego oczkiem w gło­wie. Jako dziecko dużo cho­ro­wała, była słab­sza niż jej ró­wie­śniczki i co chwilę ła­pała ja­kieś in­fek­cje. Dużo czasu spę­dzała w swoim łóżku, czy­ta­jąc książki.

Nie na­le­żała do szkol­nych pięk­no­ści, miała nie­sforne, rude włosy i mnó­stwo pie­gów. Tatko czę­sto po­wta­rzał, że gdy się ro­dziła, Bóg ob­sy­pał ją gwiaz­dami, które za­mie­niły się w złoto-brą­zowe kropki na jej twa­rzy. Bar­dzo po­do­bała jej się ta wer­sja i tak za­wsze od­po­wia­dała na zło­śliwe ko­men­ta­rze kie­ro­wane w jej stronę. Nie po­tra­fiła zro­zu­mieć, dla­czego chłopcy tak jej do­ku­czają, ła­pią ją za war­kocz, kle­pią w ty­łek lub przez przy­pa­dek wpa­dają na nią i do­ty­kają jej piersi. Raz chcieli ją wcią­gnąć do szkol­nej to­a­lety, ale na szczę­ście w ostat­niej chwili ura­to­wała ją na­uczy­cielka fi­zyki, która peł­niła dy­żur na ko­ry­ta­rzu. Inka czuła się z tym bar­dzo źle. Jej ko­le­żanki też przez to prze­cho­dziły, im miały bar­dziej ko­biece kształty, tym było go­rzej. Czę­sto za­sta­na­wiała się, dla­czego nikt ni­gdy tego nie prze­rwał. Był taki mo­ment, że nie­na­wi­dziła swo­jego ciała, no­siła sze­ro­kie bluzy i spodnie tylko po to, aby za­kryć fakt, że staje się ko­bietą. Była wście­kła, że uro­dziła się dziew­czyną i że nie ma star­szego brata, który mógłby sta­nąć w jej obro­nie.

W domu rzadko roz­ma­wiała o „tych” spra­wach. Mama po­wie­działa jej tylko kilka zdań, gdy do­stała mie­siączkę, dała jej ka­len­da­rzyk, w któ­rym miała za­zna­czać pierw­szy dzień okresu, paczkę pod­pa­sek. Resztę do­wie­działa się od ko­le­ża­nek w kla­sie, było też w szkole na ten te­mat kilka lek­cji, któ­rych uważ­nie słu­chała. Nie chciała mó­wić ro­dzi­com o in­cy­den­tach z chłop­cami w szkole. Tata pew­nie by się zde­ner­wo­wał, a nie chciała, by się za­mar­twiał. Ka­mila z jej klasy mó­wiła, że to ta­kie koń­skie za­loty i trzeba to prze­trzy­mać i żeby naj­le­piej nie pro­wo­ko­wać chło­pa­ków.

Te­raz już wie, że nie trzeba. Ma­ry­się wy­cho­wuje zu­peł­nie ina­czej, dużo ze sobą roz­ma­wiają i nie ma żad­nych te­ma­tów tabu. Wie­działa do­sko­nale, że córka na te te­maty nie po­roz­ma­wia z Ada­mem; dla niego za­kup pod­pa­sek w mar­ke­cie to była czarna ma­gia, nie wspo­mi­na­jąc o tam­po­nach. Naj­gor­sze były mo­menty, kiedy Adam, oglą­da­jąc wia­do­mo­ści, wy­krzy­ki­wał do te­le­wi­zora różne ob­raź­liwe słowa, nie za­sta­na­wia­jąc się, jak od­bie­rze to jego wła­sna córka, która chło­nie wszystko jak gąbka.

– To pe­dały! – krzy­czał. – I te ko­biety, a ra­czej ba­bo­chłopy, co to nóg nie golą. Niech so­bie żyją, tylko niech się na oczy lu­dziom nie po­ka­zują!

– Ma­muś, o ja­kich pe­da­łach tata mówi? – Co­raz czę­ściej do­py­ty­wała Ma­nia, a Inka czuła, jak się w niej ze zło­ści wszystko go­tuje. Sta­rała się póź­niej to ja­koś wy­pro­sto­wać, oczy­wi­ście tak, żeby Adam nie sły­szał. Wiele razy, gdy dziew­czynka spała, kłó­cili się o to w łóżku, ale za­wsze wy­cho­dziło na to, że ona nie ma ra­cji i jest głu­pia. Za­rzu­cał jej, że wy­chowa ich córkę bez żad­nych war­to­ści.

Czę­sto wtedy pa­trzyła na niego i się za­sta­na­wiała, jak to moż­liwe, że po­ko­chała tego czło­wieka? Jak to moż­liwe, że ona wie­rzy w Boga, on też wie­rzy, ale są z dwóch róż­nych świa­tów. Dla­czego tego nie za­uwa­żyła, gdy się po­znali? Może dla­tego, że była szczę­śliwa, że jed­nak ktoś na nią zwró­cił uwagę i nie zo­sta­nie starą panną.

Na po­czątku na­prawdę było wspa­niale, jed­nak te­raz, gdy so­bie to wszystko przy­po­mni, musi przy­znać, że już na po­czątku były sy­gnały, że coś jest nie tak. Jak wtedy, kiedy Adam wpadł w szał, gdy na we­selu ku­zynki ja­kiś męż­czy­zna po­pro­sił Inkę do tańca. Tylko gdy czło­wiek jest za­ko­chany, to na mniej rze­czy zwraca uwagę. No zda­rzyło się, prze­pro­sił, tro­chę za dużo wy­pił, ale obie­cał, że już wię­cej nie bę­dzie i de­li­kat­nie zwró­cił jej uwagę, żeby wię­cej z ob­cymi fa­ce­tami nie tań­czyła, a wtedy wszystko bę­dzie cu­dow­nie. Ona nie tań­czyła, on ob­sy­py­wał ją ró­żami. Do czasu... Kiedy na świat przy­szła Ma­ry­sia, samo to, że nie tań­czyła z in­nymi, już nie wy­star­czało.

Ko­le­ża­nek nie miała, o praw­dzi­wej przy­ja­ciółce ma­rzyła od dawna, ale Adam po­wta­rzał, że ro­dzina jest naj­waż­niej­sza i jej trzeba po­świę­cić czas. Za­zdro­ściła tej no­wej dziew­czy­nie spod szóstki. U niej cały czas coś się działo, ktoś ją od­wie­dzał, gdzieś wy­cho­dziła, za­wsze bo­sko ubrana. Na­wet gdy w dre­sie spa­ce­ro­wała ze swo­imi psami, Inka nie mo­gła ode­rwać od niej oczu. Adam jej nie lu­bił, nie lu­bił jej psów, w ogóle nie lu­bił zwie­rząt. Dla­czego wcze­śniej tego nie za­uwa­żyła?

On lu­bił tylko lu­dzi, któ­rzy my­śleli i pa­trzyli na świat tak jak on. Dla niego są­siadka spod szóstki to była pusz­czal­ska stara panna, którą po­żarł kon­sump­cyjny świat, ko­bieta bez war­to­ści, bez przy­szło­ści, ze sta­rze­ją­cymi się ja­jecz­kami i z całą pew­no­ścią obu­dzi się z ręką w noc­niku, gdy już nie bę­dzie mo­gła zajść w ciążę. Bo prze­cież każda ko­bieta po­winna być matką i żoną, a te­raz świat scho­dzi na psy.

Inka spoj­rzała na ze­ga­rek; miała jesz­cze dwie go­dziny do po­wrotu Ma­rysi ze szkoły. Za­wsze o tej go­dzi­nie miesz­ka­nie było wy­sprzą­tane, za­pach zupy uno­sił się po kuchni, a ona brała się za przy­go­to­wa­nie zdro­wego dru­giego da­nia. Dzi­siaj nie mo­gła się uspo­koić, chciała spa­ko­wać się, za­mknąć za sobą drzwi i uciec. A jak by tak po­rwała Ma­nię i ra­zem ucie­kły? Świet­nie, tylko gdzie i za co – po­my­ślała i wrza­snęła z bez­sil­no­ści, co ni­gdy wcze­śniej jej się nie zda­rzyło. Za­wsze kon­tro­lo­wała swoje emo­cje, Adam po­wta­rzał, że tak trzeba. Opa­dła na krze­sło, ręką zrzu­ciła le­żący na stole ma­ga­zyn sa­mo­cho­dowy na­le­żący do męża. Wstała i po­de­szła do pia­nina. To była je­dyna rzecz od po­czątku do końca tylko jej. Wszystko, co miała, to stare, brą­zowe pia­nino Le­genda z Le­gnicy z 1965 roku. Było w re­we­la­cyj­nym sta­nie, a obu­dowa w stylu Lu­dwika XVI do­da­wała mu nie­zwy­kłego kli­matu. Uwiel­biała jego cie­płe i mocne brzmie­nie. Otwo­rzyła je i usia­dła przy nim na ta­bo­re­cie, wzięła głę­boki od­dech i de­li­kat­nie po­ło­żyła dło­nie na kla­wi­szach. Do­piero te­raz za­uwa­żyła, że trzęsą jej się ręce. Za­ci­snęła palce z ca­łych sił i wtedy usły­szała dzwo­nek do drzwi.

O tej go­dzi­nie to mógł być tylko li­sto­nosz. A może to pani Stefa spod czwórki usły­szała jej krzyki i przy­szła spraw­dzić, co się stało? Nie, to musi być li­sto­nosz, pani Stefa ni­gdy do nich nie przy­szła, cho­ciaż za­pewne sły­szała już wiele ich kłótni mał­żeń­skich. Cho­ciaż ciężko to na­zwać kłót­niami, to były mo­no­logi wy­gła­szane przez Adama, jaką jest bez­na­dziejną matką i żoną, że przy­nosi mu wstyd. „Spójrz w lu­stro! – krzy­czał. – Spójrz, jak ty wy­glą­dasz i weź się w garść, do cho­lery!”.

Ko­lejny raz ktoś za­dzwo­nił, więc po­de­rwała się z ta­bo­retu.

– Już, chwi­leczkę! Już idę! – za­wo­łała, przy­gła­dza­jąc włosy dło­nią.

Nie zer­k­nęła na­wet przez ju­dasz, tylko szybko otwo­rzyła drzwi.

– Cześć, je­stem Majka, miesz­kam pod szóstką. – Ko­bieta uśmiech­nęła się pro­mien­nie. – Masz może po­ży­czyć cu­kier? Ro­bię szar­lotkę i wła­śnie wró­ci­łam ze sklepu, ale jak zwy­kle za­po­mnia­łam o cu­krze. Za­pi­sa­łam so­bie oczy­wi­ście ten cu­kier, ale przy­ja­ciółka za­dzwo­niła i się za­ga­da­ły­śmy, po­tem za­dzwo­niła mama. Wiesz, jak to bywa. – Inka nie wie­działa, rzadko ktoś do niej dzwo­nił, naj­czę­ściej te­le­mar­ke­te­rzy lub mąż, spraw­dza­jąc, co robi, i kon­tro­lu­jąc, czy przy­pad­kiem nie ma za dużo wol­nego czasu. Majka skoń­czyła mó­wić i uśmiech­nęła się sze­roko.

– Ja­sne, nie ma pro­blemu – od­po­wie­działa Inka, bio­rąc od są­siadki szklankę. – Wejdź, pro­szę. – Ręką za­pro­siła ją do środka.

Ko­bieta pew­nym kro­kiem prze­szła przez próg i spoj­rzała do góry.

– Ale ma­cie piękny zdo­biony su­fit! – Otwo­rzyła usta jak małe dziecko, które zo­ba­czyło coś za­chwy­ca­ją­cego. – I jaki re­we­la­cyjny par­kiet – do­dała. – Wiesz, w ta­kiej ka­mie­nicy ła­two spro­wa­dzić miesz­ka­nie do ba­nału, ale twoje to istna pe­rełka. I jaki obłędny piec ka­flowy! – Zaj­rzała do sa­lonu.

– Dzię­kuję. – Inka nie­śmiało się uśmiech­nęła. – Lu­bię pro­jek­to­wać – wy­ja­śniła le­dwo sły­szal­nym gło­sem z kuchni. – Czy tyle cu­kru ci wy­star­czy? – za­py­tała, uno­sząc na­czy­nię do góry.

– Tak, ja­sne, bar­dzo ci dzię­kuję. Ju­tro ku­pię i ci od­dam. Moja przy­ja­ciółka też to lubi, to zna­czy urzą­dzać wszystko, jest w tym na­prawdę świetna. Bar­dzo mi po­mo­gła, kiedy się tu prze­pro­wa­dzi­łam, zresztą moje po­zo­stałe przy­ja­ciółki też. – Znowu sze­roko się uśmiech­nęła.

– Może chcesz zo­ba­czyć resztę miesz­ka­nia? – Po­lu­biła tę dziew­czynę, była dla niej tro­chę zwa­rio­wana i za dużo mó­wiła, ale roz­ta­czała wo­kół sie­bie do­brą ener­gię, a Ince bar­dzo tego bra­ko­wało.

Majka zer­k­nęła na ze­ga­rek.

– Do­brze, chęt­nie obej­rzę, mam dzi­siaj na drugą zmianę do pracy, naj­wy­żej cia­sto po­czeka. – Ro­ze­śmiała się i za­częła ścią­gać buty w przed­po­koju.

Inka już miała ją po­wstrzy­mać, ale Majka była szyb­sza. Kiedy we­szła do sa­lonu, nie za­my­kały się jej usta. Cały czas coś mó­wiła, ge­sty­ku­lu­jąc przy tym, a jej bran­so­letki de­li­kat­nie dzwo­niły, obi­ja­jąc się o sie­bie. Inka na­prawdę po­czuła smu­tek, gdy są­siadka od niej wy­szła.

Ta krótka wi­zyta bar­dzo po­pra­wiła jej hu­mor, ale była pewna, że Adam z całą pew­no­ścią nie po­lubi jej no­wej ko­le­żanki.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki