Nigdy nie będziesz sama - Magdalena Alicja Kruk - ebook + audiobook

Nigdy nie będziesz sama ebook i audiobook

Magdalena Alicja Kruk

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Majka po powrocie z Włoch, gdzie przebywała jako helpers, musi się odnaleźć w nowej, COVID-owej rzeczywistości. Bez pracy, z kończącymi się oszczędnościami i ze złamanym sercem stara się poskładać swoje życie od nowa. Jednak będzie to trudniejsze, niż na początku sądziła. Sytuację dodatkowo skomplikują narastające problemy Gośki – jej najlepszej przyjaciółki. A to pociągnie za sobą niecodzienne decyzje, które uruchomią lawinę zdarzeń.

 

 

Magdalena Alicja Kruk w 2021 roku zadebiutowała powieścią pt. „Jeszcze będzie epicko”, która głosami internautów otrzymała nagrodę w plebiscycie organizowanym przez portal literacki Granice.pl na „Najlepszą książkę na wiosnę 2021” w kategorii „powieść obyczajowa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 270

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 28 min

Oceny
4,1 (17 ocen)
8
3
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Magdalena Alicja Kruk Copyright © 2022 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Piotr Skrzypczak
Redakcja i korekta: Klaudia Jovanovska
Wydanie I
Radom 2022
ISBN 978-83-67184-04-5
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Dla wszystkich Kobiet i Dziewczyn

„Nawet jeżeli kogoś mocno kochasz,

siebie kochaj bardziej”.

„Valeria”

Od Autorki

Przygody Majki i jej przyjaciółek, podobnie jak w pierwszej części, są oparte na mojej wybuchanej wyobraźni oraz miłości do Wrocławia. Jestem jednak przekonana, że ich historie nie są nam, kobietom, obce, i gdzieś już kiedyś się z nimi spotkałyśmy.

Historia Karola oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Z takimi problemami każdego dnia muszą zmagać się osoby LGBT.

Chciałam także poruszyć problem depresji. To również są wydarzenia z życia wzięte. Szacuje się, że w Polsce nawet 1,5 mln osób zmaga się z tą chorobą. Według najnowszych badań w okresie pandemii COVID-19 może to być nawet dwa razy więcej osób, a według badań ponad połowa z nas deklaruje, że zauważyło oznaki depresji u kogoś ze swojego otoczenia. Wciąż jednak nie umiemy rozmawiać o niej, a wiele osób uważa, że depresja jest chorobą wstydliwą i nie należy się z nią afiszować. Depresja jest chorobą ciała i ducha, która może dotknąć każdego, a terapia i korzystanie z farmakologii nie jest żadnym wstydem. Bardzo ważnym elementem terapii jest właśnie wsparcie najbliższych, ich pomoc i zrozumienie.

Oczywiście dialogi dzieci to coś, czego ja sama bym nie wymyśliła. Moje dzieci są nieustającą inspiracją do pisania i moim natchnieniem.

Jestem przekonana, że to jeszcze nie koniec przygód Majki i jej ekipy...

Serdecznie zapraszam Was na mój fanpage

https://www.facebook.com/MagdalenaAlicjaKruk

Do następnej części,

Magdalena Alicja Kruk

Rozdział 1

„Małżeństwo bez konfliktów jest prawie tak samo nie do pomyślenia jak społeczeństwo bez kryzysów”.

Andre Maurois

– „O bella ciao, bella ciao, bella ciao ciao ciao una mattina mi sono alzato e ho trovato l’invasor, la la la la la, na na na na na, morto per la libertà” – nucę sobie cicho pod nosem, wlepiając wzrok w szybę taksówki. Wracam do domu, choć jeszcze kilka miesięcy temu nie uwierzyłabym, że można zamknąć świat, że jakiś wirus wywróci wszystko do góry nogami.

Patrzę na uliczki Wrocławia, rozglądam się, wyłapuję okna, w których świeci się światło, i zastanawiam się, co właśnie robi ta osoba, bo w większości mieszkań już jest ciemno. Może rozmawia, może zasypia, może czyta książkę. Staram się wyciszyć, przechylam papierowy kubek na wynos z herbatą i delektuję się jej smakiem.

Dom, słodki dom – pomyślałam. Moja włoska przygoda dobiegła końca i obecna sytuacja zmusiła mnie do zmiany planów i przerwy w podróżowaniu jako helpers. Już tęsknię za Rosmarie, u której mieszkałam. Po kilku dniach pobytu u niej odniosłam wrażenie, że znam ją od dawna. Włosi słyną z gościnności. Hasło „gość w dom, Bóg w dom” bardzo do nich pasuje. Pamiętam, jak kilka dni po przyjeździe rozbolał mnie brzuch, pewnie najzwyczajniej w świecie się przejadłam, ale Rosmarie poinformowała o tym całą rodzinę i wszystkich dookoła. Następnego dnia co chwilę ktoś wpadał na macchiato i pytał „come stai?”, czyli „jak się masz”? To było naprawdę bardzo miłe uczucie.

Dom Rosmarie mieści się w samym Bisceglie. To urocze miasto znajdujące się na włoskim wybrzeżu. Nie miałam tam wielu obowiązków – wychodziłam z jej suczką Stellą, karmiłam koty i gotowałam wegetariańskie jedzenie. Przede wszystkim Rosmarie potrzebowała towarzystwa. Kogoś, z kim może „parlare”, czyli rozmawiać, a rozmawiać Włosi kochają najbardziej. Dwa lata temu zmarł jej mąż, dzieci nigdy nie mieli, ale bardzo często zaglądał do nas ktoś z rodziny i sąsiadów, dopóki nie rozpanoszył się ten wirus. Spędzałyśmy mnóstwo czasu w jej ogrodzie na rozmowach i piciu kawy. Świetnie mówiła po angielsku, miała w sobie coś, co przykuwało uwagę.

Często przyglądałam się Rosmarie, gdy siedziała na ławce przed domem i coś pisała w skórzanym notatniku. Jej białe włosy, zawsze starannie upięte w kok, i białe sukienki powiewające na wietrze, idealnie podkreślały jej nienaganną figurę. Mówią, że uroda jest jak woda, ale jej to stwierdzenie nie dotyczyło. Codziennie rano piła dwie łyżeczki oliwy z oliwek i przez pół godziny ćwiczyła jogę. Do obiadu zawsze nalewała kieliszek Prosecco. A ja już po dwóch dniach dołączyłam do jej rytuałów. To ukoiło moje ciało i duszę, wprowadziło spokój, a oliwa z oliwek, która była dodawana praktycznie do wszystkiego, dobrze wpłynęła na skórę. Moje ataki paniki odeszły, nauczyłam się jeszcze lepiej panować nad niepokojem i lękiem. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie on – Alf. Już to imię powinno mi dać do myślenia, że to będzie jakiś kosmita i na dodatek nie z mojej bajki.

Ostatnie miesiące spędziłyśmy z Rosmarie w domu, zamknięte i odcięte od świat, słuchałyśmy radia i oglądałyśmy wiadomości. Codziennie sprawdzałam, ile osób zachorowało i ile zmarło. Czułam, że powinnam wracać, że mój czas tutaj dobiegł końca, a gdy ten moment nadszedł, było mi bardzo trudno rozstać się z tym miejscem. Z jednej strony cieszyłam się, że zobaczę moich najbliższych, z drugiej strony bałam się tego, co mnie czeka w domu. Jedynie pocieszał mnie fakt, że więcej nie zobaczę Alfa.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos kierowcy.

– Jesteśmy na miejscu. – Mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Spojrzałam na jego błękitną jednorazową maseczkę. Przez chwilę zastanowiłam się, który to już dzień ma ją na sobie. Sama mam takich jednorazowych kilka w torebce i kieszeniach kurtki. Spakowałam je tak na wszelki wypadek, kiedy kilkakrotnie musiałam zawrócić do domu po tym, jak okazało się, że wzięłam wszystko, oprócz tej cholernej maseczki.

Zapłaciłam kartą, wzięłam bagaże i ruszyłam w stronę bloku. Przed wejściem stanęłam, rozejrzałam się dookoła. Sierpniowa noc była ciepła i przyjemna. Światło latarni oświetlało wejście do mojej klatki; tutaj nic się nie zmieniło. Ulica była pusta, ktoś w oddali spacerował z psem. Na mojej Legnickiej wszystko było po staremu, przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Minął rok od mojego wyjazdu. Włoskie jedzenie spowodowało, że nabrałam kobiecych kształtów. Na samo wspomnienie smaku włoskiej pizzy z pomidorami, mozzarellą i bazylią cichutko jęknęłam z rozkoszy. Znowu byłam głodna, a obiecałam sobie, że ostatni posiłek będę jeść do godziny dwudziestej.

Włoskie słońce rozjaśniło moje włosy, a i skórę pokryła nadmorska opalenizna, pojawiły się nowe piegi na ramionach i nosie. Miałam cały bagaż wspomnień i setki zdjęć na telefonie – to wszystko, co zostało mi po podróży. Pewne rzeczy najchętniej wymazałabym z pamięci, jak choćby Alfa. To moja głupota, naiwność i zbyt duża ilość włoskiego wina we krwi. Nie mam szczęścia do facetów. Przecież przed wyjazdem nawet żoną miałam być, ale mój były wybrał wieś i zadeklarował, że nie chce mieć dzieci. Dwa miesiące temu radośnie mi oznajmił drogą mailową, że zostanie ojcem. Psia dupa. Nie planował, ale stało się.

Był jeszcze Wiktor, dzięki któremu postanowiłam rzucić pracę, wyjechałam i rozpoczęłam podróżowanie jako helpers. Na początku kontaktowaliśmy się ze sobą bardzo intensywnie, ale nagle kontakt z jego strony wygasł. Ostatni jego mail był krótki i napisał w nim tylko, że musi poukładać swoje życie i na jakiś czas znika. Nie byliśmy w związku, nie mieliśmy wobec siebie żadnych zobowiązań. Zrozumiałam jego decyzję, chociaż nie ukrywam, że trochę mnie to zabolało. Nawet bardzo. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Może dlatego ciężko mi było się z tym pogodzić. Przyjaciel nie musi mnie trzymać cały czas za rękę, ale musi być wtedy, gdy go potrzebuję. Gdy wpadam w błoto po uszy, wyciąga mnie za rękę, gdy odnoszę sukces – kupuje truskawki do szampana. Przy Wiktorze mogłam być sobą i za to ceniłam go najbardziej, jednak jak widać relacje między nami nie przetrwały próby czasu.

Uznałam, że czas najwyższy wejść do swojego mieszkania, więc zanurzyłam dłoń w torebce w poszukiwaniu kluczy. Trwało to chwilę, więc ostatecznie całą zawartość wysypałam na ławkę znajdującą się przed blokiem. Jestem mistrzynią w gubieniu kluczy, noszę już coraz większe breloczki, żeby ułatwić poszukiwania, ale problem w tym, że torebki też uwielbiam duże, więc nie jest łatwo się odnaleźć. Klucze znikają mi jak skarpetki w pralce. Moja mama twierdzi, że ona nigdy nie zgubiła kluczy i naprawdę nie rozumie, po kim jestem taka roztrzepana. Babcia twierdzi, że to pewnie po dziadku, bo on nawet jak szedł z listą zakupów do sklepu, to i tak połowy nie kupił, a większość rzeczy była nie taka, jak babcia chciała. Dziadek jednak zawsze na zakupy chodził, bo przy okazji spotykał się ze swoimi kolegami na ławeczce i rozgrywali partyjkę pokera.

Ruszyłam pewny krokiem, ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Cieszyłam się, że za chwilę zobaczę Milorda, usłyszę jego mruczando. Postanowiłam wszystkim zrobić niespodziankę, ponieważ oficjalnie miałam przylecieć dopiero za trzy dni. Przed windą unosił się zapach dymu papierosowego i męskich perfum. Otworzyłam drzwi do mieszkania, przekroczyłam próg i już wiedziałam, że coś jest nie tak, jak miało być. Nigdzie nie było widać ani słychać Milorda. Zapaliłam światło i powiedziałam do siebie:

– Co jest, do jasnej cholery?

W przedpokoju stały męskie buty, na wieszaku wisiała męska kurtka. Mieszkanie powinno stać puste już od tygodnia. Mój chrześniak w tym czasie miał tylko zaglądać do kota. Poczułam się jak w tej bajce o Złotowłosej i trzech misiach. Ja byłam misiem! Ktoś jadł z mojej miseczki, siedział na moim krześle... Podeszłam po cichu do drzwi od sypialni. Były lekko uchylone. Serce waliło mi jak oszalałe. Wzięłam w rękę wazon z szafki, jak na filmach. Weszłam do środka i zapaliłam latarkę w telefonie.

– Jest tu ktoś? – zapytałam głośno.

Ktoś spał w moim łóżku i chrapał w najlepsze. W powietrzu unosił się zapach alkoholu. Podeszłam bliżej. Skierowałam światło na twarz. Już miałam wybrać numer 112 na telefonie, gdy nagle wrzasnęłam:

– Jezu słodki! Grzesiek! – Szarpnęłam brata za ramię. – Czy ty wiesz, jak mnie wystraszyłeś? Wstawaj, słyszysz?! Co ty tutaj robisz? – Nie przestawałam nim potrząsać.

– Majka? – wymamrotał.

– Nie, Madonna z wielkim cycem! Co tu się dzieje, do cholery, i gdzie jest mój Milord?

– Miałaś wrócić za trzy dni – powiedział zaskoczony.

– Miałam w planach zrobić wam niespodziankę. Wiesz, jak mnie wystraszyłeś? Chciałam ci rozbić mój ukochany wazon na łbie.

Podniósł się i usiadł, ciężko opierając głowę o zagłówek.

– Od trzech dni mieszkam u ciebie, pilnuję ci mieszkania. A kot jest u babci.

– A dlaczego u babci? Dlaczego pilnujesz mi mieszkania? Nic nie rozumiem.

– Babcia od czasu pandemii czuje się samotna, Milord spędzał tam coraz więcej czasu i zostawiliśmy go. Babcia z nim je, rozmawia, razem oglądają seriale. Nie mieliśmy serca zabrać go stamtąd. Rozumiesz, prawda? – Spojrzał na mnie, mrużąc oczy od światła latarki.

– Nie bardzo – powiedziałam i jedną ręką wzięłam się pod bok.

– Opaliłaś się, siostra – zauważył.

– Nie ściemniaj. Wcale nie pilnujesz mojego mieszkania, tylko coś musiało się stać, znam ciebie. I to coś strasznego, skoro zostawiłeś Natalkę i Karola. Mów natychmiast, co się stało, bo zaraz oszaleję!

– Przestań mi świecić tą latarką po oczach jak na przesłuchaniu. – Zakrył dłonią twarz.

Zapaliłam lampkę nocną i schowałam telefon do tylnej kieszeni spodni. Podniosłam szklankę z szafki stojącej przy łóżku. Powąchałam.

– Wychlałeś mój gin!? – krzyknęłam.

– Dżin dobry, Majeczko. – Uśmiechnął się, robiąc oczy jak kot ze „Shreka”.

To nie jest podobne do mojego brata. Zaczęłam się poważnie martwić.

– Odkupię, a póki co przynieś jeszcze trochę i wszystko ci opowiem jak na spowiedzi. Słowo harcerza!

– Nigdy nie byłeś harcerzem. – Przewróciłam oczami.

– Ale chciałem być – zaznaczył.

– Wyglądasz jak półtora nieszczęścia. Poczekaj, przebiorę się, zdezynfekuję ręce i przyniosę nam coś do picia, bo czuję, że czeka nas długi wieczór.

Poszłam do łazienki. Duży plus tej sytuacji był taki, że zapomniałam na chwilę o Igorze, Wiktorze i Alfie. Trzeba szukać pozytywów we wszystkim! Amen.

Rozdział 2

„Gdyby mężczyzna nawet potrafił zrozumieć, co myśli kobieta, i tak by w to nie uwierzył”.

Dorothy Parker

– Poczekaj, poczekaj, czy ja ciebie dobrze zrozumiałam? – Siedziałam po turecku na łóżku, trzymając w dłoni szklaneczkę z whisky i kostkami lodu.

Lubię ten dźwięk, kiedy obijają się o siebie i delikatnie stukają o szkło. Na trzeźwo chyba nie dałabym rady tego pojąć, bo wszystko wskazywało na to, że mój rodzony brat, słodki braciszek, oaza spokoju, ten, który zawsze kierował się rozsądkiem, chyba właśnie go stracił.

W mieszkaniu było duszno, włączony wiatrak rozwiewał moje włosy i przynosił ukojenie. Miałam na sobie jedynie majtki w stylu Bridget Jones i stary, ulubiony T-shirt.

– Podsumowując – upiłam łyk – mieszkasz u mnie, bo po tym, jak przyłapałeś Natkę, kiedy siedziała na ławce z jakimś facetem i pili razem kawę, twierdzisz, że twoja żona cię zdradza?

– Dokładnie! – potwierdził. – Tak było.

– I nawet nie dałeś jej szansy, żeby cokolwiek powiedziała? – Spojrzałam na niego, niedowierzając.

– ...A co tu tłumaczyć? Zrobiła to w tajemnicy przede mną, piła kawę z jakimś obcym facetem. Ja nigdy nie piłem tak kawy z żadną kobietą. Nasza mama też nigdy nie chodziła na kawę z obcymi facetami, nasz ojciec też.

– A skąd to wiesz? – zapytałam. – Myślisz, że powiedzieliby nam o tym? Jak to sobie wyobrażasz, głupku? Że przy śniadaniu nagle mama zapytałaby: „Maju, Grzesiu, piłam kawę z sąsiadem, co wy na to?”.

– Majka, zrozum, gdyby to było nic, to by mi powiedziała.

– A więc to jednak prawda, oszalałeś. Tak czułam, że albo dopadnie nas ten COVID, albo wylądujemy w domu wariatów. – Położyłam rękę na swoim czole. – Rano po śniadaniu wracasz do domu z bukietem kwiatów, przepraszasz Natalkę i wyjaśniacie sobie to wszystko. Zdecydowanie za długo dzieliłam z tobą pokój w dzieciństwie i z całą pewnością nie zgadzam się na powtórkę z rozrywki! No nie patrz tak na mnie. – Nachyliłam się w stronę Grześka. – Znam Natalkę. Jak Gośka myślała, że Tomek ją zdradza, to okazało się, że jego przyjaciel ma raka. Obiecaj mi, że z nią porozmawiasz. Nie przyłapałeś ich w łóżku, tylko na rozmowie. Czy dotykali się na tej ławce? Było coś więcej?

– Nie wiem, chyba nie. Byłem taki wściekły, że dopadłem do tej ławki i powiedziałem Natalce, że idziemy do domu.

– Jezu... – Uniosłam brwi do góry. – I co ona zrobiła?

– No wstała, wzięła torebkę i poszliśmy. Dopiero w samochodzie chciała mnie zabić.

– Wcale się nie dziwię, po takiej akcji, to cud, że tego nie zrobiła. Zabrała torebkę jak Mama Muminka, pewnie paląc się ze wstydu, że ma męża kretyna.

– Majka, nie wiesz, jak to jest.

– No tak, co ja mogę wiedzieć o związkach i dzieciach.

– To nie tak, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. – Spojrzał na mnie przepraszająco.

– Ale tak się stało. – Dopiłam resztki whisky. – Dobra, ja idę spać – oznajmiłam, ziewając.

Ponieważ Grzesiek nawet nie drgnął, dodałam:

– Ty ruszasz tyłek i idziesz do salonu, a ja zostaję w swoim łóżku. Jutro, a raczej już dziś – spojrzałam na zegarek – jak się wyśpię, będę myśleć, co dalej. Oddawaj moją poduszkę. Weź sobie koc, jest w pawlaczu na przedpokoju.

– Posłuchaj, Majka. – Brat spojrzał na mnie. – Natalka jest dla mnie ideałem kobiety, do tej pory nie wiem, jak to się stało, że zwróciła na mnie uwagę. Nadal jestem w niej zakochany, cały czas tak samo. Gdy jestem zmęczony lub zły, zawsze łatwiej mi przez to przejść, bo mogę się jej wyżalić. – Jego oczy się zaszkliły. – Gdy spotyka mnie coś dobrego, czuję radość, gdy mogę podzielić się tym właśnie z nią. Gdy usłyszę jakiś żart, chcę jej natychmiast go opowiedzieć, chociaż wiesz, że ja nie potrafię opowiadać dowcipów.

– To fakt – parsknęłam śmiechem.

– Nie wyobrażam sobie, że mógłbym ją stracić. Mam wrażenie, że od kiedy jest ta pandemia, a my siedzimy zamknięci i nie wiemy, co wydarzy się za chwilę, to dopadają nas dziwne myśli. Wiesz, jak ja nie lubię zmian, a teraz za dużo się dzieje.

– Wiem, Grzesiek, wiem. – Spojrzałam na niego. – Natalka to wspaniała kobieta, gdzie się pojawia, tam wnosi radość i ciepło. Tak, masz szczęście, że ją masz, więc nie schrzań tego. – Pogroziłam mu palcem. – A teraz chodź do mnie, chyba możemy się wyściskać, bo zdezynfekowaliśmy się również od wewnątrz.

Zaczęliśmy się śmiać. Przytuliłam się do brata z całych sił i poklepałam go po plecach.

– Dobra, idziemy spać, bo rano trzeba wstać i walczyć ze światem.

– Cieszę się, że wróciłaś.

– Jasne. – Mrugnęłam do niego. – Wiesz, że was kocham?

– Wiem. – Uśmiechnął się szeroko.

Kiedy byliśmy dziećmi, zawsze to on był moim starszym braciszkiem, a ja jego siorą. Zamknęłam oczy i zasnęłam niemal natychmiast. Grzesiek do rana przesiedział w moim ulubionym skórzanym fotelu po tacie. Noc ma to do siebie, że myśli przyspieszają, pędzą jak samochód, w którym pękła linka hamulcowa. Mnie natomiast śnił się Igor, Wiktor i Alf, czyli tercet egzotyczny. Nie jest dobrze, a już na pewno nie jest epicko!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki