Sharp. Armia Potępionych #2 - Grażyna A. Adamska - ebook

Sharp. Armia Potępionych #2 ebook

Grażyna A. Adamska

4,4

Opis

Zielarka balansująca na granicy życia i egzekutor tańczący ze śmiercią.
Co może połączyć tych dwoje?

Swallow najbardziej na świecie kocha dwunastoletniego syna i… zioła. Talent do tworzenia mikstur odziedziczyła po matce. Nie ma jednak możliwości rozwijać daru, bo codziennie toczy walkę o życie i godność z despotycznym dziadkiem oraz jego brutalnymi kumplami. Któregoś dnia na jej drodze staje prezydent klubu motocyklowego i podsuwa jej propozycję. Czy skrzywdzona, ale silna wewnętrznie kobieta odważy się z niej skorzystać?

Sharp po powrocie z armii dołącza do Bastiona i Tigera, pragnąc zemścić się na mordercach matki. Ze swoją perfekcyjną umiejętnością posługiwania się maczetą kukri oraz pomysłowością w zadawaniu bolesnej śmierci, doskonale wpasowuje się w towarzystwo przyjaciół o nieprzeciętnych umysłach i niezrównanej inteligencji. Razem obmyślają idealny plan pozbycia się wrogów.
Sharp nie przewiduje jednak, że wkraczając na ścieżkę zbrodni, ponownie będzie musiał obudzić w sobie demona. Czy stając się bestią, odnajdzie drogę ku człowieczeństwu?

Dwójkę całkowicie obcych sobie osób, tak różnych a jednocześnie podobnych, połączy głęboka pasja oraz niewytłumaczalna siła i chęć wyrwania się kajdanom przeszłości.
Czy Swallow i Sharp czeka wspólna przyszłość?
Czy poraniona kobieta i wypruty z uczuć mężczyzna będą w stanie sobie w pełni zaufać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 358

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (79 ocen)
45
23
8
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MadzialenaFurca

Całkiem niezła

Dałam tym razem 3 gwiazdki, jestem zniesmaczona, rozczarowana i to bardzo to nie była historia Sharpa i Swallow :(.Mam wrażenie zo Oni w tej książce byli postaciami drugoplanowymi... Czuję niedosyt i to straszny, więcej opisów znaczenia ziół jak samej historii głównych bohaterów. Tym razem jestem na "Nie" dla książki i czuje się mocno co podkreślę rozczarowana..
10
Glusiek21

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na kolejne 🥰
00
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna seria Polecam I czekam ba dalsze losy bohaterow
00
Edytaalan

Dobrze spędzony czas

taka sobie
00
carrieweg

Dobrze spędzony czas

Kiedy wreszcie zrobiło się ciekawie i bohaterowie zaczęli zbliżać się do siebie książka się skończyła.
00

Popularność




 

 

Czytelniku!

Zanim zaczniesz czytać, mam dla Ciebie dwa wyzwania, które wymagają ogromnej uważności.

W pierwszej części Armii Potępionych Twoim zadaniem było wyłapanie związku między tym, co wylosowała w kartach Erika, a tym, co wydarzyło się w powieści. Tym razem rozdziały, w którym śledzisz losy bohaterów z perspektywy właśnie tej bohaterki, rozpoczynają się charakterystyką Zwierzęcia Mocy. To podpowiedź dla Ciebie, na co zwrócić uwagę przy porównywaniu cech. Na końcu powieści znajdziesz kilkanaście opisów zwierząt. Jestem ciekawa, czy uda Ci się dopasować osobowość poszczególnych postaci książki z ich zwierzęcymi odpowiednikami.

Dodatkowym ćwiczeniem, które być może będzie nieco trudniejsze, jest wyłapanie roślin, których nazwa pojawia się w powieści, ale ich właściwości działania nie są wyjaśnione. O znaczeniu ziół i ich magicznych mocach przeczytasz w rozdziałach opisanych z perspektywy Swallow. Zwróć szczególną uwagę na zachowanie bohaterów i ich reakcje na siebie, kiedy będą przebywali w pobliżu poszczególnych roślin. Być może skorzystasz z podpowiedzi i zastosujesz niektóre z tych ziołowych mieszanek w swoim otoczeniu ;)

Czy będziesz na tyle uważny podczas lektury i wykonasz oba te zadania?

Jestem bardzo ciekawa, jak dużo czarownic i czarowników z zielarską smykałką należy do grona moich czytelników :)

 

TERMINOLOGIA Klubu Motocyklowego użyta w ARMII POTĘPIONYCH

W klubowym świecie motocyklistów Bratem nazywa się osobę, której można całkowicie ufać. Sygnalizujesz w ten sposób światu, że członek klubu stał się dla ciebie rodziną, często nawet kimś ponad więzy krwi. Bracia mogą się nie zgadzać, ale zawsze będą traktować się z należytym szacunkiem.

W kobiecych klubach funkcjonuje odpowiednio nazwa Siostra.

 

Prezydent – Przywódca klubu

Member – Pełnoprawny członek klubu motocyklowego lub grupy motocyklowej

Prospect – Kandydat na membera klubu lub grupy motocyklowej

Prospect junior – Funkcja stworzona na potrzeby tej powieści

Egzekutor – Osoba zajmująca się eliminacją wrogów klubowych

Renegade – zdrajca. Osoba, która zaszkodziła klubowi lub któremuś z członków. To najmocniejsze oskarżenie rzucone przez prezydenta klubu.

Support – osoba lub klub, który wspiera działania danego klubu

Dama – żona bikera. Kobieta, która liczy się w klubie i wszyscy okazują jej szacunek. Można ją rozpoznać po „kurtce” z naszywką „Własność (tutaj imię jej męża-membra)”

Hangaround – przyjaciel klubu. Często wyróżniany specjalną naszywką klubową. Niektóre kluby przyjęły Hangaround jako stopień w wewnętrznej hierarchii klubu

Big Four (tłum. Wielka Czwórka) – to cztery kluby motocyklowe uważane za największe i najbardziej wpływowe na świecie

Chopper – przerobiony motocykl (zwykle Harley Davidson) o przedłużonym przednim zawieszeniu oraz maksymalne odchudzony i „obrany” ze zbędnych dodatków

Laubzega – przerobiony lub zbudowany samodzielnie motocykl

Krypta – piwnica w domu klubowym Armii Potępionych, gdzie wykonuje się egzekucje

Zaplecze – pokój tortur

Katana – Skórzana kurtka z naszywkami klubowymi

Jupa –Kamizelka z naszywkami klubowymi

ARMIA POTĘPIONYCH

Trzon organizacji:

BASTION – prezydentklubu

SHARP – member – egzekutor

TIGER – member – odpowiada za finanse klubu

FASTPAT – member – przewoźnik

WILD – member – spec internetowy

VICTOR – member – strateg

MILD – prospect – organizator

 

ARTHUR – prospect junior

 

Dotychczasowi bohaterowie powiązani z klubem:

ERIKA – dama Bastiona

RHONDA – siostra Bastiona, dama Victora

AMON – syn Bastiona

WEST – syn Bastiona

SABINA – opiekunka synów Bastiona

LUCY – przyjaciółka Rhondy, będąca pod opieką klubu

BETTY – dama Wild'a

TRISTAN – przybrany syn Tigera

KIRA – siostrzenica Tigera

MATEO – były member klubu, renegate

Krótkie streszczenie Bastiona

 

Erika i Sebastian.

Tatika i Bastion.

Dziewczyna z nietypowym talentem i chłopak katowany przez ojca. Ona nie raz ratuje go z kłopotów i podnosi na duchu, kiedy jest na dnie. On wspiera ją swoją pełną wiarą w jej wyjątkowe zdolności. Są najlepszymi przyjaciółmi, dopóki nie rozdziela ich los.

Mija piętnaście lat, kiedy Erika zmuszona zostaje do ucieczki z Anglii do Ameryki. Potrzebuje pomocy i prosi o nią kuzyna, Patricka. Mężczyzna jest jedną z niewielu osób, której może zaufać bez lęku o swoją przyszłość.

Erika z sześcioletnim Arthurem, synkiem zmarłej przyjaciółki Ann, przylatuje do Teksasu, gdzie zamierza stworzyć dla nich nowy dom. Na ranczu kuzyna snuje marzenia o wielkiej farmie z ogrodem i zwierzętami. Jest gotowa zapuścić w tym miejscu korzenie i zacząć życie od początku. Spokój szybko zostaje zakłócony informacją o przynależności Patricka do gangu motocyklowego, którego siedziba mieści się w Woodsboro, w samym centrum miasta, w którym postanowiła zamieszkać. Przywódcą klubu bikerów okazuje się ON. Jej nastoletnia miłość. Sebastian.

Na sam widok mężczyzny odżywają w niej uczucia, które dawno zepchnęła na dno serca. Jest pewna, że ten temat należy do przeszłości i uparcie zaprzecza pojawiającym się emocjom. Boi się też, że skrywana przed Sebastianem tajemnica może zaważyć na jej dalszym pobycie w Teksasie. Biker szybko wyciąga z kobiety powody zerwania sprzed piętnastu laty i postanawia odzyskać jej zaufanie i miłość.

Odrzucanej przez całe życie Erice trudno przychodzi nawiązanie relacji z ludźmi, nawet jeśli są jej przychylni. W dzieciństwie wytykana palcami, obrzucana przezwiskami: dziwoląga, szalonej i wariatki stworzyła wokół potężny pancerz, przez który trudno się przebić. Pomimo tego, że w przeszłości pracowała z terapeutą, który nauczył ją, jak radzić sobie z lękami i traumami, dalej miota się ze swoimi emocjami.

Kiedy na drodze Eriki stają: siostra Sebastiana, Rhonda, i jej dwie klubowe kumpele, Betty i Lucy, kobieta nieco opuszcza gardę. Mieszkanki Woodsboro jasno dają jej do zrozumienia, że umiejętności Eriki są na wagę złota w Ameryce i każdy z chęcią skorzysta z tego daru, aby zapewnić sobie lepsze życie. Erika dostaje szansę na nawiązanie przyjaźni.

Niestety na drodze kobiety pojawiają się też starzy i nowi wrogowie. Mateo, dawny kolega Patricka, zdradza Erice, czym zajmuje się klub, dając jej kolejny powód do kłótni z kuzynem. To między innymi przez znajomości mężczyzny i jego niefortunne decyzje piętnaście lat temu Erika popadła w kłopoty z prawem. To postawiło krzyżyk na jej relacji z Sebastianem i doprowadziło do straty ich dziecka.

Przystojny prezydent klubu dalej wywołuje w kobietach zawrót głowy, a kiedy pojawia się jego dawna miłość, wzbudza to burzę w szklance wody. Erika zostaje napadnięta i grożą jej nożem po to, aby ją zmusić do opuszczenia miasta. To daje jej sygnał, żeby raz na zawsze zapomnieć o byłym ukochanym.

Małemu Arthurowi imponują bikerzy. Szybko łapie dobry kontakt z Patrickiem i Sebastianem. Od tego drugiego dostaje jupę – kurtkę harleyowców i staje się pierwszym w historii klubu prospectem juniorem. Chłopiec, pragnąc udowodnić swoją przynależność do Armii Potępionych, wykazuje się ogromną odwagą i determinacją. Dwukrotnie rzuca się na pomoc Erice, budząc w niej waleczną lwicę. Gdy na drodze kobiety staje alfons Lukas, próbując odebrać jej porzuconą przez rodziców dziewczynkę, Kirę, ta wdaje się z nim w walkę i wykłuwa mu oko kluczem. Erika wychodzi cało z każdej opresji, w której musi bronić dzieci. Z kolei Patrick i Bastion eliminują po kolei wszystkich tych, którzy jej grożą.

Sebastian, mimo wyraźnego oporu ze strony Eriki, nie poprzestaje na staraniach się o nią. Pragnie stworzyć z jedyną kobietą, którą kiedykolwiek kochał, rodzinę. Jest przybranym ojcem dwóch chłopców, którym nadał imiona wybrane niegdyś przez ukochaną. Teraz, gdy ich marzenie o wspólnej przyszłości ma szansę się urzeczywistnić, nie odpuści i zrobi wszystko, aby kobieta została jego żoną. Sebastian zamierza walczyć o uczucie Eriki. Takiej miłości nie wygasi czas, nie pogrzebie odległość i nie zmieni przeszłość.

Ona wciąż ma wątpliwości. Czy stara miłość odżyje? Teraz nie są już sami, otacza ich coraz liczniejsza gromadka dzieci. Jak zareagują, jeśli dorośli spróbują stworzyć wspólny dom, lecz nie uda im się pozostać razem?

Bastion jako prezydent Armii Potępionych stworzył organizację szpiegowską, której celem jest gromadzenie informacji na każdego. Mając doskonałą pamięć i zgrany zespół przez lata stał się jednym z największych klubowych gangów. Nie para się kradzieżą, przemytem ani narkotykami, a i tak stanowi niepodważalną władzę w Teksasie. Swoją sieć inwigilacyjną sprytnie chowa pod sprzedażą odzieży skórzanej dla motocyklistów. Oddziały jego sklepów są znane i cenione w całej Ameryce.

Kiedy pada podejrzenie, że w szeregach klubu czai się zdrajca, mężczyzna stawia wszystko na jedną kartę. Czas pokazać, kim był, zanim powstała Armia Potępionych i skąd wziął się jego przydomek nieobliczalnego skurwiela. Przyciska podejrzanych członków klubu i na jaw wychodzi, kto próbował nim manipulować. Bastion wydaje kolejny wyrok śmierci.

W końcu udaje się namówić Erikę na randkę, podczas której Sebastian opowiada kobiecie o swoich początkach w Woodsboro, o stworzeniu pierwszej siatki szpiegowskiej i powstaniu Armii Potępionych. Nie unika trudnych wspomnień, wierząc, że jego ukochana ma prawo poznać jego mroczną stronę w najmniejszych szczegółach. Udaje mu się zdobyć zaufanie Eriki, bo jej serce miał od lat.

 

Akcja Sharpa dzieje się miesiąc później…

Kiedy rozbijasz się o samo dno i jeszcze tli się w tobie maleńka iskra życia,

jedyna droga prowadzi w górę.

Armia Potępionych #2

 

 

Swallow – 6 lat

– Ta dziewucha do niczego się nie nadaje! Nawet porządnie wódki nie potrafi nalać do szklanki. Zobacz, jak porozlewała! Myśli, że ja, kurwa, śpię na forsie?! – Dziewczynka słyszy biadolenie dziadka i chowa się we wnęce pod schodami, aby nikt jej nie zauważył.

– Teraz jest mała, ale kiedy urosną jej cycki i tyłek, będzie przydatna – odzywa się drugi z mężczyzn, rzucając krzywy uśmiech do starszego pana.

Mała Swallow wsuwa się głębiej w cień, nie podoba jej się wyraz twarzy kolegi dziadka, jest w nim coś złego, jak w Cruelli z bajki o malutkich dalmatyńczykach.

– Daniel, ty stary kutasie, kiedy ona się rozwinie, będziesz już siwy i zgarbiony – odpowiada dziadek dziewczynki, odpychając przyjaciela.

– Na młodą dupę nigdy nie będę za stary – rechocze mężczyzna. – A on. – Chwyta się za krocze. – Zawsze staje na baczność, kiedy ma do wykonania zadanie.

Swallow wzdryga się ze strachu i zaciskając rączki w pięści, składa sobie przysięgę, żeby nigdy nie zbliżać się do tego złego pana.

 

Swallow – 10 lat

– Co robisz, dziewczyno? – Swallow podskakuje, słysząc szorstki głos. Odwraca się w stronę starszej kobiety, która patrzy na nią podejrzliwie.

– Zbieram rumianek – szepcze niepewnie.

To jedyne ziele, które kojarzy jej się ze zmarłą matką. Dziewczynka pamięta niewielki ogródek obok domu, gdzie kobieta hodowała zielone rośliny, z których wykonywała lecznicze napary i kojące herbaty.

– Wiesz, jak możesz wykorzystać tę roślinę? – pyta staruszka, rzucając ostre spojrzenie na małą.

Swallow wzrusza ramionami.

– Wrzucę kilka liści do lemoniady i dzięki temu dziadkowi będzie się lepiej spać – odpowiada ledwie słyszalnie.

– Ten stary piernik tyle pije, że pewnie ma już wrzody na wątrobie. Sam rumianek mu na to nie pomoże – parska kobieta. – Daj mu też kopru włoskiego. – Wyciąga dłoń w stronę dziewczynki ze wspomnianą rośliną.

Mała zerka na liście zdezorientowana.

– Nie wiem, jak przyrządzić napar – wyznaje, spuszczając głowę. – Byłam za mała, aby mamusia mnie nauczyła – dodaje.

Wzrok staruszki łagodnieje.

– Mogę ci przekazać potrzebną wiedzę o właściwościach roślin i ich zastosowaniach – proponuje, na co Swallow z radości aż wstrzymuje oddech. Mogłaby parzyć taką herbatę jak mamusia i doprawiać obiad, żeby smakował podobnie. – Ale nauka wymaga dobrej pamięci i uważności – ostrzega kobieta. – Zioła nie tylko leczą, ale i zabijają.

 

Swallow – 13 lat

Najpierw ostre szarpnięcie, potem plask i potężny ból policzka wyrywa dziewczynkę ze snu.

– Obudź się, głupia dziewucho, i pakuj się! – warczy dziadek, zsuwając z niej nakrycie i zmuszając małą do wstania.

Swallow, otrząsnąwszy się z tak brutalnej pobudki, przeciera zmęczone oczy i zerka w stronę okna. Trwa jeszcze noc.

– Co się stało? – pyta drżącym głosem, bo po początkowym szoku jej twarz zaczyna pulsować bólem.

Stara się powstrzymać cisnące się do oczu łzy, gdyż to denerwuje dziadka i ten potem zamyka ją w piwnicy.

– Stara Clote została otruta, a ostatnia osoba, z którą ją widziano, jesteś ty – wyjaśnia nerwowo mężczyzna.

Swallow przeszywa zimny dreszcz. Ktoś otruł Clote? Jej ukochaną przybraną ciocię?

– Kto to zrobił? – zagaduje mała, śledząc mężczyznę wyrzucającego z jej szuflad ubrania.

– A skąd mam to, kurwa, wiedzieć! – rzuca ostrym tonem staruszek. – Nie chcę, żeby myszkowali tu federalni, więc się pakuj!

– Nie zabiłam jej – broni się mała, czując pod powiekami łzy. – Nigdy nie zrobiłabym jej krzywdy. Była dla mnie dobra. Kochała mnie!, tłumaczy sobie w duchu.

– Zapewne nie – oznajmia pewnie mężczyzna. – Jesteś za głupia na to, aby kogoś zabić! – dodaje ze złośliwym uśmieszkiem, po czym poważnieje i mówi: – Ale jej syn jest prokuratorem okręgowym i sprowadzi tu zastęp swoich pupilków, więc najlepiej będzie, jeśli się stąd zmyjesz – informuje, jednocześnie wyjmując walizkę z dna szafy i rzucając ją pod nogi wnuczki. – Matka Frosta weźmie cię do siebie. Truje mi dupę od kilku lat, więc będzie zachwycona, kiedy do niej przyjedziesz.

– Babcia chce, żebym u niej zamieszkała? – pyta zaskoczona.

Do tej pory nigdy nie dostała od niej żadnej wiadomości. Nie przyjechała nawet na pogrzeb mamusi, chociaż podobno kochała żonę jedynego syna jak córkę.

– Pojedziesz autobusem i nie wrócisz tutaj, dopóki ci nie pozwolę. Rozumiesz? – grozi mężczyzna, a Swallow szybko przytakuje ruchem głowy, aby przypadkiem dziadek nie zmienił zdania.

Od tak dawna marzyła, aby stąd wyjechać. I wreszcie nadarzyła się okazja. Wreszcie się stąd wyrwie!

 

Swallow – 18 lat

– Wróciłaś. – Swallow zerka w stronę bełkoczącego staruszka leżącego na podłodze i wzdycha.

Nic się nie zmieniło przez te lata. Dom zarósł brudem, a smród stęchlizny zapewne nie zniknie przez najbliższe dni, a może nawet miesiące po doprowadzeniu tego miejsca do porządku. Rozgląda się dookoła i krzywi w obrzydzeniu, widząc pełzające po podłodze pluskwy. Dlaczego musiała tutaj wracać? Czy ta ziemia jest warta aż takiego poświęcenia?

– Masz zamiar tak stać, czy pomożesz mi się podnieść? – warczenie mężczyzny wyrywa dziewczynę z zamyślenia. – Rusz się, głupia krowo! – dodaje starzec, a Swallow zaciskając zęby, podchodzi hardym krokiem do pijaka i przy nim kuca.

– Posłuchaj, stary skurwielu. – W oczach mężczyzny pojawia się zainteresowanie pomieszane ze strachem. – Wróciłam, ale nie jestem już tak głupia i naiwna jak wtedy, kiedy stąd wyjeżdżałam – szepcze ostrzegawczo, zakleszczając dziadka w spojrzeniu. – Spójrz na siebie. Postarzałeś się i jesteś bezużytecznym pijaczyną. Nawet nie umiesz sam podnieść się z podłogi. – Krzywi się z niesmakiem.

Mężczyzna próbuje usiąść, ale pada jak długi pod nogami Swallow. Młoda kobieta chwyta ostro twarz dziadka w dłoń i syczy:

– Nauczyłam się kilku przydatnych rzeczy. – Rozsuwa poły kurtki, wskazując nóż umieszczony w pochwie przy pasie. – Już nie potrzebuję płynnej śmierci, aby kogoś się pozbyć – szepcze i posyła starcowi złowieszczy uśmiech. – Rozwinęłam wiedzę na temat ziół i znam wiele sposobów na podtruwanie ludzi tak, aby sekcja zwłok niczego nie wykryła – informuje już głośniej, mrugając do pijaka.

Mężczyzna blednie. Swallow wstaje i z uśmiechem dodaje:

– Wiesz, że są rośliny o aromacie tak trującym, że ich wdychanie prowadzi do śmierci? Wystarczy oddech i bum. – Pstryka palcami, na co starzec aż się wzdryga.

– Zabiłabyś mnie? Tak po prostu? – pyta niepewnie mężczyzna.

– Jeśli nie ja to oni. – Wskazuje w stronę drzwi, przy których stoi dwóch osiłków.

Starzec na ich widok zielenieje, a zaraz potem do nozdrzy Swallow dociera odór moczu. Dziewczyna spogląda w stronę spodni pijaka, gdzie pojawia się coraz większa plama.

Chyba zaraz zwymiotuję, krzywi się w myślach.

– Mamy go zabrać? – pyta jeden z mięśniaków, bawiąc się brzytwą, jakby chciał wywołać w staruszku jeszcze większy strach.

– Nie. Dam sobie z nim radę – odpowiada Swallow i pozwala, aby mężczyźni opuścili farmę.

W ten sposób zyskała więcej, niż chciała. Dziadek nie będzie jej groził, a może nawet się podporządkuje. Owszem, pewnie nie raz usłyszy wyzwiska pod swoim adresem, ale już nigdy nie odważy się podnieść na wnuczkę ręki, a ta przetrzyma to i odzyska ziemię, która od pokoleń należała się jej rodzinie.

Rozdział 1Swallow

Rzepik pospolity – działa przeciwkrwotocznie, odkaża i przyspiesza gojenie ran,

łagodzi opuchliznę, uspokaja, regeneruje tkanki, oczyszcza krew.

Okłady z naparu z rzepiku sprawdzają się w przypadku zranień, oparzeń i owrzodzeń.

Rzepik używany jest w rytuałach ochronnych, zwłaszcza przed złem.

Oddala negatywne siły i duchy. Używany jest do odczyniania uroków.

Chroni przed klątwami, kierując je ku nadawcy. Dobrze wpływa na sen.

Należy go nosić przy sobie w woreczku oraz spalać na węgielku trybularzowym.

 

– Gdzie jest ten darmozjad?! – Słyszę krzyk dziadka i mam ochotę wejść do salonu i podać mu jagody czerńca grubopędowego, aby zdechł i już nigdy nie nazwał w ten sposób mojego syna. – Swallow! Gdzie SJ?! – wrzeszczy starzec, a ja zaciskam zęby, biorę trzy głębokie oddechy i przyjmując wystudiowany sztuczny uśmiech, wchodzę do pomieszczenia.

– Bastek jest w szkole – odpowiadam spokojnie, podchodząc do okna i je otwierając.

Na dworze panuje straszny ukrop, ale lepsze to niż odór alkoholu, którym cuchnie mężczyzna. Czuję, że zaraz zwymiotuję. Muszę stąd jak najszybciej wyjść.

– Tan smarkacz jest większym tępakiem niż ty w jego wieku. Po cholerę łazi do szkoły? – kąsa staruszek, a ja przełykam przekleństwo, starając się być opanowana.

– Potrzebujesz czegoś? – pytam, ignorując jego słowa.

– Piwo – rzuca. – I zrób steki na obiad, bo ma przyjść Daniel. – Krzywię się, odwracając głowę, aby nie zauważył mojej miny.

Nienawidzę jego kolegów od kieliszka, a w szczególności typka, którego notorycznie zaprasza. Facet jest agresywny i zatłukł już dwie małżonki, a teraz liczy, że będę jego kolejną zdobyczą. Niedoczekanie! Prędzej wbiłabym mu widelec między oczy niż została jego żoną.

Wychodzę z pomieszczenia bez słowa. Wyciągam z lodówki dwie butelki piwa i zanoszę dziadkowi. Stawiam na stole, bo mężczyzna jeszcze nie wytrzeźwiał po nocnych libacjach i teraz przysnął w fotelu.

– Mamo, mamo! – krzyk SJ’a stawia na baczność nie tylko mnie, ale i staruszka.

Wybiegam na werandę.

– Co się stało? – pytam zdenerwowana, łapiąc chłopca wpadającego prosto w moje ramiona.

– Strasznie boli mnie ręka – jęczy, pokazując mi dłoń z ogromnym krwiakiem, z którego sączy się krew.

– Skąd to masz? – zagajam, oglądając ranę z każdej strony.

– Wpadłem na ławkę, z której wystawał gwóźdź – tłumaczy, krzywiąc się, kiedy próbuję dotknąć skaleczonego miejsca.

– Podnosisz alarm tylko dlatego, że boli cię paluch? – warczy za moimi plecami starzec.

Jak na takiego zgrzybiałego pryka całkiem cicho i sprawnie się porusza.

– Musi to zbadać doktor Frank – informuję, na co mężczyzna parska śmiechem.

– Mój wnuk to pizda! – wykrzykuje, wracając do salonu.

– Ignoruj go – mówię stanowczym tonem do syna.

Wpadam do domu i kieruję się do kuchni, gdzie mam zapas suszonych ziół. Szybko zalewam ziele rzepika wrzątkiem, a naczynie wkładam do garnka z zimną wodą, aby się schłodziło. Kiedy napar jest gotowy, robię okład i podaję SJ’owi. Chłopiec przykłada opatrunek do ręki, a ja w tym czasie zabieram dokumenty oraz portfel i razem ruszamy do samochodu. Na szczęście dziadek nas nie powstrzymuje. Zapewne zaszył się w czterech ścianach i ponownie odpłynął w objęcia Morfeusza. W tej chwili mało mnie obchodzi to, gdzie jest i co robi. Najważniejszy jest moje dziecko.

Gabinet doktora Franka mieści się na obrzeżach miasta, niedaleko rancza, zatem docieramy do niego w ciągu kilku minut. W drzwiach wita nas pielęgniarka Cindy.

– Co się stało? – zagaduje, odsłaniając okład i zerkając na ranę SJ’a. – Wygląda na to, że zioła twojej mamy znowu odwaliły kawał dobrej roboty. – Posyła nam uśmiech.

– Cindy, kto to? – Sztywnieję, słysząc głos dochodzący z wnętrza pomieszczenia.

Kobieta robi przepraszającą minę i szepcze:

– Doktor Frank wyjechał do chorej siostry. Bert go zastępuje. – Zaraz po tych słowach odpowiada mężczyźnie: – Swallow przywiozła SJ’a. Młody ma nieciekawą ranę na dłoni.

Wchodzimy do środka i kierujemy się do gabinetu lekarskiego. Wspomniany Bert leży na kanapie w holu, gapiąc się tępo w telewizor. Mijamy go i chociaż nie patrzę w jego stronę, czuję palący wzrok na plecach.

– Zajmij się tym, mam ważniejsze sprawy – oznajmia, a ja przygryzam wnętrze policzka, aby nie wypalić czegoś, czego potem mogłabym żałować.

Wiem, że źle bym na tym wyszła, jak zawsze w konfrontacji z braćmi Jefferson, ale ten obleśny typ i jego pseudo tytuł lekarski wzbudzają we mnie wściekłość. Kwalifikacje mężczyzny nie są poparte żadnymi dokumentami, a to, że komuś kiedyś uratował życie, nie świadczy zaraz, że jest specjalistą chirurgiem. Nie mam pojęcia, jakim cudem doktor Frank godzi się, aby ten półgłówek go zastępował?

W pomieszczeniu zabiegowym Cindy oczyszcza ranę środkiem dezynfekującym. Widzę, jak SJ zaciska zęby, starając się być dzielny, ale i tak z jego oczu wypływają łzy. Synek ma dopiero dwanaście lat i zawsze mu powtarzam, że płacz to nie wstyd, ponieważ przynosi ulgę i dodaje siły. On jednak, szykanowany przez dziadka, często tłumi emocje, ukrywając je w sobie. Są dni, kiedy ta skumulowana agresja wychodzi na zewnątrz i kończy się szkolną bójką. Nie podoba mi się to, ale nie mam pojęcia, jak temu zaradzić.

– Co to za gówno? – Grzmiący ton każe mi przygotować się na starcie z potworem.

Spoglądamy w stronę drzwi, gdzie stoi Bert z ziołowym opatrunkiem, który wcześniej miał na ranie SJ.

– To gaza z naparem z rzepika, pozwala…

– Skoro uraczyłaś tym chłopaka to nie potrzebujesz naszej interwencji – rzuca złośliwie.

Zerkam na Cindy, która ani na moment nie przerywa pracy.

– Swallow świetnie sobie poradziła, SJ też – informuje kobieta i posyła uśmiech mojemu synowi, a zaraz potem zostaje przyparta do ściany w bolesnym uścisku, który wywołuje przerażenie na jej twarzy.

Wzdrygam się i chwytam dziecko za łokieć, szykując się do ucieczki. Kątem oka mierzę, jak daleko mam do wyjścia i czy droga nie jest zablokowana.

– Powiedziałem, kurwa, że masz przestać! – huczy mężczyzna, a ja spoglądam z przerażeniem na SJ’a.

Ten zaciska w pięść zdrową dłoń, na jego twarzy maluje się pogarda wymieszana z wściekłością. Muszę coś zrobić, zanim…

– Potrzebujemy pomocy! – W reakcji na moją niemą prośbę do Wszechświata do pomieszczenia wpadają dwaj mężczyźni, taszcząc ze sobą ledwie przytomnego mięśniaka.

Zauważam ciągnącą się za nimi po ziemi smugę krwi.

– To nie szpital! Zajmujemy się tylko lekkimi obrażeniami – warczy Bert, wypuszczając Cindy z uścisku.

Kobieta podbiega do rannego mężczyzny i próbuje sprawdzić jego stan, unosząc mu powieki i zerkając na tęczówki.

– Co się stało? – pyta.

– Ma ranę ciętą i zderzył się z ciężarówką – odpowiada jeden z jego towarzyszy.

– A więc jedźcie do szpitala! – wtrąca groźnie Bert, ale pielęgniarka nie daje mu dojść do słowa.

– Mogę zszyć ranę. Trzeba będzie zostawić go na obserwacji całą noc, aby sprawdzić, czy nie ma wstrząsu mózgu – wyjaśnia Cindy, spoglądając na przyjaciół rannego.

– Jesteś na to za głupia – sycząc zajadle Jefferson, już ma szarpnąć dziewczynę za włosy, kiedy zostaje powstrzymany przez jednego z nowo przybyłych.

Mężczyzna, chwytając nadgarstek Berta, szepcze groźnie:

– My to ocenimy. – Jego głos wydaje się spokojny, ale w oczach tli się wręcz dzikie szaleństwo.

Przeszywa mnie dreszcz, ale nie odzywam się ani nie ruszam z miejsca. Tymczasem Cindy wybiega z pomieszczenia, krzycząc:

– Przygotuję salę, gdzie go zaraz położycie. – Bert wyrywa się z uścisku obcego i szybkim krokiem wypada na zewnątrz budynku.

To nie skończy się dobrze! Jak tylko powiadomi szeryfa, ci goście będą mieli poważne kłopoty. A założę się, że właśnie teraz dzwoni na komisariat, mówię do siebie w myślach.

Zerkam na twarz ledwie przytomnego mężczyzny. Jednego oka nie widać spod opuchlizny, na czole widnieje guz wielkości piłeczki pingpongowej. Do tego krew na ubraniu. Źle to wygląda, bardzo źle.

– Mogę przyłożyć na powiekę opatrunek z rzepika, złagodzi obrzęk – proponuję.

Kumple poszkodowanego zerkają w moją stronę, mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem.

– To jakieś lekarstwo? – zagaduje pierwszy.

– To zioła. Mama jest zielarką. Najlepszą! – odpowiada za mnie SJ, a ja zagryzam wargę i posyłam słaby uśmiech. Nie wiem, czy to dobry pomysł chwalić się akurat przed tymi osobami swoją profesją. Ci wytatuowani mięśniacy w czarnych, skórzanych kurtkach, którzy w dodatku brali udział w przestępstwie, nie niosą niczego dobrego. Poza tym to, że szukają pomocy w tak zatęchłej dziurze, jaką jest Meadow, może znaczyć tylko jedno. To przestępcy i do tego dużego kalibru.

Nagle coś sobie uświadamiam: Boże! A jeśli pomyślą, że mogę dla nich hodować narkotyki?! Szybko spuszczam głowę, aby nie dostrzegli mojego przerażenia. Najgorsze to pokazać strach, od razu będą cię mieli na widelcu.

– Jeśli to mu pomoże, zrób ten opatrunek – zgadza się drugi z mężczyzn, po czym dodaje: – Jestem Wild, a to FastPat. – Wskazuje na stojącego obok przyjaciela. – Ten zakrwawiony skurczybyk to Sharp. – Skupiam uwagę na jęczącym osiłku. – Jesteśmy z Armii Potępionych. – Otwieram szeroko oczy w szoku.

Jezu Chryste! Bikerzy! I to jeszcze ci, co tak zaleźli za skórę szeryfowi! Przełykam gulę w gardle, starając się stłamsić paraliżujący lęk. Mam wrażenie, że nogi mi miękną i zaraz się przewrócę. Dlaczego się przedstawili!?Skoro poznaliśmy ich ksywki to już wydali na nas wyrok! Nie potrafię wykrztusić słowa, chyba całkiem odebrało mi mowę.

– Mamo? – Wyrywa mnie z osłupienia SJ.

Zerkam na niego i biorę głęboki oddech. Nie mogę pokazać, że jestem słaba. Nie przy moim dziecku.

– Wstaw wodę – chrypię i odchrząkując dodaję: – Widziałam czajnik elektryczny w holu. – Sięgam po torebkę i wyjmuję zawiniątko. – Mam tyle suszu, żeby wykorzystać do opatrunku. Wcześniej pomogłam synowi – tłumaczę, ciesząc się w duchu, że w głosie nie słychać drżenia.

– Moja babka stosowała złocień na gorączkę – szepcze ranny mężczyzna.

Zaskoczona spoglądam w jego stronę. Myślałam, że jest nieprzytomny.

– Mama wykorzystywała złocień na migreny – wtrącam, uśmiechając się w duchu na wspomnienie kobiety, za którą tak bardzo tęsknię.

Nagle Sharp chwyta moją dłoń i unosi wzrok. Początkowo się spinam, ale kiedy dostrzegam zakrwawioną spojówkę mężczyzny, mój mózg przełącza się na tryb zielarki-lekarki, jak to określa mój syn. To chyba praktyczniejsze w obliczu tego, co właśnie się dzieje, niż chowanie się w skorupie strachu i przerażenia.

– Chcę, żebyś wyleczyła mnie ziołami – oznajmia rzężącym głosem, ściskając mocniej nadgarstek, ale nie sprawiając mi przy tym bólu. Zahipnotyzowana jego prośbą przytakuję bezwiednie głową. W tej chwili nie kieruje mną strach, więc czemu się zgodziłam? Nie mam możliwości zastanowienia się nad odpowiedzią, bo mężczyzna opuszcza wzrok i dostrzegając mój tatuaż, kciukiem go przeciera, skupiając na nim uwagę nieco dłuższej.

– O kurwa! – Słyszę, jak drugi z bikerów wciąga powietrze.

Zerkam na niego niepewnie, a on zaczyna mi się dziwnie przyglądać. Szybko wyrywam dłoń z uścisku Sharpa i chowam ją za plecami. Nie umiejąc znieść przeszywającego spojrzenia mężczyzn, wychodzę z pomieszczenia, kierując się do holu, aby przygotować napar. Po drodze mija mnie Cindy, rzucając mi szybkie spojrzenie. Nie jest zdenerwowana, ale coś w jej oczach daje do myślenia. Kobieta zachowuje się tak, jakby już nie raz łatała podziurawione rany, a przecież jest tylko pielęgniarką.

W tym niewielkim budynku znajdują się tylko trzy sale, z czego jedna stanowi biuro i miejsce do diagnozowania pacjentów. Drugą doktor Frank wykorzystuje w razie nagłych operacji, a trzecia służy do prostych zabiegów. Trudno zadbać tutaj o najlepsze warunki dla chorych, więc odsyłani są do szpitala mieszczącego się dwa miasteczka dalej. Zresztą większość osób, które trafiają pod skrzydła lekarza, to jego znajomi i nie pamiętam, żeby ostatnio zdarzyło się coś na tyle poważnego, aby przeprowadzono tutaj jakiś specjalistyczny zabieg. Do tej pory nie trafił do nas nikt z ranami ciętymi, no chyba, że doktor Frank działa tak dyskretnie iż niewiele dochodzi do uszu mieszkańców Meadow.

Rozglądam się po pomieszczeniu kuchennym i dociera do mnie, że nie mam pojęcia, gdzie zniknął Bert, a jego nieobecność mnie niepokoi. Mam nadzieję, że bikerzy zdążą się stąd wynieść, zanim mężczyzna sprowadzi szeryfa. Inaczej możemy mieć dodatkowo kilka ran postrzałowych, o ile w ogóle przeżyjemy starcie z policją. Przeszywa mnie dreszcz strachu.

– Nie rzucaj się w oczy, a kiedy zrobi się gorąco, uciekaj – szepczę do SJ’a, który siedzi cicho w kącie i tylko obserwuje.

Mam wrażenie, że syn zamiast się bać jest zauroczony motocyklistami.

– Nic nam nie będzie – odpowiada pocieszająco.

Jak na nastolatka jest wyjątkowo dojrzały. Wmawiam sobie, że to nie jest wina trudnego dzieciństwa przy dziadku tyranie ani wychowania bez ojca, tylko że syn po prostu taki jest: inteligentny, oczytany i poważny. Chcę wierzyć, że nie pozbawiłam go dzieciństwa, uparcie tkwiąc w miejscu, które po śmierci staruszka ma trafić w moje ręce. Od małego mam powtarzane, że ta ziemia to moje dziedzictwo i przyszłość. Trzymam się tego niczym koła ratunkowego na środku oceanu, ale im dłużej tkwię w Meadow, tym moje przywiązanie do tych pól maleje. Czuję się jak w więzieniu, z którego nie mam możliwości uciec.

Wzdycham głęboko, odrzucając ponure myśli.

Kończę przygotowywać napar, moczę w nim gazę i ruszam do sali zabiegowej, gdzie Cindy przygotowuje narzędzia do pracy. Sprawia wrażenie opanowanej, jakby już nie raz przeprowadzała podobną operację. A może właśnie tak jest? Może jestem zbyt naiwna, wierząc, że w mieście do tej pory nie wydarzył się żaden dramatyczny wypadek.

Jeden z bikerów stoi przy rannym przyjacielu, a drugi opiera się o ramę okna. Są skoncentrowani i mierzą mnie zimnym wzorkiem, co wcale nie dodaje mi odwagi. Spoglądam na twarz Sharpa w tym samym momencie, w którym i on mnie zauważa. Mężczyzna unosi dłoń, przywołując mnie do siebie. Podchodzę bliżej, cały czas czując jego palący wzrok na swojej twarzy, chociaż ma opuchnięte powieki i jednego oka w ogóle nie widać, a drugie jest zakrwawione. Staję obok łóżka i przykładam gazę nasączoną naparem z rzepika na twarz Sharpa.

– Ona ma tu zostać – wydaje rozkaz, chwytając moją wolną rękę.

Rozglądam się zdezorientowana po pozostałych. Co to ma znaczyć? Po co mam zostać?

– Dla mnie nie ma problemu – odpowiada ze spokojem Cindy, jakby nie miała zaraz przeprowadzić poważnego zabiegu na człowieku należącym do niebezpiecznego klubu motocyklowego.

Słyszałam kilka nieciekawych informacji na temat Armii Potępionych od Stevena, brata Berta i jednocześnie szeryfa miasteczka. Mężczyzna często opowiadał o bezwzględnych mordercach, którzy nie pozostawiają po sobie świadków. Mówił, że krążą za nimi listy gończe, ale jeszcze żaden z gliniarzy nie odważył się na nich zapolować. Przechwalał się, że gdyby tylko pojawili się w okolicach… O Boże!

– Powinniście stąd natychmiast wyjechać! – wyrywa mi się, nim zdążę pomyśleć. Mężczyźni zerkają w moją stronę, groźnie mrużąc oczy. Cindy też spogląda niepewnie. – Brat Berta jest szeryfem – wyjaśniam, zatrzymując wzrok na szczupłym bikerze o pseudonimie FastPat.

Ten bez słowa wyjaśnienia rusza do wyjścia.

– Bert jest dzisiaj wyjątkowo drażliwy i mógł powiadomić Stevena – dopowiada pielęgniarka, czym wzbudza moją czujność.

Zabrzmiało tak, jakby znała naszych gości i tylko czekała na ich konfrontację z władzami miasteczka.

– Ile czasu potrzebujesz? – zagaduje kobietę Wild.

– Szeryf nie przyjedzie sam. Zbierze opryszków z okolicy – wtrącam nerwowo w momencie, gdy do sali wraca FastPat, wlokąc za sobą nieprzytomnego Berta, a zaraz za nim wkracza jeszcze jeden mięśniak.

Omiata wzrokiem osoby znajdujące się w pomieszczeniu, a na końcu zatrzymuje się na mnie.

– Jestem Bastion – rzuca.

Jego spojrzenie ześlizguje się na moją dłoń, którą cały czas trzyma Sharp. Próbuję ją cofnąć, ale mężczyzna zaciska palce na moim nadgarstku.

– Ona zostaje ze mną – warczy półprzytomnie ranny.

– Zaraz kończę – wtrąca Cindy, a mi prawie zapiera dech w piersi.

Tak szybko?! Nawet nie zauważyłam, kiedy rozpoczęła szycie!

– Robisz to bez narkozy? – szepczę zszokowana. – A sprawdziłaś, czy jakieś obce ciało nie zostało w środku albo czy…

– To jest czyste, proste cięcie. Zapewne od ostrego narzędzia – przerywa mi kobieta.

Od ostrego narzędzia?, powtarzam z przerażeniem w duchu.

– Stracił za dużo krwi, dlatego jest słaby – wyjaśnia stojący pod oknem biker.

– Nie martw się, oczyściłam ranę – próbuje mnie uspokoić Cindy, a we mnie budzi się wewnętrzna agresja.

Czy ona sobie żarty stroi? To, że ten człowiek jest bikerem, nie znaczy, że nie czuje bólu!?

– Nie potrzebuję narkozy – wtrąca groźnym tonem Sharp, który zdaje się, że jest bardziej przytomny niż wskazuje na to jego zmaltretowane ciało.

– Po zderzeniu z ciężarówką twój mózg chyba przestał działać – syczę do siebie, ale zdaje się nie dość cicho, bo parsknięcie Wild'a daje mi do zrozumienia, że powiedziałam to za głośno.

– Swallow1, możesz mi podać…

– Swallow?! – mówią jednocześnie Wild i Bastion.

– …czystą gazę – kończy Cindy, równie zdezorientowana reakcją mężczyzn, co ja.

– Masz na imię Swallow? – dopytuje pierwszy, a drugi wpatruje się w rannego.

– To stąd ten tatuaż – szepcze Sharp, wskazując moją dziarę.

– Tak, mam na imię Swallow i tak, stąd ten tatuaż – wyjaśniam butnie, wpychając w dłonie Cindy świeży opatrunek.

Co jest złego w moim imieniu?Nadała mi je mama i jestem z niego bardzo dumna! Rzucam groźne spojrzenie mężczyznom.

– Co z nim zrobić? – wtrąca FastPat, pojawiając się niczym duch w drzwiach i wskazując na leżącego na ziemi Berta oraz ignorując nietypowe napięcie w pomieszczeniu.

– Połóż go przed telewizorem. Powiem, że jest pijany – proponuje Cindy. – A wy. – Wskazuje na pozostałych bikerów. – Weźcie rannego przyjaciela i schowajcie się w szopie za budynkiem. Tam jest piwnica, o której wiemy tylko ja i doktor Frank. Wejście jest za drabiną, trzeba przesunąć dźwignię na drugim szczeblu. Nikt was tam nie znajdzie.

– A ty co będziesz robić? – wtrąca ten, który dotarł ostatni.

Zdaje się Bastion?

– Swallow przyprowadź SJ’a i połóż go tutaj.

Jak na zawołanie do sali wbiega mój syn.

– Ogarnąłem hol i gabinet doktora. Nie ma już nigdzie śladów krwi – oznajmia dumnie, przyglądając się, jak mężczyźni pomagają wstać Sharpowi.

Wielkolud pozostawił po sobie sporą szkarłatną plamę na prześcieradle. Jakim cudem ten facet jeszcze potrafi ustać na nogach?

– Ona zostaje ze mną – powtarza, zanim opuści pomieszczenie, a ja przewracam oczami na jego słowa.

Jestem niemal pewna, że uderzenie w głowę pomieszało mu zmysły.

– Nigdzie się nie wybieram – odpowiadam hardo. – Musisz się ukryć, dopóki szeryf nie odjedzie – tłumaczę, bo zdaje się, że nie wszystko do niego dociera.

Być może traci świadomość co jakiś czas. To może być efektem oberwania w głowę.

– Chodź, stary, przeczekamy, aż kobiety spławią psy – informuje go Wild, pomagając bikerowi wyjść.

Kiedy tylko znikają tylnym wyjściem, Cindy szybko zarzuca nowe prześcieradło i wręcz wpycha SJ’a na łóżko. Chłopak wykrzywia twarz, kiedy kobieta zdziera z jego dłoni wcześniejszy opatrunek, ale nikt z nas nie ma okazji jakkolwiek zareagować, bo do gabinetu wkracza Steven ze zgrają uzbrojonych koleżków. Ciekawa jestem, do czego potrzebni mu ci wszyscy ludzie?

– Jezu, Steven! Czyś ty do reszty skretyniał?! – wrzeszczy Cindy, ruszając w stronę gościa i wypychając jego pomocników za drzwi.

Całkiem przekonująco odgrywa swoją rolę.

– Gdzie oni są?! – ignorując pielęgniarkę, szeryf zaczyna przeszukiwać pomieszczenie.

– Kto?! – reagujemy jednocześnie.

– Ci skurwiele z MC! – rzuca groźnie, a my gapimy się na niego z rozdziawionymi ustami.

Mam nadzieję, że moje zaskoczenie wypada równie wiarygodnie, co Cindy i SJ’a.

– Mamo, co to jest MC? – szepcze niepewnie mój syn.

Nie wiem czy udaje, czy faktycznie nie ma pojęcia, ale strach w jego oczach wydaje się prawdziwy. Zawsze bał się szeryfa, a w tej chwili Steven wygląda wyjątkowo demonicznie.

– Szefie! – W drzwiach pojawia się jego zastępca. – Powinieneś coś zobaczyć – mówi i się krzywi.

– Nie ruszajcie się stąd. Będę musiał was przesłuchać – oświadcza i wychodzi.

Przesłuchać? Na jakiej podstawie?, myślę, a kiedy Cindy ma zamiar się odezwać, powstrzymuję ją lekkim skinieniem głowy w stronę sprzętu, który leży na łóżku. Steven nie jest głupi, zostawił krótkofalówkę, a że jest otoczona czarną gumką, doskonale wiem, że chce nas podsłuchać. Próbował już wykorzystać ten numer u mnie w domu, ale nie jestem na tyle głupia, aby dać się złapać. Ten stary sposób doskonale się sprawdzał, kiedy byłam w liceum i razem z Sandrą, moją przyjaciółką, podsłuchiwałyśmy nauczycieli. Ludzie myślą, że skoro nikt nie trzyma przycisku to sprzęt nie działa. Ale jeśli zaciśniesz odpowiednio gumkę dookoła to krótkofalówka cały czas nadaje. Ciekawe, ile osób w ten sposób przyłapał szeryf?

– Mamo co to jest MC? – moje dziecko, wiedząc, co się święci, genialnie wchodzi w swoją rolę.

– To klub motocyklowy – wyjaśnia Cindy, siadając obok młodego pacjenta i chwytając jego zranioną dłoń.

– To ci, co jeżdżą na tych wypasionych maszynach? – pyta z entuzjazmem SJ, a ja aż mrużę oczy.

Chyba nie imponują mu kryminaliści?

– To harleye – tłumaczy pielęgniarka, po czym dodaje: – Myślę, że ten opatrunek powinien wystarczyć, ale najlepiej, abyście tutaj przenocowali. Nie wiem, czy nie wdało się zakażenie – oświadcza, zerkając na mnie.

Zapewne boi się zostać sama. Pytanie tylko czemu? Z powodu bikerów czy Berta?

– Od kiedy Bert leży nieprzytomny? – przerywa nam Steven.

W jego oczach żarzy się wściekłość.

– Od rana popijał – oznajmia Cindy, wzruszając obojętnie ramionami.

– Kurwa! Miałaś go pilnować!

– Nie jestem jego niańką!

– O co chodzi z MC? – przerywam im, nie chcąc dopuścić do rękoczynów.

Bracia Jefferson są nieobliczalni, a to czy wyładowują frustrację na kobiecie, czy mężczyźnie, nie ma dla nich znaczenia. Steven rzuca mi ponure spojrzenie.

– Zadzwonił, że przyjechał zakrwawiony koleś z kumplami i mieli na sobie katany z barwami klubowymi – wyjaśnia ostrym tonem.

– Co to jest katana? – wtrąca SJ, czym jeszcze bardziej rozsierdza szeryfa.

– Oglądał jakiś serial w telewizji – mówi jednocześnie Cindy.

– Ten debil musiał pomylić film z rzeczywistością! Kurwa mać! – wrzeszczy mężczyzna. – Ostatni raz przyjeżdżam na jego wezwanie – mruczy jakby do siebie. – Kiedy wytrzeźwieje, każ mu przyjechać na posterunek – komenderuje, wskazując pielęgniarkę, a potem zgarniając krótkofalówkę z miejsca, gdzie ją poprzednio zostawił, rusza do drzwi.

Po chwili jednak zawraca.

– Mam cię zabrać do domu – informuje, patrząc na mnie.

Spoglądam niepewnie na kobietę, szukając u niej ratunku. Nie mam zamiaru zostawiać tutaj syna!

– SJ powinien… – wtrąca Cindy, ale Steven nie pozwala jej dokończyć.

– On może zostać. Na Swallow czeka pastor i narzeczony – oznajmia.

Otwieram szerzej oczy.

– Że co proszę? – huczę, a mój głos wybrzmiewa tubalnie w całym pomieszczeniu.

Steven rzuca mi złośliwy uśmiech.

– Twój dziadek przepisze na niego ziemię, kiedy tylko się pobierzecie – wyjaśnia i się szczerzy.

Zalewa mnie krew, a nagromadzona latami wściekłość wręcz zaczyna kipieć uszami.

– Przywiozę Swallow za dwie godziny. Tyle potrzebuję, aby sprawdzić, czy SJ’owi nie wdało się zakażenie – stwierdza stanowczym tonem Cindy, chyba wyczuwając, że mogłabym teraz zabić.

Mężczyzna rzuca jej pogardliwe spojrzenie i oświadcza:

– Dwie godziny. – Po czym opuszcza pomieszczenie.

Wypuszczam wolno powietrze przez usta i zerkam na trzęsące się dłonie. W jednej chwili czułam niepohamowaną wściekłość, a teraz mam ochotę się rozpłakać. Ziemia, która miała należeć do mnie i syna, przejdzie w ręce jakiegoś obcego gnojka! I nawet domyślam się kogo! Niech cię szlak trafi, dziadku!

– Musicie stąd wyjechać – proponuje szeptem Cindy.

– Niby gdzie? – odpowiadam ze złością, aby nie uronić żadnej łzy.

Nie teraz. Nie w tym miejscu.

– Mamo, przecież masz dokumenty ze sobą – dodaje błagającym tonem SJ.

Oczywiście. Inaczej ten stary pierdziel okradłby mnie ze wszystkiego, a tak przynajmniej mam odłożone pieniądze na studia dla dziecka. Jeśli jednak wyjedziemy to…

– Zbierajcie się. Wynosimy się stąd. – Do gabinetu prężnym krokiem wkracza Bastion i wyjmuje spod łóżka czarny guziczek.

– To podsłuch? – pyta z podnieceniem SJ.

– Gdyby groziło wam niebezpieczeństwo, wkroczylibyśmy – wyjaśnia, puszczając oko do mojego chłopca.

Cindy sięga do szafy stojącej w rogu i wyjmuje dużą torbę. Następnie wyciąga plik dokumentów i podaje je mężczyźnie. Co tutaj się dzieje? Mrużę z zaskoczenia oczy.

– To moje kwalifikacje pielęgniarskie. Czy w obrębie terenu, który chronicie, znalazłaby się praca dla mnie? – Staje pewnie przed bikerem, ale widzę w jej oczach strach.

Bastion spogląda na teczkę, ale jej nie otwiera.

– Nasza lekarka potrzebuje pomocnicy. Nie wiem, ile jest ci w stanie płacić…

– Zgadzam się. Praca idealna dla mnie – przerywa mu. Odbiera swoją własność i sięga do kieszeni fartucha. – To płynna śmierć. Środek ten jest niewykrywalny i powoduje zatrzymanie akcji serca. Wiem, że nie zostawiacie świadków. Czy mogę wykonać wyrok na Bercie? – wypowiada na jednym tchu.

– Cindy – szepczę z niedowierzaniem.

– On mnie gwałcił, od kiedy skończyłam czternaście lat – wyjawia. – A Steven udaje, że niczego nie widzi i zaciera ślady. Dłużej tego nie wytrzymam… – Głos jej się załamuje.

– Ten skurwiel należy do ciebie – przerywa groźnie Bastion. Kobieta bierze głęboki oddech i zaciskając strzykawkę w dłoni, wychodzi z pomieszczenia. – A co z wami? – Biker zerka na mnie, a potem na SJ’a.

– Mamo, proszę, to dla nas szansa – błaga syn.

– Chyba, że twój narzeczony… – próbuje wtrącić mężczyzna.

– To nie jest mój narzeczony! – wyrywam się, warcząc groźnie.

– Ona zostaje ze mną! – Do naszych uszu dociera grzmiący huk.

Wybiegamy z sali prosto na scenę szamotaniny.

– Kurwa, co wy wyprawiacie?! – syczy Bastion.

– Jemu odpierdala! – skarży się Wild, próbując podnieść z ziemi mężczyznę. – Po upływie takiej ilości krwi powinien spać – dodaje.

Sharp dostrzega mnie i jego ostry wyraz twarzy łagodnieje. Oczy też wyglądają odrobinę lepiej, chociaż jeszcze daleko od ideału.

– Obiecałaś, że zostaniesz ze mną – rzuca oskarżycielsko w moją stronę, po czym spogląda na mężczyznę obok. – Powiedziała, że tylko ona mnie uratuje! – informuje, a ja zdezorientowana spoglądam kolejno na bikerów.

Kiedy niby tak powiedziałam?

– Wsiadaj do wozu, zajmę się resztą – rozkazuje Bastion, jednak mężczyzna nie rusza się, rzucając mu groźne spojrzenie.

– Wziąłem już rzeczy mamy i swoje. Którym samochodem jedziemy? – pyta z uśmiechem SJ.

Patrzę na niego, mrużąc ostrzegawczo oczy, jednak syn mnie ignoruje. Ignoruje mnie!

– Chodź, młody, pomożesz mi zataszczyć tego twardziela do furgonetki – proponuje Wild.

– Na imię mam Sebastian lub Bastek, a nie młody – poprawia go chłopak.

– Masz na imię Sebastian? – Z rozbawionym wzrokiem biker zerka w naszą stronę, jednocześnie pomagając podnieść się nieco uspokojonemu już Sharpowi.

Nie słyszę dalszej konwersacji, bo we trójkę wychodzą z budynku. Zaraz za nimi rusza Cindy. Powiedziałabym, że w podskokach, ale być może mi się przewidziało.

– Co to znaczy, że tylko ja go uratuje? Niczego takiego nie mówiłam! – odwracam się do Bastiona i krzyżuję buntowniczo ręce na piersi.

Mężczyzna przez chwilę przygląda się mojej postawie, po czym odpowiada:

– Moja żona przepowiada przyszłość z kart. Sharp usłyszał, że czeka go śmierć, chyba że trafi na jaskółkę. Wtedy ta przyniesie mu nowe życie – wyjaśnia, a mi przypominają się słowa mamy:

– Jaskółka jest zwiastunem odejścia tego, co złe i zapowiada to, co dobre. – Uśmiecham się w duchu na to wspomnienie, po czym szybko wracam do rzeczywistości, słysząc ponaglenie mężczyzny:

– Czekają na nas. – Spoglądam na stary budynek stanowiący lecznicę Meadow, jakby był ostatnim symbolem domu, który mam porzucić, a potem zerkam na siedzącego w furgonetce Bastka, wpatrującego się we mnie oczekująco. I co ja mam teraz zrobić?

– Zróbmy coś szalonego! – oznajmia Sandra, a ja mam ochotę zatkać uszy i nie słuchać tego, co ma do powiedzenia. Irracjonalne pomysły, które pojawiają się u niej średnio dwa razy na tydzień, zawsze kończą się awanturą. Na dodatek jeszcze ani razu nie udało nam się wywinąć od kary po realizacji. Dlaczego zatem za każdym razem najlepszej przyjaciółce udaje się namówić mnie na te kretyńskie wygłupy? Wzdycham zrezygnowana. Bo jest mi bliska i kocham ją jak siostrę, której nigdy nie miałam.

– Nie będę przez kolejny tydzień sprzątać kibla – wyrzucam z siebie ze złością. – Dopiero co skończyłam przerzucać końskie łajno na farmie sąsiada po ostatnim wyskoku Sandry i ani mi się śni odbywać jeszcze jedną karę. – Babcia zabroni mi się z tobą spotykać – grożę dziewczynie.

– Oj tam! Twoja babcia mnie uwielbia! – zbywa te słowa przyjaciółka i chwytając mnie pod pachę, ciągnie w stronę naszej ulubionej ławki na boisku szkolnym. – Nie miałybyśmy kar, gdyby nie gburowatość moich starych – tłumaczy się, a potem dodaje szeptem: – Poza tym to co wymyśliłam, nikomu nie zaszkodzi. – Siadamy na wolnym miejscu, a ja przyglądam się jej podejrzliwie.

Nikomu nie zaszkodzi? Akurat!, upominam się w myślach.

– Co tym razem wymyśliłaś? – zagaduję, nie spuszczając z niej oka.

– Zrobimy sobie tatuaże – wypala Sandra, a mnie zatyka.

Nie wiem czy mam parsknąć śmiechem na niedorzeczność tego pomysłu, czy zacząć się poważnie martwić o brak rozumu przyjaciółki.

– Zwariowałaś?! – piszczę po odzyskaniu głosu. – Babcia zmusi mnie do powrotu do dziadka, a wiesz, że wolałabym umrzeć niż tam wrócić – wyjaśniam i się wzdrygam.

To, że jestem teraz na drugim końcu kraju, jak najdalej od tego starca, to jedna z najlepszych rzeczy, które mnie spotkały. Nie mam zamiaru zaprzepaścić tej szansy.

– Nie panikuj – uspokaja mnie dziewczyna. – Nie zmuszam cię do wytatuowania sobie rękawa. – Przewraca oczami. – Chodzi o malutką dziarę. – Wskazuje nadgarstek. – Taką, której nikt nie zauważy, a będzie dla ciebie symboliczna – tłumaczy, czym przykuwa moją uwagę.

Symboliczna? To mogłoby być coś dla mnie. Uhonorowałabym pamięć o mamie.

– I mówisz, że mogę wybrać, co to będzie i gdzie dam się napiętnować na resztę życia? – rzucam butnie, ale z nutą zaciekawienia.

Sandra uśmiecha się szeroko.

– Jasne, że tak!

– Czy to będzie bolało? – dodaję już mniej pewnie.

Przyjaciółka wzrusza ramionami.

– Trochę tak, ale da się wytrzymać. Tak myślę – Przytakuje głową, jakby próbowała przekonać bardziej siebie niż mnie.

– Gdzie znajdziemy kogoś, kto zgodzi się zrobić nam tatuaż? – dopytuję szeptem. – Przecież jesteśmy niepełnoletnie! Czy to w ogóle zgodne z prawem?

– Jezu, Swallow! To tylko tatuaż, a nie kradzież z włamaniem – burzy się Sandra. – Nikt nie zapyta o dowód – dodaje, po czym przybliża się i mówi cicho: – Babcia pomaga jednemu kolesiowi, którego przyjaciel jest tatuażystą. Facet ma talent, potrafi wytatuować wszystko, dosłownie! – oznajmia z entuzjazmem.

– Nie podniecaj się tak, może to jakiś kryminalista? – Przyjaciółka dźga mnie w bok łokciem.

– Ma legalnie zarejestrowany salon po drugiej stronie miasta – oznajmia.

– W dzielnicy bogaczy!? – syczę w niedowierzaniu. – Masz pojęcie, ile policzy sobie za taki tatuaż? Nie stać mnie na to! – Od razu wycofuję się z pomysłu.

Nie mam zamiaru stracić całych kieszonkowych na głupią dziarę.

– Oni nie są bogaci. Mieszkają tam, bo kiedyś mieli takie marzenie i już. Wcale nie zachowują się ani nie wyglądają na bogaczy – wyjaśnia Sandra.

– Skąd to wiesz? – zaczynam być podejrzliwa.

Czy polazła tam zupełnie sama?

– Babcia mi mówiła – oznajmia przyjaciółka. – Bardzo lubi tego chłopaka, który do niej przychodzi, chociaż podobno jest trochę dziwny. – Krzywi się, a ja nabieram coraz większych podejrzeń.

– Trochę dziwny?

– No wiesz. – Wzrusza ramionami. – Zawsze nosi koszule z kolorową muchą – szepcze Sandra, jakby nie chciała, aby ktokolwiek ją usłyszał, a ja parska śmiechem.

Z muchą? Naprawdę?

– To jakiś świr! – oświadczam.

– Wcale nie! – broni się dziewczyna. – Spójrz na nas. Mnie przezywają patyczak, bo jestem chuda jak patyk, a ciebie pączek, bo masz pyzatą buzię i dość pokaźny biust. Mamy swój styl ubierania się, który różni się od reszty. – Wskazuje dookoła.

Fakt, że wyróżniamy się pośród rówieśników, ale liceum w takim zaściankowym mieście zawsze będzie gromadziło dziwaków.

– Nie próbuję krytykować żadnego stylu ubierania się ani wyglądu – wyjaśniam szybko. – My po prostu nic o nich nie wiemy, a ty chcesz pojechać do obcych kolesi do domu!

– Babcia im ufa, więc też nie mam z tym problemu – odpowiada poważnym tonem. – Idziesz ze mną czy nie? – Wzdycham ciężko.

Przecież nie puszczę jej tam samej!

– Dobra. Kiedy?

– Jutro. Już nas umówiłam – informuje wesoło Sandra, klaszcząc radośnie w dłonie.

Wiedziałam, że zaplanowała wszystko, zanim spytała mnie o zdanie!

– A znasz chociaż imię tego faceta, który ma nas tatuować?

– King. On ma na imię King.

1 Swallow – jaskółka

Rozdział 2Bastion

Wsiadam do furgonetki i zerkam w stronę FastPata. Tak mocno ściska kierownicę, że zaraz chyba eksplodują mu paluchy.

– Wykrztuś to wreszcie – syczę prowokacyjnie.

Biker spogląda na mnie morderczym wzrokiem.

– Kurwa, Bastion! Ci skurwiele chcą naszych głów, a ty zdradzasz tej suce, kim jest Erika?! – grzmi groźnie, a z jego oczu ciskają gromy. – Poza tym moja kuzynka nie znosi, kiedy porównuje się ją do wróżki – dodaje, warcząc.

Ignoruję wściekłość przyjaciela i opieram głowę o fotel.

Nie minął miesiąc od chwili, kiedy kobieta, w której zakochałem się jako nastolatek w końcu została moją żoną. Po piętnastu latach rozłąki nasze ścieżki ponownie się połączyły i pomimo trudnej przeszłości postanowiliśmy być razem. Mam wrażenie, że przez całe dotychczasowe życie przygotowywałem się właśnie na ten moment. Teraz nie tylko czuję, że dotarłem do domu, ale również wiem, że mam przy sobie tych, na których mi zależy.

Obudziły się we mnie nieznane dotąd siły i jestem, kurwa, gotowy przekraczać kolejne granice, nawet te, które do tej pory były poza moim zasięgiem. Skąd to przeświadczenie? Bo jest przy mnie wyjątkowa kobieta z niewiarygodnym darem, dla której jestem gotów stawić czoło samemu władcy demonów. Być może wielu ludzi uzna mnie za pantoflarza albo stukniętego kretyna, który zawierza życie niejasnym przesłaniom, ale mam to głęboko w poważaniu. Nigdy nie lekceważyłem intuicji Eriki i ufam temu, co ma do powiedzenia.

– Swallow nie jest wrogiem – oznajmiam. Kiedy moja żona zaniepokojona wyjazdem FastPata i Sharpa obudziła się w nocy zlana potem, łkając, że widziała pełzające węże jako symbol nadchodzącej śmierci, zrozumiałem, że muszę udać się za moimi ludźmi, aby powstrzymać zagrożenie. Erika zgodziła się, że moja obecność przy bikerach uratuje życie nawet kilku osobom. Stąd ruszyłem śladami braci i dotarłem na miejsce w samą porę, aby uchronić ich przed schrzanieniem akcji. Wild był gotów zlikwidować szeryfa i jego ludzi, co mogłoby mieć nieciekawe konsekwencje. Tym bardziej, że jesteśmy daleko od naszego terytorium i według niepisanej umowy pomiędzy klubami nie mamy prawa wtrącać się w ich sprawy. A Steven Jefferson podobno jest ważny. Nie wiem dla kogo i po co, niemniej to nie moja broszka.

– To może być przypadek. Jaskółka z tej wizji wcale nie musi… – syczy ze złością Patrick.

– Ma na imię Swallow i ma tatuaż tego ptaka na ręce – przerywam mu. – Dla Sharpa jest ważna. Co jeszcze musi się wydarzyć, abyś uwierzył? – Patrzę na brata i próbuję zrozumieć, czemu jest tak oporny na autentyczność przepowiedni Eriki.

Są przecież rodziną! W każdym innym przypadku staje po jej stronie, ale jak tylko ma kierować się tym, co kobieta dostrzeże dzięki talentowi, zawsze, ale to zawsze jest przeciwny.

– Ta laska jest wnuczką starucha, który prowadzi interesy z Warnem. Jej obecność zaszkodzi nie tylko nam, ale też Cruzowi. Kurwa, Bastion! Wieziemy ze sobą dziwkę, która może okazać się szpiegiem! – Nie poddaje się.

Odkąd działalność klubu zaczęła wzbudzać zainteresowanie wspólnika mojego przyjaciela CJ’a, musieliśmy nieco się przeorganizować. Pomimo tego, że mamy w kieszeni wielu wpływowych ludzi, istnieją także wrogowie, którzy chcą nas zniszczyć. Jednym z nich jest Douglas Warne, zazdrosny skurwiel, próbujący nawiązać niebezpieczne sojusze z mafiami spoza kraju. Do tej pory każdy jego plan został skutecznie powstrzymany, ale ten chuj nie potrafi się poddać. Jak tylko zostanie wydany na niego wyrok, zgłoszę się jako pierwszy, aby go wykonać. Takie ścierwa nie powinny chodzić po tej ziemi.

Czuję, jak budzi się we mnie bestia, ale szybko tłumię jej moc, otwierając okno i wdychając nieco świeżego powietrza.

– Czy Swallow wygląda ci na szpiega? – zagaduję, nie patrząc na brata.

Ta kobieta wydaje się być zdezorientowana, ale nie ma zadatków przestępczych. Już samo to, z jakim przerażeniem nas obserwowała, świadczy o tym, że raczej nie odważyłaby się nam przeciwstawić. Jednak jest matką i kto wie, co się kryje pod fasadą lęku i obaw, gdyby na szali życia i śmierci postawić jej syna. Znając Erikę, która ze spokojnej i opanowanej osoby w obliczu czającego się zagrożenia wobec dzieci zmienia się w zabójczą tygrysicę, kto wie, czym może zaskoczyć nas Swallow.

– Może udawać! – huczy dalej wściekły Patrick.

– Swallow zajmie się Sharpem, póki ten nie wyzdrowieje – informuję, chcąc zamknąć dyskusję.

W przeciwieństwie do FastPata wolałbym przyjrzeć się bliżej pielęgniarce. Coś mi w niej nie pasuje i to bardzo.

– On, kurwa, udaje! – oświadcza biker. – Wcale nie jest taki pokiereszowany, na jakiego wygląda – dodaje.

Fakt. Ranny Sharp doskonale odegrał rolę w przedstawieniu, które wymyśliliśmy na chwilę przed tym, zanim podjechaliśmy pod klinikę i zauważyliśmy tam obcy wóz. Akcja miała być prosta i szybka: likwidacja tego przygłupa Berta Jeffersona, przejęcie Cindy i powrót do domu. Tymczasem na miejscu zastaliśmy gości, a że nie zabijamy niewinnych osób, trzeba było naprędce wymyślić nowy plan. To, że nasz egzekutor kilka godzin wcześniej miał starcie z ciężarówką i podczas bójki ostrze noża drasnęło go w brzuch, pozwoliło nam wymyślić teatrzyk z rannym człowiekiem potrzebującym natychmiastowej pomocy.

Zanim weszliśmy do budynku, Wild rozejrzał się po okolicy i skojarzył Swallow ze zdjęć, które gromadziliśmy na starego Jonesa. Ten pijaczyna próbuje naciągnąć na sporą kasę Douglasa Warne’a nie informując mężczyzny, że ziemia formalnie do niego nie należy. Nie dotarłem jeszcze do szczegółów umowy, ale coś w niej mocno śmierdzi, dlatego zdecydowałem się na zabranie wnuczki starca. Mam zamiar rozwiązać tę sprawę i dowiedzieć się, dlaczego Warne tak usilnie próbuje przejąć to ranczo, niewarte pieniędzy, których żąda staruch. Jeśli to kolejny interes mający na celu zaszkodzić mojemu klubowi albo przyjaciołom, facet podpisze na siebie wyrok śmierci. I w końcu pozbędę się tego śmiecia raz na zawsze.

– Wypierdalaj stamtąd! – wrzeszczę do telefonu, sunąc autostradą w stronę Dallas.

– Что происходит мой друг?2 – pada w odpowiedzi, a ja dociskam gaz i grzmię:

– Ivan, to pułapka! Salwadorczycy po was jadą! Cała armia! Znają adres! – Po tych słowach słyszę wybuch i ciągły sygnał zerwanego połączenia. – Kurwa mać! – syczę, nie spuszczając nogi z pedału. – Szybciej, szybciej! – warczę do siebie.

Do moich uszu dociera warkot silników motocykli. Zerkam w lusterko i dostrzegam Tigera pędzącego za mną na chopperze, tuż obok pruje Sharp. Doganiają mnie, a ja nakazuję im mnie wyprzedzić, kiedy tylko zjeżdżamy z czterdziestki piątki. Za późno dostałem informację o planowanej likwidacji Krwawego Kwintetu, zrzeszenia pięciu największych gangsterów w Stanach Zjednoczonych. Ten skurwiel Marerro właśnie rozpoczął egzekucję jej członków. Na pierwszy ogień poszedł klub The Wolf’s Fanges. Ich nie udało mi się uprzedzić, ale bratwę już tak. I, kurwa, mam nadzieję, że zdążyłem na czas.

Podjeżdżam pod dom Ivana, gdzie toczy się zaciekła walka. To istny Armagedon. Hamuję z piskiem opon, osłaniając SUV-em dwóch ludzi. Biorę glocka i wyskakuję z wozu w momencie, gdy ten zostaje ostrzelany przez naszych wrogów.

– Jak wygląda sytuacja? – pytam Sharpa, który celuje w jakiegoś Meksykańczyka, próbującego przedrzeć się przez bramę. Połowa muru otaczającego posiadłość została wysadzona. Wszędzie jest mnóstwo dymu i ognia. Nie sposób rozpoznać, kto jest przeciwnikiem, a kto sprzymierzeńcem. Na szczęście ludzie Marerro są niżsi, ciemniejsi i ubrani jak cwele z ulicy. Ich łatwo namierzyć.

– Chyba nie docenili siły Rosjan – odpowiada biker, a potem ponownie oddaje strzał, powalając kolejnego skurwiela. – Więcej tutaj kurzu i ognia niż samej walki – dodaje.

Rozglądam się za Tigerem i dostrzegam go, kiedy dociera do wejścia budynku. Rozlega się huk i ponownie ulicę otula dym.

– Kurwa mać! – warczę, zakrywając usta chustą, bez której się nie ruszam, odkąd częściej przemieszczam się harleyem niż samochodem. Piszczy mi w uszach, ale siła uderzenia nie dociera do nas z taką siłą, aby nam zaszkodzić. Przecieram oczy, chcąc pozbyć się piasku i mrugam kilka razy. Próbuję odszukać brata, ale póki co gówno widzę. Gdy w końcu odzyskuję słuch, zauważam, że zapadła nienaturalna cisza.

– To koniec – szepcze Sharp, dalej czujnie lustrując otoczenie. Po kilku chwilach wskazuje na wyłaniające się po naszej prawej stronie pole ze spalonymi pojazdami. – To FIM-92 Stinger, ręcznie odpalany pocisk przeciwlotniczy – informuje.

Ja pierdolę, mieliśmy szczęście, że nie uderzył bliżej! Pot spływa mi po plecach, kiedy uzmysłowiam sobie fakt, że mogłem zginąć, nawet się tego nie spodziewając.

Spomiędzy gruzów wyłania się znajoma sylwetka. Wypuszczam z ulgą powietrze, widząc Tigera prowadzącego starszą kobietę, a za nimi Ivana z Władimirem, ludzi, dzięki którym odzyskałem życie.

– Idź, będę was osłaniał – proponuje Sharp.

Zrywam się i podbiegam do przyjaciół. Kiedy kobieta mnie zauważa, przywiera do mnie, oplatając rękami mój pas i zaczyna szlochać. Kładę dłoń na jej plecach, gładząc uspokajająco.

– Już dobrze – szepczę, jednocześnie spoglądając na pozostałą dwójkę.

Nie widzę krwi ani ran. Są jedynie brudni i wyraźnie zmęczeni.

– To miała być egzekucja – oznajmia Tiger. – Chcieli wysadzić podziemny bunkier, żeby ich zabić. – Biker wskazuje na naszych znajomych. – Ale dotarłem na czas – dodaje.

– W porządku? – zagaduje w stronę Ivana.

– Zawdzięczamy ci życie, дорогой мальчик3 – odpowiada Władimir, głowa rodu i przywódca rosyjskiej bratwy.

– Przepraszam, że nie udało mi się wcześniej was ostrzec, ale siostrzenica informatora dostała się w środek walki gangów i strasznie ją poturbowali. Dopiero niedawno odzyskała przytomność, żeby przekazać wiadomość – tłumaczę, zaciskając zęby z wściekłości.

Być może nie doszłoby do tego, gdybym szybciej podniósł alarm. Stary człowiek podchodzi do mnie, odsuwając żonę i pomagając jej wesprzeć się na wnuku, a potem kładzie dłoń na moim ramieniu.

– Twoi ludzie dotarli na czas. Zaatakowali tyły i dzięki temu udało nam się schronić w bunkrze – wyjawia.

Gdy wydawałem rozkaz najbliższemu supportowi Armii Potępionych, nie miałem pewności, czy uda im się zlikwidować wroga. Wieści, jakie docierały do nas z miejsc, w których Salwadorczycy przypuścili atak na klub The Wolf’s Fanges, były porażające. Jakimś cudem kordony ludzi Marerro niespostrzeżenie przedostały się przez granicę.

– Zdaje się, że Stinger to dobry pomysł na tych skurwieli – wtrąca znajomy głos.

Odwracam się i widzę Monkey’a z wyrzutnią pocisków. Rzucam mu miażdżące spojrzenie. Czy ten kutas wiedział, że mógł nas pozabijać?

– Miałem sytuację pod kontrolą – odpowiada szybko, jakby czytał mi w myślach.

Ścisk dłoni na moim ramieniu odsuwa uwagę od bikera.

– Кто отдал приказ?4 – pyta Władimir.

– Ayumo dogadał się z Marerro – ujawniam, na co starzec przytakuje.

Jestem niemal pewien, że w tę sprawę wplątany jest też Douglas Warne, ale nie mam dowodów. A dopóki ich nie mam, bratwa nie wyda rozkazu egzekucji. Ten człowiek już nie raz próbował zaszkodzić moim przyjaciołom i dalej żyje. Chuj ma niebywałe szczęście!

– Итак, пришло время отомстить.5 – oświadcza przywódca rosyjskiej mafii.

2Co się dzieje, mój przyjacielu? (tłum z j. rosyjskiego)

3Drogi chłopcze (tłum. z rosyjskiego)

4Kto wydał rozkaz?

5Więc czas na zemstę

Rozdział 3Swallow

Złocieńmaruna – pomaga uporać się ze stanem gorączkowym i bólami głowy.

To doskonałe remedium na nudności, wymioty i nerwobóle.

Wpływa kojąco na poczucie niepokoju i uspokaja.

Energia złocienia działa wspierająco na relacje i związki.

Często używa się go do magii przyciągania miłości i dobrobytu.

 

Okazuje się, że siedziba klubu wcale nie mieści się w sąsiadującym hrabstwie, chyba że bikerzy nam nie ufają i od pięciu godzin krążą gdzieś dookoła miasteczka, aby nas zmylić. Jadę w furgonetce z Wild’em, Sharpem i Bastkiem. Dwaj ostatni śpią na tyłach wozu. Staram się nie zasypiać i śledzić trasę, ale tak dawno byłam poza hrabstwem, że nie mam pojęcia czy droga, którą jedziemy, faktycznie oddala nas od Meadow.

W głowie cały czas kotłują się myśli: A jeśli to zła decyzja? Może nie powinnam uciekać tylko przekonać dziadka, że ślub z Danielem to okropny pomysł? Moja twarzy wykrzywia się w obrzydzeniu na samo wspomnienie obleśnego typa. Jestem pewna, że dziadek wybrał dla mnie tego zgrzybiałego zboczeńca!

Ojciec mamy zawsze stawiał na swoim, nie licząc się z niczyim zdaniem. Przez dwanaście lat udawało mi się hamować niedorzeczne zapędy starca. Dlaczego postanowił działać za moimi plecami właśnie teraz? Bardzo żałuję, że mama tak szybko umarła, ale z drugiej strony cieszę się, że nie musiała znosić obelg i poniżania ze strony tego popaprańca. Zgrzytam zębami, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku, kiedy w głowie zaczyna mi się gromadzić słowotok przekleństw. Jakim cudem ten skurczybyk chce mnie zmusić do małżeństwa i do tego jeszcze ma zamiar zmienić testament? Nie ma do tego prawa! A już na pewno nie dostanie na to mojej zgody!

Zaciskam pięści, starając się opanować. Nie chcę, żeby ktokolwiek zauważył moje wzburzenie.

– Co masz zamiar zrobić jako pierwsze, aby posmakować życia na wolności? – zagaduje nagle Wild, a ja czuję, jak wzbiera się we mnie płacz wymieszany z irytacją.

Wolności? Jakiej wolności?

– W tej chwili nie mam pojęcia czy nie wyrwałam się z bagna tylko po to, aby wylądować w piekle – syczę złośliwie.

Mężczyzna zerka na mnie kątem oka, nie odrywając uwagi od drogi. W pojeździe przed nami jedzie Bastion z FastPatem i Cindy, ciągnąc lawetę z motocyklem Sharpa.

– Nie krzywdzimy kobiet – oznajmia surowym tonem biker, po czym spogląda na mnie złowieszczo i dodaje: – Chyba, że stają się wrogami.

Parskam niewesołym śmiechem.

– A ja kim jestem? – pytam z ironią w głosie.

– Sharp zgłosił prawo do ciebie – oświadcza.