Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
103 osoby interesują się tą książką
Czy odważysz się pragnąć więcej?
Rutyna zabija w niej wszystko, co kiedyś było pasją. Ellen Harper wiedzie spokojne życie kobiety, matki i nauczycielki aż do chwili, gdy na jej drodze staje Caleb Walsh. Młody i magnetyczny nauczyciel historii, który jednym spojrzeniem wywraca jej świat do góry nogami.
Zakazane spotkania, rosnące napięcie i decyzja, która może kosztować wszystko.
Porywająca opowieść o tęsknocie za bliskością, wyborach bez odwrotu i pragnieniach, które nie chcą milczeć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 81
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sekret pani Harper
AT. MICHALAK
Copyright: AT. Michalak
Wrocław 2025
ISBN: 978-83-976552-0-1
Redakcja: Beata Sagan-Szendzielorz
Okładka: Kamila Polańska (Ig @design_your_cover_with_me)
Skład: Malwina Fidyk
Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie tych materiałów
w całości lub w części bez zgody autora jest zabronione.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do
prawdziwych postaci (żyjących obecnie albo w przeszłości) oraz
miejsc czy zdarzeń losowych jest czysto przypadkowe.
Siedziałam przy biurku w klasie numer dwieście cztery, z czerwonym długopisem w ręku. Właśnie poprawiałam kolejny stos wypracowań. Uczniowie pisali o Wielkim Gatsbym, ale ich odpowiedzi były takie same jak co roku – marzenia, miłość, porażka. Po ośmiu latach nauczania literatury w liceum w małym miasteczku w Ohio znałam te schematy na pamięć. Obudzona w środku nocy mogłam to wyrecytować bez zająknięcia.
Było gorąco, więc wachlowałam się zwiniętą kartką papieru. Koszula przylepiała się mi do piersi i zaczynało mi to przeszkadzać. Wentylator w rogu sali buczał cicho, ale niewiele dawał chłodu, przez otwarte okno wpadał zapach skoszonej trawy. Było kolejne gorące wrześniowe popołudnie, a ja – trzydziestoośmioletnia Ellen Harper – miałam wrażenie, że moje życie to jakiś cholerny dzień świstaka, każda doba wygląda tak samo. Czułam się przez to jak w potrzasku. Jakbym nie miała już swojego życia, tylko oglądała wszystko z boku. Kolejne sceny odgrywały się przede mną klatka po klatce jak w filmie.
Miasteczko, w którym mieszkałam, było spokojne, ale plotki rozchodziły się tu szybciej niż wiatr. Każdy znał każdego. Codziennie mijałam kościół Świętego Jana, gdzie w niedziele spotykała się cała społeczność, kawiarnię na rogu z przeciętną kawą i park, gdzie przesiadywali starsi ludzie i rozmawiali o pogodzie. To miejsce miało swój urok, ale dla mnie coraz bardziej przypominało więzienie. Ludzie tu żyli według zasad – chodziło się do kościoła, nie wychylało się za bardzo, a każdy, kto robił coś inaczej, stawał się tematem plotek. Małomiasteczkowy klimat, który inni oglądają tylko w serialach, ja miałam na co dzień. Nieraz słyszałam szepty o nauczycielach czy sąsiadach, którzy „źle się prowadzili”. Na początku było to dla mnie zabawne, ale z biegiem czasu stawało się uciążliwe. Zaczynałam się dusić. Nie wiem nawet, kiedy przestałam marzyć. Przecież w college’u sądziłam, że moje życie będzie inne. Chciałam pisać, ale gdzieś po drodze nawet to jedno najbardziej upragnione marzenie poszło w kąt. Dzieci i rodzina musiały zrekompensować mi własne plany i marzenia.
Moje życie nie różniło się bardzo od życia innych. Uczyłam w liceum, wracałam do domu, gotowałam obiad, sprawdzałam klasówki. John, mój mąż, był inżynierem w firmie architektonicznej. Kiedyś rozmawialiśmy godzinami, śmialiśmy się, planowaliśmy przyszłość. Teraz wracał późno, zmęczony i przesiadywał godziny z nosem w telefonie. Nasze rozmowy ograniczały się do pytań o rachunki albo o plany na weekend. Kochałam go, ale coraz trudniej było mi przypomnieć sobie dlaczego. Żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy, niby razem, ale osobno. Nasze życie intymne ograniczało się do kilku minut z udawanym orgazmem, przez co stawałam się coraz bardziej sfrustrowana. John jakby w ogóle tego nie zauważał bądź nie chciał tego widzieć.
Mieliśmy dwoje dzieci. Abby, nasza czternastoletnia córka, była w fazie buntu. Zamykała się w pokoju i słuchała muzyki tak głośno, że ściany drżały. Każda próba rozmowy kończyła się przewracaniem przez nią oczami albo trzaskiem drzwi. Jacob, dziesięciolatek, był inny – wrażliwy, z głową pełną pomysłów. Często siedział przy stole i rysując smoki albo statki kosmiczne, opowiadał mi swoje wymyślone historie. Uwielbiałam jego entuzjazm, ale czasem czułam, że nie mam dość energii. Wszystko zaczynało mnie przytłaczać i bałam się zawieść przede wszystkim moje dzieci. Chciałam być matką na jaką zasługują, ale coś po drodze mi nie wychodziło.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła czwarta. Korytarz za drzwiami powoli pustoszał, a ja marzyłam tylko o tym, żeby wrócić do domu i zjeść coś ciepłego. Odłożyłam długopis i przeciągnęłam się, czując ból w karku. Moje życie nie było złe, ale nie było też tym, o czym marzyłam jako dwudziestolatka. Kiedyś chciałam pisać powieści, podróżować, żyć pełnią życia. Gdzieś po drodze te plany zniknęły zastąpione rutyną. Czułam, jakbym się w niej topiła, moje życie przestawało mieć znaczenie. Nieważne były moje potrzeby, musiały one ustąpić miejsca potrzebom męża czy dzieci.
Od kilku dni w szkole krążyły plotki o nowym nauczycielu historii – Calebie Walshu. Mówiono, że jest młody, energiczny, że ma w sobie coś, co przyciąga uwagę, że ma w sobie tę pasję nauczania. Koleżanki z pokoju nauczycielskiego szeptały o jego wyglądzie i charyzmie, z kolei uczniowie już po pierwszych lekcjach opowiadali, jak ciekawie prowadzi zajęcia. Nie zwracałam na to większej uwagi. Nowy nauczyciel to nowa plotka, nic więcej. Miałam własne problemy.
Wtedy zaskrzypiały drzwi. Uniosłam wzrok i zobaczyłam właśnie tego, o kim ostatnio tak plotkowano w szkole. Caleb Walsh wszedł do klasy z pewnością siebie, jakiej nie widziałam u nikogo od dawna. Był wysoki, dobrze zbudowany, z szerokimi ramionami, w ciemnej koszuli, która dobrze na nim leżała, wyglądał dokładnie tak jak opisywały go inne nauczycielki. Jego kroki były stanowcze, a gdy się uśmiechnął, uznałam, że jest w stanie przyciągnąć uwagę każdego. Wypełniał sobą całe pomieszczenie. Stanął przy tablicy, na której zostawiłam notatki o Wielkim Gatsbym, i spojrzał na nie z lekkim zainteresowaniem.
– Ellen Harper, prawda? Chyba tylko ciebie nie zdążyłem jeszcze poznać. Ukrywasz się tutaj? – zapytał.
Jego głos był głęboki, niemal władczy, natomiast sposób, w jaki wymówił moje imię, sprawił, że poczułam się zauważona. Przebiegł mnie dreszcz.
– Tak, to ja – odparłam zaskoczona, że wie, kim jestem. – Nie, w żadnym razie, po prostu mam dużo pracy, a czasu niestety mało.
Podszedł bliżej. Wyczułam delikatny zapach kawy i wody po goleniu. Jeszcze raz spojrzał na tablicę, potem znów na mnie. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, który miał w sobie coś szarmanckiego, ale i prowokującego, z kolei w oczach błyszczała ciekawość. Był niebezpiecznie pociągający i według mnie doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
– Ciekawe podejście do Gatsbiego – powiedział, wskazując na moje notatki. – Skupiasz się na marzeniach, ale czy nie uważasz, że to jego obsesja go zniszczyła?
Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się, że zacznie rozmowę w ten sposób, rzucał mi wyzwanie. Przez to, jak na mnie spojrzał, na moment zapomniałam, co chciałam powiedzieć.
– Może masz rację – odpowiedziałam wreszcie, próbując zachować spokój. – Ale marzenia i obsesja często idą w parze, prawda?
Uśmiechnął się szerzej, chyba spodobała mu się moja odpowiedź, chociaż była lekko prowokacyjna i nie w moim stylu. Oparł się delikatnie o biurko, czuł się tu jak u siebie, i spojrzał na mnie z lekkim przymrużeniem oczu.
– Może, ale myślę, że Gatsby był zbyt zajęty gonieniem złudzeń, by zauważyć, co naprawdę miał przed sobą. A ty, Ellen, co gonisz?
Pytanie było tak bezpośrednie i mało taktowne, że aż mnie zaskoczyło. Miał swobodny ton, ale czułam w nim wyraźny podtekst. Próbowałam się uśmiechnąć, żeby rozładować napięcie, ale wyszło mi tylko krzywe wygięcie ust.
– Chyba tylko kolejny stos wypracowań do sprawdzenia – rzuciłam, wskazując na leżące przede mną kartki, po czym zaczęłam je zbierać w pośpiechu.
Roześmiał się. Jego śmiech był niski, ciepły, z nutą pewności siebie, wiedział, że unikam prawdziwej odpowiedzi.
– Coś mi mówi, że to nie wszystko. – Wyprostował się. – Masz w sobie więcej, niż pokazujesz. Widzę to. – Zabrzmiał lekko bezczelnie i sama nie wiedziałam, co o tym myśleć, tym bardziej co odpowiedzieć.
Czułam, jak moje policzki robią się ciepłe, i szybko odwróciłam wzrok. Nie byłam już nastolatką, ale przy tym młodym mężczyźnie poczułam się jak podlotek.
– Może kiedyś znajdę czas, żeby to odkryć – mruknęłam, chcąc zakończyć rozmowę.
– Znajdziesz. – W jego głosie była pewność, która mnie zaskoczyła, przez co spojrzałam na niego ponownie. – I coś mi mówi, że to będzie warte zobaczenia.
Uśmiechnął się, tym razem z nutą prowokacji i wyszedł, zostawiając mnie z przyspieszonym pulsem i dziwnym uczuciem w żołądku. Siedziałam chwilę w ciszy, próbując zrozumieć, co się tutaj stało. To nie miało sensu. Byłam mężatką, matką, nauczycielką. Jednak coś w tej rozmowie sprawiło, że poczułam się inaczej – jakby ktoś zobaczył we mnie coś więcej niż tylko Ellen Harper, która poprawia klasówki. Kogoś więcej niż matkę i zmęczoną życiem żonę. Może mi się tylko wydawało. Może moja bujna wyobraźnia postanowiła spłatać mi figla? Nie chciałam się nad tym dłużej rozwodzić. Wsadziłam resztę wypracowań w torbę i szybko wyszłam z klasy. Nie marzyłam o niczym innym, niż znaleźć się w końcu w domu.
Kilka dni później zobaczyłam Caleba w pokoju nauczycielskim. Siedział przy stole otoczony przez kilka koleżanek, które słuchały go z zapartym tchem. Opowiadał o swoich podróżach – o ruinach w Meksyku, o ulicach Paryża, o lekcjach historii, które prowadził w różnych szkołach. Jego głos wypełniał pomieszczenie, a gesty były pewne, jakby każdy ruch był zaplanowany. Nawet pan Johnson, który zwykle narzekał na wszystko, słuchał go z zainteresowaniem. Caleb miał w sobie magnetyzm, który sprawiał, że ludzie chcieli być blisko niego. Widziałam, że jest w swoim żywiole. Młody i pełen pasji – to on był gwiazdą, lubił znajdować się w centrum zainteresowania i umiał to zainteresowanie podsycić. Od razu pomyślałam o tym, że chciałabym zobaczyć go za kilka lat, żeby się przekonać, czy nie straci po drodze tej swojej pasji. Chociaż, czy taki człowiek głodny wrażeń może się zmienić? Nie pasowałoby mi to do niego.
Stałam z boku, nalewając kawę, i starałam się nie patrzeć w jego stronę. Ale kiedy podniósł wzrok i nasze oczy się spotkały, znów poczułam to samo, ten sam nieopisany magnetyzm. Jego spojrzenie momentalnie pociemniało, nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale czułam się niemal zahipnotyzowana. Uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam ten gest. Nie chciałam się przyznać, ale schlebiało mi to, w jaki sposób mnie obserwował, nie tylko dziś, ale i niemal codziennie czułam na sobie jego wzrok. Nie wiedziałam jeszcze, co na ten temat sądzić.
W domu czekała na mnie ta sama rutyna. John wrócił późno, z telefonem w ręku. Usiadłam przy stole i zaczęłam nakładać kolację – ziemniaki, kurczak, sałatka. Zapach smażonego masła unosił się w kuchni.
– Jak minął dzień? – zapytałam, stawiając przed Johnem talerz.
– Dużo roboty. Nowy projekt – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
Abby wpadła do kuchni, z słuchawkami na uszach. Wzięła jabłko z miski i zniknęła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Jacob jak zwykle rysował przy stole.
– Mamo, patrz, to smok, który walczy z rycerzami. – Pokazał mi kartkę.
– Świetny, kochanie. Odłóż już rysunek. Zaraz podam ci jedzenie – odpowiedziałam, uśmiechając się, ale moje myśli były gdzie indziej.
Caleb. Jego uśmiech, jego głos, sposób, w jaki na mnie patrzył. To było absurdalne, ale nie mogłam przestać o nim myśleć, nawet w domu, gdy patrzyłam na moją rodzinę. Czułam się jak nastolatka, co tylko pogłębiało moje poczucie winy. Miałam rodzinę, życie. Nie powinnam pozwolić, by obcy mężczyzna tak na mnie działał. Niestety przyłapywałam się na tym, że myślę o nim coraz częściej.