Sąsiedzka miłość - Dominika Smoleń - ebook + książka

Sąsiedzka miłość ebook

Dominika Smoleń

3,4

Opis

Pierwszą miłością Marceliny był jej sąsiad i najlepszy przyjaciel z czasów dziecięcych zabaw. Igor jednak nigdy nie zwracał uwagi na dziewczynę z domu obok, uważając ją tylko za koleżankę. Z czasem ich relacja stała się bardziej oschła, a oni oddalili się od siebie, chociaż nie doszło do żadnej kłótni ani nie pojawiły się żadne zgrzyty. Ot, w ich planach na przyszłość zabrakło miejsca na utrzymywanie kontaktu ze znajomymi z dawnych lat, bo Marcelinę i Igora zaczynało dopadać dorosłe życie oraz szara rzeczywistość.

W wakacje między czwartym a piątym rokiem studiów Marcelina wraca do domu rodzinnego, aby trochę odpocząć i się zrelaksować. Chce maksymalnie wykorzystać czas, jaki został jej, zanim będzie musiała bronić pracę magisterską. Okazuje się jednak, że dziewczyna trafia akurat na moment, w którym narzeczona Igora, Anastazja, znacznie oddala się emocjonalnie od swojego ukochanego, nie podając przy tym żadnego konkretnego wyjaśnienia.

Jak rozwinie i zakończy się ta historia? Tego dowiecie się tylko podczas lektury „Sąsiedzkiej miłości”!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (103 oceny)
40
11
18
19
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
darab

Nie polecam

Już dawno nie czytałam tak płytkiej historii z równie płytkimi bohaterami. Zdecydowanie najsłabsza książka autorki, kompletnie się uwsteczniła. Nie wiem czy sięgnę jeszcze po cokolwiek spod jej pióra.
30
Dariaxsa

Nie polecam

Zapowiadało się dobrze, ale zraziło mnie to jak jest wykreowana główna bohaterka...co wyszło później. Samolubna i nie patrząca, że komuś jest źle ważne że ona biedna, zraniona i tyle. 🤨
30
polakulka

Nie polecam

nudna flaki z olejem nie polecam stracony czas
20
pacynkowapanna

Nie polecam

Ta książka nie ma sensu . Główni bohaterowie są nudni jak flaki z olejem. Nie polecam
20
Matii1306

Z braku laku…

Moim zdaniem książka nie miała dobrego zakończenia, fajnie, że bohaterka chciała postawić siebie na pierwszym miejscu , ale wg mnie czytelnika ciekawiło co będzie dalej z Marceliną i Igorem? Jak potoczą się ich dalsze losy. Zawiodłam się , a szczerze naprawdę dużo książek przeczytałam, ta mnie rozczarowała …
20

Popularność




Copyright © by Dominika Smoleń, 2021Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Marta Lisowska i Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by lanastock/123rf

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-061-3

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

PODZIĘKOWANIA

Z dedykacją dla wszystkich tych, którzy nie dostrzegają tego, że miłość i wsparcie mają tuż pod własnymnosem…

Pragnienie jest wszędzie, ale w stanie miłosnym staje się czymś bardzo szczególnym: tęsknotą.

Roland Barthes, Fragmenty dyskursu miłosnego

Rozdział 1

Marcelina

Ostatni egzamin podczas letniej sesji egzaminacyjnej wcale nie był taki łatwy, ale sam fakt, że był to już koniec czwartego roku na psychologii, wiele dla mnie znaczył i sprawiał, że czułam się tak, jakby z moich ramion ktoś zdjął wielki ciężar. Na dodatek na dzisiejsze przedpołudnie miałam wykupiony bilet na autobus, aby po kilku miesiącach studiowania z dala od domu rodzinnego wrócić na Śląsk – do ludzi, których kochałam, i do miejsc, któreuwielbiałam.

Rodzice wiedzieli o moim przyjeździe i miałam świadomość, jak bardzo cieszył ich fakt, że wreszcie będą mogli przebywać ze swoją jedyną córeczką, a właściwie – jedynym dzieckiem. No, nie można w tym momencie zapomnieć o mieszkającej z nimi babci. Mimo problemów z pamięcią, które spowodowane były jej wiekiem, zawsze uwielbiała ze mną rozmawiać – o wszystkim i o niczym. Wiedziałam więc, że mój przyjazd zadowoli co najmniej trzyosoby.

Pewnie, mogłabym na Śląsk jeździć dużo częściej. W końcu Wrocław wcale nie był tak daleko, a studiowanie na Uniwersytecie Wrocławskim nie zajmowało całego mojego czasu, weekendy zwykle poświęcałam na swoje przyjemności i na spotkania ze znajomymi. Nie jeździłam jednak do domu rodzinnego, bo nie byłam w stanie znieść widoku Igora – sąsiada zza płotu, który był w moim wieku i który nie wyjechał na studia, lecz rozpoczął pracę w warsztacie samochodowym, w którym pracował jego ojciec. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi – byliśmy tak blisko, jak się dało, gdy byliśmy jeszcze dzieciakami. Później, bez żadnego powodu, zaczęliśmy się oddalać. Między nami pojawił się dystans, którego nie byłam w stanie w żaden sposób skrócić. Chociaż ja w Igorze byłam zakochana od wielu lat – i nawet odległość nie była w stanie do końca wybić mi go z głowy – to obiekt moich westchnień nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Byłam dla niego tylko słodką, trochę zbyt pyzatą dziewczyną z sąsiedztwa, z którą później nie chciał się zadawać, mimo tego, że na przestrzeni lat bardzo się zmieniłam i wielu facetów uważało mnie za seksownąkobietę.

W międzyczasie oczywiście miałam kilku mężczyzn. Zwykle były to jednak krótkie, często nawet jednonocne przygody. Chciałam czuć się piękna i uwielbiana, ale nie potrafiłam się zaangażować. Zawsze myślałam o tym: „Co by było, gdyby…” – oczywiście w kontekście tego, co by było, gdyby Igor w końcu się mną zainteresował. I jak by nam razem było. Wyobrażałam sobie naszą wspólną przyszłość, ze szczegółami, doprecyzowując najmniejsze detale. Widziałam każdą decyzję, którą moglibyśmy razem podjąć – chociaż tylko oczyma wyobraźni, to było to dla mnie takie realne, takie namacalne, takie… cudowne. Z innymi facetami nigdy nie czułam czegoś takiego – nigdy nie potrafiłam skupić się na tym, żeby patrzeć w przód i żeby planować nawet najmniejsze głupoty. Może to ze mną było coś nie tak. Na pewno z tymi mężczyznami wszystko było w porządku – w innym przypadku nigdy nie zaczęłabym się z nimi zadawać. Często byli słodcy, atrakcyjni, niesamowici w łóżku… Ale ja… Nie potrafiłam. Po prostu niepotrafiłam.

W moim sercu i w mojej głowie był tylko Igor Bocheński. Miałam dwadzieścia trzy lata i dalej nie potrafiłam wyleczyć się z młodzieńczego, wręcz dziecięcego zauroczenia. Igor był dla mnie przykładem idealnego faceta, bo wtedy, kiedy jeszcze utrzymywaliśmy kontakt – mniej więcej do czasu, kiedy ja poszłam do liceum ogólnokształcącego, a on do szkoły zawodowej – było między nami fantastycznie. Na tyle, że nie potrafiłam o tym zapomnieć – i nie potrafiłam wybić sobie z głowy tego, że może kiedyś, może jakimś cudem… Że może Igor dostrzeże to, że już nie byłam niską, trochę zbyt grubą dziewczynką z rudymi warkoczami, tylko kobietą, która znała wszystkie swoje atuty i która wewnątrz dalej była przekonana, że nigdy nie dogadywała się z żadnym mężczyzną lepiej niż ze swoimsąsiadem.

To, co w tej sytuacji było najkomiczniejsze, to fakt, że odkąd wyjechałam na studia – cztery lata temu – nie miałam żadnego kontaktu z Igorem, nie licząc przeglądania jego postów w mediach społecznościowych. Nie wiedziałam, jakim był teraz człowiekiem, ale mimo wszystko jakaś część mnie dalej wyobrażała go sobie jako spokojnego, czułego chłopca, którym kiedyś był. Gdy byłam w liceum, starałam się jeszcze w jakiś sposób ten kontakt z Igorem nawiązać – często bezskutecznie. Ale dziś? Naprawdę miałam wrażenie, jakbym była zakochana w jakimś niedoścignionymideale.

Miałam świadomość, że minęły lata, odkąd byliśmy sobie bliscy – odkąd byliśmy przyjaciółmi, którzy mówili sobie wszystko i którzy wszystko robili razem. Nie byłam już dzieckiem, on także dojrzał i dorósł. Może więc byłam zakochana w swoim wyobrażeniu ideału, który tylko w mojej głowie miał wygląd mojego sąsiada z czasów, gdy mieszkałam w domu rodzinnym. Niemniej jednak zawsze, kiedy miałam wracać do rodziców – i zawsze kiedy mama opowiadała mi o tym, co teraz porabiają ludzie w naszej okolicy oraz z kim spotyka się Igor – czułam bolesne ukłucie w okolicypiersi.

Nie byłam stalkerką. Byłam głupią, naiwną dziewczyną, która bardzo chciała zaznać miłości, ale która nie była w stanie skupić się na tym, żeby stworzyć z kimś poważny, realny związek. Dla mnie istniały tylko mrzonki o tym, jakie moje życie mogło być idealne – i w tym zawsze uczestniczył Igor. Facet, który znał mnie od podszewki i wiedział o wszystkich moich wpadkach z dzieciństwa. Byłam marzycielką. W końcu teraz nie odpowiedziałby pewnie na pytanie, co tak właściwie studiowałam, ale… Nawet sama sobie nie potrafiłam w pełni wytłumaczyć, dlaczego tak fascynował mnie mój sąsiad. Może dlatego, że czułam, jakbyśmy nie wykorzystali szansy, którą moglibyśmy mieć, a może dlatego, że zakończenie naszej relacji było takie… niedomknięte? Ot, Igor właściwie zaczął olewać mnie z dnia na dzień, jakbym była jakąś zepsutą zabawką, z którą nie chciał mieć jużkontaktu.

Dlatego też unikałam wyjazdu w rodzinne strony. Po co było wracać myślami do tego typu spraw, skoro miałam świadomość, że wreszcie muszę wziąć się w garść i starać się nawiązać z kimś głębszą, bliższą relację. Z kimś, kto faktycznie chciałby poznać mnie – dorosłą już Marcelinę Bieniek. Czas także na mnie odcisnął swojepiętno.

Mimo że w mojej rodzinie zwykle wszystko układało się dobrze, to po wyjeździe na studia dopadła mnie szara rzeczywistość. Gdyby nie stypendium, na które z trudem zapracowałam, nawet nie byłoby mnie stać na wynajem mieszkania wraz z dwoma koleżankami – Olą i Moniką. Dziewczyny były super, ale były mniej więcej w tej samej sytuacji finansowej, co ja. W naszych rodzinach nigdy się nie przelewało, chociaż nigdy też nie klepałyśmy biedy, ale teraz, kiedy Wrocław wysysał ze mnie pieniądze w każdy możliwy sposób, odczuwałam to jeszcze bardziejdotkliwie.

Po egzaminie wróciłam do mieszkania, żeby dopakować ostatnie rzeczy do walizki, bo do odjazdu autobusu, na który miałam wykupiony bilet, miałam trochę czasu. Praktycznie miałam już wszystko, nie licząc jakichś pojedynczych głupot, typu szczoteczka do zębów, której dziśużywałam.

– Na długo wyjeżdżasz? – zapytała mnie Ola, przyglądając się, jak próbowałam wcisnąć do walizki kolejną parę japonek, które takuwielbiałam.

Pewnie był to dla niej śmieszny widok, szczególnie że walizka była wypchana po brzegi, a ja, stojąc w przedpokoju, wpadłam nagle na pomysł, że dołożę jeszcze jedną parę butów. Mocowałam się więc z tym na środku korytarza, dając współlokatorce popis mojej nieudolności w kwestii pakowania się i układania rzeczy w jakieś ładnekupki.

– Wydaje mi się, że spędzę tam co najmniej dwa, może trzy tygodnie. Planuję wrócić tak, by zapłacić za następny miesiąc. W końcu właściciel mieszkania na pewno by się nie ucieszył, gdyby musiał tu przychodzić kolejny raz, bo miałabym kilka dni obsuwy związanej ze swoją nieobecnością… – wymamrotałam.

– Tak, pan Tomek potrafi być strasznym bucem – potwierdziła Ola. – W tamtym miesiącu spóźniłam się z płatnością o jeden dzień, a on już patrzył na mnie tak, jakbym zabiła mu matkę i zakopała ją w ogródku przedblokiem.

Uśmiechnęłam sięlekko.

– Będziesz dbała o mój kwiatek? – zapytałam mojąrozmówczynię.

– Ten, który postawiłaś na środku stołu kuchennego, żeby nikt nie był w stanie go przeoczyć? – dopytywała się Ola, szczerząc tak, że widziałam chyba wszystkie jejzęby.

– Tak, właśnie ten. Wystarczy mu trochę wody raz w tygodniu, żeby nie zgniły mu korzenie – poinstruowałam.

Olaprychnęła.

– Czy ty myślisz, że nigdy nie miałam do czynienia z żadnymi roślinami? – spytaławprost.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Słyszałam od Moniki – która mieszkała z Olą dłużej – że jej ostatni kaktus padł bez życia po zaledwie kilku tygodniach. Co więcej, byłam także świadoma tego, że w tym momencie w pokoju Olki znajdowały się co najmniej trzy sztuczne storczyki o różnym wybarwieniu. Ale, jak sama nazwa sugerowała, były one plastikowe, więc nie potrzebowały wody, słońca i innego typu odpowiedniejpielęgnacji.

– Powiedzmy, że wierzę w twoje możliwości – odparłam w końcu, ledwo wyduszając to zsiebie.

Mimo wszystko byłam zaznajomiona z ryzykiem. Mój wyjazd mógł wiązać się z tym, że po powrocie będę musiała zainwestować w inną roślinę. A to byłaby duża szkoda, bo od blisko roku pielęgnowałam mojego fikusa, który teraz coraz bardziej piął się w górę. Jego widok napawał mnie dumą – niczym profesjonalnego ogrodnika. Byłaby to dla mnie duża strata, ale miałam też świadomość, że Monika miała w swojej sypialni chyba z dwadzieścia roślinek. Uznałam więc, że jeśli napiszę jej SMS, żeby zatroszczyła się o mój kwiatek, to pewnie weźmie go do swojego pokoju – z dala od rąk Oli. Tyle że nie byłam pewna, kiedy Monika wróci, bo po wczorajszym egzaminie, który był jej ostatnim, wyjechała w góry na „krótki wypad z chłopakiem” i od tamtego czasu nie odbierała telefonu, a może raczej: ciągle była pozazasięgiem.

– Dobra, idę – powiedziałam, patrząc na godzinę wkomórce.

Zanotowałam sobie w pamięci, żeby jeszcze kilka razy próbować dobić się do Moniki, gdy będę już w drodze na Śląsk. A w najgorszym razie: zasypać ją wiadomościami. Kiedyś będzie musiała dać znak życia. Może nie byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale dbałyśmy o siebie na tyle, na ile mogłyśmy. W końcu razem od blisko dwóch lat dzieliłyśmymieszkanie.

– Miłej drogi – rzuciła do mnieOla.

– Jeśli nikt nie będzie jadł kiełbasy, jajka ani ryby, to naprawdę będzie okej – odpowiedziałam, przypominając sobie podobnesytuacje.

– Ludzie serio tak robią? – zapytała Ola, która rzadko kiedy się przemieszczała, a jeśli już, to zwykle zabierała się autem z kimś, kto akurat jechał w kierunku Trójmiasta, skąd pochodziładziewczyna.

– Oj, zdziwiłabyś się, co może człowieka spotkać wautobusie…

Ola roześmiałasię.

– W takim razie tym bardziej życzę ci, żebyś dojechała do celu w jednym kawałku, bez odruchu wymiotnego wtrakcie.

No takie życzenia to jarozumiałam.

Uścisnęłam Olę, po czym domknęłam walizkę – bez tej pary japonek, bo naprawdę się nie zmieściły. Chwyciłam za rączkę od bagażu i za dużą torbę podręczną, w której miałam laptop, i ruszyłam w drogę do domu rodzinnego. No, przynajmniej na najbliższyczas.

Rozdział 2

Igor

Z Anastazją spotykałem się już dobrych kilka miesięcy i byłem z nią bardzo szczęśliwy, a także – całkowicie zaskakując samego siebie – szaleńczo zakochany. Mimo że Anastazja nie była dziewczyną, na którą normalnie zwróciłbym uwagę, to byłem pewien, że w tym momencie była dla mnie tą jedną, jedyną. Moim najlepszym wyborem. Moją drugą połówką. Drugą częścią tego samego jabłka. Jakkolwiek by się tego nie nazwało – Anastazja była dziewczyną z mych snów. Byłem w stanie wyobrazić sobie całe nasze życie, w tym dzieci, wnuki i wspólną śmierć zestarości.

Teraz jednak moja ukochana po raz kolejny odwołała spotkanie. A ja specjalnie wyszedłem wcześniej z pracy, zostawiając w warsztacie samochodowym opla, którym miałem się zająć w najbliższym czasie. Mogłem zrobić to dziś – i pewnie bym to zrobił, gdyby nie fakt, że miałem w planach wyjść z Anastazją coś zjeść, a później poszlajać się gdzieś po okolicy. Nie ukrywałem, pewnie jakieś trzymanie się za rękę i całowanie w pobliskim lesie wchodziły w zakres moichzamierzeń.

W jakiś sposób byłem na nią wkurzony – tak, jak od dawna nie byłem wkurwiony na nikogo. Ostatnio robiłem wszystko, aby znaleźć jak najwięcej wolnego czasu, który mógłbym z nią spędzić, a ona miała to totalnie gdzieś. Mówiąc kolokwialnie: w dupie. Wykręcała się bólem głowy, zmęczeniem, stresem, trudnym okresem w życiu. Nie były to żadne konkrety i chyba już bardziej zrozumiałbym, gdyby powiedziała mi wprost, że nie miała ochoty się ze mną spotkać, niż to, że ciągle udawała, że coś jej wypadło. Szczególnie że jej wymówki były dosyć oklepane, czasem brzmiały tak, jakby mówiła, co jej ślina na językprzyniosła.

– A ty, synku, znowu w domu? Dlaczego jeszcze nie jesteś w pracy? Jest dopiero piętnasta – powiedziała do mnie mama, krzątając się wkuchni.

Z racji tego, że zarówno ja, jak i ojciec pracę kończyliśmy zwykle dosyć późno, to jadaliśmy obiadokolację, około siedemnastej. Do tego czasu mama zdążała wrócić z pracy – była kosmetyczką w miasteczku oddalonym od naszego o jakieś piętnaście, może dwadzieścia kilometrów – i przygotowaćposiłek.

Wydawało mi się, że mama cieszyła się z tych naszych wspólnych chwil przy stole – w końcu byłem jej jedynym dzieckiem, ukochanym synusiem. Tyle że moja matka była perfekcjonistką, która nie lubiła, gdy przeszkadzało jej się nawet w takim drobnych, prozaicznych czynnościach, jakgotowanie.

– Oj, mamo, miałem się spotkać z Anastazją, ale wyszło, jak wyszło, i dzisiaj do tego spotkania nie dojdzie – oznajmiłem, starając się mówićzwięźle.

– Znowu odwołała randkę? – zapytała mojamamusia.

– Taaa – mruknąłem.

– Może coś jest na rzeczy? Może musicie poważnie porozmawiać? Albo nie wiem, ma problemy w tej swojej pracy, albo w domu, a nie chce ci o nich powiedzieć, żeby cię nie martwić? Mimo wszystko to się odbija na waszejrelacji.

Westchnąłem.

– Nie wiem, mamuś. Chyba pójdę na piwo z Robertem, trochęodpocznę.

– Może po obiedzie, co? – zaproponowała.

– Dobra, i tak Robert się pewnie nie spodziewa, że dzisiaj do niego napiszę – odparłem.

– Jak Robert nie będzie mógł się z tobą spotkać, to zawsze możesz iść do Marcelinki i dowiedzieć się, co tam u niej i jak jej idzie na studiach – stwierdziła mojamatka.

– Do Marceliny? – zapytałem.

Po chwili załapałem, że chodzi jej o naszą sąsiadkę, która od dłuższego czasu nie mieszkała już w domu rodzinnym. Teraz jej nie widywałem, praktycznie o niej nie słyszałem i jakoś tak… Nie gościła ona zbyt często w moich myślach, chociaż kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi i kompanami do wspólnych zabaw. Tamte momenty zawsze wspominałem z uśmiechem na twarzy. A później? Później coś się zmieniło. Widziałem, że ona najwidoczniej czuła do mnie miętę, bo pewnie w jakiś sposób jej imponowałem: byłem jej obrońcą i powiernikiem sekretów. Mnie natomiast nie interesowała Marcelina – nie byłem w stanie spojrzeć na nią inaczej niż jak na siostrę. I to nawet młodszą, bo prawda była taka, że ja urodziłem się w styczniu, a ona dopiero w listopadzie – więc ja już chodziłem, podczas gdy ona dopiero się rodziła. Zmieniliśmy szkoły, nasze drogi się rozeszły, a ja skupiłem się na innych dziewczynach: szczególnie na tych, którym w końcu zaczął rosnąć biust i które odkrywały w sobie nieznaneżądze.

Nie byłem zbyt grzecznym chłopcem, a one nigdy nie były ułożonymi dziewczynkami. Jakimś cudem, mając dwadzieścia trzy lata, chciałem się ustatkować. Z Anastazją, najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem, i nie chodziło mi wyłącznie o wygląd, lecz także o charakter. Pasowaliśmy do siebie, jakbyśmy byli dla siebie stworzeni. Ale ostatnio… No cóż, może coś zaczęło się między nami psuć, a ja nawet nie wiedziałem co i nie potrafiłem tegonaprawić.

– No. Minęłam się dziś w sklepie spożywczym z jej tatą i wspomniał mi, że wraca na jakieś dwa, trzy tygodnie. Może byście poszli na kawę i odnowili kontakt? Kiedyś byliście sobie bliscy. Zawsze bardzo lubiłamMarcelinkę.

Jęknąłemcicho.

– Mamo, to było wieki temu. Odkąd wyjechała na studia, to chyba nawet nie miałem okazji wymienić z nią zwykłego „cześć”.

– Szkoda, to taka porządna dziewczyna. Z dużo lepszą reputacją niż ten twój kolega Robert… – Mama zacmokała zniesmakiem.

– Czy oprócz tego, że Robert lubi sobie od czasu do czasu wypić, to masz w stosunku do niego jeszcze jakieś zarzuty? – spytałem.

– On jest rok starszy od ciebie, synku! Jeśli on teraz tak często nadużywa alkoholu, to co będzie za kilka lat? Nic dziwnego, że nie ma dziewczyny, bo żadna nie może znieść tych jego wybryków ilibacji…

– Jest zakochany w swojej pracy i chce się jej poświęcić – odpowiedziałem. – Czy jest w tym cośzłego?

– Igorku, kiedyś zrozumiesz, że życie bez miłości jest bardzo puste. Robert też, ale mam nadzieję, że stanie się tak, zanim dorobi się marskościwątroby.

Parsknąłem śmiechem. Ja pierdolę, jak to komicznie brzmiało… A chodziło tylko o to, że Robert pił niekiedy jakieś piwko, może dwa, a raz na jakiś czas urządzał duże imprezy, podczas których lało się więcej wódki niż zwykle. Niemniej jednak do alkoholizmu Robertowi było daleko. On wiedział, że pewnej granicy nie ma prawa przekroczyć, bo wtedy nie miałby nawet jak wykonywać swojej pracy na budowie. Robert może nie był idealnym człowiekiem, miał swoje wady, ale poznaliśmy się jeszcze w zawodówce i od razu się zaprzyjaźniliśmy, bo chodziliśmy na te same domówki, zadawaliśmy się z tymi samymi osobami… Wydawało mi się też, że Robert zaczął częściej zaglądać do butelki, żeby odreagować to, że jego ojciec zmarł jakiś czas temu, zostawiając jemu i jego rodzinie dosyć spore długi hazardowe. Robert jakoś sobie radził i starał się wyprowadzić rodzinę na prostą, ale nie było mu łatwo. Musiał zrekompensować sobie to, że więcej czasu spędzał na budowach niż w domu i we własnymłóżku.

– Może i Robert kiedyś zrozumie, może nie. Nic mi do tego, bo to jego życie, mamuś. A tym bardziej tobie nic do tego – skwitowałem.

– No wiesz! – oburzyła się moja rodzicielka, ale nie pociągnęła tematu, tylko postanowiła go zmienić. – To jak? Może zaprosicie Marcelinę na to piwko, co? Teraz to nie wiem, czy w miasteczku jest jeszcze jakaś jej koleżanka, bo chyba wszystkie wyjechały na studia… Będzie się czułasamotnie.

Wzruszyłemramionami.

– I jak to sobie wyobrażasz? Że będę jej niańką przez kolejne kilkanaście dni? Tak nagle, bez żadnegopowodu?

Tym razem to mama wzruszyła ramionami, po czym zamieszała łyżką w garnku z jakąś zupą, obserwując mnie kątemoka.

– Powód jest zawsze, możesz się w końcu powołać na waszą dawną przyjaźń. Na pewno byłoby jejmiło.

– Ale mnie i Anastazji niekoniecznie – stwierdziłem, bo naprawdę chciałem skupić się na swojej ukochanej, a nie na jakieś lasce, której nie widziałem ponad czterylata.

– Oj, skarbie, skarbie. Pogadaj lepiej z tą swoją panną i wyjaśnij, co się między wami dzieje. Niech wyłoży karty na stół, bo może się okaże, że niepotrzebnie się nią przejmujesz i jednak będziesz miał więcej czasu na to, żeby odnowić kontakt z dawnąznajomą.

– Mamo! – warknąłem. – Po pierwsze, kocham Anastazję i naprawdę nie rozumiem, dlaczego się jej tak czepiasz, a po drugie, nie zamierzam odnawiać kontaktu z Marceliną i nie mam pojęcia, czemu tak na to naciskasz. Wiem, że lubisz rodzinę Bieńków, ale ustalmy, że ja już wybrałem swoją kandydatkę na żonę, bo w końcu od dwóch tygodni jesteśmy z Anastazjązaręczeni.

Mama odłożyła na blat kuchenny ścierkę, którą dotychczas trzymała wdłoni.

– Przepraszam, synku. Może faktycznie za bardzo naciskam, komplikuję i mącę. Musisz dokonywać swoich wyborów. Nie wiem, może to moja kobieca intuicja, ale po prostu mam wrażenie, że z tą Anastazją jest coś nie tak. Ona cię chyba okłamuje, Igorku. A Marcelina? Zawsze ją lubiłam, była sympatycznym dzieckiem, traktowałam ją jak swoje drugie, bo żałowałam, że byłeś jedynakiem. Tak dobrze się bawiliście! Byliście niczym rodzeństwo i tak miło było na waspatrzeć…

– Porozmawiam z Anastazją i na pewno sobie to wyjaśnimy. Ja wiem, że Marcelina była kiedyś dla ciebie jak córka, ale teraz wszystko się zmieniło. My się zmieniliśmy. Nie mamy kontaktu i pewnie nie mielibyśmy wspólnych tematów. Żyjemy w dwóch różnych światach. Ba, przecież ja bym nawet nie wiedział, jak do niej zagadać na ulicy! – krzyknąłem.

Mama wymamrotała coś pod nosem, ale tak cicho, że niedosłyszałem.

To jednak chyba oznaczało koniec rozmowy, co było dla mnie znakiem, żeby udać się do pokoju, a tym samym zostawić moją rodzicielkę, która pewnie wolała w spokoju dokończyć gotowanie. Niestety, moja mama była perfekcjonistką – zarówno jeśli chodziło o zupę, jak i wszystko, co w nawet najdrobniejszym stopniu tyczyło się jej rodziny. W tym oczywiście mnie… Ale to, że nie była w stanie polubić Anastazji, której niedawno się oświadczyłem, bardzo mnie bolało, bo dla mnie moja ukochana była niczym anioł, który zstąpił znieba.

Może matka miała ciut racji – pomyślałem, oddalając się do swojejsypialni.

W końcu odkąd oświadczyłem się Anastazji, mieliśmy chyba tylko jedną fajną randkę, a później wszystkie spotkania odwoływała. Może Anastazja chciała oddać mi pierścionek, bo nie była gotowa, żeby planować ze mną życie? Nie pasowało mi to do niej. Kilka razy opowiadaliśmy sobie, jak widzieliśmy swoją przyszłość – i zawsze widzieliśmy ją wspólnie, ale kto ją tam wiedział. Kobiety potrafią być zmienne – to sformułowanie towarzyszyło mi przez całe życie, bo już tata, kiedy byłem małym dzieckiem, dawał mi porady odnośnie do postępowania z dziewczynkami. Głównie po to, żebym co chwila nie obrażał się na bawiącą się ze mną Marcelinę, ale też po to, żebym był w stanie zrozumieć jej nagłe zmiany nastroju idecyzji.

Odetchnąłem głęboko kilka razy i położyłem się na swoje łóżko, po czym wysłałem dwa SMS-y.

Jeden do Roberta, w którym zapraszałem go na wspólny wypad napiwo.

Drugi do Anastazji, w którym pytałem, jak sięczuła.

Po dosłownie trzydziestu sekundach dostałem odpowiedź od swojego przyjaciela, który napisał, że bardzo chętnie spotka się ze mną koło dziewiętnastej w pubie U Mietka. Na odpowiedź mojej ukochanej musiałem czekaćdłużej…

Rozdział 3

Marcelina

Podróż nie okazała się taka tragiczna. Zwykle w autobusie spotykały mnie różne dziwne sytuacje, tym razem natomiast czas upłynął mi wyjątkowo miło. Siedziałam o dziwo sama i czytałam sobie książkę na czytniku e-booków. Jak to ja, wielka romantyczna i marzycielka, oczywiście wybrałam romans pomieszany z erotyką. Cieszyłam się, że inni podróżni nie widzieli okładki ani rumieńców i lekkiego uśmieszku, który wypłynął na moje usta, kiedy pewien fragment wyjątkowo mnie rozbawił lub wyjątkowo mi sięspodobał.

Ojciec odebrał mnie z dworca i zawiózł do domu, chociaż bez problemu dotarłabym na nogach. Tyle że mój ojciec nie przyjmował do wiadomości, że mogłabym spacerować sobie te dziesięć czy piętnaście minut po miasteczku z tyloma bagażami. Tak naprawdę nie było ich dużo, a na dodatek miałam walizkę na kółkach, więc bym się nie namęczyła. Wydawało mi się jednak, że mój ukochany tatuś już po prostu nie mógł się mnie doczekać, tęsknił i chciał jak najszybciej zobaczyć swoją małącóreczkę.

Z tatą byłam blisko – właściwie od dziecka. Byłam córeczką tatusia i uwielbiałam spędzać z nim czas. Towarzyszyłam mu często, nawet w pracy, chociaż pracował w firmie związanej z IT i raczej bardziej mu tam zawadzałam, niż pomagałam. Jak miałam kilka lat, to nie zajmował jeszcze tak ważnego stanowiska i musiał robić więcej rzeczy dla klientów, często z dotrzymaniem terminu, a ja rozpraszałam jego uwagę. Mimo wszystko nigdy nie marudził, a w moich wspomnieniach zostało to, że zawsze po dniu spędzonym w jego pracy szliśmy na lody do pobliskiej kawiarni. Mój ojciec był najlepszym ojcem na świecie i kochałam go do szaleństwa, a on traktował mnie jak swoją małą księżniczkę. Zresztą to był facet, który w taki sam sposób traktował moją matkę. I chociaż od ich ślubu minęło ponad dwadzieścia pięć lat, to dalej dawali sobie ukradkowe całusy i wymieniali pełne miłości spojrzenia – niczym paranastolatków.

Chyba nic dziwnego, że wyrosłam na taką, a nie inną kobietę. Miałam w głowie obraz miłości, która była w stanie przetrwać wszystko i była jedna, wyjątkowa, niepowtarzalna. Moja mama byłą pierwszą dziewczyną mojego ojca, a mój ojciec jej pierwszym chłopakiem. Ot, odnaleźli się jeszcze w czasach szkolnych i zostali razem, emanując wręcz tym, jak bardzo się kochali, czego nie był w stanie zmienić nawetczas.

Czasem im zazdrościłam, szczególnie że przez większość życia wydawało mi się, że ja nie jestem w stanie czegoś takiego stworzyć. W końcu facet, o którym myślałam jako o potencjalnym kandydacie na mojego partnera, od kilku lat nie zwracał na mnie uwagi, a od dłuższego czasu nie rozmawialiśmy. Ba, ani ja jemu nie składałam życzeń na urodziny i święta, ani on mnie. Zawsze jednak dbałam o to, by w odpowiednich chwilach pisać do jego mamy. Nie chciałam wyjść na totalnego chama i buraka, który nie pamiętał o osobach, które były istotną częścią jegodzieciństwa.

Z panią Bocheńską utrzymywałam jeszcze jako taki kontakt, jej syn zaś zmienił numer telefonu; chyba pod koniec liceum, kiedy miałam wyjechać na studia. Tak jakby dawał mi ostateczny znak, żebym się od niegoodczepiła.

No więc wyjechałam bez oglądania się za siebie, chociaż nie byłam w stanie w żaden sposób ułożyć sobie życia uczuciowego. Bo, kurczaki, jak mogłam to zrobić, skoro w mojej głowie nikt nie dorastał mojemu ideałowi dopięt?

Uprawiałam czasem przygodny seks, ale bardziej po to, żeby trochę się zabawić i odprężyć. Nigdy nie były to dłuższe układy, bo bałam się, że ktoś mógłby się za mocno zaangażować, a ja… Zawsze wybierałam facetów, którzy byli przystojni i z którymi miałam szansę zbudować coś poważnego, ponieważ byli w moim typie, ale po jakimś czasie wiedziałam, że to nie ma sensu, i urywałam kontakt. Nie byłam dziwką – historia moich przygód seksualnych nie była długa, jakaś jednak była. Miałam wrażenie, że jeśli czasem nie pokuszę się o to, by dać się poderwać, to tak, jakbym stała w miejscu i nie dawała sobie szansy na spróbowanie… i na to, aby być szczęśliwą. Każdemu z tych mężczyzn dawałam co prawda czystą kartę i możliwość udowodnienia mi, że może mi być z nimi bardzo dobrze – w różnych kwestiach – ale zwykle coś mi nie pasowało. Nie czułam się przy nich tak, jak powinnam była. I rezygnowałam, bo wydawało mi się, że i tak w przyszłości czeka na mnie ktoś, przy kim poczuję się wyjątkowo. W mojej wyobraźni oczywiście był to Igor, ale nie byłam głupia i wiedziałam, że być może to już nie chodziło o to, by być w związku z moim sąsiadem, a kimś, kto byłby do niego podobny z charakteru, miał podobne poczucie humoru i był dosyć podobny z wyglądu. Tak czy siak – w mojej głowie ideał jawił mi się dalej pod postacią Igora: nieuchwytnego chłopaka z domuobok.

Ostatecznie chyba krążyłam w kółko, bo czym innym to mogłobyć?

– I jak tam, córuś, w tym Wrocławiu? – spytał mnie tata, kiedy usiadłam już na fotelupasażera.

Oderwał mnie od natłoku myśli, a ja potrząsnęłam lekko głową, jakby starając się wytrzepać z niej resztki refleksji, które mnienaszły.

– A jak ma być? Wszystko po staremu, jakoś się toczy. Dużo nauki, ale warto. Ludzie fajni, kierunek mi siępodoba…

– Od października będzie już z górki, co? Nim się obejrzysz, obronisz magisterkę i będziesz mogła do nas wrócić – stwierdził.

– Wrócić? – powtórzyłam trochęzdumiona.

Nie rozmawiałam jeszcze z rodzicami na ten temat, ale wydawało mi się, że wiedzieli, że bardziej ciągnęło mnie do większego miasta, jak chociażby Wrocław, w którym studiowałam. I że nie planowałam zostać w miasteczku, które liczyło dwadzieścia, może trzydzieści tysięcy mieszkańców, bo znalezienie tam pracy nie byłoby łatwe. Byłam psychologiem klinicznym, a raczej miałam być, zajmować się dorosłymi ludźmi, stawiać diagnozę, pomagać. Duże miasta oferowały większe możliwości. Konkurencja była spora, ale były również miejsca pracy i szanse na rozwój. W mieścinie, z której pochodziłam, działała chyba tylko jedna placówka, która świadczyła takie usługi, a opinia o niej nie była zbyt dobra. No, były co prawda jakieś poradnie specjalistyczne – szczególnie dla dzieci – czy też stanowisko psychologa w szkole – choć nie każdej – ale ja skłaniałam się ku pracy z dorosłymi i pod tym kątem dobierałam zajęcia nauczelni.

– No, wrócić – potwierdził ojciec. – W końcu sama planujesz tam być? Tu nie musisz płacić za to, że masz pokój z łóżkiem. Nie musisz płacić za jedzenie. Mama byłaby wreszcie weselsza, bo jakoś tak po tym, jak wyjechałaś, to praktycznie codziennie marudzi, że jej ciebiebrakuje.

Uniosłambrew.

– Jesteś pewien, że chodzi o mamę, a nie o ciebie? – spytałam.

Byłam bliska także mamie, bo z nią też miałam całkiem dobry kontakt, ale to jednak z tatą zawsze byłam w lepszychrelacjach.

– O mnie również, oczywiście. Wiesz, że tęsknię za swoją małą córeczką – odparł.

– Tyle że ja już nie jestem taka mała – zauważyłam.

– Czemu odnoszę wrażenie, że nie podoba ci się pomysł z powrotem dodomu?

Westchnęłam.

– To nie tak… – zaczęłam.

– Ajak?

– Tutaj… to już nie to samo. Nie mam perspektyw, nie mam znajomych… – wymamrotałam, siląc się naszczerość.

– Może jednak byś to przemyślała, co? Kontakt ze znajomymi na pewno jakoś byś sobie odnowiła, a praca… na pewno też się jakaś znajdzie – oznajmił mójojciec.

– W moim zawodzie, tato? Nie po to studiuję, żeby później skończyć na zmywaku w jakiejśrestauracji.

– Praca jak praca – skwitował.

Westchnęłam po razkolejny.

– Tak, praca jak praca. Tyle że poszłam na studia, aby robić coś innego. Chcę się spełniać w tym, co lubię. A lubię pracę z ludźmi i robienie wszystkiego, co tylko mogę, aby jakoś pomóc im wyjść z kryzysów – odpowiedziałam.

– Oj, córeczko, jeszcze do tego tematu wrócimy. Ja wiem, że ty chcesz żyć po swojemu i pewnie wolisz oddać się karierze, niż myśleć o rodzinie, ale nam bez ciebie wcale nie jest tak dobrze. Zawsze byłaś takim naszym małym promyczkiem i czujemy się bez ciebie samotni, nie mówiąc już o tym, że zamartwiamy się, czy wszystko z tobą w porządku w tym Wrocławiu. Wolimy z mamą, jak jesteś przy nas… Kiedy możemy o ciebie dbać i mieć pewność, że ci się układa – rzekł ojciec, wjeżdżając na podjazd przy naszym domurodzinnym.

– Wiem, ja też was kocham, ale jestem już dorosła. Muszę wybrać swoją drogę i popełniać swoje błędy. Jestem waszym dzieckiem i zawsze nim będę, ale nie możecie traktować mnie tak, jakbym miała sobie nie poradzić. Jestem we Wrocławiu już blisko pięć lat i jak na razie wszystko mi się układa. W przyszłości też będzie dobrze – zapewniłam.

Kątem oka zauważyłam, że w oczach taty zabłyszczały łzy, ale zamrugał kilkakrotnie, żeby się ich pozbyć. W końcu nie chciał się przyznać, że go wzruszyłam i że wywoływałam w nim masę innych emocji. Ech, faceci…

– Nie martw się o mnie, tato – dodałam.

– Zobaczę, co się da zrobić, ale nie wiem, czy tak łatwo będzie się przyzwyczaić, że moja córeczka jest już dorosłą kobietą… Studiujesz poza domem już tyle lat, a my z matką dalej uważamy cię za dziecko, którym kiedyś byłaś… – wyszeptał.

– Jak skończę studia, to może przeprowadzę się gdzieś bliżej, do Katowic lub Krakowa. Będę mogła was częściej odwiedzać – obiecałam, bo to faktycznie było dozrobienia.

– Dobrze, córuś, dobrze… – oznajmił tata, najwidoczniej kończąc rozmowę, bo zgasił silnik, zaczął rozpinać pas i ewidentnie chciał opuścićsamochód.

Wysiadłszy, przez przypadek rzuciłam okiem na plac sąsiadów. Jak na złość z domu Bocheńskich wyszedł akurat nie kto inny, jak Igor. Widząc go, poczułam, że całe moje ciało przeszył dreszcz. Dawno nie miałam okazji zobaczyć go na żywo. Teraz, gdy staliśmy zaledwie kilka metrów od siebie, dotarło do mnie, że dorosłość mu służyła – wyglądał jeszcze lepiej niż wtedy, kiedy był dzieckiem czy nastolatkiem. Prezentował się obłędnie, dzięki czemu zrozumiałam, że nic dziwnego, iż uważałam go zaideał.

– Cześć, Igor! – rzucił do niego mój ojciec, uśmiechając sięszeroko.

– Dzień dobry, panie Bieńku! – zawołał chłopak tak niskim i chropowatym głosem, że z automatu wywołał gęsią skórkę na moichrękach.

Na mnie spojrzał tylko przez kilka sekund i odwrócił wzrok. Może mnie nie rozpoznał? W końcu się zmieniłam. A może po prostu po raz kolejny chciał mi udowodnić, że dalej miał mnie w czterech literach? Nie wiedziałam, ale poczułam się nagle tak, jakbym nie była w stanie oddychać. Przecież było raczej logiczne, że moi rodzice nie sprowadziliby do domu obcej dziewczyny. Nasza dalsza rodzina dosyć rzadko nas odwiedzała, a jak już, to zwykle przyjeżdżali jakieś starsze wiekiem ciotki iwujkowie.

Praktycznie biegiem pokonałam drogę do drzwi wejściowych mojego rodzinnegodomu.

No cóż, Igor, kiedyś nauczę się mieć cię w dupie, ale to na pewno nie będzie dziś – obiecałam sobie wduchu.

Czułam jednak do niego coś wręcz przeciwnego… Choć bez wątpienia teraźniejszy Igor był dupkiem, który ewidentnie na to niezasługiwał.

Dlaczego ja byłam taka głupia, że ideałem w mojej głowie był facet, który najwidoczniej zmienił się w buca, z którymi miałam styczność w moim życiu? Czy to nie powinno było sprawić, że moja idealna wizja runęłaby niczym domek z kart? Jak na razie – chociaż byłam smutna i wściekła – miałam wrażenie, że wspomnienie tego słodkiego Igora, z którym spędzałam czas jako nastolatka, i tak bardziej na mnie oddziaływało niż to, co teraz wyrabiał mój sąsiad. I nie potrafiłam tegozmienić.

Rozdział 4

Igor

Wpatrywałem się w oddalającą się dziewczynę. Skądś ją kojarzyłem, ale zdecydowanie nie potrafiłem sobie przypomnieć skąd. Wyglądała niczym typowy członek rodziny Bieńków – zarówno moja sąsiadka, jak i jej mąż byli rudowłosi i z tego, co zdążyłem zaobserwować przez lata mieszkania tuż obok nich, każdy, kto do nich przyjeżdżał, wyglądał niczym potomek Ani z Zielonego Wzgórza. Definitywnie nie dało się zaprzeczyć, że wszyscy bylispokrewnieni.

A ta dziewczyna? Nie wiedziałem, czy Bieńkowie spodziewali się jakichś odwiedzin, bez wątpienia jednak dziewczyna, która do nich przyjechała, była po prostu zjawiskowopiękna.

No i uciekła, nim zdążyłem nawiązać z nią jakikolwiek kontakt. Najwidoczniej była więc także nieśmiała i płochliwa, chociaż ja należałem raczej do osób, które uwielbiały towarzystwo i dobrą rozmowę, co ludzie zawsze sobie we mniecenili.

– Wypiękniała nam ta Marcelinka, co? – zapytała moja mama, chyba specjalnie wychodząc przed dom, aby trochę mniepomęczyć.

– Marcelina? – powtórzyłem. – To byłaMarcelina?!

W życiu bym w to nie uwierzył, bo w moich wspomnieniach była to raczej dziewczyna z nadwagą, długimi, zaplecionymi warkoczami i mnóstwem piegów na nosie. Ot, tamta Marcelina była cudowną dziewczyną i fantastyczną przyjaciółką, ale nigdy bym nie pomyślał, że podczas studiów tak się zmieni. I to na tyle, że chociaż znaliśmy się od maleńkiego, to jej nie poznam, gdy zobaczę ją po kilkulatach.

Nic więc dziwnego, że uciekła, w końcu najwidoczniej musiała odebrać mnie jako wyjątkowonieuprzejmego.

A co by było, gdyby została, a ja poprosiłbym jej ojca, aby nas sobie przedstawił – bo takie myśli przyszły mi do głowy! Niby byłoby to straszne nieporozumienie, ale Marcelinie zrobiłoby się przykro. Bo ja teraz, znając prawdę, czułem sięgłupio.

– Jak ty ją w ogóle zauważyłaś? – spytałem mamę, mając nadzieję, że zaraz się okaże, że kobietażartowała.

– Przez okno w kuchni. Zresztą, mówiłam ci, że dzisiaj ma przyjechać Marcelinka. Jak mogłeś myśleć, że przyjechał ktoś inny i nawet się z nią nie przywitać?! – skarciła mnierodzicielka.

Głośno przełknąłemślinę.

– Jakoś to naprawię. Może faktycznie zaproszę ją na piwo? Myślę, że Robertowi mogłaby sięspodobać.

Moja mama westchnęła głośno iteatralnie.

– Naprawdę chciałbyś, aby ta słodka dziewczyna zaczęła spotykać się z tym nicponiem? – dopytałasię.

Wzruszyłemramionami.

– Patrząc na to, że początkowo nie wziąłem pod uwagę tego, żeby jakkolwiek nawiązać kontakt z Marceliną, to powinnaś być ze mnie dumna, że w ogóle teraz rozważam taką możliwość – stwierdziłem.

– Synu, jakbym cię nie znała. Robisz to tylko dlatego, że spierniczyłeś sprawę na całego i pewnie czujesz wyrzuty sumienia. Marcelina jest piękną kobietą, już dawno przestała być dziewczynką, którą znałeś, ale ty odciąłeś się od niej kiedyś raz, a porządnie. Nawet nie wiemczemu.

– Wiesz – odpowiedziałem. – Przecież widziałaś, jak bardzo była we mnie zakochana. Nie mogłem tego znieść. Nie chciałem jej skrzywdzić, ale… wolałem spotykać się z innymi dziewczynami. Musiałem to skończyć, mamo. Urwanie kontaktu wydawało się wtedy dobrym pomysłem i najwidoczniej takim było, patrząc na to, kim w tym momencie stała się Marcelina – odparłem.

– Zachowałeś się niczym głupi szczeniak, bo odebrałeś jej możliwość wyboru. Zresztą, odkąd oboje skończyliście gimnazjum, minęło już trochę czasu, nie uważasz? Z tego, co wiem od pani Bieniek, Marcelina od tamtej pory była w kilku związkach. Teraz na pewno ma cię już głęboko w tyłku i nie planuje z tobą gromadki dzieci. Ty masz Anastazję, ona ma swoje życie. Jeśli jednak planujesz ją zaprosić na piwo tylko po to, aby poczuć się lepiej, to nie rób tego. Nie mieszaj jej w głowie jeszcze bardziej, niż zrobiłeś to lata temu – rzekła mojamatka.

– Teraz to ty mi robisz sieczkę z mózgu – zarzuciłem.

– Jeśli po tym piwie dalej planujesz olewać Marcelinę, to pozwól jej na to, żeby spędziła ten wieczór ze swoimi rodzicami. Na pewno przyniesie jej to więcej pożytku niż patrzenie na ciebie i na pijacką mordę twojegokolegi.

Spojrzałem na mamę zpolitowaniem.

– Mamo, kiedy ty się stałaś takawulgarna?

– Chyba taka mądra! – poprawiła mnie rodzicielka, uśmiechając się szeroko. – Chodź do domu, twój ojciec zaraz będzie, więc zjemy, a później będziesz mógł iść na to swojepiwko.

– Z Robertem spotykam się dopiero o dziewiętnastej, za dwie godziny – odparłem.

– Więc będziesz miał więcej czasu, żeby zastanowić się, co chcesz zrobić – rzuciła mojamama.

Przekląłem cicho podnosem.

Przede wszystkim to chciałem się jeszcze skontaktować z Anastazją i zapytać, jak się czuje. Stwierdziłem jednak, że zadzwonię do niej już po tym, jak wspólnie z rodzicami zjem posiłek, bo w razie, gdyby odebrała, to planowałem rozmawiać z nią najdłużej, jak się tylko dało. Może wreszcie ustalilibyśmy jakieś miejsce spotkania wraz z konkretną datą. I może nawet doszłoby ono do skutku. W optymistycznej wersji miałem nadzieję, że Anastazja czuła się już na tyle dobrze, że wyjdzie wieczorem ze mną i z Robertem – a także być może z Marceliną, o której co nieco wiedziała, głównie z anegdot z mojego dzieciństwa. Przynajmniej nie czułbym się głupio, bo Anastazja była dziewczyną, która pewnie przejęłaby ciężar rozmowy z moją sąsiadką, wypytując ją o mnie.

W każdym razie tak to sobiewyobrażałem.

Ale prawda była taka, że chyba nie do końca już wierzyłem, że Anastazja będzie chciała się dziś dokądś wybrać. Bodajże bolała ją głowa i źle się czuła. Znowu. A raczej – znowu z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu nie chciała się ze mnąwidzieć.

Może faktycznie chodziło o to, że to wszystko według niej działo się za szybko. Może faktycznie przemyślała swoje życie i nasz związek… i jakoś nie potrafiła mi o tym powiedzieć, choć wcześniej bez oporów planowała ze mną swojąprzyszłość.

***

Tak jak zamierzałem, po zjedzonym posiłku zadzwoniłem do Anastazji, ale już na początku rozmowy dało się wyczuć, że trzymała mnie na dystans. Mniej więcej czegoś takiego się spodziewałem, chociaż liczyłem, że poukładała sobie wszystko w głowie, a dzięki temu poukładałoby się międzynami.

– Czego chcesz, Igor? – rzuciła, a jej głos był cichy, praktycznie bezwyrazu.

– Jak się czujesz? – odpowiedziałem pytaniem napytanie.

– Średnio – odparła. – Zdecydowanie mogłoby być lepiej. Mam wrażenie, jakbym mogła przespać cały dzień i całąnoc.

– Może powinnaś iść do lekarza? Moja mama czasem ma anemię i też czuje się dosyć słabo – rzuciłem.

Anastazjaprychnęła.

– Serio myślisz, że nie pomyślałam, aby iść do lekarza? Byłam, geniuszu. I jak na razie nie stwierdził niczego poważnego. Może mam gorszy czas i tyle, niepomyślałeś?

Westchnąłem. Chyba odrobinę za głośno, bo moja ukochana na pewno tousłyszała.

– Czyli nie masz ochoty wyjść dziś ze mną na piwo? – zapytałemjeszcze.

– Nie, ale ty się nie krępuj. Nie będę trzymać cię w domu, skoro odwołałam randkę z powodu tego, że czuję się tragicznie. Nie upij się tylko, głuptasie – oznajmiła, a ostatnie słowo zabrzmiało nawet dosyćczule.

Może jednak była jakaś szansa dla nas, chociaż rozmowa przed chwilą średnio się nam kleiła. Miałem wrażenie, jakby Anastazja liczyła z jednej strony na to, że będę koczował pod jej domem, aby w razie czego zaparzyć jej herbaty, ale z drugiej, jak kiedyś próbowałem się nią zaopiekować, mówiła mi, że nie jest kaleką i nie jest obłożnie chora, więc nie powinienem chodzić wokół niej na paluszkach. Byłem w kropce, bo moja ukochana ewidentnie nie do końca wiedziała, czego chciała. Ja pragnąłem dać jej gwiazdkę z nieba, a w tym momencie nie wiedziałem, jak sięzachować.

– Nie upiję się – obiecałem. – Zadzwonić do ciebie popowrocie?

– Nie, pójdę chyba spać. Naprawdę nie czuję się najlepiej. Jakby brakowało mi energii. Chyba za dużo ostatnio się dzieje. Może dlatego mój organizm reaguje tak, a nieinaczej…

– W porządku, kochanie. Odezwę się w takim razie jutro. Może poczujesz się lepiej i będziemy mogli sięumówić.

– Może – odparła Anastazja, po czym sięrozłączyła.

Przez kilkanaście sekund wpatrywałem się jeszcze w wyświetlacz telefonu. Niebawem miałem iść na spotkanie z Robertem, ale przedtem musiałem zadecydować, co zrobić w sprawieMarceliny.

Niby rozmawiałem o niej dzisiaj z mamą. Wiedziałem, że byliśmy w tym momencie obcymi sobie ludźmi. Nie miałem pojęcia, jak mógłbym do niej zagadać, jakie tematy moglibyśmy podjąć. Byliśmy dwójką nieznajomych, chociaż mieliśmy wspólną historię. Nic więcej. Teraz nic nas niełączyło.

Mimo wszystko spojrzenie na Marcelinę po tylu latach nieobecności w moim życiu wzbudziło we mnie bardzo pozytywne uczucia. Taki… duży sentyment. Przypomniało mi się sporo wspólnych, niesamowitych chwil, w których dobrze siębawiliśmy.

No i też to poczucie winy. Jak mogłem nie poznać swojej dawnej przyjaciółki, swojej sąsiadki? Byłem głupi. Myślałem, że nie zmieni się zewnętrznie i że tylko wewnątrz będzie inna. Nie dosyć, że jej nie poznałem, to jeszcze zastanawiałem się – wbrew swoim wcześniejszym postanowieniom – czy mimo wszystko nie umilić jej jakoś czasu, kiedy będzie u rodziców. Kilka spotkań, parę pogawędek… Anastazja chyba i tak nie do końca chciała się ze mną spotykać. Przynajmniej miałbym co robić wieczorami, po pracy. Nawet nie musiałbym dalekowychodzić…

Byłem też przekonany, że gdyby nowa Marcelina była taka jak stara Marcelina, to mimo wszystko nie byłby to stracony czas, a na pewno byłby on pełen przypominania sobie rzeczy z przeszłości, które zwykle wywoływały mójuśmiech.

Nie planowałem znowu przyjaźnić się z Marceliną, co to, to nie. Ona miała swoje życie, ja miałem swoje. Zwykle ledwo godziłem pracę ze spotkaniami z ukochaną, z przyjacielem i z rodziną. Niemniej jednak pomyślałem, że moja sąsiadka mogła być dosyć samotna – bo większość jej koleżanek od dawna już tu nie mieszkała. A ja… chyba też mógłbym dzięki temu zapchać pustkę, którą jakoś tak od niedawna w sobieczułem.

Nigdy nie sądziłem, że tak bardzo będę związany z jedną kobietą i że tak bardzo będę przeżywał wszystkie wzloty i upadki. Kiedy jednak były to wzloty – byłem najszczęśliwszym facetem na świecie. W tym momencie było sporo upadków, z których albo Anastazja nie potrafiła się podnieść, albo ja za żadne skarby świata nie potrafiłem jej pomóc tego zrobić, bo najwidoczniej byłem najgorszym partnerem naświecie.

No nic, przynajmniej skłaniałem się ku temu, żeby zaprosić sąsiadkę na piwko. Jeśli w ogóle będzie chętna, żeby na mnie patrzeć, ze mną rozmawiać i przebywać w bliskiej ode mnie odległości. Bo naprawdę po tym, jak się z nią dzisiaj nawet nie przywitałem, to – jeśli dalej było w niej dużo dziewczyny z tamtych lat – mogła się na mnie obrazić. Wiedziałem jednak, że na jej fochy najlepiej działało przyniesienie paczki ulubionych ciastek, dlatego przed pójściem do domu obok postanowiłem wpaść jeszcze do pobliskiegosklepu.

Może nie potrafiłem obchodzić się z dziewczynami, bo nawet z mamą czasem mi się nie układało – ale przynajmniej się starałem, nie? Tego nikt nie mógł miodmówić!