To jak, szefie? - Dominika Smoleń - ebook + audiobook
BESTSELLER

To jak, szefie? ebook i audiobook

Dominika Smoleń

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zuzanna zakończyła niedawno burzliwy związek. Dziewczyna postanawia zmienić pracę, gdyż jej niewierny (były już) facet jest zatrudniony w tym samym miejscu. Szybko okazuje się, że czeka na nią idealna oferta, gdzie proponują bardzo dobre pieniądze, ale w pakiecie otrzymuje się towarzystwo irytującego szefa - Tymoteusza. Mężczyzna chciałby – wręcz na siłę – zaprzyjaźnić się ze wszystkimi pracownikami, ale Zuzanna nie zamierza wikłać się w miejscu pracy w jakiekolwiek relacje, które wychodzą poza strefę profesjonalizmu. Jak zareaguje na to Tymoteusz, którego kobieta zaintrygowała już przy pierwszym spotkaniu? Czy Zuzanna, która z uporem maniaka tworzy wokół siebie nieprzekraczalne granice, odnajdzie się w nowym miejscu? 

 

To jak, szefie??” to historia o tym, że warto uwierzyć w miłość, która w każdej chwili może spaść na nas niczym grom z jasnego nieba.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 27 min

Oceny
3,9 (439 ocen)
195
103
75
42
24
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maggita51

Nie polecam

Większość tekstu po prostu pominęłam. To jest jak pamiętnik nastolatki. Za dużo opisów, a za mało się dzieje. Nie polecam
10
farmasibydaria

Z braku laku…

Fabuła w większości kojarzy się z inną książką, może i tam nie było dziecka ale śmierć dawnej partnerki, przyjaźń między nową a starą ukochaną. Z braku laku da się przeczytać, ale nie porywa czytelnika.
10
NikolaMlynarska

Z braku laku…

Mocno przewidywalna, nijaka, nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego i już na pierwszych stronach wiadomo było jak się skończy. Autorka pisze całkiem fajnie, ale akurat nie tutaj.
10
Buska18

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemnie się czyta.
00
Klucha78

Dobrze spędzony czas

Polecam serdecznie
00

Popularność




Copyright © by Dominika Smoleń, 2020 Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora orazWydawnictwa pod groźbą odpowiedzialnościkarnej.

Redakcja: Aneta Grabowska

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by LightField Studios/Shutterstock

Projekt okładki: Marta Lisowska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek

Ilustracje przy nagłówkach: mohamed Hassan z Pixabay

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-67024-28-0

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Epilog

Podziękowania

Na życie bowiem, podobnie jak naobrazy,należy patrzeć z odległości czterechkroków.

José Saramago – Wszystkie imiona

Dla mojego dziadka – zato,że całe życie udowadniałmi,iż najważniejsza jestrodzina…

Rozdział 1

Zuzanna

Siedziałam z Karoliną, moją najlepszą przyjaciółką, już od kilkunastu minut. Piłyśmy drugą kolejkę drinków, które nam zrobiła. Według mnie były za słodkie, a przez to trochę obrzydliwe, ale potulnie się nimi raczyłam. W głowie zaczynało mi lekko szumieć, a mój nastrój znacznie się poprawił – chociaż wcześniej wątpiłam, czy będzie to możliwe. Jedno było więc pewne – Karolina dodała tam sporo wódki. I dobrze, biorąc pod uwagę fakt, w jakiej sytuacji sięznalazłam.

Moja przyjaciółka była najlepszą dziewczyną pod słońcem i nie umiałaby mnie olać, więc od dobrej godziny słuchała łzawej historii, pełnej żalu, smutku i złości.

– Dalej nie rozumiem, jak ten dupek mógł mnie zdradzić – oznajmiłam, nieustannie zadręczając się tym, że Marcin, mój były – od mniej więcej dwóch godzin – chłopak, skreślił nasze wspólne życie przez seks ze swoją asystentką.

– Wciąż nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak to możliwe, że zaprosił cię do swojego biura, zapomniał o tym i nawet nie zamknął drzwi na klucz… – powiedziała Karolina, po czym obie westchnęłyśmy.

– Szkoda gadać… – Upiłam kolejny łyk słodkiego drinka i z hukiem odstawiłam szklankę na blat stolika kawowego.

– Zawsze wydawało mi się, że z Marcinem jest coś nie tak. Był takim… zapatrzonym w siebie narcyzem. Nie znam większego lalusia od niego. Nie wiem, co ty w nim widziałaś, skoro on nie dostrzegał nic poza czubkiem własnego nosa – rzuciłaKarola.

– Albo fiuta – zauważyłam. – Bo akurat swój sprzęt musiał doskonale widzieć, kiedy pieprzył asystentkę. A wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? Będę musiała zmienić pracę. Nie zniosę patrzenia na niego, a skoro jestem recepcjonistką w ich biurowcu, będzie mnie musiał mijać co najmniej kilka razy dziennie. Gdybym jeszcze raz zobaczyła jego krzywy uśmieszek, to jestem przekonana, że wybiłabym mu zęby – stwierdziłam.

Karolinazachichotała.

– Chciałabym to zobaczyć! Chociaż jestem przekonana, że jeszcze tego samego dnia miałby umówioną wizytę u specjalisty, który wstawiłby mu sztucznąszczękę…

Tym razem roześmiałam się takżeja.

Wyobrażanie sobie tej sceny było przyjemne i nieco komiczne. Zwłaszcza że… to naprawdę mogło się wydarzyć, jeślibym została na swoim stanowisku. Nie mogłam sobie na to pozwolić, bo jeszcze Marcin zażądałby ode mnie zwrotu kosztów leczenia. Nie miałam na to kasy. Dotychczas oszczędzałam na wspólne mieszkanie z moim eks – dokładnie za miesiąc mieliśmy razem zamieszkać. Dobrze, że do tego nie doszło. Byłoby trudniej się rozstać, gdyby dodatkowo pojawiły się te wszystkie kwestie prawne związane z rozwiązaniem umowy najmu.

– Powinnaś zrobić sobie badania w kierunku chorób wenerycznych – zaproponowała moja przyjaciółka. – Kto wie, co ci się mogło przyplątać? Nie sądzę, żeby asystentka Marcina była jedyną kobietą, z którą cię zdradzał. Ten typek… On nigdy nie miał równo pod sufitem, nieuważasz?

Teraz miałam tego świadomość, ale ze względu na to, że spotykaliśmy się zaledwie od czterech miesięcy, wcześniej widziałam wszystko w różowych okularach i czułam tylko motylki, które szalały mi w brzuchu, gdy Marcin znajdował się w zasięgu mojego wzroku. Prawda okazała się bolesna – był dupkiem, a ja skończoną idiotką, bo nie dostrzegałam żadnych sygnałów, że coś może być nie tak. Gdyby nie jego pomyłka… pewnie dalej byłabymokłamywana.

I wciąż planowałabym przyszłość z facetem, który na mnie niezasługiwał.

– Zrobię – obiecałam.

To było rozsądne posunięcie, musiałam wiedzieć o ewentualnych chorobach, by w razie czego wdrożyć leczenie. Jeśli w ogóle da się coś takiego leczyć – pomyślałam.

– Chcesz jeszcze jednego drinka? – spytała Karolina. – Korzystajmy z tego, że mój syn jest dzisiaj u swojej babki. Jeden dzień wolnego w miesiącu to zdecydowanie za mało…

Przygryzłam wargę, bo było mi wstyd. Zapomniałam, że Filip, pięcioletni synek mojej najlepszej przyjaciółki, był dzisiaj poza domem, dzięki czemu Karolina mogła zrobić coś tylko dla siebie. A ja – jak głupia – zajmowałam jej czas. Szczerze powiedziawszy, nawet nie zauważyłam, że Filipa nie ma w mieszkaniu. Zwykle był na tyle spokojny, że potrafił godzinami bawić się sam w swoimpokoiku.

Mogłam namówić Karolinę, żeby w ten wolny dzień wyszła na randkę, ale… pewnie i tak by mnie nieposłuchała.

Od czasu, kiedy zaszła w ciążę, podobno nie spotkała się już z żadnym facetem. Nie do końca znałam historię tej wielkiej miłości – i wielkiej wpadki – bo poznałam Karolę dopiero dwa lata temu, gdy wprowadziła się do mieszkania obok mojego. Mimo dość krótkiego stażu przyjaźni dziewczyna była mi bliższa niżsiostra.

– Wiesz co, chyba powinnam już iść. Jutro planuję zanieść wypowiedzenie do działu kadr, więc wypadałoby się już za czymś rozejrzeć… Muszę dokładnie przejrzeć ogłoszenia w internecie. Mam tylko nadzieję, że znajdę coś ciekawego, bo nie chciałabym, żeby moją jedyną motywacją do pracy była konieczność zarobienia na czynsz. Wolałabym czerpać chociaż minimalną radość z zadań, które mam wykonywać – mruknęłam.

– Na pewno znajdziesz coś fajnego. Dobra sekretarka to prawdziwy skarb. Doskonale wiesz, jak często niektórzy je zmieniają. Niewiele jest osób, które są na tyle kompetentne, żeby podjąć z nimi współpracę na dłuższy czas. Chociaż do dzisiaj nie wiem, co fajnego widzisz w przekładaniu papierków, wystawianiu faktur, planowaniu spotkań i odbieraniu telefonów. Dla mnie wieje straszną nudą – rzekła mojatowarzyszka.

Wzruszyłamramionami.

– Nie jestem taka jak ty. Nie nadaję się do zdalnej pracy w marketingu. W ogóle… wydaje mi się, że nie nadaję się do zdalnej pracy. Kiedy jestem w biurze, przynajmniej wiem, że muszę coś robić, żeby inni się na mnie nie gapili. Wtedy jestem najbardziej produktywna.

– Gdyby nie to, że pracuję zdalnie, w życiu nie mogłabym sobie pozwolić na to, żeby spędzać tyle czasu z Filipkiem – zauważyła.

Co racja, to racja. Akurat w jej przypadku praca zdalna była chyba najlepszą opcją – głównie dlatego, że rzadko ktokolwiek pomagał jej w wychowywaniudziecka.

Nie licząc przedszkola, do którego chłopiec chodził, to cały pozostały czas spędzał ze swoją matką lub ze mną – ale nie za często. Tylko raz w miesiącu mama Karoliny brała go do siebie nanoc.

Rodzina ojca Filipa nigdy nie upominała się o widzenia z chłopcem, o jego ojczulku także nic nie wiedziałam, więc pewnie nie zabiegał o to, by spotkać się zsynem.

– Dobra. Zmykam do siebie, bo jeśli wypiję jeszcze jednego drinka, to chyba nie dojdę o własnych siłach. Wiesz, jaką mam słabą głowę, a naprawdę muszę jeszcze przysiąść nad ofertamipracy…

– Oj, Zuzka, Zuzka. Mieszkasz obok. Myślę, że naprawdę dałabyś radę trafić do siebie i otworzyć drzwi. Przesadzasz, głuptasie.

Uśmiechnęłam się lekko. Może faktycznie przesadzałam – tak naprawdę bardziej udawałam przed towarzystwem, że łatwo się upijam, bo była to zwykle świetna wymówka, żeby szybciej wykręcić się z różnych sytuacji i wrócić dodomu.

– Do jutra, Karo! Mam nadzieję, że nie zrobisz dzisiaj niczego, czego ja bym nie zrobiła – powiedziałam, zbierając się dowyjścia.

– Czyli mam szeroki wachlarz możliwości. Co by tu dzisiajwybrać…

Śmiałam się głośno, wychodząc od przyjaciółki. Tak naprawdę moje życie było raczej nudne. Siebie także, podobnie jak Karoliny, nie nazwałabym raczej typem imprezowiczki. Byłam po prostu… sobą. I nawet to lubiłam. Moja codzienność może nie była zaskakująca, ale nie chciałam jej zmieniać, bo dobrze się w niej czułam. A chyba o to w życiu chodzi, prawda?

Otworzyłam drzwi do swojego mieszkania, weszłam, po czym od razu znowu przekręciłam zamek, aby nikt nie wszedł do mnie w nocy. Nawyk ten wyniosłam jeszcze z domu rodzinnego – z racji tego, że w dzielnicy, w której się wychowałam, przewijało się strasznie dużo ludzi, a często były to podejrzane typy, z którymi nie chciałam mieć nicwspólnego.

Nalałam sobie do kieliszka odrobinę czerwonego wina – półwytrawnego, bo dosyć miałam już słodyczy w dzisiejszym dniu, a następnie usiadłam na kanapie i włączyłam laptopa. Szybko weszłam na stronę, na której ludzie najczęściej zamieszczali oferty pracy i po kilku minutach poszukiwań trafiłam na coś godnego uwagi. Pewien notariusz szukał kogoś, kto mógłby zastąpić jego sekretarkę, bo odchodziła na zasłużoną emeryturę. Bez większego zastanowienia wysłałam wiadomość, że z chęcią umówiłabym się na rozmowę kwalifikacyjną. Szybko dopisałam w szablonie swojego CV informację o tym, gdzie pracowałam przez ostatni rok. Użyłam czasu przeszłego, choć wypowiedzenie dopiero planowałam złożyć. Załączyłam także plik z moim życiorysem. Modliłam się o to, żeby się do mnie odezwano… Gdybym naprawdę miała codziennie patrzyć na Marcina – dupka, który zdeptał moje serce i rozwalił je na milion kawałków, to chyba popadłabym w poważną depresję. Pewnie także w alkoholizm, skoro nasze zerwanie dosłownie zapijałam. Chociaż dalej nie czułam się jakoś bardzo pijana, to miałam świadomość, że na więcej nie mogę sobie pozwolić. Jutro piątek, więc musiałam pojawić się w biurowcu, gdzie znowu będę patrzyła na to, jak przez korytarz przechodzą mój były chłopak oraz dziewczyna, w którą wkładał swojego kutasa, bo zapomniał, że miał się spotkać zemną.

Najbardziej dziwiło mnie to, że w całym budynku nie słyszałam żadnych plotek na temat romansu Marcina – jednego z kierowników działu IT. Nic do mnie nie dotarło, a zwykle dochodziły mnie słuchy o wszystkim – o tym, że ktoś zachorował, że ktoś związał się z kimś innym, a nawet o tym, że ktoś puścił bąka w windzie… Słyszałam po prostu o wszystkim. Ale najwidoczniej nie o sprawach, które mnie dotyczyły.

Chociaż był już późny wieczór, dostałam wiadomość tekstową: Dzień dobry. Zapraszam na rozmowę w sobotę o ósmej, przed rozpoczęciem pracy kancelarii. Pozdrawiam, T. Bogucki.

Pisnęłam radośnie, bo los dał mi szansę na to, żeby ułożyć sobie życie z dala od Marcina. Lubiłam swoją pracę, ale jeszcze bardziej lubiłam siebie, więc nie mogłam pozwolić na to, żeby obserwowanie mojego byłego faceta codziennie psuło mój nastrój.

Będę. Dziękuję za szansę, jaką mi pan daje – tak brzmiała moja odpowiedź.

To jeszcze nie jest przesądzone. Mam jednak nadzieję, że okaże się pani odpowiednią kandydatką – odpisał notariusz.

Wydawał się porządnym gościem. Byłam ciekawa, ile ma lat i jak wygląda, więc zaczęłam szukać informacji o nim i wskazanej w ogłoszeniu kancelarii notarialnej. Jednak kiedy zobaczyłam jego zdjęcie sprzed kilku miesięcy… poczułam, że przez moje ciało przebiega dreszcz. Facet miał może trzydzieści lat i wyglądał niczym grecki bóg – szczególnie w tym czarnym garniturze, pewnie szytym na miarę, bo leżał na nim idealnie. Bez wątpienia mężczyzna był atrakcyjny. I bez wątpienia był w moim typie. Mimo wszystko nie zamierzałam wiązać się już z nikim z pracy, nigdy, przenigdy – zwłaszcza że nie znalazłam żadnej informacji na temat jego stanu cywilnego. Może akurat był w dziesięcioletnim związku i miał dwójkę dzieci?

Nie byłam tego typu osobą. Po prostu. W dodatku próbowałam poskładać w całość złamane serce i naprawdę nie myślałam o związkach. Chociaż, patrząc w przyszłość, chciałabym, żeby ktoś taki jak pan notariusz zagościł w moim życiu na stałe. Z Marcinem nie wyszło – a miałam nadzieję, że to „ten jedyny”. W końcu mieliśmy już nawet razem mieszkać! Ciężko skreślić z życia kogoś, z kim było się od kilku miesięcy i z kim planowało się przyszłość – ale musiałam takzrobić.

No cóż, może do trzech razy sztuka, skoro przed Marcinem miałam już jedną wpadkę miłosną, z której podnosiłam się dobre trzymiesiące…

Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni – pomyślałam. Jeśli dostałabym tę pracę, to wzmocnić mnie miało także wstawanie w soboty, bo kancelaria była czynna sześć dni w tygodniu, chociaż w sobotę tylko przez cztery godziny. Może wynagrodzenie będzie tego warte… No i bonusem byłby także widok przystojnego mężczyzny. Musiałam jakoś rozładowywać napięcie seksualne… A o panu notariuszu to z chęcią bym sobie pofantazjowała! W wyobraźni akurat wszystko było dozwolone, a na swoje libido nigdy nie mogłam narzekać. Nie byłam jednak panią na jedną noc, więc skoro zerwałam z Marcinem, będzie mi musiał wystarczać Wacław, mój różowy wibrator z trzydziestoma różnymi funkcjami, który od zawsze dostarczał mi największej radości – jeśli chodziło o zabawę z samą sobą, czułam się jak bogini seksu, mając orgazm zaorgazmem…

Byłam w związku, w którym kilka numerków w tygodniu najwidoczniej komuś nie wystarczało… – pomyślałam znów o tym zdradzieckim sukinsynu. A miało być tak pięknie… Jak zwykle wyszło jednak chujowo – kontynuowałam.

Rozdział 2

Tymoteusz

Siedziałem przy biurku i bębniłem palcami o drewniany blat. Ewa, moja sekretarka, odeszła dosyć nagle – wiedziałem, że czas jej pracy powoli się kończy, ale problemy zdrowotne sprawiły, że musiała wcześniej przejść na emeryturę. Szkoda, bo była niczym moja druga matka, stała się też dla mnie przyjaciółką. Co więcej, sprawdzała się jako pracownica, choć wydawać by się mogło, że osoby w jej wieku niezbyt chętnie zapoznają się z technologią. Ewa była wyjątkiem – i prawdziwym skarbem. A ja teraz musiałem znaleźć odpowiednie zastępstwo.

Przez cały piątek, nie licząc spotkań z klientami, które dotyczyły przeróżnych rzeczy – od sprzedaży mieszkania po sprawy związane z testamentem – starałem się znaleźć nową sekretarkę. Spotkałem się z kilkoma kobietami – w różnym wieku, z różnymi kwalifikacjami, ale żadna z nich nie powaliła mnie na kolana. Wszystkie wydawały się takie… nijakie. Nie potrafiłem złapać z nimi nici porozumienia. Wiedziałem, że raczej poradzą sobie w kwestiach zawodowych, ale mimo wszystko czegoś im brakowało… Większość wydawała się zaskoczona, że podczas rozmowy rekrutacyjnej zadawałem także luźniejsze pytania, które dotyczyły wielu różnych aspektów życia.

Powoli zaczynałem tracić nadzieję, że znajdę kogoś odpowiedniego w trybie pilnym, a potrzebowałem kogoś „na już”, właściwie „na wczoraj”, bo stosy papierów rosły i ktoś musiał się tym zająć. Ktoś musiał również zapisywać moje spotkania w terminarzu i dbać o to, żeby klienci czuli się dobrze w kancelarii, gdy czekali na to, aż zaproszę ich do gabinetu.

Nic więc dziwnego, że w piątek wieczorem odrobinę przeholowałem z alkoholem. Ot, jedna lub dwie szklaneczki whisky zadużo.

W sobotę ledwo wstałem z łóżka, gdy zadzwonił mój budzik. Wziąłem nawet tabletkę przeciwbólową z ibuprofenem, bo miałem wrażenie, że zaraz rozwali mi głowę.

Kiedy więc o równiutkiej ósmej do kancelarii weszła atrakcyjna kobieta ubrana tak, jakby w jej szafie nie było nic innego niż eleganckie sukienki, poczułem swego rodzaju irytację. Wyglądała na sztywniaczkę, a jej wyraz twarzy nie wyrażał… nic. Zazwyczaj ludzie starali się chociaż uśmiechać, żeby sprawiać dobre pierwsze wrażenie. Jak miałbym się dogadać z kimś, kto wygląda, jakby miał kołek w dupie i zatwardzenie od trzech dni?

– Dzień dobry – powiedziała, siadając na krześle.

– Dzień dobry – odparłem. – Może przejdziemy do konkretów?

Dziewczyna skinęła głową, a ja spojrzałem na jej CV, które miałem przed sobą. Szybko przypomniałem sobie, co w nim było, żeby zadawać odpowiedniepytania.

– Mogę mówić do ciebie po imieniu, Zuzanno? – spytałem.

– Jeżeli pan woli – wymamrotała, a ja dostrzegłem, jak kładzie drżącą dłoń na kolanie.

– Jestem Tymoteusz, możesz mówić do mnie na „ty” – zaproponowałem.

– Wolałabym zachować bardziej profesjonalne relacje – rzekła.

Przewróciłemoczami.

– Opowiedz mi coś o sobie, Zuziu – powiedziałem, specjalnie akcentując zdrobnienie jej imienia. Tak jak sądziłem, tym razem przez twarz dziewczyny przemknęły jakieś emocje. Oho, czyli jednak nie była robotem, najwyraźniej chciała się po prostu dobrze zaprezentować na rozmowiekwalifikacyjnej.

– Cóż, skończyłam studia związane z administracją na Uniwersytecie… – zaczęła.

Przerwałem jej machnięciemdłoni.

– Nie o to mi chodziło. To jestem w stanie wyczytać z twojego życiorysu. Ja… jestem osobą, która dla klientów stara się być jak najbardziej kompetentna. Ale ze swoją sekretarką, z którą mam spędzać sześć dni w tygodniu, chciałbym mieć luźne, wręcz przyjacielskie relacje – wyjaśniłem.

Zuzanna zacisnęła usta w wąską kreskę, jakby się nad czymśzastanawiała.

– Jesteś dziwny – stwierdziła po chwili. – Organizujesz rozmowę kwalifikacyjną, bo szukasz przyjaciela? To dosyć żałosne, nie uważasz? Powinieneś pytać o moje kwalifikacje i oczekiwania finansowe, a nie o to, co lubięrobić.

Uśmiechnąłem się szeroko. To było miłe – ta kobieta miała pazurki i najwidoczniej wtedy, kiedy uznała, że jej szanse na podjęcie tej pracy zaczynają maleć, postanowiła pokazać prawdziwąsiebie.

– Gdzie się podziały twoje „profesjonalne relacje”? – zapytałem.

– Poszły się… – zaczęła, urywając tuż przed skończeniem, najwyraźniej stwierdziła, że nie wypadaprzeklinać.

– Skoro już się rozluźniliśmy, to może naprawdę opowiesz mi o tym, co lubiszrobić?

– Nie sądzę, że jest to temat, który chciałabym z tobą omawiać. Teraz, jeśli pozwolisz, pójdę już. Ta rozmowa kwalifikacyjna chyba nie ma sensu. Szkoda, bo w wiadomości, którą do mnie wysłałeś, nie wydawałeś się takim dupkiem. Naprawdę liczyłam, że będę mogła tu na trochęzakotwiczyć.

Dziewczyna wstała, przygładziła sukienkę, po czym skierowała się sprężystym krokiem w stronęwyjścia.

– Bądź w poniedziałek o dziewiątej! – zawołałem za nią.

Na moment przystanęła, ale ostatecznie bez słowa znowu zaczęła się ode mnie oddalać. Nie byłem pewny, czy przyjdzie. Nie wiedziałem, czy trochę nie przesadziłem. Może faktycznie powinienem zachowywać się stosownie do sytuacji – zwłaszcza że naprawdę chciałem znaleźć odpowiednią sekretarkę, z którą po prostu będziemy się dobrze dogadywać. Swoje nieprofesjonalne zachowanie zwaliłem jednak na bólgłowy.

Obiecałem sobie, że jeśli Zuzanna przyjdzie w poniedziałek, to się poprawię. Skoro chciała mieć bardziej profesjonalne relacje – w porządku. Mogłem jej to zapewnić. Przynajmniej do czasu, kiedy nie poczuje się przy mnie dobrze i bezpiecznie. Później… może sama będzie próbowała szukać ze mną kontaktu i zagadywać w wolnych dla nas obojga chwilach, gdy nie będzie zbyt dużo do roboty.

Poszedłem do pokoju socjalnego, który także był częścią kancelarii notarialnej, po czym zrobiłem sobie mocną, czarną kawę, bez cukru i bez śmietanki. Upiłem solidny łyk, lekko parząc sobie przy tym usta. Od razu poczułem się jakoś lepiej. Odetchnąłem z ulgą, bo musiałem jakoś przetrwać ten dzień. Tylko cztery godziny, w tym trzy umówione spotkania, które nie powinny zająć mi więcej niż piętnaście minut każde. Później będę mógł odpocząć… – oceniłem szybko. A z racji tego, że zaczął się weekend, mogłem też zaprosić jedną ze swoich koleżanek, by spędzić kilka upojnych chwil i chociaż na chwilę zapomnieć o otaczającym mnie świecie i wszystkich problemach. Od wielu lat nie mogłem się wyzbyć samotności – przede wszystkim dlatego, że byłem raz zakochany, a później ta dziewczyna zniknęła, twierdząc, że pokochała kogoś innego. Nie chciałem już nigdy więcej zostać zraniony i unikałem relacji, które pozwoliłyby mi całkowicie się w kimś zatracić i poczuć, że ktoś jest tylko dla mnie, tak jak ja dla niego. Nie mogłem liczyć nawet na wsparcie moich rodziców, bo zmarli jakiś czas temu. Został mi tylko brat, z którym nie byłem zbyt blisko – ostatnio, kiedy rozmawialiśmy, miał kontakty z jakimiś podejrzanymi typkami, a jego panienka spodziewała się dziecka.

Może kiedyś znów będę gotowy na to, żeby się z kimś związać na stałe i ustatkować. Może kiedyś będę myślał o tym, żeby założyć własną rodzinę, mieć żonę, gromadkę dzieci i domek z białym płotem. Aktualnie są to dla mnie romantyczne mrzonki – zawyrokowałem w myślach. W moim sercu wciąż była Paulina, która miała być najważniejszą kobietą w całym moim życiu. Nie wystarczyłem jej jednak, a teraz… chyba byłem już w tej kwestii zgorzkniały. Może dlatego szukałem przyjaznej duszy w swojej sekretarce? Czasem sam przed sobą przyznawałem, że nie licząc jednego z moich kumpli, z którym razem studiowałem i wciąż pozostawałem w kontakcie, byłem sam i… czułem się jednak naprawdę samotny. Zdarzało się, że ten stan bardzo mi przeszkadzał, ale zmiana napawała mnie dużym lękiem i niechęcią. Komiczne, prawda?

Rozmyślania przerwała mi pani Beata, która przyszła do kancelarii, żeby załatwić kolejne poświadczenie notarialne. Była jedną z moich stałych klientek – przychodziła średnio raz w miesiącu od ponad roku. Na chwilę mogłem zatem przestać zastanawiać się nad moim gównianym życiem – a raczej praktycznie nieistniejącym życiem towarzyskim – i skupić na tym, że przynajmniej karierę miałem bardzo udaną, bo akurat pieniądze zarabiało mi się dosyć łatwo.

Rozdział 3

Zuzanna

Szczerze powiedziawszy, po rozmowie kwalifikacyjnej miałam całkowity mętlik w głowie. Totalnie nie wiedziałam, co myśleć o specyficznym notariuszu i jego propozycji. Nie miałam ochoty wracać do tej kancelarii, bo czułam, że z mojego kontaktu z Tymoteuszem mogą wyniknąć tylko kłopoty, a ja miałam już ich dosyć na dłuższy czas. Odnosiłam wrażenie, że moje życie ostatnio całkowicie się nie układa – najpierw zdrada Marcina, później złożenie wypowiedzenia, które przyjęto w trybie natychmiastowym, przez co musiałam szukać nowego stanowiska jeszcze szybciej, niż sądziłam. Dobrze, że mam na czynsz w tym miesiącu – pomyślałam i westchnęłamsmutno.

Wróciłam autobusem, podróż do domu zajęła mi sporo czasu, ale to pozwoliło mi trochę ochłonąć. Chociaż miałam prawo jazdy i byłam posiadaczką małego miejskiego auta, to jednak zwykle poruszałam się komunikacją miejską, bo w Katowicach ciężko zaparkować w wielu miejscach, a już w szczególności w centrum. W godzinach szczytu drogi często były piekielnie zakorkowane, a autobusy zwykle mimo wszystko poruszały się dosyć płynnie. I na pewno nie miały takich problemów ze zmianą pasa ruchu jak ja – choć miałam prawo jazdy już od kilku lat, dalej nie czułam się najlepszym kierowcą, raczej zapowiadało się na to, że nigdy nie posiądę umiejętności kierowcy rajdowego.

Od razu skierowałam się do Karoliny, która wpuściła mnie do wnętrza swojego mieszkania już po jednym dzwonku. Widać było, że robiła coś w kuchni, bo miała na sobie fartuch, poplamiony w co najmniej dwóchmiejscach.

– Ciocia! – krzyknął Filip, biegnąc wprost na mnie.

Dobrze, że miałam na tyle dobry refleks, żeby pochwycić go w ramiona i mocno do siebie przytulić. Chłopiec czasem potrafił być jak tornado, jeśli akurat coś go nie zaciekawiło, to niszczył dosłownie wszystko na swojej drodze, ale z drugiej strony – jego obecność była bardzo pocieszna. Filip to momentami taki mały łobuz, ale miał mnóstwo zalet. Gdybym już miała zostać matką – na co na razie się nie zanosiło – chciałabym wychowywać kogoś podobnego do syna mojej najlepszejprzyjaciółki.

– Cześć, szkrabie! – powiedziałam do niego, na co odcisnął mi mokrego całusa na policzku. – Widzę, że jesteściezajęci?

– Ja tylko układam klocki, ale mama robi moje ulubione naleśniki na drugie śniadanie. Z czekoladą! – oznajmiłchłopiec.

– Pomogę twojej mamie, a ty wracaj do zabawy. Jak będziesz grzeczny, to zabiorę cię później na plac zabaw, a mamusia popracuje trochę na komputerze – obiecałam.

Filip uśmiechnął się, po czym przybił mi piątkę i pobiegł do swojego pokoju. Dopiero wtedy zostałam sam na sam zKaroliną.

– Mam nadzieję, że ci nie przeszkodziłam w gotowaniu? A przynajmniej nie jakoś bardzo – wymamrotałam.

Karola machnęłaręką.

– Daj spokój. Już prawie kończę robić naleśniki. Myślisz, że ile zje mój syn? Ma dopiero pięć lat. Na szczęście nie muszę jeszcze zbytnio się wysilać w kuchni, bo moje umiejętności w tym zakresie są dosyć… nijakie. Szykowanie jakichkolwiek potraw zaczęłam praktykować dopiero w ciąży. Wcześniej gotował… mój były – rzekła.

Przytaknęłam, nie chcąc ciągnąć jej zajęzyk.

– Jestem już po rozmowie o pracę i powiem ci, że nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Ten facet… wydał mi się najdziwniejszą osobą na świecie. Spodziewałam się kogoś, kto będzie wymagał profesjonalizmu. I kto sam będzie profesjonalistą. On natomiast był jak… urwany z choinki. Wyobrażasz sobie, że on nie szuka sekretarki, tylko przyjaciółki, która przy okazji przygotowywałaby dla niego faktury i ogarniała sprawy w kancelarii?

Karolina roześmiała się.

– Czy to takie złe, że facet chciałby dobrze dogadywać się ze swoją pracownicą? – spytała.

– Tak. Ja… jestem na takim etapie swojego życia, że wolałabym ograniczyć kontakt do spraw zawodowych. Ten notariusz jest cholernie przystojny. Obawiam się, że gdyby zaczęło być zbyt luźno, zbyt przyjacielsko, to mogłabym się w nim zakochać. A dobrze wiesz, że to nie skończyłoby się dobrze. Znowu musiałabym szukać pracy, a nie chcę mieć aż tak bogatego CV. Wolałabym gdzieś zakotwiczyć na lata.

Moja przyjaciółka westchnęła cicho.

– Nie wiem, co ci doradzić. To twoja decyzja, ale musisz dokładnie to przemyśleć. To w końcu będzie istotny aspekt twojego życia. Tymczasem chcesz może naleśnika zczekoladą?

Uśmiechnęłam się szeroko. Karolina naprawdę była najlepszą osobą, jaką znałam. Była świetną kobietą, matką i przyjaciółką.

– Oczywiście, głupie pytanie! Rano nie dałam rady nic w siebie wcisnąć. Za bardzo się stresowałam. Nie odrzucę więc twojej propozycji, jest zbytkusząca.

– Zawołaj Filipka, a ja rozłożę talerze na stole – zarządziła.

Kilka minut później siedziałam naprzeciw pięciolatka i patrzyłam, jak wpycha sobie do ust ogromne kawałki naleśnika, brudząc się przy tym czekoladą. Miał ją dosłownie wszędzie – od dłoni po policzki. Przez chwilę, porównując w myślach, co ma Karolina, a co posiadam ja, zaczęło mi się wydawać, że tak naprawdę ona ma wszystko, a ja… nic.

Zjadłam, pomogłam pozmywać, po czym się pożegnałam. Obiecałam przyjaciółce, że jeśli będzie potrzebowała trochę spokoju przy pracy, to może później podesłać do mnie swojego syna. I tak nie miałam żadnych planów – co najwyżej mogłam przeglądać kolejne oferty pracy w internecie.

Dotarłam do swojego mieszkania i wstawiłam wodę na kawę. Potrzebowałam kofeiny, która odrobinę rozjaśniłaby mój umysł, przynajmniej na moment. Nagle poczułam wibrowanie telefonu, który z nudów obracałam w dłoni od jakiejś minuty.

Wiadomości, którą dostałam, nie dało się zignorować: Jeśli przyjdziesz w poniedziałek, dołożę dwadzieścia procent do wysokości wypłaty – a chyba wiesz, że wynagrodzenie było dosyć kuszące, co?I nie będziesz musiała przychodzić w soboty! Pozdrawiam, Tymoteusz.

I co ja miałam terazzrobić?

To prawda – wynagrodzenie w kancelarii notarialnej było lepsze niż zadowalające. Podwyższenie go o kolejne dwadzieścia procent sprawiłoby, że na pieniądze na pewno nie mogłabym narzekać. Mogłabym kupować więcej rzeczy, na które miałabym ochotę. Miałabym możliwości, by realizować swoje marzenia. Tylko… na pracodawcę pewnie narzekałabym praktycznie cały czas. No i jeszcze te wolne soboty…

Zerknęłam na czajnik, w którym woda już się gotowała, więc wyłączyłam płytę indukcyjną. Wyciągnęłam swój ulubiony różowy kubek, po czym wsypałam do niego łyżeczkę rozpuszczalnej kawy, zalałam wodą i dolałam sporo mleka. Upiłam łyk, ciesząc się cudownym smakiem swojego ulubionego napoju.

Postanowiłam, że do poniedziałku poważnie rozważę wszystkie plusy i minusy pracy z Tymoteuszem – rozpisując to nawet w odpowiednich tabelkach na kartce papieru. Wstępnie obstawiałam, że złych stron będzie więcej, ale może te pieniądze faktycznie są warte tego, żeby chociaż przez chwilę popracować jako podwładna tego mężczyzny? Przecież na siłę nie sprawi, że będziemy przyjaciółmi. Jeśli będę ucinała wszystkie towarzyskie rozmowy, to może uświadomi sobie, że naprawdę wolałabym zostać po prostu sekretarką, która cały dzień wlepia wzrok w ekran komputera. W końcu to nie może być takie trudne do ogarnięcia, nawet dla notariusza – a może szczególnie dla notariusza, który przecież musiał skończyć bardzo trudne i wymagające studia. Mnóstwo myśli kłębiło się w mojejgłowie.

Rozdział 4

Tymoteusz

Nastał poniedziałek, a ja miałem dziwne przeczucie, że Zuzanna może jednak nie przyjść do pracy. Nie odpisała na moją sobotnią wiadomość i myślałem, że po prostu nie udało mi się jej przekonać. Sądziłem tak także wtedy, gdy spojrzałem na zegarek – było piętnaście po dziewiątej, a moja nowa pracownica wciąż się niepojawiła.

Pojawił się za to pierwszy klient, którego zaprosiłem do swojego gabinetu. Przez to, że nie miałem sekretarki, musiałem zostawiać otwarte drzwi do biura, żeby mieć oko na to, co dzieje się w pozostałych częściachkancelarii.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy około dziewiątej trzydzieści ktoś po prostu wszedł do kancelarii notarialnej i okazało się, że to jednakZuzanna.

Zauważyłem ją kątem oka, bo skupiałem się na kliencie, ale widać było, że moja nowa pracownica zaczyna czuć się bardzo swobodnie, chociaż ubrana była w stylu eleganckiejbabuni.

Bez słowa zajęła swoje stanowisko przy jedynym komputerze, który był w recepcji, i uruchomiła sprzęt.

Postarałem się jak najszybciej uwinąć ze sprawami klienta, więc po kilku minutach mogłem wreszcie podejść doZuzy.

– Hej – przywitałem się. – Widzę, że moja oferta cięprzekonała?

Dziewczyna skrzywiła się lekko i wzruszyłaramionami.

– Pieniądze robią swoje, a ja potrzebuję gotówki i nowej pracy. To przeważyło. Kiedy jednak patrzę na to, jak poważne masz zaległości, odkąd odeszła moja poprzedniczka, to zastanawiam się, czy powinnam przyjąć tę posadę. Masz taki bajzel w papierach, że nie wiem, ile czasu mi zajmie, zanim się z tym uwinę – wymamrotała cicho, ale widać było, że jest już lekkozirytowana.

– Chodź, podpiszesz umowę, a później zabierzesz się do pracy. Pewnie ogarnięcie całego tego bałaganu w papierach zajmie ci mniej, niż zajęłoby mnie, gdybym się za to zabrał – powiedziałem.

– Ty się lepiej za nic nie zabieraj, bo widać, że jak tylko przejąłeś kontrolę nad sekretariatem, to wszystko jest nie tak jak trzeba. Chyba wiesz, że czasem różne instytucje robią kontrole? Albo, nie wiem, że niekiedy klient będzie potrzebował czegoś „na już”, a ty nie będziesz w stanie sprawdzić kwoty lub daty? – burknęła.

– Nie złość się, Zuzka. Przecież przyznałem, że w całej tej biurokracji jestem do dupy. Umiem robić tylko to, do czego zostałem przygotowany, czyli solidne akty notarialne i inne prawne pierdoły. Nikt na studiach mnie nie uczył, jak powinno się wystawiać faktury, wiesz?

Dziewczynaprychnęła.

– Nie mów do mnie Zuzka ani Zuzia. Jestem Zuzanna. Mam ładne imię i jego pełnej formy masz używać. Jak mówiłam, staram się zachować profesjonalną relację. Na tyle, na ile mogę, oczywiście – oznajmiła, a w jej głosie słychać było pewność siebie i determinację. Może ona naprawdę sądziła, że to jej sięuda?

– Dobrze, pięknotko. Chodź do mojego biura, papiery są już gotowe. Właściwie miałem pewne wątpliwości, czy przyjdziesz dziś, ale no… Wolałem być przygotowany. Zresztą, to było twoje ostatnie spóźnienie w tym miesiącu, zrozumiano? – rzekłem.

Zauważyłem, że Zuzanna przewracaoczami.

– Dobrze, że dziś jest ostatni dzień maja. Bo to znaczy, że jutro znowu mogę zrobić efektowne wejście kilka minut po otwarciu kancelarii – powiedziała.

Miałem ochotęwarknąć.

– Nie przeginaj – poprosiłem. – Dzisiaj to było jakieś pół godziny. Jeśli coś cię zatrzymuje, znasz mój numer. Po prostu napisz i uprzedź mnie, że nawalił ci akumulator w samochodzie albo cośtakiego.

– Chyba nie musisz się martwić o problemy z autem. Zwykle go nie używam. Jestem osobą, która podróżuje komunikacją miejską – wyznała.

– I widzisz? Z czasem zdradzisz mi o sobie jeszcze więcej – rzuciłem, podchodząc do szuflady w swoim wielkim, drewnianym biurku, z której wyjąłem przygotowaną wcześniej umowę opracę.

Kiedy Zuzanna czytała papiery, jej twarz wydawała się maską, która nie wyraża żadnych emocji. Miałem wrażenie, że stało się tak przez mój ostatnikomentarz.

To tak, jakby dziewczyna na siłę starała się nie odkrywać kart, żebym niczego się o niej nie dowiedział – a przecież jasno przedstawiłem warunki pracy u mnie. Ba, przyznałem się, że jestem dosyć specyficzną osobą, która w pracy dba o każdy szczegół, a w życiu prywatnym jest raczej luzacka. A ona? Przyszła z nastawieniem, jakby nawet mówienie do siebie po imieniu było czymś złym. Nic jej nie zrobiłem – nie spotkałem jej wcześniej, byłem tego pewien. Nie była jedną z tych, które uwiodłem na jedną noc na portalu randkowym dla kilku chwil przyjemności.

Dlaczego zatem Zuzanna zachowywała się, jakby była zimną suką? Tego nie wiedziałem, ale bardzo chciałem się dowiedzieć. Może niebawem się otworzy i nasze relacje zaczną się układać lepiej niż teraz – pomyślałem znadzieją.

Dziewczyna pochyliła się nad moim biurkiem, wzięła jeden z niebieskich długopisów i złożyła podpis na dwóch kopiach umowy. Wcześniej zostały one podpisane przeze mnie, więc po prostu zabrała jeden egzemplarz i przycisnęła go do swojej klatki piersiowej.

– Następny klient przychodzi za jakieś dwadzieścia minut. Zdążyłam już wstępnie rozeznać się w pana dzisiejszych planach, szefie – powiedziała tonem, który nie wyrażał totalnienic.

– Wiem. Mam już przygotowane wszystkie dokumenty – odpowiedziałem.

– To dobrze. Będę u siebie, gdyby pan czegoś potrzebował. Mam sporo pracy – oznajmiła.

Miałem ochotę powiedzieć, żeby nie była taka formalna. „Pan” było słowem, którego nienawidziłem, jeśli ktoś go używał w stosunku do mnie. Już klienci mówili do mnie „panie notariuszu”. Nie potrzebowałem, żeby sekretarka również mnie w ten sposób tytułowała – zwłaszcza że zaproponowałem jej, żeby była ze mną na „ty”. Lubiłem swoje imię i lubiłem brzmienie jej imienia.

Usłyszałem sygnał telefonu stacjonarnego, więc pozwoliłem, żeby Zuzanna wyszła z mojego gabinetu. Dziewczyna z gracją usiadła na krześle, podniosła słuchawkę, po czym po krótkiej wymianie zdań wklepała nowe spotkanie do mojego terminarza. W sumie ucieszyłem się, że już nie będę musiał sam tego robić. Kontakt z klientami, którym wiecznie coś nie pasowało – a to dzień, a to godzina – był dla mnie męczący. O wiele bardziej wolałem zajmować się prawnymi rzeczami, bo bycie notariuszem to było naprawdę to, co lubiłem. To w dodatku gałąź prawa, która miło się kojarzyła – zwykle ludzie wychodzili stąd zadowoleni, chociaż powody bywały różne. Niczego u mnie nie robiło się na siłę. Na przykład: ktoś chciał coś kupić, więc kupował, bo ktoś inny chciał to sprzedać. Osoby, które tu przychodziły, miały konkretny cel, a ja po prostu pomagałem im go zrealizować. Jedynie sprawy testamentowe zwykle okazywały się dosyć smutne, ale i z nimi nauczyłem się odpowiednio postępować, przybierając odpowiednią minę i mówiąc oklepane frazesy.

***

Po całym dniu pracy, kiedy zbliżała się już szesnasta, wyszedłem z gabinetu. Skończyłem pracę na dziś. Nie miałem więcej spraw do załatwienia, a większość aktów notarialnych na jutro przygotowałem zawczasu. Resztę planowałem dokończyć w domu przy jakimś filmie w TV, który będzie leciał cicho w tle.

Z Zuzanną przez cały dzień raczej się mijałem. Gdy wychodziłem zrobić sobie kawę, ona szła do toalety. Kiedy wychylałem się, żeby pogadać, ona mówiła, że ma coś pilnego do uzupełnienia. Ot, po prostu schodziła mi z drogi, bo ewidentnie nie chciała się ze mną spoufalać. Nasza relacja w pierwszym dniu jej pracy była mocno napięta, bo nie wiedziałem, jak do końca powinienem się zachowywać. Czy dać jej upragniony spokój, czy też próbować wyciągnąć Zuzę z nory, w której się schowała? To pytanie chodziło za mną przez całyczas.

– Podwieźć cię? – spytałem uprzejmie, obserwując, jak moja sekretarka zmienia szpilki na buty z płaską podeszwą.

– Nie trzeba. Wolałabym, żebyśmy naprawdę zostali na stopie pracodawca-pracownica. Tak będzie łatwiej, uwierz mi. Ja… nie jestem osobą, która w obecnej sytuacji mogłaby się zgodzić na cokolwiek innego – odparła.

„Obecna sytuacja”? Co to miało, kurwa, znaczyć? – zacząłem się zastanawiać. Nim zdążyłem zapytać, Zuzanna wymamrotała cicho: „do jutra”, po czym praktycznie wybiegła z kancelarii. Chociaż mogła śpieszyć się po prostu na autobus albo tramwaj. Przez chwilę stałem całkowicie oszołomiony, a następnie zamknąłem drzwi wejściowe. Dowiedzenie się, co kryło się pod „obecną sytuacją”, musiało poczekać jeszcze kilkanaście godzin. Ale co się odwlecze, to nie uciecze… Musiałem być cierpliwy – nie tylko w kwestii odkrycia, co miała na myśli Zuzka, ale także w zdobywaniu jej sympatii.

Rozdział 5

Zuzanna

Ogarnianie papierów w pracy – wbrew logice – sprawiało mi przyjemność. Przede wszystkim dlatego, że miałam co robić i czułam się użyteczna. Nie bez znaczenia był też fakt, że od razu załapałam klucz, jakim kierowała się poprzednia sekretarka mojego szefa.

Od tygodnia pracowałam w kancelarii notarialnej i jak do tej pory wszystko szło całkiem dobrze. Tymoteusz co prawda nie dawał za wygraną i próbował mnie wypytywać o wszystko przy każdej nadarzającej się okazji, ale ja milczałam, bo również byłam uparta. Postawiłam na upór, żeby nie dać się już zranić żadnemu facetowi – a przynajmniej nie do momentu, kiedy zapomnę o Marcinie i o tym, jak podle mnie potraktował. Zresztą wydawało mi się, że mój szef nie jest odpowiednim materiałem na męża, bo dwa razy prosił mnie o zamówienie i wysłanie kwiatów pod wskazany adres… A adresy te nie były takie same. Miał zatem co najmniej dwie dziewczyny, którym mydlił oczy. Od początku wydawało mi się, że z tego Tymoteusza wyjdzie jednak podrywacz – kto o jego wyglądzie i statusie materialnym nie korzystałby z danych mu atrybutów do umawiania się z pięknymi kobietami? Nowłaśnie!

Stałam akurat przy ekspresie do kawy, robiąc swoją ulubioną latte – i żałując, że szef nie zainwestował jeszcze w syrop karmelowy, bo w końcu jakiś ważny klient, któremu od czasu do czasu też serwowałam coś do picia, mógł mieć taką zachciankę, prawda? – kiedy mój przełożony pojawił się nahoryzoncie.

– Zrób mi małą czarną – poprosił, a na mojej twarzy pojawił się grymas.

Nie rozumiałam, jak można pić to paskudztwo. Tymoteusz pomyślał chyba jednak, że po prostu nie mam ochoty robić mu kawy – co poniekąd też było prawdą – bo sam wstawił filiżankę i nacisnął odpowiedni przycisk. Korzystając z okazji, dogryzłammu:

– I widzisz, jakie to proste? Jednak po coś masz dwie ręce irozum.

Mój szef uśmiechnął się szeroko, jakby wcale nie przeszkadzało mu takie zachowanie. Wiedziałam, że ciut przegięłam. Chciałam za wszelką cenę być profesjonalistką, a momentami przy tym mężczyźnie zachowywałam się raczej jak mała, rozkapryszona dziewczynka i plotłam, co mi ślina na język przyniosła. I w tych momentach… pracodawca chyba lubił mnie najbardziej. Przeszkadzało mi to, bo ja nie chciałam, żeby Tymoteusz mnie lubił. Po prostu miał mnie szanować ze względu na dobrze wykonywaneobowiązki.

– Zobaczysz, kiedyś zrobisz mi kawę z wielką przyjemnością – obiecał.

Przewróciłamoczami.

– Niech szef przestanie. Może jeszcze miałabym szefowi podać ją do łóżka wraz ze śniadaniem i rozpiską spotkań na cały dzień? To zostanie tylko w sferze pana fantazji – burknęłam.

Wyobrażając sobie Tymoteusza w łóżku, leżącego w luźnej koszulce i dresach, poczułam, że na moje policzki wpływa lekki rumieniec. Modliłam się tylko, żeby on tego niezauważył.

– Szkoda – wymamrotał, upijając łyk kawy.

Ja także wzięłam nieporadnie swoją latte do ręki, rozlewając przy tym kilka kropel na blat. Musiałam odłożyć swoją kawkę i sięgnąć po papierowy ręcznik, żeby zetrzeć dowody zbrodni. Tymoteusz przyglądał się temu milcząco, z dziwnymzafascynowaniem.

– Mam coś dla szefa jeszcze zrobić? – spytałam, gdy skończyłam sprzątanie i znowu podniosłam latte, tym razem z większą dozą ostrożności.

– Nie, nie trzeba, pięknotko – powiedział. – Chyba zaraz mam klienta, więc po prostu wróć do swoichobowiązków.

„Pięknotko” – ależ mnie to denerwowało! Nie czułam się wcale taka piękna – a już na pewno nie na tyle, żeby podkreślać to w pracy. Odkąd jednak zabroniłam Tymoteuszowi nazywania mnie skrótami mojego imienia, zaczął tak do mnie mówić. Słowo „pięknotka” słyszałam średnio trzy razy dziennie, na szczęście tylko wtedy, kiedy byliśmy sami, ale i tak czułam się zażenowana tym spoufalaniem. Już chyba wolałam, jak mówił do mnie Zuzka, ale problem polegał na tym, że bałam mu się to zasugerować. Nie miałam pojęcia, co jeszcze mógłby wymyślić, gdyby zobaczył, że rozluźniam się w jego towarzystwie. Na pewno uznałby moją propozycję za próbę nawiązania bardziej swobodnej relacji, natomiast słowo „pięknotka” przypominało mi, że pod żadnym pozorem nie mogę sobie na taką znajomość z nimpozwolić.

Wróciłam więc na swoje stanowisko, ale z racji tego, że większość rzeczy była już ogarnięta, pozwoliłam sobie na to, żeby przez moment pobuszować w mediach społecznościowych. Nie trwało to długo, bo wkrótce przyszła osoba umówiona na spotkanie z notariuszem. Zapukałam do gabinetu, a po upewnieniu się, że mój szef jest już gotowy na przyjęcie klienta, wpuściłam interesanta dośrodka.

Mój dzień w pracy po raz kolejny byłby nudny, gdyby nie to, że około południa do kancelarii notarialnej wpadł… Marcin, mój były chłopak. Facet wyglądał na lekko wkurzonego, a jego postawa sugerowała agresję – jakby był gotowy do ataku, mimo że w dłoniach trzymał bukiet zmiętych czerwonych róż, które najwidoczniej miały być podarunkiem dla mnie.

– Zuzka, kochanie, wiesz, ile czasu zajęło mi namierzenie twojego nowego miejsca pracy? Nie ucieka się tak bez słowa! – zbeształmnie.

Zawrzałam w środku. Wydawało mi się, że moja krew ma jakieś sto stopni Celsjusza i zaraz wybuchnę, a nie chciałam tego robić w nowym miejscu pracy. Zwłaszcza że Tymoteusz obsługiwał teraz klienta, który mógł usłyszeć całąkłótnię.

– Cicho bądź, palancie! Wyjdźmy stąd poza teren kancelarii – warknęłam.

– Bo co? Wstydzisz się mnie? – burknął Marcin.

Zastanawiałam się, co ja w nim widziałam jeszcze kilka dni temu, bo teraz nie dostrzegałam żadnych pozytywów – ani w wyglądzie, ani w zachowaniu. No dobra, trochę przesadziłam. Marcin dalej był przystojniakiem – typem lalusia, który kilka razy dziennie poprawia fryzurę w lustrze, ale jego zachowanie pozostawiało dużo do życzenia. Najwidoczniej dobrze ukrywał swoją prawdziwą naturę, kiedy byliśmy w związku, bo wtedy miałam go zaideał.

– Tak, idioto. Wstydzę się ciebie, a już najbardziej wstydzę się tego, że z tobą byłam! – krzyknęłam, bo emocje sprawiły, że miałam już gdzieś to, kto może usłyszeć tękłótnię.

– Przyszedłem cię przeprosić, Zuzka! Chcę, żebyśmy dalej byli razem – oznajmił.

Roześmiałam się – głośno, ale ten dźwięk byłgorzki.

– Po moim trupie! Prędzej wpadnę pod pociąg, niż pozwolę się omamić takiej pijawce po raz kolejny – wycedziłam przez zaciśniętezęby.

– A co? Było ci ze mną źle? – spytał.

– Nie – przyznałam, bo naprawdę nie było źle. – Ale wiele kobiet ma chyba podobne zdanie, prawda? Czekam na wyniki badań pod kątem chorób wenerycznych, palancie! Jeśli wyjdzie, że mnie czymś zaraziłeś, to cięzastrzelę!

Tym razem to Marcin sięroześmiał.

– Jestem czysty, debilko. Myślisz, że nie stosuję zabezpieczeń? Nie chcę mieć bachora, a już szczególnie z jakąś laską, która nic dla mnie nie znaczy. To z tobą chciałem ułożyć sobieżycie!

– Naprawdę pocieszające – zakpiłam. – A teraz bierz te kwiaty, wsadź je sobie w dupę i wyjdź stąd, zanim wezmę ochronę. Może i przy wejściu nie było żadnych ochroniarzy, bo to odstraszałoby klientów, ale kancelaria jest pod stałym monitoringiem, padalcu! – zagroziłam.

– Więc mogą się pośmiać, obserwując to, jak odgrażasz się facetowi, który przyszedł cię przeprosić, tak?

Zacisnęłam dłonie w pięści, a moje usta stały się wąską linią. Jak ja go w tym momencie nienawidziłam. Najchętniej naprawdę wybiłabym mu zęby, gdybym tylko miała pewność, że później nie poniosę żadnychkonsekwencji.

– Wiesz co, pierdol się – powiedziałam po prostu. – Dla mnie jesteś skończony i mam nadzieję, że nigdy w życiu nie znajdziesz już kobiety, która zrobiłaby dla ciebiewszystko!

Marcin przez chwilę mi się przypatrywał, po czym wyrzucił róże do kosza, który stał nieopodal wejścia, i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami. Usiadłam, bo drżały mi kolana i dłonie. Byłam tak pobudzona przez kumulację emocji, że dosłownie chciało mnie rozsadzić od środka. Mnóstwo myśli przelatywało mi przez głowę z prędkością światła. Czy postąpiłam dobrze? Chyba tak. A z Tymoteuszem – i karą za dzisiejsze zachowanie – na pewno będę miała okazję jeszcze dzisiaj się spotkać, wtedy wszystko wyjaśnię. Bylebym tylko po raz kolejny nie musiała zmieniać pracy, skoro tutaj zdążyłam już uporządkować wszystkie papierki…

Siedziałam na krześle i czekałam na to, aż szef skończy spotkanie. Trwało to dobre piętnaścieminut.

Miałam wrażenie, że zaraz zejdę na zawał z powodu stresu. Naprawdę nie wiedziałam, co mnie czeka i jakie konsekwencje będą wiązały się z moim dzisiejszym wybuchem. Mogłam rozegrać kłótnię z Marcinem całkiem inaczej – bardziej nalegać na opuszczenie kancelarii, żeby nie przeszkadzać notariuszowi w pełnieniu jego obowiązków. Poniosło mnie, byłam w stanie to przyznać oraz wziąć na siebie całą odpowiedzialność. Bo w ogólnym rozrachunku czułam się tak, jakbym zrzuciła z siebie jakiś ciężar – to, że dogadałam Marcinowi, było… oczyszczające. Bardzo mi się to podobało, w końcu mogłam zacząć oddychać pełną piersią, gdyż od czasu jego zdrady żałowałam, że nie miałam okazji zakończyć tego związku tak, jak na to zasłużył.

Klient wyszedł z gabinetu, a ja przełączyłam się na tryb idealnej sekretarki, udając, że wcześniejsze krzyki nie miały miejsca. Wystawiłam fakturę, przyjęłam honorarium i zadbałam o to, żeby wszystkie dokumenty na pewno zostały wydane. Dopiero gdy zostałam w pomieszczeniu sam na sam z Tymoteuszem, znowu poczułam lęk związany z tym, co mnieczeka.

– Czy takie kłótnie będą się często rozgrywały w mojej kancelarii? – spytał cicho, a po jego głosie nie dało się rozpoznać, czy jest zły, czynie.

– Nie – powiedziałam. – Mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy musiał pan czegoś takiego wysłuchiwać. Nie chciałam, żeby tak wyszło, ale…

– Stało się – dokończył za mnie Tymoteusz. – To pewnie twój były chłopak, co? Po tym tekście o badaniach domyślam się także, że nie był zbyt… wierny.

– Tak, to mój były – przyznałam. – Uwielbiał miło spędzać czas z różnymi kobietami, o czym dowiedziałam się niedawno. Przez niego musiałam zmienić pracę… i przeorganizować swojeżycie.

Co prawda nie zamierzałam Tymoteuszowi opowiadać o Marcinie – no bo w końcu pragnęłam być profesjonalistką – ale sytuacja wymagała przynajmniej minimalnego wytłumaczenia, co tu w ogóle miało miejsce.

– To dlatego tak nienawidzisz facetów? – dopytywał mójszef.

– To nie tak, że nienawidzę. Po prostu wolę trzymać ich na dystans – powiedziałam.

– Więc jeśli okaże się, że jestem cipą, to będziemy mogli zostać najlepszymi przyjaciółmi? – zapytał, obracając całą tę sytuację w żart.

Już wiedziałam, że notariusz raczej nie planuje mnie zwolnić. On… naprawdę okazał się bardzo w porządku. Nie, był więcej niż „w porządku”. Tymoteusz stał po mojej stronie, ale… Musiałam uparcie dalej sobie wmawiać, że to niczego między nami nie zmienia. Bo gdyby zmieniło, mogłabym się w nimzakochać.

– Więc nie tracę posady, szefie? – zapytałam.

– Nie, pięknotko. Ale jeśli ten facet jeszcze raz się tu pojawi, to wołaj od razu mnie lub ochronę – stwierdził. – Nie mogę sobie pozwolić, żeby rujnował dobre imię tego miejsca. A już tym bardziej, żeby wystawiał na szwank dobre imię mojejsekretarki.

Poczułam, jak po moim wnętrzu rozlewa się przyjemne ciepło. Starałam się przypomnieć sobie wszystkie powody, dla których powinnam trzymać Tymoteusza na dystans, ale w tej chwili to było dosyć trudne zadanie. Mimo wszystko po jakiejś minucie opanowałam się i zaczęłam przygładzać swoją spódniczkę i strzepywać z niej niewidzialne paprochy.

– Mogę wyjść dzisiaj wcześniej do domu? I tak nie mamy już nikogo więcej umówionego, a porządek w papierach zrobiłam – poprosiłam.

– Pewnie. Idź. Tylko bądź jutro punktualnie, a nie, jak zawsze, piętnaście minutpóźniej.

Cóż mogłam zrobić – mój autobus po prostu nie umiał dojechać szybciej. Ale nie chciałam mu się tłumaczyć. Niech sądzi, że robię to specjalnie i