Rytuał - Kamila Cudnik - ebook + audiobook + książka

Rytuał ebook i audiobook

Kamila Cudnik

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Krew i tajemnica. Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Morderstwo popełnione w noc świętojańską wciąż pozostaje zagadką. Tymczasem z Wisły zostają wyłowione zwłoki młodej kobiety, rozpoznane jako ciało pokojówki Waltera von Offenberga. Pruski oficer niemal zaraz po przybyciu do Torunia stał się obiektem plotek. Na dodatek Luiza Zagórska, córka poprzednich właścicieli majątku, który nabył Walter, rozpływa się w powietrzu. Nikt jej oficjalnie nie szuka, z wyjątkiem zakochanego w niej Waltera. Na jaw wychodzą okoliczności, które rzucają światło na dawne tajemnice. Mnożą się znaki zapytania. Jak poradzą sobie policjanci z toruńskiego komisariatu? Jednocześnie toczy się wojna rosyjsko-japońska, rosyjskie społeczeństwo wrze, domagając się swoich praw, a Polacy dostrzegają szansę na odrodzenie państwa. Kamila Cudnik – pisarka, autorka powieści Historie miłosne (2019), Zgadnij, kim jestem (2020) i W cieniu twierdzy (2021). Rytuał jest kontynuacją historii przedstawionej w powieści W cieniu twierdzy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 403

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 49 min

Lektor: Kamila Cudnik

Oceny
4,4 (36 ocen)
19
14
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
hanrad2

Dobrze spędzony czas

Zagadka kryminalna została rozwiązana, czekać trzeba na dalszą część losów Waltera i Luizy
10
Annezram

Dobrze spędzony czas

Dobra pozycja, mocno historyczna Toruń, okolice.
00
elawoz

Nie oderwiesz się od lektury

druga część znacznie lepsza, czekam zniecierpliwoscia na trzecią część
00
Kuszla

Nie oderwiesz się od lektury

Noc świętojańska po dziś dzień jest hucznie obchodzona. Dziewczęta nieskażone nieczystym dotykiem, zbierają się w białych sukniach, a zaplecione przez nich wianki, zostają rzucone do rzeki, wraz z zapaloną świeczką. Wędrują z nurtem rzeki, składając bogom prośby, o szczęście, płodność i zamążpójście. To właśnie w jedną z takich nocy, zostaje odnaleziona martwa kobieta, a maceracja jej zwłok nie powala na to, aby dokładnie określić przyczynę zgonu. Wiadomo tylko, że ów denatka, była pokojówką Waltera von Offenberga. Cień podejrzeń tli się wokół jego osoby, kiedy Luiza Zagórska znika. Brak oficjalnego zgłoszenia zaginięcia sprawia, że śledczy nie mają podstaw, aby ruszyć jej na poszukiwanie. Czy Toruń przestaje być już bezpiecznym miejscem? Jak zginęła denatka? Czy mnożące się zgony, mają coś wspólnego z postacią pruskiego oficera? Fabuła książki toczy się na tle wojny rosyjsko – japońskiej, w ciągu której w Polakach tli się nadzieja na odrodzenie państwa. Możemy śledzić ruchy bohaterów,...
00

Popularność




Kamila Cudnik Rytuał ISBN Copyright © by Kamila Cudnik, 2022 All rights reserved Redakcja Monika Stanek Projekt okładki i stron tytułowych Mariusz Banachowicz Mapa Torunia na wewnętrznym zadruku okładki pochodzi z 1903 roku (źródło: kpbc.umk.pl/libra) Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Zgaś moje oczy: ja Cię widzieć mogę, uszy zatrzaśnij: ja Ciebie usłyszę — i ja do Ciebie bez nóg znajdę drogę i bez ust krzyk mój cisnę w Twoją ciszę. Ręce mi odrąb, a ja Cię pochwycę, ja Cię pochwycę sercem jak ramieniem, zawrzyj mi serce: mózgiem Cię zdobędę, a skoro mózg mi wypalisz płomieniem, ja na krwi mojej Ciebie nosić będę.

Księga godzin, R.M. Rilke w tłumaczeniu Witolda Hulewicza Wydawnictwo L. Chomińskiego z 1935 r. (Wilno)

 

Moim synom, Igorowi i Erykowi

Rozdział 1

Szła jesień. Trzeba było spieszyć się ze spływem, do Gdańska wszak zostało sporo drogi. Wozy turkotały po bruku, a woda niosła ich brzmienie daleko, może nawet na przeciwległy brzeg, taki był hałas na nabrzeżu portowym. Załadowywano właśnie wagony, więc robotnicy uwijali się jak w ukropie, choć poranek był mglisty i niezbyt ciepły.

Alfons popatrzył w prawo, na most, przez który przejeżdżał właśnie pociąg, dudniąc miarowo, i zaklął pod nosem. Od lata pracował na barce razem z ojcem i bratem. Długo bronił się przed flisem, ale w końcu i on zaczął działać w tym fachu, a jego smukłe, delikatne ciało powoli nabierało mięśni. Stał się też bardziej gibki i zręczny. Rozejrzał się za Frankiem, którego czort wie gdzie znowu poniosło, omiótł wzrokiem czerwony ceglany mur poprzecinany bramami, ale nie dostrzegł brata, natomiast jego uwagę przykuła młoda kobieta, która pojawiła się w ostatniej bramie, niepochodzącej jak pozostałe z dawnych czasów, ale prostszej, wybudowanej przez Prusaków podczas umacniania i przebudowy starych średniowiecznych fortyfikacji. Elegancka suknia falowała lekko wokół nóg pod rozpiętym białym fartuchem. Kobieta wydawała się zmęczona, choć z takiej odległości nie mógł dostrzec twarzy, jednak w jej chodzie, postawie, ułożeniu głowy było coś, co mu mówiło, że pada z nóg. Odwrócił się, znów zlustrował nabrzeże i nagle ogarnął go żal, że dał się w końcu namówić do pracy na rzece. Tęsknił za sadem, gdzie wieczorami przysiadał z harmonią i przygrywał, wdychając zapachy kwiatów, ziół, ziemi, trawy, deszczu, przesyconych wilgocią lub przeciwnie, suchych i słodkich. Teraz byłoby czuć woń więdnących powoli roślin, zapadających w sen, wydających owoce. Ale pracy na niewielkim polu i w ogrodzie było zbyt mało, żeby mógł się wywinąć od zarobkowania, a darmozjadem przecież być nie mógł.

Kobieta zeszła niżej, prawie do samej rzeki, omijając najruchliwszą część nabrzeża. Najwyraźniej szukała samotności i wytchnienia, kierując się w stronę zarośniętej części brzegu pomiędzy brukiem a mostem. W pewnym momencie zapaliła papierosa, co było dość śmiałym, wręcz ekstrawaganckim posunięciem. Zafascynowany tą nonszalancją Alfons zaczął śledzić każdy ruch jej ręki. Wyobrażał sobie na jej twarzy błogość, gdy się zaciągała, podobną do tej, która ogarniała go, kiedy mógł uciec z instrumentem w jakiś kąt i przygrywać, co mu akurat w duszy skwierczało.

Zanim zastanowił się nad różnicą między grą na harmonii a paleniem papierosów oraz nad niestosownością owego porównania, które docierało powoli do jego otumanionego marzeniami umysłu, kobieta gwałtownie odrzuciła papierosa i upadła na kolana, zapamiętale rozgarniając zarośla. Po chwili podszedł do niej pracujący w pobliżu mężczyzna, później kolejny. Coś tłumaczyła, pokazywała, podniosła się z kolan. Harmider panujący w tym miejscu każdego ranka, od wczesnej wiosny do później jesieni, w krótkim czasie jeszcze bardziej wzrósł. Zbierało się coraz więcej osób.

— Chyba trupa znaleźli. — Usłyszał nagle za sobą głos ­Franka.

— Gdzieś ty się znowu podziewał?

Brat tylko wzruszył ramionami i poprawił spodnie.

— Idziemy? — Wskazał głową miejsce, gdzie panowało już spore zamieszanie.

*

Bruno Rüstof ujrzał tłum gapiów stłoczonych przy końcu bulwaru i poczuł niechęć. Przyszedł, jak tylko odebrał telefon od komisarza Grigo, że znowu z Wisły wyłowiono topielca. Mógł sobie w zasadzie darować ten spacer, skoro i tak lada moment na jego biurko trafiłby raport z miejsca zdarzenia i protokół z sekcji zwłok. Sprawę dałoby się, jak zawsze, zamknąć dość szybko, ponieważ nieboszczyk wyłowiony z rzeki nie robił tu na nikim wrażenia. Ludzie topili się dość często i co jakiś czas wyciągano z wody jakiegoś mniej lub bardziej rozdętego nieszczęśnika.

— Odsunąć się! — ryknął na gapiów rosły policjant, widząc zbliżającego się raźnym krokiem sędziego śledczego. — Już! Nie słyszałeś?! Głuchyś?! — krzyknął dosadnie, gdy jeden z drugim wciąż stali w miejscu, rozdziawiając gęby.

Alfons odszedł w końcu kawałek, choć po prawdzie niewiele do niego docierało z wrzasków policjanta, gdy patrzył na rozdęte ciało, nadjedzone przez ryby, straszne. Już na zawsze ten obraz miał mu pozostać w pamięci, jako że je rozpoznał.

Bruno wszedł za kordon policyjny i serce w nim zamarło. Tyle się głowił, jak ją poznać, a tymczasem stała przed nim w białym fartuchu narzuconym na letnią jeszcze, brązoworudą sukienkę w białe groszki. Była piękna, tak jak ją zapamiętał, kiedy pochylała się nad nim na chodniku przed sądem, gdy skompromitował się omdleniem w miejscu publicznym. I zmęczona, na co wskazywała poszarzała, blada skóra i zaczerwienione od niewyspania oczy. Nie rozpoznała go, co odgadnął po obojętnym wyrazie twarzy. Poczuł lekkie ukłucie rozczarowania. Stałby tak może i patrzył na nią jak kompletny osioł, gdyby nie wachmistrz Kabel, który zbliżył się do niego szybkim krokiem.

— Panie sędzio, tam jest — wskazał ręką — ale marnie już wygląda. — Próbował zażartować, lecz Rüstof wydawał się rozkojarzony i nawet nie zwrócił na niego uwagi. Obejrzał ciało.

Resztki czarnej sukienki i fragment białego niegdyś płótna przy szyi, obecnie pozieleniałego. Bruno pomyślał od razu, że to służąca albo uczennica, czort wie. Młoda. Obrócił się z uczuciem niepokoju, jaki zawsze w nim wzbudzał widok zwłok, i jeszcze raz popatrzył na kobietę, która je znalazła. Miał teraz pretekst, żeby ją przesłuchać, i okazję, żeby zacząć znajomość. Życie doprawdy płata najdziwniejsze figle.

— Zuzanka. — Usta Alfonsa zbielały w tym samym momencie i z przejęcia zrobiło mu się słabo. — Franek, to Zuzanka — powtórzył już głośniej.

Brat przyjrzał mu się uważnie, jakby nie od razu zrozumiał sens słów, a potem spojrzał na ciało leżące na brzegu i zdecydowanym ruchem utorował sobie drogę do stojącego najbliżej policjanta, po czym powiedział do niego ściszonym głosem kilka słów.

*

Ada odetchnęła głęboko i powstrzymała się przed przymknięciem powiek, bojąc się, że wówczas mogłaby zasłabnąć. Słyszała ożywione rozmowy, ale dla niej to był już tylko głośny szum, padała z wyczerpania. Miała za sobą całonocny dyżur, dwa odebrane porody i jedną śmierć, a właściwie dwie, bo ani dziecka, ani matki nie udało się uratować. Może zresztą dobrze się stało, że noworodek nie przeżył, wciąż ją mdliło na myśl o jego zdeformowanym ciałku. Nie, nie z obrzydzenia — z litości.

Rozpoznała go. Wiedziała już, jak się nazywał, bo sędzia Rüstof szukał jej zawzięcie od chwili, gdy wprowadziła go do kościoła Najświętszej Marii Panny, żeby zapewnić mu nieco ochłody, kiedy zemdlał na ulicy. Z początku się wystraszyła, że policja ma ją na oku, że depczą jej po piętach, ale dość szybko odkryła, jaki jest powód tego zainteresowania. W skrytości wówczas uśmiechnęła się sama do siebie, wiadomo przecież, że najciemniej pod latarnią. Bawiły ją nawet te podchody. Przetarła zmęczone oczy i w geście powitania wyciągnęła rękę w kierunku sędziego, który najpierw przyglądał jej się o wiele uważniej niż zwłokom, choć powinno być odwrotnie, a potem do niej podszedł.

— Ada Bauman — przedstawiła się — jestem lekarką. — Wskazała głową bramę, przez którą przechodziła, schodząc na nabrzeże, ale zorientowała się, że on raczej nie zrozumiał tego gestu. Szpital leżał spory kawałek stąd.

— Szukałem pani — powiedział zaraz po tym, jak wymienił swoje nazwisko. — Chciałem podziękować za troskę, jaką mi pani okazała tamtego upalnego dnia. — Jego uścisk był idealnie wyważony, ani zbyt mocny, ani nadmiernie delikatny. Nie zawahał się też przed podaniem dłoni kobiecie, co zapisała na plus. Swego czasu uważała, że Niemcy nie zasługują na dobrą opinię, ponieważ są z gruntu źli, z czasem jednak uznała, że bywają wyjątki. Z zasady wolała Polaków, choć i oni nie byli idealni, a poza tym coraz częściej zdarzało jej się odczuwać niechęć, z jaką odnosili się do Żydów.

— Może mi się pan dzisiaj odwdzięczyć i pozwolić już stąd odejść. — Uśmiechnęła się. Jej myśli popłynęły nieoczekiwanie ku wojnie, która powoli przechylała się na niekorzyść Rosji, pomimo że właśnie zakończona bitwa pod Liaoyung pozostała nierozstrzygnięta, a ta o Port Artur wciąż trwała. Jednak Japonia miała już na swoim koncie kilka zwycięstw, a w Rosji narastało niezadowolenie. Na ziemiach pruskich również. Ada odnosiła czasem wrażenie, że za chwilę cały obecny świat runie. Ustawa z dziesiątego sierpnia była jak kolejny mały pożar, który może w końcu sięgnąć tak wysoko, że nie da się go ugasić. Poprawka wprowadzona do konstytucji była ciosem dla wielu Polaków, którzy nie poddawali się, walcząc z pruską administracją1. Popatrzyła na sędziego. Niemcy czuli się na tych ziemiach jak u siebie, a to wcale nie musiało trwać wiecznie. — Zdaje się, że czynności powoli dobiegają końca, a ja i tak nie jestem w stanie powiedzieć nic ponad to, co ujęto w protokole.

— Tylko jeśli pozwoli się pani odprowadzić. Proszę chwileczkę zaczekać.

Zgodziła się. Musiała czekać kilka minut, ponieważ sędzia jeszcze chwilę rozmawiał z wachmistrzem Kabelem, który wydał jej się najsympatyczniejszy z całej hordy policjantów przybyłych na miejsce zdarzenia, i z sierżantem, niestety jego nazwiska nie zapamiętała, choć jej się przedstawił.

Szli najpierw bulwarem, mijając szyny kolejowe, aż znaleźli się pod murami, niedaleko bramy zwanej Ciemną. Dalej droga prowadziła w górę pomiędzy ruinami a dawnym młynem krzyżackim.

Ada dopiero teraz uświadomiła sobie, że wyszła jedynie na papierosa i nikt z personelu nie wiedział, gdzie się podziewała. Na samą myśl poczuła jeszcze większe znużenie. Atmosfera wokół jej osoby nie była w szpitalu najlepsza, a ten incydent na pewno jej nie pomoże.

Droga stała się jeszcze bardziej stroma i prowadziła przez kolejną bramę, która należała do dawnych zabudowań zamkowych. Zaraz za nią wznosił się solidny pruski gmach szpitala.

— Zamyśliła się pani — usłyszała. Była wdzięczna mężczyźnie, który szedł obok, że tak długo milczał, nie bawiąc jej pustą konwersacją.

— Czy pan wie, że ludzie umierają szczęśliwi? — spytała, wyrażając na głos swoją ostatnią myśl, zanim dotarło do niej, co mówi.

— Doprawdy? — Uśmiechnął się kącikiem ust.

— Przepraszam. Nie to chciałam powiedzieć. Proszę mi wybaczyć. — Zmieszała się.

— Niech pani po prostu wyjaśni. Chętnie posłucham.

Doszli już do szpitalnej bramy, więc nie miała zbyt wiele czasu. Wolała, żeby nikt jej z okien nie dostrzegł w towarzystwie mężczyzny.

— Dzisiaj w nocy umarła na moim dyżurze pacjentka. Pamiętam jej ostatnie spojrzenie, płytki oddech, zaskoczenie, gdy pojęła, że to koniec, a potem uśmiech. Zawsze tak jest. Uśmiechają się przed śmiercią, jakby się z nią witali z radością. Zapewne myśli pan, że zwariowałam.

— Od dawna pracuje pani w szpitalu?

— Od czasu, gdy wróciłam z uniwersytetu. Zaledwie trzy miesiące.

— Sądzę, że już teraz jest pani świetnym lekarzem.

— Skąd ten wniosek? — spytała, jak mu się wydawało, ironicznie.

— Pamiętam pani delikatny dotyk. — I sam miałbym ochotę jej dotknąć, pomyślał. — W razie choroby chciałbym, żeby mnie pani pielęgnowała. Pani pacjenci mają szczęście.

— Musiałby pan być ciężarną kobietą, żebym objęła pana opieką, a to chyba nie grozi żadnemu sędziemu śledczemu w wielkim Cesarstwie Niemieckim, skoro w tym zawodzie nie pracuje ani jedna dama. — Nie żartowała, ona naprawdę uważała, że kobiety powinny mieć znacznie większy dostęp do pracy w zawodach tradycyjnie wykonywanych tylko przez mężczyzn. I czuła, że niepotrzebnie zdradza swoje przekonania. Po co jej to było?

— Ma pani, zdaje się, bardzo radykalne poglądy.

— Muszę już iść, do widzenia. I dziękuję za towarzystwo — dodała jakby na osłodę swojego nagłego pośpiechu.

— Cała przyjemność po mojej stronie — odrzekł Rüstof do pleców w białym fartuchu, jako że Ada Bauman odwróciła się dość gwałtownie i szybkim krokiem ruszyła w stronę szpitalnego wejścia. Zdezorientowany spojrzał w dawną bramę krzyżacką, jakby koniecznie chciał czymś zająć myśli, i zdziwił się, zobaczywszy wyłaniającego się stamtąd Waltera von Offenberga. Droga wiła się lekko w prawo i dlatego, gdy ktoś stał wyżej, nie mógł dostrzec osób, które właśnie wchodziły na dawne wzgórze zamkowe.

— Zbyła cię bez najmniejszych skrupułów. — Usłyszał cichy śmiech kolegi.

— Znalazła topielca — odparł Bruno i pokręcił głową. — Nie zdążyłem nawet zaproponować kolejnego spotkania, za szybko uciekła.

— Zawsze możesz ją wezwać na przesłuchanie.

— Mogę, ale chyba nie zyskałbym w ten sposób jej przychylności, nie sądzisz?

— No proszę, sędzia śledczy Bruno Rüstof ma skrupuły. Od kiedy?

— Daj spokój. Nie utopiła przecież tej kobiety. Trup co najmniej kilkumiesięczny. — Bruno natychmiast wszedł na ścieżkę zawodową, w tym czuł się pewnie. — Młoda, w czarnej sukience, rozdęta, napuchnięta, na wpół zjedzona. Nic przyjemnego. Czekaj, bo mi ta lekarka całkiem zamieszała w głowie. — Pomasował skroń. — Masz ochotę na kieliszek wódki?

— Z przyjemnością.

— No to chodźmy. Lepiej będzie mi się myślało.

Weszli do Schützenhaus2, gdzie oprócz strzelnicy funkcjonowała restauracja oraz sala koncertowa, obie chętnie odwiedzane przez torunian, niezależnie od narodowości. Nawet teraz, choć dochodziło zaledwie południe, lokal był pełen. Na szczęście stolik dla nich szybko się znalazł i po chwili Bruno otrzymał swój upragniony kieliszek wódki, który najpierw podniósł, jakby wznosił toast, a zaraz potem wychylił i zamówił kolejny.

— Wiesz, tak sobie myślę, że ten trup to może być twoja zaginiona służąca. Ktoś ją rozpoznał. Co prawda nie przywiązywałbym się do tej teorii, bo nie była w najlepszym stanie, ale jest to możliwe, a nawet bardzo prawdopodobne.

Walter poczuł pieczenie w gardle, gdy wychylił kieliszek. Popatrzył na Brunona bez słowa. Jeśli było tak, jak mówił, trzeba zawiadomić Kowalskiego, który pomimo rozwiązanej umowy wciąż jeszcze nie wyprowadził się z domu zarządcy na terenie jego posiadłości. Chwilę później poczuł mdłości, gdy dotarło do niego, że to mogło być zabójstwo. Łatwo przecież zepchnąć drobną dziewczynę do wody. Nawet jeśli umiała pływać, mog­­ła utonąć, zwłaszcza jeśli ktoś dopilnował, żeby nie wyszła na brzeg. Mógł też ją najpierw udusić. Według słów ojca służąca była w ogrodzie, a godzinę później nikt nie wiedział, gdzie się podziała, i nie znalazła się aż do dzisiaj.

— Bruno, ona też mogła zostać zamordowana.

Sędzia śledczy popatrzył z uwagą na swojego dawnego kolegę ze szkoły.

— Może sekcja zwłok naszej topielicy coś wykaże. Nie będzie to łatwe, bo ciało jest w stanie daleko posuniętego rozkładu, ale miejmy nadzieję, że czegoś się dowiemy. Mogła się oczywiście sama zabić, ale okoliczności jej zaginięcia raczej na to nie wskazują. Mógł to być również nieszczęśliwy wypadek, poślizg­nęła się i — pstryknął palcami lewej dłoni — wpadła do wody. Trzeba sprawdzić, czy umiała pływać, ale dopiero wtedy, gdy oględziny zwłok nie wykażą, że znalazła się w wodzie, gdy była już martwa. Na to jednak musimy poczekać, nic nie poradzę. — Nie zdradził Walterowi, że w tamtym czasie Artur Kulwicki był na wolności. Nie przypisano mu zabójstwa pokojówki, ponieważ nie było ciała i wciąż istniała możliwość, że dziewczyna po prostu uciekła, a podejrzany twierdził uparcie, że nic o jej zaginięciu nie wie. Jednakże, na zdrowy rozum, sędzia zakładał, że mógł być zabójcą. Wypadek, owszem, wydawał się prawdopodobny, ale jak się długo pracuje w organach ścigania, to człowiek zawsze widzi możliwość popełnienia zbrodni, a z tym Kulwickim to sprawa wydawała mu się zupełnie niejasna. Niby zawsze się wywinął, a jednak za każdym razem był gdzieś blisko. Po zabójstwie narzeczonej znaleziono w domu jego babki zakrwawioną męską koszulę, niezły dowód, ale do morderstwa przyznał się ktoś inny i zaraz się powiesił. Przyznanie się do winy jest królową dowodów, a z braku sprawcy nie można było potem tego przyznania się zweryfikować. Zostało zatem, jak było, zwłaszcza że śledztwo prowadziły organy wojskowe i sędzia śledczy nie miał nic do powiedzenia.

— Wyciągnęliście akta sprawy zabójstwa z tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego trzeciego? — zapytał von Offenberg.

— Grigo przeczytał je chyba tysiąc razy. On uważa, że te dwa morderstwa mogą się łączyć.

— Teraz już trzy.

— Jeśli się okaże, że ta również została zabita, to trzy, masz rację.

Albo cztery, dodał w duchu von Offenberg i zacisnął pięść. Polowanie na Jaxę nie przyniosło na razie rezultatu. Był nieuchwytny. A Walter uważał, że hrabia stoi za zniknięciem Luizy. Nie miał dowodów i zakładał, że mogło być inaczej, ale rozum podpowiadał mu, że ta wersja jest bardzo prawdopodobna.

— Załatw mi widzenie z Arturem Kulwickim — powiedział, obracając w dłoni papierośnicę.

— Po co? — Na twarzy sędziego Rüstofa pojawił się wyraz zaskoczenia.

— Ponieważ zaginęła jeszcze jedna kobieta, a on może posiadać na jej temat użyteczne informacje.

— Kto?

— Luiza Zagórska. I niech to zostanie na razie między nami. — Wychylił kolejny kieliszek, który właśnie ober przed nim postawił. Jeszcze chwila, a będzie wstawiony, ale rzeczywistość na trzeźwo była nie do zniesienia.

— Nikt nie zgłosił jej zaginięcia — zaoponował sędzia śledczy.

— Wiem, ale wyobraź sobie skandal, jaki wybuchłby, gdyby się okazało, że ktoś ją porwał.

— Ponosi cię wyobraźnia. — Rüstof sięgnął po filiżankę z kawą. On niestety musiał być teraz trzeźwy, choć po ostatnich widokach chętnie by się porządnie napił.

— Być może. Jednak istnieją tylko trzy możliwości. Pierwsza, że została zamordowana, druga, że ją porwano, a trzecia, że uciekła. Ostatni raz widziano ją na raucie w piątkowy wieczór trzydziestego września. Wyszła z przyjęcia sama, za nią podążył jej narzeczony, hrabia Edward Jaxa-Garlicki. Żadne z nich nie wróciło.

— A ten Garlicki? Co z nim? Też zniknął?

— Tego jeszcze nie wiem. Gdy się pojawiam w jego posiad­łości albo w tartaku, który do niego należy, pracownicy i służba twierdzą, że był, ale go akurat nie ma, albo że ma pojawić się później. Nic nie wskazuje na to, że są zaniepokojeni jego nieobecnością. — Walter po raz kolejny obrócił papierośnicę w palcach i stuknął nią o blat stolika. Wiele razy roztrząsał w myślach tamten wieczór, mając wrażenie, że coś przeoczył. — W jednym momencie ją widziałem, a w drugim już jej nie było. Chwilę wcześniej kelner podał jej kieliszek szampana. Wypiła go bez pośpiechu, odstawiła i wyszła, nie zwracając na siebie uwagi. Jaxa jakby tylko na to czekał, natychmiast podążył za narzeczoną. Była z nimi Anna Zagórska, matka Luizy, która wciąż siedziała pomiędzy znajomymi, prowadząc zwykłą w takich sytuacjach konwersację, i dobrze się bawiła. Sprawiała wrażenie, jakby nie zdawała sobie sprawy ze zniknięcia córki.

— Jak zareagowała, gdy w końcu odkryła jej nieobecność?

— Nie mam pojęcia. Nie wytrzymałem i po chwili również wyszedłem, ale rynek był pusty, jedynie dorożki czekały na klientów pomimo późnej pory. Wiadomo, fiakrzy liczyli na zarobek ekstra. Popytałem, ale tylko wzruszali ramionami, żaden nie chciał ze mną rozmawiać.

— Odjechali fiakrem albo prywatnym powozem. Wątpię, żeby poszli pieszo, choć i to jest możliwe. — Sędzia wzruszył ramionami.

— Luiza Zagórska zostawiła na przyjęciu matkę.

— Mogłeś wrócić i przekonać się, co ona na to, gdy spostrzeg­­ła, że córki nie ma.

— W tamtym czasie w ogóle o tym nie myślałem. Pojechałem do domu, sądząc, że postąpili podobnie, to znaczy, że hrabia odwiózł narzeczoną. Tyle że dwa dni później odwiedziła mnie jej babka i poprosiła o pomoc w odnalezieniu wnuczki, oczywiście w największej dyskrecji, dlatego ciebie również o to proszę.

Sędzia popatrzył na niego badawczo.

— Nie mam żadnego interesu, żeby rozgłaszać jakiekolwiek plotki. Coś cię z tą panną łączy? Dlaczego stara Zagórska przyszła do ciebie?

— Znasz ją?

— Tu, w Toruniu, wszyscy ją znają — czort, nie kobieta. Zawsze ubrana na czarno i z krzyżem na piersiach. Jeśli nie daj Boże kopnie w kalendarz, to jej pogrzeb zamieni się w manifestację polityczną. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, a właściwie dwa.

— Nie mam pojęcia, dlaczego Janina Zagórska zwróciła się do mnie, jestem ostatnią osobą, która powinna jej przyjść do głowy.

— Nie jest ani głupia, ani naiwna, więc jej decyzja była bardzo dokładnie przemyślana, coś w tym jest, chyba nie zaprzeczysz.

— Widzenie z Kulwickim i będę twoim dłużnikiem. — Bruno patrzył uparcie na Rüstofa.

— Masz załatwione, zawiadomię cię, co i jak, a teraz wybacz, ale czas nagli. —Spojrzał na zegarek. — Właściwie to jestem już spóźniony.

Rozdział 2

Luiza stanęła w oknie pokoju, do którego skurczył się jej świat, gdy hrabia Edward Jaxa-Garlicki, jej oficjalny narzeczony, wbrew jej woli przywiózł ją do swojego dworu na Bielawach.

— Nie uciekniesz stąd, nawet gdybyś próbowała — powiedział, patrząc jej prosto w oczy, gdy wysiadła z powozu.

Oparła teraz czoło o szybę i zapatrzyła się na jesienną odsłonę pięknego, starannie wypielęgnowanego ogrodu, gdzie wciąż kwitły echinacea i olbrzymie rozchodniki, a pomiędzy nimi żółkły już liście hosty.

Przyjechali nocą. Hrabia wysiadł pierwszy, gdy tylko służący otworzył drzwi, i wyciągnął ramię w stronę Luizy, żeby pomóc jej wysiąść, ale ona zignorowała ten pozornie uprzejmy gest. Ujęła suknię w dłonie i wyszła z powozu.

Neogotycki dwór z czerwonej cegły nie był wielką rezydencją, ale wydawał się wystarczająco obszerny, żeby w nim komfortowo mieszkać.

— Domyślam się, że jesteśmy we dworze na Bielawach — powiedziała, lustrując uważnie otoczenie ginące w ciemnościach.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1indent-up10 sierpnia 1904 roku wprowadzono do konstytucji poprawkę, zgodnie z którą zabudowa nowo nabytej parceli wymagała zgody administracyjnej. Przykładem walki z nowym prawem, które mocno uderzało w Polaków, była batalia Drzymały, któremu odmówiono zgody na zabudowę, co zdarzało się wyjątkowo często.

2indent-upBudynek przy ulicy Przedzamcze 11/15, obecnie siedziba Miejskiego Domu Kultury. W tamtym czasie był to budynek należący do Bractwa Kurkowego, zniemczonego w czasie zaborów i funkcjonującego pod nazwą Friedrich-Wilhelm-Schützenbrüderschaft.