Ruda Muza - Daria Bartoszak - ebook

Ruda Muza ebook

Daria Bartoszak

3,0

Opis

Zdarzyło się wam kiedyś spotkać przypadkiem osobę, której sam widok odmienił w tym momencie wasz świat?
Tego właśnie doświadczył bohater tej powieści.
Henry pochodzi z bogatego domu, studiuje malarstwo oraz prowadzi dostatnie życie. Pomimo iż większość z nas zazdrościłaby mu pewnie tak dobrej sytuacji, on tak samo jak my ma swoje problemy: z rodziną, alkoholem, swą ukochaną, która właśnie go zostawiła... Dziewczyna była jego natchnieniem, wiec po jej odejściu Henry zmaga się także z brakiem weny. Żeby choć trochę zapomnieć o swoich zmartwieniach, mężczyzna pije coraz więcej. Pewnego dnia w restauracji widzi nieznajomą, rudowłosą piękność. Kobieta natychmiast staje się jego nową muzą, jego natchnieniem, a wkrótce także jego obsesją...  W końcu Henry postanawia ją odnaleźć.

Czy dzięki swej rudej muzie, Henry otrząśnie się z uczuć, jakie żywi do Pauliny?
Czy dzięki wenie odstawi nareszcie kieliszek?
I najważniejsze pytanie.
Czy odnajdzie ruda piękność?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Rok wydania: 2022

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Daria Bartoszak

RUDA MUZA

Sztuka przeradza się w romans, a romans w dramat.

Wydanie II

poprawione

Toruń 2022

© Copyright by Daria Bartoszak, 2022

Redakcja i korekta: Adrian Iwaniak

Projekt okładki: Daniel Lipertowicz, Daria Bartoszak

Druk i oprawa: Pracownia Sztuk Plastycznych Sp. z o. o.

Konwersja do epub i mobi: Wielogłoska Katarzyna Mróz-Jaskuła

ISBN 978-83-965064-0-5

Serdecznie zapraszam na moje konta:

Facebook: https://www.facebook.com/Daria-Bartoszak-pisarka-105261871070617

Instagram: daria_bartoszak_autorka

E-mail: [email protected]

1.

Nic o niej nie wiedział. No, może oprócz tego, że większość obecnych na sali mężczyzn, tak zresztą jak i on sam, nie mogła oderwać od niej wzroku. Od momentu, gdy jej zgrabne nogi, obute w niebotycznie wysokie obcasy, przekroczyły próg restauracji, wpatrywał się w dziewczynę jak zaczarowany. Nie dało się jej nie zauważyć... Czerwona, silnie przylegająca do ciała sukienka, czarna kopertówka, burza rudych loków na głowie, muśnięta słońcem skóra, perfekcyjny manicure, no i ta figura.

Gdy kelner wskazał jej stolik nieopodal tego, przy którym siedział Henry, mężczyzna poczuł radość, że będzie miał sposobność przyglądać się tej pięknej młodej kobiecie z tak bliskiej odległości. O ile jeszcze przed momentem cierpiał na kolejny, ciągnący się od miesiąca brak weny, tak teraz został z tej przypadłości uleczony. Wiedział, że noc upłynie mu na malowaniu, nie mogło być inaczej.

Wreszcie. Mam nadzieję, że zostało mi jeszcze jakieś nieuszkodzone płótno – pomyślał, starając się oszacować, jak duże są na to szanse. Nie pamiętam dokładnie, co zniszczyłem, a co przetrwało.

Teraz gdy intrygująca go dziewczyna usiadła ledwie kilka metrów od niego, dyskretnie powiódł wzrokiem po jej piegowatej do granic możliwości twarzy. Drobny nos, lekko uniesione kąciki wydatnych ust, wyraźnie zarysowane policzki – te wszystkie elementy jej urody robiły na nim piorunujące wrażenie. Nastrojowe światło restauracji, padając na włosy nieznajomej, wydobywało z nich czerwone refleksy, ożywiało je i sprawiało, że wyglądały niemal jak żywy ogień. Spojrzenie zielonych oczu było przenikliwe, silne, elektryzujące. Wodziła nimi po sali, co kilka chwil lustrując drzwi wejściowe. W końcu wbiła wzrok w stół i z nudów zaczęła bawić się serwetką. Kelner przyniósł dla niej butelkę wody i szklankę, lecz ona, pogrążona w myślach, nawet na niego nie spojrzała.

Henry wrócił do posiłku. Zerkał przy tym ukradkiem w jej kierunku.

Ruda bogini, chodzący ideał piękna. Dlaczego nie spotkałem jej wcześniej? – pomyślał, oczami wyobraźni widząc swoje kolejne dzieło. Wyciągnął z kieszeni mały szkicownik i ołówek: zawsze miał przy sobie ten zestaw. Szybko nakreślił zarys jej sylwetki. Dodał jeszcze kilka linii: krótka, długa, dwie krótkie. Ołówek B2 gładko sunął po papierze.

Nagle spojrzała w jego stronę. Dostrzegła nietypową jak na restaurację aktywność mężczyzny. Zamarł, czując na sobie jej wzrok. Nie podniósł oczu, a mimo to był pewien, że kobieta patrzy właśnie na niego. Udając, że skończył, odłożył ołówek i wrócił do przerwanego posiłku. Kątem oka złapał ruch jej głowy. Odwróciła wzrok, przestała się nim interesować.

– Poproszę jeszcze panna cottę – zwrócił się do przechodzącego kelnera. Właściwie nie był już głodny, chciał jedynie zostać w restauracji jak najdłużej, aby w dalszym ciągu móc obserwować dziewczynę, nasycać rosnącą w nim wenę jej widokiem.

Minęło dobre dwadzieścia minut, od kiedy weszła. Wyglądała na poirytowaną: wyjęła z torebki telefon, spojrzała na niego i ciężko westchnęła, przewracając oczami, po czym schowała go z powrotem. Po chwili znów go wyjęła. Henry widział, jak wystukuje wiadomość. Jej smukłe palce poruszały się bardzo szybko i wprawnie. SMS został napisany w ciągu kilku sekund. Następnie odłożyła smartfon na stół i wpatrzyła się w drzwi.

Czas mijał, a mężczyzna wiedział, że nie jest w stanie wepchnąć w siebie kolejnej porcji czegokolwiek. Robiło się późno. Zdawał sobie sprawę z faktu, iż jeśli ma dziś zająć się jeszcze sztuką, musi już wyjść. Uregulował rachunek i z niechęcią podniósł się zza stołu. Spojrzawszy raz jeszcze na intrygującą go młodą kobietę, skierował się do wyjścia.

Wtedy do restauracji wpadła zdyszana, blond włosa dziewczyna. Mogła mieć ze dwadzieścia, góra dwadzieścia trzy lata, na pewno były z rudowłosą w podobnym wieku. Rozejrzała się po sali i już po chwili jej wzrok zatrzymał się na miejscu, w którym siedziała nowa muza Henry’ego. Blondyna pomachała do ożywionej jej widokiem znajomej i szybkim krokiem ruszyła w jej stronę. Henry zwolnił, minął się z dziewczyną i otworzył drzwi. Kątem oka dostrzegł, jak dziewczęta na powitanie padają sobie w ramiona.

Wyszedł na zewnątrz. Była ciepła, kwietniowa noc. Kilka par spacerowało główną ulicą miasta, z okolicznych pubów dobiegała muzyka. Jacyś kolesie śmiali się z czegoś głośno, siedząc na schodkach fontanny przedstawiającej flisaka otoczonego żabami. Wyglądali na porządnie podpitych.

Henry odetchnął, rozkoszując się wyjątkowo ciepłym powietrzem. Obejrzał się jeszcze na okna restauracji. w oświetlonym wnętrzu odnalazł siedzące przy stoliku, z przejęciem o czymś dyskutujące dziewczyny. Ruda wyglądała teraz na odprężoną. Jej uśmiech był niesamowicie seksowny, ruchy pełne ukrytych obietnic, a przynajmniej tak się Henry’emu wydawało.

W końcu, nie chcąc, aby kobiety zauważyły, że się w nie wpatruje, z żalem odwrócił się i podążył na postój taksówek. Wsiadł do pierwszej z nich. Rozsiadając się wygodnie na tylnej kanapie, podał kierowcy adres i zaczął przeglądać portale społecznościowe. Nie wiedział, czego konkretnie w nich szukał. Zamiast odpowiedzi na nurtujące go pytanie: „Kim jest ta ruda piękność?”, wyświetliła mu się reklama charytatywnej akcji firmy swego ojca. Przewrócił oczami i czując w żołądku nagły skurcz, wygasił smartfon. Postanowił skupić się na przyjemnościach.

Jadąc przez śpiące o tej porze ulice Torunia, myślał już tylko o nieznajomej z restauracji i obrazie, który namaluje. Wiedział, jakich kolorów użyje i które pędzle będą mu potrzebne. Zdawał sobie sprawę, że koledzy i profesorowie nie zobaczą go jutro na uczelni. Nie wstanie na poranne zajęcia, nie ma szans.

Ale warto… Z pewnością warto – obiecywał sobie, wysiadając z taksówki, po czym stanął przed drzwiami domu. Ciemność w oknach przypomniała mu, że nikt go tam nie oczekiwał. Westchnął i wszedł do swojej samotni.

Sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych ekskluzywnego lokum wystarczało mu aż nadto. Domek w jednej z bogatszych części miasta Kopernika kupiła mu matka. Zgodził się na to, widząc, jak bardzo przeżywała jego wyjazd. Ucieszyła się, że będzie miała jakiś wpływ na warunki, w których przyjdzie mu żyć. Polska była wszakże krajem jej młodości, z którego z taką radością trzydzieści lat temu uciekła. Obawiała się więc, aby standard tutejszego życia był dla Henry’ego właściwy.

Nim wyjechał to był pierwszy raz od dawna, gdy matka szczerze się Henrym zainteresowała: na co dzień zajmowała się głównie planowaniem przyjęć i pokazywaniem się na nich. Zajęta szukaniem idealnej oferty mieszkaniowej przestała przynajmniej suszyć mu głowę o wybrany przez niego kierunek studiów. No, i chociaż się do niego odzywała. Nie to, co ojciec, który dowiedziawszy się, iż Henry nie ma zamiaru przejąć w przyszłości firmy i woli wyjechać za granicę, by kształcić się w malarstwie, zaczął udawać, że ten nie istnieje.

Zresztą i tak od dawna mieli ze sobą na pieńku. Tata przez większość czasu był tak skupiony na rozwoju przedsiębiorstwa, pochłonięty spotkaniami z inwestorami czy podróżami służbowymi, że dla syna nie miał właściwie ani chwili. Różnica była taka, że teraz przestał także dzwonić.

W Henrym sprawa ich stosunków tkwiła niczym drzazga. Od dziecka trudno mu było dogadać się z ojcem. Nie mogli znaleźć wspólnego języka, a gdy firma głowy rodziny zaczęła zarabiać krocie na giełdzie, Henry poszedł w odstawkę. Od pewnego czasu Henry’ego bolało to już tak bardzo, że gdyby tylko mógł, wygarnąłby ojcu, co o nim myśli.

Ale na to brakowało mu odwagi. W dzieciństwie uznawał znikającego wiecznie rodzica za ideał, niemal bóstwo. Tak mówiła o nim matka. Ciągle powtarzała Henry’emu, że winni są ojcu szacunek, że dzięki niemu z byle sekretarki stała się bogatą kobietą z wyższych sfer, mającą wszystko na wyciągnięcie ręki. Dzięki niemu także mały Henry otrzymywał zawsze to, czego zapragnął.

Jako chłopiec podziwiał ojcowską charyzmę, upór w dążeniu do celu i umiejętności przywódcze. Mężczyzna piął się po szczeblach kariery mozolnie, ale systematycznie, aż w końcu w zaledwie trzy lata z przejętego przez siebie podupadającego przedsiębiorstwa zrobił świetnie zarabiającą, znaną na cały świat firmę, co z pewnością było godne podziwu.

Lecz w końcu etos ojca zatrząsnął się w posadach. Pewnego razu Henry usłyszał, jak ciotki ukradkiem obgadują jego matkę. Dowiedział się wówczas, że ojciec poślubił ją przymuszony przez własnych rodziców po tym, jak ci dowiedzieli się, iż kobieta jest z nim w ciąży. Ojciec nie chciał jednak przyjąć jej za żonę – na co mu była emigrantka, zwykła sekretarka z jakieś Polski?

Henry udawał przed samym sobą, że nie przejął się tym, co usłyszał. Widział przecież, że matka jest szczęśliwa, a ojciec zawsze traktuje ją należycie. Nie potrafił wówczas jeszcze dostrzec rys na wizerunku udanej pary.

Uwielbienie i zachwyt nad idealnym ojcem prysły wreszcie definitywnie, niczym bańka mydlana, w dniu szesnastych urodzin chłopaka. Tuż po urodzinowej imprezie, gdy większość gości już poszła, a on sam pomógł zalanej w trupa matce dotrzeć do sypialni, nakrył ojca w niedwuznacznej sytuacji z jego dziewczyną. Do teraz pamiętał minę Alice, gdy ta spostrzegła, że Henry ich zauważył. Za to ojciec uśmiechnął się tylko z wyższością i po prostu wyszedł.

Henry natychmiast zerwał z dziewczyną. Przeżył wówczas poważne załamanie, gdyż ta była jego pierwszą miłością i uważał ją za chodzący ideał. Jak się później okazało, jego ojciec już od jakiegoś czasu obsypywał Alice drogimi prezentami i starał się ją uwieść, co niestety bardzo jej schlebiało.

Chłopak jednak nie rozmówił się z ojcem po tym incydencie. Nie potrafił. Nie powiedział też o niczym matce. Milczał i udawał przed nią, że nic się nie wydarzyło. Wmawiał sobie nawet, że Alice już go nie obchodzi, że jej nie kocha i że dobrze się stało. Prawda była jednak taka, że nie radząc sobie z nienawiścią i rozgoryczeniem, które w nim rozkwitło, Henry coraz częściej szukał zapomnienia w alkoholu.

Odpędzając od siebie wspomnienia, Henry westchnął głęboko i skierował się na poddasze, które pełniło rolę pracowni malarskiej. W bogato wyposażonym pomieszczeniu miał wszystko, czego tylko potrzebował do rozwoju swej twórczości. Ceny nie grały roli. Jako syn właściciela międzynarodowego koncernu energetycznego, nie musiał obawiać się o pieniądze. Nawet wówczas, gdy zawiódł rodziców, odmawiając pójścia na Uniwersytet Stanforda, ci nie przestali hojnie finansować mu życia. Nawet gdy ogłosił, że jedzie do Polski studiować sztuki piękne. Nawet gdy naprawdę wcielił w życie swój pomysł i zapisał się na Uniwersytet Mikołaja Kopernika, nawet wówczas zasilali mu konto.

Mógł kupić właściwie wszystko, na co miał ochotę. Nie stronił od wygód, ale też nie folgował nadmiernie zachciankom materialnym. Chciał wkrótce zacząć zarabiać na siebie własną twórczością oraz stać się rozpoznawanym wśród artystów i koneserów sztuki. Taki był jego plan, to właśnie chciał osiągnąć: zrobić karierę malarską.

Od wielu lat tworzył obrazy, które podpisywał pseudonimem, lecz nikomu się nimi nie chwalił. Z początku nie był na tyle pewny siebie, później okazało się, że i tak nie interesowało to jego rodziców ani nikogo ze znajomych. Postanowił więc stamtąd uciec.

No i tak zrobił – wyrwał się. Ze spotkań tak nudnych, że na myśl o nich chciało mu się wymiotować. Z kręgu samolubnych kumpli i koleżanek, które widziały tylko jego pieniądze i czubek własnego nosa, a które nie potrafiły nawet przyrządzić samodzielnie jajecznicy, nie mówiąc już o docenieniu prawdziwej sztuki. Szybko zorientował się, że znajomi rodziców, kupując drogie dzieła znanych artystów, zaspokajają w rzeczywistości jedynie chęć posiadania ekskluzywnego przedmiotu, pragną zrobić tym wrażenie na osobach równie bogatych jak oni. Nie wchodzili w posiadanie oryginalnego Picassa czy van Gogha po to, aby zachwycać się prawdziwą wartością artystyczną zakupionych dzieł, nie było wśród nich prawdziwych pasjonatów. Tak więc gdy Henry zdecydował o studiach artystycznych, zaplanował, że gdy je skończy i uzyska tytuł magistra, zajmie się intensywnym promowaniem swojej twórczości, lecz nie będzie jej sprzedawał laikom z grubymi portfelami. Jego obrazy miały trafiać tylko do rzeczywistych koneserów sztuki, przez co byłyby jeszcze bardziej ekskluzywne i pożądane. Nie wiedział tylko jeszcze, jak tego dokonać. Nie mógł przecież zabronić kupcowi odsprzedania nabytego dzieła komuś innemu. Uznał, że rozwiąże ten problem w przyszłości.

Zapalił światło i otworzył drzwi pracowni.

Nie pamiętam, żebym zrobił tu aż taki bałagan – skonsternowany podrapał się po głowie. Właściwie w ogóle niewiele pamiętam z tamtego wieczoru. Ostro się pokłóciliśmy z Pauliną, a gdy wyszła, upiłem się. Potem rozwaliłem to i tamto… ale nie kojarzę, że było tego aż tyle – przeciągnął ręką po twarzy, czując w sercu zażenowanie. Ucieszył się, że do dzisiejszej kolacji w restauracji wyjątkowo nie zamówił wina. W przeciwnym razie, widząc ogrom porozlewanych po podłodze, zaschniętych farb, połamanych pędzli i sztalug, z pewnością dałby sobie spokój i poczekał na przyjazd ekipy sprzątającej. Ale dzisiaj doznał wreszcie wyczekanego, utęsknionego natchnienia. Prawdziwą, budzącą ogień w klatce piersiowej i mózgu, nachalną wenę. Czuł się nią napompowany, zupełnie jak balon. Czuł, że jeśli nie da upustu temu ciśnieniu – pęknie. Nie mógł czekać do jutra.

Zabrał się do roboty. Przyniósł środki czystości, otworzył okna, włączył ulubioną muzykę. Sprzątał szybko, chaotycznie i niezbyt dokładnie, doprowadzając pokój do stanu względnej używalności. Gdy skończył, zegar wskazywał drugą w nocy, a z głośników leciały ostatnie dźwięki piosenki „Nemo” w wykonaniu zespołu Nightwish. Ustawiwszy na sztaludze jedyne ocalałe płótno, zaczął malować. Bez szkicu, od razu na czysto. w pośpiechu, gnany pędzącą w żyłach płynną weną, dzięki której mógł wyrazić swą obsesję. Była to obsesja sztuki, piękna, uzewnętrznienia swojej wizji, ale też oddania hołdu wszystkiemu, co w jego oczach na to zasługiwało. Obsesja wyrażania siebie samego poprzez malarstwo. Tu mógł być w stu procentach sobą, płótno zawsze rozumiało, nigdy nie oceniało, przyjmowało wszystko, co mu dawał.

Sylwetka, ubiór, włosy, oczy, usta. Czerwień, czerwień, dużo czerwieni, trochę czerni, biel, pomarańcz. Trzy godziny. Trzy pełne pasji, twórczego uniesienia i radości z wyzwolenia swoich uczuć godziny. Pociągnięcie za pociągnięciem, ruch za ruchem, zbliżał się do końca. Słońce już wstało, gdy uspokoiwszy się, złożył głowę na poduszce.

***

Mocny, chropowaty jak gruboziarnisty papier ścierny głos Chestera z zespołu Linkin Park wyrwał go brutalnie ze snu. Henry uznał, że „One step closer”, jako dzwonek telefonu jednak się nie sprawdza. Zerwał się na równe nogi i dopadłszy komórkę, sprawdził, kto dzwoni. Przy okazji dowiedział się, że była już trzynasta.

– No hej, co tam? – zagadał, odbierając. Głos miał ochrypły, w gardle czuł suchość.

– Stary, co ty? Brzmisz, jakbyś dopiero wstał. – To był Robert, najlepszy kumpel Henry’ego, wesoły kolega z uniwerku. – Pamiętasz, że wskazane jest pojawiać się na zajęciach? Chyba nie jesteś chory, co?

– Hmm. Słuchaj, dziś mnie nie będzie. Miałem… wyczerpującą noc.

– Wróciliście do siebie z Pauliną? Super, gratuluję!

– Nie… to nie to. Malowałem.

– O stary! No bez jaj! A już myślałem, że ogarnąłeś wreszcie tę waszą hecę.

– Jeszcze nie. Słuchaj, Rob, spotkajmy się później. Wpadnij po zajęciach, dobra?

– No raczej, że wpadnę.

– Dzięki. – Henry rozłączył się, rzucił telefon na stolik i z powrotem padł na łóżko. Cieszył się, że tak dobrze dogaduje się z Robertem. Byli jedynymi facetami na roku, więc gdyby Rob okazał się nie nadawać na tych samych falach co on, Henry byłby skazany na bycie samotnym rodzynkiem, jedynym mężczyzną w tłumie kobiet. Nie należał do takich, którym to pasuje.

Rob był tutejszy. Pochodził z Torunia, mieszkał tu od urodzenia. Dzięki niemu Henry poznał miasto, dowiedział się, gdzie najlepiej kupować potrzebne na studiach przybory, których imprezowni unikać, oraz wielu innych, przydatnych rzeczy.

Henry jednak lubił Roberta przede wszystkim za nieujarzmiony zapał do tworzenia, niesamowity optymizm, którym zarażał wszystkich wkoło, oraz szczerość. Jego kumpel rozdawał uśmiechy na prawo i lewo, wpadał na niesamowite pomysły i sprawiał, że Henry czuł się po prostu rozumiany, a tego zawsze mu brakowało.

Gdy w zeszłym roku obaj mężczyźni mieli doła z powodu negatywnych wyników prac, przyjaciel wspierał go, wymyślając niesamowite sposoby na odzyskanie humoru, jak na przykład chodzenie boso po kwiecistej polanie w lesie. Uśmiali się wówczas porządnie, a po wypiciu kilku piw i powrocie do miasta Henry zdobył się na odwagę i zaprosił koleżankę będącą dopiero na pierwszym roku studiów – Paulinę – na pierwszą randkę.

Gdy się zgodziła, a później zostali parą, przez wiele miesięcy udawało mu się tworzyć obrazy, z których był naprawdę dumny. Natchnienia miał wówczas tyle, że często malował całymi nocami i w weekendy, praktycznie zawsze, gdy miał choć chwilę wolnego. Do tego Paulina zamieszkawszy z nim, dbała o jego dobre żywienie, o świeże i syte posiłki.

To były szalone, pełne namiętności oraz sztuki dni i noce, ale jak wszystko, także i ten stan nie trwał wiecznie. Paulina coraz więcej czasu poświęcała studiom, a ich związek stopniowo uspokajał się, stabilizował, przeobrażał i ewoluował, tworząc nową, na pozór miłą im obojgu rutynę. Tak upłynął rok.

Zazdrość o jej przyjaciela jeszcze z czasów dzieciństwa, Marka, oraz częste pijackie libacje Henry’ego, odbywające się czy to z Robertem, czy samotnie, zaczęły doprowadzać do coraz częstszych konfliktów między nim a stroniącą od dużych ilości alkoholu dziewczyną. Nie pomagał także fakt, iż po tym, jak zawiódł się na Alice, Henry nie potrafił w pełni obdarzyć zaufaniem nowej dziewczyny. Zaczęło dochodzić do awantur, padły słowa, które paść nigdy nie powinny i Paulina się wyprowadziła.

To stało się ledwie miesiąc temu. Od tamtego czasu Henry jeszcze częściej uciekał do kieliszka, nie mógł namalować nic, z czego byłby zadowolony. Aż do teraz.

Namalowałem nowy obraz, całkiem dobry – ocenił, lustrując swoje dzieło. Kurde, mimo to nie czuję się wcale dużo lepiej. Tęsknię za Pauliną. Chcę, aby wróciła…

Usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju. Paulina od początku ich znajomości nie traktowała go, w przeciwieństwie do większości tutejszych dziewczyn, jak bogatego przystojniaka zza oceanu. Miała w sobie coś takiego, co powodowało, że z ochotą i łatwością nawiązywał z nią kontakt. Może był to jej uspokajający uśmiech, może wesołe i życzliwe oczy? Henry nie był pewien. Pewnie wszystko to naraz.

***

Gdy zjawił się Robert, Henry kończył szkic drugiego obrazu. Przez dobiegającą z głośników, włączoną na full muzykę nie usłyszał, jak jego kumpel dobijał się do drzwi i dzwonił na jego komórkę. W końcu Robert wpuścił się sam. Wiedział, że gdy Henry jest w domu, zazwyczaj nie zamyka drzwi na klucz. Pokonawszy schody na górę, bezceremonialnie zjawił się w jego pracowni. Ten spostrzegł go, dopiero gdy kumpel złapał go za ramię.

– No hej. Co tam? – zaczął Robert, a jego wzrok padł na obraz. – O kurde, stary! Kim jest ta boska lala? – Nie kryjąc zachwytu, podszedł bliżej do płótna, aby przyjrzeć się detalom. – Zdecydowanie to nie Paulina. No, no. Wyobraźnia cię poniosła czy to prawdziwa dziewczyna?

Henry usiadł na taborecie i chwycił butelkę wody. Odpowiedział, dopiero gdy zaspokoił pragnienie.

– Prawdziwa. – Otarł usta wierzchem dłoni. – Spotkałem ją wczoraj w restauracji.

– Uuuuu, gadaliście? Jesteście umówieni? A może jest tu gdzieś na chacie? – Robert rozejrzał się gwałtownie po poddaszu.

– Spokojnie. – Henry roześmiał się serdecznie, widząc ekscytację kumpla. – Nawet nie gadaliśmy, nie poznaliśmy się. Wiesz, że nie zaczepiam nieznajomych kobiet.

– No niby tak, ale zawsze mógłbyś w końcu spróbować. Chyba że masz nadzieję na odbudowę związku z Pauliną?

– Nie wiem. – Henry’emu zrzedła mina. – Chciałbym, ale nie moja wina, że odeszła. Mam chyba prawo czasem sobie wypić, to nie zbrodnia. Żadna kobieta nie będzie mi tego zabraniać. Przecież ci mówiłem. A tego całego Mareczka nie potrafię dłużej zdzierżyć…

– Taaa. Jasne. No, skoro nie zamierzasz o nią walczyć, to może serio zabierz się za tę nową babkę?

– Mogłoby być przyjemnie. – Henry mrugnął do Roberta porozumiewawczo.

– Może opowiesz mi wszystko przy jakimś obiedzie, co? – Robert zrobił zbolałą minę. – Nie zdążyłem dziś nic wrzucić na ruszt.

– Tak się spieszyłeś na uniwerek?

– Zaspałem, ale tylko dwadzieścia minut. Nie to, co ty. Zamawiamy czy podejść po coś do biedry? – Robert wiedział, że jego kumpel nie miał w lodówce niczego prócz piwa i mleka. Może ewentualnie jakieś wino.

Z początku Henry chciał odruchowo odpowiedzieć, że zamówi, jednak od razu wpadł mu do głowy inny pomysł.

– Jedziemy.

– Serio? Myślałem, że chcesz malować. Wiesz, że jeśli spotkamy kogoś na mieście, to prawdopodobnie wrócimy nad ranem.

– Wiem, ale… chcę coś sprawdzić. – Henry już był na schodach. Zmierzał do łazienki, aby zmyć z dłoni ślady farb.

– Dobra, brachu, ty tu rządzisz.

Po chwili siedzieli już w aucie Henry’ego. Czarny Dodge Demon ruszył gładko, wydając z siebie charakterystyczne dla silnika V8 dźwięki.

– Dasz mi poprowadzić, jak już zdam prawko? – Robert był wielkim fanem szybkiej jazdy; ilekroć wsiadał do wozu Henry’ego, nie mógł usiedzieć spokojnie.

– Nawet nie żartuj w ten sposób…

– Przecież nie jesteś jakimś motoryzacyjnym świrem. Dałbyś się koledze przejechać.

– Nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę. Ja też nie prowadziłem takiego auta od razu. – Uśmiechnął się z politowaniem. – Trzeba uważać, chłopie. a ty nawet jeszcze nie zapisałeś się na kurs, mam rację?

– A jaki był twój pierwszy wóz? – Robert puścił pytanie mimo uszu.

– Mustang 2,3 EcoBoost.

Robert zaczął śmiać się tak bardzo, że aż się popłakał.

– Wy, amerykanie i te wasze samochodowe zabaweczki… ech, uśmiałem się. Wiesz, że nie stać mnie nawet na połowę takiego Mustanga. Nawet na dywaniki do niego mnie nie stać.

Resztę drogi do centrum przejechali śmiejąc się i żartując. W końcu, gdy już udało im się zaparkować w jednej z brukowanych uliczek prowadzących na Rynek Staromiejski, ruszyli w stronę restauracji odwiedzonej zeszłego wieczoru przez Henry’ego.

– Tam ją spotkałeś? – Robert wskazał głową na lokal.

– Kogo? – Henry udał, że nie rozumie.

– Nie ściemniaj. – Kumpel trącił go ramieniem. – Idziemy jej szukać?

– Nieee… po prostu dobre jedzenie tam mają.

– Jasne, stary. Bujać to my, ale nie nas.

– Tego powiedzonka jeszcze nie znałem.

W drzwiach lokalu przepuścili wychodzącą właśnie starszą kobietę z małym pieskiem pod pachą i dostali się do smakowicie pachnącego wnętrza.

– Rany, jakbym wiedział, że tu masz zamiar się dziś stołować, włożyłbym garniak – szepnął Robert, widząc zdziwioną minę witającego ich hosta.

– Nie przejmuj się. Mnie już kojarzą, nie będzie problemu. Ja też przecież nie ubrałem się elegancko.

Rzeczywiście. Kelner bez słowa zaprowadził ich do stolika i uprzejmie skłoniwszy się Henry’emu, zostawił sam na sam z kartą dań.

– Masz świadomość, że to raczej wątpliwe, że spotkasz ją ponownie, a już prawie zupełnie niemożliwe, że przyjdzie tu teraz? – Robert nie dawał za wygraną, niosąc Henry’emu kaganek oświaty.

– Wiem. Nie ważne. Wybierz lepiej, co chcesz zjeść. – Głos Henry’ego zdradzał poirytowanie.

Nie mogłem nie spróbować. Chciałbym jeszcze raz móc choć na nią spojrzeć… – pomyślał.

Oczywiście rudowłosa piękność nie przyszła.

Po zjedzonym posiłku mężczyźni udali się nad Wisłę, na bulwary, aby skorzystać z pięknego, niemal letniego dnia. W zasięgu wzroku mieli dwa z trzech toruńskich mostów, zadrzewiony, drugi brzeg, piaszczyste łaty w miejscach, gdzie poziom wody był bardzo niski, a także kilka tutejszych barek, które otwierały już podwoje dla wszystkich mających ochotę na zimne piwko przy rześkich podmuchach wietrzyku.

Robert wyjął telefon i zaczął robić zdjęcia.

– Potrzebujesz lustrzanki brachu. – Henry już od dłuższego czasu namawiał przyjaciela na zakup profesjonalnego sprzętu. – Z twoim talentem do ujęć mógłbyś pracować w niejednym magazynie lub zostać wziętym artystą: fotografem. Pozwól mi wreszcie na zrobienie ci tego prezentu. Wiesz, że nie zabraknie mi forsy.

– Dzięki, Henry, ale powtórzę ci setny raz: nie. Nie mógłbym przyjąć czegoś tak drogiego. Sorry, taką mam mentalność.

Henry przewrócił oczami, szepnął: „ech, ci Polacy” i zmienił temat.

– Nie będzie mnie w tym tygodniu na uczelni – stwierdził rozmarzony. – Poświęcę ten czas na malowanie… póki mam natchnienie.

– Jak sobie chcesz, ale nie wiem, jak to potem nadgonisz… – Robert kładł się właśnie na jednym z bulwarowych poziomów, aby złapać pożądany kąt do kolejnego zdjęcia. – Szkoda by było na tym etapie zakończyć studia. Za ciut ponad miesiąc zaczynamy sesję, a po wakacjach witaj piąty roku. Jesteśmy o krok od magisterki. Zacząłeś już chyba swoją pracę?

– Coś tam robię, ale… ciężko idzie. Kurde… masz rację, za długo się obijam. Pojawię się na zajęciach, chyba jednak nie mam wyjścia, ale… – Henry nie zdążył dokończyć zdania. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w przechodzącą dwa poziomy niżej dziewczynę. Rozpoznał w niej blondwłosą koleżankę swojej muzy. Szła za rękę z przynajmniej o dekadę starszym od niej mężczyzną. Była wesoła, świergotała coś do niego i wieszała mu się co chwila na ramieniu.

Gdy Henry oprzytomniał, szarpnął za ramię Roberta, pstrykającego teraz fotki stojącym na piaszczystych łatach rybitwom.

– Co jest? Ujęcie mi zepsułeś.

– Ciii. Patrz tam.

– Co? – Robert uniósł głowę.

– Ta laska. Ta blondyna z tym kolesiem, tam.

– No, ładna chyba. Odchodzą, nie widzę jej twarzy.

– To była ona!

– Co? Wydawało mi się, że na obrazie miała rude loki…

– Nie, nie. To jej kumpela. Przyszła do restauracji, gdy wychodziłem.

– Aha. No dobra, ale… co z tego? Podejdziesz i spytasz o jej znajomą? Chłopie, daj spokój, wyjdziesz na desperata.

– Chodź, idziemy! – Henry pociągnął kumpla za bluzkę.

– Odpuść… – odparł Rob, ale Henry już ruszył za oddalająca się parą. Robert pokiwał głową z politowaniem, głośno i teatralnie westchnął, po czym zrezygnowany podniósł się i dogonił kumpla. – Nie wygłupiaj się. Co jej powiesz? Ośmieszysz się.

– Ciszej. Nie chcę, żeby zwrócili na nas uwagę. Nie chcę z nią gadać. Sprawdzę, czy nie spotka się z rudą.

– Teraz jest z jakimś facetem, widzisz przecież. Ooo… masz zamiar łazić za nią tak długo, aż nie zobaczy się z kumpelą? No niezła jazda, stary…

Szli tak za nimi, dopóki para nie wsiadła do zaparkowanego przy zoo audi.

– Zrób zdjęcie – poprosił Henry Roberta.

– Co?

– Słyszysz przecież, Rob. Szybko, zanim odjadą.

Robert, starając się nie rzucać w oczy, sfotografował ruszające auto.

– Dawaj! – Henry wyrwał mu z ręki telefon.

– Ej! Ostrożnie!

– Sprawdzę, czy tablice są czytelne.

– Jezu Henry! Czyś ty oszalał? Co masz zamiar zrobić, znając jego tablice?

– To proste. Dowiemy się, kim jest właściciel auta. Wynajmę detektywa, aby go śledził i w ten sposób dowiemy się co nieco o blondynie. Sprawdzi ją. Wówczas dotrzemy do mojej rudej piękności.

– Och, Henry. – Robert przejechał sobie dłonią po twarzy w przerysowanym geście załamania. – Będą z tego problemy, wierz mi.

Jednak Henry już go nie słuchał – szukał w Google numeru do najlepszego detektywa w mieście.

2.

Paulina traciła powoli nadzieję na ponowne zejście się z Henrym. Od ich rozstania minął ponad miesiąc, więc wreszcie była gotowa, aby pogodzić się z rzeczywistością. Siedząc nad historią sztuki i przygotowując się do sesji, zerkała co jakiś czas na ich wspólne zdjęcia, które nadal w równym rzędzie stały na jej biurku.

Spodziewałam się, że będzie walczył o nasz związek. Wydawał się szczery, gdy mówił, że jestem jego muzą, jego natchnieniem, że mnie kocha. Ech… Myślałam, że dobrze go znam, ale widocznie nie można poznać kogoś w ciągu jednego roku. Jak mogłam być tak naiwna? Jest przystojny, bogaty, zdolny... Dlaczego sądziłam, że mu na mnie zależy, skoro nie chciał dla naszego dobra ograniczyć alkoholu? – Skrzywiła się, gdy przypomniała sobie sceny, jakie urządzał po pijaku. Przecież to wszystko przez jego chlanie i nieufność. Nawet nie wiem, czy w przeszłości z kimś był, czy może wciąż ją kocha? Ponadto wysoko ceniłam jego bezinteresowną chęć pomagania innym, tę jego dobroduszność. Wiele razy wpłacał datki na pomoc potrzebującym, ubogim i pokrzywdzonym przez los. Wiem, że chciał w przyszłości rozszerzyć pomoc o specjalny fundusz dla młodych–zdolnych z najuboższych rodzin…

Jednak to właśnie alkoholowe wybryki Henry’ego i zazdrość doprowadziły do ich rozstania. Dziewczyna doskonale pamiętała wszystkie przykre sytuacje, które ją przez niego spotkały. Niejednokrotnie zmuszona była doprowadzić ukochanego oraz mieszkanie do stanu względnej przyzwoitości, przez co nie mogła dotrzeć na zajęcia. Najczęściej zdarzało się to po nocnych awanturach, w trakcie których Henry rzucał wszystkim, co wpadło mu w ręce.

Paulina zerknęła do podręcznika, ale nie mogła skupić się na nauce. Przywołała wspomnienia przeglądającego jej telefon Henry’ego. Czepiał się każdego SMS-a do i od Marka będącego przecież jej kolegą z roku, z dzieciństwa, z podwórka. Paulina uwielbiała rozmawiać z nim o sztuce, japońskiej animacji, mangach, życiu. Ona i Marek byli jak brat i siostra, jak najlepsi przyjaciele, ale Henry nie chciał jej wierzyć. Przypomniała sobie, jak wydzwaniał do jej matki, a nawet do jej znajomych i sprawdzał, gdzie była, gdy po kolejnej awanturze nie odbierała od niego telefonów. Zawsze oskarżał ją wtedy o ucieczkę do Marka.

Tuż po rozstaniu Henry zjawił się w mieszkaniu jej mamy, do którego się wówczas przeniosła. Zamierzał przeprosić, lecz Paulina nie przyjęła jego skruchy. Co gorsza, nawet wtedy nie potrafił doprowadzić się do porządku: przyjechał prosto z imprezy.

Paulina musiała przyznać, że nieczęsto zdarzało mu się bywać na balangach, gdyż niezręcznie czuł się w większym gronie. Jednak kiedy już się na takowej pojawił, był pierwszym wciętym osobnikiem w ekipie.

Nienawidzę w nim tego – myślała. Gdyby nie ten przeklęty nałóg… Przecież na trzeźwo także da się tworzyć sztukę, bawić się, istnieć. Szkoda, że nie udało mi się go namówić na uczestnictwo w klubie AA.

Paulina zaczęła wspominać dzień ich rozstania. Po raz kolejny kwestią sporną okazała się skłonność Henry’ego do nadużywaniu trunków. Tym razem była jednak nieugięta, postawiła ultimatum: alkohol albo rozstanie. Decyzja należała do niego. Henry niestety wykrzyczał do Pauliny, że ma się wynosić, gdyż to nie on ma problem, lecz ona. Więc wyszła. Wieczorem przysłał jej rzeczy. Przepłakała całą noc i kolejne dwa dni.

Henry był jej pierwszą prawdziwą miłością. Taką, która wyrywa serce, gdy się kończy, taką, która nie pozwala normalnie funkcjonować bez ukochanej osoby. Dziewczyna mimo to pocieszała się myślą, że Henry z pewnością przemyśli sprawę, gdy wytrzeźwieje i nie będzie chciał jej stracić, a także postara się wszystko naprawić. Przeliczyła się. Zadzwonił dopiero po tygodniu. Nie tego oczekiwała.

Wstała, podeszła do biurka i ze łzami w oczach zaczęła chować zdjęcia do szuflady.

Czas się od niego uwolnić. Nie mogę się skupić, gdy tu stoją. Za długo to odkładałam. Muszę zaliczyć sesję i wyjechać na porządne wakacje.

I choć wiedziała, że tak będzie dla niej najlepiej, nie mogła pozbyć się bólu ze swego serca.

***

Minęło kilka dni, od kiedy Henry zauważył blondynę na bulwarach, lecz przez ten czas detektyw nie dostarczył mu żadnych informacji. Henry tracił nadzieję, że uda mu się za jego pomocą dotrzeć do rudej.

Siedział teraz w swojej pracowni przed trzema sztalugami, na których umieścił najnowsze dzieła. Lustrował je wzrokiem długo, dokładnie. Sprawdzał, czy proporcje na pewno są odpowiednie, a kolory dobrze wyeksponowane. Pomimo ogólnego zdenerwowania był z siebie dumny.

Może to pociągnięcie tutaj jest niepotrzebne… no, ale i tak świetnie wyszło.

Złapał za drugą już dziś butelkę wina i pociągnął haust. Pierwsza, opróżniona, leżała na podłodze obok jego nóg.

– Paulina! – krzyknął bełkotliwie. Odpowiedziała mu cisza. – Gdzie ona jest? A tak… rozstaliśmy się.

Wstał i chwiejnym krokiem ruszył po schodach na dół, do kuchni. W przedpokoju rzuciło nim tak, że wpadł na stojącą pod ścianą lampę i przewrócił się razem z nią, rozbijając klosz i boleśnie raniąc się w dłoń.

Kurwa, no nie. Tylko nie prawa – pomyślał i z wysiłkiem dźwignął się z podłogi przez co oznaczył panele krwawym śladem. Zapomniawszy zupełnie o pustym żołądku, zawrócił po smartfon. Odebrała po drugim sygnale.

– Tak?

– Halo? Paulina? Jesteś tam? Halo! – wydarł się do słuchawki.

– Znów jesteś pijany? – Ton dziewczyny zdradzał rozczarowanie.

– Gdzie opatrunki? Słyszysz mnie? Paulina!

Dopiero po chwili dotarło do niego, że się rozłączyła. Wściekły, z impetem rzucił komórką o podłogę. Roztrzaskała się i zgasła.

Henry przetoczył półprzytomnym wzrokiem po pracowni. Już miał poprzewracać sztalugi, gdy przypadkowo potrącił butelkę z resztką wina. Cudem udało mu się ją złapać nim spadła na podłogę. Przytknął ją do ust, opróżniając do dna, po czym przyniósł z kuchni zgrzewkę piwa. Po chwili delektował się już smakiem złocistego trunku. Utkwiwszy ślepe spojrzenie w ścianie, nie myślał zupełnie o niczym.

W końcu jego wzrok padł na jeden z obrazów namalowanych pod natchnieniem dziewczyny z restauracji. Kolejny już raz zlustrował płótno, na którym widniały wściekle czerwone, pełne usta wyłaniające się spod burzy rudych loków. Znów poczuł dumę. Podszedł do sztalugi i delikatnie dotknął farby. Nie miał pojęcia, jak długo tak stał i podziwiał swoje dzieło, oglądając je raz za razem na nowo, pod innym kątem, i zapalając światła w różnych miejscach pracowni.

Moja bogini, moja muza. Muszę cię odnaleźć. Musisz być ze mną. Tak bardzo cię potrzebuję. Zrobię wszystko, abyś zawitała do mojej pracowni.

Z dołu dobiegł go dźwięk dzwonka do drzwi. Przeklinając w myślach osobę, która miała czelność przeszkadzać mu w rozmyślaniach, chwiejnym krokiem udał się na dół. Tym razem jakimś cudem się nie przewrócił, choć ściany i podłoga falowały w jego oczach niczym wzburzone morze. W końcu dotarł do drzwi i po krótkiej szamotaninie z klamką udało mu się je otworzyć. Wówczas jego oczom ukazała się zatroskana twarz Roberta.

– Jezu, stary, co się dzieje? Paulina dzwoniła z informacją, że bełkotałeś coś przez telefon. Padła jej bateria, a jak chciała oddzwonić, to nie było już sygnału. Ej no, stój prosto, nie kładź mi się tutaj.

Mężczyzna musiał podtrzymać chwiejącego się kumpla. Po chwili wszedł razem z nim do domu i zarzuciwszy jego rękę na ramię, pomógł Henry’emu dojść do salonu. Następnie położył go na kanapie. – Znów to samo, Henry? Rozumiem, czemu Paulina cię rzuciła. Chłopie, to się musi skończyć! Masz wenę czy nie masz, za często towarzyszą ci trunki…

– Bzdura… jestę trzeźwy… Muszę ją odzyskać…

– Paulinę? Nareszcie cię oświeciło, że ona chce twojego dobra? Świetnie, bo moim zdaniem super do siebie pasujecie, ale serio nie wiem, jak chcesz to zrobić.

– Pogadam z nią… jutro… – wybełkotał.

– Najpierw wywal z domu alkohol i weź porządnie wytrzeźwiej.

– Jestę trzeźwy – upierał się Henry, przymykając oczy.

– Mhm… a ja to święty Mikołaj.

Henry nie powiedział nic więcej. Zasnął. Korzystając z jego nieprzytomności, Robert wybrał numer do Pauliny. Odebrała od razu po pierwszym sygnale.

– Tak, znów pijany. Rozciął sobie dłoń, ale zaraz mu ją opatrzę. Nie, nie może. Zasnął. Aha, tak, tak. Wiem. Nie martw się, ogarnę go. No spoko. Cześć. – Rozłączył się i poszedł na górę. Po drodze odnotował, że musi ustawić lampę w korytarzu i posprzątać rozbity klosz.

Wszedłszy na piętro do pracowni, rozejrzał się uważnie. Panował tu klasyczny dla Henry’ego nieład. Po podłodze walały się puste tubki od farb i zużyte pędzle. Pod oknem leżał stos puszek po piwie, prawdopodobnie odkładanych tu parę dni. Robert namierzył także puste butelki po Haut Brion rocznik dwa tysiące dwunasty. Zebrał to wszystko do kosza i uchylił okno, aby wywietrzyć cuchnące oparami alkoholu pomieszczenie. Wtedy jego wzrok padł na leżący na parapecie upaprany czerwienią scyzoryk. Podniósł go i przyjrzał się mu uważnie.

Rany, brachu. Ufff, dobrze, że to tylko zaschnięta, czerwona farba… – Nie wątpił, że po pijaku jego kumpel byłby zdolny do wszystkiego.

***

Dwa dni później Henry znał już miejsce zamieszkania i podstawowe dane mężczyzny, którego widział na bulwarach z blond koleżanką.

– Widzisz, Rob? Dziany z niego facet. Kierownik hotelu, niezła fucha.

– Yhm. – Roberta nie bardzo interesowała majętność jakiegoś nieznajomego kolesia. – Wiesz co, Henry? Odsunąłbyś się trochę. Zasłaniasz mi tę kamieniczkę.

– Nie tylko ja. Tu chodzi masa ludzi… Dobra, niech ci będzie. – Henry odszedł na bok i skierował się w stronę pomnika Mikołaja Kopernika. Usiadłszy na kamiennym siedzisku u jego podnóży, ponownie spojrzał w dane zapisane na telefonie. Był niecierpliwy, chciał wiedzieć więcej. Najlepiej wszystko na temat towarzysza blondyny.

Czy zna się także z rudą? Może… – Rozmyślania Henry’ego przerwał dźwięk dzwonka. Odebrał natychmiast.

– Słucham? Nie, nie. Blondyna. Tak. Na pewno. Co? Jest pan pewien? Hmmm… Rozumiem. Dziękuję, proszę go jeszcze obserwować przez kilka dni, może i ona się zjawi. – Podenerwowany zakończył rozmowę i szybkim krokiem podszedł do Roberta. Ten nadal fotografował elewację kamienicy.

– Skończyłeś? Przecież mieszkasz tu całe życie, a akurat teraz dostrzegłeś to piękno? – Henry przewrócił oczami i westchnął.

– Jeszcze sekundka… Ten portal ma piękne zdobienia.

– Oh, God – Henry dał za wygraną. Odstał swoje, niecierpliwie czekając na przyjaciela, aż w końcu ten schował komórkę i odwrócił się do niego.

– No, co jest?

– Dzwonił detektyw. Mówi, że ma nowe informacje o tym facecie.

– Tym od blondyny?

– Tak. Widział go wychodzącego z domu na spacer z żoną i dziećmi…

– No i?

– Jego żona jest brunetką i na oko ma miej więcej tyle lat, co on.

– Uuuu, stary. Czyżby zdradzał ją z blondyną?

– Nie wiem, ale to niewykluczone. Detektyw poobserwuje go jeszcze i może dowiemy się czegoś więcej.

– Henry, ja bym odpuścił. To jest naprawdę… eee… dziwne. Wiesz, ganiać za jakąś laską jest okej, ale wynajmować detektywa…

– Jak się ma kasę, to takie akcje są normalne – Henry był zdziwiony słowami kumpla.

– Śledzenie kogoś?

– Nie masz pojęcia, jakie to częste w Stanach.

– Nie w moim świecie.

Roześmiali się. Robert wiedział, że Henry żył, jakby niemożliwe nie istniało.

Rozumiem, że pieniądze, jakie posiada, otwierają wiele drzwi i potrafią ułatwić niemal każdą akcję, jednak nie jestem pewien, czy powinno się tak robić – myślał Robert. Z drugiej strony to marzenie niejednego człowieka na tym świecie, tak po prostu znaleźć osobę, na którą się przypadkiem trafiło i nie miało odwagi zagadać. Dostać jeszcze jedną szansę. Któż by nie skorzystał, będąc na jego miejscu?

***

Nie miała pewności, czego bardziej się boi: tego, że przyszła sama czy diagnozy, którą miała usłyszeć. Była ostatnią pacjentką zapisaną na ten dzień. Oczekując na swoją kolej, lustrowała wnikliwie palce i paznokcie, uznając, że nie poświęca im na co dzień wystarczająco dużo uwagi. Zdrapała plamkę zaschniętej farby, którą musiała przeoczyć w trakcie mycia rąk. Na środkowym palcu prawej dłoni przy każdym ruchu błyszczał sporych rozmiarów srebrny pierścionek. Tę bogato zdobioną, stylizowaną na styl gotycki błyskotkę dostała od Henry’ego i mimo rozstania wciąż nosiła ją z upodobaniem.

Rozejrzała się po pustym korytarzu. Biel ścian przychodni próbowano przełamać wściekle czerwonym borderem biegnącym pod sufitem, lecz pasek ten tylko wzmagał w Paulinie chęć ucieczki. Lampy na suficie świeciły jaskrawo, wręcz oślepiająco, przez co dziewczyna zastanawiała się, jak pracownicy mogą tu funkcjonować przez cały dzień.

Jedyną rośliną w zasięgu wzroku był wielki, groźnie wyglądający kaktus, umieszczony w wyszczerbionej donicy w rogu poczekalni. Bladoszare krzesła jawiły jej się jako plamy, zupełnie jak z rozlanej pewnego dnia przez Henry’ego farby, która kapała na podłogę pracowni, dopóki cała nie wypłynęła z puszki.

Był wtedy tak bardzo pijany…. Nie, nie chcę o tym myśleć. Muszę się uspokoić. – Wzięła kilka głębokich wdechów, po czym jak najwolniej wypuściła powietrze z płuc. Co ma być, to będzie. Szkoda, że mimo wszystko nie ma go przy mnie, ale nie miałam siły dzwonić. Bałam się, że jeśli odbierze a ja usłyszę, że jest pijany, pęknę i będę to wszystko przeżywać od nowa. Nie mogę tak. Najlepiej, gdybyśmy się już nigdy nie spotkali, choć wiem, że to niemożliwe: ta sama uczelnia, wspólni znajomi… – Westchnęła. A Marek akurat dziś musiał jechać z ojcem po kolejne auto sprowadzone z Anglii…

Z rozmyślań wyrwał ją głos pielęgniarki, zapraszający ją do gabinetu. Wstała z krzesła i energicznym krokiem ruszyła ku otwartym drzwiom. w płucach i sercu czuła ciężar tak przytłaczający, że nie mogła normalnie oddychać. Szła tam, aby poznać wyrok, stanąć oko w oko z przeznaczeniem. Szła, aby dowiedzieć się, co dalej z jej życiem.

***

Henry był w kropce. Jego jedyny trop – mężczyzna, z którym widział blondynę – nie dostarczył żadnych wskazówek, co do jej tożsamości.

Podobno nie spotkał się z nią ponownie. Nie mam pojęcia, co to za rodzaj relacji, ale możliwe, że już się skończyła i niczego więcej się nie dowiem. Cholera! Poczekam jeszcze, może w weekend coś się ruszy. Jeśli nie, odwołam detektywa – myślał zatroskany. Przyjdzie mi pogodzić się z faktem, że mojej rudej muzy pewnie już więcej nie zobaczę. Szkoda, wielka szkoda.

Gdy uświadomił sobie, że nic nie może zrobić, gdy stanął twarzą w twarz z porażką, zaczął szukać ukojenia. Poszedł do pracowni, ale nie był w stanie nic namalować. W złości maznął kilka razy czarną farbą po płótnie, po czym rzucił pędzel w kąt.

W głowie miał tylko przywoływany w kółko obraz dziewczyny z restauracji. Widział ją tak wyraźnie, jakby stała tuż obok niego. Miał ochotę zatopić dłoń w jej rudych lokach, poczuć ciepło jej ciała, wsłuchać się w oddech. Chciał, aby codziennie przepełniała go natchnieniem, aby wyzwoliła w nim moc twórczą już na zawsze. Chciał, żeby należała do niego, tylko do niego. Nie mógł znieść myśli, że ona może być z kimś innym, że może już nigdy jej nie spotkać.

Nie przywykł do porażek. Nienawidził ich, nie umiał przegrywać. Zawsze chciał dopiąć swego. To samo tyczyło się kontaktów ze znajomymi. Kiedyś jego przyjaciel ze szkoły stwierdził, że Henry bawi się ludźmi podłóg swojej woli, po czym porzuca ich jak znudzone dziecko lubiane niegdyś zabawki.