Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
Przedwojenny żydowski półświatek, biedna dzielnica wypełniona podrzędnymi knajpami i burdelami, miejsce, gdzie rządzi handel i erotyka, dosłownie i w przenośni narzuca pytanie o czystość, porządek i obecność Boga.
Była prostytutka Kejla, żona nietuzinkowego złodziejaszka Jarmego, poszukuje spełnienia w różnych miłosnych konfiguracjach, a głód szczęścia prowadzi ją aż do Ameryki.
W tej mało znanej, niepublikowanej dotąd po polsku powieści, noblista Izaak Baszewis Singer odkrywa przed Czytelnikami ciemną stronę ulicy Krochmalnej i demaskuje ułudę: systemu moralności, amerykańskiego snu i braku samotności.
Ta dramatyczna powieść, jak życie, opowiada o miłości i krzywdzie, o tym, co wynika z konieczności i nieodpartego pragnienia czegoś, co tkwi w każdym z nas.
Lektura tej powieści dostarcza mocnych wrażeń! To gotowy scenariusz serialu z warszawskich i nowojorskich ulic początku XX wieku. Sensacyjna fabuła, brawurowa akcja, barwne postaci. Zanurzeni w samo serce żydowskiego półświatka, odkrywamy jego tajemnice i marzenia. Złodzieje, prostytutki, rabini i uczniowie chederów zaludniają ów nieistniejący świat, który na kartach prozy Singera odżywa ponownie w dziesiątkach barw. Także namiętności, o jakich bogobojnym sługom żydowskich bożnic się nie śniło. Po lekturze Rudej Kelji wiem, co mieli na myśli żydowscy literaci nazywając autora Szoszy – pornografem.
— Agata Tuszyńska, autorka książki SINGER. Pejzaże Pamięci.
BIOGRAM AUTORA
Izaak Baszewis Singer (ur. prawdopodobnie 21 listopada 1902 w Leoncinie, zm. 24 lipca 1991 na Florydzie) – polski pisarz pochodzenia żydowskiego tworzący głównie w języku jidysz, dziennikarz. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1978. Zadebiutował w 1925 r. krótkim opowiadaniem Na starość o swoim rodzinnym Biłgoraju, które zostało opublikowane na łamach „Literarisze Bleter”. Autor takich dzieł, jak Sztukmistrz z Lublina (1983), Szatan w Goraju (1992), Urząd mojego ojca (1992) czy Golem (1997). W 1935 wyemigrował do USA. Osiedlił się w Nowym Jorku, gdzie dzięki pomocy brata Izraela Joszuy otrzymał pracę dziennikarza, korektora i tłumacza w czasopiśmie „Forwerts – The Yiddish Forward”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 427
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Naprawdę nazywał się Jeremiahu Eliezer Holcman, ale tam, na ulicy Krochmalnej, nikt nie miał cierpliwości używać tak długiego imienia. Wołali na niego Jarme z przydomkiem Bodik. Jego żona nazywała się Kejla Lea Kuperminc, ale na Krochmalnej, z powodu ognistoczerwonych włosów, była Rudą Kejlą. Przezwisko Bodik wzięło się stąd, że bodikami nazywano w Warszawie rzepy1, którymi chłopcy rzucają podczas święta Tisza be-Aw. Gdy taki kłujący bodik wpadnie mężczyźnie w brodę albo dziewczynie we włosy, nie jest łatwo go wyplątać. Jarme Bodik zawsze był chętny do kłucia swoich kolegów, a nie odpuszczał i kobietom, z którymi coś go łączyło.
Jarme Bodik miał trzydzieści dwa lata, a już cztery razy siedział na Pawiaku za kradzieże (był prawdziwym artystą włamywaczem). Kilka razy był też aresztowany za handel żywym towarem. Ruda Kejla miała natomiast dwadzieścia dziewięć lat, a urzędowała już w trzech burdelach – raz na Krochmalnej, raz na Smoczej i raz na Tamce. Jej pierwszym alfonsem był nie kto inny, jak sam Ślepy Icze. Jarme poznał Kejlę w melinie przy Krochmalnej 6. Po spędzeniu z nią jednego dnia i nocy Jarme wziął Kejlę na ulicę Stawki2 do pokątnego rabina, który udzielił im ślubu. W przeciwieństwie do urzędowych rabinów, pokątny rabin na Stawkach nie zadawał wielu pytań tym, którzy do niego przychodzili – obojętnie czy po to, aby wziąć ślub, czy też by się rozwieść. Brał trzy ruble i od razu wypisywał ketubę, kontrakt ślubny, albo kazał spisać get, list rozwodowy.
Był rok 1911, sześć lat po rewolucji 1905 roku. Strajkujący i zamachowcy dopięli swego – car Mikołaj II nadał konstytucję. Ale Pierwsza Duma się rozpadła, więc wybrano Drugą Dumę, a potem Trzecią. Zarówno w Rosji, jak i w Polsce partie były skłócone. W Rosji do pogromów podjudzali „sojuznicy”3, a w Polsce do bojkotu żydowskiego handlu nawoływali narodowcy. Setki tysięcy chłopaków i dziewczyn przekradało się przez granicę do Prus lub Galicji, by stamtąd udać się do Ameryki i szukać szczęścia po drugiej stronie oceanu. Od lat, tydzień w tydzień, w gazetach żydowskich politycy porównywali Półwysep Bałkański do beczki prochu. Zapowiadali nie tylko wojnę Serbii, Bułgarii i Czarnogóry z Turcją, ale też wojnę między Rosją a Niemcami. Zmarł doktor Herzl4, lecz syjoniści co roku, podobnie jak wcześniej, zwoływali kongres. Socjaliści z kolei pisali w swych proklamacjach, że syjonizm to czysta fantazja, a robotnicy żydowscy, zamiast śnić o jakimś kraju, który jest niemal pustynią, a na dodatek mieszkają w nim Arabowie, powinni walczyć o socjalizm tam, gdzie żyją. Poza tym sułtan Abdul Hamid5 nigdy nie da zgody na osadnictwo.
W melinie na Krochmalnej 6 nie czytano jednak żadnych gazet i nie zajmowano się polityką. Pamiętano wszakże napaść socjalistów na półświatek, kiedy to czerwoni bojówkarze wdarli się do burdeli, pobili kurwy, podarli pościel, popodbijali oczy i połamali żebra, ale od tego minął już kawał czasu. Część z bojówkarzy trafiła na Syberię, paru powieszono na Cytadeli. Wielu innych zginęło podczas krwawej środy6.
Nie zmienia to faktu, że Jarme Bodik umiał czytać i czytał żydowskie gazety. Wywodził się od złodziei z Piask. Przez pewien czas uczył się nawet w lubelskiej jeszywie. Gdy jakiś złodziej lub alfons musiał czasem napisać list do rodziców w domu albo do Buenos Aires, zwracał się do Jarmego, a ten pisał list po żydowsku, zaś adres na kopercie po rosyjsku. Jarme gazetę kupował codziennie rano, ale czytał w niej tylko powieści w odcinkach. Krwawa kobieta, Dama wwoalce i inne tego rodzaju. Często czytał Kejli odcinek na głos, lub później, jeśli sam był już po lekturze, opowiadał jej, co się w nim wydarzyło. Jej zielone oczy aż lśniły z podziwu dla wyobraźni autora.
– Ojej, jakie dziwne pomysły mają ci pisarze. Wszystko wymyślą, mogliby w swoich książkach nawet przesuwać ściany!
– To wszystko bzdura – odpowiedział Jarme. – Siedzi sobie taki jeden z piórem w ręce i wymyśla niestworzone historie, a sam niewiele umie zrobić.
– To wszystko ze studiowania Tory – stwierdziła Kejla. – Ślęczą nad Gemarą i szlifują umysł.
– Tak, tak, prawda. Taki Chazkele Szpiglglas umiał nawet to, co napisane było drobnym maczkiem7. Gdy jeden z naszych przyszedł do niego, by się poradzić, ten zmarszczył tylko czoło jak jakiś rabin – opowiadał Jarme. – Robił głupków ze wszystkich kacapów na pół Polski. A rękę miał taką, że kiedyś ściągnął złoty zegarek samemu oberpolicmajstrowi.
– Złapali go? – spytała.
– Sam mu oddał. Powiedział do niego po rosyjsku: „To jest pana zegarek, wasza wielmożność”. Niewiele brakowało, a jego wielmożność dostałby apopleksji.
Jarme i Kejla lubili nie tylko ze sobą sypiać, ale i rozmawiać. Pół nocy mogli spędzić na rozmowie w swoim mieszkaniu na Krochmalnej 8. Ruda Kejla w głowie miała miliony historyjek. A na każdą, którą opowiedziała, on miał dziesięć innych.
Od czasu, gdy dwadzieścia lat temu Kejla przybyła z prowincji do Warszawy, nie wyjechała z niej poza rogatki. Najdalej, gdzie się zapuściła, to Praga i Palcowizna. Jarme Bodik natomiast podróżował. Wiele jeździł pociągami, w których grał z pasażerami w różne gry hazardowe, przy których można było złupić naiwnych i prostych ludzi. Jakiś czas, w Mławie, szmuglował przez granicę ludzi chcących wyjechać do Ameryki. Zajmował się tam również przemytem towarów do Prus i z powrotem do Rosji. Raz niewiele brakowało, a wysłaliby go z transportem kobiet do Buenos Aires. Był za pan brat z połową alfonsów i kasiarzy w Polsce. Miał kalendarz, w którym wydrukowane były opisy i terminy jarmarków w całej Rosji. Kejla mawiała do niego:
– Jestem, Jarmeczku, najszczęśliwszą kobietą na świecie. Boga proszę tylko o jedno: żeby szczęście mnie nie opuściło. Wrzucam pieniądze do puszki na datki prosząc Boga o zdrowie dla ciebie.
– A ja nie zamieniłbym ciebie nawet na tyle czerwońców, ile ważysz – odrzekł Jarme.
– Takiej miłości jak nasza nie było od początku świata – wyszeptała Kejla.
To wszystko było prawdą, ale mieli też ze sobą umowę. Jeśli jemu wpadnie w oko kobieta albo jej spodoba się mężczyzna, nie muszą się krępować, tylko robić to, co podpowie im serce. Ale pod jednym warunkiem – nie będą trzymać tego w tajemnicy, a od razu powiedzą prawdę. Oboje dotrzymywali słowa. Od dwóch i pół roku, bo tyle byli już ze sobą, Jarme tylko kilka razy, gdy wyjechał z miasta, zrobił skok w bok. Kejla zaś w tym właśnie tygodniu pierwszy raz oddała się Ślepemu Iczemu, który leżał w szpitalu na Czystej, dokąd trafił po tym, gdy paser dźgnął go nożem. Ślepy Icze dostał po znajomości osobną salę, „jedynkę”. Kejla, zgodnie ze zwyczajem, odwiedziła chorego i zaniosła mu ciastka serowe. Obandażowany Icze poprosił ją, aby po starej dobrej znajomości, dała mu to, czego potrzebował. Choć chory i leżący w gorączce, wciągnął ją do łóżka. Wszystko to trwało nie więcej niż minutę, bo za drzwiami stała pielęgniarka i szeptała coś do dyżurnego lekarza. Następnej nocy, gdy Kejla opowiedziała Jarmemu, co tam zaszło, ten okrył ją pocałunkami mówiąc:
– Kejleczko, to był dobry uczynek. Wszystkiego dobrego!
– Potem cały dzień płakałam – powiedziała.
– Płakałaś? Dlaczego? Nie jesteś obłudną dziewczyną, a i ja nie jestem świętoszkiem.
– No nie, ale chciałabym być tylko dla ciebie. Wciągnął mnie do łóżka i zanim się zorientowałam, było po wszystkim. Naplułam mu w pysk.
– Tak się nie robi. Ślepy Icze mógłby być twoim ojcem.
– Nie jesteś zazdrosny? Co?
– W żadnym razie.
Jarme chciał, żeby opowiedziała mu wszystko ze szczegółami. Najmniejszymi! Kazał jej powtarzać raz i drugi. Podniecało go to, wpadał w jakieś dzikie pożądanie. Tak po prawdzie, Kejla zareagowała kiedyś podobnie, gdy on przyznał się do swoich przygód z kuchtą w Kaliszu i żoną stolarza w Łodzi. Jarme tej nocy zwrócił uwagę, że Ślepy Icze się starzeje. To już nie to, co było kiedyś. Gdy wyjdzie ze szpitala należałoby zaprosić go do siebie na parę dni, a może i na kilka tygodni aż całkiem nie dojdzie do siebie.
– Nie zapominaj – dodał Jarme – że on był twoim pierwszym.
– Wszystkich zapomniałam, Jarmeczku. Do ciebie przyszłam jako niewinna dziewica.
– Tak, tak, atestowana dziewica z papierami. Ale trzeba brać, jak dają…
W szabas, po zjedzeniu czulentu, Jarme poszedł z Rudą Kejlą do szpitala odwiedzić Ślepego Icze. Kupił dla chorego bombonierkę, pudełko kawioru i do tego bukiet kwiatów. Gdy para szła ulicą z tymi prezentami, ludzie patrzyli na nich z wszystkich okien i balkonów. Kejla była średniego wzrostu, miała obfity biust, wciętą talię i okrągłe biodra. Jej nogi były wąskie w kolanach a szerokie w łydkach. Tak naprawdę to biodra miała wąskie jak chłopak, ale poprawiała sobie figurę dodając gdzieniegdzie poduszeczki. Świeciło słońce i rude włosy Kejli mieniły się niczym języki ognia. Wyższy od niej Jarme miał szczupłą sylwetkę nastolatka, zapadnięte policzki, czarne, nieco skośnie osadzone oczy i nos, który raz wydawał się prosty, a kiedy indziej zakrzywiony jak dziób ptaka. Na końcu spiczastego podbródka miał dziurkę. Szli lekkim, tanecznym krokiem. Jarme ubrany był w nowy garnitur, miał krawat w kwiatki z perłową spinką, brązowe trzewiki z klamerkami i sztywny melonik. Kejla wystroiła się w żółtą sukienkę z rozcięciami po bokach, żółte buciki na wysokim, cienkim obcasie z klamerkami złotego koloru oraz kapelusz przyozdobiony wisienkami i kwiatami. Na szyi miała łańcuszek z medalionem, a w płatkach uszu tkwiły zwisające kolczyki. Oba nadgarstki ozdobiła bransoletkami. Wszyscy wiedzieli dokąd ta para zmierza: Do Ślepego Iczego, który był pierwszym Kejli a który potem przekazał ją Chaimowi z Pociejowa8. Ślepy Icze związał się bowiem z Grubą Rejcele, która nie zgodziła się z nim zamieszkać, dopóki nie odeśle Rudej Kejli do innej dzielnicy.
Gdy Jarme i Kejla weszli do Ślepego Iczego, sala była pełna jego ludzi. Nie wolno było wprawdzie przynosić chorym ciężkiego i zalegającego na żołądku jedzenia, ale Iczemu przynieśli posiekaną cebulę ze smalcem, czulent, kugel i gefilte fisz, nadziewaną kiszkę ze skwarkami, do tego wino, likier i wódkę. Ciotka z domu uciech, burdelmama, przyniosła leżącemu tuzin róż. Byli tu wszyscy: Szmul Śmietana, Długi Lejbusz, Mordke Płomień, Szaja Cwaniak. Przyszła też Gruba Rejcele, która teraz mieszkała z młodszym od siebie o piętnaście lat furmanem wozu towarowego. Pojawił się nawet rewirowy z siódmego cyrkułu policji. Ślepy Icze był wszak z glinami za pan brat. Policja szukała właśnie pasera, Berka Kiszki, który dźgnął Iczego w szyję. To, że Icze wyszedł z tego żywy, uznano za prawdziwy cud. Nie tylko policja, ale i kompani Iczego szukali Berka Kiszki po całej Warszawie. Był już właściwie martwy, bo wydano na niego wyrok – złapać i skończyć z nim.
Icze, którego nazywano Ślepym, gdyż nie widział na jedno oko i miał szramę na lewym policzku, leżał teraz w łóżku z obandażowaną szyją. Był potężnym facetem, który gołymi łapskami skręciłby kark bykowi. Miał gruby nos i gęstą czuprynę koloru soli z pieprzem. Jedno oko zasłaniała mu czarna łata, a drugie, to widzące, wyrażało stanowczość przywódcy. Cóż warta byłaby bez Iczego Krochmalna, ulica, gdzie pod szóstką była melina? Wszystko trzymał tam w garści. Prawda, że należał do starej gwardii, a nadeszło już nowe pokolenie kieszonkowców, szantażystów ściągających haracze, łotrów i zbirów zdolnych zamordować za parę groszy ryzykując swoją wolność.
Ale „starzy” byli wciąż na tyle silni, że nie dopuszczali młodych do stołu z frykasami. Na ulicy szeptano, że leżący w szpitalu Ślepy Icze ma pewnie spluwę schowaną pod poduszką albo materacem. Miał wielu przyjaciół, ale też mnóstwo wrogów. Prawdą jest, że przez wiele lat swej działalności Ślepy Icze nie uzbierał nic. Miał lekką rękę. Pomagał wszystkim, dawał nawet na szkoły, domy dziecka, talmud-tory9, a gdy któregoś z kompanów wsadzono za niewinność, Icze wysyłał mu paczki i utrzymywał jego żonę.
Jarme i Kejla stanęli w drzwiach, a wszyscy obecni zrobili im miejsce. Ślepy Icze uniósł rękę w geście pozdrowienia. Dla Grubej Rejcele oddalił wprawdzie Rudą Kejlę, ale potem tego żałował. Gdy Ruda Kejla wychodziła za Jarmego Bodika, Icze wysłał jej pięćdziesiąt rubli w prezencie ślubnym. Nieczęsto zdarzało się, żeby kobieta, która zaliczyła trzy domy publiczne brała ślub i to z kimś wykształconym, półinteligentem, za którego uznać można Jarmego Bodika. Był to sygnał dla wszystkich warszawskich kurew, że jest jeszcze miłość na tym świecie i nigdy nie należy tracić nadziei, nawet gdy się jest zanurzonym po szyję w bagnie. Zawsze może się zdarzyć, że gość zakocha się w prostytutce, że ją zabierze i zamieszkają razem. Tyle tylko, że taka szybko odcinała się od Krochmalnej. Wyjeżdżała do Ameryki lub Afryki Południowej i więcej o niej nie słyszano. Lecz Jarme Bodik i Ruda Kejla zostali, zamieszkali na Krochmalnej. Dzień w dzień przychodzili na melinę, by pograć w domino, w karty lub pogadać. Jarme Bodik nie stał się statecznym obywatelem. Pociągało go tutejsze szemrane życie. On i Kejla byli na Krochmalnej swoi.
Po tym, do czego doszło podczas niedawnej wizyty Kejli Ślepy Icze obawiał się, że uczyni z Jarmego swojego wroga. Przykazał dziewczynie, żeby puściła w niepamięć całą sprawę. Bał się, że może stracić również w jej oczach, bo taki facet jak on nie powinien okazywać słabości i brać się za żonę kompana. Dlatego ulżyło mu, gdy zobaczył oboje małżonków z prezentami. Kamień spadł mu z serca, jak to się mówi. Powąchał kwiaty, które mu przynieśli, po czym poprosił Kejlę, aby otworzyła bombonierkę i dała mu spróbować czekoladkę. Chciał w ten sposób pokazać, jak bardzo docenia, że przyszli go odwiedzić. Wskazał, by usiedli przy łóżku i wtedy pozostali goście ustąpili im miejsca.
Już od miesięcy bywalcy meliny planowali coś, co sami nawet uważali za zupełną fantazję albo budowanie zamków z piasku. Jarme Bodik opowiadał, że w Ameryce jest banda, która nazywa się Czarna Ręka. Stanowią część mafii, która z kolei, jak wiadomo, wywodzi się z Włoch, ale później przeniosła się do bogatej Ameryki. Ci, którzy należą do Czarnej Ręki to nie jacyś tam zwykli złodzieje. Wysyłają listy do milionerów: „Przyślij nam tyle a tyle, a nie dostaniesz kulą w łeb. Podpisano – Czarna Ręka”. Czasem Czarna Ręka porywa któregoś z bogaczy i każe dać sobie okup. Jeśli nie zostanie zapłacony, nie znajdą się nawet ślady jego szczątków. Jarme Bodik przeczytał o tym artykuł w warszawskiej prasie żydowskiej, który był przedrukiem z gazety wychodzącej w Nowym Jorku.
Jarme Bodik nosił się też z innym pomysłem: wykopać tunel, zrobić podkop do banku i opróżnić kasę. O tym też czytał w gazecie. Ślepy Icze, człowiek praktyczny, od samego początku mówił, że to marzenia ściętej głowy. Warszawa to nie Nowy Jork ani Chicago. Kacapy dowiedzą się o tunelu zanim się go wykopie. Wszyscy kolesie z Warszawy to gaduły, pochwalą się przed swoimi babami, a kobiety mają nie tylko długie włosy, ale i długie języki, nic nie utrzymają w tajemnicy.
Był jeszcze trzeci pomysł. Zatrzymać pociąg, który ma w składzie wagon pocztowy i zrabować przewożone w nim pieniądze. To nie był wymysł rodem z Ameryki. Tak zrobiono w Polsce w czasach, gdy socjaliści należeli do organizacji, która nazywała się Proletariat. Zrabowali wtedy cały worek czerwońców. Dlaczego nie zrobić tego jeszcze raz? Wystarczy położyć żelazną sztabę na torach, a pociąg musi się zatrzymać. Wagonu pocztowego pilnuje nie więcej niż dwóch, najwyżej trzech strażników. Jeśli zatrzyma się pociąg nocą, w lesie, policja tak szybko się o tym nie dowie. Dwóch czy trzech strażników można łatwo załatwić. Jeśli nie chce się rozlewu krwi, można ich związać, a gęby zatkać szmatami. Tym razem Icze zauważył, że to nie na obecne czasy. Socjaliści to była partia. Zawzięli się, żeby obalić cara. Przyłączyli się do nich synalkowie bogaczy, oficerowie, nawet generałowie. Inna sprawa, że wielu z tego towarzystwa wyłapano i powieszono. Chłopaki z Krochmalnej i Smoczej nie mają dość broni ani nie potrafią robić bomb. No i jak potem schować się z workiem czerwońców? Jak się tym podzielić? Ślepy Icze już wystarczająco nasiedział się w kiciu. Nie miał ochoty spędzić kilku lat na katordze ani dyndać na stryczku. Pokrzyżował więc te wszystkie plany. Zadowalało go cotygodniowe zbieranie pieniędzy, które ściągał od domów rozpusty i sklepów, w zamian za co nie były one podpalane, a worki z mąką, tkaniny i galanteria oblewane dziegciem. Po jakimś czasie o wszystkich tych planach otwarcie mówiono podczas spotkań chłopaków na placu i w piwiarni pod numerem 17.
Teraz w szpitalu znów powrócił temat, że warto byłoby zrobić coś takiego, co wstrząsnęłoby Warszawą i przyniosłoby spory łup, ale Ślepy Icze znów na wszystko mówił nie. Chazkele Szpiglglas nie żył. Od czasu rozruchów w 1905 roku w Warszawie aż roiło się od żandarmów, policyjnych szpicli i zwykłych donosicieli. Każdy dozorca musiał meldować o najmniejszych drobnostkach w raportach składanych do cyrkułu. Wystarczyło, że trzech kamaszników zeszło się, by wypić kufel piwa, a już wiedzieli o tym w ratuszu.
– A z kim chcecie coś zrobić, dzieci!? – zapytał Ślepy Icze. – Moja mama, niech spoczywa w pokoju, mawiała: „Ze śniegu nie ulepisz gomółki sera”.
Po chwili wszyscy wyszli, został tylko Jarme Bodik i Ruda Kejla. Kejla musiała akurat udać się tam, gdzie król chodzi piechotą. Rozmowę zaczął Jarme.
– Iczele, Kejla wszystko mi powiedziała. Nie masz się czego wstydzić. Jesteśmy mężczyznami, a nie grzecznymi dziećmi. Miałeś ją przede mną. Jesteś dla niej jak ojciec. Ale ona też musi chcieć.
Ślepy Icze na chwilę zaniemówił.
– Od tego ciągłego leżenia krew się burzy. Prosiłem ją, żeby milczała.
– Obiecaliśmy sobie z Kejlą, że nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.
– No dobrze, bracie, przybij rękę!
Ślepy Icze ujął dłoń Jarmego i ścisnął ją tak, że Jarme krzyknął z bólu, dodając od razu komplement.
– Ej, masz żelazny uścisk! Nie czas ci jeszcze na piec.
– Może i tak, ale czasem wydaje mi się, że to już mój koniec.
– Jak wyjdziesz z tego, przyjdź do nas, Icze. Przyjmiemy cię jak ojca.
– Co takiego? Że też mnie musiało to spotkać! Ale ty zajdziesz daleko, Jarme. Nie zapomnij, że kiedyś był na świecie taki Icze.
Jarme i Kejla wyszli ze szpitala i udali się w stronę żydowskiego półświatka. Byli między Żelazną a Gnojną, gdy na ulice i domy spływał już wieczorny zmrok. Mogło się wydawać, że cała ulica to tylko dzielnica biedy. W rzeczywistości jednak pełno tu było pobożnych Żydów, zapobiegliwych żon, synagog i chasydzkich domów modlitwy, chederów a nawet jeszyw. W domach dojadano trzeci, ostatni, szabasowy posiłek i, gdy się przechodziło obok bram domów, słychać było śpiewany na koniec szabatu hymn Bnei Heichala. Kobiety siedziały przy otwartych oknach odmawiając Boże Abrahama. Oboje, Jarme i Kejla, pochodzili z przyzwoitych żydowskich domów. Wuj Jarmego był wprawdzie złodziejem w Wysokiem, ale ojciec czapnik pobożnym Żydem. Posłał Jarmego do chederu, a nawet do jeszywy w Lublinie. Ojciec Kejli był w miasteczku szamesem10, pomocnikiem w domu modlitwy krawców. W szabas, zwłaszcza wieczorem, gdy na niebie ukazują się trzy pierwsze gwiazdy zwiastujące koniec szabasu, małżeństwo zawsze milknie i ogarnia ich zaduma. Obaj ojcowie oraz matka Kejli leżeli już na cmentarzu. Ale Kejla, jak by nie grzęzła w błocie, nigdy nie zapomina postawić świeczki w rocznicę śmierci rodziców. Miała gdzieś na świecie brata i dwie siostry, ale zupełnie się jej wyrzekli. Prowadzili przyzwoite życie. Jarme miał starą mamę i brata. Oboje, zarówno Jarme jak i Kejla, nie wypadli, jak to się mówi, sroce spod ogona. Kejla mogła pochwalić się dziadkiem, który studiował Gemarę, tomisko wielkie na cały stół. Czasem, gdy Jarme spotkał na ulicy chłopca z chederu z książką pod pachą, zatrzymywał go i wypytywał, co umie z Tory. On sam znał na pamięć całą pierwszą stronę traktatu Bawa Mecija z Talmudu. Jarme miał się za bezbożnika, często mawiał, że Boga nie ma. Ale Kejla wierzyła w Boga, demony, złe duchy i złe oko. Teraz zbliżali się do domu z numerem ósmym i właśnie nad dachami ukazały się trzy gwiazdy i wzeszedł księżyc.
– Dobrego tygodnia, Jarmeczku! – powiedziała Kejla.
– Dobrego tygodnia, dobrego roku, Kejlo!
– Niech to będzie szczęśliwy tydzień.
– Daj Boże – Jarme zakończył wzajemne składanie sobie życzeń na nowy tydzień.
Przydałoby się im trochę szczęścia. Od kiedy się pobrali Kejla nie zarobiła ani grosza. No bo jak? A Jarme dawno już nie zaliczył żadnego złodziejskiego interesu. Kiedyś był ryzykantem. Nie bał się postawić wszystkiego na jedną kartę, jeśli trafiła się szansa na dobry zarobek. Odkąd ożenił się z Rudą Kejlą, stał się trochę tchórzliwy. Bał się utraty wolności. Doskonale wiedział, że gdy go wsadzą do paki Kejla nie będzie miała innego wyjścia, jak wrócić do burdelu. Zdążył już też przyzwyczaić się do tego, że je o właściwej porze, że nie chodzi za późno spać, że ma czystą pościel oraz świeże koszule i gacie. No i domowe jedzenie, takie jak w Wysokiem. Już sama myśl o odsiadce za kratami, dostawaniu razów od więziennego naczalstwa, jedzeniu gliniastego chleba i tłustawych zup, jakie dają w ciupie wywoływały u Jarmego strach. Poczuł też litość wobec okradanych – większość z nich to ludzie biedni, ciężko harujący na każdą rzecz, na koszulę, na każdy odłożony grosz. Czasem mówił o tym kumplom na melinie, a oni mu na to:
– Oho, zrobiło ci się miękkie serduszko.
– Nie jestem święty – odparł Jarme. – Jak to mówią: Jak już jesz świninę, nie udawaj przynajmniej, że nie leci ci tłuszcz z gęby.
Rozglądał się za czymś, na czym można by zarobić. Do głowy przychodziły mu różne, głównie bezużyteczne, pomysły. A tymczasem przejadał to, co było. Rozeszło się nawet sporo zaskórniaków Kejli. Robił, jak to się mówi, dobrą minę do złej gry. Miał szerszy gest niż taki, na który go było stać. Przykładem może być to, co zaniósł do szpitala Ślepemu Icze. A kumple i tak wiedzieli, że to tylko na pokaz. W sobotę wieczorem zamierzali pójść do teatru na amerykańską sztukę Wujek Sam i Jarme kupił bilety, które w rzędach na parterze kosztowały po rublu. Między wizytą w szpitalu a teatrem trzeba było jednak jeszcze coś w domu przegryźć, zjeść jakąś kolację, Melawe Malke, jak tradycyjnie nazywa się ostatni szabasowy posiłek. Z sobotniego jedzenia został tylko rybi ogon, czerstwa chała, kiszony barszcz, pół śledzia z mleczem i garnek zsiadłego mleka, które zapobiegliwa Kejla w piątek wstawiła do chłodnej spiżarni.
Jarme mawiał, że Kejla mogłaby gotować dla samego cesarza. Była prawdziwą mistrzynią podczas zakupów na bazarze Jonasza11. Zamiast jajek, sprzedawanych po kopiejce, kupowała pęknięte a nawet zbite oraz wapnowane12, które sprzedawcy oferowali za półdarmo. Zamiast szpondra, mięsa pieczeniowego i innych tego rodzaju mięs, kosztujących dwadzieścia kopiejek za funt, kupowała najtańsze z najtańszych – podroby, kurze i gęsie łebki, nóżki, flaki, żołądki i gotowała je z kaszą lub robiła rosołki, które, jak mówił Jarme, miały niebiański smak. No, ale jak się je, to przejeść można wszystko.
Jarme i Kejla poważnie rozważali wyjazd do Ameryki lub do Buenos Aires, ale to był wielki wydatek. To po pierwsze, a po drugie – jeśli już zajedzie się do Ameryki bez grosza, to od razu trzeba iść do jakiegoś zakładu i prasować spodnie po czternaście godzin dziennie. Na dodatek tego roku w Nowym Jorku panował kryzys. Przychodziły listy donoszące o przeciągających się strajkach i głodzie robotników szukających na śmietnikach resztek jedzenia. Do Buenos Aires natomiast jeździło się z żywym towarem, a nie z pustymi rękami. Jerme miał już okazję poczuć smak pracy. Ojciec oddał go na naukę do krawca. Zamiast uczyć go rzemiosła, kazano mu tam nosić wiadra z pomyjami i kołysać dziecko. Szczędzono mu nawet kawałka chleba. Mimo nowego ukazu z Petersburga, skracającego godziny pracy, robotnicy po dziś dzień harują od świtu do nocy, chodzą w łachmanach i mieszkają w suterenach wypluwając płuca.
Jarme i Kejla jedli w pośpiechu, aby zaoszczędzić i nie brać dorożki do teatru, a nawet nie jechać tramwajem. Gdy wyszli jednak z bramy, było już za późno, aby na Oboźną iść pieszo, a nawet, by dojechać tam tramwajem. Wsiedli więc do dorożki.
– Czterdzieści kopiejek i tak nas nie uratuje. I tak wszystko diabli wzięli – rzekł Jarme.
– Za tyle można przeżyć dzień – odpowiedziała Kejla.
W szabas plac był w większości pusty. Kramy i sklepy były pozamykane. Ci, którzy zajmowali się szemranymi interesami, ci, którzy urządzali loteryjki pozwalające wygrać babeczki i ciasteczka serowe, podobnie jak sprzedawcy i sprzedawczynie arbuzów, lemoniady, placków ziemniaczanych, gotowanego bobu, pieczonych kasztanów – wszyscy w szabas odpoczywali. Nawet prostytutki od piątku wieczorem nie wystawały w bramach czekając na klientów. Ale w sobotę, gdy tylko zapaliły się latarnie, a Żydzi odmówili modlitwę na koniec szabasu, plac zapełniał się ludźmi jak bułka gęsto posypana makiem. W tłumie rozlegały się krzyki, z otwartych okien słychać było gramofony wygrywające kuplety z amerykańskich kabaretów, śpiewy synagogalnych kantorów, piosenki z przedstawień takich jak Chinka Pinka, Tałesik i Żyd Iskierka13. Słuchano modnych piosenek z nieprzyzwoitymi podtekstami, jak na przykład:
Nie widać tego, ale
To nie jest wcale małe.
Używać tego można
Lecz róbcie to ostrożnie.
Jarme nie chciał dotrzeć na miejsce w połowie pierwszego aktu, więc popędzał dorożkarza, by jechał szybko, ale tłum nie chciał się rozstąpić. Na domiar złego, jak to zwykle bywa, niedaleko wybuchł pożar, więc pędem nadjechał ambulans z pierwszą pomocą i wozy strażackie. W oknie na facjatce ukazał się dym i płomienie. Jadący na czele wozów jeździec, pilnujący, by nie było wyjazdów do fałszywych alarmów, musiał strzelać batem nad głowami tłumu, by zrobili miejsce galopującym koniom ciągnącym wozy. Cudem nie tratują ludzi w takim rozgardiaszu. Innymi ulicami też niełatwo było przejechać. Dorożka ruszyła Gnojną, przecięła Graniczną, wyjechała na Królewską i dalej na Próżną i Oboźną. Jadąc kawałek Królewską, sunęła wzdłuż Ogrodu Saskiego i wtedy oboje, Jarme i Kejla, poczuli woń kwitnących kasztanowców, których rozłożyste konary przeciskały się przez pręty żelaznego ogrodzenia. Żydzi w długich kapotach oraz kobiety w perukach i czepkach nie byli wpuszczani do środka, więc żeby zażyć świeżego powietrza, siedzieli na zewnątrz na cementowej podmurówce, na której osadzone było żelazne ogrodzenie.
Dzięki Bogu przedstawienie rozpoczęło się z opóźnieniem, więc Jarme i Kejla zdołali znaleźć swoje miejsca zanim uniosła się kurtyna. W tym samym rzędzie co Jarme i Kejla siedzieli też ci, których spotykali na melinie, nawet jeden ze swoich dał Jarmemu tutkę orzeszków ziemnych, a któraś z prostytutek uraczyła Kejlę czekoladowymi pastylkami posypanymi makiem. Ale to, co zobaczyli na scenie, było tak ciekawe, tak bogato i barwnie wystawione, że zapatrzeni i zasłuchani nie podziękowali nawet za poczęstunek.
Dekoracja na scenie ukazywała salon nowojorskiego milionera z pozłacanym fortepianem, kosztownymi meblami, dywanami, żyrandolami i kandelabrami. Milioner w cylindrze i fraku przedstawiał swoją żonę – damę w kapeluszu ze strusimi piórami, w sukni z trenem – dopiero co przybyłej prosto ze statku, więc zupełnie zielonej jeszcze w Ameryce, imigrantce z Polski, pięknej ale ubogo ubranej dziewczynie. Milioner miał na imię Sam, a jego żona-milionerka Bessy. Sam powiedział do Bessy:
– Bessy, darling, to moja siostrzenica z Pińczowa, Cyrla. Wolą mojej siostry Bejli-Gitli, oby znalazła miejsce w raju, było, abym ściągnął jej jedyną córkę, Cyrlę, do Ameryki, dał jej wykształcenie i miał na nią baczenie jak na własne dziecko. A że Bóg nie obdarzył nas dziećmi, niech Cyrla będzie dla nas jak córka. Od dziś będziesz, Bessy, jej matką, a ja ojcem. Poślemy ją na najlepszy uniwersytet, ubierzemy jak księżniczkę, wydamy za mąż za urodziwego i wielce wykształconego młodzieńca. I za sto lat zostanie jej po nas wielki majątek, gdyż nawet tu, w kraju Kolumba, nikt nie żyje wiecznie.
Gdy tylko Sam skończył wygłaszać swoją kwestię, na sali rozległy się brawa. Sam, Cyrla i Bessy głęboko ukłonili się publiczności. Potem Bessy uniosła lornion, zmierzyła Cyrlę z góry na dół i od dołu do góry, po czym powiedziała:
– Mój drogi mężu, podjąłeś zobowiązanie bez uzgodnienia tego z kim należy. Nigdy, ale to przenigdy, nie wpuściłabym do mojego domu takiego czegoś, jak ta twoja Cyrla. Spójrz, Sam, jak ona jest ubrana! W łachmany! Nie mówi po angielsku, a w tym przeklętym żydowskim żargonie. To polskie czupiradło nie będzie córką w naszym domu, chyba że po moim trupie. Jeśli wiesz, Sam, co jest dla ciebie dobre, od razu odeślij ją tam, skąd przybyła, bo jak nie, to mój brat George wydali was oboje z Ameryki i wrócisz do swojego świńskiego kraju i znów będziesz tym, kim byłeś trzydzieści lat temu: chłopcem u szewca w Pińczowie, nędzarzem w dziurawych portkach.
W teatrze rozległy się szmery i szepty.
– Stara małpa! – krzyknął ktoś i rzucił w amerykańską damę zgniłym kartoflem.
Między pierwszym a drugim aktem Kejla pozostała na swoim miejscu, a Jarme wyszedł zapalić papierosa. Ktoś zawołał go po imieniu miłym, cienkim, ale męskim głosem. Przez tłum przepychał się ubrany w kraciasty garnitur i żółte buty mały człowieczek bez włosów na głowie, bez brody i wąsów. Szeroki węzeł na przetykanym złotą nitką krawacie zdobiły trzy perły układające się jak segol, trzy kropki oznaczające w hebrajskim głoskę „e”. Opierał się na laseczce ze złotą gałką. Zarówno jego twarz, jak i głos wydały się Jarmemu znajome, ale nie przypominał sobie, kim jest ten ktoś.
– Kto chodzi z taką laseczką do teatru? – zastanawiał się Jarme. – Dlaczego nie zostawił jej w szatni?
Dopiero gdy zauważył, że ten ktoś utyka, momentalnie przypomniał sobie, kto to jest. Maks Kuśtyga! Jarme patrzył na niego zdumiony. Z Maksem Kuśtygą siedział trzy miesiące w Arsenale na Długiej. To była sprawa sprzed jakichś czterech albo pięciu lat. Jarme siedział za kradzież, a Maks Kuśtyga za próbę wymiany fałszywej studolarówki w banku Landaua. Maks Kuśtyga miał wtedy blond włosy i wąsik z zakręconymi na kształt litery fej końcówkami, usztywnionymi woskiem. Chociaż był starszy od Jarmego o jakieś dziesięć lat, w celi zaprzyjaźnili się i stali tak serdecznymi przyjaciółmi, że Maks próbował nawet namówić Jarmego na homoseksualne igraszki. Potem Jarmego przeniesiono do więzienia na Mokotowie i więcej już Maksa nie spotkał. Słyszał jedynie, że po odsiedzeniu wyroku Maks Kuśtyga wyjechał gdzieś za granicę, prawdopodobnie do Ameryki. Ci, którzy wyjeżdżali za ocean, byli równie dobrzy jak nieboszczycy – szybko o nich zapominano. Aż tu staje przed nim Maks Kuśtyga i z lekkim wyrzutem mówi cienkim głosikiem:
– Jarmeczku, to ty? Nie poznałeś mnie, co? To ja, Maks! Maks Lewitas! Zły duch syna twojego ojca!
– Nie, nie! Poznałem cię – zaprzeczył Jarme. – Co się stało z twoimi włosami? Sprzedałeś perukarzowi?
– Zdążyłem już zapomnieć, że kiedyś miałem włosy – odpowiedział Maks z uśmieszkiem, ukazując przy tym rząd rzadkich, spiczastych jak u ryby zębów. – Zawsze mówię, że jak ktoś długo żyje, dożyje wszystkiego. Widać, że wolność ci służy. Jakoś tak się złożyło, że dopiero dziś pomyślałem o tobie. A skąd żeś się tu wziął? Myślałem, że na Mokotowie odbili ci płuca i jesteś wśród świętych męczenników. Ale, jako to mówią? Jak co ma kolce, zawsze ubodzie. Czyli się nie da. Wyglądasz świetnie, stary skurwysynu! Przybij piątkę!
Maks wyciągnął ku Jarmemu Bodikowi wąską dłoń z cienkimi palcami i długimi, wypielęgnowanymi paznokciami. Na jednym palcu tkwił pierścień z brylantem, na drugim sygnet. Jarme od razu domyślił się, że Maks się wzbogacił.
– A gdzie ty się podziewałeś? – zapytał. – Przepadłeś jak kamień w wodę. Ludzie mówili, że nieźle popłynąłeś… aż do Ameryki.
– Co to znaczy „do Ameryki”, co? Wszystko jest Ameryką. New York to Ameryka, Buenos Aires to Ameryka, a i Brazylia to Ameryka. W New Yorku trzeba robić, żeby przeżyć, za to w Brazylii można robić Amerykę. Słyszałeś o tym kraju, ha? Kiedy tu jest noc, tam jest dzień, a kiedy tu zima, tam lato.
– To gdzie byłeś? W Brazylii?
– W Brazylii, w Argentynie, w Urugwaju, w New Yorku i Chicago, a nawet w Kalifornii. Wszędzie jest lepiej niż u Ruskich. A ty gdzie kręcisz? Wciąż na Krochmalnej? Przejeżdżałem tam dorożką i od smrodu aż dławiło. Pełne rynsztoki. Akurat gdy przejeżdżałem jakaś dziewczyna wylewała przez okno kubeł pomyj. Niewiele brakowało, a wylałaby mi na łeb.
– Coś ty taki delikatny się zrobił? – spytał Jarme.
– A ty? Co robisz? Wciąż w branży złodziejskiej? – Maks zmienił temat, odpowiadając pytaniem na pytanie.
– Nie, zostałem rabinem.
– No, tak to jest na naszym ziemskim padole. Jak to było w świętej księdze? Tura betura lo pagasz… Pamiętasz coś z tego?
– …ale człowiek z człowiekiem tak – Jarme dokończył, ale już po żydowsku. – Pamiętam, pamiętam.
– Patrzcie ludzie, on pamięta! A jak podoba ci się sztuka? Amerykańska tandeta. W New Yorku śmiali się z tego w kułak. Jeden z dziennikarzy starł to na proch, nazwał to nic niewartym napuszonym pustosłowiem. Akurat byłem wtedy w New Yorku, a gdy tam jestem, chodzę do teatru, więc poszedłem na premierę. Nie jestem gojem, pozostałem Żydem, kocham jidysz. Kupuję wydawaną tu gazetę i w niej zobaczyłem, że tu też to grają. Pomyślałem: A co szkodzi obejrzeć jeszcze raz? Tam śmiali się z tego, a tu jak widzę aż cmokają z zachwytu. Przyszedłeś do teatru sam?
– Nie, z żoną – odpowiedział Jarme po chwili wahania.
– Ożeniłeś się? No, no, gratuluję. Z kim? Z jakąś od nas?
– Przecież nie z rabinową.
– Gdzie ją wyhaczyłeś? W kurwidołku?
– Przecież nie w domu modlitwy.
– Tak, tak, to nasz cały Jarme, nasz brat. Co by tu nie mówić, warto było przyjechać do Warszawy. Nie mam tu nic do roboty, ale jak już byłem w Paryżu, pomyślałem: Trzeba skoczyć do Warszawy. Tu są, jak to się mówi, nasze stare śmieci. Wszyscyśmy z tej samej mykwy, można powiedzieć. Mam tu też rodzinę. W Warszawie, w Radomiu, ale też po małych miasteczkach, w objęciach króla biedy. Żonaty, powiadasz, żonaty… Na wszystko przychodzi czas. Możesz mieć tysiąc kobiet. Robisz swoje i je odstawiasz. Aż jakaś przykleja się do ciebie i nie chce się odczepić. No nie?
– A co u ciebie? – Jarme zmienił temat.
– Miałem już wszystko. Nie jedną, nie dwie, nie trzy nawet, a cztery. Ale wiesz, jak to jest. Dopóki jest dobrze, to jest dobrze, w porządku. No, ale jak pokazuje pazurki, to posyłam do diabła, w jasną cholerę. Trzeba wiedzieć, kiedy od takiej się uwolnić. Jeśli nie, jesteś załatwiony na cacy. Na początku jest kiciu, kiciu, ale zanim się obejrzysz, chce cię połknąć żywcem jak pajęczyca, która zjada swojego partnera. A ty jesteś w teatrze z żoną?
– Tak, z żoną.
– Chodź, przedstaw mnie. Nie ukradnę ci jej, broń Boże. Dam ci nawet prezent ślubny.
– Nie potrzebuję żadnych prezentów.
– Już dzwonią. Gdzie siedzisz? Ja na samym przodzie, w pierwszym rzędzie. Zróbmy jakąś bibkę, stary podrywaczu. To było takie zaskoczenie, że cię spotkałem. Prawdziwe święto dla mnie. Będę na ciebie czekał po drugim akcie. Przyprowadź żonkę.
Tłum widzów gęstniał. Maks Kuśtyga próbował podbiec kuśtykając. Zawołał coś, ale Jarme nie usłyszał. Ostatni raz zaciągnął się papierosem i chociaż napis głosił, aby nie wyrzucać niedopałków na podłogę, rzucił go za siebie. Sam nie wiedział, czy jest, czy nie jest zadowolony z tego, że natknął się na Maksa Kuśtygę. Wyglądało na to, że Maks stał się człowiekiem zamożnym. Jarmemu było trochę wstyd z powodu sytuacji, w jakiej się znajdował. Nie miał wprawdzie wypisanego na czole, że jest w finansowych tarapatach, ale komuś takiemu jak Maks kitu się nie wciśnie. Ciekawe, co to było za babsko, o którym opowiadał?
– Może spławić się stąd, a on niech się sam tu poci? – pytał sam siebie, ale zaraz porzucił ten pomysł. Maks znał melinę i może tam przyjdzie. No cóż, stało się, nic się nie poradzi.
Jarme podszedł do siódmego rzędu, w którym było jego miejsce, i ujrzał siedzącą za nim, obok Kejli, niemłodą już kobietę z posiwiałymi włosami. Na głowie miała ozdobiony strusimi piórami kapelusz. Kobiety były tak zajęte rozmową, że nie zauważyły przeciskającego się w ich stronę Jarmego. Nagle kobieta ze strusimi piórami podniosła wzrok i krzyknęła:
– Oto i on!
Podniosła się i wtedy kapelusz wraz z piórami zaczął się kołysać, wydawało się, że zaraz spadnie. Policzki pokryte miała różem, spod którego wyzierały zmarszczki.
– Jarme, tak? – spytała. – Wiem, wiem wszystko. Znałam pańską żonę, zanim pan ją poznał. Świat jest mały. Najważniejsze, żeby być zdrowym. Kejla jest dla mnie jak własna córka. Wszystko panu opowie. Nie ma się co obrażać. A sztuka piękna, co? Ameryka…
Zaczęła się przeciskać do wyjścia. Siedzący widzowie powinni wstać, ułatwiając jej przejście, lecz tu nie było to w zwyczaju. Jarmego uderzył mocny zapach perfum i czegoś starego i stęchłego. Jej kolana przycisnęły się do jego. Gdy Jarme już usiadł, Kejla powiedziała:
– Oj, Jarmeczku, gdy tylko odszedłeś, od razu dostrzegła mnie i przyleciała tu. Wzięła się za obcałowywanie mnie, a ja za Boga na początku nie wiedziałam, kto to taki. Po przedstawieniu chce z nami pójść coś przekąsić.
– Ale kto to taki?
– Taka jedna. Z Pociejowa.
– Twoja była… mamuśka?
– Nie, jej szwagierka.
– Do mnie też się jeden przyczepił – powiedział Jarme po chwili wahania. – My już nigdzie nie możemy pójść, Kejla. Zawsze ktoś się przyczepi. Musimy wyjechać z Warszawy. Raz na zawsze.
– A ten twój, to kto? – spytała Kejla.
– Siedziałem z nim w Arsenale. To już jakieś sześć lat temu. Potem wyjechał do Ameryki, czy diabli wiedzą gdzie. A teraz znów jest tu.
– Jak się nazywa?
– Maks Kuśtyga.
– Maks Kuśtyga w Warszawie?
– A co? Znasz go?
– Znam. Przychodził do nas na Pociejów – wydusiła z siebie tak, jakby słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
– Twój alfons? – nastroszył się Jarme.
– Nie to. On przychodził i wygłupiał się. Komediant, kompletnie pokręcony. Wyprawiał takie dziwactwa, że pokładałyśmy się ze śmiechu.
– Gziłaś się z nim? – Jarme dopytywał stłumionym głosem.
– Nie… Tak… To znaczy… – jąkała Kejla. – Co wypytujesz o takie rzeczy? Wiesz przecież kim jestem. Sam mówiłeś, że nie obchodzi cię to, co było kiedyś.
– Nie, nie, dobrze już.
Kurtyna poszła w górę. Jarme czuł uścisk w gardle, paliły go uszy. Co się ze mną dzieje – strofował sam siebie. Ogarnęło go coś, co można by nazwać wstydem z powodu własnego poniżenia i kobiety, którą wziął sobie za żonę.
Muszę uciec stąd gdzieś na koniec świata – postanowił, ale zaraz pomyślał: – No tak, ale pewnie bardzo ją kocham, skoro stałem się takim zazdrośnikiem.
Przypomniał sobie dowcip, który ktoś mu kiedyś opowiedział: Facet założył się, że zje miseczkę gnoju. W pewnej chwili, podczas jedzenia, zaczął pluć i wymiotować. Na pytanie, co się stało, odpowiedział: Znalazłem włos…
Przez cały drugi akt Kejla siedziała w milczeniu. Na scenie wuj Sam dał Cyrli czek na pięćdziesiąt tysięcy dolarów jako posag – sto tysięcy rubli – i Cyrla wyszła za mąż za bogatego chłopaka o imieniu Leslie, ale nie była szczęśliwa. Leslie prowadzał się z innymi kobietami, uwielbiał bywać w kabaretach, na balach i przyjęciach, Cyrla zaś lubiła przesiadywać w swym wspaniałym domu lub ogrodzie, czytać książki i udzielać się charytatywnie. Wysyłała też pieniądze i czeki do swych bliskich w Pińczowie. Doszło do tego, że młodzi małżonkowie stali się dla siebie zupełnie obcy. W tym samym czasie Bessy, żona wuja Sama, zaczęła chorować, ale lekarze nie byli w stanie jej pomóc. Choroba obudziła w niej szlachetne uczucia. Teraz dopiero dostrzegła, jak pozbawiona sensu była towarzysząca jej przez lata pycha. To zbliżyło ją do Cyrli i dotychczasowa wrogość przemieniła się w prawdziwą przyjaźń. I wtedy opadła kurtyna.
– Okaże się, że Cyrla po śmierci Bessy rozwiedzie się z Lesliem i wyjdzie za mąż za wujka – odezwała się Kejla, która przez cały akt siedziała spięta i zamyślona.
– Tak, może być – powiedział Jarme. – Teraz wyjdę zapalić.
– Nie chcę widzieć Maksa Kuśtygi.
– Co jest z tobą, Kejla? Nie ugryzie cię przecież.
– Chcę o wszystkim zapomnieć, Jarmeczku. Chcę mieć jednego mężczyznę i jednego Boga. Chcę wymazać wszystko, co było kiedyś, tak jakby wcale nie miało miejsca. Wyjedźmy gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie zna i zacznijmy wszystko od nowa.
Czyta w moich myślach, czy co? – pomyślał Jarme i powiedział:
– Czego byśmy nie chcieli, musimy mieć pieniądze. Bez kasy jest się jak bez ręki… Zaraz wrócę.
Jarme też nie miał ochoty na ponowne spotkanie Maksa Kuśtygi, lecz ten stał przy szatni z cygarem w ustach. Okazało się, że czeka na Jarmego, uśmiechnął się, gdy tylko go zobaczył. Wyjął cygaro z ust.
– Gdzie siedzisz? – spytał Jarmego. – Chciałbym poznać twoją żonkę.
– Znasz ją, a i ona zna ciebie.
– Co ty nie powiesz?! Kto to taki? Jak się nazywa?
– Kejla. Ruda Kejla. Miałeś z nią do czynienia na Pociejowie – powiedział Jarme wyrzucając z siebie słowa.
Twarz zaskoczonego Maksa momentalnie spoważniała, zastygła. Oczy o kształcie podłużnych śliwek rozbłysły drwiąco.
– A to ci historia! – wykrzyknął. – Skoro tak, to podwójne gratulacje. Jesteśmy jak szwagrowie.
– Mam tysiące takich szwagrów, stary rozpustniku.
– No tak, prawda… Co ty nie powiesz!? Ruda Kejla. Uznasz, że bajeruję, ale myślałem o niej. Lata minęły, zapomniałem jak zapomina się o starych nieużywanych kapciach. Aż tu dzisiejszej nocy budzę się i pierwsze o czym pomyślałem to: Ciekawe, co u Rudej Kejli? Może mi się śniła? Jak tylko zamknę oczy, od razu coś mi się śni. Wracają wszyscy zmarli, znów jestem tu, w Warszawie, na Pociejowie, na Solcu i Bóg wie, gdzie jeszcze. Ale jak do tego doszło, co? Była przecież kiedyś towarem u Ślepego Icze. A języka w gębie nie zapominała. Jak coś palnęła, ludzie trzymali się za boki ze śmiechu. A gdy puściła komuś wiązankę, to mało co by się przewrócił. Ktoś mi mówił, że miała francę i zeszła z tego świata. Ale nie, musiało mi się pomylić. W głowie mi się wszystko pomieszało. To nie Kejla była a Bejla. Teraz mi się wszystko przypomniało. Nazywała się Bejla Bejlik.
– Tak, Bejla Bejlik jest już na tamtym świecie. Będzie ze trzy lata, jak się przekręciła. Zmarła w szpitalu Świętego Łazarza.
– Właśnie. No i widzisz! Zamieniłem Bejlę na Kejlę. Zaprowadź mnie do niej. Nie chcę czekać, aż się skończy trzeci akt. Wtedy jeszcze ciebie nie znałem, a Ruda Kejla już balowała. Ile ona ma lat?
– Dwadzieścia dziewięć.
– A nie więcej? A może, niech tak będzie.
– Że jest starsza? To niech jest.
– Kobiety nie starzeją się, lecz stają się młodsze. Co teraz robisz? To jakieś przeznaczenie. Nie mam nikogo w Warszawie poza tobą i Kejlą. Chodź!
Maks Kuśtyga zaczął biec i jego laseczka ze srebrną gałką poleciała do przodu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Kulawy, a skacze jak pchła – pomyślał Jarme.
Kejla uniosła się, pewnie z zamiarem pójścia do toalety, a Maks w jednej chwili był już przy niej. Jarme zobaczył, jak Maks obejmuje ją ramieniem, całuje się z nią.
Jak to jest, że o Ślepego Icze nie jestem zazdrosny, a o niego tak? – zastanawiał się. Poczuł nienawiść do Maksa, do Kejli i do samego siebie. Cmokali i przytulali się, jakby odnalazła się z dawno zaginionym bratem. Po chwili zbliżył się do nich Jarme.
No cóż, wygląda na to, że to nawarzone piwo trzeba wypić do dna – powiedział sobie.
Usłyszał, jak Maks woła:
– Kejla! Młodniejesz, a nie starzejesz się. Niech padnę tu martwy, jeśli kłamię. Jak to możliwe? Może Jarme na ciebie tak działa? Pudłowałem z nim w Arsenale i staliśmy się jak bracia. Kto by przypuszczał, że kiedyś zostanie twoim mężem? Historia taka, o jakich piszą w gazetach. Oto i on – wskazał na Jarmego. – Musimy zabawić się jak Pan Bóg przykazał. Jeszcze tej nocy. Ameryce nie ubędzie. Wszystko na mój rachunek! Jak to mówią pobożni chasydzi? Niech zapłaci bogaty. Musi być ręka boska w tym, że przyjechałem. Jechałem w pociągu drugą klasą i myślałem: A co ja będę robił w Warszawie? Pewnie pójdę na groby ojców? Jest takie powiedzenie: Co z oczu, to z serca. Wyjeżdżasz i wszystko staje się obce, o wszystkim zapominasz. Zastanawiałem się, iść czy nie iść do teatru? Sztukę znam, jest stara, wiem, co będzie dalej. Ale coś kazało mi pójść. Wchodzę i co widzę? Złodziej Jarme! A już chciałem dać sobie hasło do powrotu. Przysięgam! Mam po miasteczkach krewnych, ale aż boję się ich zobaczyć. Ludzie starzeją się z czasem. Zapuszczają długie brody i wyglądają jak święci mężowie. Dziś broda jest czarna, jutro staje się biała… Lubisz szampana, Jarme?
– Nie dziś.
– Ale my dziś pijemy szampana! Dokąd można by pójść? Chciałbym jakieś przytulne miejsce, żeby być w naszym, dobrym towarzystwie.
– Przyjemne miejsce? W knajpie Eliezera.
– Na Krochmalnej? – dopytywał Maks.
– Nie chcę do Eliezera – wtrąciła Kejla.
– A to dlaczego? – spytał Jarme.
– Przecież wiesz.
– Nie, nie wiem.
– Co to za knajpa, ta u Eliezera? – dopytywał Maks. – Zupełnie już zapomniałem.
– Pod siedemnastką.
– Tak, tak, rzeczywiście. Weźmiemy dorożkę i od razu tam jedziemy. Chciałbym spotkać się jeszcze z kimś, kogo warto zobaczyć… Co robi Ślepy Icze?
– Ślepy Icze jest w szpitalu – odpowiedziała Kejla.
– Co mu jest?
– Ktoś go potraktował nożem.
– Kto? No, no, no, taki jest ten świat. W Ameryce twardziele to tylko goje. Jest wprawdzie paru Żydów, ale ich się nie widzi. Tam nikt nie rusza się bez rewolweru. Nóż wyszedł z mody. Gangsterzy, gdy tylko zaczną się kłócić, od razu sięgają po spluwy. Pif-paf i do piachu. Gdy mafia prowadzi wojnę, nie ma dnia bez paru trupów. Za to w Argentynie dźgają się, ale tylko z jednego powodu. Z zazdrości. Latynosi mają gorącą krew. Wystarczy, że spojrzysz na jego kobietę, nie możesz być pewny, czy przeżyjesz. Tak jest, dopóki trwa miłość. A jak wystygnie, wysyłają swoją dulcyneę na ulicę, żeby oddawała się za peso. Tak nazywają się ich pieniądze. Klimat jest tam taki, że kobiety przedwcześnie się starzeją. Jest za gorąco. Jak idziesz ulicą to widzisz drzewa obwieszone pomarańczami. Krew w żyłach gotuje się z tego gorąca. Kobietom też. Żaden Latynos nie wypuści swojej córki na ulicę bez opiekuna. Gdyby wychodziła sama, wracałaby z brzuchem. Tam ktoś, kto ma smykałkę do interesu, dorobi się w mig. Nie wstydzą się, że chodzą do prostytutek. Chodzą wszyscy. Gdy przychodzi szabas, wszystkie burdele są zapchane. Problem w tym, że dziwki szybko się zużywają. Po paru latach odprawia się je i potrzebne są nowe. Tam, Kejluniu, nie miałabyś tak jak tu. Odrobi taka swoje przez kilka lat i idzie na szmelc.
– Nie pojechałabym tam nawet, gdyby dawali mi worek złota.
– Mówię o dziewczynach, nie o madamach. Co innego dostarczać towar, a co innego być towarem.
– Chcę być człowiekiem, nie towarem.
– Nagadamy się jeszcze. Wiesz co? Idźmy już. Weźmiemy dorożkę. Trzeci akt nie jest ciekawy. Bessy rozwiedzie się z tym szarlatanem, kopnie w kalendarz, a Cyrla wyjdzie za mąż za wujka. Wśród gojów to jest zabronione, ale wśród Żydów można14. Z wujem jest koszernie, ale z ciotką trefnie. Co to za różnica? Ale tak chciał Mojżesz.
– Chcę być do końca – powiedziała Kejla.
– Dobrze, już dzwonią. Potem się zobaczymy. To na razie.
Maks pobiegł do pierwszego rzędu.
– Jak to mówią? – odezwał się Jarme. – Głuchy usłyszał, jak niemowa powiedział do ślepego: Zobacz jak ten kuternoga biega.
– Jarmeczku, ja nie chcę iść z nim do knajpy.
– Naprawdę? Ja też nie chcę, ale przyczepił się jak rzep psiego ogona. Może da nam szansę na jakiś interes?
– Jaki interes? Chcę być z tobą, a nie, uchowaj Boże, wpaść w łapy gojów.
– To co mam zrobić? Zostać tragarzem?
– Nie musisz nic robić. Wyjedziemy gdzieś i ja pójdę do pracy.
– Co będziesz robiła? Pasła gęsi?
– Dla ciebie mogę nawet iść gdzieś na służącą.
– Gadasz głupstwa. Przyzwyczailiśmy się już do łatwego grosza. Nie będę chodził na żebry. Niech on wyłoży na bilety dla nas na statek i popłyniemy do Argentyny. Oddam mu wszystko z odsetkami.
– Nie wezmę od niego grosza, Jarme.
– Z tego, co widziałem, tak dopadłaś do niego, jakbyś tęskniła za nim całym sercem.
– Ja dopadłam do niego? To on rzucił się na mnie jak bandyta podczas napadu. Prawie mnie powalił… Nie chcę wracać do tego bagna, Jarmeczku – powiedziała Kejla ostrzegawczo.
– Nie bój nic. Do niczego nie będę cię zmuszał… Idziemy, zaraz zaczyna się trzeci akt.
W drodze powrotnej dorożka minęła plac Aleksandra z soborem, wielką cerkwią wzniesioną tu przez Rosjan15. Potem skierowała się na Senatorską, plac Bankowy, dalej ku Żabiej i Za Żelazną Bramę. Za każdym razem, gdy przejeżdżali przez kolejne place i ulice Maks Kuśtyga aż podskakiwał na siedzeniu i palcem dawał znać, że poznaje to miejsce i je pamięta. Jeszcze za jego czasów planowano obrabować bank na placu Bankowym. Spełzło jednak na niczym, gdyż okazało się, że to nie tyle bank, co twierdza. W Ameryce nie robią sobie takich ceregieli z bankami. Tam bank jest jak sklep.
We wszystkich oknach Sali Wiedeńskiej przed Żelazną Bramą paliły się światła. Odbywało się tam wesele. Krochmalna była na wpół ciemna, ale piwiarnia Eliezera była otwarta i pełna gości. Weszli i od razu poczuli zapach piwa, wódki, czosnku, pieczonej gęsi i siekanej wątróbki z cebulą. W okolicznych piekarniach przygotowywano już bajgle na następny dzień, więc roznosił się zapach świeżego pieczywa. W knajpie byli wszyscy. Szmul Śmietana, Gruba Rejcele, Noach Palant, Długi Lejbuś, Szaja Cwaniak, Rywka Antałek, Mordke Płomień – przyszli tu wszyscy, którzy wcześniej byli odwiedzić chorego Ślepego Iczego. Od razu poznali Maksa Kuśtygę, więc zaczęły się uściski, krzyki, klepanie po plecach. Przysunięto stołki do stołu stałych bywalców i zrobiono miejsce dla Jarmego, Rudej Kejli i Maksa Kuśtygi. Ubrany w niebieski fartuch szynkarz Eliezer zakasał rękawy po łokcie i przyniósł kufle z piwem, a do przegryzienia placki z makiem, kiełbasę, drobiowe piersi, wątrobiankę, gorącą kiszkę z kiszoną kapustą i musztardę. Maks Kuśtyga powiedział, że on stawia wszystkim.
– A gdzie go ty, Jarme, wypatrzyłeś? – zapytał wysoki, gruby, odznaczający się wielkim brzuszyskiem Szmul Śmietana, ubrany w kolorową kamizelkę, na której wisiał łańcuch zrobiony ze srebrnych rubli.
– W teatrze.
– No to dzisiaj nie idziemy spać, dzieciaki, mamy święto!
Szmul Śmietana tak mocno walnął pięścią w dębowy stół, że podskoczyły wszystkie stojące na nim kufle i talerze.
– Kto chce cygaro? – spytał Maks Kuśtyga częstując zebranych.
Szmul Śmietana, który od lat palił cygara, z uśmieszkiem politowania patrzył na tych, którzy nigdy wcześniej nie mieli z nimi do czynienia. Z miejsca, gdy tylko je dostali, wzięli się za nie, ale nie bardzo nawet wiedzieli, jak je zapalić. Szmul Śmietana wyciągnął dwa palce, ostrożnie ujął nimi cygaro, ukulał je, zbliżył do nozdrzy, po czym powiedział:
– Zabijcie mnie, jak to nie jest prawdziwe hawańskie! Aż nie chce mi się wierzyć, Maksiu!
– To tytoń, nie złoto.
– No, no, musiałeś się tam ładnie obłowić – powiedział Długi Lejbuś.
– Ameryka to bogaty kraj. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie stoją konfitury – odpowiedział Maks.
Jarme szepnął Kejli, żeby się nie upiła. Dopóki nie jest pijana, zachowuje się jak należy. Chociaż ostatnio ustatkowała się i to aż za bardzo. Wpadła nawet w jakąś melancholię. Wciąż drży ze strachu, żeby Jarmemu, nie daj Boże, coś się nie stało, jakaś choroba albo pomówienie. Tylko w nocy, w łóżku, wraca jej pewność siebie, nabiera wigoru. On sam jednak nie może powstrzymać się od jedzenia i picia. Ich dzisiejszy szabas był niezwykle skromny, przygotowany przez Kejlę „obiad” starczył, żeby coś przegryźć, ale nie żeby się najeść. Amerykańskie bogactwo w teatrze pobudziło u Jarmego apetyt i na jedzenie, i na picie, ale też chęć zrobienia czegoś. Patrzył jak Kejla wlewa w siebie kieliszek za kieliszkiem, jak miesza wódkę z piwem. Wszyscy pili, wszyscy jedli, wszyscy mówili równocześnie, przekrzykując się nawzajem. Gruba Rejcele, tak gruba, że jej tyłek zajmował dwa krzesła, próbowała dla żartu palić cygaro, co wywołało salwy śmiechu, wrzasków i oklasków. Inni goście przysiadali do wielkiego stołu, a rozochocony Maks z wypiekami na twarzy krzyczał, namawiając, żeby każdy jadł, pił i bawił się na jego rachunek. Eliezer rzucił półżartem, że Maksowi może zabraknąć przez to pieniędzy na drogę powrotną do dalekiego kraju, na co Maks wyciągnął portfel wypchany rosyjskimi dwudziestopięcio-, pięćdziesięcio-, a nawet sturublowymi banknotami. Wręczył Eliezerowi dwie setki z wizerunkiem carycy Katarzyny.
– Weź to jako zadatek, tylko nie zesraj się z radości!
Kejli od picia poczerwieniała twarz i tak pozieleniały jej oczy, że zaczęły przypominać agrest. Śmiała się i klaskała, zaczęła całować wszystkich mężczyzn, nawet nieznajomych, którzy podeszli od innych stołów.
– Maksiu! – zawołała. – Zabierz mnie do Ameryki!
– Dziś wieczorem?
– Chodź, Maksiu, zatańczymy!
Jarme, choć sam był już podchmielony, wstydził się zachowania Kejli. Ta złapała Maksa Kuśtygę i zaczęła go ciągnąć. Jego laska spadła na podłogę, więc Kejla jedną ręką podtrzymywała go, a drugą podniosła laskę. Zadarła się jej przy tym sukienka i pokazały majtki z koronką. Nie zważając na to, Kejla ciągnęła Maksa i krzyczała jak opętana. Jarme próbował zwrócić jej uwagę, zarówno mówiąc do niej, jak i używając gestów, że Maks jest kaleką i nie może tańczyć, lecz Kejla zawołała tylko:
– Nie bój nic, Jarmeczku, cnoty na pewno mi nie odbierze.
I zaczęła chichotać, potrząsając Maksem i całując go w łysinę.
– Ale się nawaliła – zauważył Szmul Śmietana.
– Cała Kejla! – wychrypiała Rejzele.
– Szkoda, że Icze jest w szpitalu – dodał Długi Lejbuś.
– Kondycję to ona ma wciąż żelazną – ze znawstwem orzekła zawiadująca dwoma burdelami Rywka Antałek.
Na wieść o imprezie w szynku Eliezera zbiegły się okoliczne prostytutki, sterczące zwykle po bramach i łapiące tam klientów. Stanęły stłoczone w progu – w pomarańczowych butach, fioletowych jupkach, zielonych i żółtych pończochach. Policzki wymalowane miały na czerwono, powieki na niebiesko, a obwódki oczu uczernione węglem. Zanosiły się śmiechem.
– O matko, nie wytrzymam!
– Zobaczcie! Widzicie ją? Kejlę Marchewkę?
– No nie, zaraz pęknę!
Zbiegli się alfonsi ubrani w dopasowane kurtki, wąskie spodnie, kaszkiety z długimi daszkami, i buty z cholewami. Mieli za zadanie pilnować, by podopieczne nie leniły się, a czekały na klientów, wzięli się więc za przepędzanie ich stąd. Tłukli „swoje” dziwki po twarzach, ciągnęli za włosy.
– Puszczaj złamasie! – warknęła gruba prostytutka.
Gdy jakaś mała kurewka upadła twarzą wprost na kamienną posadzkę wysypaną trocinami, wysoki facet kopnął ją czubkiem buta i splunął na nią. Widząc to, przybiegł Eliezer.
– Zabieraj te giry! Nie róbcie mi tu gnoju! To lokal, a nie chlew! – krzyknął.
– Zaraz zacznie się nawalanka i dźganie nożami – wydusiła z siebie czkając Gruba Rejcele.
Stary stróż nocny pilnujący sklepów usłyszał harmider, więc przyszedł zobaczyć, co się dzieje. Mimo lata ubrany był w ocieplany szpencer i wełnianą czapkę. Postukał laską w podłogę, pomachał kluczem i coś krzyknął zza gęstej, białej brody i wąsów. Ruda Kejla puściła Maksa i z rozpostartymi ramionami podbiegła do staruszka.
– Zapraszam do tańca, dziaduniu! – zawołała.
Złapała go za ramiona i zaczęła się z nim mocować. Objęła go i próbowała podnieść. Rozbawione prostytutki padały sobie w ramiona. Jarme szykował się, aby wyrwać z rąk Kejli starego stróża, lecz ona rozdarła się:
– To nie twój pierdolony interes, Jarme, ty złodzieju! Dziadek jest mój, a nie twój, ty pedale!
Jarmego w jednej chwili opanowała wściekłość. Zdzielił Kejlę pięścią prosto w nos. Zachwiała się i upadła na twarz. Rzucała się tak, że zadarła się jej sukienka. Wykrzykiwała zawodząc ni to płaczliwie, ni śpiewająco:
– Bandyta, zbój, łajza! Niech syf przeżre twoje świńskie gnaty! Niech ci sparszywieje jęzor!
– Pożałujesz tych słów, Kejla! – Jarme pogroził palcem.
– Co to znaczy, że pożałuję? Co? Trzymasz mnie w klatce jak jakieś zwierzę. Bez żarcia. Wszystko, co mam to twoje gadanie kocham, kocham, kocham i tyle. Pojadę z Maksem do Buenos Aires i tam zacznę nowe życie. Zostań świętym, cadykiem w lisiurze16 i znajdź sobie odpowiednią, przyzwoitą dziewczynę. A ja kurwą byłam i kurwą zostanę. Zgadza się, Maksiu?
– Skoro tak mówisz…
– A znajdzie się dla mnie jakiś klient w Buenos Aires?
– Niejeden. Ale…
– Słyszysz Jarme? Jestem jeszcze grzechu warta.
Kejla zaśmiała się i rozkaszlała, tak jakby zakrztusiła się własnymi słowami.
– Nie chcesz się napić, Kejla? – wtrącił się Szmul Śmietana.
– Zdążyłam zapomnieć, co to picie. W domu nie ma nawet łyka wódki. On nie ma grosza przy duszy. Wszystko, co potrafi ten krętacz, to mielić ozorem. A ja potrzebuję mężczyzny, a nie pobożnego człapusia zza pieca.
– Podnieśmy ją – zwrócił się do obecnych Szmul Śmietana.
Długi Lejbuś i Noach Palant wstali i schylili się, aby ją podnieść, lecz Kejla zaprotestowała.
– Leżę, to leżę. Nie potrzebuję nikogo, kto by mnie nosił. Nie jestem świętą figurą, żeby mnie nosić. Puścił mi krew z nosa, ale nie zdechłam. Pokażę jeszcze światu, kim jest Ruda Kejla. Gdzie mieszkasz, Maksiu? Weź mnie do siebie do domu.
– Starczy już, Kejla, nie pleć bzdur.
– Popłynę, jak tylko złapię syfa – Kejla chciała pochwalić się usłyszanym kiedyś wyrazem po angielsku myląc statek, ship, ze znanym sobie skrótem syf oznaczającym syfilis.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jarme pobladł.
– Między nami wszystko skończone, Kejla. Przysięgam! Bóg mi świadkiem!
Jarme złamał złożoną przysięgę. Kejla, gdy oprzytomniała, gorzko płakała, całowała jego stopy, przysięgała na pamięć swojej zmarłej matki, że jeśli on jej nie wybaczy, ona od razu pójdzie na Dworzec Kaliski i rzuci się na tory wprost pod pociąg. Rwała sobie włosy, tłukła głową o ścianę. Po twarzy płynęły jej łzy wielkości grochu. Jarme w końcu wpuścił ją do łóżka i wtedy pokazała mu, że nie poznał jeszcze wszystkich jej sztuczek i umiejętności, którymi potrafi rozochocić i zaspokoić mężczyznę. Jarme spytał, kto ją tego wszystkiego nauczył. Wymieniła po kolei wszystkich alfonsów i złodziei, ale i wróżbitę-jasnowidza, który miał u siebie w domu czarne lustro. Pojawiały się w nim postacie nie tylko zaginionych mężów, kochanków, ale też zmarłych ukazujących się tym, którzy za nimi tęsknili. Mówiła z takim zacięciem i takie niesamowitości, że Jarmemu cierpła skóra na plecach. Przysiągł, że wszystko między nimi skończone, ale czyż mógł porzucić kogoś takiego jak ona? Nie pozostawało mu nic innego, jak udać się do pokątnego rabina i prosić go o zwolnienie ze złożonej przysięgi.
Jarme kilkakrotnie spotkał się z Maksem Kuśtygą zarzekającym się na początku, że do Polski przyjechał tak po prostu, żeby popatrzeć na stare kąty – ulice i miasteczka – oraz spotkać się z dawnymi kumplami. Stopniowo wychodziło jednak na jaw, że pojawił się tu z planami na zrobienie interesu i to takiego, z którego będą wielkie pieniądze. W Buenos Aires, w Rio de Janeiro i w całej Ameryce Południowej brakowało kobiet, trzeba więc było je sprowadzać z Europy. W gazetach opisywano, jak handlarze białymi niewolnicami jeździli kolaskami, porywali dziewczęta, gwałcili je, a potem zakute w łańcuchy wysyłali do odległych krajów.
Ale wszystko to, tak utrzymywał Maks, były bzdury wymyślane przez pismaków. No bo jak można porwać dorosłą kobietę? Jak można, wbrew ich woli, przewieźć je statkiem przez granicę? Bajdurzenie, mowa-trawa. One same muszą chcieć. Jak ktoś jest w tym dobry i doświadczony, może mieć tyle kobiet, ile zechce. Niektóre czekają tylko, aby być rzekomo porwane. Są nowe czasy. Kobiety mają swoje potrzeby, podobnie jak mężczyźni. Nie chcą wychodzić za mąż za jakiegoś niezdarę, zachodzić z nim w ciążę i rodzić, nie chcą tracić najlepszych lat na ślęczenie przy kołysce, na pieluchy, smoczki i niańczenie. Trzeba tylko wiedzieć, jak z nimi rozmawiać. Maks przedstawił Jarmemu swój plan. Chciał, żeby do jego realizacji przystąpiła też Kejla. Jest tak obrotna, że w Ameryce zbiłaby na tym majątek. Jarme próbował powiedzieć, że chce ją mieć tylko dla siebie, lecz Maks przerwał mu.
– Nie obraź się, Jarme, ale gadasz jak naiwne dziecko. Nie można mieć kogoś tylko dla siebie. Nawet rabinowa bierze ślub z innym, gdy tylko jej mąż rabin zamknie oczy. Chcieć zatrzymać w domu Rudą Kejlę przy prowadzeniu gospodarstwa i cerowaniu twoich skarpetek, to tak jakby chcieć zawrócić kijem bieg rzeki.
Powoli, stopniowo Maks odkrywał swój plan.
Czytał kiedyś w amerykańskiej gazecie historię o kobiecie, która zrobiła sobie interes z tego, że wychodziła za mąż za bogatych facetów i po ślubie pozbawiała ich majątku, czy to okradając, czy oszukując, po czym ich porzucała. Złapała w swoją sieć mnóstwo takich frajerów, przez co stała się właścicielką fortuny. Maks doszedł do wniosku, że to, co można było zrobić w Ameryce, można zrobić też w Polsce. Jest wielu bajecznie zamożnych Żydów. A kobieta taka jak Kejla, ze swoim powabem i obrotnym językiem, potrafiłaby zawrócić w głowie największym mądralom. W tym samym czasie, który zająłby Maksowi i Jarmemu na zbałamucenie kilkudziesięciu dziewczyn i przygotowanie ich do wyjazdu do Ameryki Południowej, Kejla z łatwością mogłaby zgarnąć w ten sposób kilkaset tysięcy rubli, a może i dużo więcej. Z taką kupą pieniędzy mogliby potem we troje założyć w Argentynie, Brazylii, Boliwii czy Urugwaju wspaniałe burdele i żyć po królewsku. Można by też swoją drogą zrobić tak, że obaj, Jarme i Maks, zanim przewieźliby swój ładunek z żywym towarem za ocean, ożeniliby się z bogatymi wdowami.
– Złoto, Jarmeczku – powiedział Maks – leży na ulicy. Trzeba tylko wiedzieć, jak je pozbierać. Ja sam złota mam w bród, jak król Midas. Gdybym chciał, kupiłbym sobie pałac i żył jak książę z bajki. Ale to dobre dla starych, a nie kogoś w moim wieku. Jeszcze nie czas na odpoczynek. Czuję, że jeszcze mnie coś kręci. Muszę jeszcze coś robić, bo jak nie, to stanę się ospały i pogrążę się we własnych myślach. A ty, Jarme, jesteś przecież ulepiony z tej samej gliny co ja. Gdy tylko spojrzałem na ciebie wtedy w teatrze, pomyślałem, że musimy zostać wspólnikami. A twoja Kejla to jest skarb. Ona jest wystrzałowa!
– A więc czego chcesz? Żebyśmy tworzyli trójkąt?