Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 28.10.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Prawda, która przeraża bardziej niż zbrodnia.
Matylda przyjeżdża do Piasków na krótki urlop, z którego nigdy nie wraca. Na plaży zostaje odnalezione jej okaleczone ciało. Wszystko wskazują na to, że doszło do brutalnego morderstwa. Zabójca zgwałcił ofiarę, a później okrutnie ją okaleczył.
Wkrótce w ten sam sposób giną kolejne kobiety, a pod warstwą jesiennej mgły na Mierzi Wiślanej zalęga się strach. Nie wiadomo komu można ufać. Mordercą może okazać każdy z członków sennej społeczności.
Luizie, dla której Piaski dotychczas stanowiły bezpieczną przystań, kolejne zbrodnie burzą misternie zbudowany świat. Traumatyczne wspomnienia wiodą do mazurskiego sierocińca. Pogrążona w panicznej pogoni za przeszłością nie zauważa, że potwór depcze jej po piętach. A może ich drogi już dawno się przecięły…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 303
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Niektóre rzeczy są dokładnie tym, czym są,
i niczym innym.
Charles Bukowski, Szmira
(przeł. Tomasz Mirkowicz)
PROLOG
Trzynaście miesięcy wcześniej
Oława
Światło słoneczne powoli wsiąkało w nisko wiszące granatowe chmury. Rudowłosy policjant obszedł radiowóz, po czym ze zniecierpliwieniem podrapał się po skroni.
Gdzie jest, do cholery, ten pieprzony Samon? – pomyślał, wpatrując się w nieruchome plecy faceta stojącego za metalową barierką. Pobladłe palce przywarły ciasno do poręczy.
Rudowłosy wiedział, że facet nie skoczy. W swojej piętnastoletniej policyjnej karierze widział już kilkunastu takich niedoszłych samobójców. Ci, którzy rzeczywiście planowali odebrać sobie życie, nigdy nie trzymali się zawzięcie balustrady. Przeciwnie. Zwykle stali na krawędzi bezwolnie, licząc, że jeden fałszywy ruch zdejmie z ich barków balast ostatecznej decyzji. Ten wyraźnie chciał żyć. Po co więc teraz stał po drugiej stronie? Może próbował coś zamanifestować? Albo łudził się, że w ten sposób uda mu się uniknąć za coś odpowiedzialności? A może był po prostu intelektualnie zniedołężniałym idiotą, którego głupi wybryk psuł właśnie innym wieczorne plany?
Policjant zbliżył się do mostu, odpalając papierosa. Ukryty za wyświetlaczem telefonu dwudziestolatek zajmujący siedzenie pasażera rzucił mu zdziwione spojrzenie. Podkomisarz pomyślał, że da młodszemu koledze lekcję. Taką, którą będzie wspominał przez wszystkie lata służby.
Podszedł do barierki.
– Zaraz ktoś z panem pogada. – Wypuścił dym i przysiadł na rozgrzanym słońcem schodku. Przeklął w myślach Samona, za którego teraz odwalał robotę. Negocjator już dawno powinien być na miejscu.
Facet nawet nie odwrócił głowy w jego stronę. Cały czas wpatrywał się w lustro rzeki. Obok radiowozu zebrał się tłumek gapiów.
– Pali pan? – Policjant wyciągnął w jego stronę paczkę marlboro. – Mówi się, że palenie zabija, ale mnie tam parę razy uratowało życie. Moja matka, jak była ze mną w ciąży, to spóźniła się na pociąg, bo dymka puszczała przed dworcem. Później okazało się, że skład się wykoleił. A na studiach żonę poznałem właśnie w palarni. Dwadzieścia lat temu, ale dokładnie pamiętam tamten rześki dzień. Zimno było jak piorun.
– Która godzina? – Szorstki głos niespodziewanie przerwał monolog podkomisarza.
Mundurowy zaskoczony spojrzał na zegarek.
– Siedemnasta dochodzi. Dokładnie szesnasta pięćdziesiąt siedem.
Facet nie odpowiedział. Dalej stał nieruchomo, wpatrując się w nurt Odry.
– To chce pan zapalić czy nie?
Po chwilowej ciszy przerywanej jedynie szumem przejeżdżających aut policjant w końcu schował paczkę do kieszeni. Wychylił się za metalową poręcz i rzucił niedopałek do wody. Biała smuga po chwili rozpłynęła się w szarej plamie. Gałki oczne mężczyzny po drugiej stronie barierki drgnęły. Śledził trajektorię lotu papierosa.
Rudowłosy uznał to za zachętę.
– Wszystko da się jakoś załatwić. Zawsze jest wyjście. Śmierć nie daje nic, jedynie odbiera.
– Która godzina? – znów wszedł mu w słowo niedoszły samobójca.
Policjant rzucił okiem na tarczę g-shocka.
– Tym razem dokładnie siedemnasta – odpowiedział, obserwując auto zatrzymujące się obok radiowozu.
Samon zaparkował niechlujnie i teraz szybkim krokiem zmierzał w ich stronę. Nagle uwagę policjanta rozproszył niespodziewany ruch. Podkomisarz przeniósł spojrzenie na stojącego za barierką faceta, ale trafił jedynie na pustkę.
CZĘŚĆ PIERWSZA
STOPNIE
LUIZA
teraz
Mierzeja Wiślana
Powietrze wymieszane z dymem gryzło w gardło. Luiza zatrzymała wzrok na chwiejnym ogrodzeniu z pordzewiałej siatki, po czym przecisnęła się przez niewielki otwór. Między drzewami przebijał żółty budynek. Spojrzała na zegarek i w tym momencie ciszę przekłuł dźwięk szkolnego dzwonka.
Opadła na ławkę i po prostu patrzyła. Tutaj nikt nie mógł jej dostrzec, za to ona miała doskonały punkt obserwacyjny. Dzieciaki po chwili zaczęły wybiegać grupkami ze szkoły. Niektóre z niechlujnie narzuconymi na ramiona kurtkami, inne w samych swetrach. Kolorowe plamy.
Jazgot wypełnił przestrzeń. Wysokie głosy wbijały się w skórę jak igły. Luiza poczuła, że jej ciało oblewa zimny pot. Oddychała coraz szybciej. Nogi wyrywały się do ucieczki, ale mózg walczył z tym odruchem. Jeszcze chwilę.
Zacisnęła palce na kawałku drewnianej deski, która raniła skórę. Skupiła się na uczuciu pieczenia, żeby zyskać na czasie. Nagle zgiełk zmieszał się z sygnałem telefonu. Panika puściła.
Luiza odetchnęła głęboko i odebrała połączenie.
– Lui, gdzie jesteś? Mieliśmy skoczyć na obiad do Rybackiej.
Przygryzła wargi, po czym odpowiedziała cicho:
– Właśnie dojeżdżam do Krynicy. Pomyślałam, że wezmę nam na wynos i obejrzymy coś w spokoju – odpowiedziała, błądząc wzrokiem po wysokich sosnowych pniach.
– Okej, jak wolisz, w takim razie kupię wino.
Wrzuciła telefon do torebki i wstała, czując mrowienie w łydkach. Omiotła wzrokiem złoconą tarczę. Dwadzieścia po trzeciej. Trzy minuty dłużej niż w poprzednim tygodniu. Była na dobrej drodze.
Wsiadła do czerwonego citroëna z poczuciem ulgi.
Pół godziny później zatrzymała auto przed niewielką przybudówką doklejoną do trzykondygnacyjnego budynku. Gdy weszła, salon pulsował światłem telewizora, a na stole stał otwarty już riesling.
– Nie czekałem, bo chciałem pobudzić apetyt. – Piotr uśmiechnął się do niej porozumiewawczo i zakołysał lekko kieliszkiem.
Wypakowała z papierowej torby dwie porcje sandacza z frytkami i zniknęła w łazience.
– A ty co? Nie jesz? Przecież ostygnie.
– I tak już jest zimne! – krzyknęła przez drzwi, po czym odkręciła wodę.
Zwymiotowała do zlewu. Długo jeszcze stała, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. W końcu wyszła z łazienki.
– Jednak na wynos robi się mocno gumowaty – mruknął Piotr, wyłączając telewizor.
Luiza usiadła na krawędzi kanapy, wciąż czując drżenie w łydkach.
– Posmakuj chociaż.
– Chyba mnie coś rozkłada.
– No to lepiej umów się do lekarza. Bo jak do tego waszego sanatorium przyniesiesz jakąś zarazę, to cię przeklną. Sama mówiłaś, że tam większość jest już na końcówce.
– To nie jest sanatorium. Zresztą może to zwykła niestrawność.
– No sama wiesz najle… – Piotr urwał, zatrzymując wzrok na wibrującym telefonie, który leżał obok kieliszka. – Z roboty.
Wytarł rękawem błyszczące od tłuszczu usta i przyłożył smartfona do ucha. Przez chwilę słuchał w skupieniu, po czym się skrzywił.
– Żartujesz? Nie mogła poczekać do jutra? Najlepiej do siódmej rano, bo wtedy zaczynam pracę.
Po drugiej stronie odezwał się męski głos, ale Luiza nie była w stanie rozdzielić poszczególnych słów, które zlewały się w jeden dźwięk.
– Dobra, zaraz będę – westchnął Piotr, po czym rozłączył się i wsypał sobie do ust garść frytek.
– Jedziesz gdzieś? – zapytała zdziwiona.
– Trup na brzegu między wejściem czternastym a piętnastym.
– To przy wraku.
– Ano. – Skrzywił się. – Jakaś dziewczyna. Pewnie samobójczyni, ale trzeba sprawdzić. Stary jest w Gdańsku, więc kopnie mnie ten wątpliwy zaszczyt. Zresztą pewnie i tak mnie by to przypadło, bo przecież to jakiś niecały kilometr od nas.
– Tam jest dość płytko. Ciekawe, jakim cudem się utopiła.
– To, że leży w wodzie, nie znaczy, że się utopiła.
Luiza zebrała pojemniki ze stołu i wrzuciła je do kosza.
– Nic nie zjadłaś – zauważył.
– Jeśli to zatrucie, to nie będę ryzykować.
– Okej, postaram się wrócić jak najszybciej. Przepraszam. To miało być nasze popołudnie.
– Pojadę z tobą.
Piotr spojrzał na nią bez przekonania. Nie był pewien, co zastaną na plaży. Z drugiej strony nie chciał zostawiać żony samej w domu.
– Wspólny spacer brzegiem morza poprzedzony oględzinami zwłok? Brzmi jak idealna małżeńska randka.
– Pokręcę się. Świeże powietrze jest idealne na perturbacje żołądkowe.
– Okej, ale włóż coś ciepłego, bo nie wiem, ile to potrwa.
– Dobrze, panie władzo. Dostosuję się.
– No i tak ma być. Dyscyplina to podstawa udanego małżeństwa.
– A ja myślałam, że dobry seks – bąknęła z przekąsem i spojrzała na męża prowokująco.
Bez słowa włożył zieloną kurtkę i wyszedł przed dom.
Lodowaty podmuch wiatru wlał się przez uchylone drzwi, przenikając Luizę do szpiku kości.
*
Morze szumiało złowrogo. Wiatr targał włosami, które plątały się przed oczami. Luiza wciągnęła na głowę kaptur i przystanęła na mokrym piasku, na którym osiadł kożuch z piany.
– Poczekaj tu – rzucił Piotr i potruchtał w stronę policyjnego parawanu. Kręciło się tam kilku facetów w maseczkach chirurgicznych i gumowych uniformach.
Za plecami niosły się głosy gapiów stojących przy wydmach – rybaków i miejscowej sklepowej, która pewnie przybiegła na plażę, żeby zweryfikować zasłyszaną za ladą plotkę. Przez chwilę wpatrywała się w Luizę, jakby chciała ją zachęcić, by do nich podeszła, ale dziewczyna odwróciła wzrok. Nie miała ochoty słuchać złowrogich teorii spiskowych, które Majcherowa na pewno wymyślałaby naprędce.
Obserwowała falującą na wietrze czuprynę Piotra. Nerwowo chodził wzdłuż brzegu, rozmawiając z jednym z facetów w uniformie. Po kilkunastu minutach czekania zimno stało się nie do zniesienia. Wiatr dosłownie przenikał ciało na wskroś, więc postanowiła poczekać w samochodzie.
Podeszła do parawanu, żeby uprzedzić męża.
– Robi kwity w aucie – mruknął w odpowiedzi na pytanie o Piotra wysoki rudzielec, wskazując podbródkiem policyjną kię.
Każdy z facetów zajęty był własnymi obowiązkami, na Luizę nikt nie zwracał uwagi. Powoli zbliżyła się więc do parawanu. Na wilgotnym piasku dostrzegła obrzękniętą od wody stopę. Na drugiej wciąż tkwił rozmiękczony traper z logo Timberland.
Powoli przesunęła wzrok ku górze. Zakrwawione legginsy ciasno przywarły do szczupłych łydek, krok znajdował się na wysokości kolan. Rozdarte majtki zatrzymały się na wysokości kostek. Nogi były nienaturalnie powykręcane, od jasnej skóry odcinały się ciemne wybroczyny. Resztę ciała ktoś niechlujnie zakrył czarnym workiem, spod którego wystawały dłonie o postrzępionej skórze.
Nagle Luiza poczuła szarpnięcie na wysokości pępka. Słodki zapach pleśni zaszczypał w język. Pod powieki wdarły się pojedyncze promienie zachodzącego słońca, prześwitujące przez drewniane deski; rozlewały się po jej ciele wraz z bólem ciągnącym się od pasa w górę.
Kolejne szarpnięcie. Nawet nie zorientowała się, kiedy upadła. Dopiero zetknięcie skóry twarzy z wilgotnym piaskiem przywróciło jej świadomość.
– Lui, wszystko okej? – Piotr podniósł ją delikatnie, jakby była jakimś wyjątkowo kruchym tworzywem.
Oślepiający rozbłysk na chwilę odebrał dziewczynie wzrok, zalewając wszystko żółcią. Nie była już pewna, czy smuga światła była elementem tamtego wspomnienia czy rzeczywistości.
– Tak, już okej. Przepraszam, niepotrzebnie patrzyłam.
Faceci w fartuchach przyglądali się im, szepcząc coś między sobą.
– Odwiozę cię, bo niestety chwilę to potrwa. Dopóki nie przyjedzie prokurator, będziemy tu tkwić, a oni się nigdy nie śpieszą. Przepraszam, nie wiedziałem, że będzie tu aż taki syf.
Popatrzyła na ciemniejące wydmy. Zapadał zmrok, tłumek gapiów się przerzedził. Została tylko sklepowa z jakimś facetem. Przysadzista sześćdziesięciolatka machała do niej energicznie. Luiza odpowiedziała grzecznościowym gestem i szybko skierowała się w stronę samochodu.
Kiedy Piotr odpalił silnik, głos Anthony’ego Kiedisa wylewający się z głośników zdawał się wwiercać w każdy nerw. Intensywność dźwięków była tak duża, że Luiza poczuła mdłości. Wyłączyła muzykę. Po kilku minutach Piotr w końcu przerwał ciszę.
– Ja po zobaczeniu pierwszego trupa puściłem pawia. Ale nie chciałem się do tego nikomu przyznać, więc pół dnia chodziłem z obrzyganą nogawką.
– Nie wiedziałam, że samobójcy mają tak zmasakrowane ciała. I te opuszczone majtki… Wyglądało, jakby ktoś ją zgwałcił. – Ostatnie słowo z trudem przeszło Luizie przez gardło.
– Bywa, że mają. Ale ten przypadek to raczej coś innego.
Dźwięk włączonego kierunkowskazu poniósł się po aucie.
– Coś innego?
Piotr zaparkował przed domem i wziął głęboki wdech.
– Zakryliśmy tułów, bo był dość mocno pokaleczony.
– Czyli zabójstwo?
– Tak to wygląda. Tylko, cholera, kto mógł ją tutaj zajee… zabić – poprawił się. – Przecież wszyscy się znamy, o tej porze roku prawie nie ma przyjezdnych. Poza kilkoma gośćmi w Bursztynie, ale zabójca raczej nie zameldował się w hotelu. Chociaż…
– Wiadomo, kim była ta dziewczyna?
– Nie mamy dokumentów, twarz dość mocno obrzęknięta, ale na moje oko nikt stąd.
– Może przed kimś tu uciekła. A on ją znalazł. I zabił.
Deszcz niesiony wiatrem niespodziewanie uderzył w szyby.
– Oby.
Luiza spojrzała na męża ze zdziwieniem.
– Co masz na myśli?
– Wstępne oględziny wskazują na gwałt, bardzo brutalny. Mam nadzieję, że to nie początek serii.
Wokół klatki piersiowej Luizy ktoś właśnie zaciskał pętlę. Z trudem łapała oddech.
Nie mogła pozwolić narastającej panice przejąć kontrolę nad jej ciałem. Skupiła się na szybko spływających po szybie kroplach deszczu.
– Nie bierz tego do siebie, proszę cię. Ale na wszelki wypadek po wejściu zamknij drzwi i nigdzie nie wychodź, okej? Postaram się być jak najszybciej.
– Myślisz, że to ktoś stąd?
– Nie wiem, ale wygląda na robotę jebanego psychola. – Piotr skrzywił się z obrzydzeniem, jakby chciał się pozbyć jakiegoś nieprzyjemnego wspomnienia. – Ten zwyrol nie tylko ją zgwałcił i zabił. Wyciął jej też pępek.
Krople nagle zlały się w jedną ciemną plamę, która na moment odebrała Luizie wzrok i słuch.
*
Trudno było uchwycić chwilę, w której dzień rozmywał się w noc. Poranki były tak ciemne, jakby słońce zgasło. Tuż po obiedzie mrok znów gęstniał, zalewając wszystko smolistą czernią. A później przychodził kolejny ponury dzień.
Luiza zamknęła drzwi ośrodka z poczuciem ulgi. Od dwóch dni nie spała. Ciało domagało się regeneracji.
– Byli u mnie rodzice Adasia. – Głos Doroty wyrwał ją z zamyślenia.
– Co z nim? Wróci do nas?
– Będzie ciężko. Te codzienne dojazdy z Pruszcza są dla nich kłopotliwe i kosztowne. Myślą o hospicjum.
Na to słowo coś ciężkiego przetoczyło się Luizie pod żebrami. Spojrzała w wąskie oczy koleżanki, obleczone pomarszczonymi powiekami.
– To znaczy, że…?
– Że czekają na śmierć. Przy tej wadzie genetycznej nie ma szans na poprawę.
Dorota wyjęła kluczyki z kieszeni flauszowego płaszcza. Piknięcie rozpłynęło się w przestrzeni.
– W tym miejscu przeżyłam już zdecydowanie za dużo pożegnań. Chociaż u seniorów jakoś łatwiej się z tym pogodzić. Nie wiem, jak ty to wytrzymujesz, pracując z dziećmi – rzuciła Luiza.
– Myślisz, że to ma jakieś znaczenie? Śmierć to śmierć.
– Starsi przynajmniej już przeżyli to, co ich. Tak sobie to próbuję to tłumaczyć. Inaczej nie dałabym rady tu przychodzić.
– No właśnie, a ktoś musi się nimi zajmować. Już chyba lekarze na paliatywnym mają lżej. No i na pewno więcej zarabiają.
Luiza przeczesała palcami falujące na wietrze kosmyki włosów.
– Pewnie tak. Dla nich kolejna śmierć to statystyka.
Dorota westchnęła teatralnie, po czym wypaliła szybko, jakby od początku rozmowy czekała, by zadać to pytanie:
– Właśnie, co do statystyk, to miałam cię zapytać. Wiesz coś o tej zamordowanej na plaży? Policjanci mają jakiś trop? Mąż coś wspominał?
– Nie rozmawiamy w domu o pracy. – Luiza przeniosła spłoszone spojrzenie na zegarek. – Cholera, przepraszam cię, ale jestem już spóźniona, do jutra!
Koleżanka kiwnęła do niej na pożegnanie głową, wkładając sobie do ust kolejnego papierosa, podczas gdy Luiza wsiadła do auta i odjechała leśną drogą. Od momentu, kiedy znaleźli tamtą dziewczynę na plaży, Piotr właściwie nie bywał w domu. Wpadał na chwilę, brał prysznic i wychodził. A ona wciąż szukała w sobie siły, by wypowiedzieć na głos pytania, które dudniły w głowie. Wciąż miała przed oczami widok tamtych nóg wykrzywionych jak u lalki. Wciąż czuła ten charakterystyczny słodki zapach.
Minęła przekreśloną tablicę „Piaski” i dodała gazu. Kiedy zjeżdżała z ronda w Stegnie, czuła rozchodzącą się wzdłuż mięśni ulgę. Wizja spotkania z Wiktorem tłoczyła w nią spokój. Kiedy dojechała do Fromborka, miasteczko tonęło we mgle, w której można było się schować.
Zaparkowała pod eleganckim domem otoczonym świerkami. W drzwiach stanął wysoki mężczyzna o szpakowatych włosach.
– Napijesz się czegoś? – Ton Wiktora był miękki mimo wyraźnie słyszalnej w głosie chropowatości.
– Nie mam wiele czasu.
– Rozumiem, w takim razie zaczynajmy.
Po chwili opadła na sztruksową sofę, próbując ułożyć sobie w głowie to, od czego zacząć.
– Ile? – Pytanie rozproszyło jej myśli.
– Siedem bez dziesięciu sekund.
– Brawo, coraz lepiej.
– Niby tak, ale pojawiło się coś nowego.
Wiktor spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Sama nie wiem, co to – podjęła. – Jakiś urywek tamtego wspomnienia. Właściwie tylko zapach. Słodki, trochę zgniły.
– Może to nie wspomnienie, tylko zwykła projekcja?
– Nie, nie. To na pewno jest coś z przeszłości. Czuję go wyraźnie jako tamta ja.
– Rozumiem. Ale nie powinniśmy się zatrzymywać. Jeśli utkniemy, nie ruszymy naprzód.
Wstał z obitego sztruksem fotela i przysunął twarz do jej twarzy. Poczuła delikatny powiew ciepła. Mogła mu ufać. Musiała spróbować.
– Zamknij oczy – szepnął i przesunął szorstkimi palcami po jej powiekach. Wzdłuż kręgosłupa rozlał się dreszcz, a mięśnie zacisnęły się w skurczu.
Bała się, ale jednocześnie chciała iść dalej.
*
– Gdzie byłaś? – Wzrok Piotra był przenikliwy, jakby próbował ją prześwietlić.
– Jakie to ma znaczenie? Czy ja cię pytam, gdzie spędzasz noce w weekendy?
– Nie pytasz, ale jeśli to zrobisz, to odpowiem.
– Znam odpowiedź i nie chcę jej słyszeć. To już byłoby dla mnie za dużo.
– Jeśli ci to przeszkadza, to…
– Nie – weszła mu w słowo, wyjmując garnek z lodówki. – Po prostu nie naruszajmy granic, które sami wyznaczyliśmy.
– Przepraszam – odparł skruszony. – Martwiłem się. W kontekście tego, co się dzieje, wolałbym wiedzieć, gdzie jesteś.
Poczuła, jak drętwieje jej szyja, a później uczucie paniki przelało się w dół.
– Mówisz o tej zabitej dziewczynie?
Od czwartku nie poruszali tego tematu. Luiza odwlekała moment, w którym będzie musiała uznać prawdziwość tego, co widziała na plaży.
– Tak. Sekcja potwierdziła brutalny gwałt przed zabójstwem. Bardzo brutalny. No i ten wycięty pępek… To musi być jakiś konkretny świr.
Przymknęła oczy, połykając ślinę.
– Przepraszam, nie powinienem, ale Lui… Teraz dość szybko robi się ciemno, ludzie boją się wychodzić popołudniami z domów, więc nie szwendaj się bez sensu. Nie wykluczamy, że mogą być kolejne ofiary. Mam tylko nadzieję, że nie tu. Że już go tu nie ma.
– Myślisz, że jak coś dzieje się poza zasięgiem naszego wzroku, to nas nie dotyczy?
Westchnął.
– Nie wiem, to już zahacza o jakąś filozoficzną rozkminę. Ale wiem, że jeśli się stąd wyniesie, to dla mnie oznacza to mniej roboty. A dla wszystkich kobiet, które znam, bezpieczeństwo. Przede wszystkim dla tej najważniejszej kobiety, którą chcę chronić. – Spojrzał jej twardo w oczy.
– A co, jeśli to ktoś z nas? W sensie ktoś z Piasków, może Krynicy albo Stegny? Ktoś, kogo znamy?
– Jeśli tak, to niech się skurwiel ma na baczności. Bo go tak docisnę, że sam sobie wygryzie pępek.
Pod powiekami znów mignęły jej tamte powykręcane nogi wystające spod czarnego worka.
– A ta dziewczyna, która zginęła? Co o niej wiecie?
– Turystka. Matylda Dobrosz. Prowadziła jakiś popularny kanał w social mediach. Mroczne sekrety historii czy coś takiego. Nie pamiętam dokładnie. W każdym razie najpewniej przyjechała tu robić materiał o wraku. Sprawdzamy, czy miało to coś wspólnego z jej śmiercią.
W pewnym sensie ulżyło jej, że nie znała ofiary. Ale zaraz potem pomyślała, że to nie wyklucza tego, że zna mordercę.
– O wraku? Może komuś ten temat mógł zaszkodzić.
– Może, ale ten gwałt i pępek nie pasują. Chociaż cholera wie, to mogło być też celowe działanie. W sensie, że chciał nas wyprowadzić w pole, przekierowując uwagę na jakiś złożony motyw. To by znaczyło, że jest sprytny. Nie wiem, na razie mamy mało danych. – Zaczął obracać w palcach pilota od telewizora. – Ale najpewniej zgwałcił ją i zabił na tej plaży. Później celowo ułożył ciało na brzegu tak, by woda zmyła część dowodów. Z drugiej strony nie na tyle głęboko, by je zabrała. Chciał, żebyśmy ją znaleźli.
– Po co?
– Nie wiem. Tak czy siak, szkoda dziewczyny. Gdyby tamtej nocy ktoś szedł plażą, mógłby go spłoszyć, a ona by przeżyła. Ale zabrakło jej szczęścia.
Luizie przeszło przez myśl, że może lepiej, że nie przeżyła. Po czymś takim łatwiej umrzeć niż żyć.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Paulina Cedlerska, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Maciej Szymanowicz
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Jóźwiak, Anna Nowak
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
PR & marketing: Sławomir Wierzbicki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-551-2
Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Okładka
Karta tytułowa
Cytat
PROLOG
CZĘŚĆ PIERWSZA. STOPNIE
LUIZA
Spis treści
Karta redakcyjna