Ptaszynka 2 - Katarzyna Strawińska - ebook + audiobook
BESTSELLER

Ptaszynka 2 ebook i audiobook

Katarzyna Strawińska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

128 osób interesuje się tą książką

Opis

Hope budzi się w mieszkaniu całkiem sama. Szybko dociera do niej, że Anthony odszedł, a wszystko, co było między nimi, jest już skończone.

Zrozpaczona kobieta przez długi czas z trudem radzi sobie z codziennością. Na jej drodze pojawia się Colin Davies, brat Anthony’ego, który pomaga jej przejść przez ten trudny etap. Hope obiecuje sobie, że wyjdzie z tego silniejsza i nigdy więcej nie pozwoli Anthony’emu zbliżyć się do siebie.

Powoli zaczyna odbudowywać swoje życie. Znajduje nową pracę i cieszy się z małych rzeczy. Jednak nie ma pojęcia, że Anthony stale ją obserwuje i nieustannie zapewnia jej bezpieczeństwo. Czy mężczyzna wyjdzie w końcu z cienia?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                                                              Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 459

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 58 min

Lektor: Paulina Fonferek; Grzegorz Woś

Oceny
4,3 (524 oceny)
326
87
51
43
17
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kampawlik

Nie polecam

Totalnie spieprzona książka. Absurd goni absurd. Główna bohaterka zachowuje się jak idiotka w dodatku niedorozwinięta
130
PatrycjaMordaka99

Z braku laku…

Myślałam, że po pierwszym tomie nic mnie już nie zaskoczy, ale się bardzo myliłam.Tutaj dzieje się po prostu tyle absurdalnych rzeczy, że za trzeci to może się wezmę, jak będę potrzebowała się odmóżdżyć.
90
kdraszcz
(edytowany)

Nie polecam

🤣 nie mam komentarza... książka jest tak słaba, że sama sobie gratuluję przeczytanie jej do końca
80
zolga2808

Z braku laku…

zawiodła mnie ta część. spodziewałam się czegoś innego i jeszcze to zakończenie.
80
carinka2244

Całkiem niezła

Do połowy nuda, później coś się zaczęło dziać. Końcówka nawet ok ale po co to przeciąganie na kolejny tom? Chwyt marketingowy żeby sprzedać więcej książek
40

Popularność




Copyright © 2024

Katarzyna Strawińska

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Korekta:

Wiktoria Kulak

Joanna Boguszewska

Barbara Hauzińska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Autor ilustracji:

Natalia Piana (natine_czyta)

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-388-7

PROLOG

Hope

I czasem myślałam, że nie istniałam.

Wydawało mi się, że lepiej byłoby, gdybym nie istniała. Jednak ty sprawiłeś, że istnienie wydało mi się przyjemne, a potem przepadłeś. I to znów bolało.

Ale inaczej.

Bardziej.

Ponieważ wybaczyć ci, to jak zdradzić samą siebie, a nie wybaczyć, to wyrwać własne serce. I powiedz mi, jak bardzo musiałam cię kochać, żeby wahać się nad wyborem? Albo jak bardzo musiałam zgłupieć, żeby w płynącym moimi żyłami bólu odnaleźć potrzebę przyciągnięcia cię bliżej?

Na Boga, musiałam doprawdy stracić rozum.

I powiedz mi najdroższy, jak miałabym go nie stracić, skoro wszystkie drogi prowadziły mnie prosto w twoje ramiona?

Prosto do twoich ust.

A moje myśli błądziły wokół twoich uśmiechów i dłoni na moich policzkach.

Byłeś przekleństwem – moim ulubionym.

WRACAMY DO DOMU

Hope

Przekręciłam się na drugi bok, niemalże od razu przyciskając dłoń do czoła, co wydawało mi się tak samo trudne jak wejście na górski szczyt.

Chryste, czułam się, jakby przejechał mnie samochód ciężarowy.

Jęknęłam głośno, bo bolały mnie wszystkie mięśnie. Ze zmartwieniem musiałam przyznać, że nie pamiętałam absolutnie niczego z wyjścia do baru.

Moje złe samopoczucie może wynikać z ilości wypitego alkoholu, ale nie przypominam sobie, abym spożyła więcej niż zazwyczaj.

Miałam sucho w ustach, a przełykanie śliny zdawało się tylko wzmacniać to uczucie. Westchnęłam głośno, z przerażeniem odkrywając, że nie byłam w stanie usiąść. Potrzebowałam pomocy, dlatego też mozolnym ruchem ręki zaczęłam badać łóżko w poszukiwaniu narzeczonego. W końcu jakoś musiałam się znaleźć w sypialni, a kto inny mógłby mnie tu przynieść jeśli nie on? Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że Anthony’ego nie było obok mnie.

– Anthony? – wychrypiałam, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.

Przez chwilę nasłuchiwałam, kuląc się pod wpływem nagłego dreszczu, który przeszedł po moim kręgosłupie. Przyciągnęłam dłonie do piersi, aby ogrzać nimi ciało pokryte gęsią skórką. Intuicyjnie też postanowiłam poprawić pierścionek na palcu. Zmarszczyłam brwi, gdy okazało się, że go tam nie było.

Wydawało mi się to niemożliwe.

Przebadałam kilkukrotnie wszystkie swoje palce w poszukiwaniu zguby. Potem przeszukałam dłońmi materac w pobliżu tułowia z nadzieją, że tam znajdę biżuterię. Kiedy okazało się, że pierścionka tam nie ma, z moich ust wydobył się cichy szloch.

Sama nie wiedziałam, czym był on spowodowany. Przecież pierścionek musiał gdzieś tam być. Nie mogłam go zgubić w barze, zwłaszcza że to rodowa pamiątka Daviesów mająca ogromną wartość sentymentalną.

Byłam przerażona i zdeterminowana, aby odnaleźć ten dowód miłości.

Cudem uniosłam się na rękach, jednak po chwili bezwiednie opadłam na materac.

Byłam całkowicie bezradna i wyczerpana. Otwieranie powiek szło mi równie opornie, a kiedy już udało mi się to zrobić, jedyne, co zobaczyłam, to oślepiająca mnie plama światła. Słone łzy spływały po moich policzkach, wsiąkając w poduszkę, gdy mrużyłam oczy, przyzwyczajając się do piekielnej jasności.

– Anthony, proszę. – Zapłakałam. – Pomóż. – Zamrugałam energicznie, usiłując odzyskać zdolność widzenia. – Potrzebuję cię – szepnęłam, zaciskając powieki, aby ulżyć sobie w bólu.

Szlochałam tak jeszcze chwilę, kuląc się pod kołdrą. Byłam przerażona nieobecnością narzeczonego i własną nieporadnością.

Nie miałam zwyczaju się upijać, a po tym jednym razie z Colinem nie czułam się tak źle. Nie wiedziałam, że alkohol mógł poczynić takie spustoszenie w moim organizmie i odebrać mi całkowitą władzę nad ciałem.

– Skarbie, proszę – łkałam, zaciskając zęby.

Przypuszczałam, że brał prysznic albo był na dole i jadł śniadanie. Na Boga! Byłam przekonana, że gdy tylko skończy, to przyjdzie sprawdzić, jak się czuję i mi pomoże. Weźmie mnie w te swoje silne ramiona, okazując miłość i troskę. Tak jak zawsze. Pragnęłam, aby już pojawił się w progu naszej sypialni i, zaalarmowany płaczem, po prostu zrobił te wszystkie dobre rzeczy.

Tak bardzo go potrzebowałam.

Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej. Suchość w gardle nie ustępowała nawet na sekundę, a upiorny ból mięśni miażdżył mnie od środka. Postanowiłam czekać na niego w tej pozycji, bo nie miałam pojęcia, co zrobić, aby poprawić swoją sytuację.

A Anthony zawsze wydawał się wiedzieć lepiej, czego mi potrzeba.

– Anthony, proszę, pomóż! – krzyknęłam ochryple, tak głośno jak potrafiłam. – Proszę. – Płakałam. – Wszystko mnie boli. – Przygryzłam dolną wargę.

Anthony nie przychodził, a ja w końcu odzyskałam zdolność widzenia i pod kołdrą delikatnie uchyliłam powieki. Stopniowo dopuszczałam do siebie większą ilość światła, aż w końcu udało mi się wysunąć głowę spod materiału pościeli. Wtedy zamarłam, odkrywszy, że wcale nie byłam w naszej sypialni, tylko w swoim mieszkaniu.

Absolutnie nic z tego nie rozumiałam.

Z jakiegoś powodu łzy wciąż wypływały spod moich powiek, a ja tępo rozglądałam się po pomieszczeniu w nadziei, że to był tylko jakiś zły sen. Nawet uszczypnęłam się w udo, aby mieć pewność, że nie śpię. I nie śniłam. Serce galopowało w mojej piersi, wywołując piszczenie w uszach. Brałam urywane oddechy, przykładając dłoń do ust.

– Anthony, proszę – błagałam, aby pojawił się w drzwiach.

Trwałam w pozycji półsiedzącej kolejną chwilę, zalewając się łzami. Wciąż odczuwałam ból, a mimo to zaczęłam wysuwać się spod kołdry. Miałam zamiar sprawdzić, czy Anthony był w innej części mieszkania. Sama nie wiedziałam, co takiego pragnęłam zobaczyć. Może jego zażenowany wyraz twarzy, po tym, jak mogłoby się okazać, że przypadkiem zatrzasnął się w toalecie?

Stanęłam na zimnych panelach, krzywiąc się przez dyskomfort, i wtedy coś spadło na podłogę, tuż u moich stóp.

Małe papierowe zawiniątko.

Mimowolnie się uśmiechnęłam, wycierając łzy dłonią, bo przypomniałam sobie wszystkie miłosne liściki, jakie zostawiał dla mnie Anthony.

Poczułam się głupio, panikując z powodu jego nieobecności, przecież mógł wyjść po bułki na śniadanie albo dostać ważny telefon z pracy. Umysł podpowiadał mi ogrom możliwości, bo nie chciałam wierzyć, że tak po prostu mnie zostawił bez pożegnania. Wydawało mi się to niemożliwe, przecież Anthony Davies niejednokrotnie zapewniał mnie o swoich uczuciach, a także przysięgał, że nigdy mnie nie opuści. Nie wiem, jak mogłam w niego zwątpić. Miałam ochotę roześmiać się przez te wcześniejsze absurdalne myśli.

Uklękłam przy łóżku, podnosząc karteczkę. Odgięłam nierówno zagięty papier, a następnie odczytałam wiadomość, zaciskając zęby tak, aby nie wypuścić spomiędzy nich więcej tych żałosnych dźwięków.

Nie chciałam płakać, chociaż szloch wstrząsał całym moim ciałem, a łzy wypełniły moje oczy czy tego chciałam, czy też nie.

Nie wiem, czemu płakałam, przecież wydawało mi się, że nie odwzajemniałam jego uczuć.

Może to właśnie wina tego, że tylko mi się wydawało?

Kręciłam głową na prawo i lewo, zaprzeczając jego słowom. Przyciągnęłam do ust dłoń, czując, jak tracę wszystkie siły. Ponownie położyłam się na łóżku, tym razem pozwalając sobie na wycie w poduszkę.

W końcu tylko tamtego dnia mogłam sobie na to pozwolić, bo dziewczyny takie jak ja musiały wracać w poniedziałki do pracy.

Użalam się nad sobą długą chwilę, absolutnie nie potrafiąc wyrzucić z głowy tych kilku słów zapisanych na papierze. Nie wierzyłam, że napisał je ten sam mężczyzna, który przez ostatnie tygodnie był mi tak bliski na każdej płaszczyźnie. Oddychałam z trudem, a potem zacisnęłam zęby, wciskając twarz w poduszkę.

To bolało mnie tak bardzo, że traciłam dech. A przecież myślałam, że go nie kocham.

Myślałam, że byłam z nim, ponieważ on tego chciał. Nie wiedziałam, kiedy moje uczucia się zmieniły i dlaczego, pomimo tego co przeczytałam, wciąż pragnęłam jego obecności.

Niech po prostu do mnie wróci.

Znudziło mi się babranie w niższej klasie społecznej. Wczorajszy wieczór tylko upewnił mnie w tym przekonaniu. Przykro mi, Hope, ale nie jesteś dla mnie odpowiednia. Takie jak ty nie spotykają się z takimi jak ja.

Anthony Davies

***

Moje złe samopoczucie trwało blisko dwa dni, a Anthony nie odezwał się przez ten czas. Podjęłam pewne decyzje i zebrałam się w sobie do ich realizacji. Skoro nie chciał mieć ze mną absolutnie nic wspólnego, postanowiłam, że i ja zrezygnuję z rzeczy, które nas łączyły.

– Wypowiedzenie? – zapytał Fin, przyglądając mi się niepewnie.

Siedzieliśmy przy jednym ze stolików w kawiarni. Mój szef miał na sobie bordowy garnitur i marszczył brwi, czytając dokument, który mu wręczyłam.

– Tak – mruknęłam, po czym odchrząknęłam. – Za chwilę dołączę do swojej grupy na studiach i będę musiała zacząć pracę w innych godzinach. – Niby mówiłam prawdę, ale powody zmiany pracy były inne. – Myślałam nad tym od dawna, przepraszam, że o tym nie uprzedziłam.

Mężczyzna westchnął, spoglądając na coś za mną. Widziałam, jak marszczył brwi i zaciskał groźnie usta. Przekrzywiłam głowę, patrząc prosto w lustrzany barek. Fin pod stołem poruszał dłońmi, wykonując jakieś gesty.

Żaden z nich nie był dla mnie czytelny, a gdy patrzyłam wyżej, aby sprawdzić, do kogo tak migał, nie widziałam w odbiciu absolutnie nic.

– Proszę pana? – zapytałam, na nowo skupiając na sobie jego uwagę. – Wszystko dobrze?

– Moja najlepsza kelnerka chce mnie opuścić. – Roześmiał się nerwowo, znów wykonując te ruchy palców pod stolikiem.

Obejrzałam się za siebie, a Fin od razu złapał mnie za ramiona i nakierował tak, abym nie mogła spojrzeć w przeszkloną szybę, po czym zaczął poprawiać materiał na moich ramionach, jakby maskując poprzedni gest.

Jego usta zdobił wymuszony uśmiech, od którego przeszedł mnie dreszcz.

– C… Co pan robi? – wydukałam, sztywniejąc pod dotykiem jego dłoni.

– Nie powinnaś odchodzić – powiedział, zabierając ręce z moich ramion.

– Jak już mówiłam...

– Może zachęci cię większa stawka? – Pstryknął palcami.

Wtedy poczułam się zagrożona. Nie podobała mi się natarczywość mężczyzny ani te dziwne gesty, których, do cholery, nie rozumiałam. Pociły mi się dłonie i poruszałam nerwowo nogami pod stolikiem.

– Powinnam już iść – burknęłam. – Mam już nową pracę z zadowalającą mnie stawką i godzinami dostosowanymi pod zajęcia – skłamałam.

– Rozumiem, a co to za praca? Gdzie? – dopytywał z zainteresowaniem.

– Przepraszam, ale to nie jest pańska sprawa. – Wstałam, a on mi zawtórował. – Do widzenia. – Niemalże szepnęłam, gdy znalazł się zbyt blisko mnie.

– Do zobaczenia – odparł, układając dłoń u dołu moich pleców i prowadząc mnie w stronę wyjścia. – Koniecznie do nas wpadaj, chłopaki będą tęsknić. – Otworzył przede mną przeszklone drzwi.

– Oczywiście. – Uśmiechnęłam się nerwowo i wyszłam, w końcu mogąc wziąć oddech.

Mężczyzna szybko zniknął, a ja byłam na tyle otumaniona, że ledwo stałam. W końcu zebrałam się w sobie i ruszyłam w kierunku mieszkania. Dziwne dreszcze przechodziły moje ciało pomimo panującego gorąca.

Czułam na plecach palący wzrok, ale ilekroć się obróciłam, nie widziałam nikogo za sobą. Zaczynałam czuć się jak wariatka, dlatego usilnie ignorowałam alarmujące mnie uczucie.

***

Będąc już w swoich czterech ścianach, wysłałam CV do paru barów w odpowiedzi na internetowe ogłoszenia.

Wszystkie potencjalne miejsca pracy były w okolicy, a godziny nie kolidowały z wykładami. Poza tym nie miałam większych wymagań odnośnie do pracy, bo jak się okazało, ktoś spłacił mój kredyt studencki.

Przynajmniej tak powiedziała mi przemiła pani w banku, gdy przyszłam z samego rana, by wpłacić ratę. Chciałam porozmawiać o tym z Anthonym, ale zmienił numer, co mnie zabolało.

W każdym razie mojego kredytu nie dało się na nowo uaktywnić, a kolejnego nie miałam na co wziąć.

Zostałam sama, upokorzona i zadłużona wobec mężczyzny, który nie chciał mieć ze mną nic wspólnego.

Świetnie, po prostu wspaniale.

Moje użalanie się nad sobą i poszukiwanie pracy przerwało pukanie do drzwi. Przez myśl przeszło mi, że być może to Anthony, i jeśli miałam rację, to nie wiedziałam, co powinnam zrobić.

Najpewniej zatrzasnęłabym mu drzwi przed nosem, a potem szybko je otworzyła i wpadła w jego ramiona. Byłam lekko podekscytowana, otwierając drzwi, a to co zobaczyłam, gdy je otworzyłam, przyprawiło mnie o zawroty głowy.

– Colin? – wydukałam, spoglądając na klęczącego na wycieraczce mężczyznę.

Spoglądał na mnie z wymalowanym bólem na twarzy, a potem złapał się za serce i padł na twarz, uderzając czołem o dywan w przedpokoju.

– Wróć. – Jęknął, a ja rozejrzałam się po korytarzu, licząc, że nie będzie świadków tego marnego przedstawienia.

– Colin, wstawaj – szepnęłam.

– Z doliny rozpaczy podniesie mnie jedynie fakt, że powiesz, że wrócisz – burknął, przechylając twarz tak, aby patrzeć na mnie kątem oka.

Splotłam ręce na piersi, mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem, na co jęknął jeszcze głośniej i uderzył stopami o podłogę niczym rozwydrzone dziecko. Po chwili wrócił do wciskania nosa w dywan.

– On... – Zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć.

– Czemu wszystko kręci się wokół tego chodzącego głazu? A ja? Przecież cię kocham. Dlaczego nie wrócisz tam dla mnie? – jęczał z wyrzutem. – Mogę zamieszkać z tobą? Czasem nie sprzątam i mało gotuję. Zdarza się, że gram z Aaronem cały dzień na konsoli, a potem mówię, że to nieprawda, ale wszyscy wiemy, że to prawda – tłumaczył. – Nie zmienię się dla ciebie, bo przecież takiego lubisz mnie najbardziej. – Spojrzał na mnie kątem oka, upewniając się, czy nie zaprzeczyłam.

– Spłacił mój kredyt – mruknęłam.

– I co?

– Niech to cofnie, może i nie mam tyle pieniędzy co wy, ale potrafię się utrzymać – mówiłam pod nosem.

– Nie podoba mi się kierunek tej rozmowy – marudził.

– Powinieneś już iść – wyszeptałam, usiłując nie patrzeć na tego cudownego mężczyznę.

Przepłakałam dwa dni i ostatnie, czego potrzebowałam to powtórka z rozrywki.

– Colin, proszę. – Ukucnęłam obok niego i pogłaskałam po plecach. – Dlaczego odszedł? – Pociągnęłam nosem.

– Nie wiem, nie wyjaśnił nam niczego.

– Może się upiłam i zrobiłam jakąś głupotę? To na pewno moja wina. On był przecież trzeźwy. Musiałam narobić mu wstydu. – Przyznałam zażenowana, a Colin wstał i przyciągnął mnie do siebie. Ułożyłam głowę na jego piersi, zaciągając się przyjemnym zapachem. – Czuję się winna.

– To nie może być tak banalny powód. – Zaprzeczył moim słowom. – Anthony jest mistrzem robienia wstydu po alkoholu i dlatego się nie upija. Poza tym bywa w tej kwestii wyrozumiały. Gdybyś spotykała się z Mattem, to mógłbym się zgodzić, ale nie jeśli chodzi o Anthony’ego. – Tłumaczył, głaszcząc moje włosy. – Mogę zostać przynajmniej do wieczora? – zapytał błagalnie. – Tęsknię za swoją małą siostrą.

– Zgoda, ale mam tylko kotleciki z cieciorki. – Uprzedziłam, na co się zaśmiał.

– Mmm, cieciorka – ironizował.

***

Wizyta Colina miała na mnie kojący wpływ.

Kiedy ten boski chłopak o szerokim uśmiechu i z burzą loków po prostu był sobą, szło mi lepiej z udawaniem, że jest okej.

A okej nie było w ogóle.

Nie wtedy, gdy Anthony zostawił mnie bez wyjaśnienia w tak okropny sposób. Czułam się brudna i nic niewarta przez sposób, w jaki mnie określił w liściku. Wiele razy myślałam o tym, co takiego musiałam zrobić, aby zmusić go do porzucenia mnie.

Najbardziej bolała mnie ta niewiedza, bo scenariusze, jakie sobie wymyślałam, podpowiadały mi nawet zdradę, a to byłoby do mnie niepodobne. Przecież ja się bałam innych mężczyzn. Nie wiedziałam, ile musiałabym wlać w siebie alkoholu, aby pozwolić się dotykać komuś obcemu. Tamtej nocy znów płakałam za Anthonym, gdy Colin smacznie chrapał na swojej połowie łóżka.

Cała ta sytuacja, to rozstanie z Anthonym bolało mnie i odbierało poczucie kontroli. Przecież gdyby chciał odejść, mógłby po prostu powiedzieć. Pozwoliłabym na to, bo nie miałam nad nim żadnej siły sprawczej, ale nie chciałam zostać porzucona w tak okropny sposób.

– Płaczesz? – wychrypiał Colin ospałym głosem.

– Nie, oczywiście, że nie. – Zaprzeczyłam, pociągając nosem, a młody mężczyzna westchnął ciężko i przywarł do mnie całym ciałem.

– Anthony to złamas – szepnął, wywołując kolejną falę łez. – Nakopię mu do dupy za to, jak cię potraktował.

– Nie możesz, to twój brat. – Przypomniałam mu.

– To wciąż złamas – burknął. – Będzie dobrze, młoda. Przysięgam – wyszeptał.

– Porzucił mnie, jakbym nigdy nic dla niego nie znaczyła. – Płakałam, a brunet całował czubek mojej głowy. – Ufałam mu, Colin. Wierzyłam w te wszystkie słowa jak głupia. Gdyby chciał, poszłabym za nim na drugi koniec świata, a on tak po prostu nazwał mnie niższą klasą społeczną i potraktował jak zepsuty ogryzek po jabłku. – Skuliłam się i trzęsłam. – Chciałam, żeby był moim pierwszym. Po tym wszystkim co musiałam przejść, oddałam mu całe swoje zaufanie, pozwalałam, żeby mnie dotykał, chociaż myślałam, że nigdy się na to nie zdobędę. A teraz... Teraz czuję się brudna. – Pociągnęłam nosem. – Byłam taka głupia. – Zaśmiałam się gorzko na swój brak rozsądku.

– Nie mów o sobie w taki sposób, proszę. – Błagał. – Jesteś cudem, moim małym cudem, Hope. Niezależnie od tego, co zrobił mój brat. – Nieustannie tulił mnie do siebie. – Kocham cię, słyszysz? Zawsze będę obok, nawet jeśli ten idiota z ciebie zrezygnuje. Zestarzejemy się razem, jak na brata i siostrę przystało, i będziemy się śmiać z Anthony’ego do końca naszych dni.

– Niesamowite. – Zironizowałam, ocierając łzy. – Colin?

– Hm?

– Ja chyba zaczynałam go kochać – szepnęłam, a brat mojego ex głośno westchnął.

– Ja chyba go postrzelę – mruknął pod nosem.

***

Colin zgodnie z obietnicą spotykał się ze mną regularnie. Raz nawet podrzucił mnie na uczelnię, jednak w tym tygodniu miał ważny wyjazd, więc się nie widywaliśmy. A od kiedy go zabrakło, znów czułam się obserwowana.

Dosłownie mogłabym przysiąc, że widzę wszędzie te same twarze. Na zakupach, w metrze oraz na ławce w parku. Przerażało mnie to, czego efektem było zakupienie mini zestawu do samoobrony, który trzymałam w torebce. Ten zestaw kupiłam też ze względu na pracę, jaką znalazłam.

A raczej na pracę, jaką Colin mi znalazł, sugerując, że to wystarczy jako zemsta na jego starszym bracie.

Był to jeden z barów z ładnymi kelnerkami w białych gorsetach i szerokim uśmiechem przyklejonym do ust przez całą zmianę.

To miejsce nie miało w sobie niczego szczególnego poza właśnie pracownicami, bo szczerze wątpiłam, żeby ktokolwiek przychodził tam delektować się rozwodnionym piwem, które miałam przyjemność nalewać do wysokich kufli.

Podczas dzisiejszej zmiany miałam na sobie gorset na zatrzaski, zapinany z przodu. Był ładny i podkreślał wszystko, co można było podkreślić. Miał tysiące fiszbin oraz wymyślną falbankę z koronki przy piersiach, które były wystawione jak rzeźba w muzeum do podziwiania.

W nim oraz spodniach z wyższym stanem prezentowałam się jak dziewczyna gotowa na wszystko. Podobałam się sobie. Nawet bardziej niż powinnam, ale najlepiej czułam się na zapleczu. Wolałam wystąpić w takim stroju przed Anthonym w naszej sypialni niż przed kilkunastoma bezczelnie gapiącymi się facetami na moją miseczkę D. Jedynym plusem wynikającym z tej sytuacji był fakt, że dostawałam wysokie napiwki. Wmawiałam sobie, że dostaję je za bycie miłą i zabawną, żeby nie czuć się źle.

Chociaż chyba lepiej wyszłam na wciskaniu się w gorsety i zarabianiu na tym wiele dolarów więcej niż rozbieraniu się przed Anthonym za czułe słówka, które z prawdą nie miały nic wspólnego.

– Nalejesz mi czegoś ślicznotko? – Uniosłam wzrok na wysokiego bruneta, który absolutnie nie pasował do aury tego miejsca, jednak gdy lustrowałam jego twarz, mogłabym przysiąc, że już ją widziałam.

Może chodziliśmy razem na zajęcia? Sama nie wiedziałam, ale na pewno ta twarz nie była mi kompletnie obca.

Miał na sobie dopasowany garnitur i ślicznie zaczesane, czarne jak noc włosy. Jego oczy lśniły rozbawieniem, a usta rozciągały się w łobuzerskim uśmiechu.

– Na co tylko ma pan ochotę. – Podparłam się na dłoni, udając zachwyconą jego obecnością i tym, jak badał każdy cal mojego ciała.

– Macie coś bez alkoholu? – Uniósł pytająco brew. – Sok jabłkowy? Pomarańczowy? Czekam tu na kolegów. – Puścił mi oko, a ja uśmiechnęłam się, licząc, że uwierzy w moje zadowolenie z tego wyznania.

Nie było nic lepszego niż stolik pełen takich jak on. Chociaż to i tak lepsze niż stali bywalcy, których poznałam do szpiku kości, ledwo zaczynając pierwszą zmianę.

Wzięłam się za nalewanie do wysokiej szklanki soku pomarańczowego. Dorzuciłam kilka kostek lodu i słomkę. Nabiłam zamówienie na kasę, a on zapłacił, przykładając kartę do terminala.

– Długo tu pracujesz? – Zainicjował rozmowę.

– Dwa tygodnie – odparłam, przecierając bar.

– Lubisz tę pracę... – Wlepiał wzrok w mój biust, a raczej usiłował patrzeć na srebrną plakietkę z imieniem. – Hope? – Pstryknął palcami, wkładając słomkę do ust.

– Uwielbiam, to miejsce ma swój klimat – skłamałam, a on roześmiał się w przepiękny sposób.

Miejsce nie było takie złe, ponieważ przypominało jedno z tych filmowych barów ze starych lat. Na takie przynajmniej było stylizowane. Na podłodze walały się łupiny po orzeszkach, a w rogu stała szafa grająca.

Gdyby nie aura tego miejsca i zapach niektórych klientów, do których przyszło mi robić maślane oczy, naprawdę uwielbiałabym tu wracać. Poza tym lubiłam dziewczyny, z którymi miałam zmiany, miałyśmy podobne podejście do sytuacji i jednakowe spostrzeżenia dotyczące pracy. Czasem dużo plotkowałyśmy na zapleczu, a czasem robiłyśmy sobie zawody z flirtowania z klientami.

– Jestem Lorenzo. – Wyciągnął dłoń przed siebie, a ja odnajdując na sali piorunujące spojrzenie szefa, z uśmiechem podałam dłoń klientowi.

– Wpadniesz tu jutro? – mruknęłam z uśmiechem, tak jakby naprawdę mi na tym zależało.

– Być może. – Wzruszył ramionami, patrząc na mnie spod wachlarza czarnych jak noc rzęs. – Tylko nie wiem, czy ty tu jutro będziesz. – Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodziło.

– Jestem tu codziennie o tej godzinie. – Uśmiechnęłam się szeroko, licząc, że ten jego garnitur i złota karta przyniosą mi spory napiwek. – Lorenzo. – Dodałam po chwili, spoglądając, jak bierze pomiędzy wargi szklaną słomkę.

– Złociutka, dolej mi piwka. – Przy barze usiadł pan Smith.

Miał na sobie stare sprane jeansy i flanelową koszulę wepchaną do ich środka, a to wszystko było zwieńczone brązowym paskiem z grubą sprzączką.

– Oczywiście, proszę pana. – Posłałam mu uśmiech, zabierając opróżniony kufel z blatu.

Odwróciłam się tyłem do mężczyzn w kierunku beczki z piwem. Odkręciłam kurek, spoglądając, jak szkło powoli się wypełnia. Za mną nastała cisza, co nie było żadnym szokiem.

Ci dwaj z pewnością nie mieli o czym rozmawiać, a nawet mogłabym powiedzieć, że Lorenzo zacisnął zęby, gdy starszy pan przerwał naszą rozmowę.

– Nie żałuj mi, złotko. – Zażartował starszy pan, a ja spojrzałam na niego przez ramię.

– Moja uprzejmość kosztuje – rzuciłam, kokieteryjnie przygryzając dolną wargę. To najobrzydliwsze co robiłam w tym miejscu, a najbardziej się opłacało.

Przynajmniej nikt mnie nie dotykał.

Skończyłam nalewać piwo i postawiłam je na blacie, a bąbelki poszybowały do góry. Pan Smith wyciągnął z portfela pięć dolarów i wrzucił do słoika z moim imieniem, a następnie zabrał piwo, które dopisałam mu do rachunku. Gdy tylko odszedł, głośno westchnęłam, zabierając się za polerowanie kufli.

– Radzisz sobie z nimi – powiedział z uznaniem Lorezno, przypominając o swojej obecności.

– Z tobą również sobie radzę. – Uśmiechnęłam się, siląc na bycie uprzejmą.

– Och tak? Ja jeszcze nic nie dorzuciłem do tego słoiczka za wdzięczenie się przed moim nosem. – Uniósł wysoko brew.

– Nie wdzięczę się i tylko dlatego tego nie zrobiłeś – rzuciłam przekornie, ignorując przytyk w moim kierunku. – Gdybym zaczęła, wyszedłbyś stąd bez portfela, a mam jeszcze odrobinę litości – mruczałam, udając, że nie zabolały mnie jego słowa.

Ale hej! Przynajmniej udało mi się go rozbawić.

– Co ktoś taki jak ty tu robi? – zapytał.

– Pracuję. – Uśmiechnęłam się. – Jestem studentką, a studentki takie jak ja lubią uwagę i pieniądze. Tu mam to wszystko w jednym miejscu. – Wywróciłam oczyma na jego radosny śmiech.

– Umawiasz się z kimś? – zapytał.

– Czasem odprowadzam pana Jonesa do domu, gdy przesadzi z piwem, mieszkamy obok siebie, jeśli o to pytasz.

– Jonesa?

– To ten przy szafie grającej, w kapeluszu kowbojskim. Myśli, że uwielbiam ten kapelusz i dlatego zawsze go zakłada, gdy jestem na zmianie – tłumaczyłam z uśmiechem, machając do starszego mężczyzny, który trącił kolegów, aby dostrzegli ten gest, po czym odpowiedział mi tym samym, przesyłając buziaka.

W odpowiedzi zachichotałam, motywując go do przyniesienia napiwku, za który kupiłabym sobie nowe książki na pocieszenie.

– Okręciłaś ich sobie wokół małego palca, co? – zapytał Lorenzo z uznaniem, a w jego czarnych oczach lśniło rozbawienie.

– To zazwyczaj się udaje z mężczyznami, którzy mnie nie interesują, a ci których chcę, okręcają mnie sobie wokół palca. – Skarżyłam się. – A pan Jones zawsze się cieszy z mojej obecności pod warunkiem, że mam na sobie gorset. – Zabłysnęłam kolejnym żartem, wywołując śmiech mężczyzny.

– Nie gniecie cię? – Uniósł z zainteresowaniem brew.

– Uwielbiam walczyć o każdy oddech – mówiłam z przekonaniem, a mój rozmówca kręcił głową z uśmiechem. – Poza tym to wizytówka tego miejsca. – Wzruszyłam nagimi ramionami, po czym odłożyłam kufel i wzięłam kolejny, aby wypolerować go na błysk.

Wtedy drzwi się otworzyły, a ja mimowolnie skierowałam tam swoje znudzone spojrzenie i kufel niemalże wypadł z moich dłoni. Serce zaczęło walić mi jak młotem, a twarz poczerwieniała.

Anthony Davies z Mattem i Aaronem zmierzali w moim kierunku.

Stałam jak słup soli, wyłapując te skupione na mnie spojrzenie, które nieustannie dręczyło mnie w snach.

Zanim podeszli do baru, to łzy zdążyły napłynąć mi do oczu. Odchrząknęłam, odganiając to paskudne uczucie, które towarzyszyło mi, gdy widziałam Anthony’ego. Usiłowałam udawać obojętną. Po prostu robiłam swoje, patrząc, jak zbliżają się i przybijają piątki z Lorenzo – wszyscy poza Anthonym. Ten jeden patrzył na mnie i chodził nerwowo od prawej do lewej, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć. Przyglądał mi się uważnie i wydawał się denerwować jeszcze bardziej.

Lorenzo, Matthew i Aaron zostawili nas samych przy barze, chociaż szczerze liczyłam, że tego nie zrobią.

– Okej – zaczął Anthony, łapiąc się za nasadę nosa. – Przemyślałem swoje zachowanie i możemy wrócić do domu – powiedział rozemocjonowanym tonem.

Mogłabym przysiąc, iż się przesłyszałam. On przemyślał swoje zachowanie? Przez trzy tygodnie pozwalał mi tęsknić, płakać i katować się myślami, od których nie chciało mi się wstawać z łóżka, żeby teraz tak po prostu przyjść i nie powiedzieć głupiego „przepraszam”? Nie mogłam w to uwierzyć.

– Podać coś? – Uniosłam brew, ignorując jego bezczelną wypowiedź.

– Tak, twój płaszcz – odparł. – Wracamy do domu. – Zarządził.

– Mojego płaszcza nie ma w ofercie – powiedziałam pod nosem, biorąc się za kolejny kufel.

– Hope, proszę. – Podparł dłonie na barze. – Jak ty wyglądasz, Ptaszynko? Czemu pozwalasz im na siebie patrzeć? – pytał, a ja musiałam wbić wzrok w podłogę, aby się nie rozpłakać. – To tylko moje – szeptał pod nosem, wywołując mój szloch, z którym tak uparcie walczyłam.

Niespodziewanie zdjął swoją marynarkę i zarzucił ją na moje nagie ramiona, wychylając się przez bar. Pierwsza z łez popłynęła po moim policzku, gdy poczułam ten jego kojący zapach.

Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę słabości przez tego podłego człowieka, dlatego zdjęłam materiał i położyłam ją na blacie, a moje ramiona owiał chłód.

– Nie będziesz tu pracować.

– Nie będziesz mi mówił, gdzie mogę pracować – zagruchałam złośliwie z uśmiechem, świadoma bacznego spojrzenia pracodawcy. – Co pana ściągnęło do tych nizin społecznych? – zapytałam świadoma, że widział moje łzy. – Jeszcze ten drogi garnitur przesiąknie zapachem pospólstwa. – Odstawiłam kufel i wzięłam się za kolejny.

– Nie mów tak. – Prosił, ukrywając twarz w dłoniach. – Nic nie rozumiesz.

– Bingo – mruknęłam pod nosem. – A wiesz czemu? Ponieważ zostawiłeś mnie całkiem samą ot tak, a jedynym śladem tego, że w ogóle istniałeś, był skrawek papieru, na którym mnie obraziłeś – wyszeptałam, pociągając nosem i wbiłam wzrok w kufel. – Ale nie chcę cię oglądać, bo nie wiem, co zrobiłam, że zasłużyłam sobie na takie traktowanie. Nie wiem, jak źle musiałam się zachować. – Otarłam szybko łzy i odchrząknęłam. – Bałam się i byłam sama, bo ty postanowiłeś sobie uciec. – Prychnęłam ze smutkiem.

– Hope – błagał.

– Nie możesz tak tu stać, żeby marnować mój czas. Jestem w pracy, bo takie jak ja pracują. – Zacisnęłam zęby, żeby się nie rozkleić na dobre.

– To nie jest miejsce dla ciebie – mówił błagalnie. – Przysięgam, że mam ochotę wydłubać im wszystkim oczy. – Jęknął nerwowo.

– Najpierw obetnij swój kłamliwy język, panie Davies – gruchnęłam złośliwe.

– Jedyne kłamstwo, jakie ode mnie otrzymałaś, było na liściku.

– Obiecałeś mnie nie zostawić, a zrobiłeś to w najgorszy możliwy sposób. – Pokręciłam zrezygnowana głową.

– Pan coś zamawia, czy tylko zajmuje czas? – Mój szef stanął za Anthonym, mierząc mnie nieprzychylnym spojrzeniem.

Widziałam, jak wszystkie mięśnie mojego byłego narzeczonego się napinają, gdy wstawał, zwracając się w kierunku niższego od siebie pięćdziesięciolatka.

– Więc jak? – zapytał mój pracodawca, zadzierając nos.

Anthony wyciągnął skórzany portfel i wysunął z niego studolarowy banknot. Położył go twardo na blacie, patrząc w oczy mojemu szefowi.

– Wodę i reszty nie trzeba. – Miałam ochotę parsknąć pod nosem, ale nie mogłam tego zrobić przy pracodawcy, który skinął głową i wrócił na swoje miejsce do kolegów.

Podałam mu wodę, następnie wydałam resztę.

– Są twoje. – Podsunął mi pieniądze.

– Nie chcę twoich pieniędzy, wolę jeść suchy chleb przez kolejny tydzień niż coś od ciebie przyjąć – mówiłam urażona jego bezczelnością.

Zacisnął powieki, po czym złapał pieniądze i wrzucił do mojego słoiczka. Nie wierzyłam, że to zrobił, tak zwyczajnie stawiając na swoim. Wtedy czara goryczy została przechylona. Złapałam tę jego wodę w wysokiej szklance i chlusnęłam prosto w jego twarz, a potem odłożyłam szkło z hukiem na barek.

Zacisnęłam pięści i mimowolnie nabrałam w policzki odrobinę powietrza, lustrując, jak woda kapie z tych jego idealnych włosów na piękny garnitur podkreślający wszystko to, co dawało mi tak niedawno bezpieczeństwo.

W sali ucichło, ewidentnie, mężczyźni czekali na dalsze poczynania, nieważne czy moje, czy jego. Po prostu liczyli na sensację.

– Zasłużyłem. – Otarł twarz serwetką.

– Zasłużyłeś na policzek. – Złożyłam ręce na piersi.

– Możemy przejść do konkretów i wrócić do domu? – Uniósł pytająco brew, nadstawiając twarz do uderzenia, a dokładnie w tym momencie zadzwonił mój budzik oznaczający koniec zmiany.

– Wygląda na to, że skończył się pański czas. Może jutro, bo dziś muszę wracać do swojego mieszkania dla nizin społecznych.

Nieustannie coś tam do mnie gadał, ale całkowicie to zignorowałam, znikając na zapleczu.

ENEMIES TO LOVERS

Anthony

No i cóż mogłem zrobić poza czekaniem, aż wyjdzie z szatni? Wydawało mi się, że absolutnie nic.

Oczywiście mogłem unieść się honorem i machnąć na nią ręką, ale to ja zawiniłem, nie ona. To ja wykonałem szereg czynności, które doprowadziły do problematycznej sytuacji.

Musiałem ponieść konsekwencje swoich czynów i dzielnie znieść podły nastrój Hope.

Może gdyby nie przyprawiła mnie o zawał, wybierając na swoje nowe miejsce pracy cholerny bar, w którym chodziła niemalże na wierzchu ze wszystkim, czym obdarzyła ją natura, byłbym bardziej wytrwały w trzymaniu się od niej z daleka.

Ale niestety, gdy Colin codziennie przypominał mi, w jakim miejscu załatwił jej pracę, to siłą rzeczy wychodziłem z siebie i stawałem obok, znosząc jego drwiny.

Oczywiście, byłem zazdrosny.

Jak diabli.

Dosłownie walczyłem ze sobą, aby tylko tam nie pojechać. Wiedziałem, że moja wizyta skończy się awanturą, a najlepszym, co mogłem zrobić, było przerzucenie jej przez bark i sprzedanie klapsa za to, do jakiego stanu mnie doprowadzała, wciskając się w te bieliźniane gorsety.

Jednak tak długo jak Colin był na mnie obrażony, mogłem być optymalnie spokojny, bo się nią opiekował. Wychodził, a gdy wracał, to raczył mnie nieprzychylnym spojrzeniem, mimo to wiedziałem, że wszystko było z nią dobrze.

Nawet przesiadywał z nią w tym pożal się Boże nowym miejscu pracy. Ale Colin wyjechał w interesach, specjalnie mnie o tym uprzedzając, bo wiedział, że Hope będzie potrzebowała ochrony, a ja czasu, żeby ją jej załatwić. Żaden z nas nie chciał, żeby została zdana na siebie samą.

Moi ludzie trzymali się na dystans, a mimo to obawiałem się, czy nie rozpozna któregoś z nich. Dlatego też zadzwoniłem do Lorenzo – przyszłego szwagra mojego młodszego brata, który bardzo ochoczo zgodził się pomóc pod warunkiem, że Matthew pozwoli Agnes pójść na jakieś tam przyjęcie urodzinowe.

Zrobiłem z brata kozła ofiarnego bez mrugnięcia okiem, zyskując szpiega, którego moja Ptaszyna nie była w stanie rozpoznać.

Tak zaczął się szalony tydzień, w którym Lorenzo, każdego dnia inaczej ucharakteryzowany, chodził za Hope krok w krok, dbając o jej bezpieczeństwo. Miał grafik jej zajęć na uczelni i ten z pracy, a w tym drugim miejscu szczególnie potrzebowała jego ochrony. Dwa razy musiał niby przypadkiem wylać jej napój stojący przy barze, bo któryś z klientów jego zdaniem niepokojąco się zachowywał. Kolejne cztery razy był zmuszony wstrząsnąć kilkoma mężczyznami, którzy kroczyli za Hope do jej mieszkania.

W każdym razie moje maleństwo miało zapewnione bezpieczeństwo, a ja byłem względnie spokojny poza momentami, w których mój stan przypominał ten przedzawałowy.

Chociaż wciąż czekałem na telefon z wiadomościami, że Hope się coś stało. W końcu jeżeli ktoś taki jak ja rezygnuje z kobiety, cała reszta zlatuje się jak sępy, a ja nie mogłem pozwolić, by wpadła w łapska jakiegoś mojego kolegi po fachu. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

Po trzech tygodniach takiego gimnastykowania się i męczarni postanowiłem zachować się jak mężczyzna i przeprosić.

Sam nie wiedziałem, na co liczyłem, zostawiając ją wtedy w mieszkaniu. Po prostu spanikowałem, pozwalając emocjom przejąć władzę nad moim decyzjami. Przecież nie chciałem jej zostawiać. Obiecywałem to Hope niejednokrotnie, a mimo to zostawiłem ją samą, a przynajmniej ona tak sądziła. I muszę przyznać, że nigdy się tak nie bałem jak wtedy, gdy wyszła z mieszkania dopiero po upływie trzech dni. Byłem przekonany, że umarła. Istniało ryzyko, że mogła dostać drgawek albo zwymiotować i się udusić. Traciłem rozum przez te koszmarnie długie dni, aż w końcu wyszła z tych swoich czterech ścian.

Mogłem być przemytnikiem, dilerem, złodziejem i mordercą, ale do cholery jasnej, chciałem być też jej. Chciałem do niej należeć, tak jak ona należała do mnie przez te kilka tygodni, zanim wszystko zniszczyłem.

Ale chyba moje mizerne przeprosiny obniżyły szanse na powodzenie tej misji. Chociaż nie do końca rozumiem, jak miałem ją przeprosić, skoro wyglądała tak idealnie w tym gorsecie ze wszystkim – co niegdyś moje – na widoku dla każdego obecnego faceta. Targały mną najróżniejsze uczucia, a jedynie co chciałem zrobić, to zabrać ją stamtąd, ukrywając przed uważnymi spojrzeniami innych mężczyzn.

– Ona chyba nie wyjdzie – mruknął Matthew, gdy przyszło nam czekać na tyłach od dziesięciu minut.

– Ja na jej miejscu bym nie wyszedł – dogryzał mi Aaron.

– Gdyby nie była twoja, to zabrałbym ją na wycieczkę do Włoch. – Zaśmiał się Lorenzo, a po chwili dołączyli do niego Matt i Aaron, a ja zacisnąłem zęby.

– Nie zapominaj się – upomniałem go, a w odwecie otrzymałem zadziorny uśmiech. – A tak w ogóle to nie rozumiem, czemu tu sterczycie, to ani wasza sprawa, ani wasza kobieta. Może to przez was nie chce wyjść. – Uniosłem wymownie brew.

– Nas lubi. – Aaron uśmiechnął się szeroko.

– Mnie najbardziej. – Wyszczerzył się Włoch. – Pytała, czy jutro wpadnę do baru. – Wbijał mi małe szpileczki świadomy, że nie mogę mu nic zrobić, ponieważ przez ostatni tydzień korzystałem z jego pomocy.

– Nie, mnie lubi najbardziej. Kupuję jej soczki w kartonikach. – Matthew uniósł dumnie brodę, rozbawiając nas wszystkich.

– A ze mną grała na konsoli w tamtym tygodniu – powiedział wyniośle Aaron.

– Jesteśmy w jednej drużynie, czy wy też jesteście przeciwko mnie? – zapytałem zrezygnowany, rozbawiając ich na nowo. – Chyba i wam przydałby się taki chlust zimną wodą. – Zaczęli rżeć, a ja delikatnie się uśmiechnąłem.

Wtedy drzwi delikatnie się otworzyły i wyszła moja Ptaszynka. Przyjrzała mi się uważnie, nie zwracając uwagi na moich towarzyszy, którzy nagle zamilkli. Dziewczyna oplotła się mocniej płaszczem i ruszyła przed siebie, wbijając smutne spojrzenie w chodnik.

– Hope, poczekaj. – Dogoniłem ją w dwóch krokach i złapałem za przedramię, aby wymusić odrobinę uwagi. – Proszę.

– Zostaw. – Zacisnęła usta, odwracając głowę w drugą stronę, a łzy spłynęły po jej różowych policzkach. – Nie chcę – wyszeptała.

Złapałem ją za drugie przedramię i skierowałem prosto na siebie. Oddychała ciężko, unikając mojego spojrzenia. Wyglądała tak, jakby mój dotyk sprawiał jej ból, dlatego mimowolnie się odsunąłem.

– Przepraszam – wyszeptałem, a ona zadrżała od płaczu. – Daj mi wyjaśnić, to nie jest tak, jak myślisz. Naprawdę.

– Nie chcę słuchać kolejnych kłamstw. Ufałam ci, Anthony – chrypiała, wbijając mi gwoździe w serce. – A ty tak po prostu zrobiłeś mi to wszystko. – Poruszyła niespokojnie ręką.

– Usiądziemy? – zapytałem, ciągnąc ją za dłoń.

Usiadła obok mnie na krawężniku i zaczęła skubać paznokciami wystające spomiędzy kostki brukowej źdźbło trawy.

Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Nie odwracałem się również za siebie, ale przestałem słyszeć swoich towarzyszy, więc miałem pewność, że dali nam potrzebną prywatność. Hope wciąż płakała, a wiatr rozwiewał jej jasne włosy, aż w końcu założyła je za uszy.

– Czego ode mnie chcesz, Anthony? – zapytała w końcu.

– Chciałbym, żebyś wróciła ze mną do domu – zacząłem od konkretów, a ona od razu poderwała się, by wstać i zakończyć rozmowę. Nie pozwoliłem jej na to, łapiąc za przegub i sadzając ją ponownie obok sobie.

Jęknęła z dyskomfortu, upadając tym kształtnym tyłkiem obok mnie.

– Anthony – skarciła mnie.

– Przepraszam, Ptaszynko – zreflektowałem się. – Podali ci narkotyki – zacząłem z grubej rury.

– C-co? – Zwróciła się ku mnie, a jej błękitne oczy wciąż mokre od łez wyrażały przerażenie. – Co powiedziałeś? Anthony? – Zmarszczyła brwi, domagając się wyjaśnień.

– Zostawiłem cię samą, a gdy wróciłem, byłaś pod wpływem. Ktoś wykorzystał twoją nieuwagę oraz moją nieobecność i dosypał ci czegoś do piwa. Dlatego cię zostawiłem. Nie radziłem sobie z wyrzutami sumienia, bo gdybym był przy tobie, to nic takiego nie miałoby miejsca. Spędzilibyśmy miło ten wieczór, a potem znów spali w jednym łóżku, ale nie potrafiłem tego zrobić, gdy byłaś w takim stanie, a ja czułem się winny – tłumaczyłem, patrząc w te pełne przerażenia oczy. Zacisnęła zęby i dłonie w pięści, a ja bałem się odezwać.

– Czyli to nie jest moja wina – mruknęła pod nosem.

– Co? – Zmarszczyłem brwi.

– Zostawiłeś mnie przez jakieś głupie przekonanie o niedopilnowaniu. Anthony, wiesz, że codziennie podają ludziom narkotyki? To straszne, ale tak jest. Uratowałeś mnie, zabierając z tego baru. Największym zagrożeniem był mój własny stan, a ty zostawiłeś mnie na pastwę losu, zamiast zabrać do szpitala – beształa mnie. – Nie dość, że to zrobiłeś, to jeszcze nie miałeś na tyle odwagi, żeby sprawdzić, co u mnie. To cholerny absurd. Nie wiem, co ci strzeliło do głowy, żeby wyjść z mojego mieszkania bez słowa. Czy ty masz pojęcie, jak ja się czułam? Nie byłam w stanie się podnieść. – Patrzyła na mnie, marszcząc te idealne brwi. – A potem, na domiar złego, przeczytałam ten liścik.

– Hope – prosiłem.

– Nie. Nie, Anthony. – Zaprzeczyła ruchem głowy, podkreślając tym gestem wagę tych słów. – Zachowałeś się okropnie i nic tego nie usprawiedliwia. Zachowałeś się jak dziecko. – Parsknęła gniewnie. – Sprawiłeś mi przykrość, ponieważ zaczynałam żywić do ciebie pewne uczucia. Martwiłam się o ciebie wtedy, wiesz? Byłam gotowa cię szukać, chociaż sama nie byłam w stanie funkcjonować. Wołałam cię i błagałam o pomoc, a ty po prostu mnie zostawiłeś. Jakbym nic dla ciebie nie znaczyła – mówiła bez zająknięcia, uświadamiając mi, co jej zrobiłem i jak bardzo ją to bolało.

Mnie też to bolało. Cholernie.

– Ptaszynko... – zacząłem, ale nie dane było mi skończyć.

– Nie, Anthony. – Pociągnęła nosem. – Byłam przekonana, że cię zdradziłam albo najadłeś się za mnie wstydu. – Kręciła głową, a po tych przepięknych policzkach spływały łzy. – A nic złego nie zrobiłam. Padłam ofiarą kogoś obcego, nie po raz pierwszy zresztą. – Westchnęła. – Myślałam, że mogę zawsze na tobie polegać, tak jak mówiłeś. A zabrakło cię wtedy, gdy naprawdę tej pomocy potrzebowałam. – Po tych słowach wstała.

Przez chwilę patrzyłem, jak odchodzi nerwowym krokiem, ale niech mnie cholera weźmie, nie mogłem jej znów zostawić. Nie mogłem pozwolić odejść tej delikatniej kobiecie z mojego życia.

Tak bardzo jej potrzebowałem.

Wszystko i wszyscy, tylko nie ona.

Poderwałem się i pobiegłem za nią. Bez większego zastanowienia po prostu ją podniosłem i przerzuciłem przez swój bark.

– Och! – Jęknęła, odpychając się ode mnie. – Anthony, odstaw mnie w tej sekundzie!

– Nienawidzisz mnie? – zapytałem. – Proszę bardzo, możesz to robić. Możesz uderzać tymi swoimi małymi piąstkami tak długo, aż uznasz, że wyrównaliśmy rachunki, ale nie zmuszaj mnie, abym cię zostawił. Nie chcę tego, rozumiesz? Myślę o tobie nieustannie. Nie potrafię bez ciebie… – tłumaczyłem, zmierzając w kierunku auta, gdzie siedziała reszta mężczyzn.

– Anthony Davies! – krzyknęła, wierzgając na moim ramieniu i kopiąc mnie nogami o pierś.

– Tak, Ptaszynko? – zapytałem.

– Jesteś taki nieznośny! – Uderzała o moje plecy. – Odstaw mnie na ziemię, teraz! – rządziła się. – Anthony! – Mimo wszystko miałem ochotę się uśmiechnąć.

– Nie.

– Och! – warknęła. – To moje ostatnie ostrzeżenie! Puszczaj albo pożałujesz! – zagroziła mi, na co się roześmiałem, a następnie podskoczyłem w miejscu.

– Hope, nie! – Niemalże zapiszczałem, gdy pociągnęła za gumkę moich bokserek. Dziewczyna natomiast zaczęła się śmiać. – Ty mała... – Jęknąłem, czując ból pomiędzy pośladkami tak mocny, że musiałem przymknąć powieki. Wtedy złapała drugą ręką za materiał i pociągnęła tak mocno, że aż strzelił. – Moje jaja. – cedziłem z bólu przez zęby.

– Myślałam, że pizdy nie mają jaj – odpyskowała głosem ociekającym zwycięstwem, wprawiając mnie w szok.

– Nie waż się tego powtarzać – pogroziłem jej.

– Bo co? Znów uciekniesz? – Bezczelnie się ze mnie naśmiewała.

Wtedy i ja odchyliłem materiał jej płaszcza, bez chwili zawahania się wsadziłem rękę pod jeansy i odszukałem gumkę od majtek. Zrobiłem jej to samo co ona mi, tylko przez przypadek kawałek materiału został w mojej dłoni.

– Anthony! – krzyknęła, łapiąc się za pośladki. – To bolało! – Uderzyła nogami o moje biodra. – Jesteś taki nieznośny! Wkurzasz mnie! – Wierciła się, aby ulżyć sobie w bólu.

– Jak twoja dupka? – zapytałem zadziornie, idąc, jakby ktoś wsadził mi kij w dupę, co było spowodowane obecnością drażniącego materiału pomiędzy pośladkami.

– Zajmij się swoją dupą – burknęła, rozmasowując obolałe miejsce.

– Wolę twoją. – Droczyłem się.

– I tak cię nie lubię. Jesteś uparty i nie słuchasz tego, co do ciebie mówię, zostawiasz mnie i wracasz, kiedy ci się podoba. – Skarżyła się.

– Kocham cię, Hope Davies – powiedziałem z szerokim uśmiechem, podrzucając ją na ramieniu.

– Clinton! – Oburzyła się. – Hope Clinton!

– Już niedługo. – Zaczepnie klepnąłem ją w pośladek, a potem odstawiłem kobietę obok auta i od razu zarobiłem policzek tak mocny, że moja głowa poleciała w prawo.

W aucie wybuchły śmiechy, a na jej ustach błąkał się gniewny wyraz.

– Śliczna jesteś, jak się tak wkurzasz. – Puściłem do niej oko, na co złożyła ręce na piersi, okazując całą sobą, jak bardzo była zła.

– Wracam do mieszkania. – Oświadczyła, odwracając się na pięcie.

– Wiem – rzuciłem, łapiąc ją w swoje ramiona na nowo.

– Anthony, zaraz cię walnę! – krzyknęła, gdy wpakowałem ją do auta.

Siedziała pomiędzy nami rozjuszona niczym byk. Całą drogę głaskałem jej udo, a gdy przyszedł czas, aby opuściła auto, to trzasnęła drzwiami tak mocno, że nie zdziwiłbym się, gdyby obudziła pół osiedla.

– Amerykanki... – Lorenzo kręcił głową z rozbawieniem.

– Włoszki też są temperamentne – stwierdziłem.

– O tak – zgodził się. – Tylko różnica polega na tym, że od Włoszki dostałbyś patelnią i potrzeba trochę więcej, żeby doprowadzić je do takiego stanu.

***

Wróciliśmy do domu blisko trzeciej nad ranem i każdy rozszedł się do swojego pokoju. Oczywiście nie spałem jeszcze dłuższą chwilę, myśląc o mojej małej Ptaszynie. Była tak waleczna i zła, że samo wspomnienie tego, jak bardzo była wściekła, gdy niosłem ją przewieszoną przez ramię, przyprawiło mnie o pełen uśmiech zadowolenia.

Rano wstałem i zająłem się swoimi obowiązkami.

Hope była już na uczelni, a Lorenzo siedział obok niej już nie pod przykrywką. Nawet dostałem selfie, na którym on się szeroko uśmiechał, a ona wystawiła środkowy palec, zakrywając nim połowę swojej twarzy. I tak była przepiękna. Wciąż zła i obrażona, ale znów moja.

A moja kobieta zawsze będzie najpiękniejsza, niezależnie od ilości mankamentów na jej ciele i niecenzuralnych gestów, jakie pośle w moim kierunku.

W trakcie przerwy zadzwoniłem do niej, ale całkowicie mnie zignorowała, a gdy chciałem ponowić połączenie, okazało się, że zablokowała mój numer. Bawiło mnie to i zachęcało do dalszej zabawy.

W końcu jak nie drzwiami to oknem, tak?

***

Gdy wszedłem do baru, wywróciła nerwowo oczami, witając mnie tym cudownym gestem.

– Co ty tu robisz? – Złapała się pod boki, przez co jej piersi wydawały się jeszcze większe.

Sam różowy gorset, jaki miała na sobie, wystarczająco je podkreślał.

Miałem ochotę zdjąć swoją koszulę i kazać Hope ją założyć. A najlepiej jakby jeszcze zapięła ją pod samą szyję.

Nie żebym wybierał jej ubrania, bo absolutnie tego nie robiłem. Skoro chciała się tak ubierać, to proszę bardzo, ale nie do pracy w takim miejscu. Mogła wyjść tak ze mną na randkę albo z koleżanką do klubu. Ale nie chciałem, żeby odkrywała swoje piękne ciało dla paru dolarów więcej.

Hope nigdy nie była na sprzedaż. Nigdy bym na to nie pozwolił i okropnie mi się nie podobało, że ona na to pozwalała. Były na pewno inne miejsca, gdzie chętnie by ją zatrudnili, a wybrała właśnie to, żeby zrobić mi na złość, bo tak doradził jej Colin.

Chciała, żebym był zły i zazdrosny. Cóż, udało jej się.

– Przyszedłem napić się soku – powiedziałem, zajmując wolne miejsce przy barze.

Lustrowała uważnie całą salę, więc podążyłem za jej wzrokiem. Wpatrywała się w swojego szefa, który pod stołem wskazywał na mnie kciukiem, a potem uniósł go ku górze.

Odpowiedziała westchnięciem.

– Jakiego soku? – Uśmiechnęła się sztucznie.

– Jabłkowego.

Zabrała się za otwieranie szklanej butelki z kapslem, ale zanim nalała napój, to napluła na dno szkła. Pokręciłem rozbawiony głową, lustrując psotny uśmiech powstały na ustach Hope. Zalała swoją ślinę sokiem, po czym dorzuciła na wierzch dwie kostki lodu, a całość wymieszała własnym palcem, na którym niegdyś był pierścionek zaręczynowy

– Proszę – zaćwierkała złośliwie.

Wziąłem szklankę i wypiłem połowę, wprawiając ją w szok.

– Jesteś obleśny. – Skrzywiła się.

– To ty naplułaś mi do picia. – Uniosłem wymownie brew.

– Gdybyś mnie nie nachodził w pracy, nie musiałabym robić takich niesmacznych rzeczy.

– Niesmacznych? Twoja ślina z sokiem jest bardzo smaczna. Chcesz spróbować? – Wystawiłem szklankę w jej kierunku, ale kategorycznie mi odmówiła, zaprzeczając ruchem głowy. – Trudno. – Przystawiłem szklankę do ust, chcąc wypić resztę, ale okazało się, że moja przyszła żona nie jest tak okropna, jak mogłoby się wydawać, i zabrała mi napój sprzed nosa, zastępując go czystym sokiem. – Szkoda, już prawie zgadłem smak twojej pasty do zębów. Mięta z maliną? – Uniosłem brew.

– Z truskawką.

– No tak. – Wróciła do polerowania szklanek. – Dasz jeszcze spróbować? – Zdzieliła mnie ścierą po plecach w reakcji na bezpośrednią sugestię. – Motyw BDSM? Może być. Nie będę narzekał. – Uniosłem ręce w geście obronnym.

– Mój Boże. – Westchnęła. – Anthony, czego ty ode mnie chcesz? – Zmarszczyła brwi, patrząc na mnie wyczekująco.

– Szansy. – Wywróciła oczami i już miała mi odpowiedzieć, gdy przerwał nam jakiś stary dziad.

– Złotko, nalejesz mi piwa? – zapytał ją z leniwym uśmiechem, a we mnie zagotowała się krew.

– Oczywiście, proszę pana – odpowiedziała uprzejmie, pochylając się po kufel.

W moim mniemaniu pochyliła się odrobinę zbyt mocno. Ten mężczyzna i bez tego lustrował ją jak smaczny kąsek.

Czekałem cierpliwie, aż skończy nalewać to kiepskiej jakości piwo i odgoni tego nieszczęsnego adoratora. Kiedy w końcu się to stało, zmierzyłem ją ostrym spojrzeniem w nadziei, że zrozumie, jak bardzo obecna sytuacja mi się nie podobała.

– No co? – zapytała, unosząc wysoko brwi.

– „Złotko, nalejesz mi piwa?” „Oczywiście, proszę pana.” – Usiłowałem naśladować ich głosy, a przy okazji doprowadziłem ją do śmiechu tak mocnego, że zasłoniła usta dłonią. – Stary dziad – ironizowałem. – I rozpuść te włosy, zakryj trochę tego ciała. Ojciec widział, jak wyglądasz? Twoja matka by zawału dostała. – Tłumaczyłem, a ten przepiękny śmiech niósł się po sali. – Boże, ty jesteś cudem. – Jęknąłem rozmarzony.

– A ty? – zapytała, patrząc na mnie tymi błyszczącymi oczyma.

– Co, ja?

– Dostajesz zawału, gdy mnie taką oglądasz? – Posłusznie rozpuściła włosy, zaczesując je na bok.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak to na mnie działa, mówię serio. Matthew przepisał mi tabletki na ciśnienie. – Złapałem się za serce, zapisując w pamięci obraz roześmianej Hope.

Wyglądała tak przepięknie z tymi długimi włosami rozwianymi wokół ramion. Nawet to żółte światło jej służyło. Po prostu stała ledwo co ubrana i wyglądała tak niewinnie jak cholerny anioł.

– Hope?

– Tak? – zapytała przez śmiech.

– Umówisz się ze mną? Proszę. – Podparłem się na jednej ręce, patrząc na nią jak dziecko na cukierki. – Cholernie chcę cię zabrać na randkę.

– Anthony...

– Proszę – powtórzyłem. – Mogę zostawić w zamian połowę majątku w tym słoiczku. – Skinąłem głową na ten z jej imieniem.

– Ale ja cię nie lubię – droczyła się.

– A to nie jest tak, że połowa twoich książek ma wątek enemies to lovers? – Uniosłem dumnie brew świadomy, że tę rundę wygrałem.

– Nie mieszaj w to moich książek. – Złożyła ręce na piersi, uwydatniając je jeszcze mocniej.

– To może od razu przejdziemy do lovers? – mruczałem zachęcająco.

– Och, no dobrze! Umówię się z tobą.

– Naprawdę? – Wyszczerzyłem się.

– Nie, a teraz przestań mnie prześladować. – Mina mi zrzedła, gdy Hope najzwyczajniej w świecie poprawiła materiał na swoich piersiach i wróciła do polerowania kufli. – Mówię serio, Anthony, jestem bliska zgłoszenia sprawy na policję.

– Dać ci telefon? Mam komendanta w ulubionych.

– Poradziłam sobie bez ciebie, będąc absolutnie naćpaną, poradzę sobie również ze zgłoszeniem sprawy na policję. – Była naprawdę obrażona i ewidentnie nie chciała mieć ze mną absolutnie nic wspólnego. – Nie możesz mi dłużej przeszkadzać w pracy, to nie podoba się mojemu szefowi.

– A mnie nie podoba się to, jak na ciebie patrzy. – Rozsiadłem się wygodniej i skrzyżowałem ręce na piersi.

– Co ty wyprawiasz?

– Pilnuję, żeby nie stało ci się nic złego.

– To absurd – syknęła. – Anthony…

– Nie możesz mi zabronić tu siedzieć.

– Masz zamiar siedzieć tu całą noc? – Parsknęła drwiąco.

– Tak.

– Obiecujesz?

– Tak. – Nawet się nie zawahałem.

– To wspaniale, bo akurat kończę zmianę. Mam nadzieję, że okażesz się prawdomówny.

Spojrzałem na nią pytająco, a ona odłożyła ostatni z kufli na miejsce i pomachała mi z niebywałym uśmiechem. Wręcz kipiała samozadowoleniem. Nie dość, że sobie ze mnie zakpiła, to jeszcze bawiła się przy tym wręcz wybitnie. Nie zamierzałem łamać danego słowa, bo przecież do cholery coś jej obiecałem. Wzięła mnie z zaskoczenia, zapewniając sobie wieczór spokoju od mojej obecności.

Również się uśmiechnąłem, i pomachałem jej na pożegnanie, w jakiś sposób podziwiając premedytację, jaką się wykazała.

Zniknęła na zapleczu szybciej, niż bym sobie tego życzył, a na jej miejsce wskoczyła ciemnowłosa dziewczyna o azjatyckiej urodzie. Była drobna, a gorset zaciśnięty wokół jej ciała jedynie to podkreślał. Nie miała dużego biustu, jednak sposób w jaki go ścisnęła, pomógł uwydatnić kształt.

– Cześć, ochroniarzu. – Uśmiechnęła się szeroko, usiłowałem odpowiedzieć jej tym samym.

– Cześć. – Spojrzałem na plakietkę z imieniem. – Misaki. – Przechyliłem głowę w prawo, niepewny czy dobrze wypowiedziałem.

Dziewczyna założyła włosy za uszy i pochyliła się ku mnie.

– Ona cię lubi – szepnęła. – Bardziej niż pokazuje – dodała, znacznie się prostując.

– Tak mówiła? – Uniosłem brew z zainteresowaniem.

– Hope nie mówi dużo, a jak już to często o tobie, panie Davies. – Uśmiechnęła się zdecydowanie przychylnie. – Przyjdź jutro zapytać ją o randkę, a teraz zmykaj.

– Obiecałem jej…

– Musisz być wyspany na randkę, nie martw się, mogę delikatnie nagiąć prawdę.

– Nie boisz się być tu sama całą zmianę?

Zaśmiała się i na nowo pochyliła w moim kierunku. Podparła dłońmi podbródek i z uśmiechem na ustach spojrzała na pełną salę.

– Mam czarny pas w karate, załatwiłabym ich jednym kopniakiem.

I przez chwilę naprawdę się wahałem.

– Obiecałem jej, a ostatnio moje słowo zaczęło znaczyć za mało.

Misaki się uśmiechnęła i pozwoliła mi zostać tam do rana.

***

Kolejnego dnia usiłowałem skupić się na pracy bardziej niż na Hope i bardziej niż drzemce na biurku.

Nie wyszło, więc zająłem się Hope. Takie życie. Nic nie mogłem na to poradzić, a skoro wiedziałem, o której zaczynała zmianę, to nie potrafiłem się doczekać tej godziny. Mój garnitur czekał już odświeżony na wieszaku, a wypastowane buty stały zaraz pod nim. Wyprasowałem nawet skarpety, na Boga.

Nie wyobrażałem sobie, że Hope mi odmówi, ale w sumie czemu miałaby się zgadzać na wpuszczenie mnie do swojego życia? Nie musiała, a nawet pewnie wolałby tego nie robić.

Jednak mój problem polegał na tym, że już jakiś czas temu przestałem sobie wyobrażać życie bez niej.

Może dlatego kupiłem te kwiaty? Chociaż czy jakiekolwiek prezenty były w stanie ją przekonać? Czy chciałbym kobietę, która byłaby ze mną dla prezentów? Cholera, nie. Jednak ta jedna naprawdę zasłużyła na to, by coś jej dać.

Naprawdę zasługiwała na te wszystkie książki, które były dla niej ważne i na wszystko inne.

– Jim? – odezwałem się przez telefon do naszego informatyka.

– No, co tam? – zapytał, a ja miałem jeszcze chwilę na zastanowienie się, czy chciałem zrobić z siebie pośmiewisko czy nie.

Powoli potarłem skronie i westchnąłem. Mój Boże, ta kobieta robiła ze mną, co chciała, nawet gdy usiłowała mnie odepchnąć.

– Potrafisz się włamać na konto dowolnej osoby w księgarni internetowej, co?

– Yup.

***

Przesunąłem językiem po wnętrzu policzka, spoglądając na dwie okładki w miejscowej księgarni. Te dwie książki mój informatyk widział w koszyku Hope. Z tego, co wyczytałem, miały wątek enemies to lovers. Tylko tyle mnie interesowało, ale nie miałem pojęcia, co wybrać. Przetarłem dłonią zmęczone oczy i przeczesałem włosy palcami.

Postanowiłem otworzyć jedną z tych książek na losowej stronie i przekonać się, która z nich urzeknie mnie jako pierwsza. Bez namysłu chwyciłem jeden z egzemplarzy w dłoń i przekartkowałem ze znudzeniem przynajmniej do połowy, gdzie akcja powinna być już rozkręcona na tyle, aby zdobyć sobie moją sympatię.

Pchnął biodrami z całych sił, wyrywając ze mnie skomlenie o więcej. Był tak duży…

Zatrzasnąłem książkę i odłożyłem ją na miejsce, jakby miała mnie przynajmniej oparzyć. Czułem, jak moje policzki pokryła niezdrowa purpura, a kark skroplił pot. Zawahałem się przed pochwyceniem drugiej z książek, bo jeśli przed moimi oczami pojawiłoby się podobne zdanie, mógłbym stamtąd wybiec. Jasne, miałem z seksem wiele wspólnego, niemniej jednak nie w jebanej księgarni z tłumem kobiet obok, które chichotały, widząc moją reakcję i pesząc mnie jeszcze bardziej.

Reagowałem tak przez moją matkę, która z uporem maniaka usiłowała wmówić mi i braciom, że przy kobietach należy być ostrożnym i delikatnym. Ładnie się wysławiać i nie podejmować nieprzyzwoitych tematów.

Poza tym nie spodziewałem się znaleźć takiej sceny, przecież książki zawsze wydawały mi się grzeczne, a dziewczyny, które je czytały – poukładane.

Mój światopogląd został zburzony w ułamku sekundy, kiedy odkryłem porno na papierze. I co? Miałem kupić Hope książkę z taką treścią? Nagle uniosłem głowę, marszcząc przy tym brwi, uświadamiając sobie, że przecież sama dodała ten tytuł do koszyka internetowego.

– W czymś pomóc? – Obok mnie pojawiła się ciemnowłosa pracownica księgarni.

– Obie te książki, są… – Zacisnąłem usta w wąską linię. – Dla dorosłych? – Zaśmiała się cicho.

– Tak, proszę pana. Są z oznaczeniem dla pełnoletnich. Polecam tę. – Wskazała palcem na egzemplarz, który trzymałem. – To świeży bestseller, rozchodzi się jak ciepłe bułeczki.

Ciekawe, kurwa, dlaczego…

– Niech będzie – zgodziłem się z uśmiechem.

Po tym jak zapłaciłem, zapakowała książkę w dekoracyjny papier – tak jak prezent należało pakować i na moją prośbę przewiązała go ciemnofioletową kokardą.

To były najbardziej żenujące zakupy w całym moim życiu, już wolałbym kogoś rozstrzelać, niż kolejny raz kupić książkę z podobną sceną.

Jednak miałem nadzieję, że Hope będzie zadowolona i uwierzy w przypadek mojego wyboru.

***

Wszedłem do baru nieco później niż planowałem, a Hope od razu na mnie spojrzała i złożyła ręce na gorsecie w kolorze wina. Jakby jej piersi nie były wystarczająco mocno podkreślone, a ona sama zapomniała, że znajdowały się niemal na wierzchu. Trudno, jak się już okazało, nie miałem żadnego prawa głosu w tej kwestii. Przynajmniej na razie. Tak jak już zauważyłem – mogła ubierać się tak wszędzie, jednak nie do cholernej pracy. Zanim zdążyłem dotrzeć do baru, ona już nalewała mi do szklanki soku i z wrednym uśmieszkiem na ustach podstawiła mi ją pod nos.

– Mam drugą zmianę. – Uświadomiła mi, a przecież to wiedziałem.

– A ja wolną noc. – Wzruszyłem ramionami i wziąłem łyk napoju.

– Nie możesz spędzić tu całej nocy.

– Wydaje mi się, że połowa mężczyzn spędzi tu jednakową ilość czasu. – Przeciągnąłem się, wyciągając spod marynarki zapakowaną książkę.

Hope błysnęły oczy, a jednak usiłowała zachować powściągliwość. Wycierała ten biedny kufel z niebywałą pasją, doprawdy powinna dostać premię. Przysięgam, że nigdzie indziej kufle tak nie błyszczały.

Położyłem przed nią książkę i poprawiłem wciśnięty za wstążkę drobny biały kwiatek, którego nazwy nie znałem. Blondynka wyraźnie zagryzła dolną wargę i spojrzała na mnie nieco uważniej.

– Skrzywdziłeś mnie.

– Wiem o tym, Hope. Skrzywdziłem nas oboje, bo spanikowałem.

– Miałabym się teraz znów zaangażować i pozwolić ponownie wyrwać sobie kawałek serca? – Zmarszczyła brwi, oczekując ode mnie powagi godnej podjętego tematu.

– Hope, nie wyrwałem ci kawałka serca, tylko zostawiłem swoje przy tobie. – Przechodziły mnie dziwne dreszcze, gdy na mnie patrzyła. – Po prostu go potrzebuję do życia, więc chcąc czy też nie, muszę przy tobie trwać. – Wzruszyłem ramionami, wyłapując jej delikatny uśmiech.

– Ty naprawdę mnie skrzywdziłeś, bo przez ten krótki moment miałam tylko ciebie. – W jej oczach stanęły łzy, a dolna warga nieznacznie drgnęła.

Hope jednak bardzo dokładnie ukrywała reakcje własnego ciała. Usiłowała przyszpilić zębami dolną wargę, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch. Nagle uciekła ode mnie spojrzeniem, abym nie mógł dostrzec bólu przedzierającego się na wskroś przez błękit jej oczu. Ten błękit, który paradoksalnie swoim chłodem dawał mi najwięcej ciepła.

W tamtej chwili literalnie poczułem, jak zimno mi bez niej było. Jak moje roztrzęsione dłonie potrzebowały wtulenia w jej różowy policzek, a moje rozdarte serce desperacko potrzebowało jednego z jej czułych gestów.

Czułem jak emocje, którymi ojciec nakazywał mi się brzydzić, uderzały w najczulsze z moich punktów. Były najcelniejszymi z pocisków, a wymierzone prosto w serce odbierały mi możliwość oddechu. Dlatego tak mnie przed nimi przestrzegano. Dlatego powinienem był się przed nimi bronić i po prostu wyjść z tamtego baru. Chociaż może, gdyby ów pociski nie były stworzone z jej łez, które wywołałem, to by tak nie bolały? Może właśnie sęk w tym, że i te emocje były potrzebne, a rozbudzone do życia sumienie w końcu miało zacząć wskazywać mi konkretny kierunek? Może już znałem ten kierunek, bo na Boga, patrząc w jej oczy, czułem, że stała od zawsze na każdej drodze, którą podążałem.

Serce wyrywało mi się w jej kierunku.

A ja nie miałem nad tym żadnego panowania, i nie chciałem go mieć.

Po prostu chciałem do niej przynależeć.

– Nigdy nie przestałaś mnie mieć, Hope, nawet na ułamek sekundy. Wiem, bo nie było sekundy, w której potrafiłbym pozbyć się ciebie z mojej głowy.

Z trudem przyszło jej przełykać ślinę.

– Jedna randka, na moich zasadach.

– Co tylko zechcesz, Ptaszynko.

Uśmiechnęła się słodko, jednak postanowiła to ukryć, delikatnie odwracając ode mnie podbródek. Byłem zbyt zadowolony, zbyt rozbawiony i aż nadto zakochany, aby nie uczcić tego małego sukcesu. Poza tym jaki byłby ze mnie mężczyzna, gdybym nie złapał jej wtedy za podbródek i nie pocałował? Prawdopodobnie taki bez sinego policzka, bo tak mi przyjebała, że dostrzegłem gwiazdy i bynajmniej nie były to te ukryte w jej oczach.

Ale na tym nie skończyła, bo po chwili przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała.

I ten pocałunek swoją intensywnością z lekka wymykał się jakiejkolwiek definicji. Wyrywał się mojemu wyobrażeniu o mojej kobiecie, bo znów zdawałem się widzieć gwiazdy i smakować jednej z nich.