Psycholog - Lily White - ebook + audiobook

Psycholog ebook i audiobook

Lily White

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Justin Redding jest psychologiem i właśnie otrzymał zadanie w sprawie dotyczącej wielokrotnego morderstwa. Ma przesłuchać młodą kobietę Rainey Day – jedynego żyjącego świadka wydarzeń, w których zginęły cztery osoby.
Już oglądając taśmy z przesłuchań policji razem z Rainey, mężczyzna orientuje się, że dziewczyna ma coś w sobie. Coś magnetycznego i tajemniczego. Jest też piękna i z pewnością przyciąga uwagę niejednego faceta.
Kiedy Justin umawia się z nią na rozmowę, nie ma pojęcia, czego się spodziewać. Tymczasem Rainey zaczyna opowiadać mu swoją historię, od momentu gdy w wieku siedemnastu lat zamieszkała z matką w szemranej dzielnicy. Psycholog dochodzi do wniosku, że ma do czynienia z dziewczyną, która od nastoletnich lat była prostytutką, brała narkotyki i wciąż ryzykowała życie. Z dziewczyną, wokół której giną ludzie, której wielu mężczyzn pożąda i której sekrety Justin pragnie poznać.
Jednak nie wszystkie powinien…                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                     Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 16 min

Lektor: Lily White

Oceny
4,3 (306 ocen)
184
66
37
9
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ana174

Nie oderwiesz się od lektury

Zdecydowanie nie takiej historii spodziewalibyśmy się , chociaż po samym opisie, każdy z czytelników ma swoje wyobrażenia. Historia jest bardzo mocna i jeżeli jesteś czytelnikiem, który nie lubi wiedzieć, że schematy nie dotyczą wszystkich i że życie potrafi być bardzo paskudne, a wybory podejmowane przez ludzi zdecydowanie będą inne niż sam byś podejmował, to nie jest to książka dla Ciebie. Cała historia jest bardzo trudna, ciężka do wyobrażenia, a przy okazji pozbawiona w niektórych momentach dobrego smaku (wybory i zachowania bohaterów były czasami wręcz tragiczne i mocno wytrącające z równowagi). Wydaje mi się też, że człowiek wychowany w normalnych warunkach i otaczającym go środowisku może mieć trudności i wstręt do całej historii. Dla mnie jednak książka była swoistym objawieniem, bo nie ukrywam, że nie spotkałam się z taką historią. Historią, która pokazuje nam też brudną stronę miłości, toksycznych związków, a w szczególności umiejętność manipulacji drugim człowiekiem. Autor...
50
nati83

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, od której nie można się oderwać. Nieszablonowa historia, w której jest masa emocji. Polecam.
20
mientuso

Nie oderwiesz się od lektury

OMG co za historia, to co dzieje się w tej książce, po prostu nie mieści mi się w łepetynie. Zajebiaszczo pokręcone, a jednocześnie zajebiaszczo się to czyta. Szok. Naprawdę świetnie napisana książka.
10
Kasiap_2010

Nie oderwiesz się od lektury

ogromnie zaskakująco różni się od dotychczasowych książek, które czytałam i choć przewidziałam to i owo ...to i tak było warto przeczytać...świetna książka, wciągająca historia... no i porusza trudne tematy... brawo Autorka 😊👍
10
bitzdrapka

Nie oderwiesz się od lektury

11/10 świetna książka, masa emocji, trudnych do zrozumienia decyzji. polecam
10

Popularność




Tytuł oryginału

The Five

Copyright © 2019 by Lily White

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Katarzyna Zapotoczna

Korekta:

Maria Kąkol

Karolina Piekarska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer 978-83-8320-232-7

Nota autorska

Celem niniejszej książki jest wyłącznie zapewnienie czytelnikom rozrywki. Powieść porusza dość brutalne tematy, jak przemoc i morderstwo. Osobom wrażliwym zaleca się czytanie z zachowaniem szczególnej ostrożności.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Justin – teraźniejszość

Była zwyczajną młodą kobietą. Dziewczyną o jedwabistych brązowych włosach, zwichrzonych i długich. Ich końce omiotły jej plecy, kiedy odwróciła się, aby spojrzeć w kamerę. Była zdenerwowana, czemu nie należało się dziwić, i nie wiedziała, co zrobić z rękami. Ułożone na kolanach, drżały, a palce poruszały się, jakby grała na pianinie. Uniosła ręce i położyła je na stole. Nie przestawały drżeć. Ciągle w ruchu. To była pierwsza rzecz, na jaką zwróciłem uwagę.

– Nagranie trwa około czterech godzin. Śledczy nie był w stanie wydobyć z niej zbyt wiele. Myślę, że… no cóż, śledczy uznał, a ja się z nim zgadzam, że coś z nią jest nie tak.

Zerkając na ekran, przeglądałem pobieżnie ogromną liczbę raportów i fotografii z brązowej teczki, którą kilka minut wcześniej wręczył mi detektyw Grenshaw. Na stole w pokoju narad leżały porozrzucane torebki z dowodami w sprawie śledztwa dotyczącego wyjątkowo nieudanej imprezy. Nie przejrzałem jeszcze wszystkich materiałów ani nie zdążyłem zapytać o szczegóły. Najpierw chciałem przyjrzeć się chłodnym okiem mojemu obiektowi badań.

– Niezła z niej ślicznotka, co? W Clayton Heights nie widuje się zbyt często takich dziewczyn.

Grenshaw był typowym gliniarzem z seriali telewizyjnych. Miał niski, zachrypnięty głos i bystre spojrzenie – człowiek zahartowany latami spędzonymi na prowadzeniu spraw o morderstwo w miasteczku pół godziny jazdy na południe od Chicago. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był jego brązowy garnitur, który wyglądał na tani. Z rodzaju tych, które można znaleźć na zakurzonej półce z przecenami w sklepie z używanymi ciuchami. Nie byłbym zdziwiony, gdyby po przekimaniu w takim sztywnym dziadostwie budził się cały obolały. Ale nie moja sprawa.

Życie detektywów z wydziału zabójstw nie było łatwe w czasach, kiedy odsetek przemocy z użyciem broni stale rósł, a ponad czterdzieści procent spraw umarzano. Clayton Heights. Znałem je, ale tylko ze słyszenia. Była to jedna z tych dzielnic, do których nigdy nie jeździ się celowo. Jeśli już człowiek znalazł się tam, bo skręcił w złą stronę, nigdy nie należało zatrzymywać się na czerwonym świetle. Po prostu trzeba było jechać dalej. Lepszy mandat niż bandycki napad czy kradzież samochodu.

Podzielałem opinię detektywa odnośnie do kobiety na ekranie. Jak na mieszkankę tak niebezpiecznej dzielnicy, była zbyt subtelna. Miała delikatne rysy, niepewne spojrzenie. Wszystko w niej krzyczało: jestem ofiarą.

– Jak myślisz, jak udało jej się przeżyć w takim miejscu?

– Możemy sobie tylko gdybać, ale jak już miałbym zgadywać, to na podstawie raportów toksykologicznych…

Podnosząc rękę, powiedziałem:

– Nie, nic nie mów. Chcę obejrzeć nagranie bez zaglądania w karty. Będzie lepiej, jeśli sam znajdę przyczynę tego, co ty i twój partner określacie słowami „coś z nią nie tak”.

Skórzany pasek zaskrzypiał pod jego brzuchem, który zapewne pochłonął niejedną pizzę, przesłodzoną kawę i gotowe ciastka z supermarketu, gdy detektyw siedział zgarbiony nad biurkiem do późna w nocy. Nie zazdrościłem mu wykonywanego zawodu. Przyglądanie się śmierci każdego dnia musiało się odbijać na jakości życia.

– Tak jak powiedziałem: nagranie trwa około czterech godzin. Byłem obecny podczas nagrywania, więc nie ma sensu, żebym je oglądał. Zrób swoje, a zanim pojedziesz do domu pani Day, zajrzyj do mojego biura. Może być?

Nie patrząc na niego, machnąłem mu ręką. Moją uwagę zwróciło zachowanie dziewczyny, kiedy do pokoju w końcu weszli dwaj śledczy. Wydawała się bardziej przestraszona niż defensywna, postukała palcami prawej dłoni w znamię tuż pod zgięciem lewej ręki. Raczej odruch niż zamierzony dotyk. Zmrużyłem oczy, nie mogąc dojrzeć co to jest. Zanotowałem to w moim żółtym notesie, rozsiadłem się wygodnie na krześle, oparłem lewą stopę o prawe kolano, pstryknąłem długopisem i odłożyłem go na bok.

– Pani Day – zaczął śledczy bez marynarki, z rękawami koszuli podwiniętymi do łokci i rozpiętym kołnierzykiem. Zegar na nagraniu wskazywał drugą trzydzieści pięć w nocy. Biorąc pod uwagę tak późną porę, w ogóle mnie nie dziwiło, że pozwolił sobie na tak nieformalny wygląd. – Nazywam się Leonard Drake. Mojego partnera, Timothy’ego Grenshawa, już pani poznała. Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań dotyczących imprezy, na której zabito pani czworo przyjaciół.

Jedno mrugnięcie powiekami, które, podobnie jak dłonie, drżały. Jej długie rzęsy były jak ciemnobrązowe wachlarze, odznaczające się na bladej, prawie przezroczystej skórze. Wokół oka i tuż nad kością policzkową widniał czerwony siniak; wraz z upływem dni zmieni kolor na ciemniejszy. Jedno mrugnięcie. Tylko jedno mrugnięcie po tym, jak usłyszała, że czwórka jej przyjaciół nie żyje.

Jakby nie rozumiała, co się do niej mówi, albo była w szoku, albo męczyło ją poczucie winy, przez co całe to przesłuchanie traciło sens.

– Pani Day, niech mi pani powie coś ciekawego. Jak to się stało, że wszyscy pani przyjaciele zostali brutalnie zamordowani, a pani przeżyła, by móc o tym opowiedzieć?

– Co chcielibyście wiedzieć?

Uniosłem brwi ze zdziwienia na dźwięk jej głosu, niskiego i zachrypniętego, jakiego można by się spodziewać u kobiety obsługującej sekstelefon. Ale ta dziewczyna nie była zdesperowaną samotną matką z niemowlęciem na biodrze, która jednocześnie zachęcała dzwoniącego, aby nie przestawał robić jej dobrze. Nie, głos Rainey Day był całkowicie naturalny. Pełne usta rozchylały się na słowa, wypowiadane z odrobiną strachu, przesyconego toksyczną mieszanką nerwowości i zaniepokojenia. Spodziewałem się głosu raczej wyższego, bardziej zdesperowanego i domagającego się atencji.

Nie zwracałem uwagi na zadawane pytania ani na udzielane odpowiedzi. Później, po tym, jak sam z nią porozmawiam, jeszcze raz włączę nagranie i wysłucham tego, co mówi. Nie chciałem, aby moje myśli były zanieczyszczone informacjami, które teraz są od niej wyciągane.

Moją uwagę przykuło jej zachowanie podczas przesłuchania przez dwóch nieustępliwych śledczych w pokoju pełnym luster. Ani razu nie spojrzała na swoje odbicie. Zanotowałem to. Większość ludzi nie może się powstrzymać i od czasu do czasu zerka na swoje odbicie w lustrze. Oznaczało to, że czuła się dobrze w swojej skórze, nie martwiła się o to, czy nie ma potarganych włosów, czy nie rozmazał jej się fluid na policzku. Zresztą z makijażu niewiele zostało. Rozmowę nagrano tuż po wypisaniu jej ze szpitala.

Spauzowałem nagranie i otworzyłem teczkę leżącą na stole. Odłożyłem na bok raporty i zacząłem przeglądać zdjęcia z miejsca zbrodni. Przedstawiały to, czego można się spodziewać po usłyszeniu, że cztery osoby zostały zatłuczone na śmierć. Rozpryski krwi na ścianach. Kałuże krwi na podłodze.

Jedna osoba leżała na kanapie. Twarz dziewczyny była zmiażdżona, za to jej ciało pozostało w większości nietknięte. Po przeciwnej stronie salonu leżał krępy mężczyzna o ramionach osiłka, jak określiłaby to moja babcia. Po budowie mężczyzny można było przypuszczać, że w jego żyłach płynęła krew dobrych, starych Irlandczyków. Musiał ważyć co najmniej trzydzieści kilo więcej niż pani Day. Największe obrażenia miał z tyłu głowy. Zmiażdżona czaszka uwidaczniała tkankę mózgową. Jak osoba rozmiarów pani Day byłaby w stanie obezwładnić takiego osiłka?

Wcisnąłem play i obserwowałem jej ruchy. Wnioskując po tym, jak się krzywi, gdy pochylała się w lewo, bolał ją lewy bok. Prawe przedramię i goleń miała owinięte bandażem. Dolna warga była spuchnięta z powodu rozcięcia po prawej stronie, na szczęce widniał kolejny siniak. Z tego, co było widać, jej też się oberwało.

Zajrzałem do raportu policyjnego i przeczytałem, że została znaleziona nieprzytomna; była przywiązana do łóżka w sypialni na pierwszym piętrze i krwawiła z rany z tyłu głowy. To wyjaśniało duży kołtun, jaki zauważyłem w jej włosach.

Ostatnie zdjęcie przedstawiało dwie nagie osoby, które znaleziono w sypialni na piętrze. Mężczyzna z roztrzaskaną głową leżał na łóżku. Kobieta była oparta o ścianę. Jej twarz była zmasakrowana, a reszta ciała, podobnie jak w przypadku dziewczyny na dole, była w większości nietknięta.

Ciekawe. Wyłączyłem odtwarzacz. Dziewczyna, którą przesłuchiwano, była niespełna rozumu, albo też los poskąpił jej intelektu. Może to sprawiało wrażenie, że „coś z nią nie tak”. Robiła powolne ruchy, ale zgadywałem, że otępiała była tylko pozornie, bo wydawało się, że jest nad wyraz świadoma tego, co się wokół niej dzieje.

Najbardziej zdumiewało mnie to, że nie wyglądała jakby przejęła się śmiercią swoich przyjaciół, chociaż to również można było wytłumaczyć szokiem po doświadczonej przemocy. Najlepiej będzie porozmawiać z nią w jej domu. W znanym sobie otoczeniu będzie bardziej zrelaksowana, a poza tym może zdołała już trochę przetrawić wspomnienia o tym przykrym wydarzeniu.

Zebrałem papiery do teczki, wyciągnąłem płytę z odtwarzacza i poszedłem odmeldować się do biura Grenshawa.

– No i? – Spuścił pospiesznie nogi z biurka, aż drewniane krzesło pod nim zaskrzypiało. Zdjął okulary w drucianych oprawkach, które były za małe w stosunku do twarzy, i rzucił je tam, gdzie przed chwilą spoczywały jego nogi. – Co myślisz o naszej dziewczynie?

– Rzeczywiście „coś z nią nie tak”, ale nie jestem pewien, czy to ona ich zabiła. – Chciałem jak najszybciej pojechać do jej domu, więc zamiast wejść i usiąść, tylko oparłem się ramieniem o framugę drzwi. – W jaki sposób tak drobna dziewczyna mogłaby obezwładnić cztery osoby? Zwłaszcza dwóch mężczyzn. Ten na dole…

– Michael Higgins – podpowiedział Grenshaw.

– Jak zdołałaby go tak załatwić, nie alarmując przy tym połowy okolicy? Przecież musiał krzyczeć.

Grenshaw oddychał głośno przez nos, po czym zrobił głęboki wdech i pokręcił głową.

– Nie mam, kurwa, pojęcia. – Potarł grzbiet nosa, jego ruchy wskazywały na zmęczenie. – Nie jestem pewien, czy ma z tym coś wspólnego. Chcemy ją po prostu wykluczyć. Dowiedzieć się dokładnie, co wie. Póki co nie powiedziała nam nic przydatnego.

– Co może być wynikiem szoku.

Grenshaw uniósł brwi.

– Może i tak. Dlatego wezwano ciebie, żebyś z nią pogadał.

Kiwając głową, spojrzałem na zegarek.

– Mam dwadzieścia minut, żeby dojechać na spotkanie do jej domu.

– Daj mi potem znać, co i jak.

– Jasne.

Machając ręką na odchodne, byłem więcej niż gotowy, aby usiąść i spokojnie porozmawiać z panią Rainey Day – niewątpliwie piękną kobietą, której nie tylko udało się egzystować pięć lat w niebezpiecznej dzielnicy, ale także przeżyć atak niepoczytalnego mordercy.

* * *

Wjeżdżając do Clayton Heights, zwolniłem. Zwróciłem uwagę na biegające boso po ulicy dzieciaki. Miały brudne ubrania, a ich skóra aż lśniła od potu. Był mglisty letni dzień, promienie słońca przeciskały się przez prześwity w chmurach. Ponuro i gorąco. To był ten rodzaj upału, który zmusza ludzi do wyjścia na zewnątrz i przesiadywania na schodkach przed domami, ponieważ zamontowane w oknie klimatyzacje nie dawały rady lejącemu się z nieba żarowi.

Ulica stanowiła mieszankę zaniedbanych domów i sklepów. Domy ogrodzone były drucianą siatką, a przed sklepami znajdowały się małe parkingi z zielonymi wyspami przebijających się przez beton chwastów. Wszystko to stanowiło osobliwe połączenie części handlowej z mieszkaniową, jakby troska władz hrabstwa o zagospodarowanie przestrzenne kończyła się dosłownie tuż przed tą dzielnicą.

Tutejsi ludzie byli przyzwyczajeni do ustalonego w dzielnicy porządku, który poniekąd wspierali. Grupa starszych kobiet o zmętniałych z wiekiem twarzach i zaćmą w oczach patrzyła na odbywający się na rogu ulicy handel narkotykami. Nie tylko urbaniści zapomnieli o tym miejscu – policja także. Jacyś faceci tak po prostu w biały dzień na chodniku wymieniali niewielkie woreczki na zwitki banknotów, nie dbając o to, że ktoś może ich zobaczyć.

Wynająłem samochód, zamiast przyjechać własnym. Dzięki temu nie musiałem się martwić, że po wyjściu z domu pani Day odkryję, że skradziono mi opony. A gdyby tak się stało, po prostu wypożyczyłbym kolejne auto.

Dom Rainey znajdował się w samym środku dzielnicy, na jego ścianie widniał niewielki numer. Budynek, który kiedyś był pomalowany na śnieżnobiały kolor, teraz szpeciły brązowe smugi. Wjechawszy na piaszczysty podjazd, zauważyłem, że na sąsiedniej działce rosły tylko chwasty i widniał fundament domu. Spalone drewno zaśmiecało działkę, która zapewne została opuszczona jak tylko wywieziono resztę konstrukcji.

Przyczyna pożaru mogła być naprawdę różna: laboratorium metamfetaminy, farelka, nieostrożny palacz, który zasnął z papierosem. Sądząc po wypalonym kręgu otaczającym fundament z cementowych bloków, dom spalił się niedawno.

Gdy podchodziłem do werandy domu, gdzieś w oddali szczekał pies. Drzwi otworzyły się, zanim zdążyłem zapukać. Rainey Day spojrzała na mnie jasnymi niebieskimi oczami, które były absolutnie oszałamiające. To był ten typ urody, który sprawia, że człowieka aż zatyka – oczy duże i błyszczące od oświetlających je promieni słońca.

– Ty pewnie jesteś Justin… przepraszam – urwała, kręcąc głową. – To znaczy pan Redding. Do naszej rozmowy pasuje chyba bardziej oficjalny ton, prawda?

Nie było mowy, żeby ta dziewczyna była morderczynią. Nie z tak uległą postawą. Pytanie brzmiało: jak, u diabła, przeżyła?

– Nasza rozmowa nie jest rozmową pracodawcy z pracownikiem. Nie zatrudniam cię ani nie oceniam twojej pracy.

Posłałem jej uśmiech profesjonalisty i podałem rękę na powitanie.

– Mów mi Justin. Pan Redding to mój ojciec.

Odwzajemniła uśmiech i uścisnęła mi rękę. Jej dłoń była cieplejsza niż się spodziewałem, a palce miała niezwykle delikatne. Ściskając je odrobinę za mocno, można by zmiażdżyć kości. Delikatność. Żadne inne słowo nie mogło jej trafniej opisać.

– Lepiej wejdź. – Zapraszającym gestem machnęła ręką. – Sąsiedzi już się gapią. To wścibscy skurwiele, którzy nienawidzą obcych.

Przechylając się lekko w prawo (wciąż oszczędzała lewą część ciała, tak jak to zauważyłem na nagraniu), Rainey spojrzała znacząco na mój samochód, po czym wyprostowała się i spojrzała na mnie.

– A tutaj jesteś zdecydowanie postrzegany jako obcy. Ale nie bierz tego do siebie. Tutaj zawsze ktoś kogoś obserwuje. Rano, w południe i w nocy.

Obróciłem się i spojrzałem na nowy model czterodrzwiowego sedana. Był biały i zwykły, bez żadnego efekciarstwa. Nie miał GPS-a ani radia satelitarnego. Standard typowy dla wynajętego samochodu.

– To normalne. – Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, obdarzyła mnie uśmiechem.

– Do tego miejsca pasuje tylko motocykl albo kopcący rzęch. Wejdź. – Przeszła przede mną, zgarnęła ze stołu jakieś porozwalane rzeczy i rzuciła je na krzesło. Bardziej przełożyła bałagan, niż go sprzątnęła. Moja obecność wyraźnie sprawiała, że była zdenerwowana.

Przyglądając jej się przez chwilę, zauważyłem, że jest niewysoka. Nie niska, bardziej przeciętnego wzrostu i chociaż była drobnej postury, nie była przeraźliwie chuda. Miała kobiece krągłości. Jej skóra była nieskazitelna poza obrażeniami z feralnej imprezy i tym, co znajdowało się w zgięciu lewej ręki. Nadal nie mogłem rozszyfrować, co to takiego.

Jej biodra przyjemnie się kołysały podczas ruchu. Miała na sobie dżinsowe szorty, obcięte tak wysoko, że było widać pośladki, i koszulę, która – tak, od razu to zauważałem – była wystarczająco cienka, by zauważyć brak stanika.

Wyglądało na to, że Rainey Day nie wstydzi się swojego ciała. Nie żeby powinna. Miała w sobie coś pociągającego, coś surowego, pierwotnego i sensualnego. Była typem dziewczyny, której mężczyźni pragną, choć sami nie wiedzą dlaczego. Uwodzicielska w sposób tak naturalny i bezwstydny, że patrząc na nią, myślało się tylko o jednym.

– Też jesteś detektywem? – W realu jej głos był jeszcze bardziej zachrypnięty. Hipnotyczny ton sprawiał, że chciało się słuchać wszystkiego, co miała do powiedzenia. Na szczęście zajmowałem się przede wszystkim słuchaniem.

– Nie, jestem adwokatem, przydzielanym ofiarom przestępstw.

Zaprowadziła mnie do małego salonu, usiadła na kanapie i wskazała mi krzesło naprzeciwko niej. Usiadłem, a ona wyjęła paczkę papierosów.

– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? – Pokręciłem głową. Rainey zapaliła papierosa, wypuściła dym ustami i zaczęła studiować sufit. – Adwokat to wymyślne słowo.

– Po prostu oznacza, że jestem po twojej stronie. Jestem psychologiem. Z tego, co mi wiadomo, doświadczyłaś czegoś traumatycznego.

Jej śmiech był tak zachrypnięty jak głos, poza tym szczery i swobodny.

– Będziesz musiał używać mniej wyszukanych zwrotów, doktorze. Nie jestem tak bystra, na jaką wyglądam.

Rainey zdecydowanie nie wyglądała jak naukowiec, raczej jak bezradna dziewczynka.

– Od jak dawna mieszkasz w Clayton Heights?

– Od pięciu lat – powiedziała, wypuszczając kolejny kłąb dymu. Strzepnęła popiół z papierosa do kubka, który stał na stoliku obok niej.

– Ile masz lat?

Uniosła brwi, kierując wzrok w stronę teczki na moich kolanach.

– A nie masz tam wszystkich informacji na mój temat?

– Chciałbym to usłyszeć od ciebie. – Musiałem wyciągnąć od niej tyle, ile się dało. Ta dziewczyna posiadała wszelkie informacje odnośnie do tego, co wydarzyło się w tamtym domu, kiedy zginęli jej przyjaciele.

Wzruszyła ramionami.

– Mam dwadzieścia dwa lata.

Co oznaczało, że przeprowadziła się tutaj, mając siedemnaście lat. Taka młoda w tak niebezpiecznej części miasta.

– Co się stało tamtej nocy, kiedy zginęli twoi przyjaciele?

Rainey jak do tej pory była szczera, otworzyła się przede mną. Zadając jej to pytanie, miałem nadzieję, że tak zostanie. Zamiast tego zamknęła się. Siedziała z pochyloną głową, zaciskając usta na koniuszku papierosa i zaciągając się nim. W końcu odpowiedziała, albo raczej słowa same wyszły przez jej usta.

– Nie jestem pewna.

Westchnąłem i stuknąłem palcem w teczkę.

– Nie jesteś pewna, bo nie pamiętasz, czy…

– Nie jestem pewna, bo mam w głowie mętlik. Zostały mi same strzępy wspomnień z tamtej nocy, pieprzony mętlik, rozumiesz? – Machnęła ręką. Bezwiedny odruch. – Totalna rozsypka.

Nie mogłem pozwolić, żeby się rozkojarzyła.

– Nie, pani Day, nie rozumiem.

– Rainey. Pani Day była moją matką.

Uśmiechając się na tę chęć nawiązania bliższego kontaktu, na próbę pożartowania sobie z „przyjacielem”, skinąłem głową.

– Rainey. Przecież wiesz. Musisz mi powiedzieć.

– To długa historia. Nawet nie wiem, od czego zacząć.

Kropelka potu spłynęła jej od linii włosów przy karku do zagłębienia u nasady szyi. Spojrzałem nieco niżej. Mój wzrok powędrował tam, gdzie nie powinien. Podniosłem oczy i natrafiłem na jej spojrzenie. Zauważyła. Jej oczy złagodniały, usta rozchyliły się w lekkim uśmiechu. Odchrząknąłem, zawstydzony, że zostałem przyłapany na gorącym uczynku.

Ta kobieta to utrapienie każdego mężczyzny. Być może myliłem się, od razu zakładając, że była ofiarą. Zastanawiałem się, czy tamci dwaj śledczy mieli ten sam problem i czy wezwali mnie, bo nie mogli przestać wędrować wzrokiem po zakazanych miejscach na jej ciele. Rainey wypuściła kłąb dymu, którego mały pierścień zawisł nad jej głową.

– Może zacznij od początku – dodałem chrapliwym głosem. – Jak trafiłaś na tamtą imprezę? Jak długo znałaś się ze swoimi przyjaciółmi?

Zamykała się coraz bardziej, jej ciało dosłownie się zwijało. Gasząc papierosa w kubku, odparła bez patrzenia mi w oczy.

– Nie jestem pewna, czy byli moimi przyjaciółmi.

Zamiast coś powiedzieć, milczałem. Pozwoliłem jej przetworzyć myśli. Kiedy ponownie na mnie spojrzała, jej usta wykrzywiły się w tajemniczym uśmiechu.

– Zaczęło się od dnia, w którym przeprowadziłam się z mamą do tej dzielnicy. Myślę, że wtedy był początek wszystkiego.

– Gdzie jest teraz twoja mama?

– Nie żyje – oznajmiła bez cienia smutku.

– Wokół ciebie jest wielu martwych ludzi, Rainey.

– Każdy kiedyś umrze, niektórzy wcześniej niż inni.

To, co powiedziała, było dziwne. Trzeba będzie to zgłębić. Ale póki co, ten wątek będzie musiał poczekać. Na razie musiałem wziąć tyle, ile mi da. Coś przykuło mój wzrok: znowu dotknęła znamienia w zagięciu ręki. Przesunęła po nim palcami, a ja w końcu mogłem go zobaczyć. Pięć kresek, jakby coś odliczała.

Dlaczego pięć? Co było na tyle ważne, żeby wyryć sobie pięć kresek na skórze?

– Więc zacznijmy od początku.

Kolejny uśmiech.

– Doktorze, myślę, że powinnam cię ostrzec. Jestem trochę zdzirowata. Ta historia… – Zamknęła oczy i zaraz je otworzyła. – Ta historia nie przedstawia mnie w zbyt dobrym świetle. Nie jestem taka jak te wszystkie porządne dziewczyny, z którymi, jak zakładam, się umawiasz.

Mimo wygłoszonej samokrytyki nie była zdenerwowana. To było zwyczajne stwierdzenie stanowiące preludium do opowieści.

– Nie jestem tu, żeby cię osądzać, Rainey. Po prostu powiedz mi, co się stało.

Zapaliła kolejnego papierosa, zaciągnęła się głęboko i wypuściła dym. Wbiła wzrok daleko przed siebie i zaczęła mówić.

ROZDZIAŁ DRUGI

Rainey – przeszłość

Nowy początek, nowa ja.

Tak zawsze mówiła mama, kiedy przychodziła pora, aby się spakować i wyjechać. Tak mi mówiła, odkąd byłam małą dziewczynką, kiedy płakałam, bo musiałam zostawić kolejny dom, kolejny urządzony po swojemu pokój, kolejną szkołę, w której w końcu udało mi się z kimś zaprzyjaźnić. Mama miała problem z pozostaniem dłużej w jednym miejscu i zwykle wiązało się to z niemożnością pozostania w jednej pracy czy w związku z jednym facetem.

Tym razem chodziło o faceta. Była z nim przez kilka miesięcy – to długo jak na nią, ale gość, tak jak inni jej kochasie, któregoś dnia po prostu spakował się i wyszedł. Jego czas z nią dobiegł końca, jego uwaga skupiła się na czymś lepszym.

Nie chodziło o to, że moja mama nie była ładną kobietą. Była. Może nawet trochę za ładną, dlatego zaliczyła tyle związków. Miała w sobie to coś, co przyciągało do niej mężczyzn, którzy początkowo mylili to z ogniem namiętności, ale w końcu uciekali, gdy zrozumieli, że to ogień złości, który nigdy nie zostanie ugaszony.

Szał w wydaniu kobiecym. Mama mogła wściec się z byle powodu: ręcznik leżał nie na miejscu, garnek został zawieszony na niewłaściwym haczyku, para butów była pozostawiona na środku pokoju zamiast ułożona równiutko przy drzwiach. Mama żądała, żeby w domu wszystko było dokładnie tak, jak ona chciała. Jeden błąd i ten jej ogień mógł przysmalić ci skórę. Za każdym razem zmuszał kolesia do ucieczki. Nie żebym się tym przejmowała. Chociaż niektórzy z jej chłopaków byli mili. Ale byli też tacy, których nienawidziłam.

Przyjechałyśmy do Clayton Heights starym kombi, wrakiem samochodu, którego nie pozwalała nazywać starym, nawet jeśli taki faktycznie był. Dla niej był zabytkowy, w sensie oldschoolowy, a przecież stanowił tylko żałosną pozostałość minionej dekady i należało go zostawić na złomowisku, zamiast poruszać się nim po drodze. Silnik samochodu krztusił się i świszczał, kiedy wjechałyśmy na brudny podjazd przed małym domem, który w całości był ogrodzony drucianą siatką, oddzielającą go od sąsiedniego podwórka.

Gdy tylko się zatrzymałyśmy, spojrzałam w prawo i zauważyłam klęczącego przy motocyklu mężczyznę, który przykręcał jakąś śrubkę. Jego nagie ramiona błyszczały od potu. Chromowane części motocykla lśniły w jasnym słońcu. Moją uwagę przykuła błystka.

Podobnie jak mama, przyciągałam do siebie facetów. Zawsze tak było, ale nikt nie potrafił stwierdzić, czy to dobrze. Na pewno nie wtedy, kiedy byłam małolatą i nie wiedziałam jeszcze, co to seks.

– I co ty na to, Rainey? Dom wygląda całkiem nieźle, prawda? Jest większy niż nasze ostatnie mieszkanie.

Dom jak dom. Niewiele więcej można było na ten temat powiedzieć, cztery ściany i dach, który mógł przeciekać. Albo nie. Klimatyzatory okienne wystające z okien po obu stronach budynku były stare i zardzewiałe. Nie wiadomo, co człowiek będzie wdychał po ich włączeniu.

– Wygląda ładnie, mamo.

– Posprzątamy ten bajzel na zewnątrz. Wszystko będzie się pięknie prezentowało i w ogóle. Fajnie się tu urządzimy, wiesz? Zostaniemy tu na dłużej. – Mówiła tak w każdym nowym miejscu. Fajnie się tu urządzimy. Zapominała tylko dodać: dopóki któregoś dnia się nie obudzę i nie postanowię, że wyjeżdżamy ku kolejnej katastrofie.

Drzwi zaskrzypiały głośno, gdy wysiadłam z samochodu. Mężczyzna naprawiający motocykl obrócił się i zerknął przez ramię. Przystojny, zdecydowanie ode mnie starszy – prawdopodobnie w wieku mojej mamy. Ale za cholerę go to nie zniechęci. Jego wzrok, niczym dłonie sprawdzające jędrność skóry i elastyczność mięśni, przesunął się po moich nagich nogach. W jego oczach błysnęło uznanie, gdy spojrzał wyżej.

Było piekielnie gorąco, więc miałam na sobie tylko dżinsowe szorty z postrzępionymi nogawkami i wiązany na szyi top, który zakrywał moje cycki, ale odsłaniał brzuch. Nasze spojrzenia się spotkały. Sąsiad motocyklista skinął głową w niemym powitaniu. Obdarzyłam go uśmiechem, odwróciłam się i podeszłam do bagażnika, aby pomóc mamie z torbami i pudłami.

– Dom jest umeblowany, więc spoko. Szybko się zadomowimy.

Nie zwracała uwagi na obserwujących nas sąsiadów. Na mężczyznę z domu obok, grupkę ludzi na przeciwległym chodniku. Oceniali nas. Przyglądali się, kto też przeprowadził się do ich paskudnej dzielnicy. Nie przeszkadzało mi to. Byłam do tego przyzwyczajona. Wyciągnęłam z bagażnika wypełniony ubraniami worek na śmieci i ruszyłam za mamą krótką ścieżką do cementowej werandy, na którą wchodziło się po dwóch popękanych stopniach. Teren przed domem bardziej przypominał dziki busz niż trawnik. W niektórych miejscach, na przykład bliżej ogrodzenia, chwasty były naprawdę wysokie.

Mama otworzyła drzwi, wypuszczając ze środka zapach stęchlizny. Zaczęła machać ręką przed nosem. Drobinki kurzu unosiły się leniwie w pokoju nakrapianym promieniami słońca, sączącymi się przez zaciągnięte zasłony w oknach. Mama stała i skanowała niebieskimi oczami wnętrze, po czym wzruszyła ramionami.

– Urobimy się po pachy, żeby to wszystko doczyścić, ale myślę, że dobrze nam to zrobi. – Odwróciła się, jej wzrok był na wysokości mojego. – Potrzebuję twojej pomocy, Rainey. Dziś po południu zaczynam pracę, więc jak mnie nie będzie, możesz trochę to ogarnąć. Może przed pójściem spać wyszoruj porządnie kuchnię i łazienkę.

– Jasne – odpowiedziałam, wchodząc do małego salonu. Kanapa i kilka stolików przykryte były prześcieradłami w kolorze przyszarzałej bieli. – Będę miała swój pokój czy znowu mamy wspólny?

– Własny. – Powiedziała to z taką dumą, jakby oddzielne sypialnie były luksusem, na który w końcu mogła sobie pozwolić. Miałyśmy już wcześniej osobne sypialnie, ale zazwyczaj dzieliłyśmy pokój.

Nasze ostatnie mieszkanie było kuchnią, sypialnią i łazienką w jednym. Zawiesiłyśmy prześcieradła, co miało pozorować ściany. Nienawidziłam tamtego miejsca, zwłaszcza gdy mama poznała tamtego faceta. Koleś lubił odwracać głowę i patrzeć na mnie, kiedy myśleli, że śpię, a oni wtedy się…

– Będzie nam tu super. Jestem taka podekscytowana. A ty?

Kiwnąwszy głową, rozejrzałam się i zobaczyłam dwoje drzwi w krótkim korytarzu.

– Mój pokój to ten z lewej czy z prawej?

– Z prawej. Łazienka jest na końcu korytarza między naszymi pokojami. Tylko jedna, więc jest wspólna.

Otworzyłam drzwi i weszłam do małej sypialni, w której nie było nic poza cienkim materacem na podwójnym łóżku, wbudowaną w ścianę szafą z harmonijkowymi drzwiami i jednym wieszakiem dyndającym na rurce.

Rzuciłam worek z ubraniami na podłogę. Wokół moich nóg, jak nisko zalegająca mgła, unosił się kurz.

Podeszłam do okna i odsunęłam zasłonę, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Na podjeździe sąsiada pojawił się drugi mężczyzna. Stał oparty o ścianę domu i, paląc papierosa, przyglądał się wciąż grzebiącemu przy swojej maszynie motocykliście. Z rozczochranymi brązowymi włosami, bez koszuli i w wiszących nisko na biodrach dżinsach, wyglądał młodziej niż ten pierwszy.

Zasunęłam z powrotem zasłonkę i pobiegłam pomóc mamie z pozostałymi torbami i pudłami. Dwaj mężczyźni obserwowali, jak kursuję między domem a samochodem. Mama ich nie zauważyła. Była zbyt zajęta wiciem nowego gniazdka i fantazjowaniem na temat wszystkich metod wysprzątania domu tak, żeby nie wyglądał jak gówniana nora, którą niezaprzeczalnie był.

Po opróżnieniu samochodu zakwaterowałyśmy się w naszym nowym domu. Mama ściągała prześcieradła z mebli. Nie była typem osoby, która musi odczekać kilka godzin, zanim się zaaklimatyzuje w nowym miejscu.

– Muszę być w pracy o piątej, Rainey. Zanim wyjdę, posprzątam ile się da. A ty może idź do siebie, powlecz pościel i ładnie wszystko poukładaj, co? Rozwieś w szafie ubrania i takie tam.

Szybko zrobiła się prawie piąta i mama, machając mi na pożegnanie, wyjechała do pracy. Znowu spojrzałam na dom sąsiada i zobaczyłam, że obaj mężczyźni wchodzą do środka.

Idąc za ich przykładem, wróciłam do mojego nowego domu i spędziłam godzinę na rozpakowywaniu pudeł. Jakiś czas później wzięłam paczkę papierosów i usiadłam na werandzie, by popatrzeć na znikające za horyzontem słońce. Kątem oka uchwyciłam jakiś ruch. Odwróciłam się i zobaczyłam kolejnego kolesia stojącego przed domem sąsiada. Ilu ich tam było?

Musiał zauważyć, że patrzę w jego stronę. Podniósł rękę i zawołał:

– To ty jesteś ta nowa sąsiadka?

Pokiwałam głową, wypuściłam kłąb dymu i patrzyłam, jak podbiega do siatki i zmierza przez nasze podwórko w moim kierunku. Był przystojny, miał niebieskie oczy i młodzieńczą twarz, którą okalały rozczochrane brązowe włosy. Miał na sobie workowate dżinsy i białą koszulkę. Podszedł i podał mi rękę.

– Jestem Rowan Connor.

Uścisnęłam jego dłoń i uśmiechnęłam się.

– Rainey Day.

Skrzywił się.

– Bez obrazy, ale trochę to…

Mój śmiech uciął jego komentarz.

– Wiem. Moja mama to debilka. Tak naprawdę to nazywam się Rainey Summer Day1.

Kolejne skrzywienie, po czym uśmiech.

– Tak jest jeszcze gorzej.

– Tak jak mówię, moja mama jest debilką.

Przysiadł obok mnie na werandzie i zapytał:

– Ile masz lat?

– Siedemnaście, prawie osiemnaście – podałam mu paczkę papierosów. – Chcesz jednego?

Wziął paczkę, wysunął papierosa i zapalił go zapalniczką. Dym osnuł jego usta.

– Ja mam piętnaście.

Za młody dla mnie, ale zdążyłam już to zauważyć, jak tylko podszedł bliżej. Jego ramiona nie były jeszcze umięśnione, klatka piersiowa była za chuda, ale sylwetka wskazywała na to, że wyrośnie z niego niezłe chłopisko.

– Ile osób mieszka w twoim domu? Widziałam wcześniej dwóch innych facetów.

Zerknął na swój dom, po czym oparł się na ramionach i wyciągnął przed siebie długie nogi.

– Pięć. Mój tata, ja i moi trzej starsi bracia.

Wysoko na niebie promienie słońca wiły się kolorową wstęgą. Czerwono-złoto-różowa wstęga na pożegnanie dnia.

– Aż tylu w takim małym domu?

– Każdy ma swój pokój. Z zewnątrz wygląda na mały, ale tak naprawdę to jeden z większych domów w tej okolicy. Gdybyśmy nie mieli przestrzeni tylko dla siebie, prawdopodobnie ciągle pralibyśmy się po ryjach.

Parsknęłam śmiechem.

– No jasne. – Przechyliłam głowę i zaczęłam mu się przyglądać. – Więc co robicie dla zabicia czasu?

Po naszej lewej stronie trzasnęły drzwi. Jeden z gości, których widziałam wcześniej, wyszedł przed dom i zaczął się rozglądać. Rowan jakby przywiędnął. Jego starania, by wyglądać na starszego, zniweczyła obecność tamtego gościa. Mój nowy znajomy odezwał się cicho:

– To jeden z moich braci. Ten najstarszy.

Najstarszy brat Rowana jakby usłyszał ten komentarz, obrócił się i z wysoko uniesionymi brwiami spojrzał na swojego brata siedzącego obok mnie. Ruszył w naszym kierunku, więc mogłam lepiej mu się przyjrzeć.

Szerokie ramiona rozciągały czarną koszulkę, pełne bicepsy rozpychały krótkie rękawy. To mi się bardziej podobało. Był naprawdę podobny do dzieciaka obok mnie, ale dorósł do swojego ciała. Gdy do nas podszedł, kiwnął głową na powitanie. Nie podał mi ręki, jak Rowan.

– Kto to?

Sama wyciągnęłam rękę na powitanie:

– Rainey. A ty?

Podał mi dłoń i pociągnął mnie do siebie. Wstałam ze schodka i momentalnie zapominałam o Rowanie. Biedny dzieciak. W jednej chwili zrozumiałam, że najprawdopodobniej jest tylko dodatkiem do swoich braci. Ale tak to już jest, gdy jest się najmłodszym. Nie powiedział ani słowa, kiedy jego brat położył rękę na dolnej części moich pleców i przyciągnął mnie bliżej.

– Jacob.

I właśnie wtedy Rowan przypomniał sobie, że ma jaja.

– Jacob, gadamy sobie, więc może wracaj do…

Jacob wychylił się zza mnie i spojrzał na swojego brata tak, że ten od razu się zamknął.

– Mały, weź ty sam wracaj do domu i daj porozmawiać dorosłym.

Było mi żal Rowana, ale wiedziałam, że sam będzie musiał nauczyć się walczyć o swoje. I prawdę mówiąc, nie miałam nic przeciwko temu, żeby to właśnie on sobie poszedł. Jego brat był o wiele bardziej interesujący.

– Ona ma siedemnaście lat – argumentował Rowan.

– Prawie osiemnaście – dodałam – za miesiąc czy dwa.

Jacob uśmiechnął się, unosząc tylko jeden kącik pięknie skrojonych ust. Cholera, niech mnie trafi, jeśli nie jest wspaniały. Miał brązowe oczy ze złotymi plamkami, mocno zarysowaną, cudnie ukształtowaną linię szczęki, a zza pełnych warg widoczne były proste białe zęby.

– Mówię poważnie, Rowan, spadaj.

Małolat zaczął podnosić się ze schodków. Gdy ręka Jacoba zsunęła się niżej, odszedł wkurzony.

– Imprezujesz?

Podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy.

– Jestem z tego znana. Co masz dla mnie?

Cholera, przed takim uśmieszkiem nieraz ostrzegała mnie mama. Mówiła, żebym uważała, bo takie uśmieszki skrywają w sobie niejedną obietnicę.

– Wszystko, czego ci trzeba, ale na początek mam piwo.

Ściszyłam głos do szeptu.

– Brzmi całkiem nieźle.

Ścisnął mój tyłek, a potem opuścił rękę i złapał mnie za dłoń. Przy nim czułam się malutka i kruchutka. I dobrze mi z tym było.

Prowadzona za rękę, przeszłam przez nasz pseudotrawnik i obeszłam ogrodzenie. Potem weszłam za nim po schodkach na werandę jego domu, podeszłam do otwartych drzwi i po chwili znalazłam się w środku. Rowan nie ściemniał, ich dom rzeczywiście był znacznie większy niż nasz.

Po lewej stronie znajdował się salon. Na kanapie siedział Rowan, a na rozkładanym fotelu siedział jakiś facet, którego widziałam pierwszy raz, z nogami wywalonymi na podnóżku fotela i dżointem zwisającym mu z ust. Odwrócił się i spojrzał na nas w chwili, gdy Jacob powiedział:

– Rowana już znasz, ten drugi to Frankie, też mój brat.

Frankie skinął brodą w moją stronę. Szybko otaksował mnie wzrokiem od góry do dołu. Jego usta powoli rozciągnęły się w szelmowskim uśmieszku, a ramiona wylądowały na oparciu fotela.

Nie odezwał się słowem, kiedy go minęliśmy. Skręciliśmy do kuchni, która była dwa razy większa od naszej. Kiedy Jacob wyciągał z lodówki butelkę piwa dla mnie, rozległ się brzęk szkła.

Otworzył piwo i podał mi je, po czym przycisnął mnie do blatu i zablokował, kładąc na nim dłonie. Pociągnęłam łyk alkoholu, przełknęłam i wpatrywałam się bezczelnie w jego usta.

– Piwo to wszystko, co masz?

Jeszcze chwila i zakocham się w tym uśmiechu. Na bank. Sama trucizna – ta jego mina, kiedy wyszeptał mi do ucha, sprawiając, że do głowy przyszło mi milion kosmatych myśli:

– Mam inne rzeczy, dzięki którym nie będziesz się nudzić, ale będzie cię to kosztować.

Oderwałam wzrok od jego ust i spojrzałam mu w oczy.

– Nie mam kasy. Z przykrością muszę przyznać: jestem zawsze spłukana.

Rozcapierzonymi palcami objął mój kark.

– W takim razie całe szczęście, że przyjmuję też inne formy płatności.

Jacob nie tracił czasu, ale nie sądziłam, że mówi poważnie. Drocząc się z nim, zapytałam:

– Ale jutro rano będziesz mnie jeszcze szanował?

Kiedy się roześmiał, poczułam na piersi wibrowanie jego klatki piersiowej. Odsuwając się ode mnie na tyle, by omieść mnie wzrokiem od góry do dołu, odpowiedział:

– Nie sądzę, że jesteś z tych, które to obchodzi.

Kiedy do kuchni wszedł Rowan, Jacob szybko podniósł głowę do góry.

– Wypierdalaj stąd, złamasie. Nie masz niczego, czego potrzebuje ta dziewczyna. – Złapał z blatu miskę, która stała tuż obok mnie, i rzucił nią w stronę brata. Rowan w samą porę wybiegł z kuchni. Miska roztrzaskała się o ścianę.

Jacob wymamrotał pod nosem:

– Pieprzony gnojek. Tylko porządny wpierdol sprawi, że cokolwiek trafi do jego posranego łba.

Właśnie wtedy zrobiło mi się żal Rowana. Nikt nie chce mieszkać w domu, w którym jest się tym najsłabszym. Faceci tacy jak Jacob pożerają takich jak on na śniadanie. Jacob ponownie złapał mnie za rękę i odciągnął od blatu, po czym wyprowadził z kuchni na korytarz, zaprowadził do swojej sypialni i zamknął za sobą drzwi.

– Zrobię nam skręta, ale tak jak mówiłem, będzie cię to kosztować.

W tym momencie opuściła mnie odwaga. Prawdę mówiąc, po prostu rozgrywałam dobry mecz, ale zwyczajowo nigdy nie musiałam go kończyć. Przynajmniej nie tak od razu.

Jacob wywalił jakieś zielsko na blat biurka i wyjął z paczki bibułkę.

– Nie żartuję, Rainey. Jeśli tego chcesz, będziesz musiała na to zapracować.

Przycisnęłam piwo do piersi. Butelka była lodowato zimna.

– Co chcesz, żebym zrobiła?

– Rozbieraj się albo spadaj do domu. – Zwinął skręta i polizał brzeg bibułki, aby się nie rozleciał. Odwrócił się, oparł o biurko i przypalił końcówkę dżointa. Uniósł brew, zaciągnął się i nie spuszczał ze mnie wzroku.

Poczułam zapach zioła i zapragnęłam się upalić. Życie bez porządnego haju było istną torturą. Dzięki narkotykom zdarzały się chwile, kiedy można było udawać, że wszystko będzie w porządku. Miałam wielką ochotę ulec pokusie, chociaż liczyłam, że Jacob żartuje. Ale cóż, tak to już ze mną było. Zawsze ulegałam czemuś lub komuś.

– Czy możemy przynajmniej iść do mnie? Nikogo nie ma w domu.

Ponownie się zaciągnął i dmuchnął prosto na mnie.

– A dlaczego? W tym pokoju jesteśmy tylko ty i ja.

Słyszałam przez drzwi jazgot telewizora. Kilka tubalnych głosów przekrzykiwało oglądany film. Jacob spojrzał na drzwi i z powrotem na mnie.

– Jeśli przejmujesz się tamtymi, to powiem ci, że ich to nie obchodzi. – Zbliżył się do mnie, a ja zrobiłam krok w tył. Cholera, tak bardzo chciałam tego dżointa, że już prawie czułam go w ustach.

– Nie domyślą się? – zapytałam niepewnym głosem i spojrzałam na niego. W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.

– Zdejmij bluzkę, jeśli można to tak nazwać. Jak dla mnie, to raczej przywiązany do ciebie skrawek materiału.

Czułam się osaczona, sytuacja wymknęła się spod kontroli, ale sama wpakowałam się w ten bajzel, no i bardzo chciałam się ujarać. Unikając jego wzroku, postawiłam piwo na małym stoliku obok mnie. Sięgnęłam za plecy i rozwiązałam pierwszy sznurek, po czym sięgnęłam do szyi i rozwiązałam drugi. Top bezgłośnie opadł na podłogę, lądując u moich stóp.

– O, tak, kurwa, Rainey. Jesteś z tych cycatych, co? – Podając mi skręta, Jacob złapał mnie za pierś. – Dostaniesz za to jednego porządnego macha.

Kiedy się zaciągnęłam, jego kciuk musnął mój sutek.

Pochylił się i zbliżył usta do mojego ucha.

– Ale mnie jarasz, zobacz jak mi stanął. Dotknij mnie tam, a dam ci się znowu sztachnąć.

Wydmuchałam pierwszy mach, który trzymałam w płucach jak najdłużej. Zamknęłam oczy i poczułam natychmiastową ulgę. Zioło zaczęło działać. Jacob ugniatał moje piersi i pocierał kciukami brodawki. Nie marnował czasu.

Wyrwał mi z ręki skręta i roześmiał się, gdy próbowałam mu go odebrać. Cofnął się o krok i skręt znalazł się poza moim zasięgiem. Jacob przechylił głowę na bok.

– Wiesz, czego chcę.

Wiedziałam. Tego samego, czego pragnął każdy mężczyzna, który na mnie spojrzał. Rumieniec wstydu zalał moje policzki, ale odpięłam guzik szortów. Spodenki wylądowały przy moich kostkach. Jednym kopnięciem posłałam je gdzieś na podłogę. Stojąc w samych stringach spojrzałam na Jacoba. Podszedł do mnie i podał mi skręta, po czym złapał mnie za ramiona i obrócił tyłem do siebie. Dał mi klapsa w pośladek i gwizdnął.

– No kurwa, mała, trzęsie się jak należy. To twoje ciało to jakiś obłęd.

Gdy wzięłam kolejny głęboki mach, bibułka dżointa zmarszczyła się, a jego czubek rozżarzył się rubinowo.

Jacob odgarnął mi włosy z karku i przesuwał ustami po mojej szyi. Położył obie dłonie na moim tyłku i wsunął kciuki pod stringi.

– Tak dobrze? – Ściągnął je, jak tylko kiwnęłam głową. Byłam szczęśliwa, że nie widzi mojej twarzy. Przebywałam w dzielnicy od około dwudziestu czterech godzin, a już zyskiwałam miano taniej dziwki.

Jak tylko majtki opadły na podłogę, jego palce wślizgnęły się między moje nogi.

– Ty sobie pal spokojnie, a ja się wszystkim zajmę. Bądź grzeczna, a kiedy skończę, dam ci całego dżointa, żebyś mogła zapalić u siebie. Pasuje?

Kiwnęłam głową, wydmuchując dym ustami.

Przylgnął do mnie całym ciałem, złapał mnie za piersi i znowu zaczął się nimi bawić.

– Powiedz to głośno, Rainey. Chcę to usłyszeć.

Zacisnęłam mocno oczy.

– Tak. W porządku.

Odwrócił mnie do siebie, pochylił się i zaczął lizać mój sutek.

– To zdejmij mi teraz spodnie.

Zanim zdążyłam go powstrzymać, wyrwał mi dżointa z palców. Zaciągnął się mocno, wpatrując się we mnie brązowymi oczami. Nasze spojrzenia się spotkały.

To zaszło już tak daleko, że nie mogę się teraz wycofać, powtarzałam sobie, grzebiąc przy jego pasku. W końcu udało mi się go odpiąć i spodnie wylądowały na podłodze. Ze wzrokiem wbitym we mnie powiedział:

– Możesz mnie dotknąć, jeśli chcesz.

Objąwszy jego penisa drżącą ręką, patrzyłam, jak Jacob odchyla głowę do tyłu i ustami wypuszcza kłąb dymu. Podał mi dżointa i przejął pałeczkę.

Uniósł mnie, a wtedy ja oplotłam nogami jego biodra. Nie zawracał sobie głowy przygotowaniem mnie, ale przecież chodziło tylko o zapłatę za to, co miał, a czego ja chciałam i potrzebowałam.

Ocierałam się plecami o szorstką ścianę, kiedy jego biodra pracowały rytmicznie. Odwróciłam głowę i mocno zaciągnęłam się skrętem, wypalając go do samego końca. Kiedy kończyłam skręta, on kończył swoje. Słychać było miarowe bam, bam, bam, gdy mój tyłek obijał się o ścianę. Nawet mnie nie pocałował. Nawet raz.

Warcząc jak pies wraz ze zbliżającym się szczytowaniem, wyciągnął swojego i skończył na moim brzuchu. Postawił mnie na podłodze, podniósł spodnie na tyle, by móc chodzić i przeszedł przez pokój. Podniósł ręcznik z podłogi, wytarł się, po czym rzucił go w moją stronę.

– Ubierz się – powiedział, nie patrząc na mnie. – Zrobię ci kolejnego i znikaj do siebie.

Czułam wstyd w najczystszej postaci. Ubrałam się i czekałam w milczeniu, aż skończył zwijać skręta. Podał mi go i otworzył drzwi, dając mi znak, że mam wyjść. Gdy go mijałam, klepnął mnie w tyłek.

Kiedy przechodziliśmy przez salon, Frankie śmiał się i wył jak kojot, a Rowan wpatrywał się we mnie ze swojego miejsca na kanapie.

Ich ojciec musiał wrócić do domu, kiedy byliśmy w pokoju Jacoba. Pokręcił tylko głową, uśmiechnął się i wymamrotał coś pod nosem, a potem gdzieś poszedł.

Otworzyłam frontowe drzwi i obejrzałam się. Jacob uśmiechał się.

– Jak tylko będziesz czegoś potrzebować, Rainey, daj mi znać.

Kiedy drzwi zatrzasnęły się za mną, weszłam w mrok i powlekłam się do domu. Co to, do cholery, było?

Po wypaleniu drugiego dżointa, skończyłam sprzątać dom i rozpakowywać stojące w kuchni pudła. Tej nocy moją poduszkę zmoczyły łzy, chłodząc mi policzek, dopóki nie zasnęłam.

1 Rainey – fonetyczny zapis słowa rainy, co oznacza „deszczowy”, więc nadane bohaterce imię, Rainey Day,można przetłumaczyć jako „deszczowy dzień”, a Rainey Summer Day jako „letni deszczowy dzień” (przyp. tł.).