PS I życzę Ci dużo miłości - Antologia - ebook

PS I życzę Ci dużo miłości ebook

Antologia

4,1

Opis

Co może się wydarzyć, kiedy dawno zaginiona kartka z życzeniami świątecznymi trafi wreszcie do adresata? Czy zapisane na niej słowa mają taką moc, by zmienić czyjeś życie lub obudzić dawno zapomniane uczucia? A może dzięki takiej kartce dopiero narodzi się miłość? Najpopularniejsze polskie autorki literatury obyczajowej przygotowały dla swoich czytelniczek prawdziwą świąteczną niespodziankę – tom najpiękniejszych opowieści o miłości, która narodziła się dzięki świątecznej kartce. W gronie autorek znalazły się: Magdalena Witkiewicz, Agnieszka Krawczyk, Agnieszka Lingas-Łoniewska, , Ilona Gołębiewska, Magda Knedler, Natasza Socha, Małgorzata Warda oraz Katarzyna Misiołek.

Pola ma dwadzieścia kilka lat, wybuchowy temperament i talent do wpadania w kłopoty, a na dodatek przez swój niewyparzony język musi w tym roku zupełnie sama przygotować wigilijną kolację dla całej rodziny. Podczas świątecznych porządków odkrywa w podłodze tajemniczą skrytkę z pamiątkami oraz starym listem miłosnym. Podążając tropem zakochanych, nie tylko odkrywa ich losy i smak pieczonych jabłek, ale też wartość życia, w którym jest czas na zatrzymanie się w biegu i refleksję nad sobą i innymi ludźmi.

Gośka jest głęboko przekonana, że najsilniejsze porywy serca ma już dawno za sobą. Dramatyczne rozstanie z miłością życia, a potem seria rozczarowujących związków sprawiły, że szalona i spontaniczna studentka przemieniła się z czasem w stateczną i pozbawioną radości życia kobietę. Wszystko zmienia się jednak, gdy Gosia odkrywa zaadresowaną do siebie kartkę – sprzed dziesięciu lat! Wiedziona instynktem postanawia rozwiązać tajemnicę z przeszłości. Dokąd zaprowadzi ją ta nieoczekiwana wiadomość?

Marysia przeszła w życiu wiele – śmierć męża, wyprowadzkę syna i utratę najlepszej przyjaciółki. Z upływem lat nie traci jednak pogody ducha a przez życie idzie ze szczerym uśmiechem na twarzy i dobrą książką w dłoni. W jednej z nich zupełnie przypadkowo odnajduje świąteczną kartkę napisaną lata temu przez jej ukochanego. Z kartki wynika, że jedna decyzja mogła na zawsze odmienić życie Marysi. Kobieta w przypływie impulsu postanawia wybrać się do Sopotu i odnaleźć swoją dawną miłość. Jak skończy się ta wyjątkowa przygoda?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (315 ocen)
125
112
62
14
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sikorscy

Całkiem niezła

mile , wypoczynkowe czytadelko . w sam raz na chandrę.
00
Magda692

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko

Redakcja: Maria Nowakowska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lilianna Mieszczańska

Fotografia na okładce:

© dolgachov/123RF

Tajemnica starej szuflady © Magdalena Witkiewicz

Co podpowiada los © Agnieszka Krawczyk

Strzał w serce © Agnieszka Lingas-Łoniewska

Zapach pieczonych jabłek © Natasza Socha

Medalion z szafirem © Ilona Gołębiewska

Kłębek wskazidrożek © Magda Knedler

Zgubione życzenie © Małgorzata Warda

Pocałunek pod jemiołą © Katarzyna Misiołek

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2020

ISBN 978-83-287-1545-5

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2020

fragment

1

1 grudnia 2019. Magdalena

– Nieważne, że pogodę mamy jak w listopadzie – mruczała do siebie Magdalena, wchodząc swoimi różowymi kaloszami w największą kałużę. – Nieważne. Mamy grudzień i będzie tylko lepiej!

Wracała z pracy, w której ustawiła już dekoracje świąteczne, i miała całkiem dobry humor. Zupełnie nieprzystający do tej deszczowej pogody.

Weszła do klatki schodowej, a później otworzyła skrzynkę na listy. Dwa rachunki, jedne życzenia świąteczne od ciotki, która co roku wysyłała kartki na święta coraz wcześniej i rodzina się śmiała, że niedługo bożonarodzeniowe pocztówki będzie słać na Wielkanoc, oraz jakaś koperta bez znaczka. Pewnie zniżka do spa albo zaproszenie na tajski masaż. Pełno tego było w skrzynkach. Eleganckie koperty bez adresata. Miała ochotę zostawić niechcianą reklamówkę na parapecie, by dozorczyni przy okazji ją wyrzuciła, ale stwierdziła, że na masaż ostatecznie mogłaby się wybrać. Wkrótce są przecież jej trzydzieste urodziny. Mogłaby sobie zrobić prezent i się nieco zrelaksować.

Listopad ją mocno przytłoczył. Była jedną z tych osób, które chciałyby pod koniec października zamknąć oczy i otworzyć je dopiero w święta. Niestety trzeba było jeszcze przetrwać smutny listopad.

Zupełnie inaczej niż jej mama czy babcia cieszyła się, gdy zaraz po Wszystkich Świętych ze sklepów znikały jesienne dekoracje i pojawiały się te bożonarodzeniowe. Sama się powstrzymywała, by w swojej aptece nie postawić choinki zbyt wcześnie, i robiła to dopiero pierwszego grudnia.

– Gdyby mogli, to zawieszaliby bombki na grobach już pierwszego listopada – powiedziała kiedyś szeptem jedna z osób stojących w kolejce do okienka. Szeptem tak donośnym, że słychać go zapewne było w promieniu kilkuset metrów.

Magdalena nie powiedziała wtedy tej kobiecie, że dokładnie tak jest! Że przed zawieszeniem bombek na grobie prababci w listopadzie powstrzymuje ją tylko to, „co ludzie powiedzą”. Jakby prababcia się kiedykolwiek tym przejmowała…

Na szczęście teraz był już początek grudnia i Magdalena wystawiła w aptecznej witrynie piękną choinkę obwieszoną kolorowymi światełkami. Od razu poprawił jej się humor.

Gdy ją wystawiała, za szybą zobaczyła mężczyznę. Szedł smutny, jakby zgorzkniały. Kiedy zapaliły się światełka, uśmiechnęła się do niego. Obejrzał się za siebie, jakby chciał się przekonać, czy adresat tego uśmiechu stoi gdzieś za nim, ale nikogo tam nie było.

Magdalena roześmiała się szczerze. Odpowiedział uśmiechem.

– W kalendarzu powinno być nowe święto – powiedziała do koleżanki. – Koniec listopada. I jakiś dzień wolny od pracy na zagniatanie ciasta na pierniczki i strojenie choinek.

– Jestem za! – poparła ją Anna.

– Od razu mi lepiej, gdy minął listopad. Mam nadzieję, że grudzień przyniesie coś dobrego.

– To nie grudzień przynosi, ale Mikołaj – roześmiała się Ania.

– Ja na Mikołaja nie liczę. Mam życzenia zbyt wielkiego kalibru.

– A czego sobie życzysz?

– Normalnego faceta. Bo co się zakocham, to coraz gorzej trafiam. – Magdalena pokręciła głową.

– Bo ty sobie wybierasz macho w obcisłych białych koszulach i z brodami od barbera. Poszukaj sobie lepiej jakiegoś sympatycznego zarośniętego faceta z brzuszkiem. Takiego, co ukrywa ten brzuch w jeansach i bluzie z kapturem.

– Poczekam do trzydziestki.

– A co potem?

– Kiedyś prababcia mi powiedziała, że jak nie znajdę męża do trzydziestki, to ona mi go poszuka.

– I poszukała?

– No przecież nie mam jeszcze trzydziestki, weź mnie nie postarzaj! Dopiero za kilka dni!

– Kupa czasu na znalezienie męża – stwierdziła Ania z lekkim przekąsem.

– Tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać – powiedziała cicho Magdalena.

Chwilowo miała dość mężczyzn. Jakiś czas temu rozstała się z narzeczonym. Była taka zła, że wyrzuciła pierścionek do morza. Kolejna zaleta mieszkania nad Bałtykiem. Można iść sobie na molo i wrzucić kawałek srebra w morskie fale.

Oczywiście ekolodzy pewnie byliby zbulwersowani, ale ona naprawdę poczuła się doskonale, gdy samotnie o wschodzie słońca pobiegła na molo i z całej siły cisnęła to żelastwo w spienioną toń.

– Nigdy więcej żadnych narzeczonych – zapowiedziała.

Magdalena nie miała parcia na ślub, welon, chciała po prostu spotkać fajnego człowieka, z którym mogłaby iść przez życie. Bo przecież zawsze łatwiej z kimś niż samemu.

Chociaż… jej prababcia była sama, babcia znalazła prawdziwą miłość dopiero po pięćdziesiątce, a mama z tatą tworzyli specyficzną symbiozę. Ale o miłości w ich przypadku nie można było powiedzieć zbyt wiele.

Magdalena usiadła przy stole w kuchni i zajadając zupkę chińską, bo nie chciało jej się robić obiadu, zaczęła przeglądać korespondencję. Otworzyła białą kopertę, w której znajdowała się stara przedwojenna świąteczna kartka. Pocztówka z dwoma aniołkami na tle choinki i napisem „Fröhliche Weihnachten” była zaadresowana do Fraulein Magdaleny Jankowskiej na ulicę Jäschkentaler Weg. Przecież to Jaśkowa Dolina! Znaczek nie miał pieczątki. Pocztówka wyglądała, jakby nigdy nie została wysłana.

Magdalena nie wierzyła własnym oczom. Czuła się, jakby dostała list z przeszłości.

„Liebe Magdalena…” – zaczęła czytać.

Niemieckiego uczyła się w szkole średniej. Nie znała go zbyt dobrze, ale wiedziała, że są to świąteczne życzenia, a na pocztówce podpisał się nie kto inny, jak Jan Schulz.

2

30 listopada 2019. Marcin

Marcin Jaworski obudził się tuż po dwunastej. Siedział wczoraj do późna i oglądał serial na Netflixie, siedem odcinków za jednym zamachem. Na kolację zjadł chipsy, kilka kabanosów i popił ostatnią butelką piwa wyciągniętą z lodówki.

Zerknął na telefon. Siedem nieodebranych połączeń. Że też wydawcy się jeszcze nie przyzwyczaili, że on śpi długo, bo siedzi po nocach i pisze. Oddzwoni później. Wstał z łóżka i poszedł do łazienki. W lustrze zobaczył zarośniętego nieciekawego faceta. Jakże innego od tego, który patrzył na niego z okładki jego książki. A w zasadzie z okładek wielu książek.

Od dziesięciu lat był pisarzem. Po udanym debiucie chwilę jeszcze popracował w urzędzie skarbowym, a potem zajął się pisarstwem na pełen etat. To zajęcie wydawało mu się spełnieniem marzeń. Siedzieć w fotelu i pisać. To tak, jakby nie robić nic.

Rzeczywistość okazała się cudowna, ale zupełnie inna, niż sobie wyobrażał. Pisanie na pełen etat wymagało olbrzymiej systematyczności, której Marcin nie miał. Jego życie było kompletnie nieuporządkowane. Szczególnie po odejściu Ewy.

– To nie jest normalny dom, Marcin. Ja już tak dłużej nie mogę żyć – mówiła podniesionym głosem. – Jestem kucharką, sprzątaczką, ogarniaczką twojej rzeczywistości, bo ty nawet nie pamiętasz, żeby opłacić rachunki. Na nic nie masz czasu, bo wiecznie piszesz! Ciągle z nosem w komputerze!

To podobno nie była ich pierwsza kłótnia. Podobno. Jakoś nie brał na poważnie tych wszystkich pretensji. Bo przecież on pisał. On, ulubieniec wszystkich kobiet w Polsce, on, najbardziej romantyczny mężczyzna Europy, znawca kobiecych dusz, porównywany nieustająco do Nicholasa Sparksa. Nieustająco. Jego mama zbierała wszystkie artykuły o nim. Miała już kilka pokaźnych segregatorów.

W ciągu ostatnich dwóch lat nie ukazało się nic nowego jego pióra. Na brak pieniędzy nie narzekał, wciąż je miał z przekładów i z aktualnej sprzedaży starszych książek. Wydawca wznawiał już publikowane tytuły w nowych okładkach, wydania mniejsze, większe, kieszonkowe, do supermarketów. Wszystkie schodziły na pniu, ale czytelnicy domagali się nowości.

Nawet błyszczenie na Facebooku nie sprawiało mu już przyjemności. Kiedyś tak to lubił. Po odejściu Ewy przytył dziesięć kilo i nie chciał się tam pokazywać. Może przytył nawet trochę więcej. Dziesięć na plusie waga pokazywała dwa miesiące temu. Już nawet filtry w telefonie korygujące drugi podbródek nie dawały rady ukryć tego faktu, a stare zdjęcia mu się kończyły. Odgrzebał jakieś ze spotkań autorskich sprzed kilku lat i wysyłał je agencji, która wrzucała je na Instagrama i na Facebooka.

Wszędzie fikcja literacka. Nawet w internecie. A może przede wszystkim w internecie. Ale on utrzymywał się z fikcji. Odkąd Ewa odeszła, wiele nie potrzebował. Dawno nie był na urlopie, bo przecież pisał. Wciąż pisał. A w zasadzie wmawiał sobie, że pisze, a nie robił nic.

Oczywiście edytor tekstu w komputerze był wciąż otwarty. Liczne okna z pustą kartką przykryte okienkami Netflixa, HBO GO czy przeglądarki internetowej. Czasem nawet zaglądał do pliku z rozpoczętą książką, jakby chciał sprawdzić, czy podczas kolejnego serialowego maratonu nic tam się samo nie napisało.

Niekiedy udzielał wywiadów. Najchętniej telefonicznie.

– Panie Marcinie, jest pan najbardziej poczytnym polskim pisarzem, ale kiedy coś nowego?

– Pisze się – odpowiadał zdawkowo.

– A zdradzi nam pan trochę szczegółów?

– Niestety nie mogę. – Uśmiechał się wtedy zagadkowo. – Obowiązuje mnie tajemnica.

– A kiedy będziemy mogli się dowiedzieć czegoś więcej?

– Niebawem.

„Niebawem” było czasem bliżej nieokreślonym. I dla każdego znaczyło coś zupełnie innego. Dla Marcina tyle, co „nie wiem kiedy” albo „odczepcie się wszyscy ode mnie”.

Miał zły dzień. Miał zły tydzień, miesiąc i rok. I kiedy wydawało mu się, że gorzej już być nie może, odeszła Ewa. I wtedy było dużo, dużo gorzej.

A jeszcze gorsze w tym wszystkim było to, że wcale się nie smucił, że nie ma przy nim właśnie jej. Nie tęsknił za nią, za jej dotykiem, uśmiechem, rozmowami z nią. Bardziej potrzebował właśnie życiowego ogarnięcia, które mu zapewniała.

Czuł się tak, jakby ta piękna miłość, którą zawsze opisywał w swoich książkach, nie istniała. Jakby dostał obuchem w łeb i jakiś wewnętrzny głos mówił mu: „Stary, to, o czym ty piszesz, to kompletna bujda. To takie bajki dla dorosłych dziewczynek, które bardzo chcą wierzyć w królewicza na białym koniu. Zobacz, tobie nawet nie brakuje Ewy, tylko obiadu i wypranych skarpetek, a do tego możesz sobie zatrudnić gosposię. Stać cię”. Zresztą ten wewnętrzny głos też odzywał się jedynie w książkach. Albo tam była wewnętrzna bogini, już nie pamiętał. W tym erotyku o pięćdziesięciu twarzach.

Ostatnio zadzwonił telefon. Dzwonił jeden z największych wydawców na rynku. Namawiał go na napisanie erotyku. Oferował zaliczkę, dobry procent. Ale Marcinowi niepotrzebna była zaliczka, najbardziej potrzebował świętego spokoju. Jakby wziął zaliczkę, toby miał dodatkowy stres, że musi coś napisać.

– Panie Marcinie, seks, polityka i brutalność. To się teraz sprzedaje. Napisze pan coś dla nas?

– Ale z brutalnym seksem i polityką? – zapytał.

– Panie Marcinie, od pana weźmiemy obojętnie co. Byleby pan napisał.

No właśnie. To pisanie było największym problemem. Nie wychodził, nie wyjeżdżał, nie miał na nic czasu, bo przecież w planie miał pisanie. Kiedyś myślał, że wystarczy usiąść, naskrobać kilka zdań i potem idzie samo. Prawda jest jednak taka, że trzeba mieć pomysł. Pomysły może i miał, ale żaden nie wydawał mu się wystarczająco dobry, by się nad nim pochylić. Nagabywania wydawców w niczym nie pomagały. Wręcz przeciwnie, miał wrażenie, jakby przez ten pęd do wydawania książek cała literatura została odarta z artyzmu. Zresztą jaki artyzm jest w brutalności, seksie i polityce? Zdaniem Marcina żaden. Literatura zeszła na psy.

Obserwował listy bestsellerów i nie widział nikogo, kto by mógł godnie go zastąpić, ale różnie bywa. Może pojawi się drugi Nicholas Sparks i przejmie prowadzenie. Może to by go zmotywowało w końcu do pracy i coś by napisał.

Bardzo mu brakowało takich momentów, kiedy szedł ulicą albo wykonywał zwykłe czynności i nagle do głowy wpadał mu pomysł. Wtedy włosy na rękach stawały mu dęba i wiedział, że to jest to. Nie mógł doczekać się chwili, gdy usiądzie przy swoim biurku przed komputerem i przeleje wszystko na ekran.

Dawno nie miał tego uczucia. Tęsknił za magią pisania. Ewa mówiła wtedy, że oczy mu błyszczą i że od razu widać, że w jego głowie powstaje kolejny bestseller.

Nic.

Jakaś rozgrzebana historia o mafii. Nie wiedział, jak to dalej pociągnąć. Kolejna zaczęta o miłości z przeszłości. Nie mógł znaleźć inspiracji. Chodził po muzeach, odbywał spacery nad morzem, ale nie pomogło to w zaproszeniu weny do jego domu.

Mieszkał w starej kamienicy w centrum Wrzeszcza. Mieszkanie kupił rok przed odejściem Ewy i sukcesywnie je odnawiał. Było dokładnie takie, jak sobie wymarzył. Trzy ogromne pokoje, stropy na tyle wysokie, że w jednym z pokoi zrobił nawet antresolę z ogromnym materacem. Poprzedni właściciele zostawili na strychu kamienicy stare meble pamiętające jeszcze czasy sprzed wojny. Stara przepastna szafa i ogromne biurko, do którego klucz zagubił się lata temu.

Gdy Ewa się wyprowadzała, wypomniała mu, że w tym mieszkaniu nie miała nawet miejsca dla siebie, ani jednego swojego kąta. Wszystko było podyktowane potrzebami Marcina, a ona nie miała nic do gadania.

– Nawet nie wpadłeś na pomysł, żeby urządzić gdzieś pokój dziecięcy!

– Ależ, Ewa, my nie mamy dzieci!

– Nie mamy, ale może kiedyś byśmy je mieli? – wykrzyczała mu prosto w twarz. – Może warto byłoby o tym pomyśleć? Masz trzydzieści pięć lat, ja trzydzieści, kiedy ty chcesz mieć dzieci?

Prawdę mówiąc, Marcin nigdy o tym nie pomyślał. Pisał książki o mężczyznach, jakich chciałyby spotykać na swojej drodze kobiety, a sam był zupełnie, zupełnie inny. To też mu wysyczała Ewa.

– Sam jesteś jedną wielką fikcją literacką!

I chyba miała rację. Sam był nieprawdziwy, jak jego bohaterowie i bohaterki. Kiedy był sobą? Wtedy, gdy w bokserkach i w poplamionym T-shircie siedział przed komputerem, oglądając seriale, czy wtedy, gdy w garniturze na spotkaniach autorskich rozdawał uśmiechy swoim fankom?

Sam nie wiedział. Naprawdę był fikcją literacką. Raz opowieścią o zagubionym kloszardzie, a raz o szefie mafii, który może wszystko. Tylko szczęśliwej miłości sobie nie napisał. Chyba sam się pogubił w tym świecie. A szczęśliwa miłość istniała wyłącznie w książkach.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Dział zamówień: +4822 6286360

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz