Siła wybaczenia #SYNDYKAT6 - Agnieszka Lingas-Łoniewska, Anna Szafrańska - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Siła wybaczenia #SYNDYKAT6 ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska, Szafrańska Anna

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

1335 osób interesuje się tą książką

Opis

Anastazja Długosz chciała ułożyć sobie życie. Poszła na studia i zaczęła się spotykać z sympatycznym chłopakiem – osobą spoza środowiska, w którym się wychowała. Tak przynajmniej sądziła. Jednak o jej randkach dowiaduje się Nataniel – syn Diabła i mężczyzna, do którego kiedyś coś czuła. I który, jak się wydaje, uprzykrza jej życie na każdym kroku.

Rokita zaczyna szukać informacji i szybko dociera do niewygodnych faktów. Nowy przyjaciel Any jest powiązany z dawnymi wrogami syndykatu. Wtedy do gry wkraczają ojcowie, zwłaszcza że w tym samym czasie w mieście pojawia się nowy narkotyk. Zbyt wiele rzeczy się ze sobą łączy, by zrzucić to na przypadek.

Anastazja próbuje walczyć z uczuciem do Nataniela, który wywołuje w niej sprzeczne emocje – przede wszystkim złość i pożądanie. Gdy ta dwójka się spotyka, lecą iskry. Wkrótce Ana będzie musiała przewartościować całe swoje życie i zdecydować, którą ścieżkę obierze. Kto okaże się bohaterem, a kto tchórzem? Jedno jest pewne – Anastazja i Nataniel będą musieli stoczyć walkę, na którą nie są gotowi.  

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 15 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Ewa Abart

Oceny
4,8 (88 ocen)
79
5
2
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniuffa

Nie oderwiesz się od lektury

Jprd nie będę krzyczeć!!Nie będę krzyczeć!!!!!!!!!!Ale jak tak do jasnej cholerny można skończyć książkę no jak 🤯😵‍💫? Chociaż jak znam życie i wasze style pisania to koniec wcale nie jest taki jak wszyscy myślą.Siła wybaczenia to kolejny tom który wywołał w moim sercu pustkę z oczu wycisnął łzy.Bylo tez dużo śmiechu teksty Diabła i Diabła 2.0 sztos widać że to krew z krwi🤣Polecam całym 💔i czekam na kolejny tom oby szybko się pojawił !!!
100
Miron700

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja! Ale ten finał… czekam na tom VII. Teraz, zaraz, już!
90
Iwona-92
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Zarwałam nockę i nie mogę się pozbierać. I nie do końca wiem, co napisać. Syndykat Istnieje! To na pewno. Siła wybaczenia to książka od której nie można się oderwać. Książka, która bawi i wzrusza. Książka, która powoduje szybsze bicie serca, wzbudza strach i troskę o jej bohaterów. Książka, która pozostawia po sobie kaca, bo jak żyć po takim zakończeniu? Jeśli ktoś zadaje sobie pytanie, czy warto sięgnąć po tę pozycje? Odpowiedź brzmi: WARTO. Ale nasze kochane autorki tak poprowadziły akcje książki, że na zawale albo wcale. Zatem polecam uzbroić się w chusteczki, ciśnieniomierz i tabletki na uspokojenie. Ewentualnie ostatnią pozycje zamienić na coś mocniejszego.
80
Jagulka12

Nie oderwiesz się od lektury

Ej, ale takie zakończenie 🤯 historia jak zawsze rewelacyjna i ciężko się od niej oderwać. Z niecierpliwością czekam na kolejną część
70
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam i czekam na dalsze losy
70



Prolog

Zdrada, tak jak zemsta, najlepiej smakuje, gdy serwowana jest na zimno. I właśnie była gotowa do podania.

Wilk i Viper zniknęli z Lenką i dzieckiem, a Glista z trudem się powstrzymał, żeby nie ruszyć za nimi. Wiedział, że teraz musi zaufać gościowi, który kiedyś stał po drugiej stronie. Spojrzał szybko na Anioła, ten lekko przymknął oczy. Musieliśmy wierzyć, że nasz boss wie, co robi.

Wtedy stary Lamparski westchnął ciężko i przemówił ze skruchą w głosie:

– Nie wiedziałem. Przysięgam… Nie miałem pojęcia, że Tymon to zrobił. Glista… To nie było autoryzowane. Nigdy nie pozwoliłbym na coś takiego.

Ale nie zdążył dokończyć.

– Zamknij się, staruchu! – Tymon Lamparski wpadł na środek loży jak kula armatnia. Oczy miał czerwone od furii i uniósł rękę z bronią. – Całe życie mnie ignorowałeś! Ale teraz… teraz zobaczysz. Poznań będzie mój. A syndykat? Przestanie istnieć! Za to będzie istnieć organizacja Tymona Lamparskiego! A dla ciebie, tatuśku z dupy, też nie będzie tu miejsca! Dla nikogo…

W tym momencie jego wzrok padł na Anę.

– I ty… Ty mogłaś być moją królową. Ale wybrałaś tego pieprzonego Rokitę. Bękarta Diabła.

Potem wszystko wydarzyło się w sekundę.

Tymon wycelował w...

Rozdział 1

Nawet kiedy mam dość, jadę w piątek A2.

W lustrze ta sama twarz, nowy makijaż.

Nawet kiedy mi zgaszą światła.

Ja odpalę jeszcze więcej.

 

PRO8L3M, Daria Zawiałow, Na ostatnią chwilę

Anastazja

W salonie Kreisów panowała dzika radość, nikt się nie spodziewał takich zwrotów akcji, Najpierw oświadczyny Kosy, a potem grom z jasnego nieba, czyli ciotka Kalina w ciąży! No nieźle, już wyobrażałam sobie wujka Anioła, jak chce zamordować lekarzy, jeśli coś będzie nie tak w szpitalu, gdy ciocia zacznie rodzić.

Ale tak naprawdę byłam gdzieś na uboczu tego wszystkiego, bo kilka tygodni temu coś wydarzyło się w moim życiu i teraz przebywałam w całkiem innym świecie.

Wyszłam do ogrodu, bo byłam zajęta pisaniem wiadomości z mężczyzną, który pojawił się nagle i jako jedyny traktował mnie jak kobietę, a nie gówniarę.

W pewnym momencie zorientowałam się, że ktoś koło mnie stoi. Poczułam zapach Sauvage od Diora i już wiedziałam, kto to jest. Czym prędzej schowałam telefon do przewieszonej przez ramię torebki i się odwróciłam. Przede mną stał ten dupek, Nataniel Rokita, i patrzył na mnie spod zmarszczonych brwi.

– Nie można mieć chwili spokoju? – warknęłam.

– Z kim pisałaś? – Jego głos brzmiał ponuro.

– Serio? To chyba nie twoja sprawa! – prychnęłam.

– Moja. Moim zadaniem jest chronić kobiety w tej rodzinie.

– Mnie nie musisz. – Przewróciłam oczami.

– Piszesz z jakimś facetem?

– Owszem. – Uśmiechnęłam się szeroko.

– Kim on jest? – Jego oczy wwiercały się we mnie, ale zdusiłam emocje, które zawsze wywoływała we mnie bliskość tego nieznośnego chłopaka.

– Nie twoja sprawa!

– Wiesz, że przede mną nic się nie ukryje? – powiedział ze złośliwym uśmiechem.

– Odwal się, Rokita! – Chciałam odejść, ale błyskawicznie złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie. Gorący dreszcz przebiegł przez całe moje ciało. Nataniel tymczasem pochylił się i zapatrzył na moje usta.

– Ana, nie doprowadzaj mnie do szału – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

– A ty nie patrz na mnie tak, jakbyś chciał mnie pocałować! – rzuciłam bezczelnie.

– Może chcę? – zapytał cicho.

– Wiesz co? Pamiętasz, jak rok temu powiedziałeś, że jestem dla ciebie jak siostra? To skutecznie ostudziło moją chęć pocałowania cię. A wtedy chciałam. Straciłeś swoją szansę, Rokita. Nara! – Odepchnęłam go. Wchodząc do salonu, wciąż czułam na sobie wzrok tego dupka, który rok temu złamał mi serce. Usiadłam do stołu, przy którym wciąż panowała wrzawa, i sięgnęłam po kieliszek z szampanem. W tym momencie moja komórka zawibrowała. Czym prędzej sięgnęłam po nią do torebki. Odblokowałam ekran i przeczytałam wiadomość:

To jutro o osiemnastej, w umówionym miejscu. I nikomu nie mów, kim jestem. Syndykat nie może się dowiedzieć, kto jest moim ojcem, bo w życiu nie pozwolą się nam spotykać. A ja bardzo tego pragnę, Anastazjo!

Uśmiechnęłam się sama do siebie i czym prędzej wystukałam odpowiedź:

Bez obaw. Nie zamierzam mieć szpiegów na ogonie.

Schowałam telefon i rozejrzałam się wokół, ale moi rodzice byli zajęci rozmową z Kreisami, Kora siedziała wtulona w Kosę, a Nadia smętnie grzebała widelcem w sałatce. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Prawie nikt, bo para zielonych oczu wciąż była utkwiona w mojej twarzy, co doprowadzało mnie do szału.

Rokita stał po drugiej stronie salonu i nie spuszczał ze mnie wzroku. Uniosłam dłoń i pokazałam mu środkowy palec. Jego spojrzenie pociemniało i chyba tylko obecność naszych ojców powstrzymała go przed podbiegnięciem do mnie i… Nie wiem, co mógł i chciał zrobić, bo czułam jedynie nieznośne gorąco pełznące po karku. Zawsze czegoś podobnego doświadczałam w jego towarzystwie – pewnie dlatego, że uwielbiał mnie wkurwiać. Kiedyś byłam nim krótko zafascynowana, za co sama siebie karciłam, bo przecież nasi ojcowie przyjaźnili się od lat (chociaż ta ich przyjaźń z powodzeniem mogła nosić miano „to skomplikowane”). I w sumie wychowywaliśmy się razem. Co nie przeszkadzało mi podziwiać pięknej twarzy Nataniela, jego cholernie zielonych oczu i umięśnionego ciała. Był idealny, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. I zadufany w sobie. Myślał, że cały świat istnieje tylko po to, aby to on miał dobrą zabawę. Nie ze mną, panie Rokita!

Gdy mnie odrzucił, widząc, że zaczynam się w niego wkręcać, obiecałam sobie, że w życiu – nigdy, przenigdy – już na niego nie spojrzę w TAKI sposób. I obiecałam sobie jeszcze jedno. Nigdy, przenigdy nie zwiążę się z kimś, kto należy do pieprzonego syndykatu!

Rozumiałam wiele, chociaż rodzice robili wszystko, abym żyła w bezpiecznej bańce. Jednak zdawałam sobie sprawę, jaką funkcję pełnił mój ojciec, skąd mieliśmy pieniądze, chociaż obecnie miał kilka firm działających lege artis. Ale umiałam czytać między wierszami i wiedziałam, czym jest syndykat. Dlatego chciałam trzymać się z dala od tego. Tymek był całkiem inny, pochodził z odmiennego świata. Podobno jego ojciec miał kiedyś zatarg z Aniołem, znaczy z wujkiem Gabrielem, ale Tymek trzymał się z daleka od tych wszystkich brudnych spraw. Był ode mnie pięć lat starszy, kończył ekonomię i inwestował na giełdzie. Pozostawał niezależny – miał własne mieszkanie na Winogradach w nowym apartamentowcu i nie zamierzał korzystać z majątku ojca. Powiedział mi, że w ogóle nie utrzymuje kontaktów z tamtym światem, odwiedza jedynie matkę. Był dobrym synem. Wiedziałam, że jego rodzice są po rozwodzie, a ojciec ma jakąś nową młodą dziunię. Tego Tymek także nie mógł staremu wybaczyć.

Ja z kolei swoich rodziców uważałam za przykład oddania i miłości. Chociaż mój ojciec nie należał do ludzi wylewnych, za każdym razem, gdy patrzył na mamę, jego twarz łagodniała i nie dało się nie dostrzec, że wciąż szaleje za swoją Lenką, jak do niej mówił. Wiele razy widziałam, jak się przytulają, całują, jak ojciec głaszcze policzek mamy i jej długi warkocz. Jak z czcią pochyla głowę i obsypuje pocałunkami jej dłonie, a ona gładzi go po karku.

Marzyłam o takiej miłości. Abym stała się dla kogoś całym życiem, żeby odnosił się do mnie z szacunkiem, żeby przez drobne gesty dawał mi odczuć, że jestem dla niego jedyną kobietą na świecie.

Dlatego wiedziałam, że Nataniel Rokita nigdy nie mógłby mi tego dać. Bo wsiąkł w świat syndykatu. Korzystał z tego, że wygląda fantastycznie i ma kupę forsy, rozbijał się najnowszymi autami i nawet nie musiał się zbytnio starać, aby zwrócić na siebie uwagę jakiejkolwiek dziewczyny. Zawsze miał ich dużo.

Czy byłby w stanie to poświęcić? Nie. Nie wierzyłam w to. Dlatego postanowiłam wyrzucić go z głowy.

Dwa lata później

Po imprezie z okazji urodzin mojej młodszej siostry Laury (aż trudno uwierzyć, że ta mała miała już dwa lata!) wracałam do domu razem z mamą. Prowadziłam, bo ostatnimi czasy mama była cieniem samej siebie. Pech chciał, że Amadeusz przywlókł jakieś choróbsko ze szkoły i sprzedał je Laurze, a przez to jej impreza urodzinowa stanęła pod ogromnym znakiem zapytania, jednak szczęśliwie skończyło się tylko na trzydniowej gorączce. Za to mama przypłaciła to kilkoma nieprzespanymi nocami, krążąc od pokoju Laury do Amadeusza.

– Dobrze się czujesz, mamo? – Zerknęłam w bok.

– Wszystko w porządku. Jestem tylko trochę zmęczona. Ostatni raz spałam tak źle, kiedy Laura się urodziła – odpowiedziała, zerkając z czułością na tylne siedzenie, gdzie drzemała moja siostrzyczka. – A i tak stwierdzam, że chłopcy podczas choroby są bardziej marudni.

– A ja? Ja także byłam taka grzeczna? – Zaśmiałam się.

– Kochanie, z tobą nawet ciąża była przyjemnością. Przez pierwsze trzy miesiące ciągle spałam, z kolei z chłopakami mieszkałam z głową w toalecie. – Mama sapnęła i poczułam na sobie jej wzrok. – Ostatnio jesteś jakaś zamyślona. Wszystko w porządku?

Przysięgam, że miała jakiś szósty zmysł.

– Mam dużo nauki. – Wzruszyłam ramionami. – Nowy rok akademicki dopiero się zaczął, a profesorowie nie pozwalają nam zapomnieć, że zbliża się sesja. Albo straszą kolokwium, które będzie miało duże znaczenie przy ocenie końcowej. Więc mam zamiar trochę powkuwać.

– Brzmi naprawdę srogo. Może Nataniel trochę ci pomoże?

Moje palce automatycznie zacisnęły się na kierownicy.

– On ma swoje sprawy, a ja… Ja świetnie poradzę sobie sama.

Studiowałam na Uniwersytecie imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu, na drugim roku informatyki. Nataniel niedawno rozpoczął studia doktoranckie (nie pytajcie, dla mnie ten kretyn nadal był i będzie kretynem, nawet jeśli cały świat, włącznie z władzami uczelni, będzie uważał go za cholernego geniusza, który robi magisterkę w rok), w dodatku jakimś dziwnym trafem zdobył asystenturę u profesora z cyberbezpieczeństwa, ale na szczęście nie miałam z nim ćwiczeń ani wykładów. Przynajmniej na stałe, aczkolwiek ostatnio trzy razy zjawił się jako zastępstwo na zajęciach z cyberbezpieczeństwa. Moi znajomi z uczelni wiedzieli, że go znam, i właśnie to było dla mnie problemem. Ale nigdy nikt nie próbował do mnie uderzać, żebym coś załatwiła u doktora Rokity. Wiadomo, tytuł na wyrost, ale ten imbecyl lubił podkreślać swoją wyższość, gdzie i kiedy tylko mógł. No i te jego „panienki” to lubiły. Straszne to wszystko.

Z drugiej strony imponowało mi, że jednak skończył studia, bo przecież wcale nie musiał. Był pięć lat ode mnie starszy, kasy miał jak lodu, swoje biznesy. A miło to udzielał się na uczelni, prowadził wykłady i wiedziałam, że połowa studentek potajemnie do niego wzdycha. Ja zaczęłam studia rok wcześniej niż rówieśnicy, bo edukację szkolną rozpoczęłam jako pięciolatka. Byłam nad wyraz rozwinięta, czytałam jako czterolatka i stąd decyzja rodziców. Moje urodziny przypadały drugiego stycznia, zatem i tak praktycznie byłabym starsza od rówieśników. A Nataniela uważałam za cholernie zdolnego i czasami kompletnie mnie zaskakiwał. Zarządzał klubem Machina i niejednokrotnie widziałam go w akcji. Umiał się bić, a także poruszać wśród podejrzanych typków z miasta, a ci wykonywali jego polecenia. Za to za dnia zmieniał się w przykładnego studenta, wkładał koszulę lub garnitur, zakładał okulary w drogich oprawkach i całym sobą wzbudzał respekt. Z kolei wieczorem… zdejmował maskę i zmieniał się w Rokitę. Skórzana kurtka, jasny T-shirt, czarne dżinsy, sportowe buty. Szybkie auto, dudniący rap, złośliwy humor i wkurwiające teksty. Plus twarde pięści i broń na szelkach pod kurtką. To była jego codzienność. Tylko ja znałam tę jego drugą stronę. I doskonale wiedziałam, która twarz jest prawdziwa.

Odkąd Kosa został Górą, a Kora jego kobietą, rodzice już nie mieli przede mną tajemnic. Mój ojciec, niedawno prawa ręka Anioła, wiceprezes spółki Syndykat.Corp, opowiedział mi, jakie były początki organizacji. Wiedziałam, że nie wyznał wszystkiego, ale to, o czym wspomniał, dało mi obraz genezy tego wszystkiego, co mamy dzisiaj. Byliśmy doskonale sytuowani, moi bracia chodzili do prywatnych szkół, mieliśmy wielki dom w Chludowie, a także w Kołobrzegu, gdzie często zabierała nas mama. Posiadaliśmy także rezydencję w zatoce Kadyksu, gdzie raz w roku lecieliśmy z całą rodziną. Często też odwiedzał nas tam wujek Daniel lub wujek Gabriel. To właśnie tam, na wakacjach przed laty, zorientowałam się, że chyba zakochałam się w Natanielu. To było dla mnie szokujące, ale jednocześnie czułam się tak, jakby unosiła się nad ziemią. I kiedy podczas jednego gorącego wieczoru kąpaliśmy się w morzu, podpłynęłam do Nata i cholera… pocałowałam go szybko w usta.

A on…

Zaśmiał się, poczochrał mi włosy i powiedział:

– To taki siostrzany całus, mam nadzieję, mała? Bo wiesz, jesteśmy jak rodzina, pamiętasz?

Poczułam się, jakby dał mi w twarz.

Upokorzona i smutna, czym prędzej zniknęłam w domu, a Nataniel na drugi dzień już wyjechał. Od tamtej pory nasze spotkania obfitowały we wzajemne dogryzanie, ale ostatnio zaczął irytować mnie jeszcze bardziej zaborczością i wtykaniem nosa w nie swoje sprawy.

Tym bardziej nie mógł się dowiedzieć, z kim się spotykam.

Bo nie dałby mi żyć i oczywiście doniósłby o wszystkim mojemu ojcu.

Nataniel

Siedziałem w Machinie i patrzyłem na Kosę, który analizował ostatnie przychody z handlu nowym towarem, wyprodukowanym w jednym z naszych labów pod Poznaniem. Greyson stał obok niczym cerber, bo odkąd Konstanty został Górą, zarówno ja, jak i Greyson byliśmy jego przybocznymi kapitanami. Oczywiście wielka trójca nadal działała, ale na zasadzie szarej eminencji. Ojcowie oddali nam miasto, ale po cichu kontrolowali sytuację – dokonywali ewentualnych „kosmetycznych” poprawek i wskazywali właściwą drogę.

Poza tym Kosa naprawdę okazał się idealnym liderem – sprawiedliwym, hojnym, kurewsko perfekcyjnym i cholernie bezlitosnym, jeśli odkrył, że ktoś próbuje zrobić syndykat w chuja. Ale umówmy się, jeśli ktoś porywał się na naszą organizację, musiał mieć zdrowo popierdolone pod sufitem. Albo być samobójcą. Dowolnie.

Po zlikwidowaniu resztek grupy Wołkowa zostaliśmy jedynymi producentami uciech wszelkiego rodzaju na terenie północno-zachodniej Polski. Południe i Dolny Śląsk należały oczywiście do Reno, nie wchodziliśmy sobie w drogę, bo i po co. Tego tortu starczy dla wszystkich. A już mieliśmy powyżej klamek strzelanek i sprzątania po zajęciach edukacyjnych z tymi, którzy wolniej myśleli.

– Wygląda to dobrze. Otwieramy nowe dwa laby koło Rokietnicy. – Greyson spojrzał na rachunek zysków i pokiwał powoli głową. Ostatnio często chodził zamyślony i wypytywał o moją siostrę, a wtedy od razu sięgałem po broń i przeładowywałem, aby sprawdzić, czy się nie zacina. Lubiłem go, był lojalny, do tego świetnie rozwijał naszą dilerską siatkę, ale jego zainteresowanie nieletnią Nadią wkurwiało mnie niemożebnie. Oczywiście nie robił żadnych niepożądanych ruchów, za które musiałbym urwać mu jaja (lub łeb), ale za każdym razem, gdy ktokolwiek wspominał imię mojej siostry, temu chujowi zaczynały świecić się oczy. Dlatego podwoiłem jej ochronę i nagadałem ojcu, że kręciły się obok niej jakieś starsze podejrzane typy. Diabeł ześwirował i Nadia miała cholerny ogon dwa cztery ha. Nie powiem, żeby dzięki temu jej siostrzane uczucia do mnie jakoś się pogłębiły, ale nie mogłem dopuścić, by wyrwała się spod naszej kurateli i… Nie, Greyson może był zepsuty, ale nie do tego stopnia, żeby zabawiać się z siedemnastoletnią dziewczyną. Z tym, że nie ufałem Nadii. Kiedyś zhakowałem jej telefon i znalazłem w nim kilka fotografii Aleksa, które zrobiła podczas paru imprez i kilku jego wizyt w naszym rodzinnym domu. Zebrała je w albumie zatytułowanym „Grey”. No chyba nie!

Nie mówiłem o tym ojcu, bo nie chciałem, aby całkiem mu odjebało i mogło się to odbić na Greysonie, który był naprawdę doskonałym kapitanem. Jedynie Kosa o wszystkim wiedział, ale zapewnił mnie, że jego człowiek nic nie odwali i pamięta, gdzie są granice.

– No to kontynuujcie ten kierunek. Chciałbym, żebyś pociągnął temat tych dwóch ekskluzywnych klubów dla ludzi, którzy narzekają na nadmiar kasy. – Kosa popatrzył na mnie.

– Zajmuję się tym, mam na oku dwie ciekawe lokalizacje. Jedna na samym rynku, po dawnej bałkańskiej restauracji, a druga na obrzeżach, stare budynki po cegielni. Fajny loftowy klimat, można tam też zrobić elegancki hotel.

– Idealnie. – Kosa pokiwał głową i popatrzył na mnie tym swoimi zielonymi gałami. Gdy tak wgapiał się w człowieka, ten przypominał sobie grzech pierworodny.

– Nic nie zrobiłem. Dzisiaj przynajmniej. – Rozłożyłem dłonie.

– Koleżanka Kory studiuje na twoim wydziale. Ostatnio opowiadała jej o nowym asystencie profesora od cybergówna, który ma z nią zajęcia. Jest nim niesamowicie podjarana. Asystentem, nie zajęciami. Wiesz, jak cię dziewczyny nazywają?

Greyson parsknął i uniósł znacząco brew.

– Chcę wiedzieć? – Westchnąłem.

– Doktor Hardcore.

Pokiwałem głową i skrzywiłem się lekko.

– W sumie okej. Ważne, że doktor Rokita nadal jest w grze i przyciąga spragnione dupeczki.

– Kurczę, stary, wciąż nie mogę uwierzyć, że potrafisz się tak kamuflować. W nocy wkurwiający gangus, za dnia…

– Wkurwiający inteligent – dokończyłem uprzejmie.

– Wkurwiający Doktor Hardcore. – Zaśmiał się pod nosem Greyson. – Brzmi jak ksywka z pornosa.

– Wolałbym Hard Dick, ale też mi pasuje. – Wzruszyłem ramionami.

– A nawiązując do twojej zaskakującej kariery naukowej… – Kosa znowu na mnie popatrzył. – Jak tam nasza Ana?

– No pilna z niej studentka.

– Ostatnio żaliła się Korze, że jesteś okropnie wymagający i w dodatku ją wkurwiasz.

– Zgadza się wszystko. Mam z jej grupą zastępstwo i chyba zostanę na stałe.

– Ana tego nie przeżyje. – Kosa pokręcił głową.

– Chyba ja.

Greyson znowu uśmiechał się pod nosem.

– Miałbym swoją teorię na ten temat, ale chyba wolałbyś jej nie słyszeć – powiedział, klikając coś w telefonie.

– Nie, czemu? Podziel się swoimi cennymi uwagami. – Zerknąłem na niego z zainteresowaniem.

– Prościej by było, gdybyś w końcu przyznał, że ci na niej zależy. Może przestałbyś wkurwiać wszystkich dookoła.

– Dziękuję za radę, która potrzebna mi była jak koszula w dupie – odparłem, mierząc tego usłużnego dupka chłodnym wzrokiem. – Poza tym nie mogę spotykać się ze studentkami.

– Aha. I tylko to cię powstrzymuje?

– Ana jest dla mnie jak siostra – dodałem, zdając sobie sprawę, jak idiotyczne jest to, co właśnie powiedziałem.

– Oczywiście. – Greyson parsknął, a gdy spojrzałem na Kosę i już miałem pytać, czy mogę przyjebać temu chujowi w ryj, zobaczyłem, że też śmieje się bezgłośnie.

– No co? – burknąłem i opadłem na skórzany fotel.

– Sam nie wierzysz w to, co mówisz.

– Jest dla ciebie taką samą siostra, jaką Kora była dla mnie. – Kosa pokiwał głową.

– Albo jak Nadia dla mnie – rzucił szybko Greyson, ale zanim zdążyłem się zerwać, aby jebnąć mu z główki, już tego gnoja nie było.

– Serio, Kosa, niech on się trzyma z daleka od mojej siostry! – Wskazałem palcem w kierunku drzwi, za którymi zniknął Aleks. – Jak już przy siostrach jesteśmy.

– Jeśli chodzi o te prawdziwe siostry, to nie ma wątpliwości. Nie martw się, Greyson nie skrzywdzi Nadii.

– Jest dla niej za stary – warknąłem.

– Wiek to rzecz względna. Ale spoko, zanim twoja siostra osiągnie pełnoletność, Greyson już zdąży zapomnieć.

Miałem wrażenie, że Kostek nie do końca wierzy w to, co mówi. Ale postanowiłem nie drążyć tematu. Może gdy nie będę zbyt często wspominał tego dupka Aleksandra, sprawa rozejdzie się po kościach.

– A wracając do Anastazji, to wiem, że dzisiaj ma randkę.

Dobrze, że nic nie piłem, bobym się chyba udławił.

– Co? – Wybałuszyłem oczy i zacisnąłem dłonie w pięści.

– Pytasz jako brat, wykładowca, kumpel czy może… – Kosa uniósł brew. Serio, czy Góra Syndykatu zawsze musi być taka wkurwiająca?

– Jako Rokita.

– A to wiele wyjaśnia.

– Dowiem się, co to za dupek?

– Tego nie wiem. Ale idą do kina. A potem na kolację czy coś. Wiesz, świece, muzyka…

Serio, dlaczego Kosa przejął tak wiele od Anioła? Czy wraz z władzą dostał też jego wkurwiający charakter? To się jakoś przenosi? Drogą kropelkową?

Chyba zazgrzytałem zębami, bo Kostek uniósł brew i uśmiechnął się pod nosem.

– Do którego kina? – wysyczałem.

– Nie mam pojęcia, nie wypytywałem Kory, poza tym i tak by mi nie powiedziała, trzyma sztamę z Aną.

– A ogon?

– Oczywiście, że będzie z dziewczyną.

To nie podlegało żadnej dyskusji. Nasze kobiety, nasze rodziny miały dwudziestoczterogodzinną ochronę. Zbyt wiele zła wydarzyło się w świecie syndykatu, żebyśmy zapomnieli, że cholerne gówno może wypłynąć w każdej chwili. A to, że teraz nastał względny spokój, nie oznaczało, że zaraz nie pojawi się coś, co sprawi, że z automatu sięgniemy po broń.

– To… – zerwałem się i chwyciłem kurtkę – muszę lecieć!

– Do dziupli? Będziesz ją namierzał?

– Weź, Kosa… – Cholera, wolałem, gdy był moim kumplem, a nie bossem. – Czep się Greysona.

– Chciałeś mi powiedzieć, żebym się odjebał?

– Sam to powiedziałeś, jakby co! Nie śmiałbym!

Kiedy wybiegałem z jego biura, słyszałem za sobą tylko głośny śmiech.

– Dupek – wymamrotałem i czym prędzej udałem się do zaparkowanego w podwórku samochodu.

Wsiadłem do bmw M8 i niski pomruk silnika podziałał na moje zmysły uspokajająco. W kilka minut dotarłem do garażu podziemnego pod Machiną. Nie wjeżdżałem na górę, tylko poszedłem długim korytarzem umiejscowionym bezpośrednio pod klubem do mojego tajnego gabinetu. Oczywiście wiedzieli o nim wszyscy ludzie syndykatu, a zbudowałem go na wzór bunkra ojca. Tata zresztą udzielił mi cennych wskazówek. Zajmowałem się tutaj swoją hakerską robotą i miałem koparkę do kryptowalut. Często też właśnie tu podejmowane były znaczące decyzje co do naszych interesów. Ale dzisiaj zamierzałem odkopać coś innego. Musiałem wiedzieć, gdzie i z kim spotyka się moja śliczna Anastazja. Tak, właśnie moja! Długo się przed tym wzbraniałem, ale podskórnie i tak czułem, że Ana Długosz jest moja i żaden skurwiel nie będzie miał prawa położyć na niej łap. Chyba że chce mieć je ujebane przy samej dupie!

To mówiłem ja, Nataniel Rokita, syn swego ojca!

Rozdział 2

Chodzi w moim teesie, który pachnie Dior Savage

Dobrze wiemy, że to redflagowy zapach

Dobra, nie chodzi jeszcze, ale będzie

Bo co czuje, nawet nie wie.

 

Kizo, Bletka ft. Szpaku, Dolce Vita

Anastazja

Fukałam sfrustrowana nad książkami. Próbowałam się skupić, bo kolokwium z angielskiego zbliżało się wielkimi krokami, ale bez przerwy wracałam myślami do wieczora sprzed kilku dni. Nie, to nie była randka, zwyczajne wyjście do kina z przyjacielem, no, może kryło się za tym coś więcej, ale póki co odpowiadało mi to jak jest, a i tak miałam wrażenie, że cały czas ktoś się na mnie gapi. Bankowo śledzili mnie goryle ojca. Już się do tego przyzwyczaiłam i potrafiłam wyczuć ich obecność w tłumie. Ale i tak miałam ich po dziurki w nosie. Wielokrotnie próbowałam rozmawiać z tatą na temat ograniczenia jego „ochrony”, ale jak grochem o ścianę. Właśnie z tego względu uczyłam się nie w domu, a w bibliotece. Tu przynajmniej miałam ciszę i spokój.

Niewielu z moich rówieśników korzystało z jej dobrodziejstw. I pewnie większość z nich nawet nie przypuszczała, że w dobie internetu coś takiego jak biblioteka nadal będzie funkcjonować, a nie jedynie stanowić ciekawostkę kulturową bądź obiekt muzealny. Ale nie mogłam powiedzieć, że ich ignorancja nie była mi na rękę. Przynajmniej miałam możliwość w spokoju pouczyć się do egzaminów semestralnych, które nieuchronnie zbliżały się wielkimi krokami. Nie żebym była typem studentki, która uczy się na ostatnią chwilę – preferowałam raczej systematyczną naukę opartą na powtórkach, ale zawsze jakiś stres był. To i lepiej, bo zbyt duża pewność siebie może okazać się zgubna. Przynajmniej tak uważałam. Dzisiaj i tak przygotowałam sobie lekki materiał, bo z angielskiego. Obracając bezwiednie ołówek w palcach, powtarzałam w myślach branżowe zwroty. Miałami do przyswojenia jakieś pięćset słówek i byłam na nich tak skupiona, że początkowo nie zauważyłam niczego nadzwyczajnego. Mrowienie w karku dało o sobie znać stanowczo zbyt późno i wtedy usłyszałam przy uchu niski szept:

– Are you lost, baby girl?1

Podskoczyłam odruchowo i złapałam się za ciepły płatek ucha. Całe szczęście w porę sobie przypomniałam, że jesteśmy w bibliotece, i w ostatniej chwili zasznurowałam usta i nie wydarłam się na niemożebnie zadowolonego z siebie Rokitę. Przysięgam, kiedyś zmażę mu ten szczeniacki uśmieszek ze szkaradnego pyska.

– Czy ty już do reszty oszalałeś? – wysyczałam wściekle przez zaciśnięte zęby. – Chcesz mnie zabić?

– Nigdy w życiu, maleńka – odparł półszeptem, a jego oczy ani na chwilę nie opuściły moich. – Zobaczyłem skupioną bellę, pomyślałem przywitam się, a wtedy zauważyłem, że siedzisz nad angielskim, więc dobrodusznie postanowiłem ci pomóc.

– Dobrodusznie? – powtórzyłam ironicznie, unosząc brew. – Rzucając tym beznadziejnym cytatem z równie beznadziejnego starego filmu?

– Moim zdaniem film był całkiem inspirujący. Zwłaszcza niektóre sceny.

– A moim zdaniem już dawno powinieneś się leczyć – stwierdziłam i zaczęłam zbierać notatki.

Rokita, kompletnie niewzruszony, że mam dość jego towarzystwa, rozsiadł się na krześle obok i założył ręce za głowę.

– To żaden wstyd nie mieć gustu.

To był gówniarski przytyk, który powinnam olać, zwłaszcza jeśli wypowiedziały go oślizgłe usta Nataniela, ale…

– Gustu? – powtórzyłam i z pasją wbiłam paznokcie w torebkę, po czym rzuciłam Rokicie wściekłe spojrzenie. – JA nie mam gustu?! Znam setkę pornosów, które mają lepszą fabułę od…

– Doprawdy, Anastazjo? – Wstał nieoczekiwanie i spojrzał na mnie z góry, a jego oczy… Jezu, jego oczy hipnotyzowały i kusiły. – Setkę? Nie mogę się doczekać, aż wymienisz chociaż dziesięć.

Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się zapanować nad jękiem, który wzbierał w mojej piersi za każdym razem, gdy używał tego przeszywającego szeptu. W dodatku to, jak nade mną górował, jak dominował… Cholera, może serio coś było ze mną nie tak, ale podobało mi się to. Cały ten mroczny sposób bycia Nataniela mnie przyciągał, a od jego bliskości aż elektryzowała mi się skóra. Jego jasne oczy hipnotyzowały mnie, nęciły, a usta, wykrzywione w kpiącym uśmieszku, były słodkie jak grzech. I właśnie tej pokusie powinnam się oprzeć. Robiłam to nie raz, to nic trudnego. Wystarczyło opuścić powieki, wziąć głęboki wdech i zacząć myśleć o rzeczach, które wkurzają mnie w Rokicie. Problem w tym, że z chwilą, gdy zaczerpnęłam tchu, uderzył we mnie zapach jego perfum. I byłam stracona. A przecież od lat wiedziałam, że Sauvage od Diora to najgorszy redflagowy zapach u każdego faceta, sygnalizujący: trzymaj się od gościa z daleka!

Nie, Ana. Jesteś ponad to. To tylko Rokita, nie daj mu satysfakcji, że nad tobą zapanował. Bo nigdy nie będzie cię miał.

Języki ognia, które poczułam pod skórą, pozwoliły mi otrzeźwieć i dojść do ładu z emocjami. Tak, Nataniel powiedział, że mnie nie chce, więc sprawię, że gorzko pożałuje swojego wyboru.

Nie byłam niska, a i tak musiałam zadrzeć brodę, by na niego spojrzeć. A potem wysyczałam:

– I się nie doczekasz.

Widziałam ten błysk w jego zielonych oczach, które zazwyczaj byłe wyprane z wszelkich emocji. I tylko ja potrafiłam sprawić, że się zmieniały. Wydobywałam z nich życie.

– Wiedziałem. Blefujesz.

– Naprawdę potrafię je wymienić, Rokita, a nawet odtworzyć kilka scen, ale… – Zawiesiłam głos i pozwoliłam, by na moich ustach zadrgał ironiczny uśmiech. – Na pewno nie zrobię tego przy tobie i nie z tobą.

Dłoń Nataniela zacisnęła się na moim nadgarstku i przyciągnął mnie ku sobie. Roześmiałam się nisko.

– Panie doktorze, doprawdy. Jesteśmy na uczelni. Proszę zachować pozory.

– Mam to gdzieś.

– A jak rozniesie się plotka, że napastuje pan biedną studentkę?

– Możesz wybrać. Albo zagrożę im w stylu doktora Rokity, albo… – Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmieszek i Nat dodał ciszej: – W stylu syndykatu. Ach… zakazane słowo na „s”.

Zmrużyłam oczy i stanowczo szarpnęłam ramię. Wreszcie mnie puścił, a wtedy zaciekle pogroziłam mu palcem.

– Obiecałeś mi, Nataniel. Nikt się nie dowie – wyszeptałam na wydechu.

– Rozluźnij się, mała. Tak tylko się z tobą droczę. Pierwsza zasada brzmi…

– …interesy lubią ciszę – odparłam automatycznie i… Kurwa. Miał mnie.

– No właśnie – przyznał zadowolony i wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki garść cukierków. – Karmelka?

Spojrzałam na nie z obrzydzeniem. Jak mógł jeść ten cukrzany ulepek? Właściwie wujek Daniel, odkąd pamiętam, też non stop przygryzał orzeszki w miodzie. To było jakieś rodzinne uzależnienie czy jak?

Westchnęłam, pokręciłam głową, po czym wróciłam do tematu.

– Zrobiłeś to specjalnie?

– Może – odparł, obracając w ustach cukierek. – Tak słodko się denerwujesz.

Dlaczego to słowo w zestawieniu z tym, w jaki sposób ssał karmelka, sprawiło, że… Niedobrze. Znowu to czułam. To mrowienie między nogami i tę nieodpartą chęć, żeby pocałować Rokitę tu i teraz.

Ale to się nigdy nie stanie. Przysięgłam to sobie.

Złapałam torebkę i zarzucając ją na ramię, wysyczałam na odchodne:

– Wiesz co? Groź sobie, jak chcesz i komu chcesz, mnie nic do tego.

Właśnie tak! Ostatnie słowo należało do mnie. Więc dlaczego aż skręciło mnie w żołądku, gdy za plecami usłyszałam irytujący śmiech Nataniela?

Boże, jak ja go nienawidziłam!

I jak go, kurwa, kochałam!!!

To było popieprzone. Cholerne zauroczenie, które przerodziło się w głupią pierwszą miłość. Miałam jej dość. Męczyła mnie, uwrażliwiała, rozpalała na wszystkie znane sposoby. A przecież Nataniel mnie odrzucił! Powinnam nim gardzić, czuć niechęć, obrzydzenie i… w większości tak właśnie było, ale dlaczego, do diabła, dlaczego bez końca myślałam o jego ustach, marzyłam, by w końcu mnie pocałował, by zamknął mnie w swoich ramionach i nigdy nie puszczał? To nie miłość, to… choroba psychiczna!!!

Łudziłam się jeszcze, że wszystkie związane z Natanielem wspomnienia kiedyś zbledną, a uczucia osłabną i przestaną mną rządzić. Jednak minęły lata, a moje zdradzieckie, głupie serce biło szalenie za każdym razem, kiedy Nat był w pobliżu. A on chyba doskonale wiedział, jaki ma na mnie wpływ, i z premedytacją naruszał moją przestrzeń.

Ale teraz miałam Tymona. Lubiłam go, ceniłam, przyjaźniłam się z nim. Chociaż przyznaję, że nie od razu dałam mu szansę. Pisaliśmy kilka miesięcy, zdążyłam zdać maturę, dostać się na studia. To dało mu możliwość poznania mnie od innej strony, tej, której sama nie znałam. Przy nim mogłam być wrażliwa i delikatna, a przecież nie taka powinna być kobieta syndykatu.

Tymon znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Szanował mnie, słuchał, był ostrożny i czuły. Dbał o mnie i bezustannie dawał mi odczuć, że jestem dla niego wyjątkowa.

Właśnie ktoś taki zasługiwał na moją miłość.

Nie Nataniel Rokita, a Tymon Lamparski.

Wyszłam przed budynek Wydziału Matematyki i Informatyki i pierwsze, co zrobiłam, to wzięłam głęboki, uspokajający wdech. Na dworze zapadł już zmrok, ale przez śnieg, który padał nieprzerwanie od dwóch dni, było bardzo jasno. Wtuliłam nos w miękki wełniany szalik i wkładając rękawiczki, ruszyłam w stronę dworca, skąd odjeżdżał autobus do Chludowa. Tak, miałam prawko, ale byłam świeżym kierowcą i w takich warunkach atmosferycznych nie czułam się pewnie za kółkiem. W nosie miałam rady bliźniaków, Patryka i Konrada, którzy uważali się za żywe wcielenia Dominica Toretto i Briana O’Connera2. Byłam ich starszą siostrą i nie mieli prawa mnie pouczać. Nieważne, że po kryjomu uczył ich jeździć wujek Diabeł, jeszcze zanim dobrze się nauczyli pisać własne nazwisko. I że z zawiązanymi oczami potrafili rozłożyć i złożyć silnik. Słuchanie rad młodszego rodzeństwa, nieważne, że w przyszłym roku mieli mieć osiemnastkę, po prostu jest sprzeczne z prawami natury. I dlatego na czas globalnego ochłodzenia preferowałam komunikację publiczną. Jeśli chodzi o tłok, to nie było tak źle, a na podmiejskich liniach prawie w ogóle nie spotykało się bezdomnych, którzy ostatnio stanowili plagę w Poznaniu. No i poza tym to tylko kilka dni, a ja na pewno nie miałam zamiaru ulec namowom taty, by ci przerośnięci troglodyci odwozili mnie na uczelnię i może jeszcze…

– Ana!

Okręciłam się w miejscu. Od razu rozpoznałam ten głos.

– Kora? Co ty tu robisz? – spytałam i czym prędzej podbiegłam do stojącego na parkingu bmw.

– Niespodzianka! Wpadłam porwać cię na shopping i kolację. I zanim usłyszę chociażby jęk sprzeciwu… – Teatralnie zawiesiła głos, po czym z diabelskim uśmiechem otworzyła tylne drzwi, a wtedy ze środka spojrzała na mnie…

– Pamiętaj, robię to tylko dla ciebie.

Nadia. Oczywiście. Kora doskonale wiedziała, że mam cholerną słabość do mojej przesłodkiej, uroczej przyszywanej młodszej siostry.

– To szantaż, wiesz?

– Ja to nazywam argumentem mającym na celu jasne postawienie sprawy.

– Syndykat doszczętnie wyprał ci mózg. Brzmisz jak Rokita!

– Po prostu nauczyłam się stawiać na swoim. A mówiąc o Natanielu… Widziałaś go?

Prychnęłam. Więc to spisek, a to cholerne nasienie samego diabła miało na celu wykurzyć mnie z uczelnianych murów.

– Znając go, pewnie kręci się po kampusie i bajeruje jakąś naiwną studentkę – rzuciłam zgryźliwie.

Kora, zawiedziona, pokręciła głową.

– A miał cię tylko poszukać.

– Wiedziałam. – Wywróciłam oczami. Mówiłam? Miałam niezłego nosa i wszelkie intrygi wyczuwałam na kilometr. – Znalazł mnie, wkurzył i go olałam. Słowem… nasze spotkanie przebiegło równie uroczo jak zawsze.

– Nigdy się nie zmienicie. A wiesz, że istnieje takie przysłowie, kto się czu…

– Dokończ, a będzie to ostatnie zdanie w twoim życiu, pani Gawrońska.

To miała być groźba, przestroga, ostra szpileczka, a tym czasem moja przyjaciółka zarumieniła się po cebulki włosów i smagnęła mnie po ramieniu jak zawstydzona pensjonarka.

– O Boże, błagam… – Westchnęłam, krzywiąc się zniesmaczona. – Pół roku po ślubie, PÓŁ ROKU, a ty nadal…

– Och, weź już. – Kora machnęła ręką na odczepnego, ale jej mina wcale nie sugerowała, że poczuła się zawstydzona. – Kiedyś też wyjdziesz za mąż i zobaczysz, jakie to uczucie.

Leciałam na oparach cierpliwości i z tego względu poszukałam ratunku u Nadii. I ta jak zwykle okazała się niezawodna. A w zasadzie jej cierpki i celny komentarz.

– Rozumiem spontaniczne emocje i związane z nim ekspresyjne uczucie szczęścia, ale powiem ci tylko, że uśmiechasz się jak Joker. A to, mimo pozytywnych emocji, wysoce niepokojące.

I tym sposobem Kora straciła nad sobą kontrolę.

– Dobra, zamknijcie się obie. Za parę lat to JA się będę nabijać z WAS.

– Czy ty nam grozisz? Bo chyba nie wiesz, na co się porywasz!

– Wbrew pozorom mnie bardzo dobrze udaje się zapanować nad skrajnymi emocjami…

– Jasna cholera, jakie marudy! – stęknęła Kora, po czym wskazała samochód. – Okej, jedziemy, zanim zmienię zdanie i zostawię wasze tyłki na środku zakopanego w śniegu kampusu!

Z Nadią wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia i dobrodusznie się przesunęła, bym usiadła obok niej. Jakoś nie miałam ochoty zająć miejsca przy Korze, która ewidentnie coś ukrywała, na przykład prawdziwy powód tego „spontanicznego spotkania”. A tak z Nadią trzymałyśmy wspólny front.

Pojechałyśmy do Starego Browaru. Zaparkowałyśmy w podziemiach galerii i poszłyśmy na zakupy. Oczywiście Kora nie zaciągnęła nas do żadnych sieciówek, ale do salonów topowych projektantów, i to już dawało częściowy obraz sytuacji. Bez wątpienia to nie będzie zwykła kolacja, tym bardziej w rodzinnym gronie.

Coś się działo. Coś było na rzeczy.

I ewidentnie miało to coś wspólnego z Górą Syndykatu.

– Czy nasze wyjście na kolację wymaga… eee… aż takich kreacji? – spytała Nadia, dołączając do mnie w poczekalni w salonie piękności.

W przeciwieństwie do Kory odmówiłam zrobienia klasycznej fryzury, pozostałam przy wyprostowanych włosach i odświeżeniu makijażu. Nigdy nie lubiłam blichtru, ale Korę w tym temacie rozumiałam. Musiała prezentować się najlepiej z nas wszystkich. W końcu była dziedziczką, Księżniczką Syndykatu, a do niedawna jedynym potomkiem Gabriela Kreisa.

Dlatego tak dobrze dogadywałam się z Nadią. Dziewczyna wolała książki, zacisze własnego pokoju i podobnie jak ja nie chciała stać na świeczniku. Ale niebawem skończy osiemnaście lat i powinna odrobinę dorosnąć.

– To zwykła sukienka, Nadia – odparłam, ale żałośnie wydęła usta.

– Nie będę mogła w niej usiąść – mruknęła niepocieszona i dodała konspiracyjnie: – Ana! Widać mi tyłek.

Moja biedna mała siostrzyczka.

– No dobrze, patrz uważnie. To proste. Siadasz w ten sposób – powiedziałam i zademonstrowałam, w jaki sposób najefektywniej, a zarazem subtelnie przytrzymać brzeg spódniczki, by nie zaświecić bielizną.

Nadia spróbowała i wyszło jej nawet dobrze, a i tak wyglądała na niepocieszoną.

– No a jak coś mi spadnie?

– Wówczas prosisz kolesia, aby podniósł to za ciebie.

– A jeśli…

– Nadia! – Roześmiałam się, bo moja słodka siostrzyczka naprawdę mocno się przejęła. Jak na mój gust to nawet za mocno. – Masz prawie osiemnaście lat. Jesteś piękna i masz obłędne ciało, które grzech zakrywać pod tymi warstwami swetrów i bezkształtnych ogrodniczek.

– A co jest nie tak z ogrodniczkami? – burknęła dziecinnie, a wtedy westchnęłam.

– Wszystko. Zaufaj mi.

Z chwilą gdy dołączyła do nas Kora, poczułam się tak, jakby wszechświat zassał powietrze. Jasne, każda z nas ubrała się podobnie, w bardzo elegancką czarną sukienkę. Po tym poznałam, że okazja jest naprawdę podniosła. Nadia miała na sobie krótką i lekko rozkloszowaną. Ja obcisłą, sięgającą do połowy ud, z długimi rękawami i odkrytymi plecami. Natomiast Kora… Kora wystąpiła w zjawiskowej wieczorowej kreacji z długim trenem i… Cholera, byłam kobietą i bez przeszkód mogłam powiedzieć, że wyglądała jak grzech. Do tego ten klasyczny ściągnięty na karku kok i diamentowa kolia…

Okej, teraz to już wiedziałam, że bez wątpienia szykuje się impreza w stylu syndykatu.

Ale oczywiście Kora do samego końca udawała niewiniątko. Myślałam, że podejdę ją, gdy jej uwaga będzie odrobinę rozproszona, czyli przy płaceniu za nasze upiększanie, ale niestety przeliczyłam się.

– Jedziemy do Machiny, prawda?

– Do Machiny? – powtórzyła Kora z ironicznym uśmiechem i podała obsługującej kobiecie swoją czarną kartę kredytową. – W tych strojach? Tam preferuje się outfit innego rodzaju.

– Tak? To po co wysłałaś po mnie Rokitę?

– Po prostu napatoczył się, więc go poprosiłam… – Kora zawiesiła się, a ja ściągnęłam brwi. – Zresztą jakie to ma znaczenie? Okej, chyba jesteśmy gotowe. Możemy jechać?

– No właśnie, jechać – podłapałam natychmiast. – A gdzie dokładnie jedziemy? Skoro nie do Machiny, to…

Stojąca za mną Nadia sapnęła złowróżbnie, a Kora ze zblazowaną miną wywróciła oczami. Co jest? O czymś zapomniałam czy jak?

– Dowiesz się na miejscu – zarządziła i machnęła ręką.

Jak spod ziemi wyrosło pięciu ochroniarzy, z czego dwóch odebrało od kosmetyczek torby z naszymi ubraniami. Byłam trochę zdezorientowana, bo przez tyle godzin naprawdę nie wyczułam ani śladu ich obecności, a przecież musieli nie odstępować nas na krok. Idąc w stronę wind, spróbowałam dopytać Nadii, o co chodziło, ale włożyła do uszu airPodsy i wróciła do słuchania audiobooka. Świetnie, a więc pozostało mi trwać w niewiedzy. Ale serio, o czym mogłam zapomnieć? Przecież miałam nie najgorszą pamięć do dat.

Tym razem nie wsiadłyśmy do samochodu Kory, a do czarnego bentleya. Za kierownicą usiadł jeden z ochroniarzy, obok drugi, pozostali wzięli auto Kornelii. Pojechaliśmy za miasto. Przez chwilę miałam wrażenie, że wracamy do Suchego Lasu, ale kiedy przejechaliśmy przez tory kolejowe oddzielające Morasko od Poznania i ruszyliśmy dalej, w stronę cmentarza, zaschło mi w ustach.

Pojazdy zaparkowały przed restauracją o nazwie Hacjenda. Znałam ją i ogromnie ceniłam. Funkcjonowała od ponad pięćdziesięciu lat i słynęła z najlepszej kaczki w mieście. Osobiście wolałam pyzy z sosem i zasmażaną modrą kapustę, ale ojciec i bracia byli prawdziwymi fanami kaczki. Bywaliśmy tu na tyle często, że znaliśmy obecną właścicielkę, a córkę założycieli Hacjendy. To była naprawdę miła pani po pięćdziesiątce i zawsze dostawaliśmy od niej darmowy deser. Więc… co robiliśmy tu dzisiaj? I to wszystkie cztery rodziny?

– Co, do diabła…

– Nie wymawiaj imienia Diabła nadaremnie.

Wywróciłam oczami. Oczywiście. Jak walne zgromadzenie syndykatu, to musiał być i on, mój prześladowca i koszmar senny. Rokita też się przebrał i… Cholera. Jestem pewna, że doskonale słyszał, jak głośno przełykam ślinę, bo na jego widok zaschło mi w ustach.

Miał na sobie czarny garnitur, który kontrastował z jego jasnymi włosami i zielonymi oczami. Trzymał ręce za plecami i przyglądał mi się z zaciekawieniem. Zupełnie jakby wiedział, że jestem zdezorientowana, i ten stan sprawiał mu cholerną frajdę.

– Czyżbym dostrzegał zagubienie w twoich oczach?

Drań. Podwójny, bo miał rację. Ale nie dałam tak łatwo za wygraną. Założyłam ręce na piersi i wysoko zadarłam brodę.

– Twoje zaburzenie percepcji mnie przeraża. Może najwyższy czas zbadać sobie wzrok? Albo głowę?

– Badam się regularnie, odkąd dostałem pozwolenie na broń, mała – odparł, a mnie nie umknęło, że jego spojrzenie na ułamek sekundy przesunęło się po moim ciele.

– Pojęcia nie mam, co za konował ci je wydał. – Zdradziecki dreszcz, który poczułam, niczego nie ułatwiał, a przecież zamiast uległa, powinnam być wkurzona, więc uczepiłam się znielubionego przeze mnie słowa: – I nie jestem „mała”. A na pewno nie twoja – dodałam, po czym ruszyłam w stronę wejścia, bo zostałam daleko w tyle i wszyscy znaleźli się już w środku.

– To się jeszcze okaże.

Nataniel

Ana obróciła się na wysokich szpilkach, a jej pszeniczne proste włosy zawirowały wokół wykrzywionej w grymasie twarzy.

Kurwa. Jaka była piękna.

– Co tam mamroczesz? – fuknęła, a ja z trudem pohamowałem uśmiech. Powoli zbliżyłem się do niej. Z restauracji, w której zebrała się cała nasza rodzina, dochodziły wesołe przekomarzanki, śmiech i szczebiotanie najmłodszego z dzieciaków syndykatu, który niesiony przez wujka Gabriela bawił się w najlepsze balonem z helem.

– Czy wiesz, co to za okazja?

Ana rozłożyła ręce.

– Syndykat przejął Hacjendę? – prychnęła ironicznie. Uśmiechnąłem się, bo to całkiem ciekawa koncepcja.

– Nie musiał. Właściciele to nasi dobrzy znajomi.

– Straciłam apetyt. Wiesz co, pasuję. Powiedz reszcie, że bolała mnie głowa i wróciłam do domu.

– Szkoda. Nie spróbowałaś nawet tortu.

– Tortu? Jakiego tortu?

I wówczas ze środka dobiegło ogłuszające: „Sto lat, sto lat”. Oczywiście mój ojciec robił najwięcej rabanu, śpiewając Krystianowi Kreisowi, który śmiał się co niemiara, ale właśnie wtedy Anastazji całkowicie zrzedła mina. Dziewczyna pobladła i chyba była bliska omdlenia. Tym bardziej nakarmiłem swoje męskie, chamskie ego, bo ile razy doprowadziłem Anę do stanu, gdy zapominała języka w tych swoich słodkich usteczkach? Tak naprawdę niewiele, a przynajmniej dzięki temu zyskałem dziś kilka sekund, podczas których mogłem raczyć oczy jej pięknem.

Anastazja zawsze wyglądała nieziemsko, ale w tej obcisłej, krótkiej sukience była po prostu zabójcza. A z chwilą, gdy zobaczyłem jej odsłonięte plecy, nie marzyłem o niczym innym jak tylko o tym, by przesunąć językiem po wgłębieniu na jej kręgosłupie. Chciałem poczuć jej skórę, to, jak ogarnia ją dreszcz, jak w jej wnętrzu buduje się jęk, po czym ulatuje przez drżące usta…

– O fuuuuck.

– Kiedyś taki mam zamiar – rzuciłem. Kurwa, Nataniel, opamiętaj się! Masz dwadzieścia cztery lata, a brzmisz jak napędzany hormonami nastolatek. Całe szczęście Ana nie usłyszała mojego gówniarskiego tekstu. Już i tak patrzyła na mnie jak na owada. Odchrząknąłem i wszedłem po schodkach. – Krystian był chory, pamiętasz? I dlatego ciocia i wujek przenieśli świętowanie jego urodzin.

– To dlatego ta data nic mi nie mówiła. Zapomniałam – wymamrotała zdołowana.

Zmartwiona przygryzła usta i jej jasne oczy zasnuły się smutkiem.

Kurwa. Chciałem ją przytulić. Tu i teraz.

– Tak myślałem, więc… – urwałem i zza pleców wyciągnąłem papierową torbę. Ana spojrzała na nią ciekawsko.

– Co to?

– Normalnie mówi się „nie dziękuj”, ale w twoim przypadku to co innego. Bardzo na to liczę, Anastazjo.

Widziałem wahanie w jej wzroku. Miała do wyboru przyjąć ratunek od śmiertelnego wroga albo pojawić się na urodzinach ukochanego chrześniaka bez prezentu. Znałem Anastazję Długosz na wylot… No, może jeszcze nie tak dobrze, jakbym tego pragnął, ale wiedziałem, że nie lubiła wychodzić na głupka. Dlatego po dłuższym namyśle przyjęła prezent, który kupiłem w jej imieniu.

– Nie mogłeś powiedzieć mi na uczelni? – wytknęła z urazą, jednocześnie zaglądając do torby. – Miałabym czas, by kupić coś dla małego.

– I gdzie tu fun?

Ana wywróciła oczami.

– Oczywiście. Rokita do kwadratu. Od razu widać, że jesteś synem swojego ojca – mruknęła, a ja, jak przystało na dżentelmena, otworzyłem przed nią drzwi restauracji.

– Nie mogłem prosić o lepszy komplement – odparłem z anielskim uśmiechem, czym jeszcze bardziej ją rozsierdziłem.

Pojęcia nie miałem dlaczego, ale lubiłem zachodzić jej za skórę. Tak słodko się irytowała. Pamiętam, że jeszcze za dzieciaka dokuczałem jej i robiłem różne śmieszne (przynajmniej w moim mniemaniu) żarty, a Ana albo wybuchała płaczem, albo uciekała do mamy. Ale nadszedł dzień, gdy zaczęła odpowiadać na moje uszczypliwości i… kurwa, do dziś pamiętam ten dreszcz, który przebiegł mi wtedy po plecach. Ekscytacja, rywalizacja, pragnienie zwycięstwa. Chciałem ją zdominować, pokazać jej, że to ja rządzę i to do mnie należy ostatnie słowo. Sam nie wiem, kiedy zmieniło się to w pociąg fizyczny, ale… pragnąłem Anastazji Długosz jak niczego innego na świecie.

I wiedziałem, że nie zrezygnuję z niej tak łatwo.

Przyjęcie trwało w najlepsze. Było dużo śmiechu, żartów, po prostu cztery rodziny spędzały razem czas. Nie było tu miejsca na syndykat. Tę zasadę wprowadził jeszcze wujek Gabriel, gdy przewodził organizacją. Mieli stwarzać pozory, by zapewnić dzieciom bezpieczeństwo i nie wciągać ich do świata dorosłych. By nie skazić najmłodszych brudnymi sprawami grupy, która trzymała miasto, w którym żyją, w garści. Dzieci były niewinne, my niekoniecznie. Dawniej spotkania syndykatu odbywały się w rezydencji Kreisów, jednak odkąd władza została przekazana w ręce nowego pokolenia, wiele się zmieniło.

Kosa rozszerzył działalność Syndykat.Corp i kupił kilka pięter w jednym z budynków na Nowym Rynku, w dzielnicy korporacyjnej przy Wierzbiędzicach, z czego piętro piętnaste należało do kadry zarządzającej. Znaczy mnie. Między innymi oczywiście, bo swoje biuro mieli tam też Kosa i Greyson. Niemniej teraz wszystkie sprawy związane z syndykatem omawialiśmy właśnie w tym miejscu. I dlatego nasze domy pozostały domami, bezpieczną przystanią… czy inną pierdołą.

W każdym razie w tej chwili syndykat rządził niepodzielnie i niezachwianie.

A przynajmniej… tak sądziliśmy.

Być może obudzilibyśmy się z ręką w nocniku gdyby nie Ana. I gdybym to ja, który, jak ten stalker, nie potrafił spuścić z niej oka.

Zauważyłem, że odkąd zasiedliśmy do stołu, Ana co jakiś czas spoglądała na telefon i pisała szybkie wiadomości, a potem czekała na odpowiedź. Ale potem zrobiła się nerwowa. W pewnej chwili wstała i szepnęła coś do Kory, obok której siedziała, po czym wyszła. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że zamiast pójść do łazienki, opuściła budynek.

– A ty dokąd? – zainteresowała się moja matka, gdy zerwałem się z krzesła.

– Idę na dymka.

Jak się spodziewałem, obruszyła się niesamowicie. Ewa Rokita była ogromną przeciwniczką wszelkich używek.

– Miałeś rzucić to cholerstwo. Nataniel, rujnujesz sobie zdrowie i…

– Tak, tak, masz rację, kocham cię – wszedłem jej w słowo, po czym cmoknąłem ją w policzek.

Ojciec już warczał, że jestem bezczelnym gnojem, ale miałem to gdzieś.

Byłem jak ten pies spuszczony ze smyczy. Ana zniknęła mi z oczu i czułem się cholernie nieswojo. Polowałem. Musiałem odnaleźć jej trop. Wyszedłem przed restaurację. Żołnierze stojący na czatach zgodnie stanęli wyprostowani, a jeden z kaprali wysunął się, myśląc, że oczekuję na raport, ale machnąłem ręką. Wtedy rozpierzchli się bez słowa. Zresztą mieli przykaz, aby na obcym terenie nie pokazywać, kto jest w zarządzie, by nie zwracać uwagi wrogów na potencjalny cel.

Wkurwiłem się, bo nigdzie nie widziałem Any. Nie było jej ani w ogrodzie, ani na parkingu. Zmrużyłem oczy. Jakiś samochód zatrzymał się pod płotem od strony ulicy. Nie zgasił świateł. Zbliżyłem się bezszelestnie i…

Ana w nim siedziała. W ręku trzymała pojedynczą białą różę. Powąchała ją, a na jej ustach zakwitł uśmiech, którego nigdy wcześniej nie widziałem. A chwilę później obraz przesłonił mi on.

Gość, który ją pocałował.

Kurwa.

Nie pamiętałem, co było dalej. Gdy otrzeźwiałem, byłem na tyłach Hacjendy i napierdalałem gołą pięścią w pień sosny. Krew. Wszędzie była krew. Ale nie czułem bólu. Jeszcze nie. Jedyne, co czułem, to pustka. I gniew. Coś jak czarna dziura. Zasysała mnie.

Ana należała do innego. Chuj ją całował. Skaził jej usta…

Znajdę go. I zabiję.

Bo jestem Rokitą, synem Diabła, a każdą informację wydobędę choćby z dna piekła.

Zwłaszcza gdy znałem markę i numery rejestracyjne wozu. Koleś mentalnie gryzł już piach.

1 Zgubiłaś się, dziewczynko? (ang.).

2 Główni bohaterowie serii filmów Szybcy i wściekli.

 

© Copyright by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2025

© Copyright by Anna Szafrańska, 2025

© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2025

 

Wydanie I

ISBN: 978-83-68535-03-7

 

Redakcja: Beata Kostrzewska

Korekta: Helena Kujawa

Skład: Monika Pirogowicz

Okładka: Maciej Sysio

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Fotografia na okładce:

Zdjęcie wygenerowane przez OpenAI z modułem DALL-E

 

Wydawnictwo JakBook

ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice

www.wydawnictwojakbook.pl