Pozostań w domu - Rafał Wałęka - ebook

Pozostań w domu ebook

Rafał Wałęka

3,6

Opis

Oto opowieść o sile kobiet. Szczególnie w czasach pandemii to one muszą pokazać swoją wolę walki, aby nie dać się zabić i rozwiązać tajemnice czekające w Kuźni Raciborskiej. Czyli największy pożar lasu w Europie, niewybuchy powojenne zabijające saperów, odbijanie więźniów z komisariatu czy leśniczy, którego samobójczą śmierć oglądali kibice lokalnej drużyny piłkarskiej. Jak odnajdzie się tutaj Weronika Jasny, pisarka, której były mąż przepadł bez wieści? Życia nie ułatwi jej rozkręcający się koronawirus, który zmusi ludzi do pozostania w domu. Będą w nim bezpieczni czy wręcz przeciwnie? Jak ulał pasuje tu hasło: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni...” - czas na kontynuację Kryminału Prywatnego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 450

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (12 ocen)
4
4
0
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Rafał Wałęka & e-bookowo

Projekt okładki: Rafał Wałęka

Skład: Ilona Dobijańska

 

 

ISBN: 978-83-8166-165-2

 

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2021

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

„Co cię nie zabije, to cię wzmocni...”

Kuźnia Raciborska to lasy, a lasy to tajemnice. Był tu największy pożar lasu w Europie, niewybuchy powojenne zabijające saperów. Był też policjant, który zastrzelił swoją rodzinę i leśniczy, którego samobójczą śmierć oglądali kibice lokalnej drużyny piłkarskiej. Było też odbijanie więźnia z komisariatu... Teraz, w Kuźni Raciborskiej, przyszedł czas na nowe sekrety, które będzie musiała odkryć Weronika Jasny, pisarka, której były mąż przepadł bez wieści. Życia nie ułatwi jej też rozkręcający się koronawirus, który zmusi ludzi do pozostania w domu. Będą w nim bezpieczni czy wręcz przeciwnie? Oto Kuźnia, w której każdy jest kowalem własnego losu...

Prolog

– Czekaj, wracaj! – wołała kobieta. Potworne zmęczenie dawało o sobie znać. Pot kapał z jej czoła i po raz kolejny obiecała sobie, że popracuje nad kondycją, gdy skończy się ten pandemiczny koszmar. Trudno jej się oddychało. Przemknęło jej przez głowę, że się zaraziła. Nie chciała skończyć pod respiratorem. Wiedziała, jak mało ich jest. Dysząca kobieta przywołała swoje myśli do tu i teraz. Nie czas na paniczne dygresje.

– Zły... zły... pies... zły pies... o Jezu – mamrotała zdyszana, machając srogo palcem. Ledwo zaczynała normalnie oddychać, a myśli mimowolnie powędrowały do znajomego policjanta. Chwilę później znów musiała biec. Zmusiła się do tego, choć miała ochotę po prostu usiąść i się wyłączyć. Czuła, że baterie jej wysiadają. Nigdy nie należała do sportowców, ale ostatnio coraz bardziej się zapuściła. Jakby pozostawanie w domu było ku temu usprawiedliwieniem. Teraz musiała biec, aby nie stracić z oczu towarzysza i całe te niezdrowe obżarstwo domowe nieprzyjemnie o sobie przypominało.

– Ten pies to przepustka do wolności! Pomoże ci – obiecała sobie. Ze zdjętą maseczką wkroczyła do lasu. Kolejny zakaz złamany, pomyślała. Jej towarzysz był już nie do zatrzymania, a ona musiała dotrzymać mu kroku. Odgarniając przeszkadzające gałęzie, ostrożnie kroczyła za nim, a gdzieś po głowie kołatały się jej myśli o niewybuchach, którymi kuźniański las potrafił zabić. I to całkiem niedawno.

Jej towarzysz dotychczas nie sprawiał problemów, ale dziś się to zmieniło. Nie miała wyboru. Musiała mieć wyjaśnienie, musiała mu zaufać. Przeczuwała, że nie powinno jej tu być, lecz nie mogła się powstrzymać od dalszego brnięcia w las za towarzyszem. Była na niego zła, a jednocześnie zaintrygowana.

– Ostrze... ostrzegam cię. Je... jeszcze... jeden... jeden taki numer i... – dyszała, próbując wyglądać na srogą, ale nie miała sił, by się odpowiednio wściec. Obserwowała natomiast towarzysza, który ze zwierzęcą rządzą zaczął kopać w ziemi.

– Oszalałeś?! – zapytała.

Policjantów często nazywa się psami – jednych to obraża, drugich nie. Bo tropią, bo pilnują, a niektórzy niestety ulegają pokusie i zrobią wszystko za nagrodę, gdy kości zostaną rzucone. Kobieta należała do psów, jej towarzysz również. Ale w tej chwili nie byli w stanie się porozumieć. On znalazł to, czego szukał, a ona dalej nie rozumiała jego makabrycznego odkrycia.

Z ziemi wystawała trupioblada dłoń. Kobieta sądziła niedawno, że na pewien czas da sobie spokój z kryminalnymi emocjami. Miała odpocząć, zostać w domu, ale los chciał inaczej, więc odłoży te plany na półkę z dietą i planami schudnięcia. Zbliżyła się do znaleziska. Nie trzeba było tu Sherlocka Holmes’a, by być pewnym, że kończyna należy do człowieka. I to martwego. Wystająca trupia dłoń nic już nie napisze, a spoczywający pod ziemią właściciel nigdy już nie przemówi. Dowody będą musiały wypowiedzieć się za niego. Za nią. Za to. Historia trupa w Kuźni Raciborskiej znów sprowadzi tu media.

– Do kogo należy to ciało? – zastanowiła się kobieta. Miała wrażenie, że trup błaga, by pociągnąć go za dłoń i po prostu pomóc wstać. Jak widać, w Kuźni Raciborskiej zabija nie tylko koronawirus.

Zanim sprawy doszły do powyższego momentu, wydarzyło się to wszystko, co poniżej...

Rozdział 1

Opole. Marzec 2020 r.

Woda. Niosąca oczyszczenie, dająca życie, gasząca pragnienie i pożary.

Woda. Niosąca zniszczenie, odbierająca życie.

Człowiek. Tworzący, kochający, niezniszczalny.

Człowiek. Niszczący, nienawidzący, śmiertelny.

Weronikę nawiedziła też myśl o tym, że człowiek w ponad połowie składa się z wody.

– Stąd te nasze podobieństwo do wody? Ta dwoistość natury. Brudna. Czysta. Dająca życie, odbierająca życie – Weronika miała w głowie całkiem niezły kocioł. Uznała, że przesadziła z winem. Nie pierwszy raz ostatnio. Ale dała sobie czas na taką wolność. Do normalności wróci, gdy świat znów taki się stanie. Bo ponoć szczęśliwi czasu nie liczą. Normalni też chyba nie. Nie zastanawiała się nad wyborem: szczęście czy normalność, nie teraz. Przyjemnie było jej na tym rozdrożu. Starała się cieszyć drobiazgami jak drink, dobre jedzenie, nieśpieszny prysznic. Lubiła ostatnio odpłynąć.

Woda spływała po jej nagim ciele i miała zmyć z niej ciężar rozmyślań. Para wodna na dobre rozgościła się w łazience. Tworzyła mgłę, schronienie, którego Weronika teraz potrzebowała. A przynajmniej takie miała wrażenie. Chciała się gdzieś zaszyć, odczepić od tego świata, coś zmienić. A jednocześnie chciałaby zasnąć i obudzić się, gdy znów będzie jak kiedyś.

– Może koronawirus przyszedł w odpowiednim momencie? Boom na książki, a jednocześnie brak konieczności wystąpień, wieczorów autorskich i przyjmowania długiej kolejki ludzi po autografy. Uśmiechy, mechaniczne podpisywanie książek niczym pani na poczcie rytmicznie wlepiająca pieczątki – pomyślała pisarka. Tęskniła za dawną rutyną, mimo że kiedyś zdarzało się na nią narzekać. I tak na zmianę. Raz miało być jak dawniej, innym razem zupełnie inaczej.

Nie żeby Weronika Jasny nie chciała być sławna. Wywalczyła swoją popularność, dbała, by było o niej głośno, ale w końcu nadszedł w jej życiu moment, gdy naprawdę potrzebowała spokoju i odosobnienia. Niezbędna jej była zmiana i oddech, taki metaforyczny, bo o ten fizyczny było coraz trudniej w zaparowanej, gorącej łazience.

Nie wiedziała, jak długo brała prysznic, ale było jej tu dobrze. Odwlekała moment wyjścia z kabiny, jakby to miało w czymś pomóc. W końcu zmusiła się, by to skończyć. Zakręciła wodę i stanęła przed lustrem. Przetarła je i spojrzała na siebie. Wiele osób uważało ją za ładną. Pełną uroku. A także nieco denerwująco, bo jakby ze zwróceniem uwagi na wiek, mówiono o niej „zadbana”. Nie lubiła takiego określenia damskiej urody. Jak stare auto, które jako tako wygląda, bo ktoś o nie „zadbał”. Jakiś czas temu, jeszcze przed pandemią, przeszukiwała oferty biur podróży. W opisach hoteli pojawiał się ten przymiotnik, na przykład zadbany pokój. Uznała wtedy, że to trochę jak gloryfikowanie faceta poprzez fakt, że nie bije żony. Przecież normalnością powinno być, że mężczyzna o kobietę dba. Normalny facet nie bije żony, pokój w hotelu zawsze jest zadbany, więc po co to pisać? Ale znała te style pisarskie, jej były też lubił wypisywać oczywistości i masakrować teksty złotymi myślami, monologami czy nadmierną liczebnością przymiotników. Potem czytelnik się gubił i… Znów złapała się na myśleniu o nim. Nawet gdy stoi przed lustrem i patrzy na własne odbicie. Po relaksującym, oczyszczającym prysznicu. Cholera jasna. Odgarnęła swoje czarne włosy opadające za ramiona. Zastanawiała się przez moment, czy nie czuła się lepiej w blondzie.

Po chwili naszły ją znacznie przyjemniejsze myśli i odczucia. Weronika Jasny poczuła na sobie czyjeś dłonie. Zamknęła oczy, delikatnie się uśmiechając.

– W końcu – pomyślała. Nie wiedziała, czy chodzi jej o obecność własnego uśmiechu czy osoby, do której należą dłonie krążące teraz po jej nagiej, wilgotnej skórze. Poddała się temu uczuciu i przylegającemu do niej nagiemu ciału. Silne dłonie, a jednocześnie delikatność drugiego człowieka. Weronika znała to połączenie. Kochała to, pragnęła tego. Jedna dłoń wędrowała powoli w dół, od policzka, przez szyję, z dłuższą przerwą na piersiach. Druga ręka trzymała Weronikę w uścisku, jakby osoba stojąca za nią bała się, że pisarka ucieknie. Nie miała takiego zamiaru. Pocałunki na szyi, masaż piersi, a następnie tego, co miała najcenniejsze między udami... Wszystko to było zbyt przyjemne, by brać nogi za pas. Chyba że do sypialni, gdzie drugie nagie ciało z łazienki znów chwyciłoby Weronikę i pozwoliło oderwać się od męczącej przeszłości w lepszy sposób, niż samotne rozmyślanie z butelką wina.

Pisarka odwróciła się powoli. Stanęła na palcach i wysoko uniosła głowę, by pocałować towarzyszkę. Hanna była znacznie wyższa, lepiej zbudowana niż Weronika, ale zachowała przy tym swoją kobiecą delikatność – zarówno w gestach i słowach, jak i w fizyczności. Tego brakowało pisarce w byłym mężu. Nie umiał zachować równowagi. Raz zbyt szorstki, innym razem wydawał się jej zbyt babski. Zbyt wrażliwy. Zbyt angażujący. Po prostu zbyt. Jeden wielki problem, z którym musiała sobie radzić. Bo on nie potrafił.

Po przyjemnej chwili mentalnego odlotu Weronika poczuła, że spada. Chwilę później miała wrażenie uderzenia o twarde podłoże. Bezwładne ciało nie uderzyło o kafelki w łazience, nie wylądowało też na dnie przepaści czy nawet na podłodze sypialni. Weronika obudziła się w swoim łóżku, a to było po prostu brutalne wyrwanie ze snu. Jakże przyjemnego.

Zbudziła się już bez swojej towarzyszki. Westchnęła i spojrzała w sufit. Odruchowo przejechała językiem po wargach na wspomnienie Hanny. Poczuła suchość w ustach. Tęskniła za ukochaną, za wodą, za normalnością.

Skierowała wzrok na opróżnioną butelkę wina Carlo Rossi. Obok stał jeden kieliszek. Weronika przeciągnęła się leniwie i rozmyślała przez chwilę nad tym, jak spędzić najbliższy dzień. Jak zwykle na myśleniu o pisaniu czy tym razem naprawdę będzie pisać? Obawiała się blokady twórczej, nie chciała być jak on. Spokojnie. Poradzi sobie, zawsze sobie radzi. A on? Walić go. Ma to, na co zasłużył.

– Niech wypierdala – pomyślała Weronika o byłym mężu. Potem jakby silniejsza wstała, ubrała się na sportowo i wyszła z mieszkania. Po chwili wróciła, bo zapomniała maseczkioraz rękawiczek. Ubrana od stóp do głów znów opuściła mieszkanie. Choć wiele osób mówi „zostań w domu” to ona nie mogła, a nawet nie chciała. Kiedyś słyszała hasło: „w domu ludzie umierają”. Czy wkrótce miało to pasować jeszcze bardziej?

Na klatce schodowej nie spotkała nikogo. Tak powinno być. Słońce dopiero wschodziło. Weronika spojrzała na zegarek. Była 6 rano. Ludzi mało, prawie wcale, ale to nie pora powstrzymała ich przed spacerem. Koronawirus skutecznie nastraszył cały naród. Świat miał za jakiś czas znaleźć się na kolanach. Szerzyła się epidemia strachu i szkoda, że coraz więcej było ku temu powodów.

Wychodząc z klatki swojego bloku, Weronika mimowolnie pomyślała o osobach w mieszkaniach. Normalnie szliby do pracy, ruszyliby do piekarni, odwoziliby dzieci do szkoły.

– Siedzą w domu i czytają moje książki, nie wiedząc, że może nie być kolejnych.

Zganiła się za bezsens tej myśli, jakby była jedyną, ostatnią żywą pisarką na świecie.

Z drugiej strony, każdy sposób na zmuszenie się do pisania byłby teraz odpowiedni. Jeśli byłby skuteczny. Weronika słyszała od innego pisarza, że bieganie to doskonała ucieczka od własnego mózgu. Niezależnie od czasów. Zatem i ona ruszyła truchtem przed siebie, opuszczając teren zamkniętego osiedla przy szpitalu na Witosa w Opolu.

Czuła na sobie spojrzenia nielicznych przechodniów, szczególnie tych w maseczkach. Ona nie miała zamiaru biegać z takim bagażem odbierającym przyjemność z aktywności fizycznej. Maseczka na twarzy wydawała się smutnym obowiązkiem, który póki co starała się omijać. Zresztą liczyła, że ta cała pandemia szybko minie. Ale, gdy szła na zakupy lub na zwykły spacer to maseczka gościła na jej twarzy. Po pierwsze: restrykcje rządowe. Po drugie: mniejsza szansa, że rozpozna ją jakiś fan. Gdyby w maseczce lepiej się oddychało, to może nawet by to polubiła. Czasami. Ale maska nie była przyjemnością dla płuc, podobnie jak świadomość, że koronawirus biegnie tuż obok. Czai się za rogiem, przyjdzie z sąsiadem. Może chwyci ją za gardło, gdy wbiegnie do parku przy osiedlu ZWM. Ale i bez maseczki na twarzy złapała zadyszkę wcześniej, niż planowała. Pomyślała o swojej lichej kondycji, ale niezłym parciu na bieganie. To słabe połączenie. Jak erotoman i impotent.– Z czasem będzie lepiej, jeśli dożyję – pomyślała. Kac też nie pomagał. Poczuła nieprzyjemne kłucie w płucach i suchość w ustach. – Trudności z oddychaniem, potem gorączka – przypomniała sobie najczęstsze symptomy koronawirusa. Zganiła się za to. – To przecież kac i lenistwo. Musisz się więcej ruszać, kobieto – dodała i pobiegała dalej.

Chwilę później zatrzymała się przy placu zabaw. Był obwiązany specjalnymi taśmami zabraniającymi wejścia dzieciom i rodzicom. Weronika nie miała potomstwa, ale ten widok wywołał u niej smutek. A nie powinien, przecież temat jej nie dotyczy. Tak sobie mówiła. Ta cisza była przygnębiająca. Brakowało wrzeszczących dzieci w drodze do przedszkola. Brakowało nawet żuli śpiewających coś pod sklepem z kiepskim tanim winem w dłoni. Kiepska była też kondycja Weroniki, która dopiero niedawno wznowiła bieganie. Wcześniej pretekstem do lenistwa był zakaz wychodzenia z domu. Spędziła 14 dni w zamknięciu. Kwarantanna dla pisarza mogłaby być motywacją do usadzenia dupy na krześle i spłodzenia kilku rozdziałów ciekawej książki. A tu nic. Pisarska impotencja.

Weronika nigdy nie miała takiej blokady twórczej, ale tym razem nie mogła się zebrać do tworzenia. Nie chciała pisać o przeszłości, tak świeżej i bolesnej. Nie miała też pomysłu na przyszłość, a teraźniejszość po prostu ją przygnębiała. Zresztą trudno jakkolwiek inaczej podejść do tego, co się stało. Co się dzieje. Co się wydarzy. – On, Kuźnia Raciborska i te cholerne... wszystko.

Z pętli marudzenia wyrwał Weronikę dźwięk jej dzwoniącego smartfona. Wyjęła go z kieszeni w bluzie. Spojrzała na wyświetlacz. Zwlekała dłuższą chwilę, wahając się. Nie odebrała. Telefon nie dawał za wygraną. Znów zadzwonił, ale ponownie nie zdobyła się na odebranie połączenia. Gdy jednak dostała SMS, nie odmówiła sobie jego przeczytania. Ruszyła spacerem na spotkanie, choć czuła w kościach, że tego dnia lepiej było zostać w domu...

Rozdział 2

Opole. Marzec 2020 r.

Zbliżała się 7 rano. Miasto budziło się do życia, a marzec zdawał się być coraz bardziej wiosenny niż zimowy. Weronika wyszła z parku przy osiedlu ZWM. Poruszała się nieśpiesznym krokiem, jakby chciała odwlec spotkanie w czasie. Ubrana była jak do biegania, ale jej ciało niezbyt nadawało się dziś do aktywności. Wyszła na powietrze, ale umysłem wciąż tkwiła pod prysznicem w swojej łazience. Właściwie zastanawiała się, po co w ogóle wyszła dziś z domu. Powinna w nim zostać, pisać, pracować lub czekać. Albo wszystko naraz. Teraz jednak, gdy postanowiła w końcu spotkać się z Jarosławem, musiała zaspokoić swoją ciekawość. Nie wiadomo, co miał zaspokoić Jarosław, ale Weronika niezbyt miała ochotę być tego częścią. Zawsze uważała go za dość śliskiego gościa, który z niewiadomych powodów kumplował się z jej byłym mężem. Za dawnych czasów, bo takimi wydawały się czasy normalne, obaj panowie twierdzili, że sobie wzajemnie pomagają. Według pisarki wątek homoseksualny odpadał, bo obaj, Jarek i jej Tymon, byli psami na baby. A może to wszystko przykrywka? Różnie bywa. Ona sama przez prawie całe życie była hetero. Lub przynajmniej za taką się miała.

– Lesbijka, hetero, biseksualna? Po co te całe szufladkowanie? – zastanawiała się, gdy mijały ją dwie dziewczyny, na oko oceniła je na tzw. „wiek studencki”. Taki wiek świetności, już dorosły, a jeszcze pozwalający na błędy młodości. Maszerujące studentki trzymały się za dłonie i niosły kawę kupioną na pobliskiej stacji benzynowej. Nie wstydziły się swojego uczucia. Miały gdzieś społeczny dystans. Wolały chyba umrzeć razem niż żyć osobno. Eksponowały miłość międzyludzką i nie miały problemu z tym, że są lesbijkami. Weronika pobiegła myślami do Hanny, która często zarzucała jej ukrywanie związku. Taki dręczący chłód w przerwach między gorącym uczuciem, który mroził, studził zapał, zamiast być powiewem świeżości. Niemniej jednak, gdy Weronika patrzyła na te młode, zajęte sobą dziewczyny, zrobiło się jej cieplej na sercu. Chciałaby znów być młoda, ale czuła, że nie zmieniłaby swoich wyborów. No może poza kilkoma wyjątkami. Czy do tych wyjątków wrzuciłaby swojego Tymona? Zawahałaby się, tyle wiedziała na pewno.

Raz jeszcze spojrzała na oddalające się dziewczyny i w jej głowie pojawiły się inne myśli.

– One nie marnują czasu, od razu wiedzą, kim są, zazdroszczę im – Weronika znów pomyślała o Hannie, ale po chwili te przyjemne ciepło na sercu zastąpiło nieprzyjemne, parzące uczucie gorąca. Myśli o byłym mężu zawsze były u niej sprzeczne. Kobieta często nie widziała, jak to interpretować. Taka jej się miłość w życiu trafiła. Raz daje ciepło, innym razem parzy. Jak kurde junkersy pod prysznicem. Od dawna nie wiedziała, czy te gorąco w jej wnętrzu to nie do końca wygasłe uczucie do męża, spowodowane zbyt dużym tempem biegu wyrzuty sumienia w płucach, czy jednak objaw pasujący do pierwszych symptomów koronawirusa.

– Trzeba było zostać w domu. Ale ty musiałaś wyjść, nie? Uparta babo. Dokończ to, co zaczęłaś, zaspokój ciekawość lub pozbądź się tych durnych wyrzutów sumienia – przywołała się do porządku i podążała dalej w kierunku mieszkania Jarosława.

Po drodze nie spotkała żadnej większej grupki osób, mijała jedynie pojedynczych ludzi na spacerach ze swoimi psami lub idących z zakupami. Te były bardziej obfite niż typowo poranne. Ludzie nie kupowali tylko kilku świeżych bułek z piekarni lub mleka z osiedlowego sklepu, bo rano im zabrakło do kawy. Zgodnie z zaleceniem kwarantanny narodowej zakupy mieliśmy robić rzadziej, ale powinny być większe. Na później i żeby tyle nie chodzić. Nie spotykać się. Dystansować się.

Weronika przypomniała sobie pierwsze dni aktywności wirusa. Nagle zamknięte żłobki, szkoły, uczelnie, odwołane mecze, pustoszejące stopniowo biurowce i konieczność pracy zdalnej. Ludzie masowo rzucili się do sklepów, choć nikt nie zapowiadał ich zamknięcia lub ograniczeń w dostawach. Z półek częściej niż zwykle znikał papier toaletowy – ktoś powiedział wtedy, że ludzie zaczęli srać ze strachu. Nagle wyparował też cały makaron i ryż – ktoś inny napisał, że to na cześć Włochów, u których wirus najszybciej w Europie rozkręcił się „na dobre”. Jeszcze ktoś dodał, że ryż kupujemy w hołdzie Chinom, czyli miejscu narodzin koronawirusa. Weroniki te teorie nie śmieszyły wcześniej i nie śmieszą dziś. Miała jednak przeczucie, że jej męża bawiłyby do łez. Może to on pisał te bzdury w internetach?

Przez pewien czas dało się poczuć jak za czasów komunizmu. Kolejki przed mięsnym, pustki na półkach. Z czasem wszystko wróciło do normy, na moment. W marcu 2020 wszyscy jeszcze łudzili się, że pandemia to chwilowa sprawa. Jak się z później okazało, koronawirus przyjechał do Polski i został na znacznie dłużej, a ludzie przyzwyczaili się do nowej normalności. Wiele osób po prostu lubiło mieć zasady, by móc je łamać. Polak potrafi.

Trzeba było sobie radzić. Weronika wierzyła, że jest właśnie wśród tych radzących sobie. Teraz musiała coś zaradzić na sprawę, w którą chciał wplątać ją Jarosław. Jeden z niewielu kolegów byłego męża. Właśnie w kierunku mieszkania Jarka zmierzała. W pobliżu tegoż budynku Weronika Jasny mogła podziwiać miejsce, które niegdyś często odwiedzała. Z nieukrywanym żalem spojrzała teraz na Kubaturę, klub nocny, ośrodek rozrywki czy spotkań i jednocześnie świetny bar do oglądania meczy piłkarskich. Jednym z właścicieli Kubatury jest Jakub Błaszczykowski. Filantrop, właściciel fundacji pomagającej dzieciom, żywa legenda Borussi Dortmund i Wisły Kraków, do której wrócił pograć pod koniec kariery, a pożyczką na ponad 1 mln złotych uratował tego wielokrotnego mistrza Polski przed upadkiem. W głowie Weroniki, jak jakaś upierdliwa dygresja, ponownie pojawiła się myśl o mężu, który w przeciwieństwie do niej nie lubił piłki nożnej, choć jak typowy facet czasem mówił inaczej.

– Byłym mężu – upomniała się Weronika, a żeby pozbyć się go z głowy, znów przywołała osobę Kuby Błaszczykowskiego. Reprezentant Polski, wieloletni kapitan tej drużyny i jeden z najlepszych piłkarzy w historii polskiej piłki kopanej. Przy tym sympatyczny, lecz uparty i pełen woli walki człowiek, którego za młodu spotkał dramat – własny ojciec zabił mu nożem matkę. Weronika czytała setki kryminałów, w których taki motyw byłby doskonałym początkiem książki albo późniejszym zwrotem akcji, który mrozi krew w żyłach. Lecz nie tutaj. Dramat młodego Kuby nie pozostał dramatem dorosłego Jakuba. Nosi w sobie tę bliznę, ale nie tylko wyrósł na świetnego człowieka, lecz także pomaga innym. Weronika wyczytała to wszystko w jego biografii i żałowała, że nigdy nie poznała go osobiście. Obiecała sobie, że na pewno to zrobi. Z szacunku uściśnie mu dłoń, gdy będzie to dozwolone. Jak tylko minie ta cała pandemia, która nie pozwala podać sobie ręki. Weronika poczuła irracjonalną złość na chorobę, której nie widać, a roznosi się i robi wielkie szkody. Jak hejt i głupota. Z drugiej strony pomyślała też o sobie. Czuła się hipokrytką.

„Zostań w domu”, „Nie spotykaj się z ludźmi”, „Ciesz się czasem” – wszystkie te zasady świadomie złamała. Nie została w domu, właśnie szła na spotkanie, a czas w ogóle jej nie cieszył. Wręcz ją wkurzał, podobnie jak Jarosław, który za dużo popijał z jej mężem. Trudno stwierdzić, kto kogo namawiał na alkohol.

Z mężem? Byłym mężem. Weronika spojrzała na telefon, by przypomnieć sobie adres wskazany w SMS-ie. Była w dobrym miejscu, jakby coś ją tu pchało. Kiedyś byłaby pewna, że to magnes Kubatury, ale teraz? Raz jeszcze spojrzała na stojący naprzeciwko Kubatury blok mieszkalny z luksusowymi apartamentami. Odnalazła odpowiednią klatkę. Wbiła na domofonie kod z SMS-a i weszła do środka. Mieszkanie Jarosława było na 2 piętrze. Weronika żałowała, że nie znacznie wyżej, odwlekłaby te spotkanie w czasie. Spotkanie z tym mężczyzną wydawało się jej szczytem masochizmu. Nie lubiła go. Nie ufała mu, a jednak była, gdzie była.

Rozdział 3

Opole. Marzec 2020 r.

Weronika weszła po schodach, czując, że kac skutecznie wstrzykiwał do jej nóg kwas mlekowy. 2 piętra i nogi bolą. Wstyd, pomyślała. Jakby jednak jej sportowy strój miał jakieś przeznaczenie. Zawahała się przez chwilę, stojąc przed drzwiami Jarosława, po czym zastukała w nie. Cisza. Znów zastukała.

– Droczy się czy po prostu chce mnie wkurzyć?

Weronika miała już w głowie wizję siebie wchodzącej do środka. Nikogo nie ma, a na podłodze martwy Jarek. Krew, list i zaproszenie do rozwiązania zagadki kryminalnej. Albo po tym widoku ucieka z miejsca zdarzenia, ściga ją policja i pomaga jej Kuba Błaszczykowski! Nie, Weronika miała nadzieję, że zbyt duża ilość kryminałów, nieważne czy napisanych przez nią, czy wyczytanych od kogoś, przestanie tak nakręcać jej psychikę. Potrzebowała zdrowego rozsądku. Pomyślała przez chwilę, że kolejną jej książką nie będzie kryminałem czy romansem. Odczeka kilka lat i napisze coś innego? Może biografię sportowca? Weronikę wyrwał z rozmyślań Jarosław otwierający drzwi.

– Co się tak dobijasz? – zapytał.

– Ty mnie dobijasz, tym szlafrokiem – odparła Weronika, patrząc na niższego od niej chudzielca. Zwykle widziała go elegancko ubranego, niezależnie od okazji. Agent nieruchomości, który nie wstydził się pokazać na mieście z drinkiem, ale w pogniecionej koszuli i tanim krawacie nie wyszedłby z domu.

Dziś Jarek wypił chyba więcej niż zwykle. Gestem zaprosił Weronikę do środka. Skierowała się za nim do salonu z dziwnym niepokojem, choć przecież znała Jarosława kilka lat. Bujna wyobraźnia to czasami przekleństwo, nawet dla pisarza, gdy nad tym nie panuje. Jarosław przez dłuższy moment wpatrywał się w gościa.

– Napijesz się czegoś? – zapytał, przerywając ciszę.

– Yyy, nie, ty chyba też już nie powinieneś – odparła, wodząc wzrokiem po walających się tu i ówdzie butelkach po whisky czy puszkach po piwie. – Ogarnąłbyś tu, spodziewając się gościa.

– Nie spodziewałem się, że przyjdziesz. Mam przerwę od spotkań i odwiedzin. Takie czasy.

– Może przyszłam tylko po to, żebyś dał mi spokój?

– Raczej jesteś tu dlatego, że coś nie daje ci spokoju.

– Nalej mi szklankę wody, to pogadamy. – Weronika miała dość tej szermierki słownej. Przypominał się jej mąż. Były mąż. Chciała to jakoś przerwać, ale też po ludzku doskwierało jej pragnienie. Miała kaca, logiczną część spożycia alkoholu. A Jarosław? Chyba nawet do kaca nie dopuszczał. Mawiał, że z tym jest jak z chorobą, lepiej zapobiegać, niż leczyć.

Po chwili Jarek wrócił ze szklanką wody. Podał ją swojemu gościowi, a sam rozsiadł się wygodnie na kanapie. Weronika wolała stać. Nie miała ochoty siadać w mieszkaniu Jarka, bo wiedziała, że działo się tu niejedno i z niejedną. Pamięta opowieści męża albo przechwałki chudzielca, któremu natura poskąpiła urody, ale nadrobiła to sporą ilością uroku. Ten był dla Weroniki tajemnicą – patrząc na niego, z dumą mogła określić się jako lesbijka, choć tylko w myślach. Nie dość, że Jarek na nią nigdy nie działał, to był dla niej symbolem wszystkich facetów wykorzystujących kasę i pozycję do podboju damskich... organów, którymi raczej nie były serca. Tak, urok Jarosława czekał na jego koncie bankowym, a na ofiary wyskakiwał z portfela. Choć czy te baby nie są sobie same winne, skoro sobie na to pozwalają? Weronika musiała przyznać, że nie było jej żal kobiet poderwanych przez Jarka, a mimo to nie lubiła go. Po prostu. Musiała go tolerować przez lata małżeństwa jako najlepszego kumpla męża i jego agenta. Teraz znów musiała znosić jego towarzystwo. Wierzyła, że tylko na chwilę.

– Jak książka? – zapytał Jarosław. Znów to on musiał przerwać ciszę.

– Która?

– No ta, którą piszesz. Nowa.

– Nie piszę nowej.

– Niemożliwe. Każdy pisarz coś pisze, skończy jedno, tworzy następne. Na brak czasu nie możesz narzekać. Mróz pewnie na kwarantannie napisałby już trylogię.

– Powiedzmy, że mam przerwę. W przeciwieństwie do Mroza, ja sypiam.

– A ja, widzisz, średnio. – Jarek sięgnął po puszkę piwa położoną na kanapie. Otworzył ją i jednym łykiem wypił niemal połowę trunku.

– Tak spędzasz kwarantannę?

– Stosuję się do zaleceń, a ty chyba niezbyt. Wnioskując po stroju. To nie jest czas na bieganie.

– Nie jesteś kimś, kto może mnie pouczać. Siedziałam 14 dni w domu, zrobili mi test i jestem czysta. W przeciwieństwie do tego mieszkania.

– A co, były wakacje we Włoszech? Niech zgadnę, z tą twoją, jak jej było? Hanna? Doktor Hanna?

– Nie przyszłam tu na pogawędki o moich wakacjach. Miałeś mi coś pokazać.

– Tak ci się śpieszy? Nieczęsto miewam tu gości. – Weronika wiedziała, że kłamie. Panienek przewijało się tu aż nadto, płatność za takie usługi nie była dla Jarosława problemem zarówno pod kątem finansowym, jak i moralnym. Dało się też wyczuć, że Jarek czerpie niemałą satysfakcję z faktu ściągnięcia tu Weroniki. Napawał się tym sukcesem, nie chcąc od raz przechodzić do sedna. Akurat trafił na cierpliwą kobietę i testowanie jej sprawiało mu przyjemność. Weronika nie chciała przed sobą przyznać, że nie do końca wie, co teraz ze sobą zrobić. Wyjść czy zostać? Zdecydowała zostać, ale wyjdzie z siebie, by się nie wkurzyć. Wiedziała, po co tu jest. Po trop. Sparafrazowała w głowie „po tropach do celu”.

– Przyszłam po… Wiesz po co.

– Po trop? Mów waść, wstydu oszczędź. – Jarek zaśmiał się ze swojego żartu. Miał dla gościa coś, co mogło zagłuszyć jej wyrzuty sumienia lub wyobraźnię. Może tak oto sprawa Tymona da jej spokój.

– Wiesz, po co tu jestem, Jarek.

Wiedziała, że to przeciwnik PiS-u i był to jeden z powodów, do których zwracanie się do niego per Jarek irytowało go, przyznał to kiedyś. W ogóle praktycznie przestał lubić swoje imię, bo antypisowcom kojarzyło się jednoznacznie z Jarosławem Kaczyńskim, a jego nasz Jarek nie lubił.

Weronice zdarzyło się wyjść z Tymonem i Jarkiem na miasto. Znosiła wtedy gadki chudzielca z grubym portfelem, lecz mimo doświadczenia, nie wiedziała, ile teraz wytrzyma. Musiał być już po kilku mocniejszych lub na innym środku odurzającym. Nie musiała tego zgłębiać, akurat w tej sprawie śledztwo nie było koniecznością. Co innego Tymon Dantej.

– No to zamiast pytać, prosto z mostu, obchodzisz się ze mną jak z jajkiem – powiedział zdecydowanym tonem Jarek i dopił swoje piwo. Nie szukał wzrokiem następnej puszki, lecz spojrzał na Weronikę, by odczytała to jako zachętę do konkretnej rozmowy. Nie potrwa ona długo i odetchną od siebie z ulgą.

– Nie wiem, kto dał ci mój numer, nieważne, pewnie masz swoje sposoby. Ale po co wydzwaniasz do mnie od kilku dni? Bombardujesz mnie SMS-ami, mailami, nawet na Facebooku do mnie piszesz.

– Nie przyszłaś tu, by na mnie nakrzyczeć.

– To podchodzi od stalking.

– Daj spokój. Policja ma teraz do gonienia młodych robiących sobie na powietrzu koronaparty lub koronarandki albo jeżdżenie i pilnowanie, czy osobniki na kwarantannach rzeczywiście są w domu. A zaraz mają to wszystko zaostrzyć. Zobaczysz. Poza tym jesteś słynną pisarką, ja agentem z branży książkowej, łączy się, prawda?

– Daj spokój, jesteś agentem nieruchomości, a klienta z branży książkowej miałeś jednego i po to tu jestem. Mówisz, o co chodzi czy mam spadać?

– Ciekawe, mówisz „miałem”? Dlaczego mówisz o Tymonie w czasie przeszłym?

– Przestań pieprzyć... – Weronika widziała u Jarosława uśmiech. Czuła, że odpowie ripostą z szerokim uśmiechem. Powie, że nie przestanie, bo panie lgną do niego jak pszczoły do miodu. Pisarka nie da mu tej satysfakcji, szybko dokończyła: – ...mów, gdzie on jest i dlaczego się nie odzywa. – Kobieta stanęła sztywno przed Jarosławem. Próbowała zmienić tę rozmowę w przesłuchanie.

– Tak bardzo chciałaś, by dał ci spokój, a gdy ci go dał, marudzisz. Trudno zadowolić kobietę, à propos, może doktor Hannie się to udaje? – Weronika nie dała się sprowokować uwagą o kochance, swojej dziewczynie, konkubinie, partnerce... Sama nie do końca wiedziała, jak ją nazwać. Mówiła o niej „przyjaciółka”, choć ten temat dawno poszedł dalej. Strefy, których u siebie dotykały, to już na pewno nie friendzone.

– Nie wkurzysz mnie. Dantej wyrobił mi cierpliwość anioła. Kontaktował się z tobą? – zapytała ze stoickim spokojem. Jarek spoważniał, wstał i poszedł do drugiego pokoju. Po chwili wrócił z listem. Wręczył go Weronice, która przeczytała wydrukowaną zawartość.

Cześć, u mnie wszystko w porządku. Muszę odpocząć. Po powrocie stawiasz litra gorzkiej żołądkowej z miętą. Trzymaj się i nie odzywaj się do tej szmaty. Wiesz, o kim mówię. To koniec. Tymon

Weronika przejrzała treść listu kilka razy. Jarosław czekał na to, co powie.

– Co w tym dziwnego? Po to mnie tu ściągnąłeś? – pytała Weronika, próbując wybadać, o co chodzi rozmówcy. Milczał, a potem złapał się z niedowierzaniem za głowę.

– Ty tak na serio czy mnie testujesz? – zapytał. – Byliście małżeństwem kopę lat, tak słabo go znałaś? To znaczy… znasz?

– Widocznie – skłamała Weronika. Wiedziała, że nikt nie zna Tymona Danteja tak dobrze jak ona. Dzielili sypialnię, nazwisko, życie, a potem... to życie ich podzieliło.

– Tymon pisywał listy bardzo rzadko, prawie wcale. Mówił, że ręcznie to on się może zabawić do pornola, a nie męczyć rękę piórem. Wolał wysłać maila. Poza tym, jeśli już pisałby coś ręcznie to raczej podpisałby się Tymon Dantej, a nie samym imieniem, taka naleciałość pisarza, który każdy podpis ma za autograf.

– Może, pani detektyw. Coś jeszcze? Tu już coś konkretniejszego.

– Powiedz, co ty widzisz i co za teorię do tego dorobiłeś?

– Tymon nienawidzi żołądkowej gorzkiej z miętą, w ogóle nie jest fanem innych wódek niż czysta. A za określeniem szmata... cóż, domyśliłem się, że chodzi mu o ciebie.

– Chyba by mnie tak nie określił.

– Kiedyś nie, ale trochę się pozmieniało, prawda, panno Jasny? Narobiliście razem niezłego burdelu w tej Kuźni Raciborskiej. Teraz ludzie kojarzą tę miejscowość z największego pożaru w Europie na początku lat 90, z pierwszej w Polsce ulicy Roberta Lewandowskiego i... z Tymona Danteja, który wpienił tamtejszych kibiców i był przy samobójstwie jakiegoś leśniczego. Materiał na kryminał gotowy. Pytanie, kto pierwszy, ty czy on?

– Myślisz, że Tymon zaszył się gdzieś i pisze książkę na temat swoich odpałów w Kuźni, w Opolu lub we Wrocławiu, dorabiając do tego bohaterską ideologię lub teorię spiskową? – ironizowała Weronika. Nie sądziła, że Tymon nagle zaczął tryskać weną i umiałby się skupić na pracy nad książką. Ale może właśnie to było mu potrzebne po tym, co zaszło w Kuźni? Po tym, co zaszło między nim a Weroniką? Przed oczami pojawiła się jej rozbita butelka, krew i świadomość, że nie powinna o tym mówić nikomu. To się w ogólnie nie powinno wydarzyć.

– Nie zdążył mi opowiedzieć, co dokładnie wydarzyło się w tej Kuźni. Kwarantanna czy alkoholowy ciąg to idealny pretekst na zaszycie się w domu.

– Może on też się zaszył? – zapytała Weronika, głośno myśląc. Znała jednak odpowiedź.

– Ale do Opola na Krakowską nie wrócił. Masz coś wspólnego z jego zniknięciem?

Weronika czuła, że to mogło być oskarżenie. Jakaś jej część krzyczała, że nie powinna się już w to mieszać. Lepszym wyjściem jest odpuścić i zająć się sobą. Ale była też w niej część, która powtarzała: „Weronika, jesteś mu to winna, jesteś winna, winna…”.

– Po akcji w Kuźni rozdzieliliśmy się. Jak wiesz, zgodził się w końcu na rozwód. Zdążył podpisać papiery.

– No tak, ale dziwne, że tyle czasu się z tym wstrzymywał, a nagle podpisał, dał ci spokój i zniknął.

– Wsadź sobie gdzieś te teorie spiskowe. Ponosi cię wyobraźnia. Może sądzisz, że go zabiłam, gdy była okazja i gdzieś schowałam zwłoki? A wcześniej zmusiłam do pieprzonej zgody na rozwód? Naprawdę za dużo pijesz, to wykończy cię szybciej niż koronawirus. – Weronika, zazwyczaj cierpliwa, teraz była poirytowana teorią Jarosława i z pewnością dała mu to odczuć. Pomyślała też o tym, że Jarek zaczął teraz pić więcej z dwóch powodów: pandemii, która wywołała kryzys również na rynku nieruchomości oraz przez zniknięcie Tymona. Zazwyczaj mieli ze sobą częsty kontakt, zarówno przy interesach, jak i przy zwykłym popijaniu procentowym. Jarosław uniósł ręce w geście obronnym.

– Ja nic nie insynuuję, to ty tu jesteś pisarką. Wasze małżeństwo, wasza sprawa, ale był mi winien kasę. – Weronika czuła, że nie jemu jednemu, ale preferowała myśl, że Jarosław najzwyczajniej tęskni za swoim przyjacielem. Albo ma przy okazji nadzieję, że nielubiana przez niego kobieta coś przeskrobała, skończyłby się medialny wizerunek idealnej pani pisarki, przeciwieństwa chaosu i drania, jakim był Tymon Dantej, pismak z pasją.

– Kiedy dostałeś ten list? Był jakiś znaczek czy coś?

– Nie, po prostu kilka dni temu wróciłem ze sklepu i ten list był wetknięty pod moje drzwi. Jak widzisz, zapasów mi nie brakuje.

– Może to jakaś twoja fanka, którą odbił ci Tymon? Może teraz robią ci jakiś kawał?

– Może – odpowiedział Jarosław, a Weronika wyczuła smutek, ale i nadzieję, że wyjaśnienie byłoby tak proste i bezpieczne. Nie pasowałoby do Jarka – manipulanta i krętacza.

– Słuchaj, sporo się w życiu Tymona ostatnio wydarzyło, w moim też. Pomijam fakt, że ta cała epidemia to też ważniejsza sprawa niż twoje zabawy i Tymona. Zaszył się gdzieś i ma kwarantannę. Po prostu. To nie musi być takie trudne? – mówiła pisarka, próbując racjonalizować wymysły, a nawet oskarżenia ze strony Jarosława.

– Mamy ten list...

– ...i teorię spiskową. Ludzie się zmieniają, on też, więc dał ci ten list i odezwie się, jak będzie chciał.

– Mógł zadzwonić, napisać maila lub… – Jarek teoretyzował z puszką piwa w dłoni.

– Mógł też po prostu przyjść? A może ma dość bycia życiowym niedorajdą lub waszych nic niedających libacji?

– No tak, wielki Tymon Dantej i jeszcze większa pani pisarka Dantejowa. Ty święciłaś sukcesy, on poszedł na dno. Chcesz go tam zostawić?

– Jest dorosły. A ty nie dzwoń i nie pisz, jak nie przestaniesz pójdę na policję.

Weronika wyszła z mieszkania, trzaskając drzwiami. Nie tak miała potoczyć się ta rozmowa. Emocje wzięły górę. Pisarka miała wcielić się w opanowaną śledczą i dowiedzieć się czegoś lub w najlepszym przypadku spokojnie ustawić Jarka, by dał jej spokój. Następne dni pokażą, co z tego wyszło. Weronika pierwotnie miała zamówić taksówkę, jednak po chwilowym namyśle postanowiła się jeszcze przejść. Uznała, że spacer da jej szansę ochłonąć, na spokojnie.

Gdy Tymon był przy niej, mocno w jej życiu mieszał. Gdy go nie było, mieszał znacznie bardziej...

Rozdział 4

Opole. Marzec 2020 r.

Po wyjściu z budynku Weronika już nie podziwiała Kubatury. Nie rozglądała się też z radością po okolicy, jakby nie do końca racjonalna irytacja narzuciła jej klapki na oczy i zaprogramowała na powrót do domu. Właściwie to była zła na byłego męża. Po tym, co razem przeszli, powinien jej dać spokój. Taka była umowa. Po tym, co mu zrobiła, nie powinien już nigdy zawracać jej głowy, ale stało się inaczej. Nie sądziła, że jest mu jeszcze coś winna. Jarosław miał zupełnie inne zdanie. Według niego nigdy nie będzie w stanie odpłacić się mężowi.

Weronice przeszło teraz przez myśl, że może ten list napisał właśnie Jarek. By zamieszać w jej życiu. Z zemsty, dla zabawy, dla sprawiedliwości wobec kumpla? Skoro list był wydrukowany, a nie pisany ręcznie, to charakteru pisma nie sposób sprawdzić. Jarek również znał Danteja jak nikt inny i może to on podsunął trop Weronice? Taki sposób, by ściągnąć ją do siebie, zasiać w niej niepokój lub poczucie winy. Ale po co? Bo nigdy jej nie lubił? Może chciał zrobić krok do przodu jako agent pisarzy i zarobić na słynnej Weronice Jasny? Na pewno byłaby lepszą inwestycją niż Tymon Dantej. Skoro w branży nieruchomości miało mu iść słabo, to wymyślił bajkę z listem i tak znalazł czuły punkt Weroniki? Szukał na nią haka, który miał zaprowadzić ją w ślepą uliczkę. Zabrałby jej wybór, gdy zaproponuje współpracę… Szantaż też był możliwy, jeśli Jarosław nagrał to, co mówiła przed chwilą w jego mieszkaniu. Słowa, które tam padły można różnie interpretować, w sądzie to żadne dowody, ale na upartego pewnie dałoby się użyć tego w mediach. Pismaki lubią błoto, szczególnie jak dostaną je prosto do łapy i mogą obrzucać do woli. Nie na tym polega przecież dziennikarstwo. A co gdyby pojawiły się kolejne ślady i po Danteju wciąż nie było widu i słychu? Skandal gotowy, a od tego już tylko krok do afery, spadków sprzedaży, wycofania się sponsorów. Kryminał. Prywatny stałby się publiczny. Wydawnictwo nie byłoby zadowolone.

– Chyba popadasz w paranoję, kobieto. To brzydka odmiana wyobraźni – skarciła się Weronika, maszerując w kierunku mieszkania przy ulicy Krzemienieckiej.

Dochodziła 8, a w ruchu ulicznym nie było specjalnej różnicy w porównaniu do godziny 6 czy 7. Kilka miesięcy temu uznałaby, że miasto jeszcze śpi. Że czeka na wiosnę. Teraz, gdy ta była tuż za rogiem, ludzie wciąż siedzieli w domach. Zmusił ich do tego koronawirus, temat numer jeden w Polsce i na świecie. Puste ulice przywołały u niej mimowolną myśl: Opole wymarło.

Skarciła się, żeby nie wykrakać czarnych wizji. Solidarne siedzenie w domach, unikanie tłumu i kilka innych zaleceń miało przecież pomóc w zahamowaniu pandemii. Gra na czas, zanim nie wymyślą lekarstwa. Weronika starała się nosić maseczkę, rękawiczki, dezynfekowała się zgodnie z zaleceniami, unikała tłumów, starała się nie wychodzić z domu, ale nie mogła się powstrzymać przed próbą wkręcenia się w jogging. Różnie z tym bieganiem dla zdrowia bywało, lecz liczyła, że męcząc ciało pomoże odpocząć umysłowi. Rzecz jasna w samotności, w spokoju.

Bywały momenty, gdy pisarka łapała się też egoistycznej, wręcz wrednej myśli, że pandemia pojawiła się w odpowiednim dla niej czasie. Dostała pretekst do samotności i świętego spokoju. Po tym, co przeszła, czuła, że jej się to należy. Na szczęście pojawiała się też myśl przypominająca, że wirus to choroba, od której giną ludzie. „Siedź w domu, dbaj o siebie i innych” – brzmiało tak prosto, mogło dać wiele, ale musiały pojawiać się niesforne jednostki psujące wysiłek większości. Weronice daleko było do osób należących do tzw. antycovidowców, którzy wietrzyli spisek i ściemę władzy, ale nie do końca była przekonana co do słuszności niektórych zakazów. Bo to czasem działa na ludzi jak płachta na byka. Im więcej zakażesz tym większa pokuta, aby zasady złamać. Ale COVID-19 nie był bajką, w którą jedni mogą wierzyć, a niewierzących nie dotyczy. Był faktem i trzeba było z tym żyć.

Weronika skręciła w lewo po minięciu Lidla przy hali sportowej Okrąglak, kierując się w stronę parku przy ZWM. W przejściu podziemnym minęła dwóch mężczyzn palących papierosy. Nie zwracali na nią uwagi. Pasowało jej to. Była zbyt wkurzona, by z kimkolwiek rozmawiać, szczególnie jeśli rozpozna ją fan. A było to o tyle możliwe, bo poirytowana wrzuciła maseczkę do kieszeni spodni. Chciała pooddychać świeżym powietrzem. Choć przez chwile pospacerować normalnie, a nie z kawałkiem szmatki na twarzy. Maseczki nie były jeszcze obowiązkowe na świeżym powietrzu, ale mocno je sugerowano. Ich obowiązek, wszędzie, był kwestią czasu. Ale pokusa wolności zawsze będzie silniejsza.

Pisarka musiała przyznać, że mimo wczesnej pory i jasności na dworze, nie czuła się bezpieczna. Tak czasem przeszkadzała jej wyobraźnia. Efekt wzmagała bezludność na ulicach. To jak pływać w oceanie i nie widzieć rekina, a jednocześnie czujesz, że się czai. Tak, pandemiczne wszechobecne pustki wzbudzają większy niepokój niż mijanie nieznajomych. Wirus, który przybył do nas z chińskiego Wuhan działał nie tylko na ciało, ale i na umysły. Zatruwa nas, a my nawet nie możemy go zobaczyć. Mimo pustek, Weronika nie mogła też zobaczyć trójki mężczyzn w kominiarkach, którzy wyrośli przed nią jak spod ziemi, gdy tylko przeszła kawałek od przejścia podziemnego. Ironia losu. Miała już na widoku kościół, a potem park na ZWM. Była tak blisko.

– Gdzie maseczka, kurwo? – zapytał jeden z mężczyzn.

Czy jej brak na twarzy pisarki mógł ich sprowokować, czy tylko szukali pretekstu? Zazwyczaj wygadana Weronika uznała, że lepiej nie wdawać w dyskusję, ale miała złe przeczucia. Milczenie może nie wystarczyć, może trzeba będzie spieprzać. Najpierw próbowała nie zwracać na nich uwagi. Skręciła w lewo, w stronę małego sklepu spożywczego i poprosiła w myślach, aby ten był otwarty. By mogła do niego wejść, schronić się. Posiedziałaby tam chwilę, a potem los dałby jej wytchnąć. Minęła dopiero 8, a ona już chciała zaszyć się w łóżku i zasnąć. Lub przynajmniej próbować. Wrócić do łóżka, sięgnąć po wino i znów zapomnieć. Walę ten jogging, pomyślała. Niech sobie Mróz biega.

Sklep był zamknięty. Pisarka spojrzała na kartkę wywieszoną na drzwiach.

„Zaraz wracam” – widniał napis. Przeklęła pod nosem.

Naiwnie łudziła się jeszcze, że trójka mężczyzn jest tu przypadkiem i poproszą o autograf lub papierosa. Nie, to śmierdziało aferą, której łatwo nie uniknie. To też nie mógł być zwykły pech. Jej umysł wysnuł absurdalną teorię, że to ludzie Jarosława i mają ją przekonać do współpracy. Pisarka nie miała zamiaru kombinować. Rzuciła się do ucieczki. A przynajmniej próbowała. Trójca w kominiarkach z łatwością ją dogoniła. Otoczyli pisarkę i popychali ją do siebie jak piłkę. Dookoła nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Był dzień, ale dla Weroniki nastał czas mroczny jak najczarniejsza noc. Zachowała jednak spokój. Grzecznie prosiła mężczyzn, by ją zostawili.

– Się kurwa wirusa nie boisz, to nas się będziesz bać – padło z ust jednego z mężczyzn.

– Panowie, spokojnie. Już ubieram, zapomniałam o tej maseczce i nie ma problemu – powiedziała Weronika, zakładając maseczkę na usta. Jeden z napastników rzucił się na nią i zerwał maseczkę z jej twarzy. Drugi doskoczył do niej i złapał ją za włosy. Krzyknęła, ale kolejny z napastników zasłonił jej usta.

– Im głośniej krzykniesz, tym mocniej ci wpierdolę, rozumiesz, kurwa?

Pustki na ulicach robiły swoje. Mogła krzyczeć, ale nic by to nie dało. Czas na obronę. Weronika kopnęła jednego samców w kominiarkach w krocze. Facet zgiął się i padł na ziemię, a towarzysze udzielili pisarce bolesnego odwetu, zanim nawet zdążyła pomyśleć o ucieczce. Popchnęli ją na ziemię i zaczęli kopać. Wyzywali od kurwowirusów, szmat i wszystkiego, co im ślina przywlokła na język. Zaciągnęli ją za zaułek, co zwiastowało pogorszenie sytuacji.

– Nie mam pieniędzy, ja... – mówiła, ale cios w twarz otwartą dłonią skutecznie ją uciszył.

– Nie chcemy twoich pieniędzy, suko – powiedział jeden z napastników. Tego się obawiała. Zniosłaby zwykły napad rabunkowy, ale zdała sobie sprawę, że tu może chodzić o coś innego. Gwałt. Pięcioliterowe słowo, które niszczyło życie, nie odbierając go. Weronika raz jeszcze próbowała wyrwać się z tej sytuacji, ale znów wylądowała na ziemi i otrzymała za karę kolejne kopniaki. Gdy już się poddała, nagle przestali.

– Ty, ja ją, kurwa, znam. Znam tę szmatę – powiedział najwyższy z bandy. Miał najcieńszy głos. Weronika wychwyciła tę słabość. Podczas gwałtu może nie dać rady obronić się fizycznie, ale skupi się na ich wadach. Może jeden ma małego penisa, może któryś nie będzie miał erekcji. Obrażanie ich męskości to słaby punkt, ale może skutkować eskalacją agresji. Była już słaba, ale obiecała sobie, że nie podda się bez walki. Znów usłyszała ten piskliwy głos podekscytowania.

– Kurwa, znam szmatę. To ta pisarka, Weronika Jasny – niemal wypiszczał. – Chuj z tym, to kurwowirus i tyle – odparł najniższy.

– Nie pierdol, nagrywaj! – nawoływał piskliwy, gdy mężczyźni najpierw pokazowo skopali Weronikę raz jeszcze, a potem filmowali telefonem jej twarz i wygłaszali swój manifest. Po wszystkim zostawili ją na ziemi. Upokorzoną. Bezsilną. Przegraną. Gdy mężczyźni w kominiarkach zniknęli, pojawił się jakiś nastolatek z puszką coli w dłoni. Popluł się tym napojem, gdy zobaczył pobitą kobietę na ziemi, lecz zachował zimną krew. Wezwał pogotowie. Karetka zjawiła się po około kwadransie. Ratownik medyczny zbadał Weronikę pobieżnie i sugerował skierowanie się na szpitala na dokładniejsze badania, uprzedzając przy tym, że może trochę naczekać się w kolejce.

– Szpitale mają kupę roboty z ludźmi sądzącymi, że mają koronawirusa. To trochę panika.

– A nie lepiej, że się badają i chcą wiedzieć? – zapytała.

– Proszę pani, tych testów nie ma aż tyle, zaraz ich zabraknie. Osobiście sądzę, że Chińczycy powinni zasponsorować nam ze 40 mln testów. To oni puścili ustrojstwo z Wuhan. – Ratownik był skory do rozmowy, ale Weronika chciała już po prostu być w domu. Nie miała ochoty jechać do szpitala. Wiedziała, że czeka ją też wizyta na policji ze zgłoszeniem napaści. Dziś nie miała na to siły. Pytali, czy na pewno i czy nie trzeba jej psychologa. Pomyślała o Hannie, poczuła małe ukłucie, ale uznała, że to od złamanego serca, a nie jakiegoś żebra. Przybyli policjanci odwieźli ją więc na Krzemieniecką i kazali zadzwonić na drugi dzień. Miała stawić się na komendzie przy na Chabrach. Wiedziała, że na to spotkanie na pewno pojedzie taksówką. Jeśli w ogóle zwlecze się z łóżka. Miała zamiar naprawdę się znieczulić, gdy tylko powróci do mieszkania. Policjanci i ratownicy nalegali na jej wizytę w szpitalu i natychmiastowe stawienie się na komendzie, ale uciszyła ich prośby jednym zdaniem: „dziś chcę mieć prawo odmówić mężczyznom”. Nie dyskutowali, a skoro pozwolili jej wrócić do domu, to nie wyglądała tak źle.

Zmęczona wlokła się po schodach na 3 piętro. Była obolała jakby ten dzień trwał wiele godzin, a nie było jeszcze południa. Potrzebowała spokoju. Wszyscy się dziś jakby skrzyknęli, by jej na to nie pozwolić. Z ulgą weszła do mieszkania, zamknęła za sobą drzwi na zamek i weszła do kuchni. Rozkoszowała się ciszą, nie miała ochoty na żadne wiadomości. Ani o zbliżających się wyborach prezydenckich, ani o rosnącej liczbie ofiar pandemii. Nie chciała też, by ktokolwiek znajomy bądź nieznajomy zadzwonił. Wyłączyła telefon i otworzyła czerwone Carlo Rossi. Zasłoniła wszystkie rolety. Ciemność miała ją ukoić. Liczyła, że zaśnie, a po przebudzeniu ciało przestanie boleć i przypominać o tym, co się stało. Nie było jeszcze południa. Nim zasnęła, wsparta zawartością butelki wina, pomyślała:

– Trzeba było zostać w domu…

Rozdział 5

Opole. Marzec 2020 r.

Cykl życia butelki z winem wygląda zawsze tak samo. Najpierw się o nią dba, by się nie stłukła. Potem dumnie prezentuje się z zawartością, aż staje się pusta. Następnie zostaje porzucona lub rozbita, dosłownie. Wykorzystana, a potem zbędna. Po rozbiciu butelka może stać się groźna, tak jak mściwa kobieta. Staje się ostra i potrafiąca zranić. Staje się Tulipanem.

Kwiat ten niegdyś w Holandii był symbolem przemijania i krótkiego czasu, jaki człowiek miał do przeżycia. W Turcji kojarzono go z rajem na ziemi – dzięki mitowi nawiązującemu do trwałości miłości między rodziną lub partnerami. W owym micie mężczyzna zwany Ferhard został odrzucony przez kobietę imieniem Sharin. Po rozstaniu płakał wiele dni i nocy, aż jedna z łez spadająca na ziemię zmieniła się w tulipana. Kwiat kojarzono więc też z miłością zapomnianą lub zaniedbaną...

Weronice plątały się wszystkie kolory tulipana i symbolika. Patrzyła teraz za okno i widziała ogród pełen takich kwiatów. Żółte, białe, czerwone, pomarańczowe, różowe, fioletowe. Tyle barw, tyle uczuć, chaos kolorów, który widniał za oknem.

Zastanawiała się, który zerwać i położyć na nieruchomym ciele leżącym kilka metrów od niej. Spojrzała na swoją dłoń, w której trzymała rozbitą do połowy butelkę po winie. Na ostrych krawędziach szkła dostrzegła ślady krwi. Bez wątpienia należy ona do trupa w pokoju na poddaszu. Weronika podeszła do zwłok swojego byłego męża. Tymon Dantej był nagi, trupio blady i miał mnóstwo ran kłutych. Butelka, którą trzymała kobieta, stała się narzędziem zbrodni. Takiego „tulipana” musiała mu podarować, aby sama mogła znów rozkwitnąć. Zabiła i w końcu była wolna.

Weronika obudziła się z koszmarnego snu o kwiatach. Znów była u siebie w mieszkaniu na Krzemienieckiej w Opolu. Nigdzie nie leżały zwłoki męża, a ona powoli łapała oddech. Obolałe ciało chciałoby dalej spać, ale powrót do krainy snów mógłby znów sprowadzić ją na drogę bolesnych wspomnień. Nieśpiesznie zwlekła się więc z łóżka i spojrzała na zegarek.

– 12, co ja miałam o 12? – zastanawiała się, nim mózg zaczął działać na pełnych obrotach. Nie znalazła odpowiedzi. W głowie natomiast pojawiło się wspomnienie trzech facetów w kominiarkach. Pobili ją wczoraj. Znieważyli. Była tak bliska gwałtu. Potraktowali ją jak szmatę. Czuła, że powinna mieć jakąś traumę, śnić o tym, co ją spotkało. Tymczasem dalej śnił się jej Dantej i te jego opowieści o tulipanach. Z zamyślenia wyrwał ją budzik. Przestraszyła się, nie rozumiała tej reakcji, ale przypomniała sobie, że w południe miał ją odwiedzić policjant lub dwójka policjantów, by spisać zeznania albo zabrać ją na posterunek. Decyzja leżała po jej stronie. Była pewna, że tym razem wybierze pozostanie w domu.

To przecież lada moment, a tu taki burdel! Ta myśl dodała jej nagłego przyśpieszenia. Ubrała się w to, co rzuciło się jej w oczy i wyglądało w miarę czysto. Pozbierała puste butelki po winie, przetarła stół, przy którym przyjmie gości i zajęła się ogólnym, prowizorycznym sprzątaniem. Naczynia wylądowały w zlewie, a porozrzucane ubrania znalazły się w sypialni. Obiecała sobie, że później to wszystko poukłada. Nie chciała żyć w chlewie. Nie tak ją matka wychowała. To dotyczyło zarówno porządku w domu, jak i w życiu.

Puentą szybkich porządków miał być jeszcze szybszy prysznic, ale zadzwonił dzwonek do drzwi. Mogłaby udawać, że jej nie ma. Z drugiej strony wolała mieć to z głowy. Może będzie z tego jakiś pożytek i ta policja zajmie się gnojkami, które pobiły ją wczoraj niedaleko parku ZWM w Opolu? Otworzyła drzwi i zobaczyła dwoje policjantów. Oczywiście byli w maseczkach. Niższa od Weroniki blondynka, z włosami spiętymi w kok, od razu wydała się charakterna. Taka jak ta aktorka… Joanna Kulig. Weronika określała takie kobiety „nie wiesz, czy pocałuje, czy wpierdoli”. Na siłę zmarszczone brwi blondynki i gniewny wyraz twarzy miały zamaskować jej kobiecy urok. Niezła, a taka jakaś zła. Jeśli taki efekt był jej zamiarem, to póki co osiągała go wzorowo. Weronika oceniła ją na jakieś 35 lat. Blondynce partnerował czarnowłosy, lokaty aspirant z kozią bródką. Jeśli policjantka przesadziła z gniewnym grymasem, to on poszedł w drugą stronę. Można powiedzieć, że ten uśmiech ledwo zmieścił się na klatce schodowej, taki był szeroki i widoczny spod maseczki. Weronika również dała mu jakieś 35 lat. Nie mogła pozbyć się skojarzenia wizualnego z Dawidem Podsiadło. Niezły duet, pomyślała. Gdyby razem zaśpiewali, mógłby wyjść z tego całkiem niezły kawałek. Policjanci nie zaśpiewali, ale przedstawili się.

– Aspirant Dudek i starszy aspirant Niańczyk – wyrecytował policjant podobny do Podsiadły. Weronika zastanawiała się, kto jest kim. Czy skoro jest posterunkowa, to nie powinno być też aspirantki? Nieważne.

Pisarka zaprosiła gości do środka. Wskazała gestem miejsce przy stole w kuchni i zaproponowała herbatę. Podsiadło chętnie przystał na propozycję, Kulig oczywiście odmówiła ze zmarszczonymi brwiami i przypomniała, że są tu służbowo, a nie na herbatce u cioci. Pisarka poczuła wytknięcie wieku, a przecież aż tak stara nie była. Policjantka dodała też, że zalecenia związane z koronawirusem raczej odradzają takie popijanie na wizytach oraz że ciężko będzie koledze pić przez maseczkę, a tych zdejmować nie mogą.

Weronika zapytała, dlaczego takie przesłuchanie nie mogło odbyć się zdalnie.

– Sprzęt, przepisy, rozumie pani – wyjaśnił policjant, ale pisarka nie rozumiała.

Podała gościom płyn dezynfekujący. Tego nie mogli odmówić. Przemyli dłonie, po czym zasiedli około półtora metra od przesłuchiwanej. Zgodnie z zasadami. Aspirant o looku Podsiadło nakreślił standardową formułką cel przybycia policji. Blondynka chrząknęła, a jej partner przypomniał sobie o dyktafonie. Położył go na stole, raz jeszcze przedstawił cel wizyty i poprosił o zgodę na nagrywanie. Weronika zgodziła się, a policjant wydał się jej stremowany. Kulig aż paliła się do przejęcia dowodzenia, ale Niańczyk zaczął zadawać pytania, więc pozwoliła mu działać.

Nic ciekawego nie padło z ust jednych czy drugich. Nie nada się na rasowy kryminał, pomyślała Weronika.

– Czy byłaby pani w stanie rozpoznać napastników?

Weronice wydało się to głupie, ale odpowiedziała:

– Mieli kominiarki… Ale jeden miał dość piskliwy głos.

– A pozostali? – wtrąciła blond policjantka. – Też mieli głosy? – Starszy aspirant spiorunował ją wzrokiem, po czym znów patrzył łagodnie, wręcz przepraszająco na Weronikę.

– Nie wyróżniali się niczym specjalnym. Zostałam zaskoczona, wydawało mi się, że nie sprowokowałam ataku.

– Wydawało się pani? – zapytała policjantka, tym razem znacznie grzeczniej.

– No nie wiem, czym im nadepnęłam na odcisk, poza tym, że byłam kobietą. Oni mnie zaczepili. – Weronika nie wspominała o braku maseczki.

– Czy napastnicy posiadali broń? – drążył policjant. Weronika zastanawiała się, ile takich głupich pytań usłyszy. Popytają, nagrają i umorzą śledztwo, bo po co się męczyć. Nie wysłali tu poważnego detektywa czy nawet komisarza, ale dwójkę żółtodziobów, którzy są tu jak sztuka dla sztuki. Spisać, zarchiwizować i wrócić do tańców na ulicy pod domami osób na kwarantannie. Tak to widziała.

– Nie wiedzą, kim jestem? – pomyślała nieskromnie Weronika, ale od razu storpedowała w sobie tę egoistyczną myśl.

– Nie, nie mieli broni. Byli uzbrojeni w agresję i przewagę liczebną, to wystarczyło. Ale mogło być gorzej – powiedziała Weronika spokojnym tonem. Nie dała się sprowokować jak w mieszkaniu Jarka. Znów chciała być opanowana i konkretna. Jak kiedyś.

– Czy wzywała pani pomocy? W sensie, czy byli jacyś świadkowie? – pytał policjant.

– Nie wiem, nie pamiętam. Na pewno mieli rękawiczki. No i kominiarki, pełniły rolę maseczek może. Ja nie miałam i…

– No to może to ich zainteresowało? – zapytała policjantka.

– Czy to ważne? Maseczka nie jest obowiązkowa na dworze, nie ma jeszcze kar za jej taki brak. Zresztą, źle się czuję. Mam pytanie... – mówiła Weronika chcąca zapytać, jak długo potrwa to śledztwo. Bolała ją głowa.

– My tu jesteśmy od pytań – wtrąciła z uśmiechem policjantka. Znów zgromił ją partner.

– Dużo jeszcze tych formalności? Powtarzałam dwa razy. Nie wiem, kto mnie napadł. Było ich trzech, pobili mnie w biały dzień. Mogli zgwałcić, ale nie zgwałcili. Nagrali mnie telefonem i kopali. Jakby pokazowo. Mówili, że mnie zerżną.

– A podjęli taką próbę? – dopytywał policjant. – W sensie, czy to było powodem napaści? Jeśli tak, to co ich powstrzymało?

– Ale co? Że powodem napaści była moja płeć? To już, kurde, zbrodnia? Nie wiem, czemu mnie napadli, to wy jesteście z policji. Nic mi nie ukradli, nikt ich nie spłoszył. Poturbowali mnie, mogli zrobić więcej, ale po prostu uciekli. Jakby wsadzili mnie do auta i wywieźli do lasu, przy tych pustkach na ulicy nikt by tego nie zauważył. – Weronika czuła, że lepiej jej idzie opisywanie takich scen w książce, niż opowiadanie na przesłuchaniu. Tu trudno było jej o zachowanie spokoju. To wydarzyło się jej, a nie którejś z postaci książkowych.– Albo miałam pecha albo… Jakby ich, kurde, ktoś wysłał, żeby mi dali w kość. – Pisarka uznała, że ostatnim zdaniem zbytnio zainteresowała policjantów. Mogła się ugryźć w język. Powiedziała to grzecznie, ale pomyślała o srogim wpierdolu, jaki w sumie mógł ją spotkać tylko za to, że nie miała maseczki na twarzy. Albo dlatego, że jest kobietą. Co za czasy, co za kraj. Słowo wpierdol odbiło się jej echem w głowie. Zważywszy na to, że niejako żyje z języka polskiego, starała się go nie kaleczyć bez potrzeby.

– Ma pani jakichś wrogów? Sądzi pani, że to mógł być zamierzony atak? – pytał policjant.

– Czy otrzymywała pani jakieś groźby? Na przykład pisemne, od jakiegoś fana, stalkera? – dopytywała policjantka, tym razem partner jej tego nie zakazał.

Teraz Weronika poczuła się jak na prawdziwym przesłuchaniu. Brakowało lampy świecącej w twarz i nieprzyjemnego pomieszczenia z lustrem weneckim. Stanęła przed dylematem. Odszczekać ostatnie zdania i mieć spokój czy kontynuować wersję z Jarosławem jako gościem, który zlecił jej pobicie.

– Przepraszam, piszę nową książkę i ponosi mnie wyobraźnia. Takie skrzywienie zawodowe, proszę zrozumieć – skłamała i wybrała pierwszą opcję. Na drugą nie miała dowodów, a im dłużej o niej myślała, tym głupsza się wydawała.

– Rozumiem. Rozmawialiśmy z ratownikiem medycznym, który panią opatrywał. Nie chciała pani jechać na badania do szpitala? – pytał spokojnym głosem policjant, a blondynka zdawała się być w irracjonalny sposób poirytowana. Nie wiadomo, czy tym, że Weronika wycofała się z zeznań prowadzących do grubszej afery, czy po prostu była zazdrosna jak kobieta o kobietę. Pisarka zastanawiała się, czy jest coś między dwojgiem policjantów. Nie mogła wiedzieć, że starszy aspirant Niańczyk całą drogę z ekscytacją opowiadał swojej partnerce o tym, do kogo jadą na przesłuchanie. Znana pisarka, Weronika Jasny, z którą trzeba obchodzić się jak z jajkiem, najlepiej złotym lub nawet kurą. Może Weronika znosiła złote jajka w postaci kolejnych bestsellerowych powieści, ale policjantka zaczęła nie znosić kobiety, zanim jeszcze ją poznała. Wujek komendant na pewno pomógł Niańczykowi dorwać tę sprawę, policjantka była tego pewna.

– Z wiadomych względów szpital wydał mi się zbyt dużym ryzykiem – odparła Weronika, zastanawiając się, ile jeszcze to potrwa.

– Tak, ale koronawirus nie przeszkadzał pani w bieganiu – wtrąciła blondynka jak zwykle kąśliwie.

– Z tego, co wiem, nie jest to zakazane. Chce mnie pani za to aresztować? – Weronika tym razem nie powstrzymała się od uszczypliwości. Nawet jej nieraz nerwy puszczały. Od pewnego czasu stawało się to coraz częstsze.

– Spokojnie. Jesteśmy tu po zeznania, to pani jest ofiarą. Chyba mamy wszystko, co trzeba. Sprawa będzie w toku – oznajmił policjant i wyłączył dyktafon. Uśmiechnął się też do Weroniki. Maseczka nie przeszkadzała, oczy powiedziały swoje. Policjant o aparycji Dawida Podsiadły wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale się wstydził. Zniecierpliwiona blondynka nie wytrzymała.

– Daj jej to i wracamy do prawdziwej pracy – powiedziała.

Policjant jeszcze bardziej się zmieszał, a jego twarz nabrała czerwonych kolorów. Niepewnie sięgnął do służbowej teczki. Wyjął jedną z powieści Weroniki. Podał jej i poprosił o autograf. Aspirant Dudek była zażenowana kolegą. Pisarka uśmiechnęła się i podpisała książkę. Policjanci pożegnali się i wyszli.

– Lecisz mi kawę – powiedziała policjantka do partnera, gdy już byli w radiowozie. Zdziwił się.

– A lecę ci kawę, bo…?

– Bo powiem wszystkim na komendzie o twoim zachowaniu, jeśli tej kawy nie dostanę – odparła blondynka.

Weronika patrzyła na odjeżdżający z parkingu radiowóz. Otworzyła szlaban pilotem i mundurowi opuścili jej osiedle. Poczuła ulgę, ale wiedziała, że to nie koniec tej sprawy. Potrzebowała czegoś prozaicznego, chciała „zwykłości”, a nie kryminalnych przygód. Postanowiła coś zjeść. Najwyższy czas.

Zrobiła sobie solidną jajecznicę z cebulką, dołożyła do tego tosty i popiła czarną kawą. Gdy nabrała sił, otworzyła laptop i zaczęła surfować po Internecie. Gdy weszła na swój profil facebookowy, zobaczyła kilkadziesiąt wiadomości prywatnych i zaproszenie na wydarzenie o tytule: „Śmierć Kurwowirusom”.

Rozdział 6

Opole. Marzec 2020 r.

Facebook kiedyś był odkryciem, dziś stał się naszą codziennością. Podzielił los telewizora, samochodu, komputera czy telefonu komórkowego, który przeistoczył się w smartfon. O ile powyższe to postęp technologiczny, którego nie da się zatrzymać, o tyle hejt, który nabrał siły dzięki mediom społecznościowym, jest cofaniem się ludzkości. Utkwił w nas tak głęboko, że nie wiadomo, czy da się go pokonać. Weronika miała już z hejtem do czynienia, bo przecież nie każdemu muszą podobać się jej książki. Tę mowę nienawiści starała się ignorować lub obracać w żart, bronić się, gdy trzeba Nawet miała od tego specjalistkę zatrudnioną przez wydawnictwo. Kamila dbała o jej profile w mediach społecznościowych, moderowała dyskusje, udostępniała ciekawe artykuły. Autorka rzadko odpowiadała fanom, ale zdarzały się i takie przypadki. Gdy sprawa była poważniejsza, Kamila zawsze wiedziała, co zrobić. Choć była ze 20 lat młodsza od Weroniki i dopiero niedawno skończyła studia, to doskonale się rozumiały. Kamila była ładną, choć nieco kościstą, niską blondynką o szerokim uśmiechu, o który na pewno dbała. Weronika pamiętała też jej wegetarianizm i pasję, z jaką o nim opowiadała. Prowadziła dwa blogi, podróżniczy oraz kulinarny. W międzyczasie zawsze miała chwile na pracę dla Weroniki, wyjazdy i... znalezienie miłości życia. Brian, Kanadyjczyk zdobył serce Kamili podczas wyprawy na Malediwy. Ale ta twierdziła, że to ona była tą, która go uwiodła i oswoiła. Zamieszkali razem po kilku miesiącach znajomości i po roku związku dorobili się dziecka. Szybko. Konkretnie. Ciekawie. Cała Kamila, która przy tym wszystkim wciąż dawała radę z pracą na rzecz mediów społecznościowych Weroniki. Ale miesiąc temu, gdy wystąpiły jakieś komplikacje ciążowe, pisarka niemal zmusiła ciężarną do wzięcia prawdziwego urlopu.

Weronika zobowiązała się do przejęcia swoich profili przynajmniej na jakiś czas, choć nie była w tym tak dobra, jak w pisaniu książek. Wydało się jej to śmieszne, jakby ktoś inny niż Weronika Jasny był lepszy w byciu Weroniką Jasny.