Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
30 osób interesuje się tą książką
Iris jest perfekcjonistką do szpiku kości. Pracuje jako magazynierka w sklepie odzieżowym, a swoje obowiązki traktuje bardzo poważnie i nie widzi poza nimi świata.
Dopóki nie pojawia się on.
Tajemniczy klient, który obserwuje Iris podczas pracy, okazuje się nowym pracownikiem, a ona jest zmuszona wprowadzić go w tajniki ukochanego zawodu. Po bolesnym rozstaniu z przyjaciółką boi się otworzyć na nową relację, ale Elliott powoli pokazuje jej, że warto mu zaufać.
Pozbawieni oddechu to jesienno-zimowy romans, w którym przepadną nawet najwięksi wrogowie niskich temperatur. To nie tylko historia o miłości, ale też przyjaźni, pasji do swojej pracy i tajemnicy, która sprawi, że ta oblana lukrem powieść pozostawi na chwilę w sercu gorzki posmak cynamonu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 480
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Kinga Fikushima
Wydawnictwo White Raven
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.
Redaktor prowadzący Ewa Olbryś
Redakcja
Dominika Surma @pani.redaktorka
Korekta
Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa
Redakcja techniczna i graficzna
Marcin Olbryś
www.wydawnictwowhiteraven.pl
Numer ISBN: 978-83-68175-65-3
Ostrzeżenie
Drogi czytelniku,
książka ta porusza trudne tematy takie jak: choroba, śmierć członka rodziny, depresja, ale również izolacja, wymuszanie bliskości i trudności w zaufaniu po bolesnym zakończeniu przyjaźni. Jeśli nie czujesz się komfortowo z powyższymi wątkami, zrezygnuj z lektury.
PLAYLISTA IRIS
The Corrs – Breathless
Paramore – The Only Exception
The Vamps – Somebody to You
The Bangles – Eternal Flame
The Corrs – When the Stars Go Blue (feat. Bono)
Miley Cyrus – See You Again
The Corrs – Everybody Hurts
Kylie Minogue – Can’t Get You out of My Head
Hannah Montana – He Could Be the One
Claire Rosinkranz – Backward Boy
Kylie Minogue, Bebe Rexha, Tove Lo – My Oh My
Sia – Snowman
Dua lipa – Dance The Night
SHAED, Lewis Del Mar – High Dive
PLAYLISTA ELLIOTTA
The Struts – Could Have Been Me
Hoobastank – The Reason
The Goo Goo Dolls – Iris
3 Doors Down – It’s Not My Time
Daughtry – Over You
R.E.M – Everybody Hurts
The La’s – There She Goes
Dave Moffatt, Music Travel Love – Nothing’s Gonna Change My Love For You
Alok, iRO – Table For 2
Father John Misty – Real Love Baby
Matchbox Twenty – Unwell
Bazzi – Heaven
Robert Pettersson, Helena Josefsson – My Own Worst Enemy
Rihanna – Russian Roulette
Florence + The Machine – Shake It Out
Linkin Park – Leave Out All the Rest
Każda piosenka Brunona Majora
Dedykacja
Dla zranionych przez przyjaźń, bojących się zaufać ludziom i potrzebujących samotności.
Nie ma w tym nic złego, dajcie sobie czas i dbajcie o siebie. W końcu się odnajdziecie.
Ta historia jest także dla wszystkich pozbawionych tchu.
Jesteście niesamowici. Niech świat w końcu Was zauważy!
Łączę się z Wami i mam nadzieję, że historia wywoła uśmiech na Waszych twarzach.
Od Autorki
Powieść rozgrywa się w mieście Savannah w stanie Georgia. Większość opisanych miejsc istnieje naprawdę, ale niektóre szczegóły zostały zmienione na potrzeby fabuły. Wszystkie procesy i zasady pracy magazyniera oraz obsługi klienta oparłam na własnym doświadczeniu zawodowym.
Mało kto powiedziałby, że praca w sklepie odzieżowym to szczyt marzeń. Jeszcze mniej osób przyznałoby, że w takim miejscu może spełniać się zawodowo. Ja jestem wyjątkiem od tej reguły. Pracuję tutaj już ponad trzy lata i nie wyobrażam sobie być gdzie indziej. Skąd bierze się moje przywiązanie? Satysfakcjonująca wypłata i stosunkowo łatwe zajęcie – chyba nie trzeba rozwijać. Wielu traktuje mnie z przymrużeniem oka, gdy mówię, że będę ostatnią osobą, która odejdzie z tego sklepu. Wszyscy, z którymi obecnie pracuję, kiedyś się zwolnią w poszukiwaniu lepszych perspektyw, a ja zostanę do ostatniego dnia.
Kapitan tonie ze statkiem, ale w moim przypadku ten punkt kodeksu brzmi: „Iris tonie ze sklepem”. Moi współpracownicy i kierowniczki myślą, że żartuję, ale ja za każdym razem jestem śmiertelnie poważna.
W ciągu roku przez Drestock przewijają się dziesiątki dzieciaków, które szukają pracy między studiami a prawdziwą karierą zawodową. Sama mam zaledwie dwadzieścia pięć lat, ale już na pierwszy rzut oka da się dostrzec potężną różnicę w zainteresowaniach, w środowisku, w którym się obracamy, i tym, jak spędzamy piątkowe wieczory. Tak, jestem inna. Śmiejcie się, ile chcecie, jednak widzę większy sens w siedzeniu w swoim mieszkaniu i zajadaniu się chipsami. Wolę spędzić wieczór na oglądaniu filmu i gadaniu sama ze sobą.
Co nie zmienia faktu, że niektórzy ludzie w mojej pracy są bardzo w porządku i uwielbiam z nimi pracować. Potrafimy się zgrać i pomagamy sobie nawzajem. Co prawda mogłabym zliczyć ich na palcach jednej ręki, ale staram się nie narzekać. Lepsze to niż nic. Zawsze mogło być o wiele gorzej. Czasami nieźle się naklnę na niektóre osoby, bo albo ruszają się jak muchy w smole, albo są tak znudzone swoją pracą, że wolą przeglądać się w lustrze, zamiast poukładać ubrania.
To moja kolejna cecha, którą zna każdy w tym sklepie – jestem perfekcjonistką i traktuję swoje obowiązki jak świętość. Tu nie ma miejsca na obojętność czy lenistwo. Tych pięć godzin ma być najbardziej produktywną częścią mojego całego dnia. Dbam o to miejsce, aby każdemu pracowało się trochę lepiej. Zawsze jestem dwa kroki przed wszystkimi.
Moglibyście pomyśleć, że współpracownicy traktują mnie jak szkolnego lizusa, który zawsze przypomni o zapomnianej przez nauczyciela kartkówce, ale zaskoczę was – cieszę się tutaj sporym szacunkiem. Wszyscy wiedzą, kim jestem i że jeśli zwrócą się do mnie z jakimś pytaniem, będę znała na nie odpowiedź. Wszystko przyniosę, pomogę, i to w zawrotnym tempie. Moje szefowe także mnie uwielbiają, bo są pewne, że dla Drestocku skoczę w ogień. Poświęcę ponad dwadzieścia godzin tygodniowo, żeby tylko pomóc najlepiej, jak potrafię, gdy brakuje personelu.
Nie bez powodu w zeszłym roku dostałam tytuł pracownika miesiąca. Jeszcze nigdy nie otrzymała go osoba z magazynu.
Ten sklep jest dla mnie drugim domem, a posada magazynierki – zawodem, w którym chcę się udoskonalać przez następne lata. Widzę w tym większą ideę, coś wyższego, i zamierzam trzymać się swojej misji, nawet jeśli wielu się z tego śmieje albo uważa mnie za lenia czy dziewczynę pozbawioną ambicji.
Niektórzy szepczą, że sprzedałam temu sklepowi swoją duszę. Może mają rację, nie zaprzeczam. Nie liczy się nic innego, w pracy myślę tylko o pracy. Żadnych przyjaciół, żadnej miłości, żadnych rozpraszaczy. Praca, praca i jeszcze raz praca.
Dopóki nie pojawił się on.
15 października, niedziela
Niedziela, jak co tydzień, jest dla mnie dniem pracy. W weekendy zawsze jest największy ruch, dlatego niezmiennie staję na straży. Temperatura w Savannah zaczęła nareszcie spadać, jeśli dwadzieścia dwa stopnie można uznać za niską temperaturę. Ponure chmury zasłoniły słońce, niestety wilgoć nie odpuszcza. Zawitały chłodniejsze dni, dając nam przedsmak jesieni. Da się ją przeżyć, jeśli mówimy o złocących się liściach, cieście dyniowym i pumpkin spice latte, ale jesień to też chlapa i paskudny, zimny wiatr, przez które odechciewa się przekraczać progu mieszkania. Co roku obiecuję sobie, że w końcu polubię tę porę roku, bo niezaprzeczalnie jest lepsza od lata, ale zawsze wychodzi tak samo.
Biegnę na autobus, bo oczywiście nigdy nie miałam odwagi zrobić prawa jazdy. Nie zamierzam się nikomu z tego tłumaczyć, ostrzegam – temat tabu. Wpadam po drodze w ogromną kałużę i moczę swoją długą, ciemną spódnicę. Nie klnę nawet pod nosem, bo od odjazdu autobusu dzielą mnie ostatnie sekundy. Wpadam do środka, dysząc przy tym, jakbym przebiegła przynajmniej dwa maratony. Na szczęście przystanek jest parę kroków od mojego domu. Niesforne czarne loki wymknęły się spod upięcia klamry i teraz opadają mi na czoło, łaskocząc w oczy. Patrzę na zegarek i wzdycham z ulgą, gdy uświadamiam sobie, że będę tradycyjnie godzinę wcześniej. Kolejna rzecz, z której moi współpracownicy czasami się podśmiewają.
Inni idą przed pracą do jakiejś kawiarni albo lecą zjeść coś na szybko ze znajomymi i biegną do sklepu, aby w ostatniej chwili zacząć zmianę. Ja za to kupuję kanapki albo jabłecznik i idę do sklepu. Tam, na zapleczu, rozkładam swoje drugie śniadanie i zajadam ze smakiem, w międzyczasie czytając książkę.
Ostrzegałam, że nie jestem taka jak inni.
– Cześć, Iris – rzuca ktoś zza moich pleców.
– Hej, hej – odpowiadam przez ramię, nie podnosząc wzroku znad lektury.
Nawet kiedy ktoś się ze mną wita, nie zwracam na to uwagi, za bardzo jestem wciągnięta w historię na papierze, by interesowały mnie długie opowieści o tym, co ludzie robili w sobotni wieczór i jak bardzo zabalowali. Kiedyś moim priorytetem było znaleźć tutaj swoją paczkę przyjaciół. Po trzech latach jestem w stanie stwierdzić, że w moim przypadku to bez sensu i nikogo nie potrzebuję. Próbowałam tyle razy zbliżyć się do którejś z dziewczyn, przejąć inicjatywę. Wychodziłyśmy na brunche, jakieś głupie ciasta, a po paru miesiącach kontakt się urywał. Nie wiem, co powoduje taki rezultat. Może fakt, że jestem tak nudną gadułą. Ale w końcu do tego przywykłam.
Nikogo nie potrzebuję, szkoda na to czasu i energii. Lepiej skupić się na pracy, bo za to przynajmniej dostaję pieniądze. A co mam z takiej przyjaźni na chwilę? Tylko nerwy i zachodzenie w głowę, czy ta osoba w ogóle mnie lubi, a potem pocenie się, aby nie odchodziła. Podziękuję, uczę się na swoich błędach.
– Irison! – woła jedna z moich szefowych. Macha mi, a jej długie czarne włosy lśnią pod światłami lamp.
– Hej, Lorrie – odpowiadam i wracam do książki.
Sama stworzyła moje pierwsze przezwisko, które powtarza ze sto razy dziennie, a mnie to nie przeszkadza. Czuję wtedy, że jeszcze bardziej przynależę do grupy. Lorrie przypomina mi ciocię, której nigdy nie miałam. Sprawia wrażenie ciepłej, kochanej i zabawnej osoby, a co więcej – właśnie taka jest. Uwielbiam z nią pracować, bo jest rozrywkowa, ale potrafi też rozmawiać. Nie ma między nami tej niewidzialnej ściany, której nie da się przejść. Jesteśmy ze sobą blisko.
Dopiero gdy zaczynam zmianę, zakładam swoją maskę ekstrawertyka. Chwytam walkie-talkie, a do kieszeni spódnicy wsadzam terminal ręczny1. Do tego biorę swój notes, po czym wychodzę na sklep. Tam znowu wpadam na Lorrie i Amandę, które omawiają dzisiejszą sprzedaż.
Lorrie ma ciemną, opaloną cerę, której bardzo jej zazdroszczę. Na ciele mienią się kawałki złota, pewnie to jej nowy balsam do ciała. Nie da się jej odebrać posady diwy, to dla nas następczyni Beyoncé. Dzięki niej atmosfera jest lżejsza i nigdy nie ma z niczym problemu. Jestem jej ulubienicą, a ona moją.
Amanda za to jest jej zupełnym przeciwieństwem. Ciągle skupiona na pracy, rzadko kiedy żartuje i zawsze znajdzie jakieś zadanie, nieważne, jak bardzo nie ma nic do roboty. Za to ma świetne, niezaprzeczalne wyczucie stylu. Po kryjomu inspiruję się jej stylizacjami, ale nie jesteśmy ze sobą blisko. Między nami istnieje wcześniej nadmieniona niewidzialna ściana. Dystans, którego żadna z nas nie chce zmniejszyć. Czasami mam wrażenie, że jesteśmy takie same.
– Irison, przejdź się po sklepie, a potem odbierz raport od Jordan – mówi Lorrie, pokazując palcem na chodzącą po sklepie dziewczynę z wysokim, ciemnym kokiem. – Jesteś dzisiaj sama.
– Roger – odpowiadam, salutując, i idę na sklep.
Magazynier z dłuższym stażem, jak mój, ma właśnie takie spotkania przed pracą – krótko, zwięźle i na temat. Ci z obsługi przez piętnaście minut słuchają zaś ogłoszeń, motywujących przemówień szefowej, a na koniec są odpytywani. To już chyba setny powód, dla którego kocham swoją pracę. Ostatni raz odpytywały mnie z dwa lata temu.
Jaki mamy dzisiejszy cel? Jak wyglądają statystyki? Nad czym musimy popracować? Jakie mamy obecne promocje? A gdzie znajdują się letnie sukienki? A mom jeans? Tak, to był największy stres podczas całej zmiany. Przynajmniej wiele się nauczyłam i teraz każda informacja jest dla mnie istotna.
Otwieram notes i sumiennie spisuję każdą najmniejszą zmianę w rozłożeniu ubrań na wszystkich trzech piętrach sklepu. To kluczowa wiedza, bo często klient pyta, gdzie znajduje się konkretny produkt, a ja powinnam to wiedzieć, nawet jak zostanę obudzona o trzeciej w nocy. Magazynier musi przywiązywać do tego ogromną wagę, ponieważ ciąży na nim presja czasu podczas uzupełniania ubrań sprzedanych i rozkładania tych zostawionych w przymierzalni, która z czasem przestaje być odczuwalna.
Witam każdego z pracowników obsługi oraz klientów. Jordan zniknęła, pewnie morduje się z kupą ciuchów w windzie. Na drugim piętrze, gdzie znajdują się też przymierzalnie, podchodzi do mnie Heiley, dziewczyna z obsługi, jak zawsze znudzona swoją pracą.
– Jezu, nie wierzę, że minęła dopiero godzina – jęczy mi do ucha, otulając się ramionami. – Jest ruch, czas powinien płynąć szybciej.
Jest niziutka i ma urok psa chihuahua – malutka, ale głośna, a wiadomo, że nie ma co się bać chihuahuy.
Wzdycha ciężko i podchodzi do lustra. Przegląda się i poprawia grzywkę. Nie mogę się powstrzymać i mówię:
– Zajmij czymś głowę i nie patrz co pięć minut na zegarek. – Kończę pisać w notesie, przy czym dodaję: – Albo w lustro. Może poukładaj ciuchy z przymierzalni, bo leżą porozrzucane. Zaraz je odbiorę.
Heiley zostaje z tyłu, zdezorientowana moją odpowiedzią. Zwykle nie mówię innym, co mają robić. Nie poganiam do układania ciuchów, bo wolę zrobić to sama – lepiej i szybciej. Syndrom mamy. Kiedy jest dużo klientów, obsługa musi się nimi zająć i nie mają czasu na układanie, jednak jak widzę, że ktoś jest znudzony i marudzi na brak pracy, wiem, że trzeba mu wyznaczyć jakieś zadanie bezpośrednio, aby pomógł też nam – magazynierom. W końcu mamy tylko po dwie ręce.
Idę na parter, gdzie znajdują się kasy. Po drodze zbijam piątkę z Jess, zaraz po mnie najdłużej pracującą osobą w tym sklepie. Zabawna i pociągająca, dusza towarzystwa. Dorabia sobie na platformie streamerskiej, robi transmisje na żywo z gier albo zwykłych pogadanek. Ma imponującą rzeszę fanów, o jakiej marzy niejedna osoba prowadząca social media.
Za każdym razem się dziwię, że żaden chłopak jeszcze nie postarał się o jej względy trochę bardziej. Głębokie, brązowe oczy Jess Calloway są znane na całe Savannah. Owszem, nie może się opędzić od wielbicieli, ale żaden z nich nie przeszedł na kolejny etap. Jess jest surowa i nieustępliwa. Szanuję ją za to. W końcu o najlepsze należy powalczyć.
Kiedy przyszłam tutaj ponad trzy lata temu, razem z nią się wszystkiego uczyłam, a ona sprawiała, że czułam się odrobinę mniej zestresowana. Teraz obie mamy doskonałe doświadczenie i trenujemy młodszych i nowych. Nie potrafię sobie wyobrazić tego sklepu bez niej.
Kiedy widzę na kasie Billy’ego, wywracam oczami. Jest mniej więcej mojego wzrostu i nie ma nic do zaoferowania prócz żałosnych tekstów na podryw, jednak on uważa się za największe ciacho w sklepie. Może jedynie pomarzyć… i to nie dlatego, że jest rudy! Samą swoją aurą zniechęca do siebie wszystkich dookoła, choć nikt nie przyzna tego na głos.
– Czemu on zawsze pracuje, gdy ja mam zmianę? – szepczę rozdrażniona do ucha Jess.
– Może go zapytaj – zachęca mnie ponętnym głosem i szturcha w bok.
– Zapomnij o tym. Dobrowolnie nigdy do niego nie zagadam, on nie bierze jeńców. Do potem.
Staram się jak najszybciej przejść koło kasy, aby zabrać pozostawione przez klientów ubrania i zwroty zamówień internetowych, po czym żwawym krokiem zmierzam do windy.
– Cześć, Iris – zwraca się do mnie chłopak, na co klnę w myślach.
– Cześć – odpowiadam krótko.
Dzięki Bogu zbiera się spora kolejka, więc nie jest w stanie mnie „zaatakować”. Nawet nie odwracam się w jego stronę i wpadam do windy, gdzie stoi Jordan.
– Czołem, żołnierzu.
– Nie mam pojęcia, skąd się biorą te ciuchy – stęka z bezsilności, składając bluzkę za bluzką. – Zbieram ich całą masę, a po pięciu minutach przychodzą kolejne.
– Witaj w moim świecie. W końcu niedziela. Święćmy Pana! – mówię teatralnym tonem.
– Ja to bym wolała go święcić w łóżku, pod ciepłą kołderką…
Nie znam Jordan za dobrze, zaczęła z nami pracować jakiś rok temu, ale to miła dziewczyna, a przede wszystkim efektywna. Szybko się uczy, bo ma już doświadczenie w pracy w odzieżówce. Jest najlepsza na magazynie, oczywiście zaraz po mnie. Ma dużo pozytywnej energii i poczucia humoru. Zawsze potrafi poprawić mi nastrój, nieważne, jak słabą mam zmianę. Ta dziewczyna kocha ploteczki, ale przy tym szanuje moją przestrzeń, za co ma u mnie ogromnego plusa. Jordan spędza mnóstwo czasu z Jess i chłopakami ze sklepu nad rzeką Savannah, nie może przeżyć bez ich towarzystwa. Ja trzymam się trochę na uboczu.
Poznałyśmy się w okresie, kiedy postanowiłam, że nie chcę już angażować się w przyjaźnie. Wtedy, gdy byłam w kompletnej rozsypce. Nie przyjaźnimy się, może w pewnym sensie kumplujemy, ale nic poza tym.
Winda zatrzymuje się na drugim piętrze – przymierzalnie.
– Oho, dostawa – mówię z sarkazmem, zanim drzwi się otwierają.
Przed nami staje zblazowana Heiley z naręczem ubrań. Wszystkie ładnie poskładane, jak od linijki.
– No widzisz? – Uśmiecham się do niej i odbieram stosik. – Od razu czas jakoś szybciej leci, nie? Dzięki!
Posyła mi wrogie spojrzenie i odchodzi bez słowa. Cała Heiley, kochana i pracowita duszyczka. Szybko pomagam Jordan odgrzebać się z góry ubrań. Bez problemu możemy z niej zrobić Mount Everest.
– Kazałaś jej to poukładać? – pyta z niedowierzaniem Jordan.
– Marudziła, to znalazłam jej zajęcie. – Wzruszam obojętnie ramionami.
– Prawie zabiła cię wzrokiem.
– Niech sobie zabija. Ja jestem nieśmiertelna. Te dzieciaki muszą się nauczyć przyzwoitości.
Biorę do ręki letnią sukienkę, która zapewne niedługo zakończy swoje krótkie życie. Na sklepie już dawno została wystawiona jesienna kolekcja. Lato powoli odchodzi w zapomnienie. Biorę z wózeczka za nami wieszak i odwieszam ją na drążek wózka, na którym układamy ciuchy.
– A czy ty przypadkiem nie idziesz do domu? – zwracam się do Jordan.
– Tak, ale chciałam jeszcze to dokończyć.
– Daj spokój, przecież to żaden problem. – Zabieram od niej koszulkę i naciskam przycisk pierwszego piętra. – Za pięć minut będzie wszystko cacy. Uciekaj!
Drzwi windy się otwierają i wypycham koleżankę na piętro.
– To do jutra! – Salutuje mi z uśmiechem.
– Na razie. – Odwzajemniam salut.
Wracam do poskramiania góry ubrań. Składam i odkładam je na odpowiednie miejsca na wózku. Wzdycham z niesmakiem, bo brakuje wieszaków, a papiery szefowych walają się pod stertą ciuchów. Jestem specjalistką od organizacji. Wieszaki na spodnie wieszam na drążku, te na topy wkładam do wózeczka za mną, a papiery składam w całość i odkładam na bok. Zaczynam przyspieszać, aby winda w końcu wyglądała tak, jak powinna.
Wyciągam terminal, aby sprawdzić, ile klienci zdążyli kupić. Przy okienku „do wyciągnięcia” widnieje liczba piętnaście, więc jadę na piąte piętro, gdzie znajduje się magazyn z rzeczami męskimi. Przypomina on mały labirynt, ale gdy spędzi się tutaj dużo czasu, można znaleźć wszystko z zamkniętymi oczami. Z terminalem w ręce chodzę od alejki do alejki, szukam odpowiednich rzeczy, skanuję ich kody kreskowe i zabieram ze sobą.
Nie mijają dwie minuty, a ja już jestem na czwartym piętrze, aby zebrać rzeczy damskie. Tutaj też rozprawiamy się z dostawami, zwrotami i innymi usterkami. Na środku stoi rząd stołów, na których rozpakowujemy paczki. Można na nich znaleźć sensory i skrzynkę z potrzebnymi narzędziami, jak na przykład pistolecik z żyłkami do metek i cały pozostały ekwipunek magazyniera: pistolety drukujące naklejki z cenami oraz ładujące się terminale, o których już wspominałam.
Raz-dwa układam zebrane przeze mnie ciuchy na wózku w windzie, a zaraz potem wysiadam na trzecim piętrze, żeby je odnieść. Witam w międzyczasie klientów i odpowiadam na ich pytania na temat promocji albo tego, na którym piętrze jest przymierzalnia. Spotykam tam też Troya, bardzo miłego chłopaka, który równocześnie pracuje w sklepie i studiuje medycynę, a w wolnym czasie, choć nie ma go dużo, pływa. Jest młodszy ode mnie, ja w jego wieku ledwo dźwigałam studia. Do dzisiaj nie potrafię pojąć, jakim cudem on jest w stanie pogodzić te trzy rzeczy.
Podbiega do mnie, mocno czymś podekscytowany.
– Słyszałaś o Heiley? – pyta z rozbawieniem i poprawia spadające mu z nosa okulary.
Może i jest młodszy, ale za to o wiele wyższy… No i nie można mu odebrać uroku. Ja, Jess i Jordan nazywamy go najwcześniejszą wersją Petera Parkera. Co ciekawe, od kiedy rzuciłam tym tekstem po raz pierwszy, Jess ma obsesję na punkcie Spider-Mana. Dziwne…
– Co z nią? – News związany z Heiley niespecjalnie mnie interesuje. Sprawdzam rozmiar trzymanej przeze mnie kurtki w kratę.
– Dostała burę od Amandy – szepcze.
– Kiedy? – Tu ma całą moją uwagę. Przerywam odkładanie ubrań.
– Dzisiaj, podczas spotkania przed zmianą. Oberwała, bo w ogóle nie sprząta na piętrze i ciągle siedzi na telefonie.
– Rychło w czas – burczę. – To dlatego jest dzisiaj taka kąśliwa. Od początku jej mówię, że telefon ląduje w szafce.
– Jess ma dzisiaj ładną bluzkę, nie?
– Słucham? – Unoszę brwi, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
Troy natychmiast się peszy i ucieka wzrokiem. Znalazł rozwalony stosik koszulek, więc zaczyna go układać od nowa.
– Nie wiem, ładnie na niej leży… czy coś. – Wzrusza ramionami.
– Jasne… – Mierzę go podejrzliwym spojrzeniem, ale kącik ust wędruje mi ku górze.
Już od jakiegoś czasu zauważamy z Jordan, że coś tu śmierdzi, i nie są to konwalie. Nie muszę wchodzić do głowy Troya, żeby się domyślić, że bardzo chciałby dzisiaj wylądować na pierwszym piętrze za kasami – obok Jess.
Kończę układanie na trzecim piętrze i jadę na drugie, licząc się z kolejnymi fochami Heiley. Zamiast niej widzę Quinn, która pomaga Heiley w przymierzalni. Jest bardzo sumienna i uczynna, inni powinni brać z niej przykład.
– Iris, potrzebuję rozmiar S – mówi błagalnym głosem i szybko przeczesuje krótkie, obcięte na chłopaka włosy.
Biorę do ręki tradycyjny T-shirt z logo marki. Jest najtańszy z naszej oferty, a więc i najlepiej się sprzedaje. Od razu umiejscawiam go w magazynie, używając wrytego już w głowę układu, i widzę dokładnie alejkę, w której leży.
– Nie mamy już z nich esek. – Kręcę głową. – Tylko te największe rozmiary.
– Rozumiem. Dziękuję – odpowiada ze smutkiem i maszeruje do czekającego w przymierzalni klienta.
Wychodzę na piętro z kolejnym stosikiem ciuchów – i tak właśnie wygląda moje najbliższe pięć godzin.
Witajcie w moim świecie. Przeszliście swój pierwszy samouczek.
11 Terminal ręczny – urządzenie przypominające smartfon, posiadające funkcję komputera i skanera. Można dzięki aplikacji sprawdzić dostępność rozmiarów, sprzedane produkty, zarządzać dostawami oraz transferami.
Ostrzeżenie
Dedykacja
Od Autorki
Prolog
Iris
Rozdział 1
Witaj w samouczku