Powszechna historia Nikczemności - Jorge Luis Borges - ebook + książka

Powszechna historia Nikczemności ebook

Jorge Luis Borges

3,7

Opis

Nie jest to pierwsza polska edycja "Powszechnej historii nikczemności", została jednak gruntownie przejrzana i poprawiona, a także opatrzona przypisami.

Opublikowaną w 1935 roku książeczkę Jorge Luis Borges określił jako właściwy początek swej prozatorskiej drogi literackiej. Cykl „wprawek" publikowanych w latach 1933–1934 na łamach poczytnego, epatującego sensacją i krzykliwymi ilustracjami dodatku pisma „Crítica", szkice i fabuły „o charakterze mistyfikacji czy pseudoeseju", ćwiczenia z fałszowania cudzych tekstów - jak określał je autor - złożyły się na tomik na poły fikcyjnych biografii realnych oszustów, piratów, gangsterów, compadritos i cuchilleros oraz przepisanych na nowo baśni i opowieści niesamowitych. Nigdy moralizatorskie, zawsze lakoniczne, łączące konkret z liryzmem, śmiertelną powagę z subtelnym żartem, o filmowej sile rażenia, pełne miejsc pustych, gotowych, by je wypełniać wyobraźnią – opowieści te i wyimki z innych książek zapoczątkowały specyficzny, pojemny i osobny gatunek literacki, jakim są Borgesowskie fikcje.

Przekładu dokonali Stanisław Zembrzuski i Andrzej Sobol-Jurczykowski.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 106

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (9 ocen)
3
2
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dorotkasz

Nie oderwiesz się od lektury

Oj, doprawdy bardzo udane to moje pierwsze spotkanie z argentyńską legendą erudycji, Jorge Luisem Borgesem. Podchodziłam do lektury nieufnie, z podszytym lękiem nabożeństwem, a tu… zostałam wzięta szturmem i oczarowana lekkością pióra, dowcipem i fantazją poety. „Powszechna historia nikczemności” brzmi poważnie i encyklopedycznie, tymczasem przekora Borgesa serwuje nam kilka błyskotliwych obrazków, perełeczek po prostu, o przestępcach z różnych epok i rozmaitych miejsc na mapie świata, których życie i czyny charakteryzuje wręcz filmowa awanturniczość, a mity, jakie wokół nich narosły przez lata, utrudniają odróżnienie prawdy od fikcji, co skrzętnie Borges wykorzystuje. Toż to doskonały materiał na film kostiumowy. Każdy ze wspomnianych tekstów jest pomysłem na scenariusz. Tylko siadać i pisać. Część nawet została już, mniej lub bardziej udanie, na ekranie pokazana. Historia nowojorskich gangów doczekała się nawet kilku wersji. Myślę też tutaj o filmach w anturażu Dzi...
10

Popularność




Tytuł oryginału

Historia universal de la infamia (1935)

Projekt obwoluty, okładki i stron tytułowych

Frycz i Wicha

Redaktor prowadzący

Kamil Piwowarski

Korekta

Ryszarda Krzeska, Maciej Korbasiński

Polub PIW na Facebooku

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Księgarnia internetowa www.piw.pl

Copyright © 1995, Maria Kodama

All rights reserved

Copyright © for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023

Copyright © for the Polish translation by The Estate of Stanisław Zembrzuski and The Estate of Andrzej Sobol-Jurczykowski

Wydanie trzecie PIW, poprawione

Warszawa 2023

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 02 01 e-mail: [email protected]

ISBN 978-83-8196-573-6

Prolog do wydania pierwszego

Próbki prozy narracyjnej, które składają się na tę książkę, powstawały w latach 1933–1934. Wywodzą się, jak sądzę, z moich nieustannych lektur Stevensona i Chestertona, a nawet z pierwszych filmów von Sternberga i być może pewnej biografii Evarista Carriego. Jest w nich nadmiar takich chwytów, jak niespójne zestawienia, nagłe zerwanie ciągłości, sprowadzenie całego życia człowieka do dwóch czy trzech scen. (Ten wizualny zamysł rządzi również opowiadaniem Człowiek z przedmieścia). Nie są, nie usiłują być, psychologiczne.

Co do przykładów magii, które zamykają tom, nie mam do nich innych praw niż prawo tłumacza i czytelnika. Czasami myślę, że dobrzy czytelnicy są w jeszcze większym stopniu mrocznymi i szczególnymi łabędziami niż dobrzy autorzy. Nikt nie zaprzeczy, że utwory przypisane przez Valéry’ego bardziej niż doskonałemu Edmondowi Teste mają wyraźnie mniejszą wartość niż utwory żony i przyjaciół Teste’a.

Czytanie jest w każdym razie czynnością późniejszą od pisania: bardziej zrezygnowaną, bardziej odpowiedzialną, bardziej intelektualną.

J.L.B.

Buenos Aires, 27 maja 1935

Prolog do wydania z 1954 roku

Powiedziałbym, że barok jest stylem, który świadomie wyczerpuje (czy pragnie wyczerpać) swoje możliwości i który ociera się o własną karykaturę. Na próżno Andrew Lang, w latach tysiąc osiemset osiemdziesiątych, pragnął naśladować Odyseję Pope’a; dzieło to było już jej parodią i parodysta nie zdołał jej prześcignąć. Barok (baroco) to nazwa jednego z sylogizmów; wiek osiemnasty zastosował ją do pewnych nadużyć architektury i malarstwa wieku siedemnastego; powiedziałbym nadto, że barokowy jest końcowy etap każdej sztuki, gdy ta ujawnia i niszczy własne środki. Barok jest intelektualny, a Bernard Shaw oświadczył, że wszelka praca intelektualna jest humorystyczna. Humor ten jest niezamierzony w dziele Baltazara Graciána; zamierzony, czy świadomy, w dziele Johna Donne’a.

Już sam przesadny tytuł tego zbioru głosi jego barokową naturę. Złagodzenie jednak byłoby równoznaczne ze zniszczeniem, dlatego wolę, tym razem, powołać się na sentencję quod scripsi, scripsi (Jan, XIX 22) i wydrukować te teksty ponownie, po upływie dwudziestu lat, bez zmian. Są one nieodpowiedzialną rozrywką człowieka nieśmiałego, który nie odważył się na pisanie opowiadań i który zabawiał się fałszowaniem i przeinaczaniem (czasami bez uzasadnienia estetycznego) cudzych historii. Od tych wieloznacznych próbek przeszedł do pracowitego ułożenia bezpośredniej relacji – Człowiek z przedmieścia – którą podpisał Francisco Bustos, imieniem dziadka swojego dziadka; zdobyła ona niezwykłe i nieco zagadkowe powodzenie.

Można zauważyć, że do tego tekstu, o podmiejskim kolorycie, wstawiłem kilka słów z języka literackiego: wnętrzności, konwersje itp. Zrobiłem to dlatego, że compadre ma aspiracje do finezji, czy też dlatego (ta przyczyna wyklucza poprzednią, ale być może ona jest prawdziwa), że compadres są jednostkami i nie zawsze mówią jak Compadre, który jest figurą platońską.

Doktorowie Wielkiego Wozu nauczają, że rzeczą główną we wszechświecie jest pustka. Mają rację w tym, co dotyczy niewielkiej części świata, jaką jest ta książka. Zaludniają ją szafoty i piraci, a wyraz „nikczemność” ogłusza w tytule, ale pod tą wrzawą nic się nie kryje. Nie jest niczym innym niż pozorem, powierzchnią obrazów; dlatego właśnie może chyba się podobać. Człowiek, który ją napisał, był może nieszczęśliwy, ale bawił się, pisząc; oby jakiś odblask tej przyjemności dotarł do czytelników.

Do części Et cetera włączyłem trzy nowe utwory.

J.L.B.

I inscribe this book to S.D.: English, innumerable, and an Angel. Also: I offer her that kernel of myself that I have saved, somehow – the central heart that deals not in words, traffics not with dreams, and is untouched by time, by joy, by adversities.

Okrutny wybawca Lazarus Morell

PRAPRZYCZYNA

W 1517 roku ojciec Bartolomé de las Casas użalił się nad losem Indian, których wyniszczano w pracowitym piekle antylskich kopalni złota, i zaproponował cesarzowi Karolowi V sprowadzenie Murzynów, aby ich wyniszczać w pracowitym piekle antylskich kopalni złota. Owej dziwnej odmianie filantropii zawdzięczamy nieskończenie wiele: bluesy Handy’ego, paryski sukces urugwajskiego malarza, doktora Pedra Figariego, ludową prozę również urugwajskiego Vicentego Rossi, mityczną wielkość Abrahama Lincolna, pięćset tysięcy zabitych w wojnie secesyjnej, trzy miliardy trzysta tysięcy dolarów wydanych na renty i emerytury wojskowe, posąg legendarnego Falucha, pojawienie się słowa „lincz” w trzynastym wydaniu słownika Akademii Hiszpańskiej, żywiołowy film Dusze czarnych, szarżę na bagnety generała Solera na czele swoich „czarnych i Mulatów” pod Cerrito, śniady wdzięk pani X, Murzyna, który zabił Martína Fierro, godną pożałowania rumbę El manisero, aresztowany i więziony w lochu napoleonizm Toussainta Louverture, krzyż i węża na Haiti, krew kóz zarzynanych maczetą papaloi, habanerę – matkę tanga, candombe.

Ponadto: karygodne i wspaniałe życie okrutnego wybawcy Lazarusa Morella.

MIEJSCE

Ojciec Wód, Missisipi, najbardziej rozległa rzeka świata, była godną sceną dla tego niezrównanego łotra. (Rzekę odkrył Álvarez de Pineda, a pierwszym podróżnikiem na jej wodach był Hernando de Soto, niegdysiejszy konkwistador Peru, który skracał długie miesiące więzienia królowiInków Atahualpie, ucząc go gry w szachy. De Soto umarł i wody tej rzeki stały się jego grobem).

Missisipi jest rzeką o szerokim łonie, ciemną i bezkresną siostrą Parany, Urugwaju, Amazonki i Orinoka. To rzeka Mulatka, ponad czterysta ton błota niesionego przez jej wody znieważa rokrocznie Zatokę Meksykańską. Wszystkie te czcigodne i prastare śmieci utworzyłydeltę, gdzie olbrzymie cypryśniki błotne rosną na wydzielinach kontynentu w bezustannym rozkładzie i gdzie labirynty z błota, zdechłych ryb i sitowia poszerzają granice swego cuchnącego królestwa. W dół rzeki, na wysokości Arkansas i Ohio, wlecze się piaszczysta nizina. Zamieszkuje ją żółtawe plemię wynędzniałych ludzi, ze skłonnością do febry, spoglądających chciwie na kamień i żelazo, wokół nich bowiem nie ma nic poza piaskiem i drzewem, i mętną wodą.

LUDZIE

W początkach dziewiętnastego wieku (czas, który nas interesuje) rozległe plantacje bawełny na obu brzegach były uprawiane przez Murzynów od wschodu do zachodu słońca. Spali w drewnianych chatach, na ubitej ziemi. Oprócz relacji matka–dziecko pokrewieństwo było umowne i mętne. Nosili imiona, ale mogli się obejść bez nazwisk. Nie umieli czytać. Drżącym dyszkantem podśpiewywali w angielszczyźnie o powolnych samogłoskach. Pracowali w szeregach, ugięci pod batem nadzorcy. Uciekali, a mężczyźni o gęstych brodach wskakiwali na piękne konie i puszczali ich śladem ogromne wilczury.

Do mętnego osadu prymitywnych nadziei i afrykańskich lęków dołożyli słowa Pisma: a zatem byli chrześcijanami. Śpiewali głęboko i tłumnie: Go down, Moses. Missisipi służyła im za wspaniały obraz nędznych wód Jordanu.

Właścicielami owej spracowanej ziemi i owych Murzynów byli pazerni i leniwi panowie o bujnych czuprynach, którzy zamieszkiwali długie, budowane frontem do rzeki domostwa, z nieodzownym pseudogreckim portykiem z białej sosny. Dobry niewolnik kosztował ich do tysiąca dolarów i nie wytrzymywał długo. Poniektóry okazywał niewdzięczność, zapadał na byle jaką chorobę i umierał. Trzeba było z niepewnej inwestycji wyciągnąć jak największy zysk. Dlatego też trzymano niewolników na polu od pierwszych do ostatnich promieni słońca; dlatego też wymagano od ziemi corocznych plonów bawełny, tytoniu lub cukru. Ziemia, ugniatana i męczona ową niecierpliwą gospodarką, wyjaławiała się po kilku latach: bezkształtna, błotnista pustynia wkraczała na teren plantacji. W opuszczonych farmach, na przedmieściach, wśród gęstych trzcin i podłych, zabagnionych ziem, mieszkali poor whites – biała hołota. Byli rybakami, łowcami nieokreślonych zwierząt, koniokradami. Żywili się niekiedy wyżebraną u Murzynów resztką kradzionej strawy i zachowywali w swoim poniżeniu jedyną dumę – czystą krew, bez cienia domieszki. Lazarus Morell był jednym z nich.

CZŁOWIEK

Dagerotypy Morella, reprodukowane niekiedy przez amerykańskie czasopisma, nie są autentyczne. Brak prawdziwych wizerunków człowieka tak wiekopomnego i sławnego nie jest chyba przypadkiem. Można przypuszczać, że Morell oparł się srebrzystej płytce; głównie po to, by nie zostawiać niepotrzebnych śladów, a przy okazji dać pożywkę tajemnicy... Wiemy skądinąd, że za młodu nie był jakoś szczególnie obdarzony przez naturę i że osadzone zbyt blisko siebie oczy oraz usta w kształt linii nie zjednywały mu sympatii. Lata późniejsze nadały mu ów szczególny majestat towarzyszący posiwiałym łajdakom i śmiałym, bezkarnym przestępcom. Był starym arystokratą z Południa, mimo nędznego dzieciństwa i haniebnego życia. Znał Pismo Święte i głosił jego naukę z wyjątkowym przekonaniem. „Widziałem Lazarusa Morella na ambonie – pisze właściciel domu gry z Baton Rouge, Luizjana – słuchałem jego budujących słów i widziałem, jak łzy napływały mu do oczu. Wiedziałem, że to bezbożnik, złodziej niewolników i morderca urągający Panu, ale moje oczy także płakały”.

Inne dobre świadectwa tych potoków świątobliwej czułości pozostawił sam Morell. „Otworzyłem Biblię na chybił trafił, znalazłem stosowny werset z listów świętego Pawła i przemawiałem godzinę i dwadzieścia minut. Crenshaw i towarzysze nie tracili czasu, uprowadzili bowiem wszystkie konie moich nabożnych słuchaczy. Sprzedaliśmy je w stanie Arkansas, z wyjątkiem rączego colorado, którego zostawiłem dla siebie. Co prawda Crenshaw miał na niego chętkę, ale zdołałem go przekonać, że nie miałby z konia pożytku”.

METODA

Kradzież koni w jednym stanie i sprzedawanie w drugim było ledwie dygresją w przestępczej karierze Morella, ale też zapowiedzią metody, która obecnie zapewnia mu właściwe miejsce w Powszechnej Historii Nikczemności. Metoda ta jest jedyna w swoim rodzaju, nie tylko dzięki okolicznościom sui generis, które ją określiły, ale też dzięki nieodstępnej podłości, zgubnemu kupczeniu nadzieją, stopniowemu rozwojowi, który podobny jest narastaniu okropności w koszmarnym śnie. Al Capone i Bugs Moran obracają wielkimi kapitałami i usłużnymi kulomiotami w wielkim mieście, lecz interesy ich są prostackie. Walczą o monopol, to wszystko... Jeśli chodzi o liczbę ludzi, Morell miał pod swoimi rozkazami około tysiąca. Wszyscy zaprzysiężeni. Dwustu wchodziło w skład Wysokiej Rady, która podejmowała decyzje, pozostałych ośmiuset wcielało je w czyn. Ryzyko spadało na podwładnych. W wypadku niesubordynacji oddawano ich w ręce sprawiedliwości lub też wrzucano do rzeki o bystrym nurcie i gęstej wodzie, z nieodłącznym kamieniem u nogi. Byli to często Mulaci. Ich zbrodnicza misja przedstawiała się następująco:

Rozjeżdżali się – z niedbałą ostentacją pobłyskując pierścieniami, dla wzbudzenia szacunku – po rozległych plantacjach Południa. Wybierali jakiegoś nieszczęsnego Murzyna i proponowali mu wolność. Namawiali go, by uciekł od swego pana, żeby oni mogli go sprzedać na inną odległą plantację. Przyrzekali mu pewien procent od ceny sprzedaży i pomoc w powtórnej ucieczce. Wówczas, powiadali, zostanie doprowadzony przez nich do stanu, gdzie nie ma niewolnictwa. Pieniądz i swoboda, brzęczące srebrne dolary i wolność – czy można oferować coś bardziej kuszącego? Niewolnik decydował się na ryzyko pierwszej ucieczki.

Naturalną drogą była rzeka. Łódź, ładownia rzecznego parowca, barka, ogromna tratwa z nadbudówką na rufie lub napiętą płachtą z brezentu; miejsce nie miało znaczenia, ważna była świadomość, że jest się w ruchu, że jest się bezpiecznym na nieznającej zmęczenia rzece... Sprzedawali go na inną plantację. Uciekał ponownie, kryjąc się wśród gęstych trzcin lub na wysokich, zarośniętych brzegach. Wówczas zjawiali się jego straszni dobroczyńcy (którym już zaczynał nie ufać), wspominali o jakichś nieokreślonych wydatkach związanych z ich procederem i oświadczali, że muszą sprzedać go po raz drugi i ostatni. Zapewniali, że przy następnym spotkaniu uzyska należną mu część pieniędzy z obu transakcji oraz wolność. Murzyn pozwalał się sprzedać, pracował przez pewien czas i podejmował ostatnią ucieczkę, narażając się na pościg sfory drapieżnych psów i na krwawą chłostę. Powracał zlany potem, brocząc krwią, słaniając się z niewyspania i rozpaczy.

OSTATECZNA WOLNOŚĆ

Należy jeszcze rozważyć prawną stronę procederu. Ludzie Morella przetrzymywali Murzyna, dopóki właściciel nie obwieścił publicznie o ucieczce i nie wyznaczył nagrody dla znalazcy. Każdy mógł wówczas zatrzymać takiego niewolnika, pozostając w zgodzie z prawem, późniejsza sprzedaż była więc nadużyciem zaufania, ale nie kradzieżą. Zwracanie się w podobnych wypadkach do oficjalnych organów sprawiedliwości było bezcelowe (i oznaczało niepotrzebne wydatki), gdyż odszkodowań z reguły nie płacono.

Wszystko to, razem wzięte, stanowiło rękojmię bezkarności, z jednym małym wyjątkiem: Murzyn mógł się wygadać. Murzyn, z samego oszołomienia wolnością lub choćby z czystej wdzięczności, mógł wszystko wypaplać. Parę szklanek whisky wypitych w burdelu w El Cairo, Illinois, gdzie sukinsyn, co miał szczęście urodzić się niewolnikiem, przepuściłby dolary, które nie wiadomo z jakiej racji mieliby mu dać, i sekret wychodził na jaw. W owych latach ludność północnych stanów była agitowana przez abolicjonistów – zbieraninę niebezpiecznych wariatów, którzy kwestionowali prawo własności, walczyli o zniesienie niewolnictwa i nakłaniali Murzynów do ucieczki. Morell nie miał nic wspólnego z tego rodzaju anarchistami. Nie był przecież Jankesem, był białym z Południa, białym z dziada pradziada, i miał nadzieję wycofać się z interesów, być panem, posiadać całe mile plantacji bawełny i pochylone szeregi niewolników. Przy jego doświadczeniu nie było mowy o niepotrzebnym ryzyku.

Zbiegły niewolnik oczekiwał wolności. Wówczas mroczni Mulaci Morella przekazywali sobie rozkaz – często niedostrzegalnym gestem – i wyzwalali go od wzroku, słuchu, dotyku, od dnia, od nikczemności, od czasu, od dobroczyńców, od litości, od powietrza, od psów, od wszechświata, od nadziei, od potu i od jego własnego ciała. Strzał z pistoletu, cios nożem z dołu albo uderzenie w głowę i prócz żółwi i ryb Missisipi nikt więcej oczłowieku nie słyszał.

KATASTROFA